Rozpoczynam cykl o piszących poezje kobietach ujętych w antologii zatytułowanej „Solistki” Marzanną Kielar, najznakomitszą najprawdopodobniej poetką tego zestawu. Zatytułowany słowem symbolizującym śpiew osobny tom wydany trzy lata temu doczekał się nieprawdopodobnej ilości recenzji zarówno poetów jak i prozaików. Zabrali głos pełen zachwytu nie tylko Wojciech Kuczok i Andrzej Stasiuk. O polskiej Safonie chóralnie zaśpiewali Bronisław Maj (w tomiku), Marian Stala, Michał Olszewski, Jan Zieliński, Piotr Śliwiński, Zbigniew Chojnowski oraz poeci Maciej Robert i Leszek Szaruga. W nieszufladowym czacie dołączyli do chóru apologetów poeci mniejsi.
Czytając „Monodię” skonstruowaną według prawideł liryki Stéphane Mallarmégo i poetów nicości, według ubiegłowiecznych reguł artystów dążących do zaniku podmiotu lirycznego, zastanawiałam się nad słowami poetki wypowiedzianymi na portalu nieszuflada o jej niechętnym pisaniu poezji. Jak to jest, mówię sobie, że Marzanna Kielar, jak wyznaje, pisać nie chce i nie lubi, drukować też nie, poetyckich środowisk nie znosi, skrajną feministką nie jest, kreuje się na Lakistów którzy bez zamieszkania jezior by poetami nigdy nie byli, uznaje tylko twórczość samotniczą i w odosobnieniu, a mieszka w Warszawie, popiera kobiety walczące o swoje prawa, pracuje na uczelni, czyli wśród ludzi i dostaje nagrody literackie. Te zastanawiające paradoksy najłatwiej prześledzić w wierszach poetki w tomie „ Monodia”.
Wiersze pisane są z wyżyn doznań poetyckich najsubtelniejszych i przypominają pejzaże olejne monotematycznie malowane na wystawę o tytule spajającym. Tutaj tym tematem są skały i woda. Jeśli produkcja poetycka, czysto estetyczna i pełna wyrafinowanych zestawień słownych dążących jedynie do jubilerskich zgodności materiału z rzemiosłem i efektownych rezultatów pełni tę właśnie rolę, nic dziwnego, że pośledni, nie wtajemniczony w wysoki tembr głosu śpiewającej Kielar niczego, oprócz błyskotliwości, nie odbierze. Może pokornie, jak obserwuję na nieszufladzie upadnie na kolana i będzie bił pokłony temu poetyckiemu bóstwu, ale niczego, co poeta-człowiek daje drugiemu człowiekowi, nie otrzyma. Złudne porównania do Marii Jasnorzewskiej – Pawlikowskiej są przez recenzentów o tyle nie trafione, że Kielar jak pisze o mitycznych kochankach, to przecież nie bierze pod uwagę niespełnienia ich miłości. Są tam raczej dywagacje czysto abstrakcyjne, gdzie materia ludzka jest bardziej zbiorem komórek wtopionych w żywioł przyrody, niż bytem obcym w ten żywioł wrzuconym. Jednak mityczne scalenie, o którym marzą poeci i artyści jest w tej twórczości umowne. Poetka umawia się jedynie z krytykami swojej poezji za pośrednictwem wszystkich odprysków światowej poezji zawartych w jej wierszach, że tę jedność osiągnęła. Poezja Marzanny Kielar jest jedynie pierwszorzędną ich imitacją.
„Ta odwrócona do nas, przez nas nieoświetlona, strona życia:
śmierć, co gniazduje w gęstwinie splątanych godzin.
Czasem jak kos porusza się szybkimi skokami i rozgrzebuje
ściółkę dnia, to znów stuka jak dzięcioł, dłutowatym dziobem,(…)”
[…]
Neomodernizm pozbawiony dzisiejszej ironii, pełen znaków minionej epoki w poezji Marianny Kielar funkcjonuje jak w zegarku dokładnie i miarowo. Bez żadnych zgrzytów czyta się tę poezję gładko, jak wyprodukowany artefakt nie przez artystę, lecz maszynę nastawioną na właśnie taki gatunek. A poezja nie jest podróbką znanych firm, ponieważ nie musi. Marka Marzeny Kielar jest ugruntowana i poezja może już się samo powielać w nieskończoność. Jej hermetyczność nie leży bowiem w doznaniu artysty, który ewangelicznie schodzi do swojego wnętrza by się móc modlić i kontaktować z Bogiem. Tutaj następuje jakiś diabelski zabieg kontaktowania się jedynie z hermetycznymi kręgami odbiorców, których ilość, głównie pracowników naukowych jest dostateczna, by stanowili jednorodny, wsobny krąg odbiorców tej nieludzkiej, nie przeżytej i nie dającej przeżyć czytelnikowi poezji.
6 września, 2009 o 9:58
Ewo. Pani Kielar trojga imion. Marzanna, Marzena i Marianna. Lepiej poprawić, bo ktoś się uczepi i będzie wałkować.
6 września, 2009 o 10:43
Właśnie nie wiem, Wando, czy bardziej mącić przekaz moich odczuć z czytania Kielar, czy tak zostawić. Pan Jacek i tak mi wytknie złe intencje, nawet, gdy popełniam zwyczajne ludzkie pomyłki.
Zauważ, że na „literackie PL” ta poetka ma jeszcze B z kropką przy nazwisku i widnieje w wikipedii jako Bogumiła. Natomiast ten tomik, o którym piszę, zawiera tylko jedno imię i tego postanowiłam się trzymać: Marzanna Kielar ” Monodia”, Znak 2006.
Widzę, że poetka uczestniczy w właśnie teraz odbywających się Manifestacjach Poetyckich, w świętowaniu w Warszawie.
Więc Wando nie trzeba się tak zastrzegać, że się artystów nie lubi, jak to Pani Marzanna wczesniej deklarowała, bo staje się niewiarygodna. Oj lubi się na starość fety, oj, lubi! Czekają nas Wando jeszcze sałatki majonezowo-kartoflowe! Jak nas tu Marek w netbandzie uwzniośli, to cały świat warszawski rzucimy na kolana! Ach, dożyć tych czasów, tych przeżyć warszawskich, ach…
Zaraz wklejam tekst o następnej solistce, Anecie Kamińskiej, o jej „Wierszach zdyszanych”. Przynajmniej imię ma jedno.