.
Kiedyś z kolegą próbowaliśmy odpowiedzieć na pytanie: dlaczego ksiądz jest księdzem? Do rozmowy przystąpiliśmy z różnych powodów. On dlatego, że nie mógł jeszcze ochłonąć po niedzielnym debiucie w roli neoprezbitera, ja dlatego że, lubiłem dyskusje i zawsze byłem przeciw – nieważne o czym by rozmawiano.
Młody duchowny, którego umysł i ciało hartowało się w skąpo oświetlonej celi jednego z tesalskich Meteorów wykazywał zdumiewające obeznanie w zakresie znajomości tekstów klasycznych. Twierdzenie istnieniowe: ksiądz jest księdzem, ponieważ nim jest – którym rozpoczął swój wywód wcale mnie nie zaskoczyło. Przeciwnie, byłem na nie przygotowany. Od kiedy, w wieku jedenastu lat, nauczyłem się rozgrywać tzw. Obronę Pirca w wersji Mariottiego to przewidywanie kolejnych posunięć przeciwnika w jakiejkolwiek rozgrywce z moim udziałem (kategorię gry należy tu rozumieć bardzo szerokie) sprawia mi dziką wręcz przyjemność. Czy ksiądz, którego umysł ostrzył się na klasyce scholastyki mógłby wyjść poza najogólniej rozumianą teorię tego, co jest?
Pionek na e4.
Siedział tak naprzeciwko mnie, obracając w długich i kościstych palcach stuletniego karczmiaka odpitego gdzieś tak w jednej czwartej. W grubym, zielonkawym szkle, w którym w małych pęcherzykach przypominających galaktykę Drogi Mlecznej przedwojenni glasblaserzy uwięzili minimalne dawki powietrza, odbijała się twarz młodego księdza – fizjonomia jezuity, który próbując rozwiązać wszystkie antynomie teologiczne osiągnął taki stopień samoświadomości, w którym nie istniały żadne ograniczenia, w szczególności te, których źródło tkwiło w grzesznej i z definicji niedoskonałej materii. To nie była twarz fanatyka. Pełne usta i duże głęboko osadzone oczy zdradzały łagodność charakteru. Owszem, łagodności i zrozumienia dla grzesznej natury ludzkiej nigdy mu nie brakowało. Jednak czasami – a takich momentów zdarzyło się dużo do tej pory w jego trzydziestotrzyletnim życiu – zmieniał się w doskonałą lecz odczłowieczoną machinę napędzaną siłą tylko tych dogmatów, dla których znalazło się miejsce między wyświechtanymi okładkami Katechizmu Kościoła Katolickiego. Nie jestem pewien, które jego wcielenie bardziej polubiłem. A może polubiłem oba? Mniejsza o to.
Mój kontrargument był w gruncie rzeczy prosty. Chodziło o to, by zanegować – póki co na gruncie formalnym – fakt istnieniowości. Jedno zdanie: „A może ksiądz nie jest księdzem?” – wywołało spodziewaną reakcję. Rozmówca w skrojonej na miarę sutannie, który w trakcie studiów teologicznych osiągnął mistrzowski poziom panowania nad sobą i swoim głosem, wychylił do dna kieliszek i nawet nie skrzywił się, gdy ponad siedemdziesięcioprocentowy calvados własnej produkcji rozlał mu się na języku by spłynąć palącą stróżką w kierunku przełyku. Otarłszy usta pouczył mnie, że nie wypada tak niespodziewanie jak ja to właśnie uczyniłem zmieniać tematu rozmowy i że zamiast torpedować jego tezy przez wprowadzanie prostych negacji powinienem skupić się na konstrukcji dowodu bądź wykazaniu fałszywości któregoś z jego założeń.
Istnieją różne rodzaje satysfakcji. Jedni potrafią ją osiągnąć tylko z palcem w dupie, inni wtedy gdy posiadają odpowiednią liczbę zer na koncie. Są też proste rodzaje zadowolenia – np. wędkarza, który wyciąga na brzeg dużą rybę złapaną na małe ziarenko pęczaku. Jako prosty człowiek gustowałem w tych drugich. Wszystkiego rodzaju komplikacje – szczególnie te najbardziej barokowe w formie – z mojego punktu widzenia nie były interesujące. W tej chwili, w której odbierałem pierwsze pouczenie od nie ostygłego jeszcze po mszy prymicyjnej księdza czułem się jak rybak, który na prostą przynętę zamiast rybki złapał człowieka. Wyrecytowałem z pamięci:
Każdemu sądowi twierdzącemu odpowiada przeciwny mu przeczący, a każdemu przeczącemu – twierdzący.
– Stagiryta, Hermeneutyka księga 6 – odpowiedział.
– Taaa, moja ulubiona. Fragment 71a – uściśliłem.
Na jego wychudzonej, chrystusowej twarzy nie zadrgał ani jeden mięsień. A ja wiedziałem, że usłyszawszy cytat z Arystotelesa zwątpił, że zawahał się. Nie chodziło już o mnie, ani o spór dotyczący istoty ale o autorytet z którym musiał podjąć polemikę. Jak tu polemizować skoro cała scholastyka opiera się na potędze autorytetów. On dobry uczeń, szkolony był do faktycznego i formalnego posłuszeństwa. Przysięgał, składał kolejne śluby a wszystko po to, by stać się dobrze dopasowaną cegiełką budowli teoretyczno-instytucjonalnej, którą kolejne pokolenia mu podobnych wznosiły z powodzeniem od dwóch tysięcy lat na barkach mniejszych lub większych Arystotelesów.
W 1977 roku Mariotti rozegrał dziwną partię. Zwykle, niezależnie od tego czy grał białymi czy czarnymi rozpoczynał Obroną Sycylijską. Tym razem zagrał białymi i Atakiem Trompowskiego. Mimo nietypowego otwarcia rozgromił przeciwnika: Aleksandra Bieliawskiego. Chwilę później lub tuż przed – dokładnie nie pamiętam – urodziłem się ja.
Rozmowa na temat istoty kapłaństwa nie doczekała się finału podczas tamtego spotkania. Trwa nadal i nic nie zapowiada jej końca. W związku z tym, że ma być to jednak tekst o wierszach Wojciecha Bonowicza wydanych w tomiku pt. Hurtownia ran, to warto spróbować rozstrzygnąć kwestię następującą: „Dlaczego Wojciech Bonowicz jest poetą?”
Odpowiedź Pierwsza:
Wojciech Bonowicz jest poetą, ponieważ był / jest zatrudniony w Wydawnictwie ZNAK.
Sed contra:
W Wydawnictwie ZNAK zatrudniona jest także na etacie sekretarki Pani Małgosia. Ona nie jest poetką.
Aporia:
Jeżeli [(A + x) = Y] oraz [(B + x) → (~(=)) Y] a (A = C) oraz (B = C) to [?(+)]
Comm.
Wojciech Bonowicz [A] oraz Pani Małgosia [B] są zatrudnieni [+] w Wydawnictwie ZNAK [x]. To nie jedyne z podobieństw, które ich łączy. Wojciech Bonowicz [A] jest [=] człowiekiem [C] oraz Pani Jadzia jest człowiekiem [C]. Zatem jeżeli:
ponieważ C = C to A = B
[(C + x) = Y] i [(C + x) (~(=)) Y] to:
aporia dotyczy tego, że: [C] pozostając w tym samym systemie odniesienia [ + x] jednocześnie jest i nie jest [Y] – czyli:
C → [ (=) ^ ((~ (=))]
Problem jak się okazało dotyczy nie tego czy [C] jest [Y], tylko tego w jaki sposób C jest [(=)] w ogóle. I na tym etapie pojawia się druga możliwa odpowiedź na pytanie: „Dlaczego Wojciech Bonowicz jest poetą?”.
Odpowiedź Druga:
Wojciech Bonowicz jest poetą, ponieważ jest / był zatrudniony w Wydawnictwie ZNAK bardziej niż inni.
Comm.
Wydawnictwo Znak jest systemem, w którym [C] może być bardziej niż inne [C].
Lemat:
Tzw. Aksjomat Illga.
C ( I ) ≠ Y
C ( I ) ++ x → C ( I ) = Y
[C ( I ) ≠ Y] → [Y ( I ) = T 0 ]
gdzie:
[ ++ ] oznacza: „bycie bardziej”
Comm.
Jerzy Illg [C ( I )] nie jest poetą [ Y ]. Ale Jerzy Illg, dlatego że w Wydawnictwie ZNAK jest bardziej [++ ] wydał własny tomik wierszy [ T ] pt. „Wiersze z Marcówki” i dzięki temu stał się poetą mimo, że wartość jego dzieła poetyckiego była zerowa [ T 0 ], gdyż Jerzy Illg [C ( I )] nie jest poetą [Y].
Wracając do Odpowiedzi Drugiej. Składa się ona z dwóch członów:
Wojciech Bonowicz jest poetą
Wojciech Bonowicz jest / był zatrudniony w Wydawnictwie ZNAK bardziej niż inni
W zapisie formalnym:
C ( B ) = Y
C ( B ) ++ x
Czyli:
[C ( B ) = Y] → [C ( B ) ++ x]
Zastosowanie wprost Aksjomatu Illga nie jest tu możliwe ze względu na kolejność członów implikacji. Gdyby następnik był w poprzedniku i odwrotnie to implikacja wyglądałaby następująco:
[C ( B ) ++ x] → [C ( B ) = Y]
Wówczas na mocy Ax. Illga uprawnione byłoby twierdzenie, że:
C ( B ) ++ x = Y
Odpowiedź Druga: „Wojciech Bonowicz jest poetą, ponieważ jest / był zatrudniony w Wydawnictwie ZNAK bardziej niż inni” wymaga zatem rozstrzygnięcia wartości logicznej zdania:
[C ( B ) = Y] → [C ( B ) ++ x]
Implikacja jest fałszywa wtedy i tylko wtedy, gdy jej poprzednik jest prawdziwy, a jej następnik fałszywy. Zdumiewająca właściwość implikacji polega na tym, że jeżeli jej poprzednik jest fałszywy, to (bez względu na wartość jej następnika) jest prawdziwa. Oznacza to, że z fałszu wynika – lub, że z fałszu można wyprowadzić – dowolne, prawdziwe, jak i fałszywe zdanie.
W tym konkretnym przypadku wartość logiczna następnika wynosi (1). Zdanie: „Bonowicz jest zatrudniony w Wydawnictwie ZNAK bardziej niż inni” jest zdaniem prawdziwym. Zatem bez względu na to, jaka jest wartość prawdziwościowa poprzednika czyli zdania: „Wojciech Bonowicz jest poetą” – czy będzie ono fałszywe (0) czy prawdziwe (1) – wartość implikacji będzie wynosiła (1)
Innymi słowy szczególny rodzaj bycia bardziej Wojciecha Bonowicza w Wydawnictwie ZNAK jest gwarancją prawdziwości zdania: „Wojciech Bonowicz jest poetą”. Pozostaje jednak problem z Aksjomatem Illga, który straci swoją moc dowodową wówczas gdy zdanie: „Wojciech Bonowicz jest poetą” okaże się być zdaniem prawdziwym. W tym konkretnym przypadku chodzi o prawdziwość materialną dlatego też konieczna jest analiza dzieła Wojciecha Bonowicza – książki pt. Hurtownia ran.
Lektura wierszy Wojciecha Bonowicza z wydanego w 2000 roku zbioru pt. Hurtownia ran przypomina raczej czytanie codziennej gazety. Autor tekstów – bo trudno w niektórych przypadkach nazwać je wierszami – konstruuje je na zasadzie newsów publikowanych w stałych rubrykach. Wojciech Bonowicz dodaje do swoich wersówek takie frazy jak:
„o jak dobrze odbudowała poezja nasze starania” [Wzgórze]
„sny są dziś cięższe niż literatura” [Syrena]
po to, by Odbiorca nie miał wątpliwości, że obcuje z tekstem z pogranicza metaliteratury – czyli literatury o literaturze, która z definicji należy do kultury wysokiej.
Zresztą tomik Wojciecha Bonowicza Hurtownia ran rozpoczyna się rodzajem ukłonu do wszystkich zainteresowanych literaturą – bo że tylko osoby zainteresowane literaturą sięgają po tego rodzaju produkcje literackie jaką jest m.in. omawiana książka, z tego nie tylko Bonowicz zdaje sobie sprawę. Oto tekst:
Okrucieństwo literatury? Dwa zdania z których jedno
Zabija drugie i przejmuje jego słowa.
[ *** ]
Wojciech Bonowicz nie umieścił w tomiku cytatów z Heideggera jak to zrobi dekadę później Tadeusz Dąbrowski, by wzmocnić odbiór wierszy. Mimo to na pewno znajdzie się ktoś, kto w tym fragmencie doszuka się pewnych odkrywczych przemyśleń na temat istoty oraz sposobu funkcjonowania wszystkich możliwych konstrukcji zdaniowych w zbiorze o nazwie „LITERATURA”. Do tych zadowolonych czytelników wierszy Bonowicza z tomiku Hurtownia ran zaliczają się m.in.
Adam Wiedemann, który był redaktorem pierwszego wydania Hurtowni ran, wydanego w Bibliotece Studium. Trudno się zatem dziwić, że kiedy recenzował reedycję wzbogaconą o dodatek „Wierszy ludowych” napisał:
Niewiele tu teologicznego fantazjowania, sporo natomiast poetyckiego guślarstwa, miniaturowych obrzędów, prób odczytania domniemanych znaków.
Marcinowi Świetlickiemu także spodobały się wiersze. Chociaż bardziej te ludowe niż poranione. Napisał:
Arcydzieło poezji prorodzinnej! Wiersze ludowe są bardziej ludowe niż Ludowe Wojsko Polskie. Lud powinien odwdzięczyć się swojemu Poecie.
Jednak Marcinowi Świetlickiemu, który często pogrąża się w pewnych stanach cały świat wydaje się piękny i ludowy niczym PRL.
Na przychylność Karola Maliszewskiego także mógł liczyć Wojciech Bonowicz. Karol Maliszewski jest z definicji przychylny. I tym razem nie zawiódł:
W hałasie nie słychać słów. Bonowicz je właśnie powymyślał, dopisał w imieniu wszystkich. W imieniu tych milczących też. Dlatego te wiersze są „ludowe”.
Chociaż w recenzji, podobnie jak Świetlicki skupił się raczej na dodanej w reedycji części ludowej.
Wiersze by były wierszami muszą posiadać to „coś”. Owo „coś” mimo że różnie nazwane za każdym razem jest lub nie. W Hurtowni ran Wojciecha Bonowicza nie ma ani jednego tekstu, który by owo „coś” posiadał. Przykład:
Co napisałem mogło przyjść o świcie.
Dom nasiąkał powoli a wypita woda
rurami ciała wracała do ziemi.
Co napisałem dziś w czarnym zeszycie
mogło się zdarzyć. Leżałem ostrożnie
i gdy zrobiło się jasno zasnąłem.
[center]
Trudno odnaleźć odpowiedź dlaczego wiersze Wojciecha Bonowicza ze zbioru Hurtownia ran doczekały się wydania. Być może dlatego, że już wówczas Wojciech Bonowicz – jak informuje biogram na ostatniej stronie okładki – był „redaktorem miesięcznika ZNAK” i głupio było jakoś Adamowi Wiedemannowi odmówić redaktorowi miesięcznika ZNAK publikacji. Zresztą nie on jeden miał takie trudności – podobny los spotkał Romana Honeta, który musiał wydać Cosinus salsę.
Okazuje się, że w świecie literackim Aksjomat Illga działa i ma się dobrze.
25 sierpnia, 2010 o 14:38
Założyłem bloga, tak na szybko. Mam pytanie, ale to raczej do Tadka Dąbrowskiego. Czy za taką twórczość literacką (raczej para dokumentalną) mogę starać się o stypendium. Jestem nieszczęśliwy i jestem mniejszością (5 z 100). Aha podaję adres
lech-liberski.blogspot.com
Czy Krytyka Polityczna mogłaby mi pomóc, pochodzenie robotnicze a nawet gorsze. Stypendium pozwoliłiby na dalszy rozwój i szkolenia (np. nie wiem czy „by” pisze się razem czy osobno tzn pozwoliłoby albo pozwoliło by).
Czy jest jakaś sprawiedliwość na tym świecie
25 sierpnia, 2010 o 15:07
lech-liberski.blogspot.com
Pytał Pan o bloga więc jest
25 sierpnia, 2010 o 15:10
i już więcej nie niepokoję, przepraszam (ale myślę, że tadziu albo ktos z KP pomoże, wspomoże czy dopomoże). Jeśli będę się nadal narzucał proszę zbanować
25 sierpnia, 2010 o 23:29
O proszę, jednak na kulturę i naukę jest morze pieniędzy według słów Lecha Liberskiego. Teraz się nie dziwię, że minister kultury Zdrojewski uważany jest za najlepszego ministra w obecnym rządzie. Szasta kasą i nie wymaga od poetów niczego. W ten sposób rozpleniają się artyści na urzędowej pożywce.
Moja teza, że na kulturę przeznacza się zbyt dużo kasy z podatków i przez to się ją niszczy znalazła jeszcze jedno potwierdzenie w słowach pana Leszka.
25 sierpnia, 2010 o 23:39
do przemka:
(przepraszam, że piszę na blogu Marka, ale nadal nie potrafię się zalogować na rynsztoku, próbowałam odzyskać hasło i teraz nie pamiętam żadnego)
Gdyby na rynsztoku raz na jakiś czas pojawiały się wyłącznie zdjęcia, to to już byłby wystarczający powód aby ten portal istniał, bo w nich jest dla mnie czysta poezja.
26 sierpnia, 2010 o 2:07
Przemek, nic nie mam do Świetlickiego,szanuję gościa. Zaproponowałem Izie pocieszankę poetycką.
Iza, jesteś niekonsekwentna. A gdzie dyskusja, o której piszesz, że to warunek konieczny, aby portale nie zdychały.
26 sierpnia, 2010 o 2:25
Nie tylko Zdrojewski rozdziela kasę. Wystarczy popatrzeć pod kogo podlegają opery, teatry, domy kultury. Ale ogólnie tzw. władza centralna albo miejscowa czyli lokalna. Pieniądze są nawet i duże, ale nie dla wszystkich. Dla mnie nie, dla wielu też nie, ogólnie dla miernot (takie moje zdanie, ale cóż ja znaczę).A jeszcze są tzw. organizacje z NGO czy coś w tym stylu
26 sierpnia, 2010 o 5:36
Leszku, jak chcesz pieniądze to ruszaj do pracy. Zrób uzytek z rąk, nóg, z mózgu lub z innej cześci ciała. dla mnie nie ma większego obciachu – właściwie to osmiotysięcznik obciachu by brać stypendia czy brać nagrody przyznawane przez zwiotczałych, stetryczałych i czesto głupich decydentów różnej maści. takie branie jest bardziej upodlające niż stanie w kolejce do pokoju numer trzy w Urzędzie Pracy, w którym panie mając ciebie w dupie i nawet nie patrząc tobie w oczy automatycznie zadają pytanie:
– Czy coś się u pana zmieniło?
Wyobraź sobie, że skałdasz wniosek o stypendium, w którym piszesz: „jestem poetą, literatem i zwracam się z uprzejmą prośbą do Pana Jurora / Ministra…” – po takim czymś trudno później sobie spojrzeć w oczy. Albo masz przykład Bargielskiej – od kiedy utaplała się w tłustej sałatce majonezowej na raucie w Gdyni, po tym jak przyznano jej 50 tysięcy złotych, to musi miec potężnego kaca moralnego, bo skończyła się wspólna konferansjerka z Tomaszewską.
Ja ci mówię Leszek, każdy ma swoją cenę. Każdy. Mój kolega zwykł mawiać, że on by się chętnie skurwił za kilkanaście milionów dolarów. Zapytałem dlaczego tyle? Odpowiedział, że mając taką sumke na koncie spędziłby resztę życia w burdelu gdzieś w Tajlandii, w którym rypałby z pasją młode Tajki i Tajów na zmianę i ni musiałby spoglądać w lustro. Z taką kasą nie miałby takiej potrzeby.
26 sierpnia, 2010 o 10:58
Problem jest taki, iż jestem w pewnym sensie sponsorem kultury czy ludzi kultury i wyceniam to na kwotę około 200 tys za okres kilkunastu lat. Tzn nie tylko nie staram się i nie zamierzam starać się o stypendium jakiekolwiek i nigdy. Z drugiej strony też jestem twórcą (w innym nie-artystycznym zakresie tzn przysługują mi koszty 50%) i jako twórca dostarczyłem pewne dzieło właśnie instytucji kultury, a ta instytucja zaniżyła kilkakrotnie wycenę a teraz to już jest wyzysk (myślałem że zarobię tyle, aby mieć kilka lat wolnego i w tym czasie może coś tam stworzyć) Muszę iść na taki wyzysk bo nie jestem sam tzn jest jeszcze rodzina i inne względy
(np. jestem „firmą” jednoosobową, bez układów, znajomości itp itd).
Oczywiście nie dotyczy to poezji czy literatury ale innych dziedzin kultury, przy czym dla mnie nie jest to kultura, ani sztuka tylko synekury dla miernot czy też rozrywka na trochę wyższym poziomie.
Oczywiście gdybym powiedział to wprost tym ludziom to podnieśliby straszliwy wrzask i byłaby heca. Oczekują czołobitnych ukłonów, pokory no i kasy, zrzeszeni w związkach formalnych i nieformalnych oraz stowarzyszeniach.
Ogólnie jest tak, że kultura jest pewną pustą strukturą do zdobycia i zasiedlenia, w budżecie są fundusze na ten cel i jak nie te miernoty to inne zawszę daną strukturę (stworzoną przez państwo i trwającą siłą bezwładu) wypełnią
Oprócz takiej kultury są jeszcze instytucje nadzorujące kulturę z kolejnymi miernotami tzn MKiDN, urzędy marszałkowskie, urzędy miejskie no i teraz organizacje NGO
Taką kulturę to ja mam gdzieś i traktuję ją na równi z policją, wojskiem, urzędami skarbowymi, służbą więziennictwa. Jest to aparat państwowy de facto i ja do takich artystów powinienem mówić „funkcjonariuszu państwowy” ale oni rżną ludzi niezależnych no i wielkich artystów przed którymi należy się nisko kłaniać.
Poezja akurat jest na uboczu, choć nie jestem pewien bo wtłacza się tłumom do mózgownic, że np. taka Szymborska to wielką poetką jest.