Tomik Różewicza wydany w ubiegłym roku przez Biuro Literackie jest rewelacyjny. Cokolwiek przeczytam w sieci o nim, zawsze pozostanie w moim odbiorze niezapomnianym, od lat nigdzie tak dobrze niewyartykułowanym rachunkiem wystawionym dzisiejszemu życiu artystycznemu i intelektualnemu w Polsce.
Przeczytajcie proszę recenzję Jakuba Winiarskiego na poewiki, to ja nie będę musiała już tu tych wszystkich cytatów przytaczać i się męczyć, gdyż Jakub Winiarski to bardzo pracowicie i fachowo zrobił. Ani nie mam zamiaru polemizować z autorem recenzji, ani się spierać, jedynie oddaję mu sprawiedliwość w tym, że podjął wielki trud analizując pokaźne, jak na poezję dzisiejszą, późne dzieło Tadeusza Różewicza.
Ponieważ cztery lata temu pisałam o nominowanym do Nike Wyjściu, tomiku napisanym z pozycji zrzędy, który na okrągło ogląda telewizor i nie wychodząc z domu, pomstuje i się wścieka rzutując swoje starcze zniecierpliwienie na jakąś postać wesołego, wyczyszczonego, pozbawionego bakterii staruszka, którego wiersze stają się tak samo bezpłciowe jak niepotrzebne – tak teraz przy lekturze Kota… jestem wręcz olśniona.
Przy pisaniu wierszy do zbioru Kup kota w worku w poetę trzeciego wieku nabiegła prawdziwa krew koloru czerwonego, gęsta, naszpikowana witaminami. I jak w Żółtej łodzi podwodnej Beatlesi powodują, że w napadniętą przez Smutasów martwą Pieprzolandiię nabiega krew, tak dla Różewicza tę rolę sprawczą odegrał Internet.
W 88 roku życia w poetę wsącza się jednostajnie prawdziwymi, życiodajnymi dawkami niesłychane dobrodziejstwo cywilizacyjne w postaci sieciowej energii, którą staruszek, dożywając tak późnego wieku, docenił. Ten tomik to dziękczynny hymn skierowany do Boga (w którego nie wierzy), za to, że pozwolił mu dożyć możliwości zabawy z Siecią i w Sieci.
Ktoś, kto przeczy antycznym zapewnieniom, że Rada Starców to najlepsza rzecz, jaka się może ludzkości przydarzyć, nie jest w błędzie. Z dzienników żony Tołstoja dowiadujemy się, że Tołstoj w pewnym momencie udowadniając jej, że stare dęby się nie myją, nie kąpał się już do śmierci.
Ale poeta Różewicz nie jest ani przykładem, ani wzorcem ( jak np. aktorka Irena Kwiatkowska), jak należy starość przeżywać.
Chodzi jedynie o kondycję psychiczną twórcy, o jego elastyczność intelektualną i możliwość tworzenia, wewnętrznego stawania się i rozwoju.
Jak czytam tutaj tomki poetów, to widzę, że młodzi ludzie zablokowani są już od zarania swojej drogi twórczej, nieprzemakalni, głusi i martwi. Jeśli nawet w prywatnych listach zgłaszają mi pretensje, że piszę na blogu Marka Trojanowskiego z resentymentu, z krzywdy wyrządzonej mi przez nieszufladę, gdzie nikt mnie sobie nie życzył, to jest to kolejny dowód na całkowite zamknięcie się młodego pokolenia literackiego na jakikolwiek rozwój.
Wiadomo, że starcy dzięki cudowności dzisiejszej medycyny będą coraz większą plagą i jeśli nie zacznie się ich tępić, dusić poduszkami we śnie i podawać im do zupy cyjanek, jako rzekome lekarstwo o smaku migdałowym, to zaleje nas permanentna starość. Ani się obejrzycie młodzi, a wasze zanikotynowane, zaklejone żelkami, zaczadzone muzyką hiphopową, z atrofią mięsni i ogólną słabizną fizyczną ciało przegra z viagrą, ze staruszkiem, który na rowerze objechał świat dookoła i pozyskał wiedzę, której wy młodzi na wikipedii nigdy nie wyczytacie.
Bezsilni są tacy pisarze jak Jacek Dehnel, czy Mariusz Sieniewicz, którzy opisują w swojej twórczości staruszków nie mając pojęcia co to jest naprawdę starość. Zupełnie nie pojmują, że ktoś, kto jest już po drugiej stronie (a ta druga strona to graniczna pięćdziesiątka), ma dojścia do ukrytych w mózgu zapisów wszystkich faz życia. Że zna zakończenie, czyli to, czego żaden wróżbita nie jest w stanie przewidzieć.
A u Różewicza te właśnie dwa piony żywota ludzkiego z całą bezwzględnością podmiot liryczny – narrator, analizuje.
Robi to z różnych pozycji. To, że akurat jest to tomik wierszy, a nie dziennik, ani esej, ani jakaś poezja pisana prozą, nie ma absolutnie znaczenia. Różewicz nie dba o gatunek ani o czystość języka. Kalambur goni kalambur, Bralczyk jest obrażony celowo, przekręca tam jego nazwisko, myli się, bawi się słowem jak zalecali dadaiści. Jest na ciągłym haju twórczym, ma gonitwę myśli, chwyta w lot to, co przychodzi. Ironizuje, naśmiewa się, wytyka niechrześcijańskość użycia biedronki w wierszach księdza Twardowskiego, szydzi z autorytetów i uznanych wielkości, sław, mediów i literatów. Ma za nic konkursy, nagrody, festiwale, grupy i koterie, jest ponad to wszystko, co wstępującemu poecie wydaje się najważniejsze. A przychodzi do niego bogactwo, nadmiar, chaos o treści pożywnej, pierwszorzędnej, niespotykanej. Przypomina Jeana Baudrillarda, który zaczynając w Spisku sztuki jej krytykę, kończy na afirmacji, na zachwycie.
Różewicz to tu przede wszystkim godność. To królewskie zachowanie się dojrzałej jednostki. Gdy przemawia do dzieci obrzucających go kamieniami i wołających, że dziadek coś pierdoli, analizuje ich słownictwo, inwektywy, dziwi się temu bogactwu, tej niespotykanej nigdy w jego życiu ordynarności, różnorodności i mocy rażenia, tak niedoświadczanej wcześniej, słownej możliwości dzisiejszego zadawania bólu.
Różewicz nigdy nie jest estetyczny. Jest głęboko moralny i etyczny. Jest w tej niefrasobliwości strażnikiem wartości jak wszyscy wielcy: jak Kafka, jak Gombrowicz. Nigdy nie schodzi poniżej, nigdy nie jest lubieżny, włochaty, kącikowy. Jego wersy dotyczące czatów seksualnych w Internecie są dowodem na to, że człowiek jest istotą seksualną do końca, do śmierci. Że potrzeba seksualna u prawdziwych, dojrzałych wewnętrznie ludzi nie wygasa nigdy. Że w seksie jest duchowość. Że jak umiera w artyście potrzeba seksualna, o umiera jako twórca.
Dlatego Różewicz nigdy nie napisze tak obleśnie jak Miłosz w tomiku To, że jego pyta stoi w dalszym ciągu, jak się budzi. Nie, Różewicz opisze tylko wszystkie młode kobiety, które są niegrzeczne, głupie, ale są samą kwintesencją ludzkiego pożądania. Że świat jest teraz piękny i taki nie był nigdy. Że ten, kto przeszedł naloty i partyzantkę, a tam zespołowe latryny, wie co to jest komputer osobisty i jego intymność.
Jest też w tych wymienianych nieustannie kasandrycznych zapowiedziach klęski naszego języka i obyczajów starcze przyzwolenie. Brak buntu, pogodzenie się i pokorne czekanie na dalszą degradację, której jest w pełni świadomy.
Ten tomik to wielki powrót artysty do życia. Artysty, który ma wielki intelektualny potencjał, artysty wykształconego, oczytanego, prawdziwego intelektualisty na europejskim poziomie. Dysponując tym aparatem poznawczym dopiero ośmiela się patrzeć na rzeczywistość. Nie z pozycji biblioteki, ale z doświadczenia, na które złożyło się całe jego twórcze życie.
Montaigne napisał, że nie wystarczy zamieszkać z wiedzą, trzeba ją jeszcze pojąć za żonę. Różewicz bawi się już teraz swoją poetycką inwencją jak małe dziecko sam i to obcowanie nie przypomina wprawdzie już współżycia, ale wchłonąwszy w siebie wszystko staje się jakimś samowystarczalnym, poetyckim dynamitem.
I dlatego powiedzenie Sándora Márai:
Stary człowiek nie powinien zmieniać miejsca pracy. Gdy pozostaje na swoim miejscu, jego współpracownicy głupieją razem z nim i wtedy starość nie jest tak widoczna.
dobrze ilustruje sytuację dzisiejszej polskiej poezji.
Różewicz w tym zbiorze pisze:
„(…) przed zaśnięciem czytam
różne miesięczniki dwumiesięczniki
kwartalniki
artystyczne literackie
i widzę (ze zdziwieniem)
że wiersze moich znakomitych
kolegów (i koleżanek)
stają się powoli podobne
do moich wierszy
a moje stare wiersze
są podobne do
ich nowych wierszy (…)” (normalny poeta)
18 maja, 2009 o 15:26
starość – podobnie jak każdy inny okres rozwoju człowieka – wytworzyła własną estetykę.
wiesz, co mnie najbardziej rozczula? Jak widzę starszych ludzi, dziadków, którzy spacerują gdzies po parkach, chowając się przed upałem i trzymają się za ręce. Jak siadają na ławce, jak pan, z jakąś odwieczną czułością, odgarnia pani kosmyk siwiuteńkich włosów z twarzy. Jak pani się do niego uśmiecha. Jak mówią do siebie, jak patrzą na siebie. Jak obierają sobie jabłka z twardej skórki i kroją w ząbki, by można było łatwiej pogryźć. Nie wnikam w to, czy pan to mąż czy kochanek. czy pani to kochanka czy żona. najważniejszy jest wiek – w okolicach między: 70 – 80 lat.
Rozczula mnie także ułomna strona starości. Zapach, jakim nasiąkają mieszkania starych ludzi, ich domy. Zapach, który śmierdzi, do którego trudno się przyzwyczaić, którego nie można się pozbyć a który dopiero sam znika kilka godzin po wyniesieniu trumny. I o dziwo, o ile woń tytoniu papierosowego pozostaje na bluzce po wyjściu z zadymionego klubu, tak zapach starości utrwala się tylko w obecności osoby starej w jej przestrzeni bezpośredniej.
Rozczula mnie także ten mentalny i fizyczny powrót do niemowlęctwa. Ślina, która wycieka z bezzębnych ust, przewlekły i nieuleczalny kaszel oraz utrata kontroli nad załatwianiem potrzeb fizjologicznych.
Ale tak samo jak starość, rozczula mnie okres niemowlęcy. Niemowlęca ggggg aaaaa, które nieoczekiwanie pewnego dnia zmienia się w mama, kot, tata. Wiesz dlaczego mama i tata to mama i tata? Żeby ułatwić dziecku wymowy, żeby mogło szybko nauczyć się swojego pierwszego słowa w życiu i je wypowiedzieć. Rozczula mnie zapach małego dziecka, bo małe dzieci w odróżnieniu od starych ludzi pachną. Ale ten zapach także znika. Z tą różnicą, że nie trzeba umierać żeby się go pozbyć. Za każdym razem kiedy dziecko zrobi kupę oglądasz ją. Podziwiasz nie tyle wielkość, konsystencję, zapach czy połysk, ale starasz się dostrzec jakichś niepokojących objawów, które mogłyby świadczyć, że coś może być nie tak. Ochraniasz dziecko tak jak starowinkę, która z trudem, o kuli, pokonuje kolejne stopnie betonowych schodów, by dojść do mieszkania na trzecim piętrze spółdzielczego bloku.
Nie wiadomo kiedy z dziecka robi się osoba dorosła. Rodzic tego nie zauważa. Żaden ojciec nie wyobraża sobie, że jego córeczka może robic ustami te wszystkie brzydkie rzeczy, o które on od czasu do czasu prosi jej mamę a swoją żonę. Żadna matka nigdy nie uwierzy w to, że jej syn, którego wychowała najlepiej jak umiała, któremu przygotowała kanapki na drogę, gdy ten wyjeżdżał do Anglii, do pracy, którą załatwił mu znajomy, któregoś wieczoru napadnie, zgwałci i niemal na śmierć zatłucze inna kobietę. Kobietę, która tak jak i ona urodzi kiedyś dzieci, które następnie wychowa najlepiej jak będzie umiała.
I kiedy te dzieci są już dorosłe także zaczynają pachnieć. Kobiety, które oswoiły ostry korzenny zapach Kenzo Jungle Elefant, stają nagle zauważalne. Nikt, żaden mężczyzna, żadna kobieta nie przejdzie obojętnie obok tej idealnie proporcjonalnej mieszanki wanilii, kardamonu, goździków, ylang-ylang, piżma i innych esencji. Czarna Afryka Takady, by być kobiecą, musi zostać najpierw odkryta i ujarzmiona. Zamknięta w klatce kobiecego ciała, gdzieś między szyją, nadgarstkami i okolicami kostek.
I wszystko to się kiedyś kończy. Najpierw marszczy się skóra w najbardziej delikatnych miejsca: na wierzchniej stronie dłoni, dekoltach, w okolicach oczu. W tych zmarszczkach nie wiadomo dlaczego człowiek zamiast piękna dostrzega godność, mądrość, dostojeństwo. A przecież zmarszczki biorą się z użycia ciała. Nie wiadomo dlaczego inni ludzie w starości, kiedy nadchodzi, doszukują się uniwersalizmów, prawd wiecznych, kosmicznej mądrości. Dlaczego nie dostrzega się piękna starzejącego się ciała? Dlaczego kategorie estetyczne zmieniane są na epistemologiczne?
Moim zdaniem ma to źródło w lęku przed śmiercią, przed końcem. Człowiek przedstawia sobie mądrość jako coś wiecznego, coś co nie przemija i zawsze jest takie samo: mądrość zawsze jest mądra. Starość sama, pozbawiona przyznanej jej mądrości, będzie tylko schyłkiem życia. Ostatnim etapem przed końcem. A jej estetyka będzie estetyka funeralną prostych sądów przygotowanych w ostatniej woli, estetyką w której nie ma miejsca na żadne uogólnienie. Ale gdyby jednak spróbować potraktować starość jako etap w rozwoju człowieka, a nie jako ostatni fragment życia. Gdyby unieważnić na chwile myślenie o śmierci, lęk przed nią, to efekt takiego eksperymentu byłby zaskakujący. Zamiast słoni Kenzo Takady pojawiłby się Shigeo Tokuda. I kto wie, czy tego człowiek nie obawia się bardziej niż samej śmierci. Trudno wyobrazić sobie, że stary człowiek, mądry, godny i dostojny może być gwiazda filmów porno. Nie o takie dostojeństwo i godność człowiek ma na myśli, gdy mówi o starości.
18 maja, 2009 o 17:40
Znowu następny Młody wypowiedział się o starości.
Marku, Ty zupełnie nie wiesz, o czym Ty mówisz. Kobieta wypuszcza na świat dzieci i jak każdy ssak chce, by opuściły gniazdo, czym prędzej. Robi kanapki, bo wie, że zawsze ten moment opuszczenia domu może tym przyspieszyć. Wiem coś o tym, bo ja robiłam kanapki obrzydliwe.
Wiadomo, że kanapki dziecko wyrzuca zaraz po wyjściu z domu, bo są ohydne, robione na odwal się, z obowiązku jedynie i bez serca. Dziecko na widok szkolnych kanapek od razu sobie przypomina, że tego już dłużej znieść się nie da, tak jak normalny ojciec rodziny, który dostaje po powrocie z pracy zupę. Tylko ten odstani, sprawca wielu ciąż, już nie ma gdzie uciec.
Mój teść przynosił do domu takie opowieści swojej biurowej sekretarki, która kąpała syna codziennie, myła go na stojąco w wannie gąbką, a on miał już 18 lat. Ale to są anomalie jak każda anomalia w przyrodzie. Przeciętność to jakaś kolejność czysto biologiczna, przynależna gatunkowi. I tak samo starość jest wcieleniem człowieka, kolejną metamorfozą i jakkolwiek będzie się człowiek przed nią bronił i maskował, to i tak nic nie poradzi. Cywilizacyjne przedłużanie życia jest niedźwiedzia przysługą, bo teraz człowiek w nieciekawej estetycznie postaci musi żyć dwa razy dłużej.
Nie znam się na pornografii, bo akurat nie trawię pornografii i nie potrzebuję i nic nie wiem, ale to najprawdopodobniej są sprawy czysto biznesowe i jeśli rynek potrzebuje gwiazd porno w różnym wieku, to na pewno i gwiazdy porno się pojawią. Pornografia to wytwór czysto kulturowy i cywilizacyjny. Baudelaire zaczął się zachwycać tymi przemianami, bo co miał zrobić, jak świat brnął w taki kanał. To lepiej się pogodzić. Ale to sprawy estetyki, a nie etyki.
Różewicz jest etyczny. Nie dlatego, że nie chce być lubieżnym staruszkiem, że to nie uchodzi, że trzyma fason, pilnuje się. W nim tego po prostu nie ma. Na pewnym etapie rozwoju duchowego nie ma lubieżności. Myślę, że staruszek gwiazda porno – też nie jest lubieżny. Skoro jest gwiazdą, to jest perfekcjonistą. Perfekcja, opanowanie fachu, to wyższy szczebel. To likwiduje niższość, jaką jest lubieżność.
Nigdy w Sieci nie byłam na żadnych seksualnych czatach, ale u Tadeusza Różewicza wyglada to bardzo wiarygodnie.
W wierszu pieprzenie w bambus dżyngischan:
(…) cyber seks jest bardziej ludzki niż
onanizm w samotności kocham się virtualnie mentalne podniecanie
się z kamerką upadek polskiego pokoju” była tam pani koło 70-tki
cyber-seks najciekawszy jest w wyobraźni w pokojach czatowych nasz
telefon może chcecie coś dorzucić pan niezdarek emerytowany sztygar
przeszedł z cyber seksu do realu to jest chęć poznania czegoś nowego
czy z kamerą czasem przekazywałem ciepło było fajnie jak wyglądasz
czy masz duży biust czy jest wysoki byłem w związku małżeńskim a jeśli
tak to w jakich okolicznościach małżonka nie wiedziała że cyberseksił
pan ile lat pan czatuje były takie literki w pokojach erotycznych jakie
techniki okrężne pan stosował… pieścić czy w inny sposób próbowałem
z iloma kobietami spotkał się pan potem w realu… don Huany polskie
wchodzą na czaty…(…)
18 maja, 2009 o 17:48
uważasz, że to, co pisze różewicz oddaje istotę tego, co okresla się jako cyberseks? proponuję tobie eksperyment: zaloguj się jako „ewunia / ewuś ” na dowolnym czacie na wirtualnej polsce, na onecie. wpisz na kanale ogólnym „zapraszam” i poczekaj 3 minuty, jak miną 4 minuty możesz spokojnie restartować komputer, bo masz juz tyle okienek prywatnej rozmowy otwartych, że zmuliło ci system, komputer i nie ma innej rady jak twardy restart.
tak ewo nie wygląda cyberseks, jak to opisał różewicz. tak nie wyglada nawet fantazja na temat cyberseksu, ani jego filozoficzno-poetyckie przedstawienie. ewo, jezeli ktoś uzywa słowa: pizda, pyta, brocha, chuj to nie znaczy, że objawia jakiś rodzaj szlachetnej prawdy.
w
18 maja, 2009 o 17:58
wracając do smierci.
istnieje taki rodzaj śmierci, który jest stanem umysłu. mozna się zestarzeć w wieku dwudziestu lat. taki rodzaj starości mentalnej jest najgorszy, bo towarzyszy człowiekowi kilkadziesiąt lat aż do samej smierci. taki rodzaj starości jest czekaniem na śmierć. tak jakbyś odsiadywała karę śmierci i dożywocia jednocześnie. wiesz, że umrzesz i czekasz całe swoje życie na śmierć.
nie przezywasz młodzieńczych fascynacji, dziecięcych rozczarowań, odartych kolan, rozbitych nosów. nie miałeś szans zostac kolumbem, odkrywającym nowe Ameryki ani Indianą Jonesem poszukującym artefaktów na starych strychach albo z detektorem metali w ręku na dawnym polu bitwy. nie masz żadnych doświadczeń i jestes jak Jacek Dehnel, który przepisuje historie rodzinne, które opowiadała mu babka, mama, albo przerabiasz klasyków, próbujesz ich adoptować, uwspółcześnić. robisz to dlatego, bo nie zdążyłeś załapać się na własne dzieciństwo.
Założe się, że Dehnel ani razu nie miał podbitego oka, ani razu nie pobrudził rąk i ust jedzac pieczone w ognisku ziemniaki. I widzisz, pisząc o Balzakianach nie zwróciłaś na ten aspekt twórczy Dehnela uwagi.
18 maja, 2009 o 18:00
Okazuje się, że Tadeusz Różewicz nie wykluczył się z XXI wieku, nie jest analfabetą internetowym. Potrafi zalogować się na portal randkowy i flirtować z Kotką niecnotką.
„Pieprzenie w bambus – dżyngischan” jest tego najlepszym dowodem. Poeta zrzucił koturny, siedzi w bamboszach przed monitorem i czaruje słowami, a przy tym bawi się doskonale. Nie grozi mu stetryczenie.
18 maja, 2009 o 18:17
To nie wiedziałam, że Różewicz nie pisze wierszy z autopsji. Skoro tam taki, jak piszesz, tłok jest, to musi być jakieś wielkie polskie nienasycenie. Ciekawe, bo tomik Różewicza w swobodnej sprzedaży jest, żadnych kolejek, rozchwytywania. A przecież problemem jest głód, nienasycenie. Ja jestem przesycona poezją Różewicza i na żadne czaty nie wejdę. Ale fakt, po co pisać poezję nieprawdziwą? To mnie zaskoczyłeś. Może tam chociaż prawda artystyczna jest.
Jacek Dehnel w Balzakianach nie zawarł żadnych wątków autobiograficznych i w moim odczytaniu tej książki wykonał odwrotną pracę, jaką wykonał Flaubert przy Pani Bovary z jego słynnym powiedzeniem: Pani Bovary to ja. Na każde alter ego zasugerowane przez Nowackiego Dehnel reaguje panicznie. Natomiast Różewicz odwrotnie: uważa, pisze, że tam był. Ty Marku byłeś i wiesz, że nie był. Ja nie byłam i nie wiem. Ale za to i Balzakiana, i Panią Bovary, i Kup kota w worku mam przeczytane.
18 maja, 2009 o 18:22
> Izo, ale Marek pisze, że to wszystko z drugiej ręki! Że poeta wcale tam nie bywa!
18 maja, 2009 o 18:46
Marek myli się. Tadeusz Różewicz zawsze sam babrał się w rzeczywistości, nie tworzył wierszy na podstawie plotek przy kawiarnianym stoliku. Gdyby posiłkował się historiami zasłyszanymi, metaforzyłby, a on metafor nie uznaje.
Ciekawe na jakim czacie flirtuje dzingischan?
Uważam, że bardzo dużo starych osób, jeżeli potrafi obsługiwać komputer, w ten sposób spędza wolny czas. Pamiętam leciwą babcię w filmie „Moje wielkie greckie wesele” rozpaczającą, że jej internetowy ukochany obraził się i nie wysyła do niej wiadomości.
Ewo, Marek pewnie uważa , że dla starych osób właściwym zajęciem jest wyplatanie wiklinowych koszyków lub oglądanie telewizji w ramach rozrywki, że nic innego nie potrafią. A guzik! Staruszkowie mają internet do rozmów swobodnych i towarzyskich.
18 maja, 2009 o 19:03
Iza – zobacz na mój pierwszy komentarz. przeczytałaś go? ty i ewa, traktujecie starość jako jakis stan superbłogosławiony. dla ciebie sesja czatowa 90 latka z drugim 90 latkiem – z zastrzeżeniem, że jeden ma nick: „przystojny, młody i bogaty” a drugi: „fajna cizia” – jest czymś wyjatkowym, unikalnym. czymś, co jeżeli zostało utrwalone w wierszu, to jest geriatrycznym szczytem możliwości osobnika.
dla mnie izo pornosesja czatowa jest czymś normalnym. dla mnie flm porno z babciami i dziadkami nie jest czyms odrażającym. z takim samym przekonaniem onanizuję się oglądając tego typu scenki. co więcej – powiem ci, że seks z 60 – 70 latką, o ile taka miałaby na to ochotę – nie byłby czymś obrzydliwym, czymś nieestetycznym. mnie nie przerażaja zwiotczałe ciała, wyliniałe cipki czy sflaczałe cycki. nie widze w tym nic nadzwyczajnego.
chce powiedzieć tylko tyle, że nie nie ma oznak geniuszu w tym, że mężczyzna po 70 włączy komputer, że ulegnie fascynacji czatem, kanałem IRC, skype czy stronami porno. w tym nie ma nic nadzwyczajnego.
18 maja, 2009 o 19:15
Marku dla mnie też nie ma nic w tym zaskakującego, że starzec włączy komputer, tak jak nie dziwi mnie to, że inny ma otępienie starcze, chorobę Alzhaimera. Tych osób z drugiej grupy jest więcej.
Nie czytałam tomiku „Kup kota w worku”, Ewa wkleiła wiersz o czatowaniu. Dla mnie to wiersz o niezgodzie na leżenie w samotności w łóżku. Samotność jest najgorsza w starości. O tym mówili kilka miesięcy temu staruszkowie w artykule „Polska to nie jest kraj dla starych ludzi” w Gazecie Wyborczej.
18 maja, 2009 o 19:38
Rozładowanie seksualne, jakie umożliwia Internet jest pewnie i jakimś kolejnym sposobem, tanim i dostępnym, z czym wcześniejsze epoki sobie radziły w bardziej ryzykowny(syfilis) i kosztowniejszy sposób. To jest kwestia tylko potrzeb. Jak wiadomo, potrzeba jest odwieczna i wpisana w gatunek ludzki, w jego naturę.
Ja myślę, że o tym się tylko tak otwarcie nie mówiło, jak dzisiaj. A wszystko jest takie, jak dawniej Tym sposobem ulega rujnacji cała literatura piękna z jej obłudą. Ale obłuda była jednak piękna.
Wiersze Różewicza są brzydkie, są jakimś bezładnym wyrzuceniem z siebie tych dziewiętnastowiecznych, wiktoriańskich złogów.
Już sobie wyobrażam Marka lirykę, sonet miłosny bezpośrednio po stosunku płciowym z siedemdziesięcioletnią staruszką. I Ty uważasz, że taka aberracja, taka przeciw naturze bezsensowna, nie prokreacyjna kopulacja, jest komuś potrzebna? Być może, jako transgresja artystyczna, jako doświadczenie zewnętrzne. Bo nie wewnętrzne przecież.
Dziwne to wasze pokolenie. U nas było powiedzenie: koszę wszystko, a później się będę rozliczać. Ale chodziło o piękno, a nie o brzydotę. Starość jest brzydka, i jak napisałeś, śmierdząca.
18 maja, 2009 o 20:07
nie mozna oceniać starości z zewnątrz. starość, młodość, niemowlęctwo – każdy z tych okresów ma właściwe dla siebie zasady i swoją estetykę. napisałem, że starość śmierdzi, ale osoba stara nie wyczuwa tego zapachu, ona w nim życje. zapach ten jest elementem tej rzeczywistości. starość widziana z oddalenia wydaje się czymś nierealnym, czymś co mnie nie dotyczy, co mnie nie spotka. starość widzina z perspektywy bliskiej przeraża. cżłowiek spoglada na charakterystyczne brązowe plamki, które robią się na skórze dłoni. oglada się w lustrze, zastanawia co się stało z tymi pięknymi mięsniami, supertyłkiem i gdzie do chuja wacława podziały się włosy??!!
różnica między noworodkiem a dzieckiem, które ma rok jest różnicą niemalże gatunkową. niby to samo dziecko, ale w innych wcieleniach. to samo dotyczy starców. różnica między 88 latkiem a 89 latkiem, to także różnica prawie gatunkowa. każdy dzień się wówczas liczy, kazda sekunda i minuta, każda fascynacja, każda nowoodkryta ameryka, nawet taka, którą nazwano cyberseksem
18 maja, 2009 o 20:41
to już podpowiem, że tak nie jest, jak w dzieciństwie. Spotkanie z koleżanką z klasy od razu postarza i jest to autentyczne, realne osunięcie się głębiej w czas, niż metrykalnie. Dlatego wampirycznie starzy podlizują się tak młodym, nawet za cenę sponiewierania.
Raz widziałam z telewizji rozmowę Piotra Szczepanika z Maciejem Maleńczukiem. I ten pierwszy powiedział na antenie, że jest przyjacielem Maleńczuka. A ten drugi jakby się otrząsnął, odsuną i zaprzeczył otwarcie. Powiedział, że nie jest przyjacielem. Szczepanik się cofnął upokorzony.
Ostatnio nie widuję sytuacji odwrotnych. W moich czasach były tylko takie. Tyrmand pisze w swoim dzienniku, że już nie zniesie więcej w redakcjach kobiet w okresie klimakterium. Chyba jego ucieczka i emigracja była ucieczką przed takimi kobietami na stanowiskach redaktorek (awans w PRLu trwał, trzeba było terminować), które decydowały, czy go wydawać, czy nie.
19 maja, 2009 o 10:49
Nie wiem czy Różewicz mieszka w bloku. Ale ciekawe jak jest postrzegany, czy może jako tzw. „dziadek osiedlowy”. Takie dziadki funkcjonują w wielu blokach; zawsze są oryginałami i zwykle mają jakieś „ale”, przez co dzieci się z nich napieprzają. Myślę, że jeśli któryś z polskich poetów, to właśnie Różewicz powinien mieć Nobla. On to chyba też wie.
A starzenie się? Spójrzcie na czarne grube kobiety jak się ruszają w rytmach afro; pomarszczone azjatki; kolorowe kobiety we „Flamenco” Saury; na mityczną brodę Whitmana; twarz Georgii O’Keefe. Z drugiej strony potworne, anorektyczne staruchy po operacjach plastycznych na modłę amerykańską. Nie tyle wiek, co specyfika kultury decyduje o starzeniu się, o szpetocie lub pięknie starzenia się.
Peerel na wsi przemielił folklor w pegieer i cepelię. A folklor to starość, to doświadczenie, korzeń – bezinteresowne wirtuozerstwo i radość tworzenia. W miastach wyhodowano babę – twór aseksualny, służący do robienia plotek i zakupów. Mężczyźni natomiast to w siedemdziesięciu procentach alkoholicy. Przypomniało mi się to „Flamenco”, „Fado”, „Tango” Saury, bo tam pojawiają się twarze, ciała zupełnie inne niż nasze polskie. U nas godność, zabawa, życzliwość są strasznie sponiewierane i podejrzane.
Dlatego taki szum wokół „Pora umierać” Szumowskiej, bo to jakoś trafiło w ten głód twarzy. Tylko że mając odpowiedni sprzęt, każdą babcię można obfotografować jak Danutę Szaflarską – zrobić taki przejrzysty kicz estetyczny i obsypać go nagrodami. Jakby obumieranie to były mini-rozmówki z pieskiem przy kawie w światłocieniach.
Natomiast ta starość, kiedy traci się samodzielność, kiedy zwycięża choroba – to jest po prostu koszmar. Tyle że śmiertelna, obezwładniająca choroba to jest koszmar w każdym wieku – w młodym większy niż w starym.
A punkt widzenia po siedemdziesiątce, osiemdziesiątce… Degradacja nie jest cechą tylko naszych czasów. Degradacja jest cechą czasu w ogóle, tylko człowiek na różnych etapach życia, z różnym doświadczeniem dostrzega różne a rozliczne jej przejawy. Podobnie jest z kreacją.
Ludki, rysuneczki w książce takie śmiszniutkie jakieś – to może wydawca chciał, na fali wydzierania z każdego wielkiego nazwiska wszelkich możliwych pierdół.
Z seksem jest taki problem, że zawsze służył przyjemności, a zawsze podpadał pod kodeks ideologii; kobiety dyskryminowano, mężczyźni mieli niepisane prawo się zadowalać. Krzyżowcy nie chieli szturmować Jerozolimy bez zaspokojenia potrzeb, za krucjatami ciągnęły tabory prostytutek. Seks zawsze wychodził bokami. Progenitura natomiast to zwykle dzieło przypadku lub obyczajów.
Bywają małżeństwa z pięćdziesięcioletnią różnicą wieku. Z tym że to mężczyzna musi być starszy, ponieważ uprawomocnieniem takiego związku są dzieci. Nie ma społecznego przyzwolenia na relację odwrotną. Nie ma nie przez wzgląd na estetykę, tylko nieproduktywność. Najbardziej nieproduktywna społecznie jest masturbacja, dlatego była tępiona od oświecenia po faszyzm i komunę. Współczesność odkryła jednak nowe źródła zysków – nie produkcję, ale informację i usługi. Dlatego masturbacja staje się obojętna moralnie, co więcej – nakręca rynek. A target jest zaiste imponujący: ok. 10 – ok. 100 lat.
Teoretycznie każdy z każdym może – ze starą kobietą, z młodym mężczyzną, rasowym psem, z wydrą. Praktycznie taki jest problem, że przyjemność seksualna nie jest zaspokajaniem potrzeby, nie jest masturbacją. Autentyczna przyjemność seksualna, rzeczywiście ostre rżnięcie odbywa się w miłości, a przynajmniej zakochaniu, przede wszystkim w zaufaniu. To są słowa nieustannie degradowane i podległe korozji, ale reszta to manipulacja i fantazja.
19 maja, 2009 o 11:09
Różewiczowi w tym wieku żaden Nobel nie jest potrzebny. co on by zrobił z taką sumą? Pamiętam jak kiedys stary kołakowski dostał jakąś supernagrodę, kilkaset tysięcy dolarów i powiedział mniej więcej tak: takie pieniądze powinni dawać ludziom, kiedy ci są młodzi. co ja dziadek teraz z tym zrobie?
Różewicz nie potrzebuje Nobla także z powodów prestiżowych. Jest czytany, jest komentowany – nic mu więcej do szcześcia nie potrzeba.
Ale ciekawe jest to, co piszesz o Różewiczu i miejscu zamieszkania. Beksiński cisnął się gdzieś w bloku, do czasu aż został zadźgany przez znajomego chłopaka. Znajomy chłopak zadźgał Beksińskiego z powodów ekonomicznych. Ciekawe, czy Różewicz – o ile mieszka w bloku – jest „TYM” różewiczem, czy jego sąsiedzi wiedzą, że on jest ten różewicz? czy może ukrywa się. przecież trudno wymagać, by w bloku obok różewicza – o ile tam mieszka – mieszkali także ci, tkórzy lubuja się w rózewiczu, czytali przynajmniej jeden tekst „TEGO” różewicza.
a wyobrażasz sobie dziewczynkę – jakąś Mariolę, nastolatkę i licealistkę – która siedzi na informatyce i dla szpasu z koleżanką loguje się na czacie, na kanale „sex” i tam nagle otwiera im się okienko priv, w którym czytają: „cześc, jestem tadeusz, miałem dwadzieścia cztery lata, kiedy ocalałem prowadzony na rzeź”.
Mało tego, wyobraź sobie, że Mariola opowiedziała już o swojej cipce, o cycuszkach i o tym jak robi laskę byle gdzie i zaczyna się taka gadka, która zawsze zaczyna się „po”.
– A co ty robisz?
– A uczę się, za chwilę mam polski
– Język polski?
-Tak, nuda
– Dlaczego?
– Mamy omawiać jakiś wiersz Różewicza
– Jaki?
– Nie pamiętam
– Przypomnij sobie,
– Coś o dwudziestu czterech latach i rzeźni
– Ocalony
– O, włąsnie. Skąd wiedziałeś?
– Bo go napisałem.
– Jaja sobie robisz
-Nie
– Nie gadaj, że jesteś ten Różyński
– Różewicz. Tadeusz Różewicz
– Jak ty jestes Różewicz to ja Oleszkowa
– Orzeszkowa
– No, przecież mówiłam, że Orzeszkowa.
– Powiedziałaś Oleszkowa. Przewiń sobie ekran
-Spierdalaj zboku
– Zaczekaj.
Mam osiemdziesiąt osiem lat, zakochałem się zalogowany na czacie
19 maja, 2009 o 19:04
> Jaromir
Wystarczy wyjechać z Polski, nawet do Czech i już twarze są inne. Ja tu już pisałam, że najmniej uduchowionym narodem na świecie są Polacy. Jak pozostaje tylko przywiędłe ciało i sama fizjologia, to wygląda człowiek przerażająco.
Przykładowa galeria odrażających starych aktorów jest w filmie Ryś Stanisława Tyma. Dopiero tam widać, jak nasi wyśmienici aktorzy poprzedniej epoki żyli jedynie materialnym światem, a role, które odgrywali, nawet te szekspirowskie, nie wnikały w nich głęboko.
Nie wyobrażam sobie uprawianie seksu bez miłości. Ale dla ludzi z różnych przyczyn nie połączonych w związki miłosne zaspokajanie seksualne wirtualne, czy w agencjach jest jakimś rozwiązaniem. Nawet u Prousta (dopowiedziane w filmie Volkera Schlöndorffa Miłość Swanna) zakochany po uszy Swann korzysta z burdelu tak, jakby jadł kanapkę, ponieważ jest głodny.
Ale jest jeszcze aspekt rozrywkowy, przyjemnościowy, nie z głodu, tylko z obżarstwa. Różewicz właściwie tego donhuanizmu polskiego nie potępia, patrzy na niego z pobłażaniem. Może czaty są taką dla polskiego Huana biedną rozpustą. W końcu to są ciągle ci sami ludzie. Czy ukryci, czy nie.
19 maja, 2009 o 19:18
> Marek
Nobel jest potrzebny. Nie chodzi o kasę, nobliści zaraz umierają. Magia Nobla jest zawsze. Ja też jej ulegam i inaczej czytam noblistów. Nie wiem na czym to polega, przecież jak każda nagroda, a ta tym bardziej, nie jest wolna od wpływów i tendencyjnych wyborów. Ale ulegam.
A ten Twój dialog, który przytaczasz potwierdza tezę, że Polacy nie lubią prawdy. Ja zawsze mówię prawdę, nawet tak kompromitującą, że na czacie nigdy nie byłam.
Byłam natomiast w kinie na filmie Tatarak. I też nie polecam, mimo, że film ocieka seksem i geriatrycznym, i młodocianym.
19 maja, 2009 o 19:28
nobel nikomu nie jest potrzebny. no może za wyjatkiem wydawców, którzy wykorzystują modę na noblistę, by odrobić roczne straty. każdego roku pojawiaja się głosy krytyczne, które kwestionują taką a nie inną decyzję komitetu, zwłaszcza w dziedzinie literatury czy pokoju.
ale to osobna sprawa.
ty byłaś na Tataraku by się uduchowić, by się przekonać, a ja byłem na xmenach, by się ponapawać efektami, by się pobawić, by nie pożałować forsy na bilet.
I muszę ci powiedziec, że nie żałuję.
a seks i miłość nigdy nie chodza w parze, bo Ewo – seks, to potrzeba ciała, a miłość to strawa tylko duchowa. Wszelkie łączenie tych sfer ukształtowało się w ramach ideologii chrześcijańskiej, bo chrzescijaństwo nie znosi żadnej konkurencji, nawet naturalnej – libido.
19 maja, 2009 o 19:53
Przecież Jaromir też uważa, że trzeba się najpierw zakochać, żeby się kochać.
Dobrze, że ja to już wszystko mam za sobą.
Nie, byłam na Tataraku tylko po to, by sprawdzić, ile osób chodzi do takiego nowoczesnego kina jak nasze na Tatarak. Filmy szły w kilkunastu salach, Tatarak w sali nr 13.
Byłam jedynym widzem, potem przyszła nauczycielka licealna, polonistka, z którą chcąc niechęcąc musiałam rozmawiać, ponieważ nikogo oprócz nas nie było. Całe szczęście, że w porę rozpoczęła się projekcja, bo bym się z nią pokłóciła. Potem jeszcze naszły trzy osoby z popkornem. Razem pięć.
Kiedy dasz Bonowicza?