Po przyjeździe do hotelu każdy myślał tylko o wygodnym łóżku. No może nie każdy, bo Lusia wiedziała, że resztę nocy spędzi na niewygodnej kanapie, gdyż wygodne łoże w sypialni zajęli chłopcy. Lecz świadomość tego nie przeszkodziła jej marzyć o wytchnieniu po dniu obfitującym w takie wrażenia. Okazało się jednak, że tej nocy żaden z członków bandy, włączając w to samego szefa, nie przespał w spokoju.
Atomizer miał wzdęcia po smażonej cebuli, które skutkowały nieznośnym zepsuciem atmosfery w sypialni. Próbował różnych metod, żeby tylko zmniejszyć stężenie metanu w powietrzu. To przyciskał kołdrę do łóżka, tak by uszczelnić maksymalnie wszelkie szparki, którymi gazy trawienne mogły się przedostać na zewnątrz, z nadzieją, że wsiąkną w tapicerkę łoża. To wychodził do toalety i tam uwalniał się od wzdęć. Jak się okazało metody te były wielce nieskuteczne. Materac, na którym spali wypełniony był jakimś rodzajem tworzywa sztucznego, które nie wykazywało najmniejszej nawet skłonności do absorpcji przykrych zapachów. Natomiast, gdy chodził do łazienki, to po drodze zwykle przechodziła mu ochota na pierdzenie, która złośliwie pojawiała się natychmiast, gdy położył się w łóżku.
Lusia też nie miała spokojnej nocy. Za każdym razem, gdy zamykając oczy próbowała zasnąć, natychmiast pojawiał się w jej myślach trzęsąca się, śmierdząca ostryga. Wizja ta przyprawiała ją o odruch wymiotny, tak realnie czuła jej zapach i konsystencję galaretowatego, zimnego gluta na języku. Myślała: To nie był dobry pomysł, by to jeść. To nie był dobry pomysł. Mimo iż raz miała cofkę i o mały włos nie wylądowała z głową w plastykowej misce, którą przezornie postawiła obok legowiska, to nie skapitulowała. Dzielnie walcząc z traumatycznym wspomnieniem kulinarnym, hamując z całych sił torsje powtarzała w myślach: Nigdy więcej! Żadnego eksperymentu! Nigdy więcej!.
Dżak nie miał tego typu problemów. Jego żołądek, wyprodukował taką ilość kwasu solnego, że nie tylko bez problemów trawił kawałki pieczonego prosiaka, ale starczyłoby go jeszcze na trzy całe świnie. Jednak pewna myśl nie pozwalała mu zasnąć. Nie było to wspomnienie niknącej w tłumie gości matki, którą odprawił do ostatniego szeregu, gdy ustawiali się do fotki. Nie były to też rozważania na temat tego, co w życiu dobre, a co złe. Te sprawy były dla niego błahostkami, z którymi zdążył się zmierzyć i które uznał za rozdziały zamknięte w swoim życiu. O dziwo nie przeszkadzał mu w tej chwili także fetor sfermentowanej cebuli, unoszący się w sypialni, który normalnie nieznośnie drażniłby jego wrażliwe nozdrza, a którego teraz nie zauważał. Coś innego spędzało mu sen z powiek. Była to pulsująca w głowie myśl: Co dalej?. Rozważał różne warianty poprowadzenia własnej kariery. Miał świadomość, że właśnie teraz jest jego własne pięć minut i musi to wykorzystać. Nie może zmarnować tej szansy. Myślał o jakimś etaciku w gazecie, najlepiej o tematyce kulturalnej. Tam mógłby się zahaczyć, ale nie stanowisku sekretarza redakcji czy korektora. Jeżeli już to tylko jako redaktor naczelny albo przynajmniej zastępca naczelnego. Tylko takie stanowisko odpowiadałoby jego ambicji. Myślał o etacie w telewizji. Tu w zasadzie wziąłby wszystko, co zaoferują. Wiedział, że tam się dobrze zarabia. Zgodziłby się nawet robić za rekwizyt, element scenografii, byle tylko podliczać kolejne zera po jedynce na koncie bankowym no i oczywiście, co nie było bez znaczenia, móc oglądać siebie na szklanym ekranie.
W trakcie rozmyślań rozważał też możliwość kontynuowania wierszoklectwa. To byłoby chyba najlepszą opcją w tej chwili. Tak, pójdę za ciosem. Kolejne rymowanki, to kolejne nagrody, które zagwarantuje mi proroctwo Miłosza! myślał. Lecz i tu dało o sobie znać niebywałe wyczucie Dżaka jeżeli chodzi o realizm samooceny. Ten sam bezwzględnie obiektywny dajmonion, głos wewnętrzny, które onegdaj uświadomił mu, że nie jest adonisem, gdy ten przeglądał się w lustrze, teraz mówił do niego: Przecież nie masz nic do powiedzenia! Długo nie pojedziesz na tym trzynastozgłoskowcu i na tej archeologii poetyckiej. Prędzej czy później oni się zorientują. Będziesz nikim!. Dżak usilnie starał się stłumić ten głos, snując myśli o karierze na niwie polskiej poezji. Jednak na próżno. Ten sam głos powtarzał: Nie masz nic do powiedzenia. Będziesz nikim. Wiedział, że intuicja go nigdy nie zawiodła, dlatego po chwili wewnętrznego oporu, przestał myśleć o pisaniu wierszy. Jednak za wszelką cenę starał się wymyślić takie rozwiązanie, w którym nie straciłby kontaktu z poezją jako taką. Po chwili wpadł na pomysł: Wiem pomyślał nie będę pisał, ale przecież znam języki obce, to mogę zająć się tłumaczeniem wierszy. Za to też płacą!. Jednak taka perspektywa kariery, w której byłby tylko tłumaczem nie zadowalał go. W dalszym ciągu tkwił w martwym punkcie, miotając się niecierpliwie w pościeli u boku Adamskiego. Nie widząc szans na wybrnięcie o własnych siłach z tej rozterki, postanowił zasięgnąć rady przyjaciela.
– Śpisz? zapytał.
– Nie, nie mogę odpowiedział Adamski, który właśnie szykował się, by kolejny raz udać się do toalety.
– Poradź mi, co dalej?
– Jak to co?
– No, co dalej mam zrobić, jaką opcję wybrać? Nie chcę zmarnować swej życiowej szansy tłumaczył Dżak, przewracając się na drugi bok, by widzieć w tej chwili twarz Atomizera. Poradź mi coś, proszę.
– Hmmm… zastanowił się Adamski. Nie chciał źle doradzić przyjacielowi. Wiedział, że jego los jest od jakiegoś czasu nierozerwalnie złączony z dolą Dżaka. Zatem ta decyzja będzie go tak samo dotyczyć, co przyjaciela. Poniosą takie same konsekwencje. Ewentualny sukces Dżaka, będzie jego sukcesem a gorycz ewentualnej porażki podzielą na dwóch.
Po chwili namysłu Adamski powiedział:
– Nie wiem, co dalej masz zrobić, ale wiem jedno. Musimy stworzyć stronę internetową. Pamiętasz co powiedziała nam Lusia, w kawiarni na dworcu? Pamiętasz o czym mówił ten fotograf, ten Wró… Jak mu tam było?
– Wróbell, Wró Wróbell podpowiedział Dżak.
– No właśnie, pamiętasz? Jak się go pytałeś, gdzie będzie twoje zdjęcie, to powiedział, że w internecie. My też musimy mieć swoje miejsce w internecie. Jak byłem w tym Empiq, wiesz, wtedy, gdy ty gadałeś z Lusią…
– No, pamiętam przerwał mu Dżak, który bardzo zainteresował się tym, co przyjaciel ma do powiedzenia.
– Właśnie wtedy kontynuował Adamski przeczytałem w jakiejś gazecie komputerowej, że internet, to przyszłoś; że w internecie już są sklepy, że można w nich kupować i sprzedawać; że w internecie można oglądać telewizję; że gazety mają swoje wydania internetowe; że tam można znaleźć wszystko. I wiesz, tak sobie myślę, że my musimy podbić ten świat! skwitował.
Dżak zamyślił się. Internet do tej pory znał bardziej z opowieści kolegów ze studiów, którzy przechwalali się jak to oni skutecznie wyrywają panienki przez internet. O internecie słyszał też wielokrotnie w telewizji, gdy to serwowano kolejny njus w stylu Policja ujęła szajkę groźnych pedofilii, którzy rozpowszechniali w internecie pornografię dziecięcą. I gdy miał ostudzić zapał przyjaciela w kwestii zapanowania nad globalną siecią informatyczną, przypomniały mu się nagle słowa Grażyny Torbickiej. Te z wywiadu, gdy opowiadała ona o szerokim nurcie poezji znudzonych gospodyń wiejskich, który rozpowszechnia się właśnie w internecie. Skoro takie osobistości, jak Grażyna, interesują się internetem, czytają co w nim jest. To na pewno internet jest ważny, nie można go lekceważyć pomyślał w duchu, po czym powiedział do Adamskiego.
– Tak, masz racje. Musimy opanować internet. To nasza jedyna szansa. Już to widzę, jak sie podzielimy. Ty znasz się na informatyce, zajmiesz się zatem stroną techniczną, ja zadbam o stronę merytoryczną. Zgoda?
– Dobra odparł Adamski, ciesząc się w duchu, że wreszcie będzie mógł zademonstrować swoje umiejętności nabyte, póki co tylko w teorii, na kursach informatycznych.
Ani się zorientowali, a nastał kolejny, cudowny krakofski poranek. Dwójka przyjaciół nie chciała jednak marnować czasu na zachwycanie się jego estetyką. Chłopcy myśleli tylko o jednym, żeby wcielić wspólne postanowienie w życie. Spakowali się błyskawicznie, gotując się do wyjścia z pokoju. Denerwowała ich trochę Lusia, która w dalszym ciągu nie była w najlepszej kondycji fizycznej, po swoich przygodach z ostrygami. Ociągała się trochę z pakowaniem walizek, to znowu szukała pilniczka do paznokci, który gdzieś się jej zapodział w łazience. Koniec końców, opuścili we trójkę hotel i udali się na dworzec kolejowy.
18 grudnia, 2007 o 16:05
Ponieważ codziennie odwiedzam Pana blog i czytam powieść w odcinkach, z wewnętrznej uczciwości, a też w podzięce za bądź, co bądź – bezpłatną rozrywkę dostarczaną mi przez Pana – piszę ten komentarz.
Rynsztok zaczęłam czytać, jak natrafiłam na pańskie tam komentarze i też przestałam, jak Pan ten, zdawało się, alternatywny portal poetycki, opuścił.
Czytając Pana tutaj nie jestem wolna, jak i Pan, od emocji związanych z pobytem w innych literackich wspólnotach sieciowych.
Dlatego nie piszę tu ani pochwał, ani krytycznych słów, gdyż nie ma to sensu przy braku obiektywności. Natomiast chwalebne są wszelkie poszukiwania źródeł zniekształceń polskiego życia kulturalnego.
Jeśli Pan dokona tak trudnego zadania i stworzy bohatera negatywnego, który oddzieli się od pierwowzoru i będzie żył swoim indywidualnym, negatywnym życiem, osiągnie Pan wolność emocjonalną zarówno swoją, jak i czytelnika.
Czego serdecznie Panu życzę!
20 grudnia, 2007 o 7:39
no to ciesze sie, ze sie podoba i ze bawi.