Kategoria ciotek poezji nie ma nic wspólnego z ciotkami kulturalnymi, ani z ciotkami rewolucji. To cichutka przystań kobiet rozwydrzonych kanalizujących swoje emocje w poezji którą na gwałt chcą uwidocznić.
Ciotek poezji jest o tyle ilość wielka, że nawet jak świeża i obiecująca młoda poetka nią jeszcze nie jest, to niechybnie się nią wkrótce stanie, gdyż faza przejścia z kaczki do łabędzia udała się jak na razie tylko Andersenowi.
Portal nieszuflady zaciotczony jest niemiłosiernie, gdzie najbardziej maglowatą formę przyjęła ciotka duńska, ale nie o niej tu będzie mowa, gdyż nie jest naczelną laureatką żadnego konkursu. Konkursy bowiem ciotki namaszczają i mianują a przede wszystkim administracyjnie przyporządkowują i ciotka jak jeszcze nie jest laureatką główną to jej przypadłość i tak to sprowokuje. Bowiem ciotka, to period, ciotka to okres.
Za moich czasów chyba wymyślono ten termin kobiecej przypadłości który należało wymyśleć na potrzeby telefonicznych rozmów domowych podsłuchiwanych przez matki z jeszcze wcześniejszych czasów, kiedy o menstruacji nie mówiło się nigdy i nigdzie. Mówiło się: ciotka nie przyjechała, nie ma ciotki i ten szyfr wyczekiwania ciotki był niepokojem, że ciotka może już nie przyjechać.
Pamiętam cała żeńska część akademika wyczekiwała ciotki i mimo, że dziewczyny zdawały na uczelnię po kilkanaście razy zimując jeszcze na dodatek w liceach plastycznych i groziło już im nawet klimakterium, to ciotki wyczekiwały, gdyż urodzenie dziecka skazywały je na powrót do domu.
Jest w poezji ciotek ta właśnie niemożność urodzenia wiersza, który się powinno urodzić, ale bękarta rodzić nie wypada, gdyż jest się przecież dostojną ciotką a nie jakąś wywłoką.
Ciotka poetycka wybiera więc w swojej twórczości wariant poprawności na pół gwizdka. Każe podmiotowi lirycznemu pruć się na okrągło, zmieniać partnerów ale jednak tak tylko w wyobraźni, na całość iść nie przystoi i się też de facto nie opłaca. Już pierwszy wiersz z nagrodzonego tomiku Wiersze do czytania:
MAŁE NIC daje temu wyraz:
Jestem z tobą. I z tamtym jestem również, chociaż tylko
trójkątnym okiem, szramką między nogami. Od rozdzielania,
w środku brzucha urosła mi grudka gliny, bije w niej serce,
dzwoneczek na alarm. Mówisz: zamieszkało w tobie małe nic,
dokarmiaj je i kołysz, planuj detale.
Potrafię, jak Maria Magdalena kłaść się z każdym do łóżka,
kładłam się do łóżka z każdym bez ustanku. Teraz jestem wisienką,
pachnie we mnie pestka.
Te rojenia o możliwościach seksualnych podmiotu lirycznego, porównywalnego do nie byle kogo, do gorszej cząstki Świętej która z powodu swojej świętości takiej i tak mieć nie może, niestety pozostają jak jajeczko nie zapłodnione, bezwzględnie utracone.
W wierszu CIOTKA podmiot liryczny próbuje jednak reaktywować ciotkę różnymi magicznymi zaklęciami:
Mowa nie wystarcza, gdyż język jest kulawy, kiedy chce się
powiedzieć – kocham -ciotce schnącej między falbanami koszul,
hodującej w gardle zatruty owoc. Kładę więc jej siwy włos
w otwartej książce Celana, tak by zauważyła ów gest.
Paul Celan jest ulubionym poetą ciotek tych które są i tych które nimi się staną (Joanna Wajs). Celan w tej chwili jest najbezpieczniejszym poetą do używania, gdyż nigdy ciotki nie skompromituje. Wydany w Polsce w bodajże jednym, zazwyczaj trudno dostępnym zbiorze jest bardzo dobrą intelektualną zapchajdziurą.
Ale wróćmy do wiersza CIOTKA:
Pomimo lekarskiego wyroku – ciotka żyje, zrywanie więzi
nigdy nie przychodziło jej łatwo.
Nawet podmiot liryczny zadziwiony jest nieśmiertelnością statusu ciotki, co czyni poezję coraz większym fiaskiem. Bowiem zwierzenia autobiograficzne, mimo przywoływania proustowskich zapachów w nią konsekwentnie się nie zamieniają:
Anulko, Anulko mówił do mnie ojciec,
ale tylko w niedzielę, kiedy pachniał wodą jucht
lub przemysławką intensywniej niż pelargonie w oknach.
Pastował czerwone buciki do kościoła,
i do cyrku.
(CYRK)
Dalsza część wiersza mówi wprawdzie o cyrku jako być może mentalnej przeciwwadze do dość kontrowersyjnego zapachu ojca (wiadomo przecież, jaki zapach ma pelargonia), ale zapach końskiego moczu też niestety narratorce nie otwiera jak Proustowi magdalenka, dosłownie nic. To poronienie bez zapłodnienia odbywa się niemal w każdym wierszu. Czytelnik pozostaje nie tylko z niespełnieniem, ale i z dziwnym, nie zawsze znośnym zapachem starej, bardzo dokładnie umytej ciotki.
Skrzypiało pod nami, dotykałeś mnie
schowaną pod sukienką, pachnącą owsianką – zostawiając ślinę
wilgotną lamówkę.Napisze A.A. Tomaszewska w wierszu NIE WSZYSTKIE. Ale jak czytam, wszystkie erotyki – a ciotki uwielbiają właśnie pisać erotyki mają ten sam nieznośny zapach i konsystencję, co albo świadczy o awersji podmiotu lirycznego do kontaktów seksualnych z mężczyzną i jego nasieniem, albo o potrzebie poczucia bezpieczeństwa, by ciotka jednak nadeszła za wszelką cenę:NA POCZĄTKU BYŁO IMIĘ
otwierasz wąskie usta (jakby nikt wcześniej
do nich nie zaglądał), widzę język przesuwający się
po a, n, n, a, mówisz, że jestem cierpka
jak rozgryziona pestka. Albo chinina. Wymieniasz
imię, przełykasz światło.To nie grzech, kiedy skóra staje się bielsza
niż styczeń, kiedy palce węższe od języka wsuwasz
pomiędzy noc a słowa, mówisz, że miłość jest trikiem.
Podmiot liryczny, czyli kochankę w wierszu, mimo licznych partnerów miłosnych najczęściej interesują zawsze ich te same, górne partie ciała, szczególnie przełyk:
KWESTIA PRZEŁYKU
Wchodząc do łazienki, X uśmiecha się. Przez moment zatrzymuje
dłoń na klamce, nieruchomieje, jakby kalkulowała, czy dzisiejszego
wieczoru podarować więcej niż zazwyczaj i czy ja, ewentualny
konsument „ten kęs więcej” dam radę przełknąć.
Zawiedziony czytelnik niestety chcący pozyskać chociaż jakiś kęs perwersyjnej miłości inaczej, jakąś edukację, otrzyma jedynie nieustanne pozory poezjowania bez dawania czegokolwiek. Bo jak wiadomo, najgorszy typ kobiety, to ta, co obiecuje, a nie daje. Nie daje nigdy i nikomu.
Natomiast chętnie ucieka w infantylizm, jakby prokreacja nie zając jeszcze miała dopiero nadejść:
GRA W KOLORY
Entliczek pentliczek, nie kocham cię wcale,
chociaż powtarzam, jak zaklęcia, jak przeklęcia.
Nie kocham cię wcale, a ty dotykasz mnie i mówisz:
berek, a ty popychasz mnie i śmiejemy się.
Chodzi lisek koło drogi, mieszkasz w moim brzuchu,
mam chusteczkę haftowaną co ma cztery rogi, na brzegu
łóżka jesz z mojej miseczki (misia a misia be)
Gramy w klasy, w komórki do wynajęcia, w kamień
papier i nożyce. Przegrywam, bo jestem zbyt różowa
w środku. Też przegrywasz, bo twoje podniebienie
czernieje, gdy wrzeszczysz na mnie: kocham cię.
Na zakończenie by nie przedłużać tej notki, która ma być sygnałem do jak ustaliliśmy, dla dalszych badań Jakuba Winiarskiego, należy niezwłocznie wspomnieć o religii, gdyż A.A.Tomaszewska w poezji się bez niej obejść nie może. Poza autobiograficznymi doświadczeniami z dzieciństwa, gdzie albo się chodziło do kościoła albo do cyrku, podmiot liryczny doświadcza co i rusz spotkań z aniołami, świętymi, podniecają go dzwony i sygnalizuje, że wszelka metafizyka nie jest mu obca i jest z nią za pan brat (JASTRZĄB).
W jednym z wierszy (Z PAMIĘTNIKA LEKKO SZALONEJ POMARAŃCZARKI) ciotka poezji doświadcza też możliwości bycia szaloną i ten hołd złożony kolorowi pomarańczowemu zaświadcza, że może być i filuterna i jak hajduczek Wołodyjowskiego i też, jak poetkę Wolny Hamkało, stać na wisusostwo.
W tym zbiorze, nagrodzonym nagrodą główną konkursu Tyska Zima Poetycka ważny dla mojego wywodu jest wiersz CZAS ŻYCIA I CZAS WYDAWANIA WIERSZY, ze względu na jego niebezpieczny wymiar zacytuję w całości.
Bowiem, jak już tu na blogu dowiodłam, wyznaję teorię spiskową.
jest czas życia i czas wydawania wierszy
żaden z nich jeszcze nie nadszedł powiadasz
i układasz mnie na białej kartce papieru
maleńki freudowski języczek jako komunikator
zacieśniacz naszych stosunków
obraca się w moich ustach niczym skrzydło wiatraka
we śnie wszystko jest możliwe dodajesz dlatego
z dumnie wysuniętą brodą otwieram drzwi Zielonej Sowy
dlatego z impetem otwierają się drzwi WL-u
(na kartce papieru kilka plam potu i śliny
wydzielin nie do wydania).