PoliszFikszyn (9)

19 listopada, 2007 by

Kap, kap, kap ostatnie krople moczu lądowały w miejscu swojego przeznaczenia. Jako, że torowisko nie należało do równych, to na wybojach kilka kropelek ulało się Dżakowi na wyglansowane czarne lakierki. Otrzepawszy siusiaka, Dżak zapiął rozporek a lakierki wytarł w tylną część nogawek, czyli tak jak to się zwykle robi w takich sytuacjach. Przed wyjściem z kibla Dżak pomyślał:
– Jakie to szczęście, że umiem sikać na stojąco. Nigdy bym nie usiadł na tak obleśną deskę. A fuj! wzdrygnął się i wyszedł, nie spuściwszy wody.
Wracając do swojego przedziału zastanawiał się o co najpierw zapytać grubaskę, jak upewnić się, że Miłosz tylko do niego przemówił ale w taki sposób, żeby ta nie nabrała podejrzeń.

– O czym my to rozmawialiśmy? zapytał Dżak wchodząc do przedziału.
– Tak sobie beztrosko pitoliliśmy odpowiedział mu Adamski. Grubaska zaś w milczeniu czytała jakąś gazetę. Oczywiście nie umknęło to uwadze bystrego Dżaka.
– Ekhm, ekhm odkaszlnął – co tam czytasz? zapytał.
– Nic takiego odpowiedziała, starając się zbyć natręta, który przed chwilą zachwiał jej wiarą w wszelkiej maści dżentelmenów.
– No powiedz, nie bądź taka mówił Dżak, przysuwając się do niej, chcąc zmniejszyć dystans do ofiary.
– A łe! skwitowała grubaska i czytała dalej.

Dżak zorientował się, że musi użyć podstępu. Postanowił rozegrać małą scenkę z przyjacielem, w nadziei, że i grubaska włączy się do dyskusji, a wówczas będzie mógł ją bez przeszkód wybadać.

– Czy nie sądzisz zwrócił się do Adamskiego – że współczesna poezja polska odczuwa istotny brak anachronizmów?
– Że co? odparł zaskoczony Atomizer.
Dżak dyskretnie szturchnął przyjaciela nogą, dając mu sygnał, żeby ten kontynuował rozmowę, a nie udawał idiotę, chociaż zdawał sobie sprawę, że jego przyjaciel do szczególnie bystrych i oczytanych nigdy nie należał. Dżak zresztą sam nie miał nawyku czytania. Jedyną książką, którą przeczytał był Fan Tadeóż. Mimo, że była to jedyna lektura szkolna, którą przeczytał od deski do deski, to zawładnęła ona jego umysłem do tego stopnia, że postanowił nauczyć się jej na pamięć. Opanował nawet teorię trzynastozgłoskowca, którą wykorzystywał w niektórych rozmowach codziennych. Ale prawdziwą satysfakcję dawał mu trening trzynastozgłoskowca na dozorczyni, która grabiła liście przed blokiem. Upominał ją:
Na zachód jeszcze liście nie zagrabione
świecą się ponuro, żółtawo czerwone

Dopiero, gdy Dżak puścił oko do Adamskiego, ten się zorientował, że nie chodzi tu rozmowę o poezji polskiej czy anachronizmach, ale o wyrafinowaną pułapkę, którą właśnie jego przyjaciel zastawiał na nieświadomą zbliżającego się niebezpieczeństwa ofiarę, w tym przypadku grubaskę, która dzieliła z nimi przedział. Postanowił włączyć się do gry.
– Tak Dżak, masz rację odpowiedział i dodał Poezji polskiej brakuje anachronizmów, kostiumów, lasek robionych w pośpiechu gdzieś w bramach, cylindrów, sygnetów, czarnych i przydługich garniturów. Jednym słowem, polskiej poezji brak ampluła awangardy spod znaku zielonej wróżki.
Jakiej kurwa zielonej wróżki? Jakie ampluła? pomyślał Dżak, ale nie dał po sobie poznać niezadowolenia z przebiegu rozmowy i spoglądając na grubaskę kontynuował:
– No właśnie, o to chodzi, że wszystkiemu winna zielona wróżka i ampluła, bo awangarda rezygnując z usług wróżbiarskich zielonej wróżki, odcięła się definitywnie od przeszłości, rezygnując z ampluła, poezja zmieniła się w antyawangardową i antyanachroniczną.

Atomizer zorientował się, że plan Dżaka polega na wprowadzeniu do rozmowy nowych pojęć, w nadziei, że któreś z nich zainteresuje do tej pory obojętną i ciągle zaczytaną grubaskę. Postanowił użyć pojęcia klucza, które nieraz usłyszał w programie telewizyjnym Pe-Gaz.
Adamski w ogóle niechętnie oglądał telewizję. Przekonał się tylko do dwóch programów: pierwszym był serial o Makgajwerze. Oglądał go tylko, by czerpać inspiracje do swej twórczości jako właściciel czerwonego scyzoryka. Drugim programem był właśnie Pe-Gaz. Dowiedział się o nim przypadkowo z reklamy poprzedzającej serial. Skusiła go nazwa. Jako, że od niepamiętnych czasów lubił bawić się w wojsko i jako dziecko biegał po osiedlu z drewnianym karabinem krzycząc do przechodniów:
– E, e, e, e, e, e, e.
lub:
– Pif paf, pif paf.
Później w szkole średniej jego ulubionym przedmiotem było Przysposobienie Obronne. To jedyne czterdzieści pięć minut, których nie żałował w procesie własnej edukacji. Tyle ciekawych rzeczy się dowiadywał i zawsze dziwił się, dlaczego jego rówieśnicy robią lekcje z matmy w czasie, gdy pan mówi o skutkach wybuchu nuklearnego, czy o sposobach zabezpieczenia przed oparzeniem fosforem białym. Szczególnie interesowały go zajęcia praktyczne na tych lekcjach. Pan wówczas rozdawał wszystkim karabiny i każdy mógł je dotykać. Któregoś razu pan powiedział:
– Przedmiotem dzisiejszej lekcji będzie atak gazowy i sposoby ochrony przed takim atakiem. Proszę zapisać temat lekcji: Ochrona Pe-Gaz.
Właśnie dlatego Pe-Gaz był dla Atomizera taki kuszący. I nawet poświęcił się, czekając do późnych godzin nocnych by zobaczyć jeden z odcinków tego programu. Walcząc z sennością, przecierając oczy wilgotną szmatką, doczekał się w końcu. Zdezorientowała go na początku zajawka programu. Był to jakiś koń ze skrzydłami. Ale pomyślał sobie:
– To pewnie nowe logo polskiego lotnictwa wojennego.
I zaczął oglądać, w nadziei, że być może podadzą nowe metody ochrony przeciwgazowej. Jednak w Pe-Gazie nie padło ani jedno słowo o gazie musztardowym, za to co chwilę pani prowadząca, w dużych okularach, pytała zaproszonych gości o estetykę, ci natomiast opowiadali coś o postmodernizmie. Adamski raz nawet policzył ile razy pojęcie postmodernizm pojawi się w trakcie jednego programu. Okazało się, że dwóch gości programu wraz z panią prowadzącą potrafią w ciągu dziesięciu minut czterdzieści osiem razy użyć pojęcia postmodernizm. To dało mu do myślenia. Od tego czasu, był niemal pewny, że postmodernizmem jako pojęciem-kluczem można nakręcić każdą rozmowę.

Odpowiedział zatem Dżakowi:
– Postmodernizm daje tu wiele możliwości. Rzeczywistość w ujęciu postmodernistycznym, zwłaszcza poezja, określana predykatem: postmodernistyczna, jest poezją postmodernistyczną i jako taka mieści się nie tylko w kanonach postmodernizmu samego, ale wykracza poza postmodernizm sam.
Był to strzał w dziesiątkę. Grubaska do tej pory zaczytana, nagle oderwała się od lektury. I zapytała:
– Czy w poezji postmodernistycznej jest miejsce dla rozważań o kondycji człowieka we współczesnym świecie?
Dżak jak nigdy do tej pory, teraz był dumny z przyjaciela. Bez niego nigdy nie udałoby mu się wciągnąć dziewczynę do rozmowy. A tak bardzo przecież chciał ją wybadać. Teraz już nic nie stało na przeszkodzie.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

PoliszFikszyn (8)

13 listopada, 2007 by

Godzina za godziną wlókł się pociąg do Krakofa. Monotonię podróży urozmaicał starszy pan z Warsa, który toczył przed sobą wózek nieustannie dopytując się pasażerów w przedziałach, czy może skuszą się na herbatę serwowaną w plastykowym kubeczku po 28 pln za sztukę. W atrakcyjnej cenie oferował także słone paluszki (72 pln/paczka). Ani jednak Atomizer, ani Dżak nie skusili się na owe rarytasy. Byli odporni na owe iście szatańskie pokusy, niczym małe jezuski na pustyni. Tylko grubaska każdorazowo, gdy mijał ich przedział mobilny bufet zdradzała zainteresowanie.
Historia rodzaju ludzkiego dowodzi, że gdyby nie kobiety, mężczyźni siedzieliby sobie teraz beztrosko w raju u samego stwórcy, popijając z nim wino, kontemplując wspólnie piękno stworzenia z bezpiecznej oddali. To przecież pierwsza na świecie istota z waginą uległa pokusie, zerwała jabłko i było już po sprawie.
I także tym razem, to dziewczyna trzeci pasażer przedziału uległa pokusie, która miała fatalne skutki dla Dżaka i Adamskiego.
Zagadnęła ona kelnera z Warsa:
– Czy są kanapki?
– Tak. Jakie sobie pani życzy?
– A jakie macie?
– Mamy pyszne kanapki z dżemem i czosnkiem, oraz ze słoniną i paprykarzem. Które podać?
Dziewczyna zastanawiała się przez chwilę. Następnie sięgając po portfel odpowiedziała:
– Wezmę dwie ze słoniną.
– Się robi, droga pani odpowiedział kelner podając kanapki. Należy się dokładnie dwieście złotych polskich.
Przyjaciele do tej pory z obojętnością przyglądali się całej transakcji, powtarzając sobie w duchu: Umysł ponad ciałem, umysł ponad ciałem. Ale na widok tłustych kawałków słoniny, coś w nich wstąpiło. Jak opętani rzucili się na wózek z jedzeniem i nie zważając na protesty kelnera rozpoczęli ucztę. Po kilku minutach bufet był już pusty a dookoła walały się papierki po batonikach. Dżak, klepiąc się po brzuchu, powiedział do Atomizera:
– Ale dobre, co nie?
– No odpowiedział Adamski, przeżuwając ostatnią porcję słoniny.
Obu ogarnęło uczucie błogiej senności. I już mieli zasypiać, gdy ocucił ich głos kelnera:
– Należy się panowie trzy tysiące dwieście dwadzieścia pięć złotych i osiemnaście groszy.
Dżak sięgnął do kieszeni spodni, następnie zaczął szperać w czarnej kapocie. Wreszcie spojrzał na Adamskiego i powiedział:
– Dzisiaj ty stawiasz.
– Ty jak coś powiesz, to już powiesz odpowiedział Atomizer, w przekonaniu, że jego przyjaciel żartuje. Ja przecież nie mam ani grosza.
– Panowie wtrącił się kelner jeżeli nie zapłacicie, to wezwę ochronę i zrobi się nieprzyjemnie.
– Proszę mnie nie straszyć odpowiedział stanowczo Dżak. Jestem arystokratą i wypraszam sobie takie rzeczy.
– No właśnie, on jest arystokratą i wyprasza sobie takie rzeczy dodał Atomizer. A ja jestem jego przyjacielem i też wypraszam sobie takie rzeczy.
– W takim razie powiedział kelner sami się panowie o to prosiliście.
Następnie przez radiotelefon wezwał ochronę. Po chwili zjawili się czterej panowie wagi superciężkiej, w mundurach i wojskowych butach.
– Jakiś problem zapytali kelnera. Ten im opowiedział całe zdarzenie, o tym jak to ogołocono z kanapek i słodyczy jego wózek i o tym, że sprawcy owego spustoszenia nie mają zamiaru zapłacić. Tym czasem w przejściu zrobiło się zbiegowisko. Ciekawscy pasażerowie innych przedziałów wyszli, by obserwować ciąg dalszy akcji. Chłopcy stali w drzwiach otoczeni z każdej strony przez ochronę i zaczęli się tłumaczyć.
– Dosyć cackania, płacicie czy idziecie myć kible w całym wagonie? zapytał ostatecznie najgrubszy z ochroniarzy.
– Ale, ale… jąkał się Dżak ja protestuję!
– My protestujemy wtórował mu przyjaciel.
I nagle z tłumy gapiów wyłoniła się postać. Był to pan o miłej aparycji, w dobrze skrojonym garniturze, za aktówką w ręku. Podszedł do chłopców osaczonych przez ochroniarzy, i wręczając im swoją wizytówkę powiedział:
– Dzień dobry, nazywam się Prowident, Rysiek Prowident. Reprezentuję samego siebie. Ja kontynuował jako taki, udzielam tzw. pożyczki z uśmiechem, na dowolny cel. Nie wymagam zaświadczeń o dochodach, ani żyrantów. Gwarantuję, że każdy przy odrobinie szczęścia jest w stanie ją spłacić dzień przed śmiercią. Reflektujecie? mówiąc to uśmiechnął się do chłopców, a na równiutkiej klawiaturze jego śnieżnobiałych zębów pojawił się błysk.

Normalny człowiek kazałby się pocałować panu Ryśkowi w dupę i poszedł umyć kible. Jednak nie Dżak. On przecież był arystokratą, dżentelmenem. Podpisał szybko co trzeba i nawet nie przeczytał tych świstków. Dwustutrzydziestostronicowa umowa kredytowa napisana była tak drobnym drukiem, że przeczytanie jej wymagało nakładu pracy laboratorium NASA i zaangażowania do tego peryskopu Chabla. Kiedy Dżak oddał pióro, którym sekundę wcześniej składał zamaszysty podpis na ostatniej stronie umowy, pan Rysiek zapłacił za wszystko kelnerowi. Chłopcy odetchnęli z ulgą i zbiegowisko się rozeszło.
Dżak nie zdawał sobie sprawy ile kosztował go ten podpis. Nie wiedział, że aby spłacić ową pożyczkę będzie wbrew własnym przekonaniom występować jako statysta w telewizyjnym tok-szoł pt. Łasskoczcie gwiazdy, że będzie przedmiotem drwin, że reżyser będzie kazał mu przebierać się za klałna i udawać szympansa, że jego dialogi zredukowane zostaną do uśmiechu, z którym to na twarzy będzie musiał siedzieć okrągłą godzinę. Dziś sprzedał swą duszę diabłu.

Znowu tylko we trójkę podróżowali w jednym przedziale do Krakofa. Grubaska coś tam czytała, chłopcy beztrosko rozmawiali. Jednym słowem wszyscy udawali, że nic się nie wydarzyło. Po jakimś czasie w przedziale zrobiło się cicho i gdyby nie stukot kół pociągu, cisza ta byłaby absolutna. Jako, że z czasem robi się bardzo niezręcznie, gdy w towarzystwie pojawiają się takie przerwy milczenia, Adamski postanowił zagaić gadkę:
– Ty, a jak ty masz na imię? zwrócił się do grubaski.
– Jestem Lusia odpowiedziała Lusia Szczurek.
– A gdzie jedziesz?
– Do Krakofa na konkurs.
– Jaki konkurs?
– Konkurs im. Kościotrupków
Dżak gdy to usłyszał skamieniał. Dotarło wówczas do niego, że w cale nie musiał być jedynym, do którego Miłosz przemówił. Postanowił, że nie zdradzi się i wypyta najpierw dokładnie grubaskę, w której teraz widział konkurentkę. Zanim jednak rozpoczął przesłuchanie, udał się do toalety.

Kategoria: Bez kategorii | 3 komentarze »

link wartościowy

12 listopada, 2007 by

http://www.rynsztok.pl/index.php/warsztat/action/list/frmAThreadID/3609/

Kategoria: Bez kategorii | 1 Komentarz »

PoliszFikszyn (7)

12 listopada, 2007 by

Chłopcy wygodnie rozsiedli się w przedziale i czekali na odjazd pociągu. Wykupili miejsca w pierwszej klasie, bo organizatorzy konkursu im. Kościotrupków wszystkim zaproszonym zwracali koszta podróży. Postanowili, że nie będą sobie żałować. Kiedy pociąg ruszył przystąpili do akcji. Pierwszy zaczął Adamski, który wyciągnąwszy z kieszeni czerwony scyzoryk, zaczął odkręcać popielniczkę.
– Na pewno się przyda z diabolicznym uśmiechem na twarzy powiedział do Dżaka. Po chwili, tym samym scyzorykiem zaczął odkręcać aluminiowe wieszaki na ubrania.
– One też się przydadzą.
Dżak tylko chwilę siedział bezczynnie, trenując pozę artysty-wieszcza obojętnego na zło indywidualne. Uważał on bowiem, że prawdziwego artysty nie powinna obchodzić jednostkowa tragedia, ale co najmniej zagłada na miarę cholokałstu. Jednak czysto ludzki instynkt dał o sobie znać.
– Teraz ja, teraz ja! krzyknął do Atomizera, wyciągając rękę po scyzoryk. A był to oręż niezwykły. Kiedyś kupili go na spółkę, by grać razem w pikuty. Ale z czasem odkryli, że ma więcej niż jedno ostrze i uczynili z niego przedmiot naukowych dociekań. Długo medytowali, lecz to Adamski wydobył na światło dzienne prawdziwą tajemnicę scyzoryka. To on, po wielomiesięcznych oględzinach stwierdził, że scyzoryk ma nie tylko dwa ostrza, ale także otwieracz do konserw, miniśrubokręt, nożyczki, piłę do drewna i wykałaczkę. Jednak prawdziwym przewrotem kopernikańskim w pojmowaniu istoty scyzoryka jako takiego było odkrycie, które poczynił Atomizer po pół roku od momentu zakupu nożyka. Odkrył wówczas rzecz niebywałą: scyzoryk posiada lupę. Od tego czasu chłopcy postanowili, że scyzoryk mimo, że został zakupiony wspólnym sumptem, teraz będzie należał do Adamskiego. Któregoś razu nawet ów gadżet o mały włos nie stał się powodem rozłamu w ich związku. Po tym, jak już ustalili, kto będzie powiernikiem tego ostrza, usiedli przed telewizorem. Pech chciał, że emitowano wówczas serial o Makgajwerze, który miał identyczny scyzoryk, co Adamski. Wówczas ujawniła się po raz pierwszy zazdrość Dżaka o popularność w mediach. Chciał odebrać nożyk swojemu przyjacielowi. Próba ta się jednak nie udała, bo zainspirowany serialem Adamski, za pomocą scyzoryka i przy użyciu pustej butelki po mleku, pudełka zapałek oraz tabliczki czekolady, konstruował właśnie swój pierwszy w życiu helikopter.

Adamski niechętnie rozstawał się ze swoim ulubionym gadżetem. Dlatego podając go Dżakowi zapytał nieufnie:
– Ale mi go oddasz?
– No pewnie. Chcę go tylko na chwilę pożyczyć.
– Obiecujesz? zapytał Atomizer, chcąc się upewnić co do właściwych intencji przyjaciela.
– Obiecuję odparł Dżak i dodał Jak chcesz, to mogę nawet przysiąc.
– Przysięgnij.
– Na co? zapytał Dżak.

I nie wiadomo, jakiej przysięgi zażądałby Adamski, bo ich rozmowę przerwała niska, pulchna dziewczynka, która z łomotem otwarła drzwi do ich przedziału pytając:
– Czy tu wolne?
Chłopcy skamienieli. Dopiero po chwili Adamski zareagował:
– Taaaa powiedział niechętnie.
– Tu jest wolne i wskazał na siedzenie przy wejściu do przedziału.
Dżak pomyślał w duchu: Kurwa, na chuj tu się ten babsztyl przyplątał. Ma cały pociąg do dyspozycji, a musiał właśnie trafić do naszego przedziału. Szlag trafił intymność. I kiedy sobie uświadomił, że rytualne szatkowanie tapicerki siedzeń nie wypaliło, ogarnęła go wściekłość. Nie dał jednak po sobie tego poznać. Usiadł przy oknie i obserwował uważnie grubaskę, gdy ta z trudem wciągała ciężkie walizy i torby do przedziału. Szarpała się z nimi jakąś chwilę, próbując najcięższą wtaszczyć na górną półkę. Pociła się przy tym niemiłosiernie, a chłopcy z uciechą podziwiali jej zmagania. W końcu odezwał się Adamski:
– Spróbuj na trzy, czte i ry.
– Jak to? zapytała grubaska, ocierając pot z tłustego, pokrytego grubą warstwą kremu niwea, czoła.
– No, my ci będziemy kibicować i skandować trzy, czter i ry, a ty spróbuj w tym czasie dźwignąć walizę.
– Ale chyba nie dam rady powiedziała dziewczyna.
– Jak to nie? wtrącił się nagle Dżak i dodał Trzeba tylko w siebie uwierzyć. Musisz mocno wierzyć w siebie, wierzyć w sukces, w to, że ci się uda. Powtarzaj sobie: jestem wielka, jestem wspaniała, jestem wielka. Poza tym kontynuował walizka jest z twojej kategorii wagowej, macie równe szanse.
– He, he, he zaśmiał się szyderczo Atomizer, puszczając porozumiewawczo oczko do Dżaka. Zawsze był pełen uznania dla precyzji i siły dowcipu przyjaciela. Wiedział, że jeżeli Dżak coś powie, to już powie i nie było żadnego zmiłuj się.
Dziewczyna, jako że zawsze brała za dobrą monetę rady ludzi obcych, postanowiła posłuchać Dżeka. Przykucnęła i objęła walizkę ramionami. Wstrzymała oddech i zaczęła rwanie. Wielkie krople potu wystąpiły na jej czoło. Twarz poczerwieniała z wysiłku.
– Hyyyyp, hyyyp, pfffffff sapała, próbując dźwignąć walizę, lecz bezskutecznie.
– Dawaj, dawaj dopingowali ją wspólnie chłopcy
– Na trzy czte i ry. Teraz, teraz! krzyczeli.
Po kolejnych trzech nieudanych próbach rwania, grubaska, całkowicie wyczerpana, siadła bezradnie na podłodze obok walizy.
– Nie dam rady zipała.
– E tam, masz po prostu złą technikę powiedział Adamski i dodał:
– Musisz szerzej rozstawić stopy.
Dziewczyna jednak nie miała ochoty na dalsze próby. Cały czas ciężko oddychając powiedziała:
– Szkoda, że tu nie ma żadnego dżentelmena.
O ile Adamskiego nie wzruszyły te słowa, tak Dżak zareagował gwałtownie.
– Jak to nie ma? Ja jestem dżentelmenem!
Następnie szybko wstał, założył cylinder, zarzucił na plecy czarną kapotę a do ręki wziął laskę.
– Teraz chyba widać, że jestem dżentelmenem.
Grubaska spojrzała na niego obojętnym wzrokiem i powiedziała:
– Gdybyś był dżentelmenem, to pomógłbyś mi z tą walizą.
– I tu się właśnie mylisz powiedział Dżak. Dżentelmeni nie są od noszenia walizek, ale od brodzenia po kolana w sadzawkach w poszukiwaniu nenufarów. Żaden prawdziwy dżentelmen kontynuował nie zniży się do tego by dźwigać walizki. To przecież takie przyziemne, takie prozaiczne. Niegodne dżentelmena. Poza tym, mógłbym sobie skórki pozadzierać, a nie ma nic bardziej hańbiącego dla dżentelmena niż zaniedbane paznokcie czy zadarte skórki. Powiedz sama szczerze, czy ty widziałaś kiedyś dżentelmena, który by miał dłonie jak wieśniak?
– Ale moja mama mówiła mi…
– Porzuć te staroświeckie przesądy przerwał jej Dżak. Odrzuć je i zwróć się ku mądrości prawdziwej, która jest w słowach moich. Ja mam zawsze rację, bo jestem dżentelmenem a dżentelmen nigdy nie kłamie.
Grubaska całkowicie skołowana wpatrywała się to w Dżaka, to w Adamskiego. Nie wiedziała co ma powiedzieć. Atomizer zaś pomyślał w duchu:
– Ach ten Dżak, on jak coś powie, to już powie i nie ma zmiłuj się.

Kategoria: Bez kategorii | 3 komentarze »

PoliszFikszyn (6)

12 listopada, 2007 by

Konkurs im. Kościotrupków organizowany był co rok. Cieszył się on dużą popularnością. Bynajmniej nie ze względu na błyskotliwość jego laureatów, ale z innego powodu. Otóż wszyscy z wielkim zainteresowaniem śledzili powolne ruchy jurorów, którzy jak nazwa konkursu wskazuje rekrutowali się spośród pacjentów oddziału geriatrycznego. Z chwilą ogłoszenia konkursu, bukmacherzy obstawiali, któremu z członków żiri, jako pierwszemu wypadnie balkonik z dłoni, któremu wypadnie proteza uzębienia, który najdłużej wytrzyma bez respiratora. Najbardziej brutalne były te zakłady, w których obstawiano śmierć przewodniczącego komisji. Tak czy siak, co rok zbierało się to grono staruszków i staruszek (niektórych nawet zwożono erkami z całymi zestawami do podtrzymywania życia), by trzęsącymi się dłońmi postawić krzyżyk przy nazwisku jednego z kandydatów do nagrody im. Kościotrupków. Wówczas to zwycięzca, który zebrał najwięcej takich krzyżyków, wychodził na mównicę i wygłaszał kilka słów standardowego przemówienia. Warunek był taki: kandydat musiał mówić krótkimi, komunikatywnymi zdaniami i w miarę możliwości głośno. Organizatorom chodziło o to, by szanowne grono jurorów dosłyszało i zrozumiało przemówienie, zanim zapadnie w przedśmiertną śpiączkę.
Warto też powiedzieć kilka słów o nagrodzie w tym konkursie. Jej fundatorem był legendarny Stefan, który onegdaj zbił fortunę sprzedając paszę dla koni, na których Templariusze podróżowali do Jerozolimy w trakcie siedemnastej krucjaty. Nie tylko stał się wówczas potentatem w zakresie produkcji karmy zwierzęcej, ale zyskał przydomek: Pasza. Po śmierci Stefana Paszy interes nie szedł już tak dobrze. Templariusze znaleźli tańszych dostawców końskiego paliwa, zatem potomkowie Stefana postanowili, że minifortunkę wpłacą na konto i będą żyć z odsetek. Żeby nie płacić tzw. podatku Belkiwoku od zysku z oszczędności, postanowili część odsetek przeznaczyć na nagrodę w konkursie, który zaczęli organizować. Kwota ta zależna była od aktualnego kursu dolara i koniunktury na światowym rynku handlu obligacjami. Nie była ona duża, zwykle jednak wystarczała na pokrycie kosztów dojazdu, zakwaterowania i wyżywienia, pod warunkiem, że laureat stołował się w jadłodajni studenckiej Pikolo.

W jednej z edycji tego konkursu postanowił wziąć udział Dżak, kierując się proroctwem Miłosza. Wiedział, że wygra ale mimo to czuł drobną niepewność. Myślał:
– A co, jeżeli to wszystko sobie tylko uroiłem?
Szybko jednak tłumił ową wątpliwość. Teraz, gdy miał czarny garnitur i kapotę, cylinder i laskę, nie miał już odwrotu, musiał być wieszczem. Zresztą jakoś nie widział siebie w roli kasjera na kasie w jakimś sklepie. A tylko to mógł robić po studiach fizjologii polskiej, na które się zapisał. Czekał zatem cierpliwie na kopertę z zaproszeniem po odbiór nagrody.

Samospełniające proroctwa mają to do siebie, że się spełniają, a zwłaszcza te, których autorem był Czesław Miłosz. Dlatego tydzień po tym, jak Dżak wysłał w zalakowanej kopercie siedem swoich rymowanek na konkurs o nagrodę Kościotrupków, zapukał listonosz do drzwi. Nareszcie dotarł oczekiwany list od Kościotrupków. Uradowany Dżak poszedł do kuchni, by nad czajnikiem otworzyć kopertę. Zawsze tak traktował listy, w przekonaniu, że lasy należy chronić. Dlatego otwierał je za pomocą pary wodnej, by ich nie uszkodzić i móc ponownie wykorzystać kopertę. Otworzywszy ją ostrożnie, wyjął ze środka list i przeczytał:
Niniejszym, zapraszamy pana na uroczystą galę wręczenia nagród. Galę poprowadzi Tomasz Camel. Obowiązuje strój wieszcza… Dalej było standardowe bla, bla, bla, którego normalni ludzie nie czytają, ale Dżak nie był już zwykłym, normalnym człowiekiem. Dlatego też czytał cały tekst korespondencji do końca, a kiedy skończył zaczął od nowa lekturę tym razem uzupełniwszy ją o głośne odczytanie nagłówka i stopki z papieru firmowego, na którym napisany był ów list.
– Od kogo to? zapytał zaciekawiony Adamski, który właśnie przyszedł do kuchni zrobić sobie kanapkę z salcesonem.
– Ubieraj się odpowiedział Dżak Jedziemy po nagrodę.
– Jaką nagrodę?
– Zobaczysz, ubieraj się powiedział szybko Dżak, starannie chowając list do koperty.
– Nigdzie nie pojadę, póki mi nie powiesz co to za nagroda odpowiedział Atomizer i usiadł na taborecie tyłem do swojego przyjaciela.
– Nie rozumiem co się z tobą ostatnio dzieje. Stałeś się taki dziwny, inny niż byłeś dodał z wyrzutem nadąsany. Dopiero wówczas Dżak zorientował się, że jego kochany poczuł się zaniedbany, niedopieszczony, a nawet opuszczony. Podszedł do niego, położył mu dłonie na ramionach, zaczął go delikatnie masować, mówiąc:
– Wiem, że ostatnio było nam ciężko. Ale zobaczysz, teraz będzie lepiej, będziemy bogaci. Będę występował w telewizji. No już nie gniewaj się.
Adamski lubił jak się go prosi. Szczególnie uwielbiał w taki sposób przekomarzać się z Dżakiem. Udawał nadąsana primabalerinę, którą należy udobruchać. Zwykle taka zabawa kończyła się obietnicą kupienia lizaka i szaloną orgietką w alkowie, dlatego też i teraz Atomizer złagodniał. Odwrócił się do przyjaciela i spoglądając mu w oczy zapytał:
– A kupisz mi coś za tą nagrodę?
– Kupię ci, kupię odpowiedział z uśmiechem Dżak.
– A co?
– Kupię ci lizaka i zapłacę za hosting i domenę twojej strony internetowej.
– Hurra! krzyknął uradowany Adamski i zaczął ściskać przyjaciela. W jego oczach pojawiły się łzy szczęścia.
– Dobrze, dobrze, już przestań. Musimy się spieszyć, bo nam pociąg ucieknie powiedział Dżak, starając się opanować radość ukochanego.
Po minucie chłopcy wystrojeni stali już w drzwiach wyjściowych. Dżak przebrany za Wokulskiego, Atomizer całkiem zwyczajnie: dres Najki, na nogach buty firmy Adiidas, łańcuszek z tombaku na szyi i czapeczka z daszkiem z logo Riboka. Już mieli wychodzić, gdy nagle Dżak powiedział:
– Może dotkniemy się pisiorami? Jestem trochę spięty.
– A ile mamy czasu do pociągu? zapytał Atomizer.
– Niewiele, ale tak na szybcika. Bez żadnych uczuć.
– Okej.

Minęła kolejna minuta i chłopcy, zapinając rozporki, stali już na przystanku linii 103 w oczekiwaniu na autobus. Jeden rozmyślał o samospełniajacym się proroctwie, drugi o własnej stronie internetowej i o tym, że wreszcie spełni się jego marzenie bycia adminem panem życia i śmierci wirtualnych userów. Żaden z nich nie zauważył przyglądającej się im uważnie grubej dziewczynki. Była to poetka Lusia Szczurek, która marząc o karierze wieszcza, nigdy w życiu nie opuściła żadnego konkursu poetyckiego. Także i ona zmierzała do tego samego celu, co dwaj przyjaciele. Ich drogi miały się skrzyżować w przedziale pociągu, w którym odbyli wspólną podróż do miejsca, o którym wspominał Miłosz w swoim proroctwie.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

PoliszFikszyn (5)

12 listopada, 2007 by

Po kilku godzinach Atomizer ocknął się. Spojrzał na stołek i kiedy nie zobaczył na nim Dżaka szybko wstał i udał się na poszukiwanie przyjaciela. Najpierw sprawdził w kuchennej szafce, która była ich ulubiona kryjówką, w której chowali się przed inkasentem z gazowni. Lecz tam go nie było. Udał się zatem pospiesznie do łazienki. Wiedział, że Dżak lubił spędzać godziny na muszli klozetowej, oddając się studiom różnych gazet z pogranicza fantazy. Jednak i tam nie zastał przyjaciela. Przeczesał w końcu całe mieszkanie, ale jak się okazało nadaremnie. Dżak zniknął bez śladu. Atomizer bardzo się zaniepokoił, bo wiedział, że gdy Dżak wychodził gdzieś sam, to zawsze zostawiał karteczkę z informacją gdzie idzie i o której wróci. Tym razem nie było ani Dżaka ani karteczki. Całkowicie zrezygnowany usiadł w kącie pokoju, wiedząc, że pozostało mu tylko czekać.
Dokładnie trzy godziny, dwie minuty i jedenaście sekund później, Adamski usłyszał charakterystyczny szczęk klucza w zamku. Dżak wrócił do domu.
– Jesteś! Jesteś! A już myślałem, że porwało cię ufo! wykrzyknął i rzucił się na Dżaka z otwartymi ramionami. Dżak jednak był jakiś dziwny. Nie był już ten sam wesoły młodzieniec, z którym jadł razem śniadania, zmywał naczynia czy szedł do łóżka.
– Serwus powiedział opanowanym głosem Dżak.
– No jak to? Nie przytulisz mnie? zapytał zdziwiony Adamski i dopiero teraz zobaczył istotne zmiany jakie zaszły w imidżu jego ukochanego. Dżak zamiast dżinsów, swetra i polaru miał na sobie przydługi, czarny garnitur. Okryty był kapotą, także koloru czarnego a na głowie miał dziwne coś, co wyglądało jak czapka, którą nosił Wokulski w Lalce. Cały ten wizerunek uzupełniał kawałek drewna, który Dżak dzierżył w delikatnej dłoni.
– Ale masz fajową palicę powiedział Atomizer, spoglądając zazdrośnie na równiuteńki kawałek drewna. Pójdziemy na kasztany? zapytał.
– To nie palica ignorancie jeden ty odburknął Dżak.
– A co?
– To laska, którą mi zrobił taki jeden pan.
– Jakiś pan zrobił ci laskę? zapytał Adamski.
– Tak, w dzisiejszym świecie żeby osiągnąć sukces trzeba robić laski odpowiedział Dżak, posiłkując się własnym wyobrażeniem na temat globalizacji, praw ekonomii i wolnego rynku.
W oczach Atomizera pojawiły się łzy, a głowie zakiełkowała jadowita myśl: Czy zdradził?. Dżak jednak nie zwrócił uwagi na zasmuconego przyjaciela. Odłożył laskę do kąta, ściągnął kapotę i powiesił ja na wieszaku i zapytał:
– Ładny mam garnitur?
– Trochę za długi odpowiedział zasmucony Adamski.
– Też tak uważałem powiedział Dżak, cały czas oglądając się w lustrze. Ale wszyscy sprzedawcy w Tesko byli zgodni, że garnitur jest odpowiedni i że jeszcze na pewno urosnę, tylko muszę pić więcej mleka. Radzili, żebym go kupił, bo taka promocja to już się na pewno szybko nie trafi. I muszę ci powiedzieć kontynuował że jakoś to mnie nie przekonało. Kiedy jednak szef działu z odzieżą szepnął mi do ucha, że dorzuci markowy otwieracz do butelek gratis, to miałem pewność, że taka gratka nie zdarzy się prędko. No i kupiłem.

Historia zakupu garnituru w Tesko, była ważną lekcją, którą odebrał Dżak od życia. Nauczył się wówczas, że każdy towar, niezależnie od jakości znajdzie swojego nabywcę, oraz że najważniejsza w marketingu jest promocja. Tym magicznym pojęciem będzie kusił klientów Empiq, oferując tomiki swojej poezji w promocji. Najpierw robił promocje autorskie, to znaczy przesiadywał w sklepikach i rozdawał autografy. Jednak ten sposób okazał się być nieskuteczny. Bo ilość chętnych była niewielka, a Dżak musiał godzinami przesiadywać na mrozie w holach marketów. Postanowił zmienić target dla swojej twórczości. Charytatywnie wyrecytował kilka rymowanek na Uniwersytecie Trzeciego Wieku. Tylko starsze panie były zainteresowane jego twórczością, więc zaproponował wszystkim słuchaczom, że do każdego tomiku, który kupią dołączy swój własnoręczny szkic Myszki Miki. Jednak i to okazało się nieskuteczne. Dopiero któregoś razu wpadł na szatański pomysł. Udał się do banku, wziął kredyt i ogłosił promocję: Dżak Menel, Wiersze, 2,59 pln/szt. + 42 calowy telewizor plazmowy i zestaw kina domowego dolbi sarałnd gratis. Był to traf w dziesiątkę. Nie tylko sprzedał wszystkie sto egzemplarzy pierwszego nakładu wierszy, ale z całego kraju nadchodziły zapytania o kolejne egzemplarze i o konieczność dodruku. Ten pionierski sposób błyskawicznego rozpowszechniania towaru, w tym przypadku tomików z rymowankami, doczekał się wielu opracowań naukowych w literaturze ekonomicznej. W klasycznym, sześciotomowym dziele Hansa-Jürgena Grauschwanza pt. Zukunftsökonomie: Dżak Menel und die Geschichte des All-Geheimnis(Berlin, 6023 r.), owa metoda nazwana zostanie: menelowską zasadą zysku ujemnego na korzyść niepewnej przyszłości. Grauschwanz jest zdania, że ta rewolucyjna wówczas metoda sprzedaży miała na celu: wciskanie ludziom kitu, przy jednoczesnej stracie własnej w oczekiwaniu na sławę (Tamże, t. 3, s. 467; zob. także: tamże, t. 2, rozdz. VI Dżak Menel: Macht und Ruhm.). Na korzyść tez niemieckiego badacza przemawiają ostatnie odkrycia archeologiczne prowadzone na Starym Rynku w Posnańu. Odkryto tam fundamenty jednej z tanich księgarń, które były bardzo popularne w okresie życia i twórczości Dżaka Menela. Oprócz szyldu z napisem: Arzenał odnaleziono dysk twardy z zapisem wszystkich książek, które tam sprzedawano za grosik. Wśród nich były trzy tomiki autorstwa Menela.

Ale do rzeczy. Atomizer nie skomentował ani słowem tego promocyjnego entuzjazmu. Ciągle zasmucony, ciągle niepewny miłości ukochanego, wpatrywał się w Dżaka, gdy ten oglądał siebie z każdej strony w lustrze. W końcu wykrztusił z siebie:
– Dżak, po co ty kupiłeś ten garnitur? Po co ci ten cały dziwny strój? Co się z tobą stało, jesteś taki dziwny, taki inny. Myślę, że ty mnie już nie kochasz.
Dżak jednak wydawał się nie słyszeć, co powiedział w tej chwili jego przyjaciel. Ciągle stał przed lustrem i się oglądał. Nagle zaczął powtarzać:
– Jesteś wielki! Jesteś wspaniały! Jesteś wielki!
Gdy to Adamski usłyszał, natychmiast przypomniał sobie mroczną sylwetkę i owłosioną kurzajkę na jej nosie.
– Jak ona się nazywała? próbował sobie w duchu przypomnieć imię tej poczwary. Coś jakby Monia Tucięostrzygą… , ale co dalej? Co dalej? milcząco szukał w pamięci. W końcu jednak skapitulował przed własnym ograniczeniem mentalnym i nazwał ją po swojemu:
– A chuj, będziesz od dziś Monią Fryzjerką.
Postanowił jednak, że nic nie powie Dżakowi o całym zajściu z Fryzjerką. Bał się, ze może to może źle wpłynąć na jego delikatną naturę. Mógłby się przestraszyć i zacząć jąkać. Ale nie pozostał bezczynny.
Kiedy Dżak jak zauroczony powtarzał do swego odbicia, że jest piękny, że jest wspaniały, Adamski wiedział, że istnieje tylko jeden sposób by wyrwać przyjaciela z marazmu. Postanowił zrobić to, co zwykle czynił, gdy Dżak wpadał w depresje. A dodać należy, że stany depresyjne od momentu, gdy powrócił on ze wsi, nie należały do rzadkich.
Bez chwili namysłu energicznie rozpiął rozporek przyjaciela, pogrzebał w nim chwilę. Wyjął na wierzch siusiaka Dżaka a następnie przystawił do niego swojego penisa.
Ten intymny rytuał chłopcy nazwali dotykaniem się pisiorami. Była to tylko ich pieszczota, o której nikomu nie mówili, był to ich nigdy nie odkryty wkład w dorobek kulturowy
cywilizacji śródziemnomorskiej.
– Cos mówiłeś!? Coś mówiłeś? zapytał głośno nagle przebudzony Dżak.
– A pytałem cię o to, po co ci ten cały garnitur i to dziwaczne ubranie odpowiedział Adamski zapinając rozporek.
– Bo właśnie wysłałem swoje wiersze na konkurs im. Kościotrupków. Wiesz kontynuował jakaś dziwna siła we mnie wstąpiła, uwierzyłem w siebie, w to, że jestem wielki i wspaniały no i wysłałem. Kupiłem oczywiście też garnitur, cylinder, kazałem sobie zrobić laskę, bo muszę dziwnie wyglądać, jak będę odbierał nagrodę.
– A skąd wiesz, że wygrasz?
– Ale ty naiwny jesteś, kochanie, przecież wiadomo, że wygram, Miłosz mi to obiecał.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

PoliszFikszyn (4)

12 listopada, 2007 by

Minął jakiś czas od tego powakacyjnego spotkania. W międzyczasie Dżak zdał na studia, Atomizer, jako że nie chciał być gorszy zapisał się na wieczorowy kurs php, organizowany przez Osiedlowy Komitet Wsparcia W Każdej Trudnej Sytuacji. Mimo, że byli razem i stanowili świetny, wiecznie pedałujący, tandem, to każdy z nich odczuwał brzemię swego przeznaczenia. Jednemu nieustannie dudniło w uszach: będziesz wieszczem, drugi zaś miał przed oczami malutkiego żółwika, który pojawiał się i znikał na szklanym ekranie.
Któregoś razu, w trakcie wspólnego śniadania, Dżak powiedział:
– Kochanie, wczoraj napisałem wiersz.
– Jak to wiersz? zdumiał się Atomizer. Od kiedy ty piszesz wiersze?
– Od wczoraj odparł Dżak nie spuszczając wzroku z kromki chleba, którą dokładnie smarował masmixem, tak by cała powierzchnia pokryła się równą, prześwitującą powłoczką ale żeby smarowidła było jak najmniej, by następnie położyć na to sześć miętowych tik-taków.
Ów ceremoniał omasty wyniósł Dżak z wczesnego dzieciństwa. Jako brzdąc bowiem, był przedmiotem drwin rówieśników nie tylko ze względu na wielkie okulary, ale także dlatego, że był, mówiąc oględnie, gruby. Ile to razy słyszał za plecami a nierzadko prosto w oczy: Gruby, wkręca śruby, śruba pęka, gruby stęka. Któregoś razu, gdy wrócił zapłakany z podwórka do mieszkania, mama zapytała:
– Dlaczego płaczesz synku?
– Bo oni mówią, że jestem gruby chlipał Dżak.
Wówczas to mama dała synkowi plakat filmowy Rambo III i powiedziała:
– Zobacz synku, Rambo też kiedyś był gruby, ale zaczął liczyć kalorie i zobacz jaki jest piękny, taaa… bardzo piękny, bardzo. Taki powabny.
Dżak przestał chlipać i spojrzał na matkę, która wpatrywała się dziwnym wzrokiem w sylwetkę Rambo, gładząc ją dłonią w okolicy klatki piersiowej. Kiedy dłoń matki zaczęła wędrować w okolice podbrzusza plakatowego bohatera i kiedy matka wreszcie zaczęła obłapiać i całować ten zwitek papieru, Dżak rzucił się na rodzicielkę i wyrwał jej plakat, który w tym momencie matka ściskała między udami rytmicznie sapiąc.
Kiedy zbiegał po schodach, Dżak słyszał za sobą głos:
– Synku, ja żartowałam.

Dorastający Dżak wyparł z pamięci obraz ekstatycznej matki. Z całego zdarzenia pozostał mu tylko rodzicielska mądrość: licz kalorie. Ile to wieczorów nie przespał z liczydłem w ręku, starając się zsumować wartość kaloryczną posiłków, które zjadł. I być może zapałałby jakąś wewnętrzną namiętnością do tej kulinarnej buchalterii, gdyby nie dwa zdarzenia. Mianowicie, któregoś razu na matematyce w podstawówce dowiedział się, że (a+b) to nie a+b, co zachwiało jego wiarą w potęgę matematyki a tym samym w sens liczenia jako takiego. Drugie zdarzenie, które przesądziło definitywnie o tym, ze Dżak przestał liczyć kalorie, to reklama. Otóż pewnego razu, gdy siedział przed telewizorem, oglądając ulubiony serial L wie Liebe zobaczył reklamę Tik-Taków, w której to smukła pani jadła cukierka mówiąc: tik-tak, tylko dwie kalorie. Od tamtego czasu Dżak postanowił przejść na tik-taki. Nie to, żeby mu smakowały szczególnie, ale dla łatwego rachunku.

Wracając do śniadania. Adamski cały czas zdumiony spoglądał na Dżaka, jakby nie wierzył w to, że jego ukochany może pisać wiersze. Przecież wiersze to było coś, czego szczerze nienawidził. Tyle razy kazano mu się w szkole uczyć wierszy na pamięć. Miał ich po dziurki w nosie. Ale nie od razu dał po sobie poznać swoją antypatię do tego rodzaju twórczości literackiej. Zapytał:
– Dżak, czy jesteś pewien, że napisałeś wiersz?
– Tak odparł Dżak, dopijając poranną kawę.
– A skąd wiesz, że nie jest to bajka ale wiersz?
– Słuchaj powiedział Dżak, spoglądając poważnie na Adamskiego wieszcz pisze tylko wiersze. Nawet jeżeli wieszcz napisze listę zakupów na karteczce, to będzie to wiersz. Kapewu?
Adamski zdumiał się. Nie potrafił ukryć wrażenia, jakie zrobiły na nim słowa Dżaka na temat wieszczostwa i karteczek z zakupami. Postanowił nie kontynuować dalej tej rozmowy, w obawie, że nadmiar wrażeń w jego umyśle może przekroczyć wartość krytyczną. W milczeniu dolał sobie kawy.
W tym czasie Dżak wstał i jak zwykle o tej porze dnia udał się do kibla. Adamski, osaczony przez myśl, że jego luby pisze wiersze, w samotności kończył śniadanie.
Umywszy wspólnie naczynia, chłopcy rozeszli się każdy do swojego pokoju. Atomizer zupełnie niedawno odkrył fakt istnienia internetu, dlatego zaabsorbowany był tworzeniem pierwszej w swoim życiu strony internetowej, Dżak natomiast nieustannie pisał wiersze. Całe godziny spędzał w świetle lampki nocnej, zapełniając kolejne karteczki drobnymi szlaczkami liter. Mijały dni, mijały miesiące. Aż wreszcie nastał pamiętny dzień.

To było listopadowe popołudnie. Szarówka za oknem. Jednak w powietrzu było czuć coś niepokojącego, jakby narastające napięcie o charakterze metafizycznym. Nawet gołębie, które jak zwykle o tej porze roku beztrosko zasypiały na okiennych parapetach, teraz były niespokojne, a sierściuchy blokowe miauczeniem zagłuszały odgłosy dostawczych tirów, które dostarczały towar do pobliskiej Kastoramy. Nikt wówczas nie przypuszczał, że tego dnia spełni się część miłoszowego proroctwa. Nie wiedział o tym nawet sam Adamski, który właśnie wracał z zakupami do mieszkania, chociaż znany był z tego, że wie wszystko.
Kiedy otworzył drzwi, jego oczom ukazał się osobliwy widok. Na stołeczku siedział Dżak a tuż obok niego stała jakaś dziwna przygarbiona postać okryta ciemną chustą, która unosząc dłonie nad głową przyjaciela mamrotała:
– Jesteś wielki! Jesteś wspaniały! Jesteś wielki.
Adamski natychmiast rzucił reklamówki z zakupami na podłogę i ruszył na pomoc przyjacielowi.
– Co ty mu robisz!? krzyknął, rzucając się z całym impetem na mroczną postać. Jego ramię jednak nie dosięgło nieznajomej sylwetki. Atomizer zawisł w powietrzu, przetrzymywany przez jakieś dziwne pole siłowe. Próbował się wyrywać. Napierał całym ciałem, jednak wszystkie członki odmówiły mu w tej chwili posłuszeństwa.
– Zzzzostaw go! próbował krzyczeć, lecz także i z mową miał problem. Dziwna siła uniemożliwiała mu każdą reakcję.
Tajemnicza postać całkowicie ignorowała Adamskiego i koncentrując się na Dżaku nieustannie powtarzała:
– Jesteś wielki! Jesteś wspaniały! Jesteś wielki.
A Dżak tylko słuchał, nawet nie drgnął.
Nagle wszystko się jakby skończyło. Energia, która blokowała ruchy Adamskiego znikła. Atomizer bezwładnie padł na podłogę, śliniąc się jak po przebudzeniu z narkozy a Dżak dalej siedział na stołeczku wpatrując się w fakturę białej tapety na ścianie. Mroczna postać w powłóczystej, cmentarnej szacie bezszelestnie zbliżyła się do Adamskiego i zapytała:
– Gdzie macie odkurzacz?
– Wwwww, wwww szafie wykrztusił z siebie, będąc jeszcze cały czas w szoku po tym całym zdarzeniu.
Postać podeszła do meblościanki, wyjęła z niej odkurzacz firmy Zelmer i podeszła z nim do otwartego okna.
– Kkkkim jesteś? zapytał Atomizer mobilizując resztkę sił.
Mroczna istota odwróciła się do niego i odsłoniła twarz. Jego oczom ukazał się szkaradna twarz starej, pomarszczonej kobiety. Taka sam jaką kiedyś zobaczył w trakcie wspólnego seansu filmowego, gdy z Dżakiem oglądali pornusa. No może z tą różnicą, że te na filmie miały kompletne uzębienie i nie miały takich owłosionych kurzajek na nosie jak ta, którą właśnie oglądał. Nagle starucha przemówiła:
– Ja jestem alfa i omega. Jestem początkiem i końcem. Jako poetka za życia zapomniana, niedoceniona, niezauważona przeklęłam świat, stając się po śmierci zmorą, która go nęka.
To ja kontynuowała jędza byłam przyczyną zlodowacenia i śmierci dinozaurów! To moja wola prowadziła miecz Cortesa, gdy podbijał Meksyk wyżynając ród Montezumy. To na dźwięk mojego imienia padają królowie tego świata na kolana, łkając jak niemowlęta!
Adamski nie wiedział, co ma powiedzieć. Jak zaklęty wpatrywał się w mroczną postać, która w tej chwili przypominała kulę Tesli. Zafascynowany obserwował te wyładowania elektryczne między, wędrujące po jej ciele. Po chwili zapytał:
– Jak się nazywasz?
– Ha, ha, ha! – zaśmiała się złowieszczo jędza i odparła Mam wiele imion. Dla jednych jestem Dżennifer Lopez, dla innych Britnej Spirs, ale dla was będę Monią Tucięostrzygąmośkinaglanc
– A dlaczego tak?
– Bo śmak! Buhahahahahahha zarechotała, po czym wspięła się nie bez trudu na parapet, usiadła na odkurzaczu i wymamrotała jakieś zaklęcie. Nagle coś zawyło, coś zadudniło. Adamski ze zdziwieniem obserwował jak się zagina przestrzeń między ścianami małego pokoiku. Kiedy spojrzał w okno nie zobaczył już w nim tajemniczej nieznajomej, tylko mały punkcik, który majaczył nad horyzontem.

Wyczerpany całym zajściem Adamski jeszcze raz spojrzał na Dżaka, by upewnić się, że mu nic nie zagraża. Gdy ujrzał, że ten bezpiecznie siedzi na stołeczku, stracił przytomność.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

PoliszFikszyn(3)

12 listopada, 2007 by

Powrotna podróż do domu była dla Dżaka wędrówką w głąb własnego ja. Cały czas zastanawiał się nad sensem słów Miłosza: będziesz wieszczem. W tych dłużących się godzinach jazdy pociągiem stał się kapitanem Nemo, który Nautilusem przemierza wewnętrzny ocean id, ego i superego, by odkryć na końcu prawdę, będącą jednocześnie zagadką tajnym przeznaczeniem. Ową podróż, w 3004 r., już jako dojrzały mężczyzna i wieszcz, opisze w pewnym cyklu rymowanek pt. Wyprawa na popołudnie. Dżak wówczas wspomni o tych wszystkich solipsystycznych wrażeniach, o tym jak z prędkością stałą mknął do wnętrza ziemi, jak mijał nieistotne stacje. Po tym zdarzeniu wszystko wydało mu się nieistotne. Czym był bowiem czas, dla człowieka, który miał być wieszczem? Czym była tragedia jednostkowa, czym był konflikt nuklearny (nie mówiąc już o legendarnej: dziewczynce w rybaczkach, którą pieścił jakiś Mietek) dla kogoś, kto właśnie szykował się na krucjatę przeciwko duchom najlepszym? Cały świat uległ natychmiastowej anihilacji, w głowie młodego chłopca został wzięty w nawias nieistnienia. Innymi słowy: już w tym okresie życia, chociaż to wydaje się niewiarygodne, Dżak dokonał kosmicznej redukcji wszelkich fenomenów możliwych, cokolwiek to znaczy.

O swoim nagłym powrocie nie zdążył powiadomić rodziców. Zresztą nie do nich udał się by im jako pierwszym ogłosić dobrą nowinę. Intymny sekret, który faktycznie był przecież publiczną ewangelią, zdradził swojemu powiernikowi: Atomizerowi Adamskiemu.

Atomizer Adamski w tym czasie, gdy Dżak postanowił ponatchniewać się trochę na wsi, zainteresował się nowym wynalazkiem cywilizacyjnym komputerem. Pierwszy komputer dostał od rodziców, gdy ci chcąc rozweselić synka, który był zasmucony absencją przyjaciela, zakupili mu pierwszą maszynę. Była to konstrukcja polskiej produkcji: ELWRO JUNIOR 800. W skład zestawu wchodził: komputer, magnetofon i mały monitorek. Było też kilka kaset z programami. Wśród nich jedna, z językiem programowania LOGO, która odegrała jak się miało okazać za klika miesięcy decydującą rolę o podziale ról w związku: Dżak-Atomizer. Jednak sam Atomizer na początku sceptycznie przyjął prezent, ale kiedy włączył cacko do zasilania, jego oczom ukazał się przyjemny zielonkawy blask monitora monochromatycznego. Trochę onieśmielony, niepewnie włożył kasetę do magnetofonu. Rozpoczęło się wczytywanie. Po około dwudziestu minutach na zielonkawym monitorze zobaczył napis: BŁĄD ODCZYTU. Atomizer powtórzył próbę. Przewinął kasetę, nacisnął odpowiedni przycisk i wpatrując się w fosforyzujący ekran, nasłuchiwał jak się program wgrywa. A słuchał uważnie starając się wyłowić choćby najmniejszą aberrację w sekwencyjnym pisku wydobywającym się z głośniczka magnetofonu.
– No kurwa jego mać, przecież ci mówiłem, że na obiad mają być kopytka a nie pierogi! usłyszał nagle. To był głos ojca dobiegający z kuchni, który właśnie wrócił z pracy i wydzierał się na żonę. Atomizer, chociaż przyzwyczaił się do tych już rytualnych deklaracji miłości własnych rodziców, tym razem z niepokojem spojrzał na monitor, czy aby przypadkiem fala dźwiękowa nie zakłóciła działania procedury wgrywania. Nagle stało się to, czego mógł się spodziewać. Jego oczom ponownie ukazał się napis: BŁĄD ODCZYTU. Atomizer wstał, podszedł do drzwi, upewniając się, że są dobrze zamknięte uszczelnił je skarpetkami tak, by nie przedostawał się przez nie żaden odgłos. Następnie siadł przed zielonkawym monitorkiem, przewinął kasetę i rozpoczął ponownie proces wgrywania. Minuta za minutą przeciągał się okres niepewności, w którym Atomizer nasłuchiwał głos z magnetofonu. Nagle usłyszał malutki zgrzyt i poczuł, że cos poszło nie tak. Nie czekał jednak biernie. Z szufladki w biurku wyjął mały śrubokręcik i zaczął ustawiać ręcznie głowicę magnetofonu by dokładniej odczytywała taśmę kasety. Wszystkie jego zmysły w tej chwili skoncentrowane były na tej, wymagającej wręcz zegarmistrzowskiej precyzji, czynności. Nagle drzwi do jego pokoju otwarły się z impetem. Odwrócił się i zobaczył w wejściu ponurą sylwetkę ojca.
– Wynieś śmieci powiedział do syna beznamiętnym głosem.
– Ciiii, za chwilę, teraz wgrywam program powiedział równie beznamiętnym tonem Adamski, regulując nieustannie głowicę magnetofonu.
Okazywanie uczuć w tej rodzinie było zjawiskiem rzadkim. No może za wyjątkiem tych krótkich chwil, gdy podczas pełni księżyca Adamscy przeistaczali się w Adams Family. Wówczas to ojciec przybierał postać Ponurego Żniwiarza, matka zmieniała się w Królową Wampirów a mały Adamski stawał się na kilka godzin wampirkiem Tyci-Tyci, który zmieniając się w nietoperza udawał, że jest batmanem. Wówczas to wmówił sobie, że ma misję do spełnienia: będzie chronił świat przed plagą złych uczynków. Jest to o tyle ważne, że za kilka lat ,jako admin portalu: www.nieszuflujtakdżak.com, ten batmański instynkt ochrony przed nieprawością wszelką, uczyni z Adamskiego wielkiego strażnika, w porównaniu z którym sławny nietoperz z Gotham-City będzie zaledwie motylkiem hasającym nad głową rusałki.
Godziny wspólnych hulanek przy pełni księżyca należały jednak do rzadkich. Większość życia Adamscy spędzali pogrążeni w osobniczej apatii. Nie ma zatem powodów by dziwić się, że pochłonięty pasją informatyczną Atomizer perfidnie olał (nie bójmy się tego określenia) ojca. Ojciec jednak dalej stał w drzwiach, trzymając worek ze śmieciami w ręku.
– Wynieś śmieci usłyszał ponownie Atomizer.
– Ciii, jak nie kichniesz, to się wgra odpowiedział.

To, co stało się dalej różnie opisywane jest w literaturze fachowej. Jedni twierdzą, że młody Adamski wyciągnął cążki do paznokci i żywcem poszatkował ojca na kawałki, które następnie zapeklował i sprzedał jako długodojrzewającą mielonkę parmeńską. Inni skłaniają się do tych interpretacji, w których mowa jest o proteście Atomizera i o tym, jak ojciec spuścił mu lanie na goły tyłek za nieposłuszeństwo oraz o tym, jak syn w zemście morduje rodziców i ich zwłoki spala nad ogarkiem świeczki. Młode pokolenie historyków, wywodzące się ze szkoły moskiewsko-badeńskiej wysunęło rewolucyjną tezę, jakoby wówczas Adamski nie tylko zabił rodziców, ale w krwiożerczym szale zaszlachtował wszystkich mieszkańców w bloku. Podobno wówczas miało zginąć 129 osób, choć spór o liczbę ofiar trwa do dziś. Jedno jest pewne rodzice Adamskiego znikli na zawsze a ich ciał nigdy nie odnaleziono.

Jako że nie czcze spekulacje są przedmiotem tej opowieści, lecz historia najprawdziwsza z prawdziwych, dlatego z obowiązku zrezygnuję z domysłów o charakterze wysoce niepewnym, tudzież polemicznym, koncentrując się na pewnikach.

Po wielokrotnych próbach Atomizer ujrzał na zielonkawym ekranie napis: WITAJ W JĘZYKU PROGRAMOWANIA LOGO. Uradował się niezmiernie, ale w prawdziwą ekstazę radości wprawił go malutki, migający żółwik. Kiedy dotykał palcem monitora żółwik migał cały czas w tym samym miejscu.
– Widocznie jest oswojony, nie boi się jak go dotykam, nie ucieka. Ale fajowy wesoło mruczał pod nosem.
– Pewnie jesteś głodny mój mały żółwiku powiedział, wpatrując się w ekran. – Jak chcesz sałaty to pojaw się i zniknij.
Żółw pojawił się i zniknął. Adamski szybko poszedł do kuchni, wyjął z lodówki sałatę lodową i wrócił z nią do pokoju. Siadł przed komputerem i zaczął karmić żółwika. Ten jednak nie jadł, tylko cały czas pojawiał się i znikał na monochromatycznym tle monitora.
Ponad cztery godziny trwały wysiłki Atomizera by nakarmić żółwia. Gdy jednak mimo wielu usilnych starań żółwik nawet nie uszczknął sałaty Adamski wpadł w szał.
– Ty głupi żółwiu! wydarł się i przypierdolił z piąchy w monitor.
– Nie chcesz jeść? Nie smakuje ci sałata? Ja cię przetrzymam, jeszcze zgłodniejesz i będziesz mnie błagać o żarcie! krzyczał do żółwika.
Atomizer nie zwykł rzucać słów na wiatr. Postanowił i tym razem dotrzymać obietnicy. Przez kolejne cztery doby zostawił komputer włączony i regularnie, co godzina, sprawdzał czy ta krnąbrna bestia zmieniła zdanie, czy zgłodniała. Wypatrywał najmniejszych zmian w reakcji stwora, którego przygarnął pod swój dach. Nawet wyciągnął stoper, który kupił od ruskich na targu, by odmierzać cykle pojawiania się i znikania małego żółwia. Okazało się jednak, że mimo czterodobowego postu, czasookresy migania żółwika są cały czas takie same. To go załamało kompletnie. Po czwartej nieprzespanej nocy zrezygnowany zasnął na klawiaturze. Kiedy się obudził i spojrzał na monitor zobaczył, że to niepokorne stworzenie zmieniło swoje pierwotne położenie. Żółwik przesunął się i migał teraz w dolnej części ekranu.
– Ha! Kurwa! Wiedziałem, że wymiękniesz krzyknął uradowany Adamski, zrywając się gwałtownie z krzesła. Teraz pewnie zgłodniałeś!
W jego serce wstąpiła nadzieja i wiara w to, że człowiek jest w stanie pokonać maszynę. Kiedy euforia zmieniła się w refleksję, Atomizer zaczął zastanawiać się najpierw nad przebiegłością tego małego stwora. Myślał w duchu:
– Jaki ty sprytny jesteś, jak cicho się poruszasz! Myślałeś, że mi spierdolisz? O nie bratku, aż taki mądry to ty nie jesteś.
Jednak w końcu zobaczył pewien mały szczegół, który przeoczył tuż po przebudzeniu. Był to ciąg znaków w wierszu poleceń, który on sam przypadkowo i całkowicie nieświadomie wpisał, gdy zaległ na klawiaturze komputera.
Postanowił go jeszcze raz przepisać a że droga między postanowieniem a czynem w jego przypadku jest krótka natychmiast wklepał to polecenie ponownie i nacisnął ENTER czyli ten sam klawisz, którym później, jako admin, będzie niepodzielnie dysponował, decydując o być-lub-nie-być całych wirtualnych nacji userów.
Dziś już wie, że wpisanie odpowiedniego polecenia skutkuje reakcją komputera, jednak wówczas przed tym, zanim stracił swoje wirtualne dziewictwo z krnąbrnym żółwiem, którego uczył posłuszeństwa, wiedza ta była mu obca. Dlatego też, gdy w milisekundę po naciśnięciu ENTER żółw zmienił pozycję, Atomizer krzyknął:
-Eureka!
Jego oczy płonęły zielonkawym światłem monochromatycznego monitora. Czuł się nie tylko Einsteinem w tej chwili, ale samym bogiem, bogiem wszystkich bogów. Był niepokonany, niezatapialny. Wygodnie rozłożony w fotelu, co chwilę spoglądając to na ekran, to w lusterko, które stało obok na biurku, ostatni potomek rodu Adamskich kontemplował własną doskonałość. Wtedy to właśnie postanowił związać swój los z komputerem.

Z błogiej sielanki wyrwał go dźwięk dzwonka. Ktoś uparcie dobijał się do jego mieszkania.
Adamski otworzył a w drzwiach zobaczył rozpromienionego Dżaka. Chłopcy padli sobie w ramiona. Ta rozłąka bardzo ich odmieniła, mieli sobie tyle do powiedzenia.
– Będziemy bogaci, będziemy bogaci powtarzał Dżak przyjacielowi, głaszcząc go po karku.
– Wiem, kochany. Cały świat należy do nas czule szeptał Adamski odwzajemniając pieszczoty. Ale zanim to się stanie mam do ciebie prośbę.
– Jaką?
– Pyknij ze mną Moon Patrol.

Kategoria: Bez kategorii | 1 Komentarz »

PoliszFikszyn (2)

12 listopada, 2007 by

Po pierwszej nocy na wsi Dżak poczuł się jakby lepiej. Świeże powietrze, pianie koguta, zapach siana z siennika, na którym spał natchnęło go niezwykłym optymizmem. Wstał, ubrał się i zaczął się szykować do porannej toalety. Jako że nie było w izbie kranu z bieżącą wodą, ani nawet miednicy, postanowił wyjść na dwór, by umyć się przy studni, która była na podwórzu. Z poddasza do sieni prowadziły kręte schody. Kiedy po nich schodził jego nozdrza przyjemnie łechtał zapach jajecznicy z kiełbasą i cebulką smażonej na maśle. Pomyślał wówczas:
– Pewnie dla mnie.
Jednak najpierw, zanim uda się na śniadanie, chciał umyć zęby. Wyszedłszy na zewnątrz jego oczom ukazał się sielski krajobraz chłopskiej zagrody. Między kurami hasał beztrosko kundel Fafik, który obszczekiwał właśnie konie przy korycie z wodą. W rogu podwórza stał wóz drabiniasty, przygotowany do zwożenia siana, na środku podwórza była studnia z piaskowca. Opędzając kury, który najwyraźniej przywykłe do widoku człowieka, dziobały go w nogawki, Dżak zbliżył się do studni. Nie bez trudu ściągnął z niej drewniana pokrywę i zaglądnął do środka.
Wówczas stało się coś dziwnego. Całkowicie zamurowany oglądał swoje odbicie w lustrze wody, by po chwili odskoczyć od studni wystraszony. Zlany zimnym potem, chwyciwszy się za czoło bezsilnie opadł na ziemię mamrocząc:
– Mam pryszcza, mam pryszcza, mam pryszcza.
Całej scenie przyglądała się brzydka, piegowata i na dodatek ruda dziewczyna. Była to córka gospodarzy. Podeszła ona do skulonego i rozpłakanego Dżaka, który w pozycji embrionalnej leżał na środku podwórza, dotknęła delikatnie pukla jego włosów i sepleniąc powiedziała:
– Ceść, co tu robis? Cemu tak lezys na ziemi? Tu są kuze kupki i moze ci sie coś psykleić.
Dżak błyskawicznie ocknął się. Świadomość, że do którejś z części jego ciała może być właśnie w tej chwili przyklejona kurza kupa zadziałała na niego mobilizująco. Zarwał się na nogi i zaczął oglądać to ręce, to koszulkę, to spodnie.
– O! Tu mas psyklejoną kupkę zachichotał rudzielec, wskazując na pośladki Dżaka.
Nie chcąc brudzić rąk Dżak powiedział:
– To weź mi to wyczyść po czym odwrócił się do niej tyłem.
Dziewczynka uklękła na dwa kolana, objęła Dżaka w pasie i zaczęła zlizywać wilgotną plamę ze spodni. Skonfundowany Dżak zapytał:
– Co ty wyprawiasz?
– Slizuję kupę odparł rudzielec i dodał Jestem znaną lizodupcynią, lubię się podlizywać, zwłaszcza ludziom z miasta.
– Trochę godności kobieto! wykrzyknął Dżak i wyrwał się z jej objęć. Nie to, żeby mu się nie podobało owo podlizywanie, ale dlatego, że jeszcze w tym czasie był w pełni przekonany, że istnieje coś takiego, co się nazywa godnością. Ruda brzydula, cały czas pozostając na klęczkach zaczęła płakać. Dżakowi zrobiło się żal smarkuli. Podszedł do niej, odgarnął jej rude włosy z piegowatej twarzy i powiedział:
– Już dobrze, nie becz.
– Ty nie rozumies sepleniła przez łzy dziewczyna Ja chcę się podlizywać, muse się podlizywać, lizanie dup wselkich to moje pseznaczenie!
– Skoro tak mówisz, to masz.
Dżak odwrócił się ponownie do dziewczyny, by ta dokończyła dzieło. Wiedział bowiem, że nie można bez konsekwencji wystąpić przeciwko przeznaczeniu, nawet gdy te nie było jego udziałem. Pełen zrozumienia dla losów jednostkowych stał cierpliwie. Postanowił nawet ściągnąć spodnie i slipki, by nie stawać na drodze do pełni szczęścia tego rudzielca, którego spotkał na swojej drodze życia. Samo lizodupstwo trwał dobry kwadrans. Dżak, o ile na początku czuł pewien dysonans między wartościami, które wyniósł z domu, a rzeczywistością spod znaku lizodupków, teraz czuł tylko błogą przyjemność. Ciepłe uczucie, mające swoje źródło w ciepłym zakończeniu języka, utrwaliło się na zawsze w jego psychice. Pomyślał sobie wówczas:
– Jak bardzo wartościowi są ci wszyscy, którzy mi się podlizują. Od tej pory będę się tylko takimi ludźmi otaczał. To takie przyjemne.
Z tej egzystencjalnej refleksji wydobył go głos rudzielca:
– Skońcyłam.
Rudzielec ocierając usta wstał z klęczek i wielkimi, naiwnymi oczami z widocznym usatysfakcjonowaniem spoglądał na Dżaka.
– A jak ty się właściwie nazywasz? zapytał Dżak.
– Jestem Andronia de Prowincja odparła.
– Serio? zapytał jakby z niedowierzaniem Dżak.
– No.
Dżak zasmucił się na chwilę. Znał bowiem źródłosłów jej imienia. Był prymusem, a z polaka już od podstawówki miał same piątki, a później po reformie stopni, to tylko same szóstki nawet, gdy musiał je wyprosić u nauczycieli. Wiedział zatem, że rzeczownik andronia wywodzi się od słowa: androny. Oczywiście zignorował kontekst grecki, kierując się sensem współczesnym narzuconym przez uzus społeczny, w którym wyraz androny funkcjonował w związku frazeologicznym: pleść androny. Postanowił jednak nie mówić o tym dziewczynie, u której na twarzy ciągle była widoczna satysfakcja ze skutecznego podlizania się. Zagadnął zatem o nazwisko i o to, co go najbardziej frapowało, a mianowicie o łącznik: de.
Dziewczyna zaczęła opowiadać, o tym jak to ludzie na prowincji lubią prowincję i dlaczego to właśnie uwielbienie znalazło wyraz w jej nazwisku. Opowiedziała także o łączniku: de.
Z tej całej pogawędki Dżak zrozumiał tylko, że przywilej związany z łącznikiem de związany jest z pewnym stanem urodzenia, który właściwy jest dla hrabiów, margrabiów i innych szlachetnie urodzonych. Tak mu się to spodobało, że postanowił od tego czasu sam udawać hrabiego. Pomyślał:
– Szlachcianki nie mogą podlizywać się osobą niskiego stanu. Muszę zatem mieć coś w sobie z hrabiego, zatem jestem hrabią!
I taką oto drogą, prostego sylogizmu, Dżak obwołał się hrabią. Postanowił o tym jednak póki co milczeć.
Ale wracając do zdarzenia z rudzielcem. Po ablucji rectalnej Dżak zapomniał na jakiś czas o pryszczu na czole. Za pomniał także o higienie jamy ustnej i umyciu pach. Poczuł się głodny. Przypomniał sobie ten zapach jajecznicy, który łechtał jego nozdrza, gdy schodził z poddasza. Pożegnał się z Andronią i udał się z powrotem do domu na śniadanie.
Gdy wszedł do kuchni zastał w niej gospodarzy, którzy minionego wieczoru udzielili mu gościny. Starsza pani krzątała się przy garnkach, stojących na rozgrzanej płycie pieca, gospodarz zaś odkrajał grubą pajdę wiejskiego kołacza.
– Co jest na śniadanie? zapytał Dżak.
Gospodarz spojrzał przez chwilę na niego i powiedział:
– To co widzisz, suchy chleb.
– A co do chleba?
– Nic odparł gospodarz wracając do rytuału podziału kołacza na grube pajdy.
Dżak poczuł się por raz kolejny oszukany przez polskich chłopów. Co więcej, był wręcz zaszokowany sposobem gościny, jaki zaoferowała mu jego, daleka ale jednak, rodzina.
– Sami zjedli jajecznicę z kiełbasą i cebulą, a dla mnie zostawili suchy chleb. Tego im nigdy, przenigdy w życiu, ale to prze prze prze prze przenigdy nie wybaczę przysiągł sobie w duchu. Obrażony, bez żadnego słowa wyszedł z kuchni.
– Ufff odsapnął gospodarz.
– Ufff – zawtórowała mu gospodyni.

Jak to latem zwykle bywa, dzień na wsi był piękny. Wiejski krajobraz pozwolił Dżakowi na chwilę zapomnieć o pustym żołądku. Zawiązawszy sznurowadła w trampkach na dwie kokardki, postanowił wyruszyć w nieznane. Gdy tak sobie szedł polną ścieżką, cały czas czujnie rozglądał się na boki, bał się jednej rzeczy, a mianowicie tej rozchełstanej dziewki, którą kiedyś widział na obrazie Chełmońskiego. Pamiętał jak dziś, gdy z wycieczką klasową wybrał się do muzeum i pani wychowawczyni kazała oglądać obraz Babie lato. Było to już po tym feralnym seansie, po którym wraz z Adamskim szczerze znienawidził obwisłe kobiece piersi. Pamiętał tylko uścisk dłoni jego przyjaciela, który wówczas dzielnie stał przy nim, gdy zmuszony był oglądać grubą chłopkę rozciągniętą w blejtramie.
Prześladowany potencjalną możliwością spotkania takiego babsztyla, na którymś z wiejskich poletek, szedł Dżak cały czas przed siebie. Po jakimś czasie dała o sobie znać fizjologia. Pusty żołądek zaczął domagać się pokarmu. Dżak, jako że był chłopcem z miasta nagle przeflancownym na wieś, nie potrafił nie tylko upolować dzika, ale nawet złapać jaszczurki, którą mógłby zgrilować i zjeść. Usiadł zatem na skraju rowu i zaczął z utęsknieniem wspominać grube pajdy chleba, które odkrajał gospodarz. Kiedy lecąca ślinka zaczęła wypełniać niebezpiecznie rów, dosięgając prawie jego stóp, otrząsnął się.
– Myśl, myśl, nie poddawaj się powtarzał pod nosem musisz przeżyć, musisz żyć nie dla siebie, ale dla świata!
Zaczął chaotycznie chodzić w kółko szukając wśród traw choćby jednego soczystego źdźbła, które byłoby jadalne. Nie znalazł jednak żadnej rośliny, która wyglądem przypominałaby marchewkę albo rabarbar, który mama przynosiła z ryneczku do domu. Nie poddawał się jednak. Postanowił się skoncentrować. Skupiał się tak przez kilka minut aż tu nagle poczuł dziwne ciepło na sobie i usłyszał głos:
– Dżak, Dżak!
Dżak zaczął rozglądać się dookoła. Nie widział jednak nikogo, kto mógłby go wołać. Jednak po chwili znowu usłyszał:
– Dżak! Dżak!
– Kim jesteś?! zawołał zdezorientowany.
– To ja, Dżak! odpowiedział głos.
– Jaki ja? Kim jesteś? zapytał spanikowany Dżak, ciągle nerwowo próbując zidentyfikować źródło tego głosu.
– Dżak, to ja Czesław!
– Ale jaki Czesław, nie znam żadnego Czesława! wykrzyknął Dżak.
– Miłosz odpowiedział głos i kontynuował:
– Teraz wrócisz do siebie Dżak, wrócisz do domu, do miasta. Usiądziesz przy biurku i napiszesz jeden wiersz, drugi wiersz i trzeci. Później wyślesz je na konkurs im. Kościotrupków i dostaniesz nagrodę. Staniesz się wieszczem Dżak.
– Ale ja nie chcę być wieszczem krzyczał Dżak histerycznie.
– Dżak, Dżak powtarzał głos nie uciekniesz przed swoim własnym losem.

Niczym opętany Dżak biegł z powrotem do domu. Tylko chwilę zajęło mu spakowanie rzeczy. Konserwy tyrolskie postanowił zjeść w pociągu. Właściwie to nawet nie czuł już głodu. Kiedy siedział w przedziale stukot lokomotywy nie był w stanie zagłuszyć dudniących w jego głowie słów:
– Staniesz się wieszczem, staniesz się wieszczem.

Kategoria: Bez kategorii | 1 Komentarz »

PoliszFikszyn (1)

10 listopada, 2007 by

– A on mnie przezywa buuuu! usłyszał w słuchawce Atomizer Adamski. Po głosie poznał, że to był jego najlepszy funfel Dżak Menel. Nie wiedział co odpowiedzieć. Budzik na szafce nocnej pokazywał drugą w nocy, trochę był zaspany. Jednak nie wypadało zostawić przyjaciela na lodzie, zwłaszcza, że znał jego wrażliwą na zapachy naturę. Zapytał lekko zaspanym głosem:
– To ty Dżak?
– Tak, buuu, chlip, chlip, to ja. Weź im coś powiedz, bo zrobię sobie coś złego płakał przez telefon. Był w całkowitej rozsypce. Adamski znał ten histeryczny ton w głosie swojego najlepszego funfla. Wiedział, że to nie przelewki i że musi jak najszybciej zareagować. Powiedział do Menela:
– Uspokój się kochanie. Już sprawdzam.
– Byle szybko, byle szybko…buuuu…bo sobie coś zrobię histerycznie powiedział Dżak i rozłączył się. Adamski słysząc w słuchawce rytmiczne beeep, beeep, beeep wiedział, że także i tym razem to nie żarty. Znał przecież Dżaka nie od dziś. Postanowił działać. Wstał, szybko założył różowy szlafrok w krasnoludki, który dostał na 69 urodziny od Dżaka, włączył komputer. W wyszukiwarce internetowej wpisał adres: www.nieszuflujtakdżak.com, następnie zalogował się do panelu administratora tylko on znał hasło. Szukał na Forum, szukał w dziale Wiersze. Nic nie znalazł. Po kilkunastu minutach poszukiwań zaczął się lekko denerwować. Spod drżących i spoconych palców wymykały się klawisze zabrudzonej klawiatury komputerowej. Adamski wiedział, że czas nagli, że Dżak może sobie coś zrobić, że musi działać. Nie znalazłszy żadnego postu czy komentarza, który mógł być przyczyną sprawczą histerii Jacka, wybrał pierwszy lepszy nick, zaznaczył opcję: blokuj i nacisnął ENTER.
Teraz pozostało mu tylko czekać na telefon od Menela. Mała wskazówka na zegarze zbliżała się do godziny trzeciej. Dżak nie dawał znaku życia. Telefon milczał.
– Czyżbym się pomylił? pomyślał Adamski. Ale przecież ja się nigdy nie mylę! Jestem nieomylny! pocieszał się, chociaż jak zawsze w takich przypadkach nigdy nie miał stuprocentowej pewności. Trzymając nieustannie rękę na słuchawce, czekał na telefon. Gdy minął kolejny kwadrans a Dżak nie dawał znaku życia, w głowie Adamskiego pojawiła się pewna wątpliwość:
– Czyżby awaria telefonów w mieście?
Podniósł słuchawkę i wykręcił jedyny numer, który znał na pamięć: 9393. Gdy usłyszał łagodny głos: Tu biuro obsługi klienta… odetchnął, wiedział bowiem, że telefon działa, że łącza są w porządku. Nie odłożył jednak słuchawki by wyczekiwać sygnału od Dżaka, tylko jak zawsze zasłuchał się w głosie miłej, automatycznej pani operatorki z Błękitnej Linii. To była pierwsza i ostatnia kobieta, którą pokochał. Kryła w sobie tyle tajemnic i jednocześnie była taka znajoma. Każde jej słowo znał na pamięć. Każdy akcent, najmniejsze jej westchnienie wytatuował sobie w pamięci. Był nawet taki okres w życiu, gdy chciał porzucić Dżaka dla tego niebiańskiego głosu telefonicznej kobiety. I pamiętał, że nawet próbował z Dżakiem rozmawiać na ten temat. Czysto hipotetycznie wówczas pytał: A może odpoczęlibyśmy od siebie?. Dżak wówczas robił szalone awantury. Groził to samobójstwem, to zabójstwem, to skandalem obyczajowym. Dlatego postanowił, że nigdy nie powie prawdy o swojej prawdziwej namiętności. Ukrywał to uczucie przed Dżakiem, nie chciał go zranić. Zresztą nie uważał, by jego potajemne uczucie do Automatycznej Sekretarki było warte tych scen zazdrości, które mogłoby zmienić ich związek w koszmar.

Po dwudziestu minutach odłożył słuchawkę. Teraz, gdy miał pewność, że telefon działa, czekał już tylko na sygnał od Dżaka.

Chłopcy poznali się jakiś czas temu. Dżak należał do tego rodzaju basałyków, którzy w dużych okularach, zasłaniających połowę twarzy zawsze siedzieli na ławce, zamiast razem z innymi dziećmi budować zamki z mokrego piasku w osiedlowych piaskownicach. Mimo, że był wesołym dzieckiem przynajmniej za takie się uważał to jednak okrucieństwo jego rówieśników, zmieniło go w typ skrajnie introwertyczny. Nasłuchawszy się dziecięcych rymowanek typu: Okularnik, piąta szyja, dziś ode mnie dostał w ryja, nie tylko wycofał się z życia społecznego, ale już w wieku siedmiu lat postanowił wziąć definitywny rozbrat z zabawkami reliktami świata, który go nienawidził i którego on nienawidził i zdecydował, że będzie pisał podobne rymowanki. Codziennie, po powrocie ze szkoły, siadał i jadł obiad, który podawała mu zatroskana matka. Nie miała ona dostępu do tych ściśle tajnych pokładów hermetycznych myśli, które kumulowały się w głowie jej syna. Ojciec zdawał się ignorować to, że jego jedyny syn, gwarant przedłużenia rodu Menelów, nie tylko nie spełni swego synowskiego obowiązku, ale w przyszłości nie będzie się do niego w ogóle przyznawał. Gdyby w trakcie tych codziennych obiadów, gdy zasiadał do stołu mając po swej prawicy małego Jacka, miał choćby odrobinkę wiedzy przyszłej, gdyby wiedział, że za kilkanaście lat Dżak wygra gminny konkurs im. Kościotrupków i że odbierając nagrodę postawi jego jako ojca w ostatnim szeregu, to pewnie zachowałby się teraz inaczej. Jednak ojciec nie miał tego cennego daru widzenia przyszłości. Siadał zatem milcząco przed talerzem zupy, zjadał go a następnie czytał gazetę.
Swoją pierwszą rymowankę Dżak stworzył przynajmniej tak głosi legenda już w kołysce. Było to dziecięce: gga, ga ga, gga. To niewinne, niemowlęce gaworzenie w interpretacjach jednego z jego późniejszych przyjaciół: Kubysława Winniczka, miało być początkiem trudnej drogi do stania się wieszczem. Ale zanim do tego doszło, zanim gga stało się złotym rogiem poezji internetowej, Dżak musiał stanąć oko w oko z własnymi demonami, a przede wszystkim zmierzyć się z własną seksualnością. O tym jednak za chwilę. Tym czasem Dżak dorastał. Wielkie, plastykowe okulary zamienił na zgrabne okularki w dyskretnych oprawkach. Przebrnął bez większych problemów przez okres mutacji i zaczął się golić. Irytował go zawsze ten meszek pod nosem i był niezwykle szczęśliwy, gdy ojciec podarował mu pierwszą jednorazową maszynkę BIC, którą zgolił dziecięcego wąsa. Nigdy nie zapomni tej chwili, tych pierwszych postrzyżyn. To wówczas, gdy jego niewprawna młodzieńcza dłoń prowadziła ostrza po gładkim licu zaciął się. Wówczas to pierwszy raz w życiu zobaczył krew. Wrażenie to było tak silne, że kilkanaście lat później napisze rymowanki o tym jak w jednym mgnieniu oka zaciął się brzytwą. Największe wrażenie zrobił jednak na dorastającym Dżaku film porno, który przypadkiem obejrzał, gdy rodzice kupili odtwarzacz video. Wówczas to, jeden z chłopców z tej samej klatki schodowej, na której on mieszkał, a którego wcześniej nie znał Atomizer Adamski, przyszedł o niego z wypiekami na twarzy i pokazał mu czarne, małe pudełko. Była to kaseta VHS z naklejką, na której ktoś odręcznie napisał: Pornus DDR. Grannies. To spotkanie dwóch dojrzewających chłopców okazało się być początkiem wspólnej drogi życiowej, ale wcześniej obejrzeli film. Włączyli kasetę i ich oczom ukazały się stare, pomarszczone kobiece ciała. Dialogi zredukowane do: fick mich! fick mich! und jetzt blass mich an! Ooo…sehr gut! Tiefer! Tiefer!, zmieniły na zawszę ich sposób postrzegania kultury niemieckojęzycznej. Od tej pory zarówno Dżak jak i Adamski będą darzyć szczerą nienawiścią Wagnera. Ale był jeszcze jeden podświadomy skutek tego wspólnego seansu. Otóż w chłopcach zrodziła się na początku potajemna, a następnie zupełnie świadoma szczera awersja do kobiecego ciała. Ich wyobrażenia o wiecznej młodości, o wiecznej jędrności kobiecych piersi prysła. Od tej pory każda kobieta jawiła im się jako zwały otłuszczonej, pomarszczonej skóry. Mimo tego wstrętu, także i oni tych dwóch młodych chłopców podskórnie odczuwało potrzebę obcowania z nagością. Poszukując jakiegoś ekwiwalentu dla gołych cycków, odkryli po jakimś czasie piękno własnych ud, a w miarę upływu czasu także i pośladków. Ich seksualna robinsonada zakończyła się któregoś wieczoru, kiedy Adamski zapukał do drzwi Dżaka. Ten mu otworzył prezentując gładki tors adonisa. Adamski nie wytrzymał napięcia. Rzucił się na Dżaka. Przytrzymując go za włosy z tyłu głowy przyparł go z całej siły do ściany w wąskim przedpokoju. Dżak rozłożył ręce na ścianie. Śliska boazeria pod palcami nie dawała żadnego punktu zaczepienia. Adamski zdarł z niego spodnie, następnie slipki i runęli razem na podłogę. Wijąc się wspólnie na podłogowym gumoleum, całowali się i pieścili. Obaj wiedzieli w tej chwili, że będą wiecznie młodzi, że nigdy nie urosną im wielkie, pofałdowane cycki, których to wspomnienie odmieniło ich estetykę raz na zawsze. Jednak ani Dżak ani Adamski nie wiedzieli, jak blisko im wówczas do znienawidzonego Wagnera, gdy szeptali sobie: głębiej, mocniej…oooo…. Co za ironia!

Inicjacje seksualne często budzą wstyd. Dlatego i Dżak po przygodnie z przyjacielem, postanowił na jakiś czas wyjechać. Chciał dać sobie czas na przemyślenie tego całego zdarzenia, ale przede wszystkim pragnął się oswoić z tym miłym uczuciem, które towarzyszyło mu w trakcie i po. Kiedy nadeszły wakacje i otrzymał promocję do klasy maturalnej pochwalił się cenzurką przed rodzicami. Ci jak zwykle pochwalili synka-prymusa, chociaż przyzwyczaili się do koloru biało-czerwonego paska na świadectwie ich latorośli. Po obiedzie syn ich zaskoczył. Zjadłszy talerz pomidorówki powiedział:
-Mamo, tato chciałbym wyjechać gdzieś na wakacje. Najlepiej na wieś.
Rodziców najpierw zamurowało. Zaskoczony ojciec odłożył na chwile gazetę. Ściągnął okulary odkładając je tuż obok talerza. Spojrzał to na syna, to na żonę i odparł:
– Na wieś? A dlaczego na wieś?
– Bo tam się można łatwo wzruszać tato odparł Dżak.
Matka wstała od stołu. Podeszła do szafki kuchennej i wyjęła z niej czarny notesik. Wertowała przez chwile kartki mówiąc:
– A gdzieś tu miałam adres do stryjecznej córki ciotki babki, która u wujka brata ciotecznego, który był stangretem w dworku hrabiów Koniecpolskich, myła garnki. O znalazłam.
Podała Dżakowi karteczkę z adresem.
Na drugi dzień Dżak był już gotowy do podróży. Spakowany plecak, w którym oprócz dziesięciu puszek konserwy tyrolskiej było miejsce dla trzech par bielizny oraz dla ulubionej książki Jacka: Jak osiągnąć sukces, stał obok drzwi. Udzieliwszy kilku rodzicielskich porad synowi, rodzice odprowadzili Jacka na pociąg. Dżak rozsiadł się wygodnie w przedziale i wyjął ulubioną książeczkę. Nagle usłyszał dudnienie w szybę. To był on Adamski, który przyszedł się z nim pożegnać. I wówczas Dżak zdobył się na niebywały wręcz kontrkulturowy gest. Zapomniawszy na chwilę o drobnomieszczańskiej socjalizacji, podciągnął tiszert i przywarł sutkiem do szyby, żeby poczuć ciepło dłoni swego ukochanego. Inni pasażerowie, siedzący w tym samym przedziale zamarli, gdy zobaczyli tego ładnego, papuśnego chłopca w tak obscenicznej pozie. Pani z pieskiem, która przysiadła się jako ostatnia, pierwsza zaprotestowała:
– A fuj! Wstydziłbyś się!
Pan z wąsem, zajmujący miejsce tuż obok Jacka, odsunął się nagle i powiedział:
– Taki młody, a już pedał.
Tylko starszy, siwiutki dziadunio, który wyglądem przypominał stetryczałego profesora lwowskiej uczelni, z radosnym uśmieszkiem oblizywał lubieżnie usta. Jak się miało okazać, dziadziuś ten był jednym z głównych jurorów przyznających nagrodę w gminnym konkursie im. Kościotrupków. On jako jedyny w tej chwili spośród wszystkich pasażerów przedziały, odkrył w chłopcu potencjał.
W atmosferze miniskandalu Dżak dojechał wreszcie na wieś. Spoglądawszy chwilę na oddalający się pociąg, zarzucił plecak na ramię, poprawił okulary i ruszył przed siebie, a dzień wówczas był bardzo upalny. Po jakichś trzech godzinach marszu Dżak dotarł do małej wioski. Przechodząc obok chłopskiej zagrody, zobaczył starowinkę krzątającą się pieczołowicie przy trzodzie. Mając w pamięci dobroduszność polskich chłopów, których psychologię poznał studiując długimi godzinami powieści Reymonta (Dżak zawsze chciał mieć piątkę z polskiego), zagadnął:
– Witajcie dobrodziejko, czy poczęstowalibyście mnie świeżym mlekiem? Długa droga za mną a i jeszcze szmat drogi przede mną.
Starowinka odwróciła się do Dżaka i powiedziała:
– A wypierdalaj ino w podskokach!
Dżak chciał jeszcze coś powiedzieć ale gdy zobaczył, że babuszka schyla się po kamień, wiedział, że to nie przelewki. Uciekał co sił w nogach. Oddaliwszy się na bezpieczną odległość, Dżak zwolnił. Zziajany, całkowicie zlany potem, przysiadł na przydrożnym kamieniu i zaczął rozmyślać o naturze polskiego chłopstwa. Zdarzenie, którego był naocznym świadkiem i uczestnikiem, uświadomiło mu jak wielka jest przepaść między tym, co było a tym, co jest.
– To się nadaje na rozprawę filozoficzną pomyślał w duchu.
Ten incydent z chłopką miał się odbić szerokim echem w twórczości Dżaka jako wieszcza. Od tego bowiem czasu zaczął gustować w przydługich frakach, połyskujących cylindrach; zaczął reanimować dawne maniery. Historia stała się dla niego czymś, co jest teraz, a teraz traktował tak, jakby nigdy nie zaistniało. Złośliwcy twierdzą, że owo zauroczenie czasem przeszłym u Dżaka wzięło się z jego podróży w czasie, które to odbywa za pomocą magicznego pierścienia, który nosi na palcu, a z którym się nigdy nie rozstaje. Pierścień ten miał zostać wykuty przez krasnoludy zamieszkujące onegdaj ziemię i ma mieć tę właściwość, że umożliwia każdemu, kto go posiada podróż w czasie. Jednak jest to opowieść całkowicie fantastyczna, którą wymyślili ci, którzy zazdroszczą Dżakowi sławy. Nie zmienia to faktu, że Dżak posiada pierścień na jednym ze swoich smukłych palców. Nie wykuły go jednak żadne krasnoludy. Otóż, gdy Dżak dotarł w końcu do majątku, w którym stryjeczna córka ciotki babki u wujka brata ciotecznego, który był stangretem, myła garnki, został zakwaterowany na poddaszu. Jak każdy człowiek, także i Dżak miał pewne problemy z zaśnięciem na nowym miejscu. Dlatego też szwendał się nocą po strychu i zupełnie przypadkiem znalazł pierścionek ten w jednej z szuflad starego kredensu. Kiedy założył go na palec, zdecydował, że nigdy go już nie zdejmie, nawet do kąpieli, bo tak mu się spodobał. Całą noc siedział i oglądał swoje znalezisko, zastanawiając się: do kogo mógł należeć?. Wreszcie wymyślił sobie historię romantycznego szlachcica, który posyła pierścionek swojemu ukochanemu w zalakowanej kopercie. W tym momencie wspominał swojego przyjaciela: Atomizera Adamskiego i gdy tak obracał pierścionek przyrzekł przed bogiem:
– Boże, przyrzekam przed tobą kochać go z całego serca! Nie opuszczę Atomizera aż do śmierci! Tak mi dopomóż bóg!
Dżak powtórzył przysięgę dla pewności, że zadziała jeszcze 18902 razy, a następnie całkowicie zmęczony położył się na sienniku i zasnął.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

« Wstecz Dalej »