`
Ludwik XlV stwierdził, że każdy może być poetą, a on król słońce poetą największym i zaczął pisać wiersze. Pokazał je krytykowi i poecie Nicolasowi Boileau-Despreaux i poprosił o bezstronną ich ocenę.
„- Wasza Królewska Mość – odrzekł na to po pobieżnym rzucie oka znakomity poeta – nie ma rzeczy niemożliwych. Wasza Królewska Mość chciała napisać potworne bzdury i udało się to jej znakomicie.” (Anegdoty i facecje. Karol Mórawski)
Dlaczego teraz brakuje recenzentom odwagi by powiedzieć w oczy poetce, poecie – nie czas jeszcze na wydanie tomiku i jeżeli nie czujesz przymusu pisania, nie pisz, zajmij się czymś innym na rok, dwa, na wieczność. Krytycy nie stracą głowy, nie zostanie skonfiskowany im majątek. Ryzykują co najwyżej chwilowym zły samopoczuciem, bo zawsze przyjemniej jest być miłym i wyrozumiałym dla niedociągnięć innych. I obiad z deserem za darmochę z wdzięcznym, pochwalonym nieszczerze autorem też jest argumentem nie do pogardzenia. Dlatego tomiki są wydawne bez opamiętania, organizowane są coraz nowe konkursy poetyckie, w najmniejszych wsiach wręczane są nagrody aby można było się pochwalić: o popatrz na ten dyplom, na nim napisano, że jestem poetką, poetą. Nie szkodzi, że dzieł tych prawie nikt nie czyta i o nich się nie dyskutuje. Ale nie ma się co dziwić, nikt nie chce zarazić się taką poezją. O przepraszam, zaraża się Ewa, Marek i ja, ale dlaczego? o tym dalej.
Po przeczytaniu kilkunastu tomików, poczułam, że czytam ciągle to samo. Te same tematy, podobne opisy, brak emocji, posiłkowanie się cytatami niewiadomo po co, nagminne dedykacje i nawet poszukiwania duchowe ( rozterki?) oparte były na tych samych kalkach.
Miałam wrażenie, że czytani i omawiani przez nas poeci i poetki zostali zamknięci przez dłuższy czas razem, w ponurym domu za bardzo wysokim murem, a drzwi do budynku zostały zamurowane, aby nikt niepowołany ( czytaj nie ze swojego towarzystwa) nie wdarł się i nie zaczął siać zamętu. W domu odbywało się obowiązkowe wdrukowywanie w podświadomość, w świadomość, w nadświadomość zdania: tylko jak piszemy tak samo, istniejemy. Nie wiem jakimi metodami psychologicznymi udało się tego dokonać, ale że udało się, dowodem są przeczytane przez nas tomiki.
Jeżeli czytam o dzieciństwie, to zawsze powtarza się motyw wody, łąki, dziadka, babci. Aby stać się poetą, od najmłodszych lat trzeba więc mieszkać na wsi i zapominać o ubraniu spodni. O braku garderoby piszą poeci i to według mnie jest natręctwo. Nie ma kataklizmów, rozwodów, alkoholizmu najbliższych, wypadków, nie ma emocji większych niż skacząca żaba w kałuży.
Okres dojrzewania to czas nadal zdejmowania spodni u poetów, a u poetek wątpliwości czy dobrze brzmią napisane przez nie słowa i czy neologizmy, metafory wystarczą jak się nie ma nic innego do powiedzenia.
Czas dorosły to poszukiwanie duchowych ścieżek, ale nie aktywnie, tylko pisemnie i powierzchownie. Wystarczy, że odmienia się boga przez Buddę, Jezusa, Apolina, Jahwe i miesza się bogami jak w tyglu. To ma świadczyć o tolerancji, otwartości na inne kultury, a daje przeświadczenie, że autor zdobył wiedzę o religiach, o kulturze, na jednodniowym kursie korespondencyjnym.
Gdy poetka/poeta pisze o miłości, to pisze tak jakby bał się, że zostanie wybatożony za okazanie chwilowych emocji. Na wielkie emocje nie ma co liczyć. Stan zakochiwania się z piorunami i z błyskawicami jest kategorycznie zabroniony poetkom i poetom z towarzystwa. Za to mogą w wersach bezkarnie filozofować na bazie wiedzy ze skryptów, ponieważ ilu filozofów przeczyta ich wiersze? Odpowiadam: tylu samo co fizyków.
Autorzy dedykują swoje wiersze koleżankom i kolegom współmieszkańcom domu za wysokim murem, bo komu innemu mogą? przecież nikogo innego nie znają. Mamy, bracia, siostry, kochanki, kochankowie , najbliższe osoby, niech nie liczą na zapis na górze strony, w tomiku. Taka dedykacja się nie opłaca, nie ma z niej korzyści.
Na zajęciach za zamkniętymi drzwiami poeci zostali nauczeni sztuczki pisarskiej. Jeżeli nie wiesz o czym pisać cytuj. Nieważne, że cytat nie ma żadnego związku z innymi wersami, ale za to wiersz od razu wygląda tak jakby pisał go erudyta, człowiek nowoczesny, światowy bywalec.
W ponurym domu wytępiono optymizm i poczucie humoru. Poetki i poeci nie mają prawa żartować, cieszyć się i o tym pisać w wierszach.
Zbilansowana przeze mnie poezja zaraża przede wszystkim pesymizmem wywołanym co najwyżej bólem zęba (nic już mnie nie bawi, nic mnie już nie nęci).To mój podstawowy zarzut.
„uważam, że jest jakaś liga o najwyższej wartości, poetów, którzy uciekają od towarzystwa, od zbiurokratyzowania, uciekają przed ludźmi.
bez biureczek, bez watermanów i parkerów z bicami, z ołówkami w kieszeniach wyświechtanych spodni, którymi na wymiętych fiszkach coś nieustannie zapisują” takch poetów według mnie szuka Marek, dlatego zacytowałam akurat te jego słowa i dlatego czyta, omawia i dręczy pisemnie dzieła poetów z nadania towarzyskiego, a nie z talentu.
A Ewa?
” Ja po prostu nie widzę w Jacku Bierucie wielkiego poety tylko takiego zrozpaczonego artystę, który goni za poezją i który widzi ją i ona mu ciągle ucieka. Nie potrafi jej przygwoździć, ona umyka.” Ewa zauważa rozpacz poetów z nadania i im współczuje, ale nie należy do osób które fałszywie pocieszają i utwierdzają w przekonaniu, że pisać wiersze każdy może.
I na tym koniec mojego bilansu omówionej przez nas tu poezji za rok 2008.
2 lutego, 2009 o 6:59
To zaledwie zarys i mam nadzieję, że w ten podany przez Izę bardzo dobry szkielet z wypunktowanymi głównymi zrębami choroby dzisiejszej twórczości wierszokletnej, włożymy mięso i krew.
Otwierając dyskusję rozpoczęłabym od uwagi, że w wizji Izy za tym drzwiami i murem siedzi młodzież jak w Zamku Markiza de Sadea i nie wiadomo, czy na tę orgię doprowadzono ich jak barany, dobrowolnie, czy przyszli z własnej woli zaciekawieni czekającą ich tam perwersją.
I czy są równocześnie libertynami, czy tylko ofiarami. To jest bardzo ważne, gdyż pikanteria libertyna polega na tym, że ofiara nie ma nic do gadania. Ponieważ, jak widać z plonów wszelkich warsztatów i spędów poetyckich, poeci gadają gadają i gadają i nie mogą się zamknąć, więc najprawdopodobniej role są tam podzielone, ale trzeba przyjąć, że w tej magmie, pięknie kiedyś ilustrowane przez Gil Gillinga, perwersja doszła do takiej różnorodności, że następuje czasowa wymiana ról.
Trzeba też zaznaczyć, że uczestnicy spędu domu(ja widzę to jako monstrualny Zamek z folwarkiem i czworakami) raczej są z rodzin inteligenckich, byli kształceni na uniwersytetach i najczęściej tam pracują. Wieśniaków i proletariatu nie uświadczysz, jak wcześniej bywało wiek wcześniej, gdy spędy fabryczne na tę okoliczność organizowały odpowiednie tło. Dom zamknięty jest, jak pisze Iza, przed nieproszonymi gośćmi i mysz się nie przeciśnie.
2 lutego, 2009 o 8:01
Ewo, kara chłosty w domu za murem musiała być stosowana codziennie i była obowiązkowa. Po jakimś czasie osoba nie tylko przestaje bać sie bólu, ale oczekuje na razy. Może w ten sposób nastąpiło wdrukowanie zdania: tylko jak piszemy tak samo, istniejemy. Książki Markiza de Sade fakt, mogły być ściągą i inspiracją dla codziennych kar., ale tylko na opisie kar kończyło się obcowanie z powieściami pisarza.
Dlaczego dzieciństwo poetek i poetów to sielska wieś, w niej umieszczają swoich narratorów?
Tego nie rozumiem. Fałszowanie rzeczywistości, czy tworzenie nierealnego świata bajek? czy brak wrażliwości i dlatego brak odnośników o życiu niekoniecznie szczęśliwym.
Powinnam jeszcze do tego bilansu dodać protokół odstępstw, aby zupełnie nie zniechęcić wszystkich do czytania nagradzanej poezji.
2 lutego, 2009 o 8:45
To chyba słuszny trop. Też tak uważam, że poeci w większości to masochiści i ich lubieżność polega na napawaniu się bólem. Stąd pewnie poczytność naszego bloga.
Syn przyjeżdża i nie będę miała okazji podejść do kompa, więc chętnie wieczorem się obszerniej wypowiem. Temat rzeka. Tez tak bukoliczna, o której piszesz, z dzieciństwa w której pływają kupy pozostawione w trakcie inicjacji seksualnej.
2 lutego, 2009 o 16:34
Opisywane przez poetki, poetów dzieciństwo było pierwszą wskazówką, że coś jest nie w porządku z omawianą przez nas poezją. To dzieciństwo jest serialowe (seriale rodzinne przed godziną 20.00), dlatego jest nieprawdziwe, sztuczne, takie poukładane.
Według mnie poetki i poeci robili wszystko aby znależć się w domu za murami i poddać się surowej dyscyplinie, bez prawa sprzeciwu. Dedykacje o tym świadczą. Nie zostali zapędzeni do środka i przetrzymywani siłą.
Gdybyż nieszczęśni wiedzieli, że w domu tym odzierani zostają z samodzielnego myślenia, z buntu, z wiary w siebie i w swój talent.
2 lutego, 2009 o 19:39
Widzę, że tam wyżej Twojego wątku Marek pędzi z dowodami, że nie wszyscy poeci na jedno kopyto, że ich dzieciństwo jakieś zróżnicowane, że i pompki chłopaki robili indywidualnie, i szydzenie z nazwiska wykwintne, pełne inwencji i wyszukanego rymu. Zobaczymy.
Zostanę przy Twoim wątku Izo chociażby po to, by się wycofać z porannej tezy. Po prostu zostałam znokautowana Twoim tekstem i rano zaspana nie bardzo wszystko widziałam.
Jaki zamek, jaki folwark, jacy fornale! Toż to zwykły biurowiec i to taki pokomunistyczny, trochę niklu i chodniki, ale remont na starej tkance komunistycznego betonu. I Kafka, Kafka, a nie żaden Markiz! Jakie tam perwersje, jakie libertyństwo, jaka rozwiązłość? Toż to wszystko po sznureczku grzeczne, usłużne, gogolowskie, czynowniki przepisujące starannie strona po stronie, czasem nawet strony z wierszami na drzewie przypną biurowa pinezką ale czy to jest otwarcie się rozluźnienie, wolność? Nie!
I jak piszesz, wszystkiemu winne dzieciństwo. Nie to pełne knowań, roznoszenie bibuły, barykady, pałowanie (patrz martyrologiczny wątek na rynsztoku), ale taki jak piszesz bukoliczny tyrolski, troszeczkę zbrukany kałem, gdyż faza analna jest do dzisiaj.
Pierwsze pokolenia wolnej Polski tęskni za świętym spokojem. Z bezpieczeństwem babci zawsze afirmującej i zachwyconej, za regularnym jedzeniem i wypróżnianiem się, za brakiem kontaktów seksualnych. Jak taka tam chłosta? Jeśli jak w Procesie dostają karę cielesną to przecież za niesubordynację urzędniczą. Np. że nie dostał nagrody w tym sezonie ten, który będzie dawał szefom, żeby się w gąszczu nagród połapać, trzeba pracować, pisać sprawozdania, maile. A tu tylko ta babcia i obiadek w głowie.
Poeci są po prostu zmęczeni. Stąd takie, a nie inne pisane. Pisane przyklejone, gdyż pierwotna funkcja twórczości polegająca na dowiadywaniu się czegoś o sobie, a przy sposobności o swojej babci, która najczęściej była kadrową, bo i kim mogła być w latach stalinowskich została zatracona. Oderwanie się twórczości od autobiografii nastąpiło już dawno. To, co Izo czytasz w wierszach, to jakieś popłuczyny przeżyć opisanych przez babcię, gdyż nikt nic nie pamięta. A, że wnuczek był wisusem, to babcia pamięta i mu to opowiedziała.
I na to nakłada się teraz sfera seksualna. Straszne, potworne wtajemniczenia przez babcię, gdyż rodzice tego nie robili. Rodzice byli wtajemniczani przez Wisłocką, kobietę pokazującą się w okienku telewizora czarnobiałego nieodmiennie w chustce. Odbywali zazwyczaj w małżeństwach dwa, góra trzy stosunki płciowe, zależnie od ilości dzieci. Resztę sfery seksualnej odbywało się w potwornych biurowcach. Na biurkach, w kotłowni, czasami na siodełku motocykla, w lesie w godzinach pracy. Więc jak o tym dzieciom opowiadać. Dlatego poeci te sprawy mają zupełnie, w odróżnieniu od innych krajów, nawet Czechów, zupełnie zniszczone. I na to nagle wchodzi pierwszej jakości pornografia. Jasne, że jak piszą o tym w zachwycie, to nie o żadnej Beatrycze, tylko o gwieździe porno. I tu pułapka, gdyż z tego twórczości nie ma, nigdy nie było.
Toulouse-Lautrec musiał w burdelu zamieszkać, by o tym arcydzieła namalować.
2 lutego, 2009 o 21:00
Ewo okazuje się, że współczesne polskie poetki i poeci zatrzymali się na latach powojennych XX wieku i tak się zachowują, a przynajmniej tak konstruują swoje wiersze.
A dlaczego tak twierdzę?
Mamy XXI wiek, w nim funkcjonują trzy pokolenia równocześnie:
– pokolenie wychowane na książkach
– pokolenie wychowane na
telewizji
– pokolenie internetu
Odchodzi pierwsze pokolenie wychowane na otaczającej nas przyrodzie, zostają ludzie wirtualnego świata i telewizji.
A tu proszę, poeci opisują, łąki, strumienie, krowy, komary, żaby. Niemożliwe, żeby wszyscy byli ekologami. Syndrom babci jest rozwiązaniem. Zamiast bólu autorefleksji, opis młodości dziadków. A młodość u leciwych osób jest najczęściej wyidealizowana, nie ma w niej cierpień za to są wierszyki i piosenki z dzieciństwa.
2 lutego, 2009 o 21:06
A dedykacje, a cytaty, to jest dopiero dla psychologa gratka do zdiagnozowania.
Czuję, że teraz to się zmieni. Czasami ktoś musi z boku potrząsnąć.
2 lutego, 2009 o 22:14
Geriatryczność udającą młodość może bardziej widać w prozie, gdyż poezja jest zakamuflowana tak, że nie wiadomo, o co chodzi, natomiast odór poduch się unosi, cokolwiek by poeta napisał i o czymkolwiek by napomknął. Dla mnie takim dobrym przykładem jest Mariusza Sieniewicza Rebelia, gdzie zwarł właśnie problem babci, trapiący młodą literaturę.
Tylko, jak wcześniej pisałam, u wielkich artystów powstałe dzieło sztuki leczy zarówno autora, jak i czytelnika, ujawniając problem i jednocześnie, poprzez demaskację toksyczność neutralizując, to w złej umacnia i doprowadza przede wszystkim autora do fiksacji, gdyż czytelnik instynktownie książkę odrzuci.
Nie, ja bym tak nie dzieliła pokoleń ma TV czy Internet. Przykładem jest Różewicz, który z lenistwa pisze od lat patrząc w telewizor i buduje z tych godzin spędzonych przed telewizorem swoje uniwersum. To, że zupełnie zatracił wszelką miarę w wyrażaniu fałszu świata, świadczy jego twórczość staczająca się po równi pochyłej na psy. Też Lem robił coś podobnego pod koniec życia chwaląc Lampę. A teraz Szymborska.
3 lutego, 2009 o 8:11
Ewo, Stanisław Lem w młodości pisał wiersze. Może dlatego pochwalił dobrotliwie „Lampę”, że miał sentyment do poezji i poetów i nie potrafił odmówić, gdy go o to poprosili redaktorzy. (Nie znałam tego faktu z życia pisarza).
Zresztą mam wrażenie, że często wypowiedziane przez znakomitych twórców kurtuazyjne słowa o innych, zapominane są przez nich błyskawicznie, żyją za to na okładkach promujących pisma, książki. Stanisław Lem pod koniec życia napisał „Dylematy” i nie jest to zbiór wspominkowych, wyidealizowanych tekstów o świecie. Dla mnie Stanisław Lem to jeden z najlepszych polskich pisarzy. Znowu prezentuję swoje zakochanie się w autorze. Lema podaję zawsze jako przykład największego geniusza w Polsce. Geniusza intelektu. Jego IQ to ponad 180 i do tej pory nikt tego wyniku w Polsce przebadany nie pobił.
Wracając do meritum. Starzy ludzie według mnie mają prawo mylić się, żyć w swoim świecie z telewizją, żyć w zatrzymanym kadrze sprzed kilkudziesięciu lat, być miłymi, uprzejmymi, przygotowują się w ten sposób do odjeścia. I niech tworzą teraz tak jak chcą. To jest ich rodzaj aktywności, jeszcze niezgody na kres. Krytycy jeżeli już muszą, niech piszą kurtuazyjne recenzje, to problem krytyka czy chce być wobec siebie szczery.
Natomiast nie rozumiem dlaczego znacznie młodsi poeci chcą zachowywać się tak jakby byli pacjentami na oddziale geriatrycznym.
Czy w ten sposób wypożyczają wielkość od sławnych polskich poetów i pisarzy?
I dlaczego sa takimi ponurakami pisemnie? ani w jednym wierszu nie przeczytałam chociaż jednego zdania o świecie z Dylematów Stanisława Lema. Są ponurakami z założenia, bo tak wypada, nie walczą w swoich wierszach o idee, nie sa ranieni w żaden okrutny sposób, co najwyżej narratorka narrator napisze: był ktoś, teraz go nie ma a ja robię babki z piasku nad morzem (tego wersu nie znajdziecie w tomikach, to moja kompilacja przeżyć podmiotów lirycznych)
To takie myślenie życzeniowe, jeżeli ubiorę się na czarno, na stopy nałożę glany to stanę się od razu kontestatorem systemu i pesymizm mam zakodowany na zewnątrz.
3 lutego, 2009 o 8:55
Niczego takiego, o czym Izo piszesz, w poezji najnowszej nie zauważyłam. Nikt tam się nie ubiera na czarno, ani w rzeczywistości społecznej, ani w mentalnej, w wierszach. Raczej wszystko jest bardzo barwne i cukierkowe, tandetne, jest odbiciem masowej produkcji. Ironia, która ewentualnie mogłaby tę tandetę zdystansować jest użyta źle, jako jeszcze dodatkowa tandeta w środku, a nie jako komentarz. Lem pokazał w Lampie lokomotywę chińską dla dzieci, którą sobie na dziale dziecięcym w hipermarkecie kupił. I użył tej metafory właśnie tak, jak ja napisałam wcześnie o kolorycie poezji najnowszej.
Nie wiem z jakiego okresu ten test na inteligencję Lema pochodzi. Nie jest to w człowieku dane raz na zawsze. Książka napisana przez Sławomira Mrożka w afazji, która nawet była nominowana do NIKE, też jest zła. Również poezje Barańczaka, napisane w początkowej fazie Parkinsona i nagrodzone NIKE.
Nie ma sensu się tak rozczulać. Szymborska napisała bardzo dobre wiersze i nie musi pisać do końca dobrze. Miłosza ostanie wiersze tez uważam za porażkę, chociaż nikt nie zakwestionuje. Nie uważam, że ktoś się napisał do wielkości i dlatego jest wielki. Niewielu przecież jest dane zdziałać w jakimkolwiek okresie życia to, co ci teraz wymienieni zdziałali. Po to się pisze o literaturze, by te rzeczy omawiać rozstrzygać i komentować. Nic nie jest dane raz na zawsze. Twórczość to nie emerytura. A tym bardzie grzeczność i kurtuazja.
3 lutego, 2009 o 9:45
Ewo, to rola krytyków, poeci, poetki są przykonani, że nadal piszą jak wieszcze.
Zaraziłam się mniejszą liczbą tomików niż Wy, może dlatego nie zauważyłam pstrokacizny, tylko powielanie, powielanie, powielanie i brak głębszych emocji.
4 lutego, 2009 o 11:49
Izo, wracam z czytania blogów literackich i doszłam do wniosku, że koniecznie powinnaś założyć tu wątek z wierszem Arkadiusza Burdy. Ja tego nie mogę zrobić, gdyż każdy kontakt z tym poetą powoduje delikatnie pisząc konflikt, ale chętnie bym się na temat jego twórczości pod osłaniającymi i afirmującymi tego poetę Twoimi skrzydłami na neutralnym gruncie wypowiedziała, w odróżnieniu od wątku założonego przez Ciebie dla szefa rynsztoku, gdzie milczałam. Twórczość Burdy wraz z komentarzowymi burdami (to uwaga nawiązująca do analizy poetyckiej nazwisk Marka) jest w necie tak obfita i tak jednorodna, że możesz dać obojętnie jaki wiersz.
Trzeba to też zrobić dla czystości tego zafajdanego analem bloga. Nie można przecież chwalić jednych, a potępiać drugich kumoterskim kluczem.
4 lutego, 2009 o 16:51
a propos Burdy.
to podobnie jak kaźmierski poeta internetowy, który nie ma wątpliwości, że jego teksty są najlepsze na świecie. podobna apodyktyczna pewność, podobna relacja „poeta-czytelnik/komentator”, chociaż u Burdy czasami dostrzec można jeszcze jakąś namiastkę ochoty do rozmowy. Kaźmierski jest kompletnie zabetonowany w tej kwestii.
Arkadiusz Burda, podobnie jak Kaźmierski doczekał się wirtualnej publikacji w ramach rynsztokowej „litera me nomine”. Książeczka ma bardzo ciekawą okładkę i spierdoloną redakcję. Ale czego można oczekiwac po redaktorze, którego głównym zajęciem jest pielęgnacje skórek dookoła paznokci oraz o utrwalanie w njusach blondwłosych aniołków, wystawiając na pokuszenie wszystkich śliniących się przed monitorami, spoconych pedofilów na grzeszną pokusę?
pamiętam, że mój rynsztokowy Doppelgänger, niejaki Ilionowski, o „Arcyludzkie, obce” Burdy napisał o tym, jak to „Trzech krytyków w dyskusji o „Arcyludzkie, obce„, Arkadiusza Burdy”
Przy stole, w oparach wódki i papierosów, zasiadło trzech wybitnych krytyków literackich: pan A, pan B oraz pan C. Każdy z nich miał przed sobą sześć stron wierszy.
– Dziwne są, dziwne wymamrotał pan B przez zęby, drapiąc się po trzydniowym zaroście.
Rozlał kolejną flaszkę wódki, napełniając po brzegi trzy musztardówki. Odłożywszy pustą butelkę, podniósł swoją szklankę i powiedział:
– Panowie, nie spieszmy się z tym. Najpierw coś dla otuchy.
– Jasne, jasne zawtórowali koledzy.
Tego kalibru toasty krzywią każdą mordę. Jako pierwszy oddech złapał pan C, który powąchawszy skórkę chleba, wstał od stołu, podrapał się w okolicy krocza i powiedział:
– Nie wiem jak wy, ale ja się cieszę, że jest jeszcze ktoś, kto pierdoli wszystko i wszystkich. Przy czym nie cacka się, nie pozostawia żadnych złudzeń i co najważniejsze: nie ma oporów, by to powiedzieć głośno.
Pana A zamurowało. Należał on do tego pokolenia, które szacunek dla rodziców, mieszczańskich wartości, symboli narodowych itp., itd. wyssało z mlekiem matki. W tej chwili z odrazą spoglądał na pana C, który z wyglądu przypominał raczej średniej klasy menela, aniżeli krytyka literackiego.
– Kolega raczy żartować. Czytałem te wiersze osiemdziesiąt sześć razy powiedział, wskazując na rozłożone przed sobą kartki i nie znajduję w tych wierszach nic z poezji. Zamiast niej są jakieś wyrzuty, zarzuty i to w tak banalny oraz nachalny sposób podane, że aż niejadalne.
– Gościu! A pierdolnął ci kiedyś ktoś w mordę? zasyczał pan C, podchodząc do ubranego w nienagannie skrojony garnitur pana A.
– Spokojnie, spokojnie wtrącił się pan B mamy tu porozmawiać o poezji, a nie tłuc się po gębach.
– Phi! Poezji! Kpina! zadrwił pan A, który był pewny, że niebezpieczeństwo minęło. O tym jak bardzo się pomylił dowiedział się chwilę później, kiedy to odzyskawszy przytomność zaczął liczyć wybite zęby, które wypluwał razem z krwią.
– Kurwa! Ochujałeś! szlochał.
– O widzisz powiedział z uśmieszkiem pan C teraz wiesz, co to autentyczność przeżyć. I muszę ci powiedzieć, że do twarzy ci z tą kurwą.
– Hehehe zaśmiał się pan B, ale nie chcąc wyjść na zwolennika metod hermeneutycznych pana C, szybko dodał:
– Panowie, skoro uzgodniliśmy, że najważniejsze są emocje oraz ich autentyzm, porozmawiajmy o wierszach Burdy.
– Nie będę rozmawiał z tym debilem! On jest jebnięty! wrzasnął pan A, który nie mógł połapać się w rachunku strat w uzębieniu.
– Poprawić? zapytał spokojnie pan C.
– Panowie, panowie wtrącił się pan B wypijmy jeszcze kolejkę. Tak na zgodę i rozlał kolejna flaszkę.
Pan A wypił swoją porcję do połowy. Ból, który powstał w kontakcie alkoholu z poranionymi dziąsłami, był nieznośny. Odstawił musztardówkę i powiedział:
– Bardzo cenię poezję autentyczną, ale w tym przypadku wszystko jest wprostwmordowskie. To zaś dyskwalifikuje wszystkie te teksty. Zamiast poezji mamy tu do czynienia z hasłami propagandowymi. Dla przykładu i żeby nie szukać daleko pozwolę sobie odczytać fragment tekstu SCAT otwierającego tomik:
Possie kutasa Prodigy’ego, zje nawet jego gówno,
później w mordę strzeli zarejestrują to kamery,
dostrzegą radosny flow chłopacy spod celi,
srakę na klacie, łańcuch platynowy z diamentami,
posmak kariery.
– Sami widzicie drodzy koledzy, że tu nie ma grama poezji. Zamiast tego mamy jakąś odmianę naiwnej kontry, manifestu robotniczego, prostego w słowach, prostego w środkach wyrazu, skierowanego do prostych ludzi.
– Hmmm mruknął pan B.
– Albo inny przykład. Weźmy takie Zaćmienie. I co w nim mamy? Ano kolejny manifest. Burda pisze:
w postaci władzy iluzjonistycznej ułudy,
na obraz boży który bielą i mocą przemówi
by oddać jej pokłon by móc kupować i sprzedawać
I doprawdy nie widzę tu żadnych możliwości interpretacyjnych, nie widzę niczego, co skusiłoby do głębszej refleksji, bo wszystko jest dane wprost.
Wśród uczestników spotkania zapadła cisza. Pan B wertował spokojnie kolejne strony tomiku Arcyludzkie, obce, pan A cieszył się w duchu, że przekonał pozostałych krytyków do swojej racji. Pan C siedział na krześle i ostentacyjnie drapał się po jajach. I to on jako pierwszy przerwał milczenie.
– Matołku, a czytałeś NIC, który Burda napisał sobie na urodziny? Spróbuj przez ten tekst spojrzeć na całość…
– To nic nie zmieni przerwał mu pan A. I to był kolejny błąd, który popełnił w trakcie dyskusji. Jego skutków nie było dane mu poznać w tym życiu. Leżał bowiem martwy na podłodze, a z rozbitej głowy wyciekała galaretowata substancja. Pan C pochylił się nad ciałem i powiedział do pana B:
– Patrz pan, jakie gówno miał w głowie. Kto by pomyślał.
Pan B należał do zaprawionych krytyków literackich. Był świadkiem o wiele bardziej drastyczniejszych scen w swoim życiu zawodowym. Wielokrotnie widział, jak rozwścieczeni poeci rzucali się z piłami STIHLa na nieprzychylnych im krytyków, dlatego trup, który krwawił w tej chwili na posadzce, nie robił na nim specjalnego wrażenia. Podrapał się po łysinie i zapytał:
– Czy to było konieczne?
– A chuj! Właśnie, że było! odpowiedział pan C, który bezskutecznie próbował opanować wzburzenie.
– A dlaczego?
– Bo, żaden wyciumkany, wychuchany, salonowy krytyczek nie może czytać tekstów Burdy.
– W tam, bez przesady, może jednak znajdzie się taki…
– Gówno! Zobacz jak Burda został potraktowany przez redaktorzynę, który pozlepiał jego teksty przerwał mu pan C.
– No jak?
– Po pierwsze, cały tomik powinien rozpoczynać się tekstem NIC. On jest konieczny, by zrozumieć całość. Tu masz śmierć i intymność, masz chorobę, masz całe credo…
– Hmmm… coś, jak zapowiedź poezji w bergsonowskiej sytuacji granicznej? wtrącił się pan B.
– Chuj z Bergsonem, nie znam się na drogich wódkach.
Pan B chciał wyjaśnić, że Bergosn to egzystencjalista a nie rodzaj koniaku za 890 EUR/flaszka, ale pan C kontynuował:
– Mamy sytuację idealną: opis świata niezafałszowany żadnym kitem, żadnym rozkosznym natchnieniowym pitoleniem. Zło jest złe, dobro jest dobre i tu nie ma żadnych wątpliwości. Gdybym ja zdychał nie miałbym czasu na pierdolenie, tylko lałbym bejzbolem po łbach, mózgach, oczach. Lałbym po wszystkim.
– Wiem, wiem wtrącił się pan B, kolejny raz spoglądając na leżące obok zwłoki.
– Ale jakie są wnioski? zapytał.
Pan C kucnął nad trupem pana A. Odwrócił jego głowę i wydłubał paznokciem lewe oko. Następnie podszedł do stołu, położył je na blacie i nadusił dłonią. Galaretowata substancja prysła na krawat pana B. Spojrzał on na ciecz o konsystencji żelu do włosów.
– Spróbuj zachęcił go pan C.
Pan B trochę niepewnie wziął na palec trochę cieczy i włożył do ust.
– I jak? zapytał pan C Smakuje?
– Nie wiem, jeszcze nie wiem. Ale coś w tym jest.
– Ha! Widzisz! Teraz już wiesz wszystko o wierszach Arkadiusza Burdy krzyknął pan C przeżuwając to, co zostało z gałki ocznej po jej wyciśnięciu.
– Aha! Byłbym zapomniał dodał Muszę sobie zanotować nazwisko tego redaktorka-nieuka. Okładka mu wyszła, ale ten wstępik o kulturze wysokiej, ten brak pomysłu na układ tekstów, za to ma wpierdol.
4 lutego, 2009 o 17:33
Ewo napisałam na rynsztoku do Pana Arkadiusza Burdy. Czekam na odpowiedź.
Portale poetyckie odwiedzane są przez dwie grupy osób: przez osoby chcące porozmawiać o wierszu, szerzej o poezji, kulturze. I to są komentatorzy. Wczoraj na przykład przeczytałam relację z konkursu taniego wina w Łodzi. Ciekawe czy pani Monika Mosiewicz bierze udział w takich konkursach też na niby? poetka otrzymała wyróznienie, w ramach parytetu ( tak twierdzi autor tekstu), a faworyt komentatora Piotr Macierzyński nie dostał nic.
I druga grupa osób pisząca wiersze i czekająca na ocenę. Ta grupa czasami coś napisze pod swoimi wierszami i wierszami innych.
Arkadiusz Burda należy do drugiej grupy. Jego poezja jest autentyczna, a on sam to wulkan emocji. Czasami tylko wycisza się i wtedy nie wkleja.
4 lutego, 2009 o 17:57
Przed chwilą przeglądałam Politykę i poczułam się dziwnie.
Marek Zaleski w artykule „Podróż do kresu” napisał, że najlepszą książką, która może rozsławić polską literaturę po wojnie jest wybór opowiadań Tadeusza Borowskiego.
Tak samo uważał w latach sześćdziesiątych Aleksander Wat. Czterdzieści lat minęło, a teksty Tadeusza Borowskiego nadal uważane są za najlepszą literaturę polską.
Marek Zaleski napisał w swoim artykule także o banalności zła i o popędach wygrywających z człowieczeństwem.
Nie czytałam artykułu, a rano pod wierszem Arkadiusza Burdy napisałam to samo.
Czary, albo telepatia.
4 lutego, 2009 o 18:22
Relacja Marka z analizy wiersza jest przerażająca.
To ja ja w takim razie nie chcę żadnych Izo dyskusji o burdzie.
Myślałam, że temat bezpieczny, po dzisiejszym tam na rynsztoku Wersalu: Pozdrawiam Panie.
Ja myślę, jak Izo szukasz tropów przyczyn, że to wszystko skutki demoralizującego czytania komiksu Tytus Tomek i Atomek polegającego na uczłowieczaniu małpy, czyli Tytusa. Ten komiks jest tak trujący, że toksyna starczyła na obsługę już trzech pokoleń, gdyż ja też w Świecie Młodych miałam go do czytania w odcinkach. Zawsze mnie odstręczał, był wtedy mocno upolityczniony, Tomek miał typowy strój pioniera, z obowiązkową chustką u szyi. Takie są teraz roczniki siedemdziesiąte poetów polskich. Co może z takiego chowu wyrosnąć? Rodzice na Tomku, dzieci na Tomku, wnuki na Tomku. Tylko mordownia i mokra plama na podłodze.
Wiecie, jak czytałam komentujące wiersze Arkadiusza Burdy Panią Ewę, Panią Mirkę i Panią Elżbietę na nieszufladzie, to jest to zupełnie inny język komentowania nieśmiertelnych wierszy Burdy niż Marka.
A nieśmiertelnych, bo nawet, jak już myśl krytyczna o tej poezji zostanie rozwleczona po podłodze, a jej nadawca nie żyje, to i tak się przechowa. Przetrwa w Wikipedii. Gdyż ta twórczość nie jest jak u Różewicza z telewizora, tylko z wikipedii. A wiadomo, wikipedia to nasza współczesna totalna biblioteka, obliczona na wiele czekających nas wieków. Każdy wiesz Arkadiusza Burdy posiada jej cząstkę.
Tak, Pani Mosiewicz to też rocznik siedemdziesiąt. Poeci powinni być używani, jaknajbardziej, nawet do przyziemnych spraw, spożywczych. Ale do panelu o złu, obowiązkowo.
Kto rozumie lepiej świat, niż poeta?
4 lutego, 2009 o 18:27
Wulkan emocji ach pięknie napisane.
4 lutego, 2009 o 18:34
Ewo czasami sama się zastanawiam, skąd mi do głowy wchodzą takie metafory. To musi być głos z transplutonu (a?), planety do tej pory nieodkrytej, a ja o niej uczyłam się już w szkole.
Mogę iść w zawody z programem komputerowym do pisania wierszy i dlatego nie cenię metafor w poezji. To obcy twór z kosmosu.
4 lutego, 2009 o 19:33
Zaraz kosmiczne.
Wiersze Arkadiusza Burdy są jak najbardziej przyziemne, pochodzenia, jak piszesz, wulkanicznego. To nie żadne meteory, ani meteoryty spadłe z innej planety. To rodzime, czysto polskie poetyzowanie. Powiedziałabym nawet, że patriotyczne. Stąd ta ogólna pozytywna recepcja. Tekst Marka o trzech krytykach jest chwilowym tylko dysonansem w tej permanentnej arcy apoteozie.
Dlatego tak się podobają. Wszyscy się w nich czują swojsko. Kicz ma to do siebie.
4 lutego, 2009 o 22:21
A tu się mylisz. Poezja Arkadiusza Burdy jest często atakowana, a komentatorki i komentatorzy wpisują się pod jego wierszami po to aby sobie pohaslować pisemnie. Nie czytałam ładnych wpisów wymienionych przez Ciebie pań.