.
Szanowni Państwo,
pewien pragnący zachować anonimowość artysta prosił o opublikowanie komiksu. Ze względu na charakter i jakość dzieła spełniam prośbę:
.
Szanowni Państwo,
pewien pragnący zachować anonimowość artysta prosił o opublikowanie komiksu. Ze względu na charakter i jakość dzieła spełniam prośbę:
Kategoria: Bez kategorii | 28 komentarzy »
5 stycznia, 2010 o 11:04
(zawsze kiedy widać, że mam ochotę się napić mam w istocie ochotę na zioło, ale nie ma na nie perspektyw)
5 stycznia, 2010 o 11:11
:)))
Ta kobicina, która się tam zamartwia, jak te wszystkie gęby wyżywić, trochę by mi może prezes Justynkę przypominała, gdyby nie była taka zapuszczona :)))
Bo ja pamiętam prezes Justynkę z włosami na mokrą włoszkę i w ogóle cymuś.
Narrator jest w porządku, ale ochroniarze już nie. Dehnel ochroniarzem? W tych okularkach a’la Trocki? Toż to przecież materiał na oficerka śledczego z takich co mówią pobitemu podejrzanemu: to jak? Przemyślał pan już swoją odmowę zeznań, czy mam jeszcze raz sierzanta Maczugę zawołać?
5 stycznia, 2010 o 11:17
a ten narrator trochę jakby zbyt płynnie mówi jak na swój wygląd :)))
5 stycznia, 2010 o 11:49
a ten, co nigdy nic nie je to chyba Woźniak vel dr Sardonicus ;-)
5 stycznia, 2010 o 11:53
ta czarna lalunia wystrzyżona na gita jest niezła. Czuję, że rzucę panią prezes dla niej :)))
no cymuś lalunia ********
[wpis moderowany]
5 stycznia, 2010 o 12:03
Pani korpulentna, która tam „zupkę opierdala” w cale nie ma szaliczka. Fachowo nazywa się to „maskownica braku szyi”. :)))
5 stycznia, 2010 o 13:05
ale jaja :)))
teraz tylko patrzeć jak się tu Mojszewicz zjawi, żeby oskarżać i pozywać :)))
5 stycznia, 2010 o 14:06
Szczepan, nie pal tego gówna. Mój kolega palił 11 lat i z mózgu mu się zielona galaretka zrobiła. Na końcu nie potrafił komunikatywnie przekazać czy idzie po bułkę do sklepu czy do nowej żony. No i gdzieś poszedł i tyle go widziano.
5 stycznia, 2010 o 14:44
Jutro obejrzę zdjęcia przez lupę i zakocham się w polskim salonowym poecie. Teraz nie jestem w stanie zanurzyć się w poetyckim wiadrze uczuć, ale to wina ciemności i wieczornej pory. Na moim komputerze jest godzina 21.46. W Meksyku pewnie jedzą obiad dopiero hm.
Musi być uczuciowa równowaga na tym blogu. Wybieram ip daje ujście emocjom spod znaku Amora i emabluje poetki, a poetom jest przykro. Jutro to się zmieni, obiecuję.
ps.
na wszelki wypadek poproszę o więcej fotek panów hm.
5 stycznia, 2010 o 14:55
izka, żeby się nie męczyć zrób tak jak ja: powiększenie 150% – widzisz wszystko na całym monitorze bez marginesów
5 stycznia, 2010 o 23:58
(zupełnie zupełnie odświętnie) a komiks taki se – niestety na większości spędów, przyjemnych i nieprzyjemnych, piwo uzupełnia braki kalorii. dobrego roku!
6 stycznia, 2010 o 0:21
ja kiedy przeczytałem ten komiks (zgadzam się z tobą, że nie jest on pierwszych lotów. nie to co Rosiński, Andreas czy Polch & Rodek ) odniosłem inne wrażenie. otóż największy na imprezach literackich ferment – zarówno ten dosłowny jako zamieszanie jak i intelektualny – ma miejsce przy stole z jedzeniem. Szwedzki stół w 20 w. stał się tabernakulum, w którym odbywa się największe misterium polskiej literatury, nieśmiertelna sałatka warzywna jest zaś erzacem komunikanta, który a akie transsubstancjacji po tym jak organizator pobłogosławi: „zapraszam na skromny posiłek” – staje się ambrozją, którą zajadają się wszyscy. widziałeś te dziewczynki na fotce, widziałeś ile ta wychudzona pani w okularach na pół twarzy nałożyła sobie na talerz? ciekawe jak ona to zje? przecież generalnie laski jedzą bardzo mało.
6 stycznia, 2010 o 2:21
podoba mi się tajemniczy poeta niedowagą i z zakrytą twarzą w swetrze ręcznie dzierganym. Sweter ma supełkową fakturę i wyobraziłam sobie, że to wielbicielki rzuciły się na poetę z nożyczkami, aby mieć coś jego, stąd te kłaki na swetrze. Kawałki włóczki są lepsze niż kosmyk włosów. Poeta nie wyłysieje, a adoratorki maja coś osobistego. To musi być wielki poeta, w sam raz na moje noworoczne zakochanie się.
Czy anonimowy autor komiksu zaspokoi moja ciekawość i poda imię i nazwisko poety w swetrze supełkowym i w okularach, bo ja nie uznaję tezy, że miłość ma być ślepa i okryta tajemnicą. Zewnętrze dla mnie nadal się liczy.
Marku na takich bankietach trzeba od razu ustawić się z talerzem, bo potem na stole zostaje już tylko dekoracja. I nawet uduchowiona poetka/poeta woli jeść za darmochę niż gadać o metaforach z pustym brzuchem. A ten kto się spóźni, sam sobie jest winien i zostaje mu kolacja w Mc Donaldzie.
ps
czy na bankietach rozmawia się o współczesnej polskiej poezji?
6 stycznia, 2010 o 2:57
mi też tego zabrakło – nazwisk głównych bohaterów. nawet napisałem majla do autora komiksu z prośba o mała erratę. odpowiedź otrzymałem błyskawicznie. Nie znam angielskiego, zatem wkleję ją w oryginale: „undelivered mail returned to sender”
nie znam tych rautowych procedur z talerzem, o których piszesz. nigdy nie byłem na żadnej oficjalnej imprezie, na której dawano jedzenie. a przyznam, że z chęcią bym spróbował takich literackich frykasów, które są przedstawione na fotkach. może nie miałbym śmiałości tak się bawić jak najedzeni bohaterowie (jestem bardzo niesmiały. nie potrafię tak podejść do laski i powiedzieć „cześć laluniu, i jak tam leci?”, a co dopiero zajść ją od tyłu i obściskać), ale na pewno coś bym przekąsił.
co do ostatniego pytania: uważam, że każde słowo polskiego literata jest na wagę złota. że jest to słowo cenne i znaczące. słowo, które musiało zostać wymyślone – dlatego też nawet tak banalny zwrot: „panie kelner, pan naleje dwie setki i poda śledzia” – ma niebywałe znaczenie dla kultury. w związku z tym twoje pytanie powinno raczej być o to: czy poetom polskim zdarzają się takie chwile w życiu, w których nie rozmawiają o literaturze albo poezji?
6 stycznia, 2010 o 3:53
Iza, ten z kłakami na swetrze, co go tak wena znienacka za twarz chwyciła, to prawdopodobnie Woźniak vel Sardonicus. :))
Poezja jest dobra na waszystko
Poezja ma duszę nieczystą
by stała się bardziej przejrzyyyyyyyyyyystą
sałatka pomoźe ją znieść taralalala
6 stycznia, 2010 o 4:11
zastanawia mnie Monia Mojszewicz…
bo wszędzie widzę wędlinki, które, jak wiadomo, ślicznie się komponują z majonezową sałatką warzywną, a Monia raptem ni stąd
ni z owąd kapuśniaczek mazurski „opierdala”. Czy to był extra gratis firmowy, czy ciążowa zachciewajka Moni? Bo to, że Czernawski alpagi ze sobą na takie imprezy taszczy, a potem smakuje je z kieliszka, żeby robiły za Chatoux la Fitte, to wiem i to mnie nie dziwi, natomiast zachciewajki Moni i owszem.
6 stycznia, 2010 o 4:44
Marek, ty kompletny laik jesteś. w tym środowisku nie ma grypsów typu: „Cześć laluniu, jak tam leci”. To zbyt prostackie. Prawdopodobnie otrzymałbyś pogardliwe spojrzenie i odpowiedź:
gub się frajerze, bo ochronę zawołam.
Musiałbyś błysnąć bardziej arogancką bezczelnością. Tak myślę. Dokładnej recepty ci nie podam, bo ja też w tych sałatkowych sabatach obcykany nie jestem, ale myślę, że z pewnością musiałbyś coś o minecie zagaić i takie tam…
6 stycznia, 2010 o 8:44
a tak zupełnie poważnie, to syf kurwa, gnój po kolana. To ma być bohema z korzeniami zapuszczonymi w buncie… u cioci na imieninach kurwa, tylko torbickiej tam brakuje do pełni obrazka. Co za kurwa wiocha to szczęka opada. Wypadało by zrobić kiedyś akcję, wpaść tam z kilkoma kolesiami i gumą, kurwa, gumą i kopa.
6 stycznia, 2010 o 9:04
możesz mieć rację. mój przyjaciel profesor filozofii starożytnej opowiadał mi kiedyś o pewnym młodziku, który w latach 60. dymał podstarzałą panią docent (wieczną starą pannę). chłopak dzięki temu robił ekstraordynaryjna karierę. w rok czy dwa zrobił doktorat. cienki, bo cienki ale klepnięto go. koleś skończył jako docent na prowicjonalnym uniwersytecie. ale mniejsza o to.
w kazdym razie mój przyjaciel był znajomym owej starej pannyu habilitowanej. ona też zajmowała sie filozofią. nie był7y to jakies głębokie studia ile analizy biogramów – ale też mniejsza o to. w kazdym razie panna ta jeszcze zanim wyrwałóa tego studenciaka i mianowała go swoim przydupasem, prosiła starego profesora:
– Masz przeciez jakichś znajomych, na pewno znajdzie się wśród nich ktoś dla mnie
przyjaciel spławiał ją. obiecywał, że postara się zaaranżować jakąś randkę. nie dotrzymał jednak słowa. musisz wiedzieć, że dla profesora słowo dane było święte. w tym jednak przypadku, wolał poświecić świętość. nie chciał, by któryś z jego znajomych wpadł w łapy owej niewiasty po pięćdziesiątce z rzadkimi włosami na głowie, krzywymi i żółtymi zębami i garbatym nosem.
któregoś razu profesor wybrał się na mały spacerek. i – jak opowiadał – w trakcie kiedy przechadzał się miedzy leciwymi dębami, które rzucały solidny cień dajacy tamtego lata ukojenie od żaru lejącego się z nieba usłyszał za sobą wołanie:
– Misiu, misiu zaczekaj! muszę ci coś ważnego powiedzieć
To wołała go ta stara panna. czasami nazywała go „misiu” ze względu na wrodzoną mu łagodność i słuszną popsturę, któej dorobił sie w trakcie lat studiów w archiwach watykańskich. Profesor zatrzymał się – choć niechętnie.
– wiesz, wczoraj, wczoraj – zaczęła opowiadać z przejęciem, chwytając go za rękę – wczoraj był on u mnie.
– Ale kto? – zapytał przyjaciel.
– Mówiłam ci o nim. to kierowca TIR-a, którego zapoznałam na balu sylwestrowym. Na pewno pamiętasz, mówiłam w zeszłym tygodniu.
Profesor nie miał sklerozy. przeciwnie – umysł miał ostry jak brzytwa. Jednak aby zapobiegać odkładaniu sie szumu informacyjnego w umyśle, wypracował technikę separacji zmysłu. kiedy ktoś zaczynał gadać głupoty profesor potrafił wyłączyć swój mózg.
– No tak, pamiętam – skłamał licząc na to, że kobieta się wypstryka szybko z njusów i sobie pójdzie.
– Wiesz, zrobiliśmy to – wypaliła znienacka
-Co?
– no to
profesor dopiero teraz zobaczył dyskretny rumieniec na jej twarzy. zrozumiał o co chodzi. postanowił ją podpuścić. wiedział, że kobiecina musi się wygadać.
– i jak było? – zapytał.
– misiu, jeżeli istnieje jakiś materialny odpowiednik kategorii „pierdolić”, to my się tam pierdoliliśmy.
– pierdoliliście? – zatkało go.
– tak, pierdoliliśmy. on mnie ciągnął za włosy po podłodze a ja za nim na kolanach. ciągnął mnie nawet za cycki. jeszcze teraz mnie bolą. pierdoliliśmy się misiu – opowiadała z przejęciem.
– kontynuują, kontynuuj – podpuszczał ją dalej.
Babka nie miała widocznie czasu na głębsze zwierzenia. wydaje się, że gdzieś się spieszyła i że zagadała tylko na chwilę by się pochwalić. Odpowiedziała:
– Pa misiu, muszę lecieć na zajęcia.
– no leć, leć.
Kobieta odwróciła się przebiegła kilka metrów i nagle zatrzymała sie, jakby czegoś zapomniała. odwróciła się i powiedziała nie ściszając nawet głosu, nie kryjąc się:
– całowałam go w dupę. wylizałam mu tyłek. wiesz jakie to ekscytujące?
– Mamy więc odpowiedź na pytanie, dlaczego na świecie jest tylu lizusów – zaszydził starzec.
6 stycznia, 2010 o 10:08
zgadza się. Ja niejedną całowałem to tu to tam, a bywało, że i w to oko i podzielam zdanie pani profesor. To ekscytujące.
6 stycznia, 2010 o 10:14
wszakże zawsze był jeden warunek: by nie była gruba. Z grubą po prostu nie mogłem. Mdliło mnie na sam widok i zawsze na samą myśl długo rzygałem :))
6 stycznia, 2010 o 11:28
dr Sardonicus z nieszuflady? ha! czyli dobrze wybrałam, pamiętam jego poczucie humoru in plus. Z ponurakiem miłość uduchowiona raz raz by wygasła.
6 stycznia, 2010 o 11:41
Czy na tych zdjęciach na pewno są poetki i poeci? Na zdjęciach Gilinga poetki i poeci zawsze palą. Dlatego polska współczesna poezja polska kojarzy mi się z kłębami dymu, a w konsekwencji z rakiem.
A w tym komiksie salonowym pali tylko jeden poeta pewnie z Wybrzeża (z Sopotu?), jest więc pomyłką znad morza i dwa razy na zdjęciu widać paczkę papierosów obok sobowtóra Moniki Mosiewicz. A na paczce jest napis” palenie szkodzi, ale nie poetom”.
Dlatego obawiam się, że to są klony, a nie poeci. Polski poeta musi palić inaczej nie tworzy. Co innego zielone ludziki.
6 stycznia, 2010 o 12:01
iza, zapamiętaj sobie, że prawdziwa poetka nie pije, nie pali i nie je. bo prawdziwa poetka jest zbudowana z ducha. jedynym wyjatkiem od tej reguły jest casus polskiej poetki. jak zdążyłaś się przekonać polska poetka może robić dosłownie wszystko. może nawet nie pisać wierszy, by byc poetką. jedno z przesłan, które odczytuje w KOMIKSIE brzmi: „kiedy dopchasz się do stołu i upaćkasz łapki w majonezie staniesz się wieszczem narodowym – jednym z tysiąca polskich poetów współczesnych”. nie trzeba pisać wierszy. nie trzeba. a nawet – pisanie wierszy może szkodzić, bo lepiej się nie wyróżniać przy tym stole, bo może zabraknąć sałatki w którymś momencie.
6 stycznia, 2010 o 12:15
powyżej napisałeś poradnik” jak zostać polskim poetą salonowym jak najprędzej”
Wynika z tego, że wystarczy upaćkać się przy stole bankietowym majonezem. Pisanie wierszy nie jest konieczne.
To dlaczego tyle piszą i konkursują, kiedy to przecież sałatka jarzynowa jest sensem istnienia polskiego wieszcza?!
6 stycznia, 2010 o 12:30
iza, poeci nie piszą dla pisania. masz tyle przykładów w polskiej poezji współczesnej: poeci piszą po to, by móc wystartowac w konkursie, by być zaproszonym na rozdanie nagród, by najeść się sałatki warzywnej, by upaćkac się w majonezie. konkursy stały się celem samym w sobie. dobrym poeta jest ten, który jest nominowany, który wygrywa główną nagrodę, który dopchał się przed ekran kamery. taki ktoś natychmiast staje się ktosiem. a dlaczego? ano dlatego, że je sałatkę majonezową na uroczystej gali rozdania nagród. taki utaplany w sosie czosnkowym ktoś, wracając z rautu z rozgotowanym ziemniakiem przyklejonym do wyglansowanego buta z jakichś niewiadomych względów uznawany jest za znawcę, za speca, za najlepszego poetę. był przeciez na takim raucie, na którym podawali wędzonego łososia a nie tylko kanapki z masłem i serkiem. reszta mu się przygląda z rozdziawionymi gebami. od tej chwili każdy chce mieć swoje piętnaście sekund w objęciach Grażyny Torbickiej. Każdy chciałby raz powiedzieć do kamery: „dziękuję, ta nagroda to dla mnie duże wyróznienie”.
A wiersze, cóż, wiersze są dobre póki służą osiągnięciu celu – czyli dopchania się na podium. bez tego celu wiersze tracą sens dla polskich poetów współczesnych.
6 stycznia, 2010 o 12:58
innymi słowy: jakość poety jest wprost proporcjonalna do ilości przejedzonej na raucie sałatki warzywnej i odwrotnie proporcjonalna do jakośći jego wierszy
11 stycznia, 2010 o 5:36
eee nudne trochę