Wojciech Brzoska przez judasza. Niewysłuchana śląska modlitwa o istotność. Ewa Bieńczycka

17 czerwca, 2009 by

Czekałam na ukończenie czytania ostatniego tomiku Brzoski, który według ewangelicznego Judasza próbuje zorientować się, co się dzieje w życiu wykreowanego w wierszach podmiotu lirycznego, gdy nagle w środku nocy wyemitowano w TV Czeka na nas świat Robert Krzempka, film niedawno na Śląsku nakręcony (w całości dostępny na portalu YouTube).

Tomik Brzoski, jak i film, jest próbą sformułowania niemożliwego, toteż ze wszech miar poronioną i nieudaną.
Ale mimo wszystko są to próby pozytywne i zasługujące na pochwałę.
Jak poeta, tak i reżyser w reakcji na gąszcz śląskich komunikatów społecznych ubiera swojego bohatera w pozę rannego lisa. Prześmiewcze to i miejscami komiczne.
Niestety do tego rodzaju satyry potrzebne jest wyższe piętro spojrzenia na, co kondygnacja osiedlowego bloku jest niewystarczająca.

Gdy ukończyłam czytać tomik Wojciecha Brzoski natrętnie przyjmującego formę starotestamentowej modlitwy zastanowiłam się, na ile poeta ruszył poetycko problem Górnego Śląska, jako wspólnotowego domu, a na ile poskarżył się jedynie, że jego bohater nie ma gdzie mieszkać ze świeżo upieczoną małżonką i musi mieszkanie w familoku wynająć. I być może jedynie atrakcją tej poezji jest opis życia młodego człowieka od urodzenia bezradnego i bez szans. Bohater Brzoski – podobnie jak w filmie Krzempka, nieprzygotowany, roszczeniowy- w żądaniach adresowanych do Boga, jest nieskuteczny i śmieszny, jednak tylko częściowo odpowiada za fiasko.
Ta konstrukcja powiastek filozoficznych, począwszy od wolteriańskiego Kandyda, a powtarzająca się poprzez kolejne wieki w u utworach artystów jest tu z powodzeniem zastosowana. Krzempek stawia swojego trzydziestoletniego bohatera w sytuacji, gdy zostaje nagle losowo pozbawiony dotychczasowej stabilizacji egzystencjalnej i wyrzucony na zewnątrz w świat okrutny i nieprzychylny, w którym sobie nie daje rady. Bohater tomiku przez judasza podobnie próbuje coś w swoim życiu zainicjować, podobnie staje bezradny wobec życiowych wyzwań. Tak jakby region, w którym przyszło żyć bohaterom filmowym i poetyckim nie dawał szans.
modlitwa ze zgliszczy dedykowana, fotografikowi Michaelowi Ackermanowi mówi nie tylko o zgliszczach i fiasku związku uczuciowego młodych ludzi, którzy zamieszki we wspólnym domu, ale totalnie o rujnacji otaczającego świata. W tych modlitwach, próbujących ironicznie zawrzeć niemożność i buńczuczną pretensję, mimo wszystko jest jakieś wołanie o coś konkretnego, o skupienie się wyraźnie na czymś, a nie jak u poetów, kolegów Brzoski, rozpaczliwo-histeryczne poszukiwanie jakiejś ciekawostki, by móc napisać wiersz.

W tych wierszy oprócz socjologii samej poezji jest niewiele, ale zawsze coś. Zacytuję tu dla przykładu wiersz:

modlitwa z domu ojca

obcy wydaje się dom ojca, który uległ
przebudowie.
i nie ma w nim dziadków,
którzy przed paru laty przeprowadzili się do domu
pana, na wieki wieków.
i obcy wydaje się ogród, w którym za młodu
zrywałeś owoce z drzewa.
i w którym dziadek po wielekroć grzeszył,
w tajemnicy przed babcią paląc papierosy.
obce wydają się pokoje, strych i piwnica.
i triumfalny łuk w kuchni,
wzniesiony na cześć mamy.
obce wydają się wszelkie wejścia i wyjścia,
dawne zakamarki.
błogosławiony wydaje się dom ojca,
gdzie, w święto zmarłych,
rozmawiasz z nim jak z bratem.

Nie wiem, czy nostalgia za minionym, stereotypowa, pretensjonalna i tak pospolicie obecna na wielu blogach pragnąca swoją obecność jedynie egocentrycznie zaznaczyć w świecie, ale go broń Boże ruszyć.
I taka jest ta cała modlitwa, i taki jest Bóg, który tych modlitw wysłuchuje: marginalny, nieważny i nieistotny. Alienacja mieszkańca Śląska nie jest judaszowa, nie jest sprawcza, jest bezpowrotnie nijaka.
Przesłanie tomiku tak beznadziejne mówi czytelnikowi nie o judaszowym pokoleniu, które zdradziło. Mówi o bezprizorności uzurpatorów podpinających się pod kogoś, co coś zrobił, nieważne, czy źle czy dobrze.
Potrzeba niczajewowskich dreszczy jeszcze nie przeszywa tego tomu. Uśpienie i hibernacja poetów Górnego śląska w permanentnej, głupiej zabawie, jeszcze trwa:

(…)nie przyjął mnie pan o czasie,
albowiem rodzice ociągali się.
siedziałem za dnia na nocniku,(…)
[modlitwa z przekazu]


Ten przysłowiowy palec w nocniku dopiero czeka na odkrycie.

Kategoria: Bez kategorii | 15 komentarzy »

Adam Pluszka, Zwroty – Ile kebabów jest w stanie zjeść Adam Wiedemann?

16 czerwca, 2009 by

.

Adam Pluszka znany jest przede wszystkim z tego, że z innym Adamem Adamem Wiedemannem chodzi na kebab (Wiedemann, s. 51). W trakcie tych wieczerzy, w akcie transsubstancjacji, z Pluszką dzieje się rzecz niezwykła. Kiedy przełyka mięsną hostię w bułce z warzywami, polaną sosem czosnkowym, którą przyjmuje z rąk Wiedemanna, Adam Pluszka traci cielesność. Zrzucając powłokę z mięsa, ścięgien i skóry uwalnia swojego ducha, stając się poetą.

Adam Pluszka, jak śpiewał pluszowy klasyk: pisze wiersze nie od dziś. Obyty z rymami, poetykami, teorią użycia przerzutni oraz z innymi niezbędnymi pod względem warsztatowym przyborami intelektualnymi z zestawu Młodego Poety, Pluszka Adam tworzy teksty zwyczajnie piękne. Oto jeden z nich:

bo. kiedy dyktowałbym ci mój
adres internetowy, zakończyłbym
tak: małpa.wp.pl
PI jak Pluszka bez uszka.

[Gdybym był van Goghiem, wolałbym mieć swoje nazwisko]

Taka perła, jak większość pereł z tomiku Pluszki pt. Zwroty, pewnie spoczywałaby do dziś na dnie któregoś z oceanów, gdyby nie Adam Wiedemann. To on, jako jeden z trzech jurorów konkursu: Tyska Zima Poetycka – po debiucie (2002), wśród mułu i gnijących wnętrzności perłopławów literackich, każdego roku oblegających Teatr Mały w Tychach, który w tym czasie zmienia się w Zatokę Mannar, dostrzegł i wyłowił perełkę: Adama Pluszkę podanego w promocji razem z tomiczkiem: Zwroty.

Czy to Wiedemann wpadł na Pluszkę, czy może Pluszka na Wiedemanna? Nie wiadomo. Równie dobrze można rozmyślać nad tym co było pierwsze: jako czy kura? Nikt nie wie także kto komu pierwszy fundnął kebaba czy Pluszka postawił Wiedemannowi czy Wiedemann Pluszce.

Podobnie jak kura, która jest nie do pomyślenia bez jajka; podobnie jak kebab na ostro w ustach Wiedemanna, który jest nie do wyobrażenia bez Pluszki – tak sam Pluszka jako poeta jest nie do przyjęcia bez Wiedemanna. Wie o tym Wiedemann, nie wie o tym kebab, domyśla się kura i ma tego świadomość Adam Pluszka, który specjalnie na tę okazję przygotował wiersz ku czci szanownego jurora:

Na piaszczystym płaskowyżu Adam
stal niemal nagi. Na biodrach miał
przewiązaną przepaskę, (mniej przepaskę,
bardziej sączek). Jedną rękę wzniósł jak
Jezus, drugą wskazał pępek.
Powiedział: to jest środek świata.
Pora na komentarz Sylwii:
„pępek pępka jest pępkiem”’.

[Sen o Adamie Wiedemannie z komentarzem]

Trudno się w tej sytuacji dziwić Adamowi, że wybrał Adama. Że kebab jedzony w takim towarzystwie ewoluuje smakowo i estetycznie w kierunku najwykwintniejszej potrawy kuchni francuskiej to także nie dziwi. Trudno się dziwić kurze, że znosi jajka i jajku, że daje początek kurze. Taki to już bieg rzeczy i porządek natury.

Czytelnik dziwić się może jedynie temu, że dziwi się gdy czyta wiersze Pluszki z tomiku Zwroty. Dziwić się temu, że w ogóle takie coś ujrzało światło dzienne w nakładzie 500 egz. i że takie coś własnie on czyta. Ale tego zdziwienia, gdy tylko zakiełkuje w myślach, powinien się czytelnik wstydzić. Powinien zwiesić głowę, spojrzeć w ziemię. Dostrzec w prochu własne dziwiące się jestestwo i w ramach pokuty odstać trzy godziny na żwirze, na gołe kolana. Popełniając grzech zdziwienia podważa bowiem trafność wyboru samego Wiedemanna, który nigdy w życiu się nie zdziwił, nawet gdy typował m.in. taki wiersz Pluszki:

Chusteczką Soft Screen
przetarłem sobie buty.

[I X . Plazma]

na zwycięzcę w kategorii: Śląskie Hajku Tyska Zima Poetycka!

Związek Wiedemann-Pluszka-Pluszka-Wiedemann jak pokazała historia okazał się być wyjątkowo płodny. Kolejne tomiki / dzieła Adaś Pluszka produkuje ze stałą prędkością: 2 sztuk / rok. Ile ów literacki duet przejada kebabów? Tego nie wiadomo.

Kategoria: Bez kategorii | 4 komentarze »

Nagroda Literacka Gdynia

14 czerwca, 2009 by

.

Moniko Mosiewicz i ty anonimowy biały psie ze zdjęcia Ewy Bieńczyckiej – nie martwcie się.

Nie dla nas nagrody. Nie dla nas uznanie żiri wszelkiej maści.

Pewnie nie wiesz Moniko, ale „Traktat o odchudzaniu się przy grilu” wysłałem do Gdyni na konkurs recenzencki.

Oto historia dziejów tego traktatu:

do świętości potrzeba trzech majli:

majl pierwszy:

nlg1

majl drugi:

nlg2

majl trzeci

nlg3

i dla pewności: mejl czwarty

nlg4

nachalny majl piąty

ngl5

skończyło się tak, że jakaś Pani poweiedziała, że mój interlokutor jest bardzo zajęty i że skontaktuje się ze mną telefonicznie. Fakt: Pan zadzwonił z numeru: ************** poprosił, żebym nie jechał do Gdyni, żebym się nie fatygował bo wygrała jakaś lokalna recenzentka. Pan powiedział także, że było bardzo mało recenzji, że nie było z czego wybierać – aż 6 sztuk!

To skandal – odpowiedziałem. Pan zgodził się ze mną: To skandal! – odpowiedział. I na tym skonczyła się nasza pogawędka.

Moniko, następnym razem nam się uda. Zobaczysz! Trzymaj za mnie kciuki, ściskaj za mnie udka, a ja bede ściskał kciuki za ciebie!

Pa & Pozew

Kategoria: Bez kategorii | 17 komentarzy »

Paweł Lekszycki wiersze przygodowe i dokumentalne. Niepotrzebności śląskiej poezji ciąg dalszy. Pani Bieńczycka.

12 czerwca, 2009 by

S Z Y C O W N I K ŚLĄSKI, aktualny blog osobisty Pawła Lekszyckiego poczytałam dla spokoju sumienia, gdyż tomik, który chcę tutaj omówić dotyczy twórczości artysty sprzed dziesięciu lat i miałam nadzieję, że ten start poetycki podziałał na artystę rozwojowo.
Oczywiście odwiedzając sieciowy blog nigdy nie zabrnęłabym dobrowolnie w cudzą rodzinę, chrzest, problemy ojcostwa, wywiązywania się z obowiązków coniedzielnego uczestniczenia we mszy świętej autora omawianego tomiku, ani bym pewnie i też tomiku nigdy nie przeczytała, gdybym tutaj blogowo nie postanowiła zbadać fenomenu tak obfitej boskiej ingerencji w Czarny Śląsk, gdzie bociek przyniósł na te ziemie tak wiele talentów poetyckich.
Ponieważ blog poety Pawła Lekszyckiego zajmuje się głównie problemami Górnika i Cracovii, a ja o tych sprawach pojęcia nie mam, wróciłam szybko do lektury tomiku, który trzymam w ręce.

Niewielki tomik Lekszyckiego jest złożony z dwóch części. Pierwsza to sim city mówi o mieście, a tytuł sugeruje grę komputerową za pośrednictwem której poeta chce miasto czytelnikowi pokazać.

Pamiętam całkiem niedawno, jakieś pięćdziesiąt lat temu, telewizja Katowice prezentując dziecięcy program regionalny wylansowała całkiem chyba przypadkowo piosenkę, która była bardzo popularna brzmiała mniej więcej tak:
o cholera, Katowice, moje miasto ukochane, o cholera…
Wtedy słowo cholera miało na celu oswojenie odbiorcy, spoufalenie się z nim za cenę wejścia w jego łaski, podlizania się mu. Wszyscy widzieli, że na głowę spadają całe płachty sadzy, okna trzeba myć niemal codziennie, bo nic nie widać, ale miasto to trzeba, tę rozkoszną fleję, tego kochanego brudasa kochać.

Nie inaczej jest w twórczości Pawła Lekszyckiego. Pół wieku mija, a poeta śląski bierze na warstat znowu swoje ukochane miasto.
Wkleiłabym tu bardzo reprezentatywny wiersz pt naprzód bez celu dedykowany zosi i wojtkowi, ale boję się, ponieważ na osobistym blogu autora wyczytałam, że poeta ma zamiar pozwać do sądu redakcję Faktu za umieszczenie bez jego zgody jego wizerunku. Znam już ten ulubiony sposób dzisiejszego poety na rozproszenie własnej wewnętrznej nudy prawdziwym sądem, więc dziękuję bardzo, nie chcę odpowiadać za publikację wiersza bez zezwolenia.

Dlatego ograniczę się jedynie do opisu wiersza. W tym wierszu kilkoro ludzi przechodzi dolnym przejściem dworca kolejowego Katowic, rejestruje oczami leżące na marmurowej posadzce śmiecie, ludzi przy dworcowym barze, bezdomnych w pudełkach, siada na ławce, wyciąga kanapki przyniesione z domu i patrząc na szybę, je zjada.

(…)po czym zaczęliśmy przyglądać się baczniej
temu, co spoza szyb poczekalni
ciągle przynosi najświeższe dane
o stanie naszej poezji.(…)

[naprzód bez celu]

Nie wszystkie jednak wiersze przejawiają troskę o poezję śląską. Częściej jednak obiektem zainteresowań są zaprzyjaźnieni z autorem poeci.
W zestawie tym warto odnotować wiersz dotyczący Krakowa. Poświęcony jest Pawłowi Sarnie i zatytułowany wrigley spearmint.
Mówi o tym że Paweł Sarna chodzi z podmiotem lirycznym po Krakowie żuje gumę i mówi, że zucie jest piękne
W drugim zestawiesłodkie żale poeci – przyjaciele Pawła Lekszyckiego pojawiają się śmielej w wiekszych ilościach:

jedną tylko czułą frazą
zechciej natchnąć mnie Panie
skłonną nakłonić
anitę jeśli nie annę
do grzechu

[któregoś dnia sarna mając na myśli lekszyckiego mówi do chłopka i brzoski ani ani ani anity”]

W wierszu z piątku na niedzielę poświęconemu Adamowi Pluszce podmiot liryczny zastanawia się co wyniknie z rozmów z Adamem Pluszką, a wie już z góry, że po to idzie do jego mieszkania:

(…)żeby zamienić kilka słów
na kilka wódek. rozmawiać o dupach,
trochę o filmie, o absolucie,(…)

potem wiersz jest poświęcony postaciom bardziej odległym: Małyszowi, Wendersowi, Bunuelowi, von Trierowi.
Wiersz chcica wraca jednak do swojaków. Dedykowany poecie R. Chłopkowi opowiada o ciężkiej sytuacji podmiotu lirycznego, którym jest urodziwy poetą, o którego zabiegają chłopacy, na którego dybią Turcy, ale on, ten bohater wiersza mówi stanowcze nie, bo jest uczciwy, bo jest zajęty.

Szkoda wielka, że tym chwalebnym przykładem nie poszedł autor całego zestawu wierszy. Nie zauważył, że jest zajęty swoją pracą zawodową, rodziną, dzieckiem, zarabianiem pieniędzy, samochodem.
Wiadomo, że nikt nie pohamuje obecnych w tym tomiku zaprzyjaźnionych poetów z Pawłem Leszczyckim: Ryszarda Chłopka, Adama Pluszkę, Pawła Sarny, Macieja Maleckiego, nikt już nie zatrzyma produkcji i nadprodukcji ich utworów.
Ten tomik, wydany prawie dziesięć lat temu widocznie tak zachwycił śląskich recenzentów, że spowodował kolejny słowotok w następnych kilku tomikach, które zdążyły się już pojawić.
To klasyczny przykład młodzieńczego egocentryzmu, zadufania, wywalania na powierzchnię wszystkiego, co poeta doświadcza w ciągu dnia, bez żadnej selekcji i wstydu.
Wstyd to właśnie pohamowanie zwierzęcej, barbarzyńskiej kopulacji, którą fałszywy poeta na oczach całego świata dokonuje nie potrafiąc się powstrzymać i wierszy nie pisać.

Kategoria: Bez kategorii | 17 komentarzy »

Marta Podgórnik, Pięć opakowań. Prowokacja polsko-amerykańska

11 czerwca, 2009 by

.

Dwadzieścia lat temu społeczeństwo polskie zachwycało się kolejnymi fetyszami wolności i swobód, szturmem podbijającymi bez ograniczeń żelaznej kurtyny rzeczywistość, w której jeszcze nie tak dawno wszystko miało być wspólne.

Wartości świata zachodniego, których źródło biło gdzieś między szybami roponośnymi w stanie Texas, musiały się spodobać. Plakatowy sheriff z dnia 4 czerwca był symbolem sprawiedliwości, która w samo południe zatriumfuje na dzikim wschodzie.

Legenda głosi, że kiedy sheriff z Texasu Cordell Walker rzuci kamieniem w niebo, to powstaje nowa galaktyka. Dlatego nie można mieć pretensji do żelaznej kurtyny, że ustąpiła pod ciężarem parówki w bułce zwanej hotdogiem.

Sama historia recepcji kulinarnej i semantycznej hotdoga na gruncie polskim zasługuje na uwagę. Kategoria hotdog długo nie miała swojego polskiego odpowiednika. Jednakże dzięki niedawno powstałej tzw. Nowa Szkoła Tłumaczy Pomostowych Poezji (NSTPP), wszelkie trudności lingwistyczne i semantyczne, z którymi borykali się klasyczni tłumacze odeszły do lamusa historii. Bowiem dzięki użyciu dwóch tzw. języków pomostowych – tj. języka rosyjskiego: i języka niemieckiego: heiss Hund ostatecznie ustalono, że polskim odpowiednikiem kategorii hotdog będzie pojęcie: mielonego.
Tłumacze z NSTPP w uzasadnieniu wyboru wskazują na pomost semantyczny, który mielonego (klasyka kulinarnego każdej jadłodajni) z rzeczownikiem pies. Kluczowym okazała się tu popularna w latach 70. i aż do końca lat 80. definicja mielonego: kotlet drugiej kategorii, pies pomielony wraz z budą.

Klasyczni tłumacze wskazują na istotną słabość tej translacji. Ich zdaniem specjaliści z NSTPP nie uwzględnili w tłumaczeniu ważnego aspektu hotdoga a mianowicie jego mobilności. W odróżnieniu od mielonego, hotdog jest daniem na wynos z kategorii: fast food.

Wracając do meritum.
Amerykańskie wartości wbijane były w polski grunt podeszwami oryginalnych adidasów lub
ich zamienników sofixów. Jeszcze nie było produktów made in China a kowbojki jakoś się nie przyjęły w polskim klimacie.

Wszyscy jedli hotdogi.
Wszyscy pili coca colę.

Powyższe generalizacje są jedynymi twierdzeniami ogólnymi o wartości logicznej 1. Nie było takiego A gdzie A oznaczało konkretnego X które nie napiło się coca coli, nie zjadło przynajmniej jednej parówy w bułce utaplanej w musztardzie.

Nie na wszystkich obszarach amerykańskie wzorce oddziaływały równie skutecznie. Najbardziej zapóźnioną płaszczyzną amerykanizacji okazała się być poezja. Trendy amerykańskie zostały tu oficjalnie docenione w 2008.

W tym roku stosowny minister odpowiedzialny za ogólna kondycję ducha narodu polskiego, wyasygnował środki na stypendium dla Marty Podgórnik współczesnej i niezwykle utalentowanej polskiej poetki. Podgórnik dzięki ministerialnemu wsparciu, na które de facto złożył się cały naród płacący podatki, stworzyła dzieło niezwykłe pt. Pięć opakowań.
Ów tomik poetycki, jak na każde dzieło niezwykłe przystało, wydany został w wrocławskim Biurze Literackim oficynie równie niezwykłej jak wszystkie dzieła w niej wydane.

Poezja Podgórnik nawiązuje wprost do klasyki literackiej USA. W tekście rozpoczynającym tomik Pięć opakowań świadomie wykorzysta klisze kulturowe zza wielkiej wody:

Pożegnała się z Matthew i panią Curtis i weszła do budynku
wraz z Andym, który podskakiwał brykał i machał rączkami,
porozumiewając się jednocześnie z kolegami. Myśli Daphne
wciąż krążyły wokół osoby nowego dyrektora. Interesujący
człowiek. Po pewnym czasie ujrzała go znowu, idącego
korytarzem ze stosem papierów. Według pani Curtis czytał tu

[z największą przyjemnością]

Inspiracja poetycka ma tu określony rodowód. W konstrukcji obrazów i nastroju Podgórnik explicite nawiązuje do twórczości Danielle Steel. Ta amerykańska poetka w swoim debiutanckim tomiku Once in Lieftime (polskie wydanie: Danielle Steel, Raz w życiu, tłum. Katarzyna Petecka-Jurek, Bohdan Petecki, Katowice 1994) zdaniem światowej krytyki stworzyła system narracji tasiemcowej. Dodać należy, że twórcą tzw. narracji tasiemcowej był sam Aaron Spelling, producent telewizyjnych seriali tasiemcowych, które zdobywały serca publiczności na całym świecie. Steel jednak była pierwszą poetką, która ten styl narracji i sposób obrazowania użyła w poezji. Oto mała próbka:

Ten wtorek przejdzie do historii. Nikt dziś nie zrywa kontraktów
płytowych z takim wdziękiem, w takim stylu, z taką nonszalancją.
I tak trudno kochać. Życie gwiazdorów rocka bywa równie ciężkie,
co życie królowych disco, przy czym bywa krótsze.
Takie myśli gnębiły gitarzystę prowadzącego. Jeszcze wczoraj czuł się
bardzo dobrze. I nagle ta chałtura na prowincji. Nic nie zapowiadało
katastrofy. Zaparkowali busika na jedynym w mieście parkingu strzeżonym,
dwie minuty drogi od hotelu, po czym udali się do hotelowej
restauracji. Ich humory nie były co prawda szampańskie, bo właśnie
ogłoszono listę nominacji, a ich, naturalnie, znowu nominowano

[Gwiazdor rocka i królowa disco]

Polska poetka stara się rozwinąć twórczo te zaułki poetyki Danielle Steel, w których ta utknęła. To, co wydawało się być martwym punktem dla Podgórnik stało się punktem wyjścia. I tak w tekście: Moja siostra urodziła się głucha, Marta Podgórnik twórczo powiąże koncepcję prywatnego języka z metafizyką uczuć. Napisze:

Jesteśmy bliźniakami i zawsze czułem się z nią bardzo blisko
związany. To śmieszne ale wypracowaliśmy sobie nasz
własny, prywatny język. Był to jakiś zupełnie pomylony język
migowy, ale dobrze nam służył. Jednak moi rodzice umieścili
siostrę w szkole. W szkole, jakie istniały trzydzieści lat temu,
w których pozostawało się do końca życia.

[moja siostra urodziła się głucha]

W bezpośredniej narracji, która przejmuje za amerykańską poetką Marta Podgórnik, oprócz określonego ładunku emocji, zawiera się coś jeszcze. Coś niewerbalizowalnego ale równocześnie coś swojego coś, co urzeka klasycznego jedermana.
Po raz pierwszy ów niewerbalizowalny fenomen dostrzeżony został przez krytyków w tekście Lido Dream, pochodzącym z wspomnianego tu już tomiku Once in Lifetime
Danielle Steel pisze:

Pewnego dnia dziedziczka z Nautillus Island pojechała taksówką na
lotnisko, skąd wzięła samolot do Lido. Zapewne wtedy ją bezczelnie
oszukano, bo na miejscu nie uświadczyła bynajmniej atrakcji turystycznych,
rozrywek ani szeroko pojętych wód.

[Lido Dream]

Tajemnica niewerbelizowalnego fenomenu polega na tym, że takie fragmenty jak wyżej cytowany poddane recepcji w nieskończonej jednostce czasu, niezależnie od rozwoju wiedzy i kultury będą posiadały zawsze taką samą wartość semantyczną.
Marta Podgórnik jako poetka w tomiku Pięć opakowań do końca wykorzystuje okazję na nieśmiertelność myśli pierwotnej, która nigdy nie ulegnie zafałszowaniu w ramach krytyki literackiej i dyskusji poetyckiej. W tekście pt. Samolot lekko wykaże się umiejętnością opanowana do perfekcji posługiwania się niewerbalizowalnym fenomenem:

Samolot lekko podskoczył, dotykając kołami płyty lotniska
w Los Angeles, i zanim ostatecznie wytracił szybkość i skręcił
w stronę portu, zdawało się, że nadal szybuje nad betonowym pasem

[samolot lekko]

Pieniądze podatnika zainwestowane w amerykanizację polskiego ducha i kultury dzięki Marcie Podgórnik i jej wydawcy nie poszły na marne. Polska poetka nie jest zwykłą epigonka Danielle Steel. Przeciwnie, twórczo wykorzystuje niektóre ze schematów jej poetyki, a także stara się stworzyć w porozumieniu z wydawcą – coś własnego, rodzaj artystycznego novum.
Efektem tych starań jest nota na okładce:

PODCZAS PRAC NAD KSIĄŻKA AUTORKA KORZYSTAŁA ZE STYPENDIUM
MINISTERSTWA KULTURY I DZIEDZICTWA NARODOWEGO
ŚRODKI Z FUNDUSZU PROMOCJI TWÓRCZOŚCI.

Kategoria: Bez kategorii | 20 komentarzy »

Paweł Sarna Czerwony żagiel. Próba ucieczki ze Śląska. Pani Bieńczycka

10 czerwca, 2009 by

Próba oczywiście nieudana, ze Śląska nie da się uciec, ponieważ tutaj jedynie można sobie cieplutko siedzieć i pisać.
Im większa prowincja, im większe zadupie, tym artyści nominowani są na największych i potężniejszych (co sobie będziemy żałować).
Pisać tu można o wszystkim, absolutna wolność w wyborze o czym się pisze i będzie pisało jest po to, by produkcja szła pełną parą i by plan realizować, wydajności nie obniżać, a wiersze wydobywać. O stachanowskim wymiarze poezji śląskiej Paweł Sarna napisał już w swojej cenionej tu bardzo pracy Śląska awangarda. Poeci grupy Kontekst poświęconej Włodzimierzowi Paźniewskiemu, Stanisławowi Piskorowi, Tadeuszowi Sławkowi i Andrzejowi Szubie.

Nie wiem, na ile dług płacony swoim uczelnianym zwierzchnikom zaciążył na osobistej twórczości poety Pawła Sarny, ale po powtórnym przeczytaniu tomiku Czerwony żagiel chyba znacząco, ponieważ alienacja z autorskiego przeżycia doprowadza w nim autora już do histerii i lęku przed wpływem.
Wpływ znaczny widać już w tomie Pawła Sarny Biały OjczeNasz, gdzie egzaltacja religijna i deklaracja wiary w Boga osiągnęła takie apogeum, że historycznie udokumentowała czasy, kiedy zachłyśnięcie się religią było tak wielkie w naszym regionie, że nawet na katowickiej ASP modelki musiały nosić majtki.
Ale rozluźnienie obyczajów następuje piorunem i jak nasi przodkowie musieli czekać na rewolucję seksualną całe pokolenie, to teraz pokolenia są tak skołowane, że w jednej zaledwie dekadzie poeci muszą ulęgać ciągłym przemianom i optować za absolutnie sprzecznymi sprawami równocześnie. Po to mamy postmodernizm, byśmy się w kadzi piekielnej gryźli, piekli i podsmażali, a to co wypłynie, to oczywiście zawsze będzie złotem, bo od tego mamy sztab śląskich krytyków.

Ale Sarna, jako mutacja poety niewinnego i anielskiego, jak piszą krytycy w Czerwonym żaglu wybiera styl pisania młodopolski. Toteż symbolizm życia seksualnego ulega sublimacji i delikatności.
W odróżnieniu od niedawnej wypowiedzi Marka Trojanowskiego tutaj na blogu o własnych gustach seksualnych, Paweł Sarna pisze:

(…) płoniemy oboje tak jasno,
a kiedy gaśnie światło
to jest nam mniej ciasno).(…)

(To tylko burza)

Nie wiemy, jakiej płci jest bohater erotyków tego tomu, ale z sonetów Szekspira wynika, że nie ma to dla czytelnika znaczenia. Wiemy tylko, że obiekt westchnień podmiotu lirycznego jest podmyty:

I jasny
musisz mi bliski być
i jasny w sobie
dla ciebie dzień
ciężkiej piany i wody
i nie usłyszy cię
most którędy
przeszedłeś przechodzą
osty bo nie usłyszy cię
most który śpiewa
ale usłyszy cię
(
usłyszy cię oset)
okrutny i ostry
musisz mi lekki być
i w sobie jasny
j a k kamień
kiedy podmyty zostaje.

Wiesze w tym tomie, wbrew zachwytom nie są ani wzywaniem bogów, zaklinaniem świata, z pierwotnymi formami modlitwy jak napisze Jakub Winiarski, ani podmiot liryczny nie jest Tezeuszem, jak wmawia Łucja Abalar.
Rozbiórka tych wierszy wymagałaby szczegółowego wyliczania, a ta krótka notka nie ma na celu produkowania kolejnej pracy analitycznej. Ponieważ wiersze skonstruowane są na obsesyjnym międleniu symboliki czy też i konkretnego mostu, pod którym przechadza się podmiot liryczny i słowami poety próbuje coś z tej przechadzki mieć – a to opisując kamień, a to oset, a to ptaki – następuje coraz większe udziwnienie nieprawdopodobnymi sytuacjami i czytamy zdumieni np. o śmiejących się ptakach.
Oczywiście, zgadzam się z krytykiem Jakubem Winiarskim, że ta poezja nie ma nic wspólnego z surrealizmem. Nic a nic. Ale też nie ma wspólnego z innymi kierunkami w sztuce.
Zaczadzony poezją Stanisława Piskora, którego zmuszony jest analizować w swojej pracy zawodowej, poeta Paweł Sarna nie jest w stanie normalnie, jak młody człowiek przejść rzekę i pokontemplować świata, ani też przeżyć miłości z najdroższą osobą.

Wiersz Bezrobotny Lucyfer z tego zbioru, który jest prezentowany na literackie pl. mówi o tęsknocie do najdroższej osoby, wysłanej na zarobek najprawdopodobniej na inny kontynent. Podmiot liryczny uwiązany do Śląska, bo wiadomo, uciec stąd nie sposób, patrzy na hałdy jak Słowacki lub Bonowicz na ocean:

(…)pracuję nocą
(dlatego znikają hałdy) i dym się roznosi
i piekło
wychodzi z objęć (…)
(Bezrobotny Lucyfer)

Podmiot liryczny przedzieżgiwuje się w Lucyfera, ponieważ płonie pożądaniem do najdroższej osoby. Ale musi siedzieć tu na Śląsku, gdyż pisze kolejny elaborat o poezji Stanisława Piskora. Nie uważa tego jednak za pracę istotną. Dlatego ironicznie nazywa siebie bezrobotnym Lucyferem. Dopiero jak skończy i zdobędzie dodatkową ilość zajęć na uczelni, Lucyfer zacznie pisać kolejne erotyki o najdroższej osobie i już z całą bezwzględnością nauczać będzie o własnych wierszach:

(…)pracował będę nauczał o tobie
pod twoją obronę uciekamy się(…)
(Bezrobotny Lucyfer)

Ambiwalencja pomiędzy tematyką śląską a neutralnością opisów mostu, ostów i kamieni zawarta jest też w wierszu sławiącym świętych i patronów Górnego Śląska:, Gdy Barbara po wodzie, na Pawła powodzie. Z listu od narzeczonej, nie mojej.
Wiersz jest poświęcony drugiemu poecie Górnego Śląska Pawłowi L., którego tu będę niedługo omawiać, a z którym Paweł Sarna wydał wspólnie tomik.
To wiersz pisany kursywą, pisany jest bełkotliwym językiem kobiety, która domaga się dla siebie większej uwagi pod pozorem troski o adresata. Jest to ważny wiersz metaforycznie ilustrujący stosunek Pawła Sarny do mitu poeci śląscy.
Oczywiście w całej twórczości Pawła Sarny nie ma śladu troski o stan poezji na Górnym Śląsku, ponieważ nie ma takiej potrzeby. Poezja ma się tutaj świetnie, jest tyle wspaniałych recenzji na literackie pl.

Być może głównym wnioskiem po dotychczasowych lekturach twórczości poetów śląskich jest pomylenie produkcji z twórczością przez naukowców z Uniwersytetu Śląskiego. W tym regionie pomylić się łatwo, skoro chodziło zawsze tutaj tylko i wyłącznie o wydobycie jak największej ilości węgla.

Kategoria: Bez kategorii | 21 komentarzy »

Pauza na zastanowienie. Złota śląskiego ciąg dalszy. Pani Bieńczycka

8 czerwca, 2009 by

(…)Pisze Chłopek: Przeraża cię raczej to, że nie znasz nikogo, kto mógłby coś zmienić”, pozostawiając czytelnika z obezwładniającą diagnozą: Teraz wszystko będzie się już zmieniać na gorsze”.
(…)W połowie lat 90 zaistniała na Śląsku przebojowa” formacja, wkraczająca bez kompleksów, aktywnie obecna w ogólnopolskim życiu literackim. Oto wciąż zjawisko in statu nascendi, obserwowane poprzez wstępne etapy drogi twórczej, szkicującej jednak kontury – powiedziałbym za, bynajmniej nie Świętym Na Dziko”, Mistrzem Peiperem – mapy nowych ust”. Przed poetami tej formacji zarysowało się wiele niebezpieczeństw, z tym najgroźniejszym, o którym wspominałem i którego świadomi są rocznikowo” młodsi poeci – obezwładniającą konwencjonalizacją. Dlatego kolejne tomiki, zwłaszcza te drugie – oczekiwane po głośnych debiutach, będą ważnym sprawdzianem. Nawet jeśli nadzikowcy” (to nieuchronne!) podążą własnymi ścieżkami, gdy różnice ewoluujących poetyk wezmą górę nad jednomyślnością mijającego okresu Sturm und Drang”, pozostawią ślady obecności w obrębie jednego
z najwyraźniej zaznaczonych na początku dekady nurtów młodej liryki. Następne pokolenie podąży innymi drogami, co zdają się sugerować przedstawiciele Estakady i przywołani powyżej rówieśnicy. Być może już wkrótce krytycy będą mogli oznajmić: tu zaszła zmiana”.

W swoją stronę. Antologia młodej poezji Śląska i Zagłębia(2000) Wybór, opracowanie i wstęp Paweł Majerski

Kategoria: Bez kategorii | 14 komentarzy »

Ryszard Chłopek, Węgiel. Ballada o lekkim zabarwieniu górniczym

7 czerwca, 2009 by

.

W 2001 kilka milionów fanów polskiej szkoły reportażu śledziło na ekranach telewizorów losy górnika Andrzeja Biesa i jego telefonu komórkowego. Andrzej Bies był jednym z setek górników, którzy w ramach restrukturyzacji kopalń zgodzili się dobrowolnie odejść z pracy pobierając jednorazową odprawę w wysokości czterdziestu tysięcy złotych polskich.

Kwota ta, jak na owe czasy, mała nie była. Ale większość w pół roku przepiła, przejadła albo przeruchała odprawy. Jednak liczący sobie wówczas 28 lat, Andrzej, wykazał się niebywałym instynktem. Wziąwszy sobie do serca słowa Leszka Balcerowicza, forsę zainwestował. Kupił mieszkanie i telefon komórkowy. Należy wiedzieć, że w owym czasie najnowszy model komórki miał gabaryty cegły i wprost proporcjonalną do rozmiarów cenę. Zaś jeden impuls rozmowy krajowej, naliczany co 5 sekund, kosztował tyle, co obecnie 9 godzin telekonferencji VoIP między Polską a Hawajami.

Historia młodego górnika, którego marzeniem życiowym było położyć sztangistkę Agatę Wróbel jeżeli nie do łóżka to przynajmniej na rękę, tak bardzo się wszystkim spodobała, że autorzy reportażu zgarnęli masę nagród, a sam Andrzej Bies nie potrafił opędzić się od ofert pracy. Zadebiutował w teatrze i co dziwić nie może w kolejnym reportażu społecznym: Ballada o lekkim zabarwieniu erotycznym.

Tu, w jednym z odcinków, poznał urok zatrudnienia na umowę o dzieło. Miał wykonać prostą pracę w firemce prowadzonej przez małżeństwo Naturalnych na jednej z dyskotek miał wylać trzy 20. litrowe wiadra kisielu na półnagie dupeczki, które na oczach najebanej i rozbawionej gawiedzi tłukły się o całych 25 zł premii za wygraną walkę w kisielu. Andrzej, przywykły do robót ciężkich na przodku, spisał się bez zarzutu. I tak słuch i ślad o nim zaginął.

Teraz zapewne Andrzej Bies pracuje jako ochroniarz na parkingu i za 50 gram wódki czystej opowiada historię swojego życia, czekając jak Henryk Gołębiewski na medialne resurectio.

Historia serca z węgla, górnośląskiej biedy, biedaszybów i w ogóle historia biedy zawiera w sobie pewien magnetyzm, który budzi w odbiorcy to, co najsłabsze empatię i współczucie.

Mitologia górnego śląska niezależnie od czasookresu, od ideologii od potrzeb społecznych jest mitologią atrakcyjną także pod względem literackim. Koń o godności Łysek nie tyrał gdzieś na wyżynie lubelskiej, ciągnąc za sobą pług. A i pewnie Szkapa o imieniu Nasza miała swoich praprzodków wśród kopalnianych koni z górnego śląska.

Nie sięgając w czasy nazbyt odległe analizując fenomen mitologii górnego śląska warto odwołać się do twórczości Kazimierza Kutza, który jako reżyser wysysał ze śląska tyle ile tylko mógł bacząc na ustroje. W latach 70. była Sól czarnej ziemi, w latach 90. pojawił się Zawrócony z brawurową rolą Zamachowskiego.

Wszystko ładnie, wszystko pięknie bo mitologia węgla jest do tego stopnia zakorzeniona w świadomości społecznej, że inspirując się nią w jakikolwiek sposób na płaszczyźnie artystycznej nie sposób nie dostać jakiejś nagrody, a przynajmniej: nie zostać senatorem PO w parlamencie RP.

Jeden ze współtwórców ideologii neoliberalizmu nauczał, że teoria jest naukowa po warunkiem, ze zbiór jej falsyfikatorów nie jest zbiorem pustym. To znaczy: teorie naukowe są teoriami fałszywymi. Aksjomat fałszywości odnosi się także do tych dzieł kultury, które nawiązują w jakikolwiek sposób do mitologii węgla i górnego śląska. A dokładniej: do dzieła Ryszarda Chłopka pt. Węgiel.

Chłopek o imieniu Ryszard ten sam, który czego dowiódł w nocie na ostatniej stronie późnego debiutu Aleksandry Zbierskiej – potrafi za jednym zamachem wykombinować przynajmniej 3 synonimy czasownika wibrować, w 2007 r. wydał zbiór wierszyków opatrzonych wymownym tytułem Węgiel.

Węgiel Chłopka, to 33 strony, przez które trzeba się przebić dynamitem. To zbiór tekstów ciosanych w czarnym kamieniu ciężką dłonią górnika. To kolekcja górnośląskich metafor wkuwanych na kółkach poetyckich organizowanych w ramach dokształcania sztygarów. Czytelnik z rocznika 80 i parę nie zrozumie istoty Węgla, bowiem zubożony jest o unikalne pod względem historycznym doświadczenie PRL-u. Któż ze współczesnych jest w stanie pojąć semantykę metafor, które z taką lubością stosuje Ryszard Chłopek:

sączy się cisza

[J a k tę samą estetykę przyjąłem za swoją]

śpiewa cięciwa.
pięta świeci
błyszczy się rydwan

[Problemy z Achillesem]

przykuca ciemność.
męskie uda falują nad drogą,

[Dlaczego nie barbarzyńcy]

melodia osiada na drzewach,
ukojenie rozpięte na kościach
zamkniętym okiem znaczy zmiany kursu.

[Cichy wróg]

Zdrada rośnie mi w uszach

[zgroza, zgroza]

Kruchość wbija się w skórę lub tkwi pod paznokciem,
wiatr domyka przestrzeń

[Ballada z tej strony]

Albo czyż istnieje takie czytelnicze serce, które nie skapituluje przed tymi Chłopkowymi wersami:

pożółkłe dłonie drżą jakby na wietrze
tuż przed wybuchem słońca na krze horyzontu,

[Reszta załogi Narcyza”]

Oczywiście jak na dzieło nawiązujące explicite do mitologii górnego śląska przystało tomik Ryszarda Chłopka wzbogacony o jeszcze jedno dzieło literackie na temat węgla. W tekście pt. Zapuszczam się, Chłopek opisze dramat społeczno-ekonomiczny związany z wykradaniem czarnego złota z transportów kolejowych przez bandy szmuglerów, które następnie przewożą kamienne bryły rozklekotanymi nyskami gdzieś w głąb Polski.

Teraz zapuszczam się

Teraz zapuszczam się w siebie, zjeżdżam windą na dół,
aż po szklany korytarz, gdzie niosą moje serce; wiercą
w nim, wkładają dynamit, gdzie kombajn leniwie
szarpie kruszec tkanki.
Tutejsi górnicy to ludzie spokojni i dobrzy,
szanują pracę w dobie likwidacji kopalń,
ale też nie ma tu przodowników, ciemnych
tytanów pracy.
Kto mnie kradnie na torach, kto mnie wrzuca do pieca,
kto mnie rozwozi furmanką po skrzypiącym śniegu
albo kto starym żukiem wpada teraz w poślizg,
bo wiekowe opony nie słuchają drogi
i cały ja
leżę teraz w rowie.
Czasem szyb pustoszeje, nawet nie brzdęknie winda,
a ja wiszę na ścianach i ciągnę się jeszcze tak głęboko w ziemi.
I jestem wszędzie gdzie jestem”,
i mam jednak coś wspólnego ze sobą.

Chłopek jako poeta bezwzględnie rozprawi się ze szmuglerami, z czarnym rynkiem węglowym i całą mafią węglową, która żeruje na zdrowej tkance polskiego górnictwa. Nie pozostawi złudzeń, przeciwstawiając tutejszym górnikom, ludziom spokojnym i dobrym, którzy szanują pracę tych, co: kradną na torach, którzy: rozwożą furmanką, którzy starym żukiem wpadają w poślizg, tych, co węgiel: wrzucają do pieca.

Chłopek nawiąże do romantyzmu związanego z czarnym złotem. Lakoniczny tytuł tomiku Węgiel jest jak oszczędna odpowiedź sztygara: wypieroloj, której ów udzielił kadrowemu, gdy ten przyszedł go zapytać o to, czy weźmie udział w pochodzie pierwszomajowym.

Być może zaangażowany tomik Ryszarda Chłopka zostałby zauważony a kto wie może i doceniony przez krytykę, gdyby nie jego zapóźnienie. Tomik Węgiel ukazał się w 2007 r., czyli jakieś sześć lat za późno w stosunku do debaty społecznej i literackiej na temat górnego śląska, doli sztygarów i tych wszystkich ludzi, którzy nauczeni zostali jednej prostej czynności: jak skutecznie napierdalać w czarną ścianę kilofem, by coś się z niej odłupało.

Ryszarda Chłopka należy jednak pochwalić za to, że próbuje trochę niezgrabnie, ale zawszę jednak korzystać z nauk objazdowych nauczycieli do polskiego, którzy w latach 70. i do końca lat 80. prowadzili w świetlicach kursy dla poetów po tytułem: Wypróbowane i sprawdzone metafory poetyckie. Instrukcja obsługi. Ryszard Chłopek nie tylko potrafi wymyślić trzy synonimy czasownika wibrować, ale także co dziś jest umiejętnością rzadką umieścić w korpusie wiersza metaforkę: śpiewa cięciwa, przykuca ciemność itp.

Kategoria: Bez kategorii | 17 komentarzy »

Ryszard Chłopek Węgiel. Złoto Górnego Śląska. Pani Bieńczycka

5 czerwca, 2009 by

Trudo oskarżać Ryszarda Chłopka o całe zło, jakie się w tym regionie wydarzyło w polskiej poezji, nie sposób jednak o tym intensywnie myśleć, czytając jeden po drugim wiersz w tomiku Węgiel.
Przesuwam się naprawdę z trudem, jak fedrujący górnik dziewiętnastowieczny, a raczej dziecko, które ciągnie za nogę wózek w pół metrowym prześwicie, nie widząc ani końca, ani początku poezjowania i na dodatek w absolutnym mroku poznania tej poezji.

Metafora żółwia w wierszu Problemy z Achillesem służy zapewne jako dowód wyższości natury ludzkiej, a więc i czytelnika, która nawet w archetypicznych mitach i przekazach greckich nieźle potrafi namieszać i wszystko poprzekręcać. Te filozoficzne dywagacje, co by było gdyby, nijak się mają do tytułowego Węgla, którym ma autor zbioru, jak się odgraża w tytule wyjaśnić Sprawa pewnej estetyki w pierwszej części i w drugiej o maskotkach i potworach, w trzeciej Próba drogi.
Czytam tę Estetykę, która miewa, jak każda kochanka miłosne przygody. Metafora, metonimia, synekdocha, ironia, wszystko jest przecież możliwe i czeka na zastosowanie. Broń Boże realizm, ja wiem wszystko o dyskursie Rolanda Barthesa. O lyotardowskim podejściu do kultury i potrzebie rewizjonizmu. Twierdzę, że argumenty antyrealistyczne odznaczają się aktualnością, a także pojęciowym zapleczem, które przewyższa modne dziś koncepcje w teorii literatury i kultury.

Wiersz Jak ta sama estetyka poszła się jebać kończy pion rozważań starożytnych Ryszarda Chłopka. Jest na tyle znaczący, że warto przytoczyć chociaż fragment:

(…)Tymczasem na końcu tej historii Dante
dopada swoją Beatrycze i wreszcie mógłby
sobie porządnie zadupczyć, ale właśnie nie staje mu
czasu, bo ktoś wyciąga z szuflady rewolwer.(…)

Wyjaśnię, że wiersz jest w konwencji kryminału postmodernistycznego i te odautorskie rozważania i przymiarki pewnych znanych z historii sztuki bohaterów ich autor demiurgicznie zderza i patrzy, co artystycznie z tego wyniknie. Oczywiście, nic nie wynika, bo co ma wyjść, tak jak z doświadczenia małego chłopca, który dmucha żabę. Wynika tylko kosmiczne cierpienie wyrządzone Drugiemu, w tym wypadku siostrze mniejszej, czyli żabie. Mamy przecież dwa elementy: żabę i dręczyciela. Jedynie co można uzyskać, to tylko domniemanie, że żaba nie cierpi, co jest absolutnym nonsensem, wykluczonym naukowo i niepodważalnie.
Podobny ciemnogród następuje przy wykluczeniu czystego uczucia, jakim darzy Dante 12 letnią Beatrycze. Tym sposobem wszyscy ojcowie córek musieliby odbywać z nimi stosunki płciowe, bo inaczej bez tego pożądania byliby niewiarygodni jako mężczyźni.
Podobnie czyni poeta Ryszard Chłopek. Kwestionuje świętą miłość do Beatrycze, na której zbudowana jest pewna w pewnej szerokości geograficznej, w jakimś w kosmicznym czasie wyrosła kultura. Profanuje dla jedynie eksperymentalnego zadania cierpienia czytelnikowi.
No dobrze, Pan wygrał, Panie Chłopek. Ja cierpię. Mam pięćdziesiąt siedem lat i mam miłość nie z tej ziemi, miłość męsko-damską, która była dla mojego kobiecego żywota największą doczesną wartością, jaka mi się przytrafiła, Pan zakwestionował.
Niech będzie. Takie jest prawo dziejów, że nareszcie mnie dopadnięto i zdemaskowano.
Ale przez ten nowoczesny, czy ponowoczesny fakt nic się dosłownie nie wydarza. Rozbrojenie archetypu u takiego krytyka, jakim jest Jakub Winiarski spowodowało autentyczny zachwyt. Ale oprócz tych dwóch, skrajności, mojej i Jakuba Winiarskiego, to już niewielu chyba pojmuje cel „dojebania” Dantemu.
Ale jest jeszcze Andrzej Sosnowski. Pal diabli jakąś nieważną ślonską babinę, jakąś bieńczycką. Ale Sosnowski!!!
Esej o ruchu dedykowany Andrzejowi Sosnowskiemu jest ostatnim utworem zbioru Próba drogi:

(…)Prawdziwie nieśmiertelny zostanie jedynie Dante,
lekceważąco nudny. Wobec wolnego rynku jadowitego
kciuka mający na swą obronę zwodniczy status klasyka.
Nuda wynika z bezruchu, a ten jak każda wieczność musi
pochodzić od Boga. I widać już, że Bóg musi być
księciem ciemności, bo królem słońca może być
tylko szaleniec, kładący na szalę

słonia przeciw ostatniej karcie.(…)

Reszta wieloczłonowego eseju (fakt, że poeta uhonorował drugiego poetę szczodrze niesłychanie długim tasiemcem) jest w podobnej konwencji filozoficznych rozważań na wzór średniowiecznych debat, ile diabłów mieści się na końcu szpilki. O ile tamte przynosiły przynajmniej konkretną korzyść Kościołowi, to tutaj nie wiem, do czego prowadzi ważenie słonia. Gry i zabawy słowne przynoszą korzyść, gdy autentycznie bawią.

Jest dużo symulacji postmodernistycznej i jak w każdym kierunku, są utwory z gruntu fałszywe, naśladowcze, wtórne i jałowe. Do tego przedziału zaliczyłabymWęgiel. Absolutnie niezrozumiały jest dla mnie zarzut krytyka, Jakuba Winiarskiego, jakoby oprócz tytułu, w tym tomiku wszystko jest świetne. Nie, tytuł jest taki sam jak i reszta, czyli idealnie wyrażający całkowite zniszczenie jakiegokolwiek sensu poezji.
Autor stosuje zresztą tę metodę na wszelki wypadek. W ten sposób nie można się do niczego przyczepić. Przypomina ucznia, który w klasie swoją elokwencją zagada absolutnie wszystkich i wszystko, i tak wszystkim lekcja minie. Oczywiście w moich czasach, kiedy edukacja nikomu nie była do niczego potrzebna, takie puste przebiegi były tolerowane przez Ministerstwo Edukacji, a nawet premiowane. Szczególnie na Śląsku, gdzie, jeśli się już w niemowlęctwie zapomniało w odpowiednim momencie noworodka walnąć w głowę, by odpowiednia ilość chłopaków była zdolna jedynie do fedrunku na dole, to uzupełniano to odpowiednią edukacją.
Czytając te uczone wersy, namaszczone bogatym słownictwem wikipedycznym i śladami przygotowań studenta pierwszego roku jakichkolwiek studiów do pierwszego egzaminu z jednego z programowych przedmiotów, z filozofii starożytnej, przypomniał mi się Ezra Pound, który też chciał wszystko zburzyć, pragnął make it new”, czyli likwidacji martwego brzemienia odziedziczonej tradycji, i napisać zupełnie wszystko od początku. Ale Ezra Pound będąc nawet w tej klatce, pozbawiony już zupełnie książek, pisał Pieśni a vista, korzystając ze swojej genialnej pamięci, a przede wszystkim ze wspaniałej edukacji, jaką posiadali wszyscy moderniści.
Jeśli podobnie, jak Ezra Pound, Ryszard Chłopek jest takim erudytą, to zastanawiam się, dlaczego te wiersze mają taki chichrający się ton wyższości człowieka – barbarzyńcy, który pęka ze śmiechu, jak na rysunku np. na greckiej wazie Zeus wcielony w byka np. wkłada.
Dlaczego dzisiejsza ironia postmodernistyczna, pozwalająca sobie wykpiwać, co się chce i zestawiać ze wszystkim, co wpadnie pod rękę, jest tak sztubacka i głupia?

Kategoria: Bez kategorii | 10 komentarzy »

Mirka Szychowiak, człap story. Sztuka pisania zaklęć.

3 czerwca, 2009 by

.

Slogan: W rodzinie siła! hasło wyborcze Romana Giertycha, motto biznesowe Waldemara Pawlaka ma także swoje przełożenie ontologiczne w polskiej poezji współczesnej.

Często bywa tak, że tyrający w pocie czoła mężowie, chcąc mieć po pracy spokój w domu odpalają działkę swoim upierdliwym żonom, by te zaspokajały swoje humanistyczne ambicje. Miesięczne kieszonkowe jest na tyle wysokie, że żoneczki zakładają sobie fundacje, urządzają sobie spotkania i konkursy. Innymi słowy: organizują sobie cały czas wolny. To oczywiście uwalnia męża od obecności żony, żonę zaś uwalnia od obecności męża. I wydawałoby się, że takie wzajemne uwolnienie się od siebie oznacza koniec małżeństwa, ale przecież nie do takich poświęceń zdolny jest polski naród, byle tylko rozwijać ducha kultury.

Bywa też odwrotnie. Czasami jest tak, że to żony pracują na literackie hobby swoich mężów. Zakładają one fundacje literackie. Szefują im, piszą wnioski do ministerstwa, ciułają forsę od sponsorów po to tylko, by zarobić trochę grosza i móc odpalić miesięczną wypłatę mężusiowi, który tak się przypadkiem złożyło, że zatrudniony został na etacie w fundacji, której szefuje prezes-małżonka. Mężuś oczywiście nie jest jakimś tam figurantem na liście płac. Przeciwnie: udziela się i to na najwyższych poziomach działania fundacji żony. Zwykle co dziwić nie może i nie powinno – nie zadowala go etat konserwatora powierzchni płaskich. Aspiruje do stanowiska wiceprezesa albo przynajmniej jakiegoś redaktora naczelnego.

Prawdziwym ekstremum rodzinnym współczesnej poezji polskiej jest ród Szychowiaków. A dokładniej ta gałąź drzewa genealogicznego, która ma swój początek w małżeńskiej przysiędze Mirosławy i Bogusława.

Dawno, dawno temu Bogusław spotkał Mirosławę. Obiecał jej, że będzie ją kochał i że nie opuści jej aż do śmierci. Udało mu się wytrwać w przysiędze. Co więcej: udało mu się pewnego razu zapłodnić żonę a żonie udało się urodzić dziecię dziewczynkę Julię, której dano na nazwisko Szychowiak.

Córeczka nie wdała się w tatusia. Poszła śladami mamy. Dosłownie. Wzrost ma po niej, kolor włosów i nawet fryzurę odziedziczyła w spadku genetycznym. Nie wspominając o idealnych proporcjach ciała, odpowiadających klasycznemu kanonowi piękna.

Wracając jednak do Mirosławy. Od kiedy wspólnie z Bogusławem zamieszkała w domu o powierzchni 168 m2 i wartości 200.000 plnów, zmieniła się nie do poznania. Mirosława Szychowiak stała się poetką Mirką Szychowiak.

Obie tożsamości żony Bogusia funkcjonują autonomicznie. Mirosława zarabia jakieś 28 patyków rocznie, dyrektorując centrom kulturalnym a kiedy zdarzy się po temu okazja startuje w wyborach, chcąc zrealizować się na arenie wielkiej polityki. W odróżnieniu od tej ekstrawertycznej osobowości, Mirka jest skryta, wycofana. Jest delikatną, uduchowioną istotą, która pisze wiersze, która od czasu do czasu pojawi się na jakimś konkursiku literackim, by odebrać nagrodę o ile jej dadzą.

Nie wiadomo, które z tych wcieleń preferuje pan Szychowiak. Czy urzędniczo-polityczną Mirosławę w kostiumiku, ze skórzaną aktówką pod pachą i laptopem na ramieniu, czy może Mirkę artystycznego anioła w powłóczystych, równie artystycznych szatach o nieustalonym kroju i konsystencji materiału?

To wydaje się nie mieć znaczenia, gdyż najbardziej interesującym pozostaje zawsze skutek połączenia. I nie chodzi tu o naturalną koniunkcję jajeczka z plemniczkiem, ale połączenie słowa i obrazu czyli talentów artystycznych Bogusława i Mirki.

W 2005 r., drukarnie opuściło dzieło pachnące farbą pt. człap story – 38 produktów autorstwa Mirki Szychowiak, które sprzedawano w promocji z dołączonymi grafikami Bogusława.
Na obrazkach tych jak na artystyczne obrazki przystało jest coś niewyraźnego. Niby konik, niby droga, niby jaskinia. Niby okno, niby kratki, niby faktura ściany. Są też jakieś kręgi ale też jakby na niby. Innymi słowy: Bogusław dał poszaleć wenie. Ale owo szaleństwo blednie, traci swój jałowy wyraz sztuki nowoczesnej w porównaniu z tekstami Mirki. Bo teksty Mirki z 2005 zaskakują.

W człap story nie ma treści wielkich, uniwersalnych prawd i mądrości. Mirka Szychowiak jako poetka mówi za siebie i o sobie. Jednak jej wiersze i sposób w jaki opowiada nie tylko się podoba, ale sprawia, że czytelnik odnajduje w tych autorskich narracjach za każdym razem coś swojego, coś unikalnego i niepowtarzalnego.
Oto przykład. Tekst: kobietę trzykrotnie upadłą stać na wiele.

Powiedzmy, że lubię żyć intensiff.
Nie pytaj o szczegóły tylko obserwuj.
Potem mi powiesz, co było nie tak,
bo jak zwykle nie mam czasu na postoje.

….

Te szpitalne kwity, to dobre alibi, gdyby
mnie poniosło. Kobietę trzykrotnie upadłą
stać na wiele. Rośnie jej apetyt, zaostrza smak.
Nie żeby zaraz szał mamuta. Po prostu nic już
nie umiem powoli spać, jeść, kochać. Inny napęd.
Dlatego musimy zmienić sobie instrukcję obsługi.
No i jak chcesz nauczę cię fruwać.

Mirce Szychowiak udaje się niebywała sztuka prawdziwa sztuka latania. Mianowicie: unika poetyzacji wszystkich pokracznych przez to kuriozalnych metafor, które każdorazowo wywołują tylko śmiech. Używa zwykłego języka i prostych zdań. Tym językiem i ascetycznymi środkami wyrazu opisuje określone emocje prosto i wprost, dzięki temu pozostawia swoim czytelnikom interpretacyjne pole dla empatii. I teraz najważniejsze: obrazowość w tekstach Szychowiak nie wymaga uprzedniej dekonstrukcji metafor, nie jest skutkiem odkrycia sensu w hermetycznym przekazie. Zrozumienia wymaga dopiero indywidualna reakcja na obrazy, empatyczny odruch wewnętrzny, który pojawia się indywidualnie po lekturze tekstu. Na tym polega przewrotność ale i wartość tekstów z człap story.

Człap story to większości przypadków opowieść pierwszej osoby liczby pojedynczej. To skazuje czytelnika na status intymnego obserwatora, który może tylko podglądać. Pierwsza osoba liczby pojedynczej w wierszach Mirki Szychowiak ignoruje sferę pozatekstową , koncentrując się na budowie osobliwej rzeczywistości świata wewnętrznego. W tekście dżudżudżudżu poetka napisze:

Taki robak. Lezie sobie dżudżudżudżu. Się
posuń mały, zrób miejsce koleżance, popełzamy
razem, tylko daj cynk kolesiom, niech
rozejdą się na boki, żebym ich nie zgniotła.
Nie jestem waszym wrogiem, proszę tylko o azyl.

Szanowne robactwo, mrowie i reszto ruszaków:
Z uwagi na gwałt zbiorowy, w którym przypadła mi
Rola ofiary zmuszona byłam opuścić moją ziemię.
Liczę na to, że u was jest spoko z poszanowaniem
praw człowieka i nie odeślecie mnie z powrotem.
Może zrobimy kiedyś jakąś małą rewolucję?

Zantropomorfizowane robaki pozbawione cynamonowego symbolizmu są zwykłe, ludzkie tak ludzkie, jak tylko ludzie potrafią być, gdy zdecydują się na bycie tym, kim powinni być.

Warto w takich obrazach zobaczyć coś więcej. Coś co jest i pozostaje poza chitynowym pancerzem, poza zbiorowością i innymi obrazami. Warto zobaczyć tu kilka prostych formuł: Szanowne robactwo.…; Nie jestem waszym wrogiem...; Się posuń; proszę tylko a azyl zaklęć dyskursu magicznego, dzięki któremu powstaje kolejny używając słów poetki – stan wyjątkowy, który jest tak wyjątkowy, jak wyjątkowa może być tylko pospolitość w świecie pełnym cudów.

Trudno oprzeć się tym prostym czarom Mirki Szychowiak. Prostota zaklęć jest gwarantem skuteczności oddziaływania poetyckiego uroku. Oto kolejny przykład zdań prostych, które dodane do siebie stanowią idealną całość. Szychowiak pisze:

Znajdź przytomniejsze miejsce, okop się
i nie czekaj. Póki nie pogubiłeś nasion,
urządzaj ogrody tam, gdzie woda popłynie
rozrzutnie, pod skórą wystąpi z brzegów
i oboje staniecie się poświęceni, spokojniejsi.

I niech to nie dzieje się w mgnieniu oka,
nie dzieli na cykl wzrostu i niecierpliwego zbioru.
Zacznij ufać słońcu, ono nie jest na każde
skinienie, bo inaczej się skurczy i wypali.
Nie popędzaj niczego, niech się dłuży.

(ślimacz ślimacz)

Oczywiście na końcu zawsze można zapytać: po co czytać taki rodzaj poezji? Ale równie dobrze zapytać można o powód lektury ksiąg czarnoksięskich i naukę sztuki magii.
ueberealitaet.JPG

Kategoria: Bez kategorii | 23 komentarze »

« Wstecz Dalej »