Znowu przy tym samym stoliku, w tym samym pokoju, w tym samym towarzystwie, mając ciągle ten sam goły beton pod stopami. I jak się łatwo możesz domyśleć drogi czytelniku, wszystkie przedmioty i ludzie w tym pomieszczeniu ponownie znalazły się w tej samej konstelacji, w której były na samym początku, kiedy tu wszedłem. Tu się nic nie dzieje, nic nie zmienia pomyślałem. I jak nigdy, tym razem moja myśl mnie nie zdziwiła. Siedzę ja, na przeciwko mnie Pla, między nami stolik i ta nieznośna przestrzeń. Jak ja nie znoszę tych przestrzeni. Tak małe, a jednak nie do przebycia. Kawałki zbudowane z azotu, tlenu, dwutlenku węgla i innych gazów, mierzone wyciągnięciem ręki, ale jednak nie do pokonania. Na ich końcach zawsze znajdują się tak różne światy, dla których nanometry między nimi są odcinkami nieskończonymi! Kurwa mać! Co ja tu robię?!.
– Wiesz już kim jestem? wyrwała mnie z zadumy Pla.
– Platonem odpowiedziałem bez zastanowienia. W moim umyśle, który wyprodukował dziwaczny sen o świńskiej rzeczywistości, musiał wytworzyć się jakiś odpowiednik pamięci mięśniowej. Do tej pory bowiem kontrolowałem każde swoje słowo, czy gest. Teraz jednak na pytanie mojej niedawnej towarzyszki dnia codziennego, a obecnie prześladowczyni, odpowiedziałem nie tyle mimowolnie, ale całkowicie bezwolnie. Widocznie to zasługa tych obślizgłych, wykrzywionych grymasem nienawiści świńskich ryjów, które mnie osaczyły w końcówce mojego własnego snu pomyślałem.
Tym czasem Pla uśmiechnęła się do mnie i rzekła:
– Bardzo dobrze.
– Jakie, kurwa, dobrze! Mi wcale nie jest dobrze, a co dopiero bardzo! Chcę stąd wyjść! krzyknąłem i zacząłem się szamotać na metalowym krześle. Jednak jak już wcześniej powiedziałem, po moim śnie cały układ pomieszczenia wrócił do sytuacji wyjścia. Zatem, jak się możesz łatwo domyśleć drogi czytelniku, miałem kajdanki na rękach, którymi byłem przykuty do krzesła.
Pla studiując moją gwałtowną reakcję ciągle się uśmiechała. Zresztą i mi, kiedy sobie uświadomiłem, że na nic moje spazmy, na nic okrzyki, że i tak mój dalszy los nie zależy w tej chwili od moich starań, także zachciało się śmiać. Groza zmieniła się w groteskę, a przestrzeń między mną a ową kobietą, nie była już nieskończona, skurczyła się do zera.
– A teraz pójdziesz ze mną i coś ci pokażę spokojnie powiedziała, kiedy tylko przestałem się szarpać. Następnie tym razem głośno zawołała:
– Strażnik!
Drzwi się otworzyły i pojawił się w nich znany mi już gość w mundurze.
– Rozkuj go rozkazała Pla.
Gość w mundurze bez sprzeciwu podszedł do mnie od tyłu, pomajstrował chwilę przy kajdankach i te się otworzyły. Poczułem ulgę na nadgarstkach. Miałem wolne ręce. Mogłem teraz zrobić wszystko, przynajmniej to wszystko, co robiłem do tej pory, kiedy miałem uwolnione ręce. Mogłem eksperymentować, mogłem wkładać palec między pośladki strażnika, a może i nawet samej Pla. Innymi słowy mogłem być sobą. Jednak jak to zwykle bywa i co ty pewnie wielokrotnie doświadczyłeś drogi czytelniku, tego rodzaju możność zawsze ustępuje, gdy pojawia się zaciekawienie. Dlatego w tej chwili ja, niebywale zaciekawiony owym czymś, co miała mi kobieta pokazać, stałem się posłuszny i niemal bezkrytyczny. Spokojnie wstałem i bez żadnej ekstrawagancji zewnętrznej udałem się za nią.
Pla prowadziła mnie wąskimi korytarzami. Przypominały one te z mojego snu. Wąskie, długie i ciemne. Jedyną różnicą, która między nimi dostrzegłem były liczne tu drzwi. Ciekawe co się za nimi kryje? myślałem. Jednak Pla nie zatrzymywała się przed żadnym z nich. Prowadziła mnie ciągle naprzód. Wkrótce znaleźliśmy się przy schodach.
– Dokąd mnie prowadzisz zapytałem.
– Sam zobaczysz odpowiedziała zdawkowo. Jako, że nigdy nie zadowalałem się tego typu odpowiedziami, doceniając zdania wielokrotnie złożone, postanowiłem drążyć temat:
– Chciałbym jednak wiedzieć. Albo mi powiesz, albo dalej nie pójdę. Ani kroku.
Gdy to usłyszała, Pla odwróciła się do mnie. Spojrzała mi prosto w oczy i zapytała:
– Wiesz na czym polega twój problem?
I co? Niby mam jej teraz opowiadać o swoim największym problemie z prostatą? O tym, że piętnaście minut siedzę na kiblu, czując wielkie ciśnienie w pęcherzu i nie potrafię wydusić z siebie choćby kropelki? I że dopiero po około kwadransie koncentracji, po tych wszystkich wyobrażeniach wzburzonych oceanów wody, wodospadu Niagara, w ostateczności wpatrując się w wodę w muszli klozetowej przez szparkę między udami, udaje mi się coś tam z siebie wydusić? Naprawdę mam jej to opowiedzieć? zastanawiałem się. Pla jednak nie spodziewała się ode mnie żadnej odpowiedzi. Powiedziała:
– Zachowujesz się jak dziecko.
– I co z tego? A jaki w tym widzisz problem? Problem to sprzeczność wewnętrzna… i chciałem jej dalej opowiadać o istocie problemów. Ona jednak przerwała mi:
– Nie pierdol mi tu o sprzecznościach! Ty naprawdę nie rozumiesz jeszcze, dlaczego tu się znalazłeś. Ale za chwilę dowiesz się. Dowiesz się wszystkiego. Ruszaj się.
Czy ciebie drogi czytelniku nie zaskoczyła taka reakcja? Ona, do tej pory spokojna, zrównoważona. Ona, która się starała, siliła na formę, której jedynym dotychczasowym objawem wzburzenia, była ta zmarszczka na czole w kawiarni w trakcie incydentu z kelnerką.
Zawsze byłem przekonany, że inwektywy, mimo iż są rodzaju żeńskiego komponują się tylko z wokabularzem męskim. Kobieta nie przeklina. Przynajmniej takie miałem wyobrażenie o istotach z jędrnymi piersiami. Oczywiście nie miałem tych poetycko-romantycznych złudzeń, że kobieta może być ulotna, że może być puchem. Jakim niby cudem mogą być ulotne? Przecież owe piersi o różnej, ale jednak masie nie wygrają z siłą grawitacji.
Nie miałem innego wyjścia. Jeżeli chciałem się dowiedzieć jaki jest cel tej podróży, musiałem odbyć ją do końca i to nie moich warunkach. Bez słowa udałem się za nią.
Pokonywaliśmy kolejne stopnie i kolejne korytarze. Było ich naprawdę dużo. Prawdziwy labirynt. Wszędzie były jakieś drzwi, zza których dochodziły jakieś głosy. W pewnym momencie wpadłem na pomysł, by spróbować uciec. Przecież strażnika nie było. Byłem tylko ja i Pla. Pewnie i ty czytelniku zastanawiasz się: Dlaczego on nie uciekł?. Odpowiedź jest prosta: nie miałem drogi powrotnej. Przed zbłądzeniem w tym labiryncie nie uchroni nawet niebywale analityczny umysł. Na pewno umarłbym gdzieś z głodu zabłąkany w jakiejś odnodze korytarza bez wyjścia. Sytuacja wręcz paradoksalna. Oto ja-więzień, oto jeden tylko budynek, oto ona-Pla, oto on-labirynt-drzwi-i-korytarzy i do tego wszystkiego oto ono-moje-pragnienie-wolności, ale co z tego?
W końcu schody się skończyły i dalej szliśmy wąskim tunelem, na którego końcu była stalowa drabinka. Pla wspięła się po niej pierwsza, stanowczym ruchem odsunęła właz i wyszła na zewnątrz. Udałem się za nią.
Znaleźliśmy się na dziwnym dachu. Wszędzie tu było pełno zieleni, było nawet oczko wodne, w którym pływały kolorowe ryby. Jednak nie usłyszałem żadnego ptaka. Chciałem zapytać moja przewodniczkę i oprawczynię w jednej osobie, co to za osobliwe miejsce, jednak ta oddaliła się już ode mnie. Trochę ogłuszony aurą owego ogrodu, ale także trochę z ciekawości udałem się na jego skraj. I nagle zobaczyłem coś, w co nie mogłem początkowo uwierzyć. Okazało się, że znalazłem się na dachu najwyższej budowli. Dookoła rozpościerała się panorama miasta. Mniejsze i większe budynki, gąsienice ulic. Z tej wysokości ludzie nie byli widoczni. To za wysoko nawet dla ptaków sam sobie w duchu odpowiedziałem na pytanie, dlaczego tu nie słychać świergotu chociażby wszędobylskich wróbli. Co tu jest mikro a co jest makro? Teraz byłem największy, wszystko pode mną jest takie tyci, a przecież jest odwrotnie! myślałem osłupiały. Z osłupienia wyrwały mnie słowa dobiegające zza pleców:
– Pięknie, nieprawda?
Odwróciłem się. To była Pla, która teraz stanęła obok mnie i spoglądając na miniaturowy świat pod nami dodała:
– Ślicznie budują. Cały czas w ruchu, cały czas zmierzają do celu. Nigdy się nie zatrzymują, a ty to chcesz tak po prostu zepsuć.
– Że co? zapytałem zdziwiony.
– Zwyczajnie spierdolić dodała Ale teraz już po wszystkim. Znalazłam cię, a oni już na ciebie czekają. Chodź ze mną Sok Ratesku.
Nie wiedziałem jak zareagować. Czy najpierw zrugać ją za zdrobnienie, którego nienawidziłem, czy też dalej drążyć temat o mnie, jako destruktorze miniaturowego świata, skąd zostałem wyrwany, czy może zapytać kim są oni, którzy na mnie czekają. Wśród tych wszystkich pytań jedno było najważniejsze: Gdzie ja jestem?. Jakiś głos wewnętrzny podpowiadał mi, że wkrótce się wszystkiego dowiem, że każda najmniejsza moja wątpliwość się rozwieje. Na tej wysokości wszystko się rozwiewało, dlaczego nie miałyby rozwiać się moje wątpliwości?
– Chodź za mną ponowiła Pla i odwróciła się. Kiedy zobaczyłem któryś raz jej sylwetkę od tyłu, ponownie w głowie pojawił mi się podziw dla jej symetrycznego piękna. I nagle błyskawiczna myśl zaświtała mi w głowie: Złapię ją, zrzucę z dachu! Wszystkie moje problemy znikną wraz z nią w miniaturowym świecie. Nie ma w nim ludzi, nikt jej nie zauważy!.
Czy to nie fenomenalny pomysł drogi czytelniku? Jeżeli przyznasz mi rację, to zapewne zdziwisz się, dlaczego Pla jeszcze nie znikła a ja teraz idę za nią. Jeżeli jednak uważasz, że uśmiercenie tej kobiety, które z pewnością byłoby skutkiem jej zrzucenia, nie przystoi człowiekowi, to jeszcze bardziej się zdziwisz. Ale dopiero za chwilę.
16 stycznia, 2008 o 10:33
uaahhhh……ale nudy.