.
Dobrych kilka godzin zajęła mi podróż do celu. Nocowałem w zamku Hohnstein.
Polecam ci Przemku to miejsce. Wybierz sobie pokój w bocznej wieży, numer 029. Jedź z dziewczyną. Pokój jest dwuosobowy. Może nie jest on tak luksusowo urządzony jak apartamenty zarezerwowane dla dyplomatów i innych oficjeli, ale masz stąd piękny widok z okna. Nie interesują cię niemieckie landszafty? Słusznie, ja też ma obrazki w dupie.
Z rodzajowych scenek, to najbardziej lubię statyczne strony porno. Bez filmików, same obrazki. Jak mi się coś rusza, to tracę precyzję ujęcia. Ucieka mi stopklatka i nie widzę tego momentu, w którym wciskany w odbyt penis napotyka najpierw na opór mięśni, które w pierwszej chwili w naturalnym odruchu zaciskają się, aby po chwili ustąpić. Właśnie ta chwila, w której penis płynnym ruchem wślizguje się do środka jest dla mnie najważniejsza w estetyce relacji męsko-damskich. I co może się wydawać paradoksem właściwie nacieszyć się kobietą mogę, mając fotografie makro jej odbytu. Zbliżenie, na którym widać jak na dłoni beżowe zmarszczki zbiegające się w jeden punkt. Wówczas mogę ja pokochać po swojemu.
Oprócz pięknych widoczków pokój 029 w bocznej wieży zamku Hohnstein ma jeszcze jedną niespodziankę dla swoich wścibskich gości. Ukryta został tuż za nachtkastilkiem.
Boczna wieża nie była od lat remontowana. Dlatego zachowały się w niej oryginalne tynki wapienne. Ale oprócz tynków zachowało się coś jeszcze. Odsuń szafkę nocną, która stoi obok łóżka przy oknie. Na ścianie znajdziesz wydrapaną jakimś ostrym narzędziem inskrypcję. Żadne tam obcojęzyczne pragnienie w rodzaju: ich will gefickt werden wraz z numerem komórki: 0171.. Nic z tego. Zdziwisz się, ale napis jest w języku polskim. Może finezją i przesłaniem nie odbiega od potencjalnej werbalizacji pragnień erotycznych niemieckiego licealisty, ale ze względu na autorstwo jest ważnym dokumentem historycznym Polski Walczącej. Inskrypcja brzmi:
Tu byłem. Tadeusz Kutrzeba 28.III.1940
Pod nią widnieje dopisek:
Planuję kolejną akcję bohaterską. 2.01.1942. godzina 4.54 / mjr Sucharski
Rano zszedłem do recepcji i zapytałem, o której można zjeść śniadanie w hotelowej restauracji. Miła i bardzo ładna pani o śniadej cerze, kruczoczarnych włosach, pełnych ustach i dużych oczach poinformowała mnie najgrzeczniej jak umiała, że z powodu jakiejś awarii w kuchni nie ma co liczyć na posiłek i że najlepiej zjeść w którejś z nieopodal położonych knajp.
Wiesz Przemku, te niemieckie Turczynki są wręcz przecudownej urody. Koleś mi kiedyś opowiadał, że Turczynki się dobrze w pupę rypią. Oszczędzają błony dziewicze dla swoich tureckich mężów. Podobno w noc poślubną muszą być dziewicami. Jeżeli okaże się inaczej małżonek może zwrócić żonę jej rodzinie i zażądać odszkodowania. Oprócz tego na kobietę i jej rodzinę spada hańba i by ją zmyć bracia dziewczyny mogą rozpustna kobietę ukamienować.
Mimo wszystko Przemku, mimo zapisanych w kodeksach kulturowych kar i zakazów natury nie można oszukać, stąd ta osobliwa preferencja seksualna Turczynek.
Ale wracając do tej zjawiskowej urody. Wyobrażam sobie tych ssmańskich niedobitków – starców, którzy spacerując ulicami oglądają teraz untermenschki i podziwiają ich urodę. Wyobrażam sobie zdziwienie, kiedy w trakcie rodzinnych obiadków niedzielnych patrzą na swoje aryjskie dzieci i wnuki szkaradne córki o końskich szczekach, jajowatych i podłużnych łbach i porównują ich do piękna rodem z bliskiego wschodu. Wyobrażam sobie te ssmańsko-eugeniczne rozterki: kto tu jest rasą panów?. Kiedy staruszek o wdzięcznym imieniu Helmut, który najlepsze lata młodości spędził na umschlagplatzu asystując lekarzowi SS przy selekcji i nie stracił nigdy wiary w słuszność narodowosocjalistycznego światopoglądu, kontempluje teraz multikulturową estetykę, która tryska z telewizji, o którą ociera się w kolejce do kasy w osiedlowym ALDI-ku, którą wącha w windzie jadąc na czwarte piętro do swojego mieszkania musi zadać sobie proste pytanie: Jak my się z tych milionów pięknych ciał rozliczymy przed naszym bogiem blondasem?
Niemcom nie pozostaje nic innego, jak tylko wyglansować na błysk buty z cholewami. Założyć mundur. Zasalutować przed lustrem i przykładając sobie parabelkę do lewej skroni nacisnąć spust. W ten sposób kwestia niemiecka rozwiązałaby się sama.
Kiedy zdawałem klucz recepcjonistka powiedziała:
– To list dla pana i podała mi biała kopertę odręcznie zaadresowaną.
– Do mnie? A od kogo? Listów miłosnych nie przyjmuję na pierwszej randce starałem się zażartować. W gruncie rzeczy miał być to subtelny początek flirtu. Ta dziewczyna naprawdę była zjawiskowo piękna. Tak bardzo, że gdyby na piersiach miałaby wytatuowane: Achtung HIV! to i tak nic by mnie nie zatrzymało. Mógłbym się w niej zakochać. Nawet jeżeli miłość ta miałaby potrwać kilka minut w pomieszczeniu socjalnym sprzątaczek.
Recepcjonistka zignorowała aluzję i uśmiechając się w ten sposób, w jaki uśmiecha się do każdego klienta odpowiedziała:
– Był tu wczoraj późnym wieczorem jakiś mężczyzna i prosił by przekazać panu ten list.
– Jak wyglądał?
– Nie wiem. Pracuję dopiero od rana. Obsługiwała go koleżanka z drugiej zmiany.
Wziąłem kopertę do ręki. Obejrzałem ją. Podniosłem do góry, pod światło. Myślałem, że uda mi się podejrzeć zawartość.
Pewnie ty też Przemku zauważyłeś, jak bardzo filmowa jest ta sytuacja. Schemat: gość motelu recepcjonistka koperta od tajemniczego nieznajomego. Dla mnie ta sytuacja nie tyle wydawała się ale była oczywista. Wiem, że w chwili, w której otworzę kopertę coś się stanie i nie musi się to dla mnie dobrze skończyć. Przeciwnie. Otwierając kopertę będę miał przejebane. I tu nie chodzi nawet o poznanie tego, co w środku, ale o samo otwarcie koperty. Zwykle to wystarcza. Zresztą czy wyobrażasz sobie, że istnieje albo że mógłby istnieć na świecie taki zbir, którego zdołałbyś przekonać, że nie zasługujesz na kulkę? W wprawdzie otworzyłeś kopertę do czego się zresztą przyznałeś ale nie zajrzałeś do środka. Nic nie wiesz, o niczym nie masz zielonego pojęcia a jeżeli jakieś możesz mieć to tylko i wyłącznie blade i dlatego można ciebie puścić wolno.
Schowałem kopertę do kieszeni. Jednym podpisem wymeldowałem się i opuściłem hotel.
Otworzyłem ją dopiero w imbisie prowadzonym a jakże przez Turka, u którego zamówiłem duży kebab na talerzu z kompletem sosów i surówkami ale bez ogórka.
Łamaną niemczyzną kucharz przyjął zamówienie. Odwrócił się, sięgnął po bardzo długi, półokrągło zakończony nóż coś około 120-130 cm długości. Kilkoma płynnymi ruchami naostrzył go przy użyciu stalki i zaczął płynnie odkrajać długie skrawki mięsa ze stożka obracającego się na elektrycznym grillu. Widok był niebywały: raz przy razie, raz przy razie. Wszystkie odcięte paski były takiej samej grubości i długości. Perfekcja ruchu doskonalona od lat każdego dnia przez kilka godzin dała o sobie znać.
Bardzo lubię przyglądać się różnym kuchennym technikom cięcia. Zresztą to po precyzji ruchu noża, płynności cięcia oraz po grubości każdorazowo odciętych plasterków poznaje się dobrego kucharza a nie po smaku potrawy. Każdy głupek potrafi usmażyć dobrego kotleta, dodając do niego odpowiednią dawkę glutaminianu sodu. Każda kucharka, która używa VEGETY lub jej tańszych zamienników gotuje wyborne zupy. Nie ma nic łatwiejszego niż gotowanie, gdy pod ręką jest składnik oznaczony kodem: E621.
Ale gdy przez niedopatrzenie lub z innego powodu zabraknie tego cudownego proszku w szafce z przyprawami, to ugotowanie rosołu tak, by dodatkami były pieprz i sól a reszta smaku pochodziła z warzyw i mięsa, okaże się niebywałą sztuką. Esencje smaku warzyw uzyskuje się dzięki odpowiedniemu przetworzeniu. Nie chodzi tu o sam proces gotowania chociaż i on jest istotny. Podstawową kwestią jest cięcie. Warzywo nie może być zmiażdżone na tarce, czy w malakserze. Roślina, by oddała aromat potrawie musi być właściwie pocięta. W odpowiedniej grubości kawałki i co najważniejsze: nóż powinien być wykonany z takiego rodzaju stali, która nie będzie wchodziła w reakcje chemiczne z sokami rośliny.
W Chłopakach z ferajny była taki jeden gruby gościu szef mafii który kroił czosnek żyletką na tak cieniutkie plasterki, że te się rozpuszczały, gdy wrzucał je na rozgrzaną oliwę. On wiedział, że najważniejszą ze sztuk kulinarnych jest sztuka krojenia.
Zjadałem zamówioną porcję w stoliku tuż przy oknie. Musze przyznać, że podano mi wyśmienita potrawę, której nijak nie można porównać do polskich odpowiedników. Mięso wręcz przepyszne. I te sosy. Najlepszy był sos chilli. Nigdy wcześniej nie miałem tak przeczyszczonych zatok.
Poprosiłem o herbatę i wyjąłem kopertę z kieszeni. Dałem sobie jeszcze chwilę namysłu i otworzyłem ją. W środku znajdowała się kartka formatu A4. Po rozłożeniu zobaczyłem na niej jakieś dziwne znaki. Jakiś rodzaj pisma, albo coś w tym rodzaju.
Zresztą Przemku, proszę, sam zobacz:
Przyglądałem się tym egzotycznym szlaczkom, popijając czarną turecką herbatę. Wyjąłem z torby gazetę, która kupiłem jeszcze w Poznaniu. Nagle w lokalu zrobiło się jakieś poruszenie. Turek zaczął głośno dyskutować z klientem, który właśnie wszedł do imbisu. Gościu może nie wyglądał jak menel, ale widać było, że noce spędza na ławkach w parkach.
Pewnie znasz ten typ ludzi Przemku. Ludzi, którzy nie dopuszczają do siebie myśli o tym, by mogli być bezdomni, chociaż faktycznie od miesięcy lub lat nie maja gdzie się podziać. Za wszelką cenę dbają o higienę. O to by być ogolonym, żeby być czysto ubranym i mieć całe buty. Tak jakby myśleli, że dwudniowy zarost zdemaskuje ich kondycję istnieniową, że nagle po małej plamce na koszuli społeczność, w której funkcjonują odkryje ich tajemnicę. Dlatego każdego dnia, o świcie oddają się dokładnej ablucji w miejskich toaletach. Golą się, zaczesują włosy do tyłu. Szorują dłonie i czyszczą paznokcie. W bieżącej wodzie piorą ubranie.
Ten rytuał nie jest w stanie ich długo uchronić przed społecznymi skutkami bezdomności. W pewnym momencie, któraś z tłustych plam na koszuli nie dopierze się. Nie zawini tu brak staranności czy niedostatek mydła. Po prostu są takie plamy, które się nie spierają.
I nagle jedna osoba, druga i trzecia a później czwarta i szósta i siódma i wszyscy zaczynają widzieć małą tłustą plamkę. Mało tego. Okazuje się że plama wprawia w ruch jakiś nieokreślony instynkt dedukcyjny. Ludzie zaczynają zauważać w ogólnym wizerunku bezdomnego inne rzeczy, które wcześniej ignorowali czyli, że buty SA bardzo pozaginane, że choć czyste, to są bardzo ale to bardzo znoszone, że dłonie są spuchnięte a paznokcie, mimo że przycięte są za grube i chyba zagrzybiałe. Ale najważniejszym dowodem bezdomności jest mała reklamówka, z którą ów pan się nie rozstaje. W niej ma cały dobytek to najcenniejsze, co trzeba mieć przy sobie nie mając domu, sejfu, banku itp.
Widać było, że ów gość musiał być częstym bywalcem tego imbisu. Kucharz nie był zadowolony z wizyty tego gościa. Mówił coś do niego po turecku i ku mojemu zdziwieniu tamten odpowiadał także po turecku. Pogawędka, której się przyglądałem, trwała jakąś chwilę. Zabawna scenka: Kucharz coś krzyczy i wymachuje rękami a gość z lekkim jakby drwiącym uśmieszkiem na ustach spokojnie odpowiada. Sekunda za sekundą gadka nabiera szybszej dynamiki. Wątpię by charakterny kucharz długo wytrzymał w argumentacji nie odwołując się do długiego noża, którym władał z chirurgiczną precyzją.
Na szczęście zrobiło się jakieś zamieszanie w lokalu. Kilku nowych klientów, którzy właśnie weszli do baru, należało obsłużyć. W tym czasie, kiedy Turek przygotowywał kolejne dönerkebabowe porcje, jego interlokutor rozejrzał się po lokalu. Kiedy zobaczył mnie uśmiechnął się. Jako, że rodzice nie szczędzili mi lekcji i nauki prawideł dobrego wychowania, z grzeczności odwzajemniłem uśmiech. To wystarczyło. Nieznajomy awanturnik przysiadł się do mojego stolika. Jestem pewien, że to nie powierzchowność czy nadzwyczajny zbieg okoliczności złączył nasze drogi przy jednym stole. Siłą sprawczą nie był też przypadek, ani zrządzenie losu ani inna forma determinizmu. Zadziałała tu duża porcja, charakterystycznie posiekanego mięsa, którą miałem przed sobą na plastykowym talerzu w zestawie z surówkami.
– Guten morgen, albo raczej dzień dobry powiedział nieznajomy spoglądając na rozłożoną przede mną gazetę. Nie musiał być Holmesem w tej chwili, by zorientować się, że mieszkam zza wschodnią granicą. W Niemczech ludzie, którzy przesiadują w godzinach przedpołudniowych w barach i nie są ubrani w charakterystyczne robocze ogrodniczki z nadrukowanymi logo i nazwami firm muszą być obcokrajowcami. Każdy porządny Niemiec przed godziną dwunasta wypracowuje produkt krajowy brutto a jeżeli już przychodzi do imbisu, to tylko na chwilę, by zamówić danie i wziąć je na wynos.
– Je pan? zapytał, wskazując na talerz z kebabem.
– Tak.
– Na pewno? chciał się upewnić a raczej wzbudzić we mnie jakieś bliżej nieokreślone ludzkie uczucia gatunkowej empatii.
– Na pewno odpowiedziałem i nabiłem kolejna porcję mięsa na plastykowy widelec. Podnosząc kęs do ust obserwowałem reakcję nieznajomego. Uważnie studiował tor ruchu dłoni. Coś jednak odwróciło jego uwagę. Spojrzał w kierunku rozłożonej na stole gazety.
– Futark powiedział, wyciągając wystającą spod gazety kartkę, która ktoś zostawił dla mnie w hotelowej recepcji.
– Co takiego?
– Rodzaj starego abecadła odpowiedział. Zdziwiła mnie perfekcja wymowy ł. Nie mówił jak dobrze wyuczony Niemiec, ale jak Polak. Jak się za chwilę okazało z ń i ą poszło mu równie dobrze.
– Skąd pan to wie? zapytałem zaskoczony.
– Hmm mruknął, nie spuszczając wzroku z kartki i dodał Niech pan powie temu barbarzyńcy za ladą: doppel Döner ohne Konblauchsose mit Pommes, ohne Brot.
19 sierpnia, 2009 o 20:55
No ok, zobaczymy co wyniknie z runów markomanów (chyba ;) – nie znam się na tym, zdopingowałeś mnie, żeby przejrzeć). czy pojawi się szalony wyznawca guido von lista? niestety, nie umiałem jednoznacznie odczytać runów (środkowego iskrajnie prawego w dolnym rzędzie, w rzędzie górnym też nie wiem, czy dwa skrajne to Hagal, czy Ur, zresztą – środkowe mogą być Khon lub Khen). Mam nadzieję, że menel rozwiązał tę zagadkę? Możliwe, że jest to imię i numer telefonu zapisany przy pomocy magicznego kręgu. To byłoby nawet sprytne, zapisać dane runami markomanów, odczytać łaciną, przełożyć na futark młodszy, odczytać numer telefonu. Gdyby zachować regułę czytania pisma runicznego od prawej do lewej, numer telefonu byłby dziewięciocyfrowy – 571816477 (zakładając, że znaki po lewej to Hagal). Niestety, nie wiem, czy prawy skrajny run w dolnym rzędzie to Naut czy Gibor. Choć można sobie również wyobrazić, że jest to Perch.
Interesuje mnie w jaki sposób wybrniesz z majora Sucharskiego w poddreźnieńskim zamku.
W ogóle interesuje mnie ciąg dalszy ;)