.
synku. Otóż mniej więcej od 30. lat widzę koty.
Kilka kotów w parcianym worku. Małe, ślepe, pokryte gęstym, zbitym puchem. Bez problemu zmieściłyby się w złożonych dłoniach. Nie nauczyły się dobrze piszczeć – małe koty nie miauczą.
Mniej więcej od trzydziestu lat widzę ojca, który podchodzi do muru i uderza workiem o ścianę. Raz. Zagląda do worka i uderza drugi raz.
Dokładnie dwadzieścia cztery lata temu wziąłem brązowy worek z kotami. Piszczały. Ich matka – kotka o charakterystycznym szylkretowym umaszczeniu – ocierała się o moje nogi. Nieomal ją nadepnąłem.
Przygotowałem 50. litrową beczkę, w której kisiliśmy kapustę na zimę. Nalałem trochę gorącej i zimnej wody. Tak by powstała mieszanka o odpowiedniej temperaturze: 36,6 stopni Celsjusza. Dzisiaj wiem, że pomiar mógł być niedokładny. Tolerancja termometru przemysłowego to +/- 2 stopnie. Nie dysponowałem wówczas bardziej precyzyjnym urządzeniem. Pamiętam, że bardzo, ale to bardzo się starałem by było 36 i 6 i ani dziesiątej mniej ani więcej.
Uważam, że utopienie się jest łagodniejszym, jakby bardziej ludzkim – jeżeli można tak powiedzieć – rodzajem śmierci. Cóż zostaje po uderzeniu w mur oprócz masy strzaskanych kości i chrząstek, oprócz popękanej miejscami skóry i wnętrzności zmienionych w ułamku sekundy w dobrze posiekanego tatara? Czy można w tym rozpoznać tożsamość?
Inaczej jest z utopieniem. W szczególności, gdy temperatura wody jest taka jak płynów w brzuchu matki, w topieniu się jest coś z powrotu. Jest w tym jakaś osobliwa czułość. Woda nie wdziera się do płuc, ale wpływa. W migawce wszystkich najlepszych wspomnień, muszą pojawiają się także pierwsze wcześniej nieuświadomione doświadczenia prenatalne. Za każdym oddechem woda nabiera innego znaczenia. I jeszcze jedno: czasami topielca można uratować. Zawsze jest nadzieja. Stając śmierci na drodze można liczyć tylko na nadzieje.
Czy dwadzieścia cztery lata temu ośmiolatek mógł wiedzieć, że normalna temperatura organizmu kociego to 38,5 stopnia? Że zabrakło dużo za dużo: całe jeden i dziewięć dziesiątych stopnia?
Oparty o krawędź beczki oglądałem małe, wędrujące ku górze pęcherzyki powietrza wydostające się z worka. Mimo, że nie było już słychać pisku, kotka była przy mnie. Ocierała się o plastikową ścianę naczynia, to o moje łydki. Miała rozszerzone źrenice, chociaż był słoneczny dzień. Od czasu do czasu podnosiła głowę do góry. Widziałem jak pracują wilgotne, kocie nozdrza, że z różnych kierunków wciąga powietrze. Była przy tym dziwnie podniecona.
Zadania domowe
Treść zadania
Do plastikowej beczki o pojemności 50. litrów wypełnionej wodą ośmiolatek wrzucił worek. W worku znajdują się cztery małe kotki. Dwa czarne jeden rudo-biały i jeden w kolorze szylkretu.
Pytanie
Ile razy w ciągu pierwszych dwóch minut od wrzucenia worka ośmiolatek wpadnie na pomysł, by wyjąć worek z beczki i uratować koty?
Pytanie na ocenę celującą:
Co zrobi ośmiolatek, kiedy po upływie 10 minut wyjmie worek, rozwiąże go i wysypie zeń ociekające wodą, nie ruszające się, nie oddychające kotki?
a) Będzie przyglądał się im z ciekawością?
b) Przestraszy się i ucieknie?
c) Dmuchając im w pyszczki będzie chciał je za wszelką cenę ożywić. A kiedy to nie da efektu, położy mokre ciała z powrotem do gniazda w słomie, tam gdzie się kotka okociła. Zawoła ich matkę, która ciągle węszy przy beczce i zamknie ją w szopie ze słomą. Żeby nie wyszła. Żeby ratowała swoje młode a sam ośmiolatek, będzie stał na zewnątrz i podglądał przez szparę w deskach drzwi jak szylkretowa matka wylizuje kolejno swoje młode. Będzie prosił o cud. Przysięgnie w myślach: „Teraz zamykam oczy, ale kiedy je otworzę i kotki będą żyły, to przysięgam, że dostanę czerwony pasek na świadectwie”. Zaciśnie powieki. Odczeka chwilę, żeby zdążył się ziścić cud. Na wszelki wypadek odczeka chwilę dłużej. Kiedy je otworzy ujrzy leżąca na boku kotkę, która ciałem obejmuje swoje młode i sprawia wrażenie jakby się zlała w jedno z czterema małymi organizmami. Ogrzewa je. Mruczy. Nie przestaje wylizywać.
Leżąc na twardej ławeczce wpatruję się w jarzeniówkę. Wśród odgłosów tandetnej muzyki, skrzeczącej z małych głośniczków, w szczęku żelaza staram się wyłowić charakterystyczny szum świecącej jarzeniówki. Koncentruje się. W drugiej serii podnoszę najwięcej: 8 x 115 kg.
Napełnienie beczki o pojemności pięćdziesięciu litrów nie jest sprawą prostą. Przenieść pięć pełnych, dziesięciolitrowych, ocynkowanych wiader z kotłowni, w której była ciepła woda na podwórko i wlać do beczki, to dla ośmioletniego chłopaka o wadze 35-40. kg spore osiągnięcie. Wyczyn, który nie mógł pozostać niezauważony, zwłaszcza przez ojca.
Dokładnie dwadzieścia cztery lata temu tato powiedział mi jak należy zabijać małe koty. Że należy to zrobić póki są ślepe. Że trzeba wziąć je do worka i uderzyć mocno o ścianę. Przynajmniej tak mocno, żeby straciły przytomność. Później trzeba wykopać dół. Głęboki dół, żeby kotka ich nie wyczuła i nie wygrzebała.( Ojciec uważa, że koty mają taki sam doby węch jak psy.) Wrzuca się ogłuszone lub martwe koty do dołu, zasypuje i co ważne: trzeba dobrze udeptać ziemię. Bo kotka może jednak wyczuć swoje młode i próbować je odkopać. A jak ziemia będzie dobrze ubita, to nie da rady.
Uprzedził: „Synku, nie tak łatwo zabić kota”. Jako dowód pokazał mi ruszającego się, piszczącego i ciągle jeszcze mokrego kotka, którego wyjął z worka. To był jeden z tych czarnych.
W związku z krótkotrwałością cudu, o który prosiłem, jako strona przyrzekająca ogłosiłem nieważność przysięgi. Chwytałem się najróżniejszych sposobów by następujący po sobie nauczyciele, odpowiedzialni za wystawienie świadectw w tym oceny za sprawowanie, nie mieli najmniejszej wątpliwości wpisując „nieodpowiednie” we właściwej rubryczce.
Ósmą klasę pożegnałem miniskandalem, średnią 5,6 i nagrodą książkową : „Za wzorową frekwencję”.
.
31 października, 2009 o 23:07
Druzgocący tekst. Przypomniały mi się pieski żywcem zakopane w ziemi, jak je z siostrą wygrzebywałam. 'Nie jest łastwo zabić kota’ – niesamowicie Pan to opisał.
1 listopada, 2009 o 8:13
Aleksandro, Olu, uprzejmie proszę zwracać się do mnie per „ty”. otóż nie życzę sobie byś pisała do mnie „Pan” w szczególności przez duże pe. forma „Pan” uwłacza takim ludziom jak ja. Jeżeli już musisz używać jakiegoś erzacu w rozmowie ze mną, to pisz: „głupi chuju” itp. ja mówię poważnie.
wiem, że piszę niesamowite teksty
1 listopada, 2009 o 14:24
ja wiem, że ty wiesz, ale ja nie wiedziałam, stąd mój czysty i niczym nie skrywany zachwyt. po prostu musiałam to napisać.