Z okien taksówki cała trójka podziwiała krajobraz krakofskich kamieniczek i ulic. Mimo, że od dworca głównego do hotelu, w którym Dżak miał zarezerwowane miejsce było jakieś dwa kilometry, to przebiegły krakofski taksówkarz wybrał trasę okrężną. Z przepisową prędkością najpierw pojechali na przedmieścia, aż do miejsca, w którym kończyła się miejska infrastruktura a zaczynał wiejski krajobraz pól i łąk. Następnie z powrotem do centrum, a później znowu na przedmieścia tylko z innej strony. W ten oto sposób Dżak, Adamski i Lusia zwiedzili Krakuf dosłownie wzdłuż i wszerz. A warto dodać, że o ile powiedzenie: trzymać się kupy wywodzi się z bohemy artystów krakofskich, tak przebyć/przemierzyć coś wzdłuż i wszerz zostało ukute w ramach korporacji taksówkarzy tego miasta. Ten sposób obwożenia klientów stał się z czasem powszechny w innych częściach kraju a następnie został odgapiony przez zagranicznych taksówkarzy. Oprócz niebywałych walorów poznawczych, taki sposób przemieszczania się taksówką miał jedną wadę. Chodzi mianowicie o koszt takiej eskapady. Nierzadko bowiem zdarzało się, że pasażerowie obwiezieni po całym mieście, nie mieli pieniędzy by zapłacić za kurs. W takich sytuacjach taksówkarze nie okazywali litości nierzetelnym płatnikom. Tłukli ich niemiłosiernie i często wywozili do lasu, zostawiając w całkowitej głuszy na pastwę komarów, wilków czy czegoś w tym rodzaju. Na szczęście w tym przypadku chłopcy, mimo że byli bez grosza, wzięli do swej bandy Lusię. A ta, czego dowód dała już w kawiarni dworcowej, gotowa była do wszelkich wyrzeczeń by wkupić się w łaski chłopców.
Po dwugodzinnej przejażdżce taksówka podjechała w końcu pod hotel. Barczysty taryfiarz, z sumiastym wąsem pod nosem i grubą, złotą bransoletą na lewym nadgarstku, odwrócił się do pasażerów na tylnim siedzeniu i powiedział:
– Już jesteśmy. Należy się 928 zł.
– Ona zapłaci odpowiedział Dżak, odwracając głowę w kierunku Lusi.
Lusia bez wahania wyciągnęła z kieszeni portfel. Grzebiąc w nim chwilę, spojrzała na taksówkarza i powiedziała:
– Kurde, forsa mi się skończyła. Nie mam pieniędzy, ale gdyby zechciał pan przyjąć jedną z moich nagród w zamian to mówiąc, schyliła się do torebki, którą miała między nogami i wyjęła z niej kryształowy pokal z wygrawerowaną inskrypcją.
– Sobie chyba jaj robisz powiedział taksówkarz, a na jego twarzy pojawił się złowrogi grymas.
– Ale proszę pana… chciała coś powiedzieć Lusia, gdy nagle przysunął się do niej Adamski i zaczął coś szeptać do ucha. W tym czasie taksówkarz cały czas przenikliwym wzrokiem lustrował Lusię, oczekując należności z kurs. Po chwili Atomizer odsunął się od Lusi i razem z Dżakiem wysiadł z taryfy.
– Słuchaj rybko powiedział stanowczym tonem kierowca do Lusi Jak jest? Płacisz czy wpierdol?
Lusia całkowicie spokojna odpowiedziała:
– Zrobię panu laskę.
Lusia nigdy sama nie wpadłaby na tak brawurowy pomysł, by w zamian za forsę, zaoferować zrobienie laski. Myli się także ten, kto sądzi, że to Atomizer był inicjatorem owej koncepcji: laska za szmal, bo właściwym akuszerem tego rozwiązania, był nie kto inny, jak Dżak we własnej osobie. To on wymyślił teorię: jeżeli chcesz coś osiągnąć w życiu, to rób laski. Atomizer tylko nieznacznie zmodyfikował ową koncepcję, po czym po cichu, do ucha, podpowiedział Lusi, by zrobiła laskę taryfiarzowi. Lusia nie była aż tak naiwna, by zgodzić się na taką propozycję, ale Atomizer zdradził jej, że pierwotnie jest to wymysł nie jego, ale Dżaka. Jako, że Lusia uważała przywódcę bandy za bezwzględnego idola, za wyrocznię orzekającą o tym, co białe a co czarne, uznała takie rozwiązanie, za bardzo dobre. Z tego powodu bez żadnych wątpliwości i zahamowań zaproponowała robienie laski barczystemu taryfiarzowi z sumiastym wąsem.
– Rybeczko powiedział do Lusi taksówkarz, z lubieżnym uśmiechem na twarzy To będzie bardzo dłuuuuga laska.
I zaczął rozpinać rozporek. Lusia zaciskając drobniutkie, kobiece piąstki, ze łzami w oczach przystąpiła do dzieła. Nie to, żeby bolały ją migdałki czy tchawica, lecz dlatego, że właśnie w tej chwili odbierała jedną z ważniejszych lekcji od życia. Uświadomiła sobie, że nigdy nie zostawi przyjaciół na lodzie, że dla przyjaźni jest w gotowa na najwyższe poświęcenia. Uświadomiła sobie także, że w życiu nie ma nic za darmo, że za wszystko trzeba będzie prędzej czy później zapłacić. Był też pełna podziwu dla uogólnienia teoretycznego: żeby coś w życiu osiągnąć trzeba robić laski, którego autorem był Dżak. Myślała z uznaniem: Ile to badań, eksperymentów empirycznych musiał on przeprowadzić, by na ich podstawie wyprowadzić taką teorię?.
Gdzieś po trzech kwadransach wysiłku oralnego, zaczęła ją boleć szczęka. Spoglądała co chwilę do góry na twarz taksówkarza, by upewnić się czy wystarczy. Ten jednak miał cały czas zamknięte oczy i całkowicie nie zauważał jej znaczących spojrzeń. Postanowiła zapytać:
– yyyche aaana, yyy uuussz yystayy? wybełkotała, tak jakby miała kluski w buzi. Chciała zapytać: Proszę pana, czy już wystarczy?. Nie posiadła jeszcze tej zdolności starożytnych mówców ateńskich, którzy uczyli się sztuki wymowy z kamieniami w ustach. Była jednak na dobrej drodze.
Taksówkarz nie otwierając nawet oczu, zdzielił ją z liścia w głowę, mówiąc:
– Stul pysk! Nie rozpraszaj mnie! Widzisz, że się koncentruję!
Po czym chwycił obiema dłońmi głowę dziewczyny, by nadać jej właściwy rytm, zwiększyć tempo: góra-dół.
Po kolejnym kwadransie Lusia nie czuła już szczęki, ale gdy zaczynało się kolejne piętnaście minut jej laskoróbstwa poczuła nagle dziwne ciepło w ustach i usłyszała głośne:
– Maryyyyla! Kochaaaaam cieeeeę!
Był to krzyk taksówkarza. Lusia początkowo myślała, że panu coś się stało. Spojrzała w obawie do góry na twarz jegomościa. Ta była wykrzywiona grymasem rozkoszy. Lusia przerwała czynność, przełknęła to, co miała w ustach i zapytała:
– yyyy juz oooge yść? chciała zapytać: czy już mogę iść?, jednak cały czas czuła bezwład w szczęce po tym morderczym maratonie i miała pewien problem z wymową. Taksówkarz zapinając rozporek odpowiedział:
– Żeby mi to było ostatni raz! Wysiadaj!
W tym czasie Dżak z przyjacielem stali przed wejściem do hotelu i czekali na Lusię. Kiedy zobaczyli, jak wysiada z auta i że taryfiarz nie goni jej z nożem w ręku, odetchnęli z ulgą. Widzieli już, że wszystko poszło gładko. No może nie całkiem gładko dla samej Lusi i jej szczęki, ale mimo wszystko. Lusia podeszła do chłopców, trzymając się za żuchwę powiedziała powoli i tym razem wyraźnie:
– Chłopcy…. dla was zrobię wszystko
– Jak było? Jak wrażenia? zapytał niecierpliwie Dżak.
Lusia masując nadwerężone mięśnie twarzy, powiedziała:
– Z tych wrażeń, to mi szczęka opadła.
Tak oto w Krakofie, stolicy natchnienia, cudownych gówien gołębich, życzliwych taksówkarzy, mieście poetów i artystów, zrodziło się nowe powiedzenie: z wrażenia szczęka opada. Jednak to nie miejscowi byli jego autorami, ale właśnie dzielna Lusia, nieznana do tej pory poetka, która w oparciu o teorię Dżaka stworzyła słynne w całej Polsce powiedzenie. Był to jej własny wkład w rozwój substancji duchowej narodu, który uczynił ją sławną.
30 listopada, 2007 o 7:48
Niestety, całość nie zachwyca. Jakkolwiek akcja jest prowadzona jest lekkim piórem, płynnie i sprawnie, to jednak ucieka w pułapkę rozdętej fabularyzacji, przez co stępia ostrze myśli przewodniej, którą miała być niewątpliwie prześmiewcza satyra.
Np. charakterystyczne cechy Krakofa z celnymi spostrzeżeniami ;-) powinny być ujęte w paru zaledwie zdaniach w taki sposób skonstruowanych, by kondensowały wszystko to, co zajmuje całą stronę. Cały czas należy pamiętać o głównym celu stworzenia tej satyry, bo to ona stanowi o wartości całego opowiadania. Rozmycie jej zbędnymi epizodami zdeprecjonuje całość i sprowadzi ją do postaci tuzinkowego opowiadanka.
Trochę szkoda tego zmarnować, bo rozpoczęło się brawurowo.
Pzdr.
30 listopada, 2007 o 8:15
pisząc „prześmiewcza satyra”, miałem oczywiscie na myśli zamiar wyśmiania cech ludzi kryjących się za postaciami typu „de Prowincja”, których one same nie dostrzegają, bądź biorą je za dobrą monetę, jak również mechanizmów nieodłącznie towarzyszących temu środowisku. Wytknięcie im ich nadęcia, wzajemnych relacji tworzących to bagienko jest ze wszech miar celowe. Trzeba tylko celnie uderzać i nie machać rękami niepotrzebnie tracąc skuteczność, bo w ten sposób można się szybko zmęczyć i zostać znokautowanym przez outsidera, zamiast go znokautować.