Poetyckie pokolenie siedemdziesiąt, jak i pewnie inne pokolenia niezależnie od wieku, zdają się zupełnie nie brać pod uwagę znaczenia czasu w naszym ziemskim bytowaniu, i tego, czy nam się to podoba czy nie, czas który upłynął jest zjawiskiem tak samo konkretnym i nieuchronnym jak ten, który nadejdzie. I cokolwiek swoimi małymi rączkami i małym rozumkiem wyrządzimy i przyrządzimy, i nawet jeśli nam ksiądz katolicki wszystko przy spowiedzi z twardego wymaże, to jednak co było to jest i będzie, nikt nie jest władny tego zmienić.
Podmiot liryczny Piotra Macierzyńskiego we wszystkich wierszach zachowuje się tak, jakby czas w którym przyszło mu żyć nagle został zesłany na ziemię specjalnie dla niego, by mu niekoniecznie życie ułatwić, ale przynajmniej mu nie przeszkadzać. Mija więc wiktoriański wychów, mamy swobodę i wolność, i czytelnik z autentycznym zachwytem dzieli tę zdobycz. Bohater wiersza Czy Bóg naprawdę się o nas troszczy zostaje wyrzucony z domu, toksyczny ojciec pozwala mu zabrać komplet świerszczyków na drogę, ale nie jest to, jak w Panu Dropsie i jego trupie Brzechwy, jego niespodziewany kapitał. Świat, który odnajduje jest o dziwo idealnie skrojony do jego potrzeb, jak i dla tych, których na swojej drodze spotyka:
obmyślałem gdzie by tu zrobić kupę za darmo
a potem przyszła Justyna i zaprosiła mnie na kupę do siebie
i tak już u niej zostałem
Ale fizjologia, która staje się w miarę czytania głównym, jak u dziecka w fazie analnej bohaterem tych wierszy nie jest ani uciążliwością, ani pomocą. Swoboda, z jaką podchodzi do ubiegłowiecznego tabu nic też nie ułatwia. Miłość fizyczna, przedstawiana w wierszach na różne sposoby, tak jak można na wiele sposobów sporządzić kartofle, gdyż w stanie surowym doprowadzić mogą i do zgonu jedzącego, jest uprawiana na równi z wszystkimi czynnościami, jakimi bohater zbioru wierszy się zajmuje:
ani razu nie udało jej się wygrać ze mną w szachy tylko raz
nastąpiła sytuacja patowa gdy grała nago
i ciągle brała do buzi mojego konia
ale nigdy nie potrafiła wziąć mnie za rękę
(Przestać zagłuszyć zapomnieć)
Odczuwa wyrzuty sumienia, gdyż podmiot liryczny jest jeszcze człowiekiem religijnym i tę religijność próbuje zrozumieć opisując odrzucone, lub odrzucane rytuały. W wierszu przypominającym katolicką spowiedź, (48 moich grzechów głównych) wymienia swoje przewiny, które w konsekwencji są tylko usprawiedliwioną koniecznością.
Nie wiem, czy to jest przedstawienie przedstawiciela pokolenia X, czy pokolenia nic, czy głos bezradności człowieka uwikłanego w dzisiejszą cywilizację, w poezję:
żyjemy w społeczeństwie kochającym konkursy
(Jasna Góra)
Nie wiem, na ile autor utożsamia się z bohaterem debiutanckiego tomiku i czy tytuł ma konkretne odniesienie do wiersza Charlesa Baudelairea. Nie wiem, gdyż wypowiedź poetycka, jeśli nie jest spowiedzią dziecięcia wieku, jest skargą rozbeczanego, rozwydrzonego dziecka.
Absolutnie nie widzę powodów, dlaczego dzisiejszy intelektualista, a przecież musi nim być ktoś, kto swoimi wierszami ośmiela się niepokoić wszechświat, rezygnuje z poszukiwań odpowiedzi na ten nieszczęsny stan w jakim się znajduje, trwa w nim i na dodatek z wyraźną przyjemnością. Ale mimo wszystko, na tle swojego pokolenia – egzaltowanego, koturnowego i skłamanego – Piotr Macierzyński pisze przynajmniej szczerze, inteligentnie i dowcipnie. Z dużą przyjemnością przeczytałam o tęsknocie za przyjaźnią, za uczuciami wyższymi, czyli jednak za poszukiwaniem przyczyn:
Eryku tyle lat byliśmy przyjaciółmi
i tylko raz spotkaliśmy się pod prysznicem
ale i tak nic z tego nie wyszło
(***)
Autoironia może jeszcze tego poetę do czegoś doprowadzi. Chociaż, jak czytam inne wiersze na portalu literackie.pl mam uczucie, że Piotr Macierzyński nie tańczy tańca śmierci, ale jak znerwicowany pies, goni własny ogon, natrętnie powracając do tych samych tematów ze zbioru Dance macabre. I w dalszym ciągu w swoim samozadowoleniu puszcza oko do czytelnika:
czasem słuchając tego, co mówią jurorzy
na konkursach poetyckich
myślę że mam wielkie szczęście
w losowaniu
bo niemożliwe żeby czytali moje wiersze
[X X X (im lepiej poznaję kobiety…)]
14 stycznia, 2009 o 21:39
Narrator w wierszach Piotra Macierzyńskiego to prześmiewca. Nie sili się na wyszukane frazesy, za to potrafi zatrzymać zawartymi w wersach słowami na dłużej niż chwilę.
„X X X
gdy staliśmy z Erykiem w szkolnej stołówce
w budynku wynajętym przez wielbicieli Hare Kriszna
którzy tańcząc rzucali w siebie kwiatami i tracili świadomość
zrozumiałem co czują wielcy podróżnicy
uczestniczący w obrzędach dzikich plemion
i przypomniały mi się opisy ceremonii Azteków
tego dnia
w stołówce szkoły podstawowej niedaleko Wejherowa
pojawił się Kriszna
i tylko ja i Eryk tego nie zauważyliśmy”
w tym wierszu jest wszystko: płynięcie pod prąd modom, zdziwienie, brak zachwytu, brak grupowego uniesienia.
I czy z takim naratorem czytelnik ne chce się zakolegować? ja chętnie.
14 stycznia, 2009 o 22:15
To chyba nie jest trudne. Autor, jak czytam na jego stronie autorskiej, bardzo aktywny towarzysko.
Dla mnie to nie jest poezja, tylko kabaretowe teksty, ale lepszy dobry kabaret niż zła poezja.
15 stycznia, 2009 o 7:42
Piotr Macierzyński jest duszą towarzystwa? sądziłam, że to nieśmiały poeta w okularach, dlatego swojego narratora kreuje na prześmiewcę.
Piotr Macierzyński jest dla mnie poetą konkretnych utworów, czyli muszę je przesiewać i zostawić dla siebie tylko kilka do kolegowania.
15 stycznia, 2009 o 9:01
nie, zupełne pudło. Gdyby autor wierszy, był taki jak piszesz, to przecież nie czułby się tak pewnie przed kamerą na YouTube. Wiem coś o tym, bo próbowałam występować na szkolnej akademii raz. Podmiot liryczny to typowy rozbijacz lekcji dowcipami, oczekiwany w klasach, gdyż tylko dzięki takim jednostkom, można szkołę jakoś przeczekać. Autor chyba jest podobny. Dlatego zanim przystąpię do ciężkich dowcipów takiego np. Macheja, o którym tu chcę pisać, to może mi będzie łatwiej po Macierzyńskim tę poezję przeczekać. Ale bym się tą liryką najadła, czy zachwyciła, to mowy nie ma. Ot, rzeczywiście, taki wiecznie dowalający się ostentacyjnie kolega klasowy, a nie miłość.
Tylko jak widzę na stronie poety, aktywność aktorska jest niemal codzienna przez okrągły rok, to trudno, by twórczość nie stała się wyłącznie ilustracją tej profesji. I mamy potem literaturę taką jaką ostano czytałam u Jurija Andruchowycza. Opis imprez, festiwali, spotkań, hoteli. Niczym się to nie różni od ostatniego etapu twórczości Różewicza spisane z telewizora. I tym Macierzyńskiemu grozi ta konkursowa deprawacja. Przestrzegam.
Praca artysty to spotkania ze sobą, a nie z durnotą urzędników od kultury.