„(…)Kiedy piszę l i s t y w tramwaju nie łączę l i t e r ,
odpowiadam tylko na pytania.(…)”
[przy okazji]
Zbiór tego tomiku składa się właśnie z takich wierszy, napisanych na podstawie obserwowanych obrazków przez poetkę: sytuacji doświadczanych przez nią w codziennym życiu.
Wszystkie cudowności, które spotykają jej młodą duszę zostaną natychmiast sprowadzone do parteru i przygwożdżone zatrutą poetycką szpilką.
Motyle zachwytu nie śmieją latać.
Nad debiutem Zofii Bałdygi roztkliwiają się sieciowe teksty w o wiele większej ilości od tych, które zdołała napisać nastoletnia poetka, okrzyknięta talentem dojrzałym i zrównoważonym.
Każdy chwalca odbijając swoje „ja” w wierszach Pani Zofii widzi w nich coś innego, a sama autorka ma natomiast wbity wzrok w obrazy malarstwa olejnego, tudzież zezuje w stronę asamblaży Kurta Schwittersa.
Hity malarskie – w muzyce takie artefakty zwane są evergreenami – poetka sprowadza do własnych doznań, ironicznie zamieniając te wspaniałe obrazy na własne obrazy, wyjątkowo skąpe, oszczędne i mało pociągające. To spuszczanie powietrza z balonu zachwytu i piękna jest powtarzającym się zabiegiem formalnym niemal w każdym wierszu zbioru.
Być może, dla kolegów i koleżanek młodej poetki jest to odkrywcze i błyskotliwe.
O ograbianiu światowego dziedzictwa pod wpływem wampirycznych działań pop kultury wypowiadali się między innymi w esejach Susan Sontag czy Jean Baudrillard.
Nie chcę oskarżać młodej kobiety o tak wielkie spustoszenia, na podmianę Chełmońskiego, Gauguina, Moneta, na ich dorobek malarski, który kosztował ich wielomiesięczne ślipienie nad płótnem, a poetka najprawdopodobniej napisała swoje wiersze w pięć minut. Mnie , malarki, której polskie ministerstwo kultury i sztuki wręczyło dyplom magistra sztuki, boli coś innego.
Dla mnie jest to przypadkowe i banalne, i jakieś zmarnowane, bo można nie lubić arcydzieł malarstwa dwudziestego wieku, ale aż do tego stopnia? Aż tak je pomniejszać, by obsługiwały tak nieważne, tak pospolite zdarzenia z życia podmiotu lirycznego?
Ja tam nie lubię malarstwa Fridy Kahlo, ale nie można jej odmówić pracowitości, żaru malowania i dobrego wyczucia koloru.
I taka polska poetka bierze sobie Fridę na swój poetycki warstat i zamienia ją na coś takiego:
„(…)Wieczorem namaluje dwie twarze,
jego Diego i siebie Fridę, ich.
Podejrzę balet, czarodziejski pędzel,
przez małą szparkę w kurtynie – sukience,
rozwieszonej na lince między wschodem taras,
a zachodem balkon.(…)
[Frida zamknięta w ramki]
Nie jest łatwo na arcydziełach zbudować swoje nowe arcydzieło, jak dokonywali swoim kunsztem artystycznym moderniści. W końcu wszystko jest w stałym obiegu, wszystkie metamorfozy są dopuszczalne i nie chodzi mi bynajmniej o świętość i nietykalność.
Ale, jak czytam:
„(…) Że jest trudno?
Tak twierdzi wiele nazwisk i znoszone
sny, powtarzają się do lustra, w t l eniedzielne popołudnie prostuje
wszystkie drogi i dwa rodzaje h i s t o r i i .
Mimo wszystko same musicie po sobie
posprzątać.”
[modelki (według Seurata)]
to nie wiem, po co poetka przywołuje nazwisko malarza.
Tomik kończy obszerny esej Joanna Mueller „Patrzeć, kadrować, przekształcać – czytelnik w „Passe-partout””.
Znana polska neolingwistka, ucieszona zapewne nawiązywaniem poetyckim przez Zofię Bałdygę do dadaistów, wyciąga jednak jak króliki z rękawa nazwiska surrealistów: Salvadora Daliego i Luisa Buñuela robiąc bardzo pracowite, ale kompletnie nie trafione analizy porównawcze. Ale najbardziej zaintrygowało mnie przywołanie mojego ulubionego filmu „Powiększenie” Michelangelo Antonioniego w którym na podstawie opowiadania Julio Cortázara, dzięki przypadkowemu uchwyceniu przez fotografa i późniejszym powiększeniom kadru parkowej sceny, jesteśmy świadkami morderstwa.
I tu się z Panią Muller zgadzam. Tak, Zofia Bałdyga poetycko morduje arcydzieła malarstwa, by swoim poetyckim kozikiem wprawić je w tomik, który przeczyta w nocy poetów.
29 września, 2009 o 10:42
Recenzja „Solistek” w „Polityce” Justyny Sobolewskiej jest bardzo krótka i pełna zachwytów, natomiast nie podoba się recenzentce jakiś dołączony do antologii, bliżej nieokreślony tekst, nie wiadomo czyjego autorstwa. Dawno nie widziałam tak złej roboty recenzenckiej.
Na całym świecie wychodzą dobre i złe recenzje w przeznaczonych do tego celu miejscach na publikacje o ważnych literackich nowościach.
Jak na razie, znalazłam tylko jedną negatywną recenzje w świecie dzisiejszej krytyki literackiej: w majowej „Lampie” o nie wydanych drukiem dziełach Tajnej Polski.
1 października, 2009 o 18:48
Dla kronikarskiej uczciwości blogowej donoszę, że jest już kolejna, entuzjastyczna recenzja wielkiego znawcy poezji Wisławy Szymborskiej.
Na portalu „Niedoczytania” pojawiła się dzisiaj afirmująca recenzja „Solistek” zatytułowana „Bo zupa była niedoSOLOna, lecz teraz smakuje lepiej niż u mamy” Tomasza Pułki.
Autor przede wszystkim nawołuje do zakupu książki:
„(…)Aż się trochę niepokoję (bo podejrzewam, że będzie służyła także w kontekstach dydaktycznych), że trochę przekłamie obraz poezji niektórych autorek – na ich korzyść. No ale tak się zdarza i nikt z tego względu specjalnie nie płacze, chyba że zazdrośnicy. Tak czy siak – przybijam głośną piątkę redaktorkom i lecę szukać “Miłości” (Iwasiów), ale gdzie ja ją znajdę? Może ktoś pomoże?
PS Jeszcze tylko napomknę, że “Solistki” tak kipią seksem (także niewygodnym), że hej!
PSPS I niech się nie plują ci, którzy rzucają strajkowymi hasełkami, że to którejś z pań nie ma. Nie ma, bo nie ma, ale 35 złotych koniecznie trzeba wyjąć z portfela. Bo zajebiście warto.
PSPSPS Wielki szacunek dla Beaty Guli, która trzyma te serie poetycką już od tylu lat!”