.
Świniobicie ma dwa oblicza. To smutne i dramatyczne, kiedy świnia kwicząc kończy swój żywot pod obuchem siekiery i noża prowadzonych wprawną ręką rzeźnika. I to radosne, kiedy z kotła wyciąga się pierwsze gorące kawałki tłustego mięsa i próbuje świeżynki. Najlepsze kawałki to: policzki, podgardle i ozór. Mięso to ma tak delikatną i dziwną konsystencję, że trudno to opisać. (oczywiście ozór należy przed ugotowaniem – tylko gotowany jest jadalny – sparzyć wrzątkiem i oczyścić).
Nie każdy miał jednak możliwość własnej hodowli 2-3 wieprzków. Dlatego większość na samą myśl o gotowanym świńskim ozorze – nie wspominając o przepysznym świńskim móżdżku, który usmażony z cebulką i jajkiem ma konsystencję kremu i rozpływa się na podniebieniu – krzywi się.
Indywidualny smak przez lata oszukiwany dodatkiem: soi, glutaminianu sodu, konserwantami przywykł do constarowskich szynek. Napompowane wodą kawałki o jednakowym smaku z tego samego płynu wędzarniczego, tak wielkie, że gdyby możliwe było ich ożywienie nikt nie zachwyciłby sie efektami z Jurassic Park – mielibyśmy to na co dzień, tuż za oknem.
Czasami zdarza się, że konsumenci przeczuwają, że coś jest nie tak. Za każdym razem kupują coś innego. Zmienia się nazwa, kolor, kształt a nawet konsystencja ale smak jest ciągle ten sam. Rozpoczynają indywidualne poszukiwania. I tak trafiają na tzw. ryneczki (Czy istnieje takie miasto, w którym nie ma ryneczku na którym można od chłopa kupić wiejskie jaja, swojską śmietanę, mleko a nawet mięso z własnej świni, swojską kiełbasę a może nawet pasztetówkę i salceson robiony zamiast w grubej folii, w żołądku?)
W niedługim czasie wszystkie produkty z lodówki pochodzą z ryneczku. nawet zabrudzone odchodami kurze jaja, kupione od tego samego chłopa co zwykle. Gość ma mnóstwo klientów. Trudno się dziwić. Jest bardzo wiarygodny. Zwłaszcza te spracowane, grube i szare od ziemi dłonie są gwarancją autentyczności jajek pochodzenia wiejskiego. Pan zresztą dużo opowiada o swoich dwudziestu kurkach, które – o czym zapewnia – karmi zielonym. Jego stado jest najszczęśliwszym stadem kur w całej galaktyce mlecznej drogi. Opuszcza kurnik rano i wraca do niego dopiero wieczorem, cały dzień spędzając na grzebaniu w ziemi, beztroskim uganianiu się z robaczkami itp.
Jego opowieść jest tak samo prawdziwa jak on. Tylko skąd on ma co tydzień dziesięć palet świeżych, wiejskich, obsranych tu i ówdzie kurzych jaj? Czy istnieje jakiś poziom kurzego szczęścia, po którego osiągnięciu kura zniesie jajko co godzinę? No i te żółtka, prawie czerwone. Pachnące kantaksantyną.
Dawniej metodą „spod lady” wtajemniczeni mogli kupić najlepsze kawałki. Czasy się zmieniły. Kupić można wszystko i wszędzie, ale lada i jej cień ciągle istnieją. Gdzieś pod ladą, w cieniu czekają najlepsze kawałki. Zadziwiają smakiem, konsystencją, sposobem podania. Dziwią jak surowa ryba podana na kawałku ugniecionego ryżu; dziwią jak imbir kiszony; jak wasabi i jak smażony móżdżek świński z cebulką i jajkiem (jedyną przyprawą jest tu sól, pieprz zdominowałby delikatny aromat móżdżku); jak gotowany ozór, duszony w liściach laurowych, cięty w kawałki podany w sosie przyrządzonego z octu winnego, sosu sojowego, dżemu z czarnej porzeczki i kilku kropel tobasco.
Kategoria spod lady będzie dialektycznym przeciwieństwem ciemnej i z perspektywy szlachtowanej świni jednak smutnej strony świniobicia – z kopa w jaja. Tu wszystko będzie inaczej.
17 września, 2009 o 20:22
Widzę, że już przygotowujesz miejsce dla rynsztokowej „Antologii pod choinkę”. Nieszuflada be, a rynsztok cacy.
A nie zauważyłeś Marku, że to są ci sami ludzie pod różnymi nickami, piszący na dwóch portalach jednocześnie? Jajka kupowane w sklepie za rogiem i sprzedawane jako wiejskie?
17 września, 2009 o 20:43
nie, nie ewo. nie tak.
jeżeli miałbym zrobić coś wspólnie z przemkiem – mysle o jakimś projekcie literackim – to zrobiłbym coś w stylu sic et non. wybralibysmy teksty i powiedzmy, że przemek pisałby „sic” a ja „non” – oczywiście nasze impresje (wzajemnie sprzeczne) dotyczyłyby tego samego tekstu.
w nowej kategorii poszaleję tak samo jak w „z kopa w jaja” – tyle, że tutaj wszystko będzie inaczej. Literacki manicheizm. Dobro i zło w odwiecznej walce. Tylko w ścieraniu się tych dwóch postaw mógł się ukształtować przedmiot okreslany dziś „człowiekiem”.
wracając do rynsztok.pl i nieszuflada.pl – nieszuflada to autostrada, po której mknie z prędkością 120 km/h stado fatalnych terkstów, wśród których od czasu do czasu da się zauwazyć dorożkę powożoną przez uzytkownika „Pana Dehnela”. Doroszka budzi zdziwienie, bo przeciez kula się wolno, wszyscy się przyglądaja, bo woźnica taki jakiś dziwny. Ale to tylko aranżacja, forma stylizacji – nic więcej.
Rynsztok.pl jest kameralny, bardziej jakby prywatny – autorski. Ma wazną zaletę – ma swojego właściciela – przemka, który według mojego rozeznania jest najlepszym poetą, który publikuje w internecie (nie wspominam o autorach tomiczków, bo tu rozeznanie mam ciut mniejsze).
Oczywiście teraz rynsztok.pl, pod batutą Krystyny Myszkiewicz zdycha. Krysia się dwoi i troi, mnoży redaktorów, błaga o zmianę statusów administracyjnych – a starych nicków jak nie ma tak nie ma. Krysia powinna poprosić Jarka Łukaszewicza o to, by rpzesłał jej statystyki odwiedzin. Nie z tych dni, w których miała miejsce pyskówka na temat „antologii”, ale wcześniej, kiedy ona redaktorowała. Niech Krystyna zobaczy jak ożywia portal, jak animuje, jak przyciąga siłą swoich komentarzy. Przecież to superbełkot.
Nie wiem czy pamiętasz ewo, ale były takie wpisy – inicjatywa debbie, żeby krysi dac klucze administracyjne, że krysia jest fajna, że będzie dobrze i w ogóle.
chińczycy mawiają: czwang hwen sun-li kwon nijin-g ja’n kwon su egon chi-wa (w wolnym tłumaczeniu: ptak, nawet najładniejszy nie wzbije się w powietrze, gdy dosiądzie go maciora.)
17 września, 2009 o 21:17
Jeśli tę chińszczyznę przetłumaczyłeś prawidłowo, to to jest najgłupsze przysłowie, jakie słyszałam.
By daleko nie szukać – w „Mistrzu i Małgorzacie” Michaiła Afanasjewicza Bułhakowa Małgorzata wzbija się na świni w powierze, a to przecież Muza Mistrza.
A skoro jesteśmy już przy świniach, to dużym świństwem jest oskarżać dyżurującego na portalu, gdy szef bawi w Grecji, a ten go podsyca, by nie wygasł, jest osamotniony i dwoi się i troi i jeszcze dostaje po głowie. To jest duże świństwo.
Ja nie mam pojęcia kim jest „debbie”, zaczęłam czytać teraz dopiero regularnie, ponieważ nieszuflada mnie jakoś metafizycznie odpycha i dorożka teraz tam chyba nawet nie jeździ, więc wchodzę na rynsztok, bo bywać się gdzieś musi, jak się rysuje w komputerze, to trzeba się od czasu do czasu oderwać i bywać.
I zauważ, na hasło „antologia” natychmiast pojawili się ludzie, którzy się miesiącami nie odzywali. Nawet mój ulubiony poeta od afrykańskich klimatów pojawił się natychmiast. I normal.
Widzisz, jacy to interesowni poeci? Na marchewkę jedynie!
Dlatego wolałabym, byśmy szefa rynsztoka nie wabili tym, że jest największym poetą na świecie, tylko inteligentnymi rozmowami. W rynsztoku nie czuje się w komentarzach przyjemności rozmowy. Więc i „Przyjemność tekstu” osiągnąć trudno.
17 września, 2009 o 22:01
ewo, odwrotna wersja przysłowia cytowanego przeze mnie brzmi:
wyjątkowy rodzaj piękna, dosiadłszy świni jest w stanie ją uskrzydlić.
z tymi skrzydełkami i uskrzydlaniem breniemy niebezpiecznie w stronę reklamówiek pewnego napoju energetyzującego.
ewo, to zawsze nieszuflada byla portalem komercyjnym. to tam sie produkowalo 100 wierszy dziennie po to, by administracja zauwazyla plodnosc a byc moze i docenila jakosc oraz – co najwazniejsze – wyslala majla do biura literackiego albo do jakiegos domu kultury o tresci: „mamy fajnego poete do wywlowienia”.
to tam sie ludzie tluka i tlamsza w nadziei na laske dehnelowska, na przychylne slowo, na cokolwiek. zobacz zbierska – dziewczyna odpisuje na kazdy post. nawet na krytyczne uwagi a nawet obelgi odpisuje: „przepraszam, ze się nie podobało. jutro sie poprawię” – bo taka wymiana przychylnych wpisów ma jakąś wartość psychologiczną. ludzie lubią się pocieszyć, znaleźć pocieszenie, zjednoczyć się w jakimś gronie przy świeczkach odmawiając mantrę: „jesteśmy okej, jesteśmy fajowi, jesteśmy boscy”.
17 września, 2009 o 23:30
ależ wszystkie portale poetyckie to zakony żebracze. Artysta nie może być ani w zakonie (chyba, że w jednoosobowym, jak Emily Dickinson), ani żebrać, bo to arystokrata, a nie lump. I niczym pod tym względem nieszuflada od rynsztoka się nie różnią.
Wracam właśnie z „Obiegu” i tam tasiemcowy „manifest neoawangardy”, który z obowiązku zawodowego przeczytałam. Chodzi tam tylko o jedno słowo, o autonomiczność sztuki, międlone zresztą na wszystkie strony niepotrzebnie. Ale, tak, chodzi tylko o autonomię. Tylko, że oni zrywają z odbiorcą programowo, alienują się, stronią od słuchacza, czytacza, oglądacza. I ta ambiwalencja – tu mają odbiorcę w dupie, ale żebrzą o uznanie i poklask.
I podobnie jest na tych portalach poetyckich. Ludzie chcą zaistnieć i być przeczytanymi ustawiając się tyłem do odbiorcy. Bo to mizdrzenie się, to, co uprawia Pani Aleksandra, to przecież taktyka zewnętrza, a tworzy się wnętrzem. Nie stwierdzono zdaje się żadnych połączeń z tymi światami. Można właściwie robić wszystko w świecie zewnętrznym, i laskę i żyć ascetycznie, uczestniczyć w orgiach i nie pokazywać się nikomu. To wszystko nie ma żadnego wpływu na jakość utworów, to nie przenika do wnętrza: świnie i kanalie byli bardzo dobrymi artystami, tak jak i ludzie święci i czyści.
Ale przenika smak. Entuzjazm. Grzeszenie z entuzjazmem przenika. I przenika radosna spontaniczność i dobroć.
Wszystko to jednak i tak są sprawy nikomu nieprzydatne, bo mało jest tych, którzy potrafią takie wibracje odebrać. Stąd te masówki, spędy i pędy, produkcja i nadprodukcja. Tu działa żywioł natury, produkującej więcej nasion, niż potrzeba. A selekcja, jak piszesz, już nie polega na indywidualnym gotowaniu świni. Żyjemy w epoce mechanizacji. I zauważ, wszyscy chcą jedynie zaistnieć w Antologii. Wszyscy już stracili nadzieję na indywidualny zachwyt. Nadzieję, że to, co przeżywają we własnym wnętrzu, kogokolwiek zachwyci. Więc wolą uznanie zespołowe, w kupie…I jest to bardzo silne, zdumiewające zjawisko… Ta potrzeba poetyzowania w takiej formie…A przecież w innej się już nie da…
18 września, 2009 o 6:43
Marku a w jaki sposób wybierane byłyby teksty do pisania sprzecznego w dialogu? Losowo? czy pojawi się sierotka z lasu? Na Twoim blogu księżniczka do wybierania nie pasuje.
Antologia oparta na sprzeczności z jednej strony pochwała z drugiej dekapitacja? Są wiersze, które mogą poruszyć i zachwycić dwie osoby. I co wtedy?
Ewo, zakony poetyckie o tej samej klauzurze są tworzone przede wszystkim do wymiany numeru gadu gadu i adresu maila, a w konsekwencji do plotek towarzyskich.
To jest moja indywidualna teoria na temat potrzeb poetyckich ujawnionych na portalach internetowych.
Tak jak piszesz „uznanie zespołowe” musi wystarczyć prawie poecie zamiast indywidualnego przekonania, że to co tworzy jest dla niego ważne.
I zwróć uwagę jakie pierdolety wypisywane są pod wierszami koleżanek i kolegów. Najczęściej nic w nich nie ma oprócz przeżutej metaforycznej gumy.
18 września, 2009 o 8:26
Izo, bardzo trudno komentować utwory nieukończone. A takie zazwyczaj się pojawiają na forach. Jest jednak coś nielojalnego i nieuczciwego w stwarzaniu dla liderów takiego wygodnego bagienka, by liderzy mogli na ich tle zabłysnąć. T. S. Eliot pisał, że te kręgi poetów mniejszych lub nic nie znaczących są potrzebne, by silny poeta mógł wypłynąć. Ale myślę, że ubiegły wiek nie miał możliwości technicznych takich, jak my mamy. Wtedy nie dało się pokazać swojej twórczości równoprawnie, być od razu na widelcu, jak w Sieci.
Dlatego uważam, że produkcja forowych podtrzymywaczy i przytrzymywaczy, sprzątaczek, wykidajłów i lizusów, cały ten dwór feudalny jest tylko zamydlaniem i niepotrzebnym balastem.
Jak piszesz, ludzie traktują to plotkarsko. Ale tak też nie jest. Jednak każdy ma nadzieję. I daje się tę nadzieję, by utrzymywać masę, czytelność, statystykę. To jest bardzo nieuczciwe.
18 września, 2009 o 11:05
arzekacie jak stare dziady na przystanku autobusowym.
Chadzałam swojego czasu na okręgowe wystawy malarstwa jako widz. Elita omijała te wystawy, była to jedyna okazja, by mógł się zaprezentować plebs związkowy i ten jeden genialny a nie doceniony. Kiedy znajdowałam tego jednego miałam dobry dzień, uważałam, że wystawa jest świetna.
W ten sam sposób jestem odbiorcą portali literackich. Szukam tego jednego wśród setek i nie ma co narzekać, czasami znajduję.
Lubie być odkrywcą. Kiedy nie było internetu ryłam w pożółkłych czasopismach szukając genialnych i zapomnianych, albo niezauważonych. (I znalazłam takiego jednego. Nazywa sie Marek Stokowski). Przeszukiwanie starych czsopism jest bardzo pouczające. Im bardziej coś było modne i głośne w swoim czasie, a nie dostąpiło wyżyn doskonałości, tym jest śmieszniejsze dzisiaj.
18 września, 2009 o 11:06
Narzekacie
18 września, 2009 o 15:10
Ewo, według mnie można rozmawiać nawet o utworach pokracznych, niedokończonych, przecież to wspólnie robimy na tym blogu od wielu miesięcy.
Opisujesz stawanie się poetą na skróty poprzez statystykę i lizusowskie wpisy.
Pod wierszem o pustce szukam rozmówcy, z którym mogę popisać o tezach zen, (zen odnosi się do pustki, do nieistnienia, niemożliwosci formułowania sądów abosolutnie prawdziwych) i raz na tysiąc razy, taką osobę znajduję. Osobę, dla której wiersz jest pretekstem, haczykiem, ale najczęściej to nie wiersz jest pretekstem, ale zupełnie coś innego.
Filozofia dla współczesnych poetów jest skryptem, tak jak osławiona wielokulturowość, babcia i dzieciństwo.
19 września, 2009 o 7:08
Nie zgadzam się Wando z Tobą, nie czuję podobieństw. Przed wojną nawet Witkacy wysyłał na wystawy zbiorowe do Warszawskiego Okręgu ZPAP swoje prace, dokumentuje to w listach, gdzie pisze, że śle z Zakopanego „rulony”. I te wystawy miały za zadanie pokazanie prądów, klimatu sztuk plastycznych, jaki w tym okresie obowiązywał.
Na forach internetowych każdy sobie rzepkę skrobie, potrafi jedynie inwektywami odpowiedzieć „gorąco”, na negatywne komentarze. Wando, to zimni samce i suki, wara im od poezji, królowej sztuk wszelkich! Nawet jak się trafi rodzynek, to i tak pochłania go natychmiast żywioł, jak to określił Marek, pędzącej, poetyckiej szosy.