Śniadanie
Wstałem. Jak zwykle kurewsko zacząłem dzień.
– Kawa, gdzie jest kawa? Przecież muszę ją wypić inaczej cały dzień będzie do dupy pomyślałem. Pościel zeszmacona, ubranie dawno straciły swą świetność.
– Trzeba tylko znaleźć świeżą bieliznę powiedziałem do siebie i rozpocząłem poszukiwania.
Szafa, pod szafą, może pod łóżkiem… nie tu nie znajdę niczego co można jeszcze użyć bez przykrych konsekwencji o charakterze dermatologicznym.
W trakcie poszukiwań spotkałem kolegę, w zasadzie stałego sublokatora. Szczur wędrowny. Niezły. Wielki i soczysty, sierść błyszczy na nim jak psu jajca. Miałem kiedyś taką fantazję, żeby drania upolować. Jakie on ma szczęście, że nie gustuje w narkotykach. Kto wie, jakie safari mógłbym urządzić w narkotycznym odurzeniu. Zapewne jego skóra zdobiłaby moją ścianę i byłaby największym z moich trofeów, jako łowcy szczurów.
Kolega szczur nieświadomy moich fantazji stał spokojnie na tylnich łapach, w przednich trzymając kawałki czegoś tam. Nie wiem czym się żywi, ale klimat tego miejsca wyraźnie mu służy. Przykład świetnej symbiozy istot rozumnych. On wie, że u mnie znajdzie zawsze jakiś ochłap do jedzenia i ja wiem, że jak mi zabraknie żarcia, to mogę upolować szczura. Poza tym jest genialnym odkurzaczem, zżera wszystko, co jest w zasięgu długich czułków umieszczonych wokół ryjka.
Grzebiąc w stercie książek, poczułem celofan opakowania pod ręką. Teraz sobie przypomniałem, że na któreś urodziny dostałem komplet bielizny, której nigdy nie otwarłem, bo kto nosiłby gacie z krasnoludkami. Niestety brak bielizny, który najbardziej doskwiera pod sztywnym, tajwańskim dżinsem, jest niezwykle rzeczywisty.
A propos tajwańskiego dżinsu i dżinsu w ogóle. Gdyby ktoś poprosiłby mnie o wskazanie powodów ponadczasowej popularności tego materiału, to odpowiedziałbym: sukces dżinsów zaczyna się w epoce głupich kowbojów, kiedy to wybitnie odmóżdżeni Amerykanie chyba jedyne istoty na świecie, które zamiast palić tytoń, żują go zaczęli paść krowy i poszukiwać złota. Okazało się wówczas, że tylko jeden rodzaj materiału, właśnie dżins, charakteryzuje się taką odpornością na czynniki zewnętrzne, że się nie drze po pierwszym tygodniu noszenia. Jego natura i właściwości były tym samym trochę podobne do tych troglodytów w kapeluszach uganiającymi się za cielakami w lassem w ręku wrzeszczących przy tym: iiiii haaaa!. Nastąpiła tu ta sama korespondencja charakterowo-materiałowa, co na dalekim wschodzie, tylko, że w Chinach, wielowiekowym państwie kultury, skośnooki charakter znalazł swój wyraz w ultradelikatnym jedwabiu, o którym głupi matoł na koniu w kowbojskich butach nie miał w ogóle pojęcia. Innymi słowy, to w epoce dzikiego zachodu dżins, jako wyraz głupoty i brutalności pojawił się w kulturze. Ale dlaczego jest popularny do dnia dzisiejszego? To proste. W każdej społeczności, choćby nie wiem jak była ukulturalniona głupota jest wartością stałą. Zawsze i wszędzie głupota była jest i będzie. Mało tego. Nie jest to kategoria czysto socjologiczna, ale twór jak najbardziej realny, dlatego też potrzebuje swoich środków wyrazu to jest, między innymi: dżinsów. W tym wszystkim najgorsze jest jednak to, że kowbojsko-amerykanski styl życia, to ujeżdżanie byków z mordą pełną tytoniu, skolonizowało nawet daleki wschód. Dziś tam produkuje się dżinsy. Idziesz do sklepu i mówisz sprzedawczyni, że chcesz amerykańskie levisy. Pani ci daje pięćsetjedynki, zakkładasz je na dupę, płacisz jak za jedwab malowany ręcznie. A kiedy wracasz do domu, by nacieszyć się tym prymitywnym gównem, znajdujesz małą etykietkę: Made in Taiwan.
– Lecz ja nie mam nawet tajwańskiego dżinsu! Ja w ogóle nie mam spodni! dotarło to do mnie po chwili. Postanowiłem zatem założyć jedyną część garderoby, która potencjalnie mogłaby okryć mojego penisa i pośladki.
Po odpakowaniu kompletu i pierwszej przymiarce, muszę powiedzieć, że nie było aż tak źle jak myślałem.
– Relatywizm jest relatywny powiedziałem do szczura, który teraz stał się niewidoczny. To, co wcześnie wydało się komuś ładne, ergo godne bycia prezentem urodzinowym a mnie paskudne ( do tej pory nie odpakowałem przecież tych gaci i pewnie nigdy bym tego nie zrobił, gdyby nie potrzeba chwili ) dziś wydało mi się czymś, co można bez straty dla zmysłu estetycznego nosić.
Nóż, margaryna, chleb.
– O nie, to ekstrawagancja, jeść chleb w czasach, gdy wszyscy jedzą ekologiczne pieczywo, które smakiem i wyglądem przypomina złożony papier toaletowy.
Oczywiście szczur nie narzeka. Szczur zresztą nigdy na nic nie narzekał, ani jednej skargi przez tyle lat wspólnego życia. Nie marudził, gdy co dwie sekundy zmieniałem kanały tematyczne w telewizorze. Nie protestował, gdy dłubałem w nosie a następnie kulałem babole w palcach by później strzelać nimi na zakurzoną podłogę. Idealny partner życiowy!
-No właśnie gdzie jest mój przyjaciel? pomyślałem i zacząłem uważnie doglądać szarej skórki buszującej po kuchennej podłodze.
– O jesteś! gdy się nagle pojawił, rzuciłem mu okruch.
Nawet mu to na rękę, raczej na zęby. Gryzoniom podobno całe życie rosną siekacze i czerstwe pieczywo jest dobre jako materiał ścierny. Gdyby jego jedyneczki regularnie nie były ścierane, porysowałby nimi podłogę. A wówczas mógłbym się na niego o to nieźle wkurwić. Bałagan bałaganem, syf syfem, ale porysowane podłogi to już gruba przesada.
Pierwszy kęs. Zęby jak żarna młyńskie pracują. Już czuję jak ściera się szkliwo, już widzę uśmiech mojego dentysty, zdzierającego ze mnie forsę rekonstruując któregoś z siekaczy, który ani chybi skapituluje za którymś śniadaniem.
Dentyści to w ogóle dziwna grupa zawodowa. To chyba jedyny taki przypadek w historii, że ludzie stworzyli mit świeżego oddechu i piszczącego pod językiem szkliwa, by zarobić na tym górę szmalu. Kto w średniowieczu mył zęby? Kto chodził do dentysty? A ludzie mimo to żyli. To samo kilka stuleci wcześniej! Na przykład, u takiego Plutarcha żadna z postaci nie ma problemu z uzębieniem. Żadna także średniowieczna kronika nie wspomina o królu czy też świętym, któremu puchnie morda. Dopiero całkiem niedawno wymyślono bzdurę szczotkowania zębów. Nikt oczywiście nie mówi tego głośno, ale prawda jest taka, że jak się jakiś kawałek metalu poleruje nieustannie, to ten metal się ściera. Tak samo dzieje się z zębami. Dentyści wymyślili sobie, że namówią ludzi do regularnego szczotkowania zębów. Podpisali następnie tajną umowę z producentami past, by ci dodawali jakiś materiał ścierny do swoich produktów wzbogacony kwasami czy innymi środkami żrącymi. Tak powstały pierwsze pasty do zębów. Ludzie oczywiście je kupują i używają, bo nasłuchali się bzdur o świeżym zapachu z mordy, o tym, że jak nie będą szczotkować regularnie siekaczy, to im one wypadną. I napierdalają szczoteczkami ruchy okrężne, ścierając warstwę ochronną, zwaną szkliwem. I im bardziej regularnie to robią, tym bardziej zbliżają się do tego etapu w swoim życiu, w którym w mordzie zamiast zębów będą mieli plastykowe protezy. Pic polega na tym, że za każdym razem zarabia dentysta i producent pasty do zębów, bo protezę też trzeba myć.
Ale nie ma tego złego. Szczur dawno dokończył swój kąsek i teraz łakomie spogląda ukradkiem na miliardy odruchów, które spadają na podłogę. Jak ta bestia odróżni okruch od zwałów kurzu i ziemi, które grubą warstwą ścielą podłogę?
No nic, teraz pomału trzeba to coś przełknąć i już mniej cholesterolu w organizmie. Kurwa, znowu zaoszczędziłem sobie kilka chwil życia. Pożyję dwie minuty dłużej, nie zapchają się moje żyły, umysł zachowa przytomność, no i starcza demencja mnie nie dopadnie. A jeżeli dopadnie i umrę szybciej niż to wynika z moich obliczeń, pozwę producenta tego czegoś do sądu, za brak efektów zdrowotnych. Zgodnie z opisem na opakowaniu, po tak ekstremalnej dawce witamin i przeciwutleniaczy powinienem świecić a moje ciało powinno przypominać starożytnych herosów. Jednak dziś ani ja, ani mój prywatny szczur nie przypominamy, choćby w ogólnych zarysach adonisa.
Teraz trochę trucizny kawa tak na wszelki wypadek. Podobno się nie zasypia po kawie. Ale dlaczego ja znowu ziewam? Szczurowi oszczędzę tego oszustwa. Niech pije rosę z kranu w łazience, oczywiście niech się najpierw dostanie do niego.
Ta cyniczną myślą zakończyłem pierwszy posiłek śniadanie z głowy.
– Aha! Przecież trzeba napić się soku najbardziej zdrowotnej i wykwintnej substancji jaka kiedykolwiek istniała na ziemi. Prawdziwa uczta dla zmysłów i bakterii jelitowych, które z niecierpliwością czekają na kolejną porcję błonnika, który sprawia, że się krócej w kiblu siedzi.
Moje upodobanie, a w zasadzie swoista sokomania, była chyba od zawsze wpisana w naturę, która przypadła mi w udziale. Na imię dano mi Sok, bo widocznie moi rodzice antycypowali ową niezwykłą namiętność, jaką darzyłem od niepamiętnych dla mnie czasów wszelkie odmiany soku. Co więcej, zawsze mi powtarzali: Synu nie pozwól, aby imię twoje odmieniano przez przypadki. Ma być nieodmienne, tak jak ty!. Nigdy nie dowiedziałem się, co chcieli przez to powiedzieć. Gdy byłem mały, to nie interesowałem się tym, gdy dorosłem i chciałem się tego dowiedzieć moi rodzice nie żyli.
Tym czasem szczur ponownie zniknął, poszedł pewnie załatwiać swoje szczurze sprawy, bo nie samym chlebem przecież żyje. Muszę iść do pracy. 7, 8, zbliża się 9 a ja jeszcze ciągle tu siedzę.
Wychodzę z mieszkania. Jeden i drugi obrót klucza i po sprawie drzwi zamknięte. Cały czas zastanawiam się dlaczego je zamykam? Przecież kto kradnie gnój z chlewu? Do tego nie potrzeba wyrafinowanych technik złodziejskich, żeby się w takie dobra wzbogacić. Ale cóż, nauczyli mnie zamykać, więc zamykam. Niedługo będą kazali zamykać wszystko, bo przecież wszystko można ukraść, tylko na dzień dzisiejszy nie wszystko można sprzedać.
2 stycznia, 2008 o 16:08
o wiele lepsze niż poprzednie :)
A tytuły – powinny wzbudzać. Cokolwiek. Intrygować. Zachęcać lub odstraszać. Nie powinny być nijakie.
(takie jest zdanie kelnerki z baru z książkami…)
2 stycznia, 2008 o 16:13
„nie wszystko można sprzedać”
Tu bym nieśmiało oponował.
Pomijając anegdotyczne historie o sprzedaży tramwaju, pałacu kultury itp., to ostatnio widziałem w TV parkę staruszków prowadzących „schronisko dla bezdomnych psów”. Okazało się po czasie, że oni tam te pieski szlachtowali i wytapiali z nich smalec, pakując je w słoiki po dżemie, zakryte gustownie przyciętą folią polietylenową.
Dziwne? No chyba nie, biorąc pod uwagę o wiele bardziej niesmaczne wydarzenia.
Jednak to, że oferowali ten smalcyk na sprzedaż, bynajmniej nie kryjąc się z informacją o zawartości – znajdując nabywców tylu, że nie mogli nadążyć z produkcją – przestaje być śmieszne i stanowi jeden z kontrargumentów na stwierdzenie, że „nie wszystko można sprzedać” :)
2 stycznia, 2008 o 16:43
a co przeszkadza pasta do zębów?
Przecież nie o ścieranie idzie, tylko o higienę.
Inna rzecz, że ludzie chcą pachnieć inaczej niż pachną.
Kiedyś, nawet bez większego wysiłku i efektów specjalnych udało mi się namówić pewną damę na intymne tete a tete.
Kiedy już moment wstępnej kulminacji nastąpił, owa dama usłyszała ode mnie, że akurat w tym momencie nie mam większej ochoty na kopulację grożącą prokreacją i że zwyczajnie chcę jej zrobić „minetę”. I to nie jakąś tam fuszerkę, ale z zaangażowaniem wbić się w jej pizdę i wyssać dokładnie, czym tam dysponuje.
Dama skrzywiła się z niesmakiem i powiedziała: „ale ty jesteś świnia. Nie spodziewałam się tego po tobie”.
I teraz pytam: skąd się wziął u niej ten grymas zniesmaczenia?
Czy pizda, jako element jej fizjologii była poza jej ciałem, a ona tylko ze słyszenia wiedziała, że potrafi wydzielać przykry zapach, którego nie powinno się znosić?
A może niedostatecznie zadbała o higienę i sama myśl o tym, że można to w tej chwili lizać była powodem niesmaku?
Bo przecież grymas zniesmaczenia był wynikiem jej wiedzy, nie mojej. :)