Najpierw wsiąkają ciała. Kapilarnie. Zresztą komu by się w takiej sytuacji spieszyło?
Kropla za kroplą, w grunt, do warstwy gliny aż do zniknięcia, a kiedy już ich nie ma to przychodzi pora na kamienie.
Te uczłowieczone gubią się między drzewami…
Milimetr po milimetrze, warstwa za warstwą z co trzecim pokoleniem…
Powoli, bo las ma czas. A kiedy to wszystko już minie nastaje koniec tego rodzaju, gdzie nie ma już nic. Wszystkie ciała wsiąkną, kamienie się zgubią w drzewach a czas na tym końcu, bez subiektywnej racji swojego istnienia skończy się, bo na co on komu teraz?