– Najpierw ich wysłuchaj, zresztą w twojej sytuacji pozostała ci tylko alternatywa między umrzeć w nieświadomości a umrzeć wiedząc dlaczego. Mam nadzieję, że to rozumiesz powiedziała Pla prowadząc mnie do tylko jej wiadomego miejsca.
Dachowy mikroświat wcale nie był taki mały, jak mi się na początku wydawało. Mijaliśmy kolejne drzewa i oblepione białym kwiecie krzewy. Moja pewna śmieć, o której poinformowała mnie Pla, oraz świadomość, że już niedługo moje serce przestanie dotleniać szare komórki sprawiła, że postanowiłem wyssać ostatnie chwilę życia maksymalnie. Pewnie i ty uczyniłbyś to samo drogi czytelniku. Czego można bardziej chcieć chwilę przed śmiercią, aniżeli zachwycić się po raz ostatni istotą życia. Ostatnie chwile życia przeżywane świadomie czynią człowieka z człowieka. Gdybym trwonił czas na nieustanną gonitwę w garniturze, teraz zadałbym sobie pytanie: Po chuj mi to było? Na co, skoro za chwilę mnie już nie będzie na stałe?!. Gdybym wierzył w boga, to cieszyłbym się lub płakał, że albo nie pójdę, albo i nie do nieba. Pewnie chciałbym się wyspowiadać, oczyścić z grzechu, z tego, że całe życie byłem świnią, że świniłem się i innych. Jednak ja, o czym dobrze wiesz, nie wierzyłem w boga i chyba to mnie uratowało przed byciem świnią w uniformie. Gdybym taką był nie mając boga, to nie miałbym się komu spowiadać i umarłbym jako świnia.
Ale co może zrobić człowiek, którym jestem aż do tej chwili, w godzinę, a może sekundę przed śmiercią? W tym momencie drogi czytelniku spodziewasz się pewnie kolejnej patetycznej gadki, która zawsze pojawia się w tego rodzaju historiach, w których główny bohater musi zmierzyć się ze świadomością nieodległej śmierci. Mógłbym oczywiście zadać sobie a pośrednio i tobie kilka poważnych pytań o charakterze egzystencjalnym, mógłbym zmierzyć się nawet z samym bogiem, gdybym tylko takowego miał, mógłbym opowiadać o podniesionym czole i stoickim spokoju, który mnie ogarnia w ostatnich chwilach życia. Innymi słowy, mógłbym stać się dla ciebie wzorem lub antywzorem aby zmusić cię do refleksji. Sprawić byś chwilę pomyślał nad swoim życiem, byś wyobraził sobie swoją prywatną sosnową trumnę, do której każdy bez wyjątku zmierza, byś stanął nad nią i zadał sobie pytanie: Po co mi to było?. Mógłbym i owszem, ale i ty dobrze o tym wiesz i ja, że niezależnie od tego, co napiszę pozostaniesz świńskim bydlakiem lub też jego żeńską odmianą.
Idąc, jak się wydawało nieskończenie długą ścieżką wybrukowaną kostką bazaltową, dotarliśmy w końcu do małej altanki, która konstrukcją przypomniała chiński domek herbaciany. Pod dachem w cieniu siedziało kilka osób. Podeszliśmy bliżej.
– To on? zapytała jedna z tych osób, mierząc mnie wzrokiem.
– Tak, to człowiek odpowiedziała Pla.
– Ha, ha, ha zaśmiało się towarzystwo.
– Jakże miło poznać ostatniego człowieka powiedział ten sam gość, po czym wstał, podszedł do mnie i podał mi dłoń i dodał:
– To naprawdę zaszczyt dla nas.
– Ale kim jesteście i czy ktoś w końcu mógłby mi wytłumaczyć, dlaczego tu się znalazłem? pytałem całkowicie zdezorientowany tym ciepłym przywitaniem. Spodziewałem się raczej kolejnego ciosu w głowę, tym razem ostatecznego, po którym nastąpiłaby niezmącona niczym absolutna ciemność.
– Jesteśmy inżynierami odezwała się inna osoba z cienia.
– Właśnie, jesteśmy inżynierami. Projektujemy potwierdził ten, który mnie tak ciepło przywitał.
– Chodź, usiądź z nami. Zaraz ci wszystko opowiemy dodał i trzymając mnie pod rękę zaprowadził do cienia, który dawał bezpieczne schronienie przed promieniami słońca. Usiadłem przy stole. Podano mi chłodny sok, nawet całkiem niezły w smaku. Widocznie wiedzą, że uwielbiam soki pomyślałem.
– Ale tu u was przyjemnie i chłodno w tym cieniu powiedziałem odkładając wypitą do połowy szklankę. Pewnie się dziwisz drogi czytelniku, że stałem się nagle taki rozmowny, wbrew zaleceniom kobiety, która mnie tu przyprowadziła. Otóż nie było to wynikiem roztargnienia, ale świadomym zabiegiem. Swoim gadulstwem chciałem zemścić się na mojej dotychczasowej dręczycielce, która teraz stała obok mnie. Każde zbędne słowo traktowałem jako rewanż.
– Zawsze w cieniu jest przyjemnie, dlatego rzadko, a właściwie wcale z cienia nie wychodzimy powiedział jeden z inżynierów.
– Poza tym cień daje schronienie, zapewnia dystans, dzięki któremu można wszystko dokładnie oglądać, samemu pozostając niezauważonym dodał inny.
– Tak, tak, – przytaknął następny cień jest najlepszym modusem świata, który udało nam się stworzyć.
Przyznam, że zaskoczyły mnie te peany na temat cienia. Mnie przede wszystkim interesowała przyczyna, z powodu której przywlekła mnie tu Pla. Chociaż z drugiej strony zaciekawiły mnie te uwagi inżynierów. Postanowiłem przeciągnąć rozmowę na temat istoty miejsc zacienionych. Cóż miałem do stracenia? Właściwie nic w tej sytuacji, a zyskać mogłem być może kilka godzin życia, mając świadomość, że wkrótce przyjdzie mi umrzeć, o czym poinformowała mnie Pla.
– Jak to? Wy stworzyliście cień? zapytałem.
Ten sam inżynier, który mnie tak ciepło przywitał, oparł łokcie na blacie długiego stołu, przy którym wspólnie siedzieliśmy, pochylił się lekko ku mnie i odpowiedział:
– Kino jest naszym najbardziej udanym projektem. Byłeś kiedyś w kinie? zapytał i nie czekając na moją odpowiedź kontynuował:
– Kinem rządzi prosta reguła: ciemna sala, na której siedzą widzowie i jasny ekran, na którym widać film. Obraz jest tym bardziej wyraźny, im ciemniej jest na sali. Kiedy następuje równowaga natężenia światła, to znika i obraz i ciemna sala i kino jako takie, a najważniejsze, że swoje znaczenie traci istota widza kinowego. A przecież w kinie jest bezpiecznie, jest ciepło, tu jest najlepiej. Widzowie oglądają swoje ulubione filmy, ale tylko z tych, które znajdują się w repertuarze kinowym, mogą wybrać te ulubione…
– Tak, lubią sobie popłakać, pobać i pośmiać się też lubią wtrącił się inny inżynier.
– No właśnie przytaknął Wyobraź sobie teraz coś na kształt wielkiej sali kinowej, w której wszyscy widzowie są od dziecka przykuci do foteli. Dookoła jest ciemno, że nie widzą samych siebie i innych, którzy wraz z nimi siedzą. Ci wszyscy widzowie spoglądają na jeden wielki ekran, na którym cały czas wyświetlane są filmy…
– A kto je puszcza? Przecież ktoś musi zmieniać taśmy zapytałem.
– Nazwijmy ich póki co ONI. Oni cały czas produkują, reżyserują i puszczają te filmy swoim stałym widzom. I tak bez końca, od dziecka. Nadążasz?
– Tak. Mogę sobie coś takiego wyobrazić.
– To teraz wyobraź sobie taką oto sytuację. Nagle, jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności, któremuś z tych widzów udaje się wstać z fotela. Udaje mu się wyrwać z kajdan, z fotela, do którego był przykuty od momentu narodzin.
– Ale to nie jest możliwe odpowiedziałem Przecież taki ktoś, kto od narodzin żyłby w kajdanach, nie miałby świadomości ich istnienia. Po cóż miałby się wyrywać z czegoś, o czym nawet nie ma pojęcia?
– Przecież powiedziałem, że dziwnym zbiegiem się uwolnił, a nie że się wyrywał i uwolnił. Słuchaj mnie dokładnie! odparł lekko zdenerwowany.
– Dobrze, dobrze.
– Zatem taki ktoś się uwalnia. Zaczyna się rozglądać. Następnie wstaje i podchodzi do ekranu. Dotyka go. I co się okazuje?
– No co? zapytałem.
– Okazuje się, że to wszystko, co uważał za rzeczywiste, za coś, co istnieje, bo przecież tylko jedyną jego rzeczywistością, było to, co widział na ekranie, nie istnieje. Jest tylko płaskim obrazem. I teraz kolejne pytanie: jak uważasz, czy dotychczasowy widz, który teraz dowiaduje się o kinowej fikcji, dopuści do siebie myśl, że to, co oglądał przez całe swoje życie było filmową fikcją?
Chciałem odpowiedzieć analogicznie jak poprzednio. Czyli, że aby umieć rozróżnić to, co rzeczywiste od tego, co fikcyjne, widz ten musiałby wiedzieć czym jest rzeczywistość a czym fikcja. A póki co, to na tym etapie jego opowiastki widz ten miał do dyspozycji tylko ciemną salę kinową, która była rzeczywista, ale tak ciemna, że nie mogła stanowić żadnego kryterium dla właściwej identyfikacji kolorowych obrazów na ekranie, jako nierzeczywistych. Po drugie, widz ten musiałby mieć wszystkie rzeczywiste nawyki, musiałby być istotą całkowicie uspołecznioną, która byłaby przede wszystkim ciekawa świata. A jak można być ciekawym świata, skoro ten świat był owemu widzowi cały czas pokazywany. On nigdy nie mógłby wyrwać się z roli widza i zmienić się w badacza. Bynajmniej nie z tego powodu, żeby nie chciał, ale dlatego, że innej roli nie znał, oprócz roli widza.
Powstrzymałem się jednak od wskazywania sprzeczności w opowieści o kinie i udzieliłem takiej odpowiedzi, której jak mi się wydawało oczekiwał inżynier. Powiedziałem:
– Tak. Natychmiast by się zorientował.
– A właśnie, że nie odparł uśmiechając się do mnie w ten sposób, w jaki ojcowie do swoich naiwnych pociech i dodał:
– Po dotknięciu dłonią ekranu, kiedy zorientowałby się, że to tylko obraz, natychmiast w panice wróciłby do swojego znanego i bezpiecznego siedzenia, na którym do tej pory cały czas siedział. Tak bardzo nie chciałby uwierzyć w ową fikcję. Ale wyobraź sobie, że mijają lata. Ten uwolniony widz z czasem rozpoczyna swoją wędrówkę po sali kinowej. Pierwszy szok już minął. Teraz ciekawość bierze górę nad strachem i paniką. Zwiedza najpierw inne rzędy krzeseł, ogląda innych widzów. Ogląda ich dłonie, nogi i korpusy. Porównuje ze swoim ciałem i dochodzi do wniosku, że sam jest jednym z nich. Tylko zadaje sobie ciągle pytanie: Dlaczego oni nie wstają? Nie chodzą tak jak ja?. Nie chce być sam, zatem próbuje uwolnić innych widzów z foteli. Tym jednak kajdany nie puszczają, co więcej nie zauważają go, bo ciągle oglądają coraz to nowy film. Widząc, że wszelki wysiłek jest daremny wpada kolejny raz w panikę. Zaczyna się wydzierać. I nagle dzieje się rzecz niebywała. Otóż w jednej ze ścian kina otwierają się drzwi…
– Jak to otwierają? Dlaczego ich sam nie otworzył, przecież tyle czasu zwiedzał salę kinową? przerwałem opowieść po raz kolejny.
– Żeby dostrzec drzwi i je otworzyć, trzeba wiedzieć, co to są drzwi i wiedzieć, że służą do otwierania odpowiedział spokojnie inżynier.
– Ale słuchaj dalej kontynuował Otwierają się te drzwi, ktoś się w nich pojawia. Nasz uwolniony widz podchodzi do owego ktosia i widzi, że jest on taki jak on sam. Ma nogi, tułów i ręce, które teraz do niego wyciąga. I znowu panika, bo pierwszy raz widzi swoją podobiznę. Ale wraz z paniką pojawia się także uczucie ciekawości. I tak jak małe niemowlę, które wyciąga rączki do swego odbicia w lustrze, teraz także i on podaje rękę nieznajomemu. Ten go chwyta i gwałtownie wyciąga z sali projekcyjnej. Znalazł się teraz na jednym z korytarzy. Widzi krzątaninę tych wszystkich, którzy dbają o ciągłość projekcji filmów, o to, żeby nie było długich przerw. Oczywiście na początku jest on całkowicie zdezorientowany. Oślepia go światło z jarzeniówek, ponieważ jego oczy przywykły do mroku. Ten ktoś jednak trzyma go nieustannie za rękę, nie puszcza go. Zresztą widz wcale nie chce się od tej ręki uwolnić. Chce być bezpieczny, a jedyną oazą bezpieczeństwa w tej nowej sytuacji jest dla niego uścisk nieznajomej ręki. Ręka ciągnie go jednak w jakimś nieznanym kierunku. Mijają kolejne korytarze i kolejnych pracowników kina. Mijają kolejne plany filmowe, na których odbywają się właśnie zdjęcia nowych produkcji. Mijają scenarzystów dyskutujących w oparach dymu papierosowego o nowych pomysłach. I ten ktoś to wszystko ogląda, a ma na to czas, bo jego przewodnik wcale się nie spieszy. Przeciwnie, idzie wolno a od czasu do czasu zatrzymuje się, by ten mógł wszystkiemu się dokładnie przyjrzeć. Szczególnie zainteresowały go zdjęcia do ulubionego serialu, na który zawsze czekał, starając się nie zasnąć, gdy był jednym z widzów kina. Przyglądał się znanym mu z ekranu postaciom, które teraz okazały się być innymi ludźmi. Właśnie wtedy zaczyna świtać w jego głowie niebywała myśl: A może to film o filmie? Może to kolejna produkcja, którą oglądam na ekranie, w dalszym ciągu bezpiecznie siedząc w fotelu?. Jednak porzuca ją, jak tylko docierają do małej salki z projektorem, w której jest dwóch innych ludzi. Jeden z nich zmienia taśmy w projektorze, inny zaś mówi mu, który film teraz ma puścić. Jest zaskoczony tym, co widzi, ale bardziej zaskakuje go widok sali kinowej, którą teraz ogląda z perspektywy projektorowni. Widzi tych wszystkich widzów siedzących w kinie. Ma świadomość, że był on jednym z nich i że nie miał nawet najmniejszego wpływu na repertuar filmowy, bo o tym jaki film leciał w danej chwili decydowali ONI.
Inżynier zakończył opowiadać o kinie i wyzwolonym widzu. Wyprostował się sięgnął po swoją szklankę i napił się, bo zaschło mu w gardle od opowiadania. Spojrzenia i uwaga pozostałych skoncentrowane były na mnie. Zdaje się, że oczekiwali jakiejś reakcji. Odwróciłem się by spojrzeć na kobietę, która mnie tu przyprowadziła i która kazała uważnie wysłuchać, co ONI będą mieli mi do powiedzenia. Okazało się, że ona tez oczekiwała jakiejś reakcji z mojej strony. Nie wiem jak u ciebie drogi czytelniku, ale w moim przypadku mój analityczny umysł podpowiadał mi, że ta cała opowieść z kinem, to metafora mojej wędrówki i powodu, dla którego tu się znalazłem. Dopiwszy swój sok, odłożyłem pomału szklankę i zachowując kamienny spokój powiedziałem:
– I ci ONI, o których mi opowiadałeś, to w rzeczywistości wy, a jestem tym widzem, który się wyrwał z sali i po wielu perypetiach został tu przyprowadzony do was przez tajemniczą Pla, stojąca nieustannie za moimi plecami?
– Nie, nie zaprzeczył wyraźnie rozbawiony inżynier My nie pracujemy w kinie, my zaprojektowaliśmy kino. Inżynier nie może być elementem własnego projektu, chociaż to on decyduje o jego każdym, nawet najdrobniejszym elemencie. Chodź, cos ci pokażę.
Następnie wstał, podszedł do mnie i razem poszliśmy na skraj dachu. Stanęliśmy tuz przy krawędzi. Za nami był wyraźny ogród, w oddali majaczył chiński domek herbaciany, a przed nami jak okiem sięgnąć rozciągała się panorama konstrukcji zbudowanej z wieżowców, apartamentowców, biurowców i rzędów ulic.
– Czy to nie jest piękne? zapytał spoglądając w dal Geometria budowli i ulic. Czysta matematyka.
– Hmmm…
– Wyobraź sobie, że tu nie ma miejsca dla braku proporcji. W tym projekcie nawet aberracja jest zaplanowana. Zobacz na przykład na ten zielony obszar między tymi dwoma wieżowcami. Widzisz? zapytał wskazując ręką na plamkę zieleni.
– Tak.
– Wydawałoby się, że to jakaś niezagospodarowana przestrzeń bez konstrukcji kontynuował Ale tak nie jest. Bo ta zieleń została zaprojektowana jako integralny element systemu. A czy widzisz ludzi?
– Nie, nie widzę. Z tej odległości nie widać nikogo odpowiedziałem starając się dostrzec choćby jednego ludzika.
– Nie przejmuj się, oni też ciebie nie widzą i tego, co ty teraz widzisz. Nie mają pojęcia, że każdego dnia, kiedy idą ulicą, to ulica wskazuje im cel. Oni wybierają kierunek, ale to my inżynierowie, wyznaczyliśmy cel każdej z ulic. My zaprojektowaliśmy każdy dom, każde miejsce pracy, każdy park. Teraz już chyba z łatwością zrozumiesz, że zaprojektowaliśmy także potrzeby, sposób rozrywki i w ogóle cały styl życia. Innymi słowy, bóg stworzył tylko człowieka, a o resztę zadbaliśmy my-inżynierowie.
– Ale…Jak to?!…Ale przecież… To niemożliwe! zacząłem się jąkać, tak wielkie wrażenie wywarły na mnie słowa inżyniera. Było to dla mnie nie do wyobrażenia, że kilku ludzi, nawet gdyby byli genialnymi inżynierami, może zaprojektować cały świat człowieka, wraz z potrzebami, stylem życia, sposobem spędzania czasu wolnego. Chociaż teraz, gdy sobie pomyślałem o tych wszystkich osobnikach w garniturach, którzy posłusznie zmierzali w swoich kierunkach, bez żadnego sprzeciwu czy buntu. Tych wszystkich, dla których szef był niemalże prorokiem. A w końcu tego, który zdzielił mnie w mordę, gdy zakłóciłem jego codzienny rytuał, zaczęło pojawiać się we mnie przeczucie, że to, co usłyszałem może być prawdą. Kiedy ochłonąłem trochę, zapytałem:
– Ale jak to jest możliwe? Jakim cudem stworzyliście tak wielki całościowy projekt? Nikt się nie buntuje, nikt nie protestuje. Wszyscy bezwolnie zamknięci w ramach projektu.
Inżynier uśmiechnął się, poczym chwycił mnie pod rękę i zaprowadził do lornetki, która stała obok. Powiedział:
– Zobacz. Co widzisz?
Spoglądając przez lornetkę dostrzegłem wyraźne teraz sylwetki ludzi. Wszyscy gdzieś szli, wszyscy w szeregach i mniej więcej tak samo ubrani.
– Widzę ludzi odpowiedziałem po chwili.
– Właśnie na tym polega twój problem, że ty widzisz ludzi. Dla nas są to konsumenci, kolejne cyferki od jedności liczone w górę. My inżynierowie widzimy tylko wskaźniki, słupki, elementy dynamicznego projektu, który stworzyliśmy i tworzymy. A teraz weź skieruj lornetkę na jakieś mieszkanie. I co widzisz?
Wykonałem posłusznie polecenie inżyniera. Przez wybrane losowo okno zajrzałem do przypadkowego mieszkania.
– Widzę telewizor, radio. Jakaś rodzina. Mężczyzna, kobieta, dwójka dzieci. W tej chwili coś jedzą…
– A co? Widzisz? Możesz powiedzieć? zapytał.
– Chyba kurczaka.
– Co widzisz jeszcze?
– Mieszkanie ładne, nie to, co moje. Czyste. Ściany białe. W ogóle porządek…
– Prostokąt czy kwadrat? zapytał
– Co prostokąt? zapytałem odrywając na chwilę oczy od lornetki.
– No mieszkanie odpowiedział W kształcie prostokąta czy kwadratu?
– Hmmm… Wydaje mi się, że raczej kwadrat. W każdym razie wszędzie kąty proste odpowiedziałem przyglądając się jednemu z pokoi O! Coś się dzieje. Mężczyzna wstaje od stołu, całuje kobietę i dzieci i wychodzi.
– Zobacz gdzie idzie powiedział.
– Teraz jest już na ulicy. Spieszy się gdzieś. Biegnie i zatrzymuje się na przystanku…
– A jak wygląda? przerwał.
– Mniej więcej tak samo jak inni, którzy tu stoją. Czekaj, czekaj. Chyba go zgubiłem. Oni wszyscy wyglądają tak samo powiedziałem i wydawało mi się, że zgubiłem gościa gdzieś w tłumie.
– Patrz uważnie powiedział inżynier Każda cyferka jest cyferką, ale różni się od siebie. Jeden to nie dwa, chociaż różnica jest minimalna.
– O jest! Wsiada do autobusu odpowiedziałem, nie zwracając uwagi na to, co powiedział.
– To dobrze. Zobacz gdzie wysiądzie.
– N tym przystanku nie… o tu, wysiadł. Wchodzi do wielkiego budynku. Idzie do pokoju. Siada, wyjmuje jakiejś karteczki, nalewa kawę z automatu. Pije.
– Kwadrat czy prostokąt? zapytał.
– Stanowczo kwadrat. Tak, kwadrat. Jest zamknięty w kwadratowym pokoju.
– A teraz zobacz na autobus. Gdzie jedzie?
– Chwilę powiedziałem i zacząłem szukać autobusu Wraca z powrotem, tą samą trasą.
– Dobrze, to powinno wystarczyć – powiedział inżynier i dodał:
– Możesz mi wierzyć, lub nie, ale ten osobnik, którego właśnie śledziłeś niczym nie różni się od tego żółtego autobusu. Będzie nieprzerwanie chodził tam i z powrotem po ustalonej trasie od bryły sześcianu foremnego do sześcianu foremnego. Nigdy nie zboczy z kursu. Za każdym razem tak samo będzie wyglądało jego śniadanie. Każdy jego rytuał jest ustalony.
– Co ty opowiadasz?! zaprotestowałem Przecież tyle ludzi traci pracę…
– Masz rację, tylko zastanów się, co taki osobnik zrobi, gdy pracę straci?
– Będzie szukał nowej odpowiedziałem.
– Oczywiście. Wsiądzie do autobusu, skasuje bilet, pojedzie do urzędu pracy, poprosi o ofertę. W końcu znajdzie coś dla siebie. I będzie ponownie wsiadał do autobusu, a może nawet i auta i będzie jeździł tam i z powrotem od sześcianu do sześcianu przez cały rok. Historia zatoczy koło.
– A urlopy? Przecież raz w roku taki człowiek będzie miał urlop. Nie będzie ciągle pracował zapytałem, szukając słabości w planie.
– O tym także pomyśleliśmy. Zaplanowaliśmy te dwadzieścia dni, na konsumpcję. I tu wszystko jest poukładane. Za wycieczkę trzeba zapłacić. Im bardziej egzotyczna, czyli im mniej sześcianów foremnych tym droższa. Osobnik będzie pracował intensywnie by zarobić na to, by móc się chociaż na chwilę wyrwać z codziennego rytmu. I pozornie wyrwie się z niego, zapomni na chwilę o tych samych przystankach i sześcianach, gdy będzie miał dużo pieniędzy odpowiedział inżynier.
– Czyli system nie jest doskonały, skoro pieniądze pozwolą na wydostanie się z niego?
– Przeciwnie odpowiedział spokojnie Słuszne zauważyłeś, że nie istnieje taki inżynier, nawet najbardziej genialny, który mógłby zaprojektować totalny system na taką skalę, którą tu widzisz. Ale jednocześnie, to prawda, że my stworzyliśmy ten projekt. Jednak nie bezpośrednio. Nasza rola ograniczyła się tylko do zaprojektowania wartości.
– Jak to? zapytałem całkowicie skołowany. I nie wiem jak ty, drogi czytelniku, ale w tej chwili czułem się jak małe dziecko na wykładzie z logiki wielowartościowej. Pogubiłem się zupełnie.
– Usiądźmy zaproponował inżynier Wszystko ci wyjaśnię.
Odeszliśmy trochę na bok. Pod jednym z drzew leżał sporych rozmiarów kamień. Usiadł na nim inżynier i dał znak ręką, żebym zajął miejsce obok. Siedzieliśmy tak przez chwilę w milczeniu.
– Widzisz, bo to jest tak powiedział, przerywając milczenie Dawno temu, kiedy to ludzie jeszcze tworzyli społeczeństwa, najmądrzejsi z nich próbowali pomóc im się zorganizować. Stworzyli oni organizację, tak zwany Cień Platona,do której obecnie ja należę oraz inni inżynierowie, których miałeś okazję poznać. Celem organizacji było stworzenie najdoskonalszego ustroju, w którym człowiek mógł być człowiekiem szczęśliwym i mógł czuć się bezpiecznie. Czyli jak widzisz szczytny cel przyświecał owej organizacji. Zatem owi najmądrzejsi tworzyli najróżniejsze teorie ustrojów idealnych, państw doskonałych. Wszystkie z nich okazały się być utopiami. Byłe niemożliwe do realizacji. Jednym z pierwszych takich projektów była platońska polis. Stąd nazwa organizacji. Wielkie państwo-miasto, o ustalonych zasadach działania, rządzone przez mędrców. Później były inne, wydawało się, że doskonalsze koncepcje. A nawet szczegółowo obliczone i zaplanowane Fourierowskie falanstery. Wszystkie te pomysły nigdy nie zostały zrealizowane. W pewnym momencie organizacja zdała sobie sprawę z nieskuteczności projektów pozytywnych. Postanowiono stworzyć projekt negatywny, to jest ustrój bez ustroju. Tak powstał komunizm. Myślano wówczas, że człowiek z natury nie akceptuje żadnej formy panowania. Jednak i ten plan zawiódł już na etapie formy przejściowej. Polała się krew, ale potrafiliśmy z tego wyciągnąć wnioski. Inżynierowie z organizacji zaczęli studiować stare teksty. Wrócono do pism Platona. To właśnie wówczas zauważono coś, co do tej pory nie tyle zignorowano, ile nie właściwie doceniono…
– Co to takiego? przerwałem niecierpliwy finału opowieści.
– To fragment 516. Dziś każdy z nas zna go na pamięć. Brzmi on tak: potrafiłby słońce, i już nie w wodach ani w obcym miejscu majaki jego, lecz samo w sobie w jego własnym siedlisku wzrokiem objąć i obejrzeć, jakie ono jest wyrecytował inżynier.
Jeżeli ty coś z tego zrozumiałeś, jeżeli ty drogi czytelniku potrafisz odnaleźć związek między fragmentem o słońcu a inżynierią, to znaczy, że jesteś albo mądrzejszy niż ja, albo jesteś członkiem organizacji Cienia Platona. Jako, że ja z platonizmem nie miałem nic wspólnego, przynajmniej tak mi się wydawało, chciałem aby mi mój rozmówca wyjaśnił jak się rzeczy mają. Zapytałem:
– Co ma wspólnego słońce z inżynierią i projektowaniem?
-Widzisz, okazało się, że Platon jako pierwszy inżynier zwrócił uwagę na konieczność powiązania systemu wartości z ustrojem. Tylko, że on wówczas popełnił błąd. Dobrał złe wartości. Przyjmując za podstawowe założenie kategorię człowieka, na szczycie wartości umieścił ideę dobra. Wierzył, że poznanie tej idei sprawi, że człowiek wiedząc czym jest dobro nigdy nie będzie źle postępował. Tak stworzył najbardziej naiwną koncepcję, jaka kiedykolwiek mogła być wymyślona: doktrynę intelektualizmu etycznego.
– Ale dlaczego naiwna?! oburzyłem się Nie wiem czy to wymyślił Platon, ale wiem na pewno, że ja jako Sok Rates od zawsze wierzę w to, że człowiek znający dobro, źle czynić nie może! W cale do tego nie potrzebowałem waszego fragmentu 516! Tak po prostu robi człowiek!
– Wiemy, wiemy. Na tym polega twój problem i dlatego tu się znalazłeś. Ale to ci jeszcze wyjaśnię starał się mnie uspokoić inżynier.
– Ale wracając do wartości kontynuował Analizując projekty naszych poprzedników i przyczyny ich niepowodzeń, doszliśmy do wniosku, że czynnikiem degenerującym był po pierwsze: człowiek; po drugie: przepaść między tym, co powinno być a tym, co jest. Czyli różnica między Sein i Sollen; Po trzecie… w tym momencie przestałem go słuchać, przypomniawszy sobie to, o czym mówiła w moim śnie elita świńskiej władzy. Tam też problemem było przedrewolucyjne Sein i Sollen. I znowu zobaczyłem te same wykrzywione ryje, które chciały mnie rozszarpać. Ocuciło mnie lekkie szturchnięcie inżyniera w bok i słowa:
– Rozumiesz o co mi chodzi?
Nie odpowiedziałem. On po chwili milczenia kontynuował:
– Dlatego postanowiliśmy zrównać sferę powinności z tym, co jest. Tu znacząca role odegrała matematyka i wszystkie nauki jej pokrewne. Na początku sprawiliśmy, że dotychczasowe abstrakcyjna kategoria dobra, czyli to, co z człowieka czyniło człowieka, została zredefiniowana. Treść tego pojęcia została przez nas zastąpiona inną, równie potężną abstrakcją, a mianowicie jedynką z nieskończoną ilością zer. Tak oto absolut nieskończenie dobry, został zmieniony na absolut nieskończenie nieprzeliczalny i nikt nie zorientował się, że dobro zastąpione zostało w sposób dyskretny na dobrobyt. Był to traf w dziesiątkę. Bo okazało się, że człowiek przestał być człowiekiem, stając się elementem statystyki, którego miejsce awansuje w słupkach wykresów. Zaczęła rządzić ekonomia. Cel ogólny stał się celem jednostkowym. Nie ma już żadnej sprzeczności. Wszyscy chcą kolekcjonować kolejne zera po przecinku, a najwyższą wartość w tym systemie przecież ma nieskończoną ilość zer. Zatem nigdy nie ma się dość. Mało tego, wszyscy znaleźli się nagle w jednej tabeli, w której każdej jednostce przyporządkowana jest pewna wartość liczbowa od 0 do X, gdzie X dąży do nieskończoności, do nowego etycznego absolutu. Teraz już chyba wszystko jasne.
– Nie zupełnie odpowiedziałem, starając sobie uporządkować wszystko w głowie W dalszym ciągu nie potrafię pojąć, w jaki sposób ta redefinicja kategorii dobra, którą zaprojektowaliście i przeprowadziliście, spowodowała powstanie całego projektu, który mi przed chwilą pokazałeś.
– To proste odparł inżynier, zmieniając pozycję siedzenia Przypomnij sobie ten fragment, który tobie cytowałem i to słońce, o którym była w nim mowa. I teraz obejrzyj się dokoła. Widzisz te wszystkie rośliny, drzewa, krzewy i trawę. Rytm temu systemowi nadaje słońce, które nad tym wszystkim świeci. Nawet intensywność cienia, który daje wytchnienie, zależy od słońca. Gdyby go nie było, cień nie miałby żadnej wartości. Wszystko, co tu widzisz jest mu podporządkowane i od niego uzależnione. Tak samo jest tam na dole, pod nami. Tamten świat ma swoje słońce, które zostało przez nas stworzone. Dlatego cała struktura jest pośrednio naszym dziełem. Zresztą sam widziałeś wszędobylską geometrię, nieustanną gonitwę, w której nie ma nawet odrobiny chaosu. Wszystko zmierza ku temu słońcu, jest mu całkowicie podporządkowane. Społeczeństwo stało się zatomizowanym organizmem, przy czym zrównanie tego, co jest a tego, co być powinno zniosło w tym przypadku sprzeczność między atomem a organizmem.
Teraz dopiero dotarła do mnie prawda o świecie, w którym nieustannie poszukiwałem człowieka. Dopiero opowieść inżyniera z organizacji Cień Platona pozwoliła mi w koncu odnaleźć odpowiedź na pytanie: Dlaczego szukałem człowieka wśród ludzi a mimo to nie mogłem go nigdzie znaleźć. Świadomość totalnego projektu z matematycznym słońcem przytłoczyła mnie. Uświadomiłem sobie bezsensowność moich dotychczasowych poczynań, wszystkich badań naukowych, niekończących się wątpliwości, pytań i odpowiedzi. W jednej chwili stałem się samotny. Zrezygnowany zwiesiłem głowę, westchnąwszy ciężko powiedziałem do inżyniera:
– Już wiem, dlaczego tu jestem.
– Wiem, że wiesz odpowiedział I wiesz, co cię czeka.
– Yhhhmmm.