Wallace Stevens, Żółte popołudnie. Opowiem wam jak ze szklanej pułapki zrobić Brusa Łylisa

22 lutego, 2009 by

.

Węgierskie piosenki o problemach sercowych i nie chodzi tu o bajpasy czy zastawki, ale o miłość poznaje się po tym, że zawierają charakterystyczną frazę: fuj a szél (po polsku: wieje wiatr). Rodzime dzieła o podobnej tematyce, w szczególności te, które powstały w ramach artystycznego nurtu o wymownej nazwie: diskopolo, także maja swój znak szczególny. Oprócz specyficznego tempa i wszechobecnego dźwięku kejbordu, rozpoznawało się je każdorazowo po frazie: serce me.

Polscy wieszcze nieważne czy robią to jako tłumacze, czy też w autoryzowanym akcie twórczym przy biurku w świetle lampki halogenowej jak ognia unikają wprowadzania do korpusu dzieła frazy diskopolowej. Powód tej literackiej gardy jest równie oczywisty jak oczywista oczywistość sama polscy wieszcze boją się zaszufladkowania. Wprawdzie wieszcze znad Wisły chcieliby zarabiać tyle, co lider zespołu Boys – Marcin Miller, ale nie pod własnym nazwiskiem, którym podpisują swoje wielkie dzieła. Z chęcią wymyśliliby sobie jakieś ksywki, oczywiście wieloznaczne jak na przykład: Papieros Davidoff czy Tłumacz Gutorow i tłukliby kolejne tysiaczki peelenów z tantiemów.

By zwieść zmysł estetyczny polskiego odbiorcy, który już w połowie lat 90. ubiegłego stulecia, w niedzielne poranki unikał jak ognia solorzowego Polsatu, z którego skocznie pobrzmiewał Bajerful, Topłan, Szaza (eh, ta Szaza i jej czarna miniówa z poduchami na ramionach, w której wyglądała jak zawodniczka ligi NFL!), wieszcz by nie wywołać ogólnospołecznej traumy będzie czerpał z mało znanej tradycji węgierskiej, w której za serce me robiło: fuj a szél. Wiatr zatem będzie wiał wszędzie, gdzie tylko będzie mógł. A jeżeli nie będzie mógł, to i tak będzie wiał wiatr, bo wiatr jest od tego by wiać. A każdy powiew wiatru czego dowodzi historia diskopolo to określona kwota spływająca miesięcznie z wydawnictwa na wieszczowskie konto.

W praktyce wygląda to tak:

W 2008 r., wydawnictwo specjalizujące się w literackiej garmażerce salcesonowo-pasztetowej czyli wrocławskie Biuro Literackie, by wyjść na ekonomiczną prostą, postanowiło wydać jakiegoś zagranicznego poetę. Trudno się dziwić tej decyzji, wziąwszy pod uwagę jakość okresowych połowów Biura, w których zamiast dorszy, w wydawnicze sieci wpadały cierniki. Mimo obietnic sławy i innych wydawniczych zanęt i przynęt, błystek i złotych haczyków, żadna solidna ryba brać nie chciała. W odróżnieniu od planktonu, cierników i minipłoteczek, które marzyły o tym, że w sieciach Biura Literackiego, zmienią się w literackie smoki morskie, białe wieloryby, lewiatany czy też scylle i charybdy. Cały ten plankton literacki w ruch wprawia bajkowy morał, jaki wynika z opowieści o brzydkim kaczątku, które w swoim czasie zmieni się w zjawiskowego ptaka. Biuro chcąc zarobić, regularnie wysyła swoje okręty przetwórnie, które na bieżąco i hurtem mieli cały zaciąg w jednolitą papkę, przyprawia to pomidorami i sprzedaje jako paprykarz. Ale jak długo można żreć paprykarz, skoro na sklepowych pułkach od dawna są oprócz butelek octu i całej masy innych towarów, także banany w cenie 2,70 zł / kg?

W związku z tym by się odkuć i zrekompensować straty powstałe w wyniku spadku zapotrzebowania na paprykarz wrocławski, Biuro Literackie postanowiło wydać wierszyki, które na pewno się sprzedadzą i to nie za jakieś tam groszowe naście złotych. Był jednak jeden mały problem – nie było czego szukać w kraju. Wszystkie bałtyckie rekiny jak Miłosze, Pawlikowskie-Jasnorzewskie, Waty i inne sztuki zagarnięte zostały przez wydawniczą konkurencję. Wysłano zatem kapitana Ahaba na poszukiwanie literackiego Moby Dicka w świat, by złowił im solidny kawał flajszu, który w małych porcyjkach upchną po cenach ala krakowski ZNAK złaknionym wielorybiego mięsa konsumentom.

Wrocławski Ahab, w odróżnieniu od melvillowskiego pierwowzoru, wypłynął na szerokie googli przestworza. W pasku przeglądarki wpisał frazę: Czesław Miłosz. Wynik: 490.000. Wiedział, że musi znaleźć coś lepiej zaindeksowanego. Prawdziwego big fisza. Zastanowił się raz, drugi raz, trzeci i piętnasty. A kiedy już myślał, że będzie się musiał w nieskończoność zastanawiać no co nie miał zbytniej ochoty nagle, gdy Polsat emitował po raz kolejny hicior z Brusem Łylisem, wpadł na pomysł (tu istotną rolę odegrał konsonans między tymi nazwiskami, który instynktownie wyczuł Wrocławianin), by wydać Wallacea Stevensa. Dolnośląski Ahab upewnił się jeszcze, że to na pewno dobry wybór. Kiedy przeglądarka podała rekord: 618.000 dla frazy: Wallace Stevens, natychmiast wydał nakaz tłumaczenia.

Jednak nie mogło być to tradycyjne traduttore. Gdyż najszlachetniejsza nawet potrawa źle przyrządzona i fatalnie podana nie będzie smakowała. Postanowiono zatem zlecić takie tłumaczenie na pewno się sprzeda. Traditor w tym przypadku: Tłumacz Gutorow miał proste zadanie. Wykorzystać najlepiej sprzedające się frazy, których działanie i skutecznośc już przetestowano na odbiorcy. Użycie wyrażenia serce me nie wchodziło w rachubę w polskiej rzeczywistości estetycznej. Dlatego Tłumacz Gutorow, od węgierskich bratanków, zapożyczył dla potrzeb przekładu kategorię: fuj a szél.

Skutek

Idzie człowiek do księgarni. Na półce z poezją widzi stoi jak byk książka, jak na poezję z tego działu ciut za gruba. Tytuł: Wallace Stevens, Żółte popołudnie. (wybór, przekład posłowie Jacek Gutorow). Człowiek otwiera by sobie podczytać i pierwsze co się rzuca w oczy człowiekowi to jak nigdy wcześniej stopka wydawnicza. Kolejnych 17 dat copyrightu mówi samo za siebie. Można z dużym prawdopodobieństwem przypuszczać, że za chwilę na umysł smakosza zwali się ociekający tranem oderżnięty od korpusu łeb białego wieloryba, z którego będzie można wyssać mózg. I trwoga zaczyna ogarniać każdego miłośnika poezji, który ostatnimi czasy raczony był paprykarzem. Czy ta uczta aby nie skończy się sraczką? Jak zareaguje organizm na zmianę diety? Wszelkie obawy rach-ciach znikają po lekturze trzech pierwszych tekstów z zaproponowanego czytelnikom wyboru z poezji Stevensa zadbał o to tłumacz na spółę z wydawcą. Wieje w nich wietrzyk, który zniewolił i zniewala madziarów czyli klasyka literackiego przeciągu z wiatrem i liśćmi w roli głównej.

Tekst numer jeden

Kolory krzewów
I opadłych liści
Powtarzały się
I wirowały w pokoju
Jak te same liście
Wirujące na wietrze

(Dominacja czerni)

Tekst drugi:

Gromadzące się planet
Były niczym liście
Wirujące na wietrze

Tekst numer trzy:

… gdy zawodzi wiatr
Gdy te kilka liści wydaje odgłos.

(bałwan ze śniegu)

To, czego mi osobiście zabrakło w tłumaczeniu, to jakaś wstawka:

I bawimy się! Wszyscy razem! Rączki do góry! Oltugeder!.

Ale czego można wymagać od diskopolowej rozrywki za trzy dyszki. Chociaż przyznać trzeba, że w porównaniu z cenami biletów na ostatni koncert Boys w Kongresowej, cena Żółtego popołudnia, mimo porównywalnej jakości gwarantowanej zabawy jest konkurencyjna.

Ale może też tak przecież być, że się zwyczajnie przypierdalam i że te stevensowskie wicherki podbijały i podbijają serca spragnionych poezji Amerykanów, którzy jak wiadomo na długo zanim Heron z Aleksandrii opisał zasady działania pierwszej maszyny parowej, opracowali system baterii rakiet Patriot klasy ziemia powietrze. Kto wie, może Wallace Stevens jest typowym przedstawicielem narodu, który wymyślił nazwę: hot-dog dla określenia ciepłej parówki cielęcej, podawanej z majonezem i bułką? Kto wie, kto wie…. jedno jest pewne: trzy dyszki poszły się jebać. Zamiast solidnej porcji alaskańskiego laksa, kupiłem hamburgera z wrocławskiego McBiuraliterackiego potrawę, która zaskakuje tylko gruszkami, które nie wiadomo skąd się tam wzięły. No, ale jeżeli sam Artur Burszta bierze się za opracowanie graficzne, to nawet kiełbasa podwawelska podana z dżemem truskawkowym nie powinna zaskakiwać. Szlag by to trafił!

nu-zajc-nu-pagadi.jpg

Kategoria: Bez kategorii | 22 komentarze »

komentarze 22

  1. Ewa Bieńczycka:

    Ha, ha! To są dopiero meandry interpretacji!
    Ale, gdyby tu jakaś maturzystka zabłądziła, to szybko podaję, że te, o których Marek pisze, te ilustracje czarnobiałe, te gruszki – to mezzotinty graficzki mojego pokolenia, Judith Rothchild, Amerykanki mieszkającej we Francji, która do wiersza Stevensa Wallace Studium dwóch gruszek” zrobiła ryciny.
    O wielkim, obok Pounda amerykańskim moderniście pozytywnie i z czcią wypowiada się światowa wyrocznia literacka, czyli Harold Bloom, natomiast na polskim polu, czyli na witrynie BL Edward Pasewicz, Justyna Sobolewska i Agnieszka Wolny-Hamkało.
    Nie wiem, na ile Jacek Gutorow to dobrze przetłumaczył, pisze w posłowi, że rzecz niemal niewykonalna, tak to jest z tłumaczeniem, trzeba chyba pisać na nowo.
    Autorska poezja Gutorowa nie jest z ducha Stevensa, reprezentuje zupełnie inny kierunek poezji i chyba Marku dobrze rozszyfrowałeś motywacje BL.

    Weszłam na You -Tube, gdzie poeta sam czyta swoje hity, ale poza rytmicznością i melodyjnością, czego w polskim przekładzie nie wychwyciłam, trudno mi coś powiedzieć.
    Dla mnie modernizm jest bardzo cennym kierunkiem, doskonale się czuję w jego klimacie i oddziaływaniu. Chciałam tu przeprowadzić taką analizę z Czerkasowem, którego porównują do Stevensa. Jak to w polskiej krytyce, wstępujących poetów zaraz się porównuję do geniuszy epok, no ale trudno.
    Pokrewieństwo powinno być w sposobie przedstawiania: w opisie zewnętrznym, mającym wyłącznie konotacje do wewnętrznego przeżycia podmiotu lirycznego. Jest mi to bardzo bliskie, tak bliskie jak gruszki i jabłka u Cézannea. Może jeszcze dzisiaj myśl dokończę.

  2. przemek łośko:

    nie wiem, co tam jest w środku, ale żeby spieprzyć w tłumaczeniu taki wiersze jak np. Anecdote of the Jar albo Continual Conversation with a Silent Man trzeba wykazać sążnisty brak talentu

  3. przemek łośko:

    tak na szybko przetłumaczyłem, na własne potrzeby, cytowany przez Marka kawałek z dominacji czerni:

    nocą, przy ogniu,
    kolory krzewów
    i upadłych liści
    powtarzające siebie
    zasnęły w pokoju,
    jak i same liście
    przewracał wiatr.
    tak: ale kolor ciężkich szalejów
    szedł dwukrokiem.
    i pamiętałem krzyk pawi.

    zdaje się, że dość lekce potraktował tłumacz „fallen” (opadły i upadły zarazem) oraz grę nieformalnego turn in (zasypiać) z formalnym (przemienić się, przejść w, odwrócić). hemlock to nasz swojski szczwół, mniej swojsko szalej, uniwersalnie – cykuta. striding, to kolejne istotne słowo w tym wierszu, trzeba pokazać ten wydłużony, cicho skradający się, zarazem rozdzielający scenę na dwie części krok. ten wierszyk, zdawałoby się bardzo prosty, wymaga dużej pracy i sensorycznego nastawienia noktowizora – jeśli chce się go tłumaczyć tak, żeby nie zgubić autora i jego emocji stojących za tekstem.

  4. Ewa Bieńczycka:

    To może byście Izo, Przemku, sprawdzili „Bałwana”?

    Bałwan ze śniegu
    przekład Jacek Gutorow

    Trzeba mieć zmrożony umysł,
    Aby dojrzeć mróz i gałęzie
    Sosen pod nawisem śniegu;

    Trzeba być dobrze zmarzniętym,
    Aby dostrzec lodową czuprynę jałowca,
    Dzikie świerki w odległym połysku

    Styczniowego słońca, i me myśleć przy tym
    O żadnych nieszczęściach, gdy zawodzi wiatr,
    Gdy te kilka liści wydaje odgłos,

    Który zdaje się dochodzić z krainy,
    Gdzie gwiżdże ten sam wiatr
    W tym samym opustoszałym miejscu,

    A ten, który słucha, słucha pośród śniegu,
    Jakiś nikt, który widzi
    Nic, którego nie ma, i nic, które jest.

    The Snow Man
    One must have a mind of winter
    To regard the frost and the boughs
    Of the pine-trees crusted with snow;

    And have been cold a long time
    To behold the junipers shagged with ice,
    The spruces rough in the distant glitter

    Of the January sun; and not to think
    Of any misery in the sound of the wind,
    In the sound of a few leaves,

    Which is the sound of the land
    Full of the same wind
    That is blowing in the same bare place

    For the listener, who listens in the snow,
    And, nothing himself, beholds
    Nothing that is not there and the nothing that is.

  5. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Ewo, nie tłumaczę wierszy, czytam i odbieram je po swojemu.

    Pamiętam jak byłam negatywnie zdziwiona gy poznałam tłumaczenie poezji Safony z jęzka angielskiego na polski, a znałam jedynie tłumaczenia Greka.

    Kiedyś na jednym portalu ktoś wkleił tłumaczenia na język polski „Jabberwocky” („Polskie przekłady wiersza Jabberwocky” – jest strona w guuglach), to ciekawe doświadczenie gdy czyta się różne wersje wiersza i zaczyna się gubić w rozumieniu sensu.

    A wracając do Snow Mana Wallace`a Stevensa, już tłumaczenie tytułu jest dla mnie zagadką. Mnie wystarczy jedno słowo „Bałwan” bez dopowiedzenia ze to nie o przygłupie napisał poeta.

    Marek zacytował
    ” gdy zawodzi wiatr
    Gdy te kilka liści wydaje odgłos”
    nie jest dobre to przetłumaczenie dla mnie, jest takie melodramatyczne. A przecież nie taki nastrój ma ten wiersz.
    Pierwszy wers o tym świadczy. Trzeba stać się zimą aby to wszystko usłyszeć, poczuć, zobaczyć, a właściwie odczuć.
    „Zmrożony umysł” kojarzy mi się z obojętnością (Kaj z kawałkiem lodu w sercu), a nie z potrzebą odczuwania.

    Czekam na wasze tłumaczenia, ja ten wiersz czytam w oryginale, tłumaczyć nie potrafię. Dałam próbkę tego co czuję, czytając.

  6. Ewa Bieńczycka:

    Nie mogłam w necie znaleźć tego wiersza cytowanego przez Marka, nie mogłam więc też się ustosunkować do tłumaczenia Przemka (było już późno a ja ostatnim rzutem taśmy wczoraj to wrzucałam na blog), a The Snow Man jest na You-Tube. Angielski bardziej znam ze słyszenia i dla mnie te filmiki to majątek.
    Bardzo lubię tłumaczyć i się dowiadywać, o co chodzi, szczególnie nieufność pozostaje po Barańczaku, który przetłumaczył wszystko. A tłumaczenie to praca niejednokrotnie dłuższa, niż pierwotnie powstały wiersz. Na dodatek Stevens debiutował późno i wszystkie jego wiersze są bardzo rygorystyczne z dużą odpowiedzialnością za słowo. Mają też wymiar religijny w sensie właśnie dzisiejszych pytań o Boga, gdyż Stevens traktował akt stwarzania wiersza właśnie, jako nasze widzenie świata, czyli bez obciążeń egzystencji, tak racjonalnie, poprzez absolutnie żadnych emocji, na zimno, wstawiając w miejsce subiektywnego przeżycia nie schemat, ale mimo wszystko właśnie indywidualizm bałwana, który pozbywszy się zmartwień (tego, co wie, np. religii) z natężeniem wysila się i widzi świat na nowo. Czyli nic, ale w sensie pozytywnym, mallarmérowskim.
    I mam wątpliwości, czy to aby u Gutorowa jest.
    To, że nie myśleć przy tym
    O żadnych nieszczęściach, gdy zawodzi wiatr (Gutorow), to nie chodzi, że bałwan nie myśli o nieszczęściach w momencie wiania wiatru, tylko, że on wcale nie myśli zwyczajnie, jak myślimy nacodzień, jak bezmyślny. Tu bałwan wchodzi w niemal buddyjską medytację, by ten stan izolacji, potrzebny do zobaczenia takiego świata osiągnąć. I ten zestaw słów w niezbędny do takiej interpretacji w angielskim jest. Gutorow zrobił z tego obrazek zimowy, pocztówkę. On to opowiedział. A to jest bardzo głębokie, filozoficzne przesłanie u Stevensa .

  7. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    a dla mnie inaczej: że można się tak wyciszyć, (a nie zobojętnieć), że można stać się nikim i wtedy dopiero poczuć to nic, które jest.

    I teraz można pogdybać filozoficznie i rozpocząć rozważania o znaczeniu słów nic, pustka.

  8. Marek Trojanowski:

    ja mam taką teorie o nieprzekładalności tkestów, w szczególności poezji.

    osobiście od lat slęczę nad platonem – ale żeba tam całym, nie. od lat tłukę, dokopuję się do różnych znaczeń jednego z terminów, którego uzywa platon opisując stukturę społeczności swojej polis. uzywa jednego pojęcia: „genos” – a ja nie mam pojęcia co to może znaczyć. na początku i owszem miałem jasne i klarowne zdanie na temat tej kategorii. ale, kiedy uświadomiłem sobie, że Popper tłumaczac w latach 30. Platona, przetłumaczył „genos” jako „klasa” (w sensie klasa połeczna) i na tej podstawie wyprowadził tezę o platonskim totalitaryzmie, zacząłem przeglądać inne, rózne tłumaczenia. U witwickiego znalazłem „klasa, rodzaj, gatunek, zawód”; u Hildebrandta znalzasłem „Rasse” – i jestem niemal pewien, że subtelna zmiana w tłumaczeniu kategorii „genos” zmieni semantykę projketu polis. może być ona utopią socjalisty, może być państwem „rassistowskim” z fuehrerem na czele.
    po około 11 latach poszukiwań znaczenia dla platońskiego „genos” jestem dalej od celu niż byłem na początku.

    dzisiaj potrafię bez trudu udowodnić tezę, że nie istnieje takie zdanie A sformułowane w języku (1), które równałoby się zdaniu A(i) sfomułowanemu w języku (1-i).

    wracając do poezji i przekłądów poezji.

    Ostatnio „Czytelnik” wydając dzieła Wata, wydał też jego „Publicystykę”. Tam znajduje się piękny tekst o nieprzekładalności poezji, kóry serdecznie wszystkim polecam, zwłaszcza tym, którzy biorą się za tłumaczenia.

    Konkluzja jest taka: tłumaczenie poezji nigdy nie jest tłumaczeniem, ale wierszem, który pisze tłumacz na temat innego wiersza.

    dlatego uważam, że sieczka którą wciska Gutorow z wrocławskim BL-em na spółkę słuzy tylko jednemu: zbić trochę forsy, bo jest kryzys i nie widaomo, czy dalej będzie można tłuc siekę.

  9. Ewa Bieńczycka:

    Podajesz przykład Marku bardzo już szeroki, kiedy Platon, podobnie jak wersy Biblii, są właśnie tylko po to, tylko po to powstały, by ludzkość mogła sobie dowoli je interpretować i używać tak, jak w danym okresie historycznym do manipulacji się nadają. Natomiast ja bym zawężała. Wiem, że o relatywizmie przekładów napisano tony, dodałabym tu esej Susan Sontag Przeciw interpretacji, ale w dalszym ciągu trzeba pytać. Sontag przytacza przykład Franza Kafki, i bardzo się wścieka, jeśli mu przypinają różne łatki interpretacyjne. Ja też się wściekam. I mimo wszystko uważam, że trzeba uszanować wolę autora i jednak się wysilić, skoro on dniami i nocami obmyślał, jak to temu debilnemu czytelnikowi kawę na ławę wyłożyć.
    Miałam nadzieję, że jakoś dałoby się na przykładzie bałwana, czyli zbałwanienia polskiej poezji rzecz udowodnić.
    Właśnie Wallace Stevens jest demaskatorskim papierkiem lakmusowym poezji całej generacji młodych poetów, którzy piszą na drągu w pociągu. Barańczak tłumaczył jadąc samochodem i to nie tylko na światłach. Próbowałam go sprawdzać na podstawie poezji Emily Dickinson i mimo, że ta poezja jest tak trudna i tak wieloznaczna, to tam są ewidentne tendencyjne przekłamania, wysypywanie się na nieznajomości znaczeń angielskich, drugiego dna, jak w każdym języku. Trzeba wejść w ducha tej poezji, by zrozumieć i napisać nawet zupełnie inaczej.
    Jeśli tomik ma być tylko wariacją na temat twórczości pisarza, postmodernistycznym pretekstem, to czytelnik powinien być uprzedzony. Dobrze jak jest kilku tłumaczy tego samego wiersza, tak jak dzieje się w wypadku Baudelairea, kiedy mamy bardzo dobre przekłady przedwojenne.
    Zawsze takie sprawdzające teksty i surowo oceniające przekłady młodych poetów tej rangi światowej sławy, jakim jest Wallace Stevens były w Literaturze na Świecie.
    Może jeszcze Przemek się odezwie.

  10. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    przed chwilą dotarłam do tłumaczenia Grzegorza Musiała.

    „Człowiek śniegu

    Trzeba mieć umysł zimy
    By dostrzegać mróz i gałęzie
    Sosen, oskuropiałe śniegiem;

    I długie cierpieć chłody
    By widzieć zjeżone od lodu jałowce
    A w oddali szorstkie świerki w lśnieniu

    Styczniowego słońca; i by głos wichru
    Nie przywodził na myśl niedoli
    W szeleście paru liści

    Będący głosem tej ziemi
    Tym samym wiatrem smaganej
    Przez te same pustkowia

    Na których stoisz w śniegu, wsłuchany
    I sam będąc niczym, to nic spostrzegasz
    Którego nie ma i to, które jest.”

    Przełożył: Grzegorz Musiał

    i tu mam dylemat :niczym czy nikim? niczym brzmi znacznie lepiej , ale po polsku powinno być nikim?

    I przetłumaczony pierwszy wers też jest mi znacznie bliższy, tak jak i brak zawodzenia w wersie ósmym.

    Marku poezja jest nieprzetłumaczalna, ale niektórzy poeci tak potrafią tworzyć, że brzmią dobrze w każdym języku. O tym pisał Aleksander Wat i miał na myśli poezję Herberta.

  11. Ewa Bieńczycka:

    Tytuł Musiała jest mi bliższy, ale nie wiem, czy umysł zimy. To nie zima ma umysł tylko człowiek.
    Wiesz Izo, jak czytam na kumplach bardzo trafne rozważania, od kiedy to właściwie miał Jan Błoński tego alzheimera, gdyż byli jego studenci podają jakieś bardzo odległe daty całkowitego pomieszania, co w takich Stanach jest nie do pomyślenia, by wykładowca mógł z taką chorobą prowadzić zajęcia, to tak sobie zaraz przypominam zachwyty Profesora TV, że właściwie wszystko, co poeci piszą, jest dobre, gdyż to taka zabawa jest. A tu ten Stevens jakaś ogromna odpowiedzialność za słowo, które uruchamia w lesie golema śnieżnego, a on idzie i niszczy.
    Ach, Izo zupełnie strąciłam odwagę pisząc na tym blogu.
    Wklejam na blog swoje tłumaczenie niedługo, ale nie tu, bo moje jest nieprofesjonalne, a my tu tylko o profesjonalistach dyskutujemy.
    Chciałam, byśmy nie tłumaczyli sami, tylko rozmawiali o tłumaczeniach. Ale, by wiersz zrozumieć sobie go przetłumaczyłam.

  12. Marek Trojanowski:

    wklej ewo swoje tłumaczenie tu proszę

  13. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    filozofia kognitywistyki rozszerza abstrakcyjne pojęcie umysłu poza zakres ludzki na roboty, na zwierzeta. Dlaczego więc zima nie może mieć umysłu?

  14. przemek łośko:

    umysł zimy, Ewo. tak powinno się to przetłumaczyć. to samo zrobiłem wczoraj. pierwsza zwrotka u musiała jest bardzo precyzyjnym, znakomitym tłumaczeniem

  15. Marek Trojanowski:

    umysł i roboty? iza, jeżeli mój mikser kuchenny posiada znamiona umysłowości i kiedyś się z tym zdradzi, to ja w tym samym momencie zastąpię pana boga na jego miejscu i to o mnie Kuciakówna będzie rymowanki pisała.

    iza, iza, iza

  16. przemek łośko:

    nie o to chodzi w wierszu, co jest możliwe, co nie

  17. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Marku boisz się otwarcia mitycznej puszki Pandory i wyobrażenia sobie, że lada moment (za kilkadziesiąt lat) sztuczny umysł stanie się faktem. I wtedy ja kupię sobie mikser, bo teraz jest mi zbędny.
    ps
    nie zapominaj, że rozmawiasz z czytelniczką s-f

  18. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Przemku powinnam była wkleić usmiech, lub napisać: żartuję.
    I fakt, nie są w pierwszym wersie ważne możliwości. Zupełnie co innego jest istotne dla mnie: przeobrażanie.
    Przetłumaczysz wiersz Snow Man?

  19. Ewa Bieńczycka:

    Ach, uznałam, że jednak przetłumaczyłam profesjonalnie i wklejam więc:

    Wallace Stevens The Snow Man
    tłumaczyła Ewa Bieńczycka

    Człowiek ze śniegu

    Mózg zmrożony zimą wzrokiem
    Bada świerki w czapie śniegu
    Jarzmo lodu kreśli szczegół;

    Będą chłody długo trzymać
    W biel jałowiec skuje zima,
    Aż się zeszkli w połysk sosen

    W słońcu stycznia wiatru trwanie
    Jest osobne i nieznane
    Ból jest obcy szumom liści,

    Zima to puste mieszkanie
    Wiatr pustelne wirowanie,
    I splendorem braku treści.

    Ten, kto wysłucha głos ziemi
    Dmuchem czystym przepełniony
    Jest tak nikim, tak bezbronnym

    Zasłuchanym w śniegu płatki,
    I nic to, żeś sam, tak jak widz
    Nic tu nie ma, tutaj nie ma i to właśnie znaczy nic.

  20. Ewa Bieńczycka:

    To ja może, póki co, zejdę na razie dwa posty niżej i tam przeprowadzę analizę porównawczą zgodnie z tropem Tomka Grobelskiego:

    Marcin Czerkasow Fałszywe zaproszenia
    Cyc Gada

    (…)Entuzjastycznie podszedłem do debiutu Marcina Czerkasowa, znajdując w nim godne rozwinięcie pewnego eleganckiego szczepu ashberyzmu, uprawianego ze znakomitym skutkiem na polskim poletku poetyckim przez Jacka Gutorowa i podejmującego umiarkowanie zachowawczy stevensowski rys w mgławicowo różnorodnej twórczości autora The Tennis Court Oath. Pewna przesadna stylizacja powyższego zdania, włączając w to incydentalny aliteracyjny pace, to, wierzcie mi, doprawdy małe miki w porównaniu do hiperstylizacyjnego przepychu, z jakim Czerkasow woduje swoje flagowe okręty, z dala od kolebki ruchu, palących opony stoczniowców i brukselskich niszczarek rządowych gwarancji (…).

  21. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Ewo, Twój wiersz jest bardzo rytmiczny, szybki. Dla mnie Snow Man to wolny wiersz z miejscami na ciszę, na dłuższą pauzę i powrót do czytania. Pauza jest po to aby wyobrażnia mogła z rozstaju dróg, wybrać dla siebie w tym momencie właściwą. Pauza potrzebna jest na refleksję, na pogdybanie.

    Każdy tłumacz pisze swój własny wiersz. Odwazyłaś się wkleić swoje tłumaczenie, a to jest cenne, ja od razu oddałam pola pisząc: nie potrafię.

  22. Ewa Bieńczycka:

    Tam jest rym i nie wiem, czemu wszyscy tłumacze z niego rezygnują.
    Mój przekład ma też tyle samo sylab, co oryginał. To nie buchalteria, ale uczciwość w stosunku do autora.
    Jeśli ktoś będzie tłumaczył mój wiersz na koreański, to bardzo bym chciała, by zrymował.

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?