Krakofskie poranki mają w sobie tyle mistyki, tyle uroku, któremu żadna wrażliwa dusza oprzeć się nie zdoła. Dlatego też cała trójka zakwaterowana w pokoju 106 zbudziła się wraz z pierwszymi promieniami porannego słońca. Jako pierwszy łazienkę zajął Atomizer. Dżak ustąpił mu pierwszeństwa, znając poranne rytuały swego przyjaciela. Wiedział, że Adamski rozpoczyna dzień od kupy porannej. W tym czasie Lusia, trochę zaspana a właściwie niedospana, gdyż przez pół nocy wysłuchiwała jęków i stęków dochodzących z sypialni chłopców, ociężale gramoliła się z sofy.
– Dżak, o której zaczyna się ta cała impreza u Kościotrupków? zapytała ziewając.
Dżak poprawiając różowy szlafrok, który właśnie miał na sobie, odpowiedział:
– Według planu, to o osiemnastej, ale wyjedziemy ze dwie godziny wcześniej, żeby się nie spóźnić. Następnie podszedł do drzwi łazienki, drepcząc niecierpliwie w miejscu, zapukał i powiedział:
– Pospiesz się. Ja też muszę!
Lusia miała jeszcze o coś zapytać, jednak i w jej przypadku fizjologia dała o sobie znać. Poczuła najpierw niepokojący ruch w jelitach, następnie odchyliwszy się lekko na bok, na prawy pośladek puściła cichego, dyskretnego bąka zwanego pospolicie cichaczem. Łazienka była jednak cały czas okupowana przez Adamskiego, w kolejce zaś stał Dżak. Nie było szans by wytrzymała, by doczekała na swoją kolej. Sytuacja wydawała się być beznadzieja. Jednak nie miała zamiaru się tak łatwo poddać. Powtarzając sobie w duchu: Myśl o czymś innym! Myśl o czymś innym!, z całych sił zacisnęła pośladki. Zwieracze do tej pory nigdy nie odmówiły jej posłuszeństwa, ale kiedyś mógł nastąpić ten pierwszy raz i tego miała świadomość. Mimo usilnych starań, mimo nieustannego powtarzania: Jestem poetką, elitą ducha! Niech duch zatriumfuje nad materią!, nie potrafiła opanować organicznego pędu, który zwykle o poranku miał swój finał na muszli klozetowej. Kiedy parcie się wzmogło i zdawało osiągać bezwarunkowe apogeum, Lusia postanowiła porozmawiać o czymkolwiek z Dżakiem w nadziei, że jej mózg zajęty rozmową zapomni o perystaltycznych sygnałach.
– Dżak, a dlaczego nie można kichać z otwartymi oczami?
– Nie wiem odparł pospiesznie Dżak, który podobnie jak Lusia był w sytuacji podbramkowej.
– Ale…. Lusia chciała coś powiedzieć, jednak szef bandy przerwał jej:
– Weź nic do mnie nie mów! i kolejny raz zapukał do drzwi łazienki, by ponaglić Adamskiego. Ten nie miał zamiaru jeszcze wychodzić. Dżak widząc, że nie ma wyjścia, pośpiesznie udał się do wyjścia, mówiąc do Lusi:
– Zaraz wracam.
Lusia została sam na sam w zmaganiu się z własnym organizmem. Dżak tym czasem zapukał do drzwi pokoju 105, w którym, o czym poinformował go recepcjonista, miał zameldować się prof. Vitalij Willg. Otworzył mu starszy pan, także ubrany w hotelowy, różowiutki szlafrok. Z charakterystycznym lwowskim l, zapytał:
– Slucham pana?
Bez pardonu, bez żadnego ale, nawet się nie przywitawszy, Dżak wpadł do pokoju i zamknął się w łazience. Na szczęście układ pomieszczeń, zgodnie ze standardami Hiltona, był taki sam w każdym z pokoi. Dlatego Dżak bez zbędnej zwłoki, która kosztować go mogła reputację, znalazł się w intymnym odosobnieniu.
To, co się zdarzyło później owiane jest tajemnicą. Niektórzy uważają, że Dżak zaprzyjaźnił się prof. Willgiem, a początek tej przyjaźni miał swój początek w toalecie pokoju 105. Inni twierdzą, że młody, polski wieszcz wykorzystał potrzebę fizjologiczną, jako pretekst do poznania jednego z jurorów w konkursie im. Kościotrupków, by zapewnić sobie zwycięstwo. To jednak wydaje się mało prawdopodobne, ponieważ prof. Vitalija Willga Dżak poznał znacznie wcześniej, gdy wybrał się na wycieczkę na wieś. Wszyscy biografowie, mimo różnic w domysłach na temat zdarzenia w pokoju 105, zgadzają się co do jednego: Dżak po opuszczeniu pokoju prof. Willga, przez dwie godziny masował mięśnie żuchwy.
Ale do rzeczy. Po zmaganiach z kupą poranną sytuacja w pokoju unormowała się. Lusia siedziała na sofie, polerując swoje konkursowe trofea, Dżak zadumany spoglądał w okno, Adamski oglądał MTV na ekranie wielkiego telewizora. Wszystko wydawało się być jak było jeszcze kilkanaście godzin temu. Jednak to tylko pozór. Bowiem młodzi poeci zrozumieli jedną ważną rzecz: można być superwieszczem oraz laureatem miliona konkursów poetyckich; można w wierszach zmagać się z duchami najlepszymi; można mieć rekomendacje Miłoszów i mu podobnych, jednak to nie zwalnia z bycia człowiekiem. Najpotężniejsza nawet aura duchowo-natchnieniowa blednie w konfrontacji z cielesnością, z potrzebami organizmu. Wówczas to każdy, nawet sam Miłosz, musiał skapitulować przed koniecznością uformowania stolca. Świadomość tego, która z mocą augustiańskiej iluminacji objawiła się Dżakowi i Lusi, zachwiała ich dotychczasowymi wyobrażeniami na temat polskiej elity ducha. Jak to możliwe, że Miłosz pierdział? nieustannie powtarzał sobie w duchu Dżak wpatrzony w okno. Tylko Adamski wolny był od tego rodzaju refleksji, nieustannie podziwiając przekątną ekranu wielkiego telewizora.
Zbliżała się pora obiadu. Cała trójka zamówiła jedzenie do pokoju. Jedli w milczeniu. Dżak koncentrował się przed galą rozdania nagród w konkursie im. Kościotrupków. Chciał dobrze wypaść zwłaszcza, że jak został poinformowany imprezę ma poprowadzić Tomasz Camel. Lusia zastanawiała się, co na siebie włożyć, Atomizer nie myślał w ogóle. Po obiedzie, także w milczeniu, opuścili pokój.
– Pojedźmy tramwajem odezwała się jako pierwsza Lusia. Nie chciała, aby powtórzyła się sytuacja z dnia poprzedniego. Do tej pory miała zakwasy po tym, jak musiała oralnie uregulować opłatę za przejazd taryfą.
– Zwariowałaś? odpowiedział Adamski Dżak ma jeździć jakimś tramwajem? Coś ci się pomieszało! Sama jedź tramwajem. Dżak i ja bierzemy taksówkę.
Dziewczyna zrezygnowana spuściła bezradnie głowę i pomyślała: Znowu, kurwa, znowu. Nie dam rady tak dwa dni pod rząd. Jednak, nie chcą narazić się na wykluczenie z bandy odpowiedziała smutnym głosem:
– No dobrze, skoro chcecie.
I kiedy już miała wezwać gestem ręki taksówkę, która stała przed wyjściem z hotelu, Dżak powstrzymał ją stanowczym gestem i powiedział:
– Nie. Nie pojedziemy taksówką. Pojedziemy tramwajem. Doskonale ciebie rozumiem.
Nie wiadomo jaka była przyczyna takiej reakcji Dżaka. Młodzieniec ten, przywykły do luksusów, tym razem zdecydował się zaoszczędzić Lusi czterdziestu pięciu minut laskoróbstwa za przejazd. Jedni uważają, że ma to związek ze zdarzeniem w pokoju nr 106, inni zaś dopatrują się w tym chrześcijańskiego miłosierdzia. Koniec końców cała trójka: ucieszona Lusia, masujący nieustannie mięśnie żuchwy Dżak, oraz zaskoczony decyzją przyjaciela Adamski, udali się na przystanek tramwajowy.