.
W „Dzienniku z lat okupacji Zamojszczyzny” (wyd. 1958r.) Zygmunt Klukowski opisał reakcję ludności polskiej na wysiedlanie Żydów w 1942 roku. Nie były to chrześcijańskie łzy współczucia, ani troska o bliźniego. Polacy jak pisze Klukowski: „z otwieranych żydowskich domów rozchwytują wszystko, co jest pod ręką, bezwstydnie dźwigają całe torby z nędznym żydowskim dobytkiem” (s. 292.).
Po 1945 r., biznes trwa dalej. Najszybciej wzbogacić się można w „polskich Eldorado” – w okolicach hitlerowskich obozów zagłady w Treblince, Bełżcu i innych, rozkopując masowe groby i przesiewając ziemię z wykopów w poszukiwaniu ukrytych kosztowności – głównie brylantów. Żeby było szybciej zbiorowe mogiły wysadza się za pomocą materiałów wybuchowych, których po wojnie było pod dostatkiem.
Nie trzeba plamić się trupim jadem, okradać Żydów czy mordować par excellence, żeby – jak to się dobrze mówi po polsku – wyjść na swoje. Jest inny sposób: trzeba stworzyć sobie dobrego Żyda, który będzie znosił złote jaja.
Książka napisana przez Piotra Głuchowskiego oraz Marcina Kowalskiego pt. „Apte. Niedokończona powieść” (wyd. 2010) to klasyczny przykład stwarzanie sobie dobrego, złotodajnego Żyda. Po co? – O tym na końcu..
Ryszard Apte – zanim został przetworzony przez reportażystów z Gazety Wyborczej na tzw. dobrego, złotodajnego Żyda – był niczym nie wyróżniającym się przedstawicielem Narodu Wybranego. Ciężar boskiego palca odczuł na początku lat 40. XX w., na własnej skórze. Zresztą nie on jeden doświadczył tego metafizycznego uczucia – był jednym z 6. milionów wybrańców, który nie doczekał końca wojny.
Rysio Apte podobnie jak każdy jedynak, wychowywany w zamożnej rodzinie mieszczańskiej, opływał we wszelkie dostatki. Uczęszczał do najdroższych szkół, w których edukowany był przez dobrze opłacaną kadrę pedagogiczną. Chłopiec od dziecka uczony był gry na fortepianie (Steinway na pewno zdobił salon dużego mieszkania państwa Aptów, które zajmowało piętro kamienicy – było więc na czym ćwiczyć) a kiedy posiadł tajniki sztuki czytania rozpoczął swoją przygodę z literaturą piękną, od której uginały się półki domowej biblioteki. Poza tym – jak każde dziecko – Rysiu spędzał wolny czas bawiąc się od czasu do czasu gryzmoląc swoje dziecięce bazgroły na czystych kartkach, których było pod dostatkiem w gabinecie ojca.
Sielanka wkrótce się skończyła gdyż On upomniał się o Naród, który Wybrał. Rysiu zginął uciekając z hitlerowskiego obozu pracy.
Pozostało po nim kilka wspomnień, trochę rysunków (bo Rysio Apte nabrał apetytu na rysowanie po tym, jak jego szanowny papa sprawił, że lokalna gazetka opublikowała kilka rysunków synka, ozdabiając nimi będące w modzie wówczas opowiadania drukowane w odcinkach) – i nic więcej. Ale to wystarczyło, by stworzyć sobie Własnego, Żyda Znoszącego Złote jaja.
Przepis na takiego Żyda jest prosty. Sposób przyrządzenia w kilku krokach:
1) Znajdź Żyda. Niezbędne jest, by Żyd był nie tylko nieżywy ale żeby był ofiarą holocaustu. Dlaczego? „Holocaust” w kulturze dobrze się sprzedaje. Ludzie lubią współczuć. Nawet kiedy twój Żyd się w nie sprzeda, to nie masz się co martwić. Żaden Krytyk nie ośmieli podnieść pióra na twojego Żyda. Nie wypada mówić źle o umarłych – to po pierwsze. A po drugie: nie można krytykować dzieł kultury poruszających kwestie martyrologii narodów w czasie II wojny światowej.
2) Jeżeli to możliwe, to niech Żyd będzie młody, niewinny – jak Anne Frank. Pamiętnikowe zapiski dorastającej dziewczynki, z których na siłę robi się intelektualny protest pokolenia skazanego na zagładę, sprzedają się jak świeże bułeczki. Wydawnictwo ZNAK opchnęło już trzecie wydanie a zapewne będzie czwarte, piąte i dwudzieste ósme, bo za każdym razem do nowej edycji zostanie dodana jedna strona dotąd niepublikowana. Podliczmy:
4 wydania x 5000 egz. nakład
Cena: średnio 30 zł / egz.
600 tys. PLN – po odliczeniu kosztów wydawniczych za resztę można sobie coś fajnego kupić.
3) Dobrze by było, gdyby twój Żyd był postacią tajemniczą. Ludzie lubią tajemnice i sekrety. Pamiętaj, że każda postać o której niewiele wiadomo jest postacią tajemniczą. Idealnie by było, gdyby istnienie twojego Żyda potwierdzały dwie- góra trzy wzmianki w jakiejś lokalnej gazetce, która cudem uchowała się gdzieś w magazynach bibliotecznych. Innymi słowy – im mniej wiadomo o twoim Żydzie, tym więcej będziesz mógł o nim powiedzieć. Na przykład niech to będzie taki Żyd, po którym zostało nazwisko zanotowane na okładce zeszytu z rysunkami odnalezionego w trakcie wykopek strychowych i nic więcej. Niech to będzie taki Żyd, który trafił się reportażystom z Wyborczej:
„Reporterzy Gazety Wyborczej w chwili rozpoczęcia pracy nad Niepokojem znali jedynie nazwisko jego autora zanotowane na okładce zeszytu. Dzięki wielomiesięcznej pracy udało im się ustalić jego pochodzenie, dotrzeć do nielicznych dokumentów poświadczających losy jego samego… historyczne śledztwo pozwoliło ustalić zaledwie kilka faktów z życia” (okładka)
4) Twój Żyd musi być postacią wyjątkową. Nie jest? Nie przejmuj się. Patrz punkt wyżej. O twoim Żydzie prawie nic nie wiadomo – dlatego możesz puścić wodze fantazji. Zrób z twojego młodego, niewinnego i tajemniczego Żyda geniusza. Jak? Sprawa jest prosta: niech będzie raczej szczupły niż pulchny. Ludzie szczupli odbierani są jako sympatyczni i mili. Grubasy w kulturze Zachodu raczej mają przejebane. Niech twój Żyd ma same piątki w szkole, niech przed ukończeniem podstawówki opanuje grę na kilkunastu instrumentach: od harmonijki ustnej zaczynając a na ukulele kończąc. Przesadziłem z ukulele? Nie będę się upierał, ale ważne jest by dzieciak był wirtuozem fortepianu. O tym, że musi władać biegle przynajmniej kilkoma językami nie wspominam. Niech będzie obeznany w klasykach literatury światowej, niech zna Platona i Arystotelesa a na trzynaste urodziny niech przedstawi do oceny jakiemuś przedwojennemu profesorowi filozofii swój dwustustronicowy komentarz do Sumy Logicznej Ockhama, w którym zgłosi krytyczne uwagi do teorii supozycji zmieniając tym samym wszystkie ustalone interpretacje logiczne. Niestety ów tekst – jak większość dokumentów z życia – musi zaginąć w trakcie niemieckich bombardować. Jak nie wiesz jak napisać, to ucz się od dziennikarzy z Wyborczej:
„jest delikatnym, chudym chłopcem. Od dziecka rozmowny i rezolutny, uczy się świetnie. Rodzice mogą się nim pochwalić przy każdej okazji. W wieku trzynastu lat potrafi grać na kilku instrumentach, deklamuje poezję po polsku, hebrajsku i niemiecku. Czyta angielskich autorów a oryginale. Lubi Edgara Allana Poe i Jacka Londona, ale też Leśmiana, Lechonia i Boya-Żeleńskiego. (…) Jednocześnie czyta Maya, Kaerstnera i Czechowa. Ostatnio przymierza się do Prousta. Pisze też własne wiersze i opowiadania, wzorowane nieco naiwnie aana rosyjskich romantykach (…) W soboty i niedziele Ryszard daje brawurowe koncerty fortepianowe, które słychać w całej kamienicy, a kiedy gosposia otworzy drzwi na balkon, także w sąsiednich domach (s. 10.)
Bo kiedy Rysio Gra Chopina, to:
„muzykę słychać w całym, przeszło dwustumetrowym mieszkaniu (…) Ryszard uderzający z pasją w klawisze wydaje się w tej chwili starszy, niż jest w rzeczywistości, bardziej dojrzały. W świetle padającym z okna błyszczą kropelki potu na jego czole” (s. 21 n.)
5) Pamiętaj o punkcie nr 1 – twój Żyd musi być martwy. Nie może przeżyć wojny. Ale ważne jest by nie zginął od razu. Twój Żyd musi być Żydem prześladowanym, ukrywającym się. Ukrywając się w wilgotnych piwnicach, zimnych strychach musi nieustannie czuć na swoich plecach gorący oddech owczarka niemieckiego. Taka postać będzie bliższa, bardziej ludzka – mniej abstrakcyjna. Dlatego zamknij swojego Żyda w porządnym hitlerowskim obozie pracy. Może nie zaraz w Auschwitz, bo wszyscy wiedzą jak to się skończy. Pamiętaj – w każdym hitlerowskim obozie pracy znanym z literatury pięknej był przynajmniej jeden wypasiony Ukrainiec w roli kapo, który siał popłoch wśród współwięźniów. Nie możesz o nim zapomnieć. A, i jeszcze jedno – przydałby się tez jakiś Polak folksdojcz, który także nie zna litości. Wyobraź sobie taką oto scenę:
z jednej strony gruby, ogolony na łyso Ukrainiec, wielki jak góra a z drugiej Polak, folksdojcz, trochę mniejszy niż Ukrainiec ale z lepszymi statystykami uśmiercania. Stoją naprzeciwko, spoglądają wściekłymi oczyma pod nogi na skulonego, wychudzonego, szarego z umęczenia Żyda – prawie niewidocznego. Chwilę obserwują, jak przebiera niezgrabnie nogami i rękami próbując się przeczołgać w bezpieczne miejsce. Podnoszą pałki…
Kiepska? Brakuje retorycznych pytań potęgujących napięcie w stylu: „Czy przeżyje? Jak długo jeszcze?”. Zabrakło realizmu w opisie? Wiem, wiem, chłopcy z Wyborczej wymyślili lepszą historyjkę:
„Dwa razy udaje mu się tu cudem ocalić życie, kiedy nadzorujący robotników folksdojcz Piosik wyładowuje się na więźniach, bijąc ich metalową rurką, rzucając w nich cegłami albo kilofem. Wielki chłop, podobno służył przed wojną w Legii Cudzoziemskiej, teraz uznaje za rzecz honorową, aby po jego ciosie lub rzucie, człowiek nie był w stanie wstać o własnych siłach.
Ryszard woli nawet nie patrzeć w kierunku Piosika. Pracuje tak szybko, jak może, ale coraz trudniej mu to przychodzi. Jego ciało nie hartuje się wcale, nie krzepnie od morderczej pracy, jak pisał London. Głód, robactwo i beznadzieja niszczą go równo od strony poranionej skóry i od wiecznie pustego żołądka. Ma permanentne rozwolnienie, a Piosik nie pozwala pójść do latryny, więc Ryszard po prostu cuchnie. Ile jeszcze dni wytrzyma nim potknie się pierwszy raz? Jak długo będzie udawało mu się ustrzec błędu, po którym na jego głowę spadnie kamienna pięść Ukraińca albo młotek Piosika? Ile wycierpi, nim umrze? (s. 92)
Złotodajny Żyd – geniusz, postać cudowna, tajemnicza, uzdolniona itp. – stworzony przez Piotra Głuchowskiego i Marcina Kowalskiego na zlecenie Korporacji Ha!art, umrze dokładnie na stronie 106. książeczki pt. Apte. Niedokończona powieść. Autorzy, jak przystało na doświadczonych i utytułowanych reportażystów nie opiszą scenki, w której stworzony przez nich Żyd-geniusz jest prowadzony w ustronne miejsce przez żołnierza Wehrmachtu a następnie zastrzelony. Taka śmierć byłaby zbyt prosta jak na takiego geniusza – żeby nie powiedzieć – banalna. Głuchowski z Kowalskim wymyślili sobie, że czytelnik sam sobie uśmierci ich cudownego Żyda – uśmierci oczywiście w domyśle. W końcu czytelnik zapłacił całe trzydzieści jeden złotych, w cenę książki wliczono duchowe przeżycie:
– Mam! Dwóch!
Apte i Greschler, skuleni pod półkolistym sklepieniem, nawet nie próbują uciekać.
Gdy po godzinie policjanci doprowadzają ich na posterunek Bahnschutzu w Nisku, gruby Anwarter urzędujący na piętrze obdrapanego dworca nawet nie przygląda im się dokładnie.
– Będzie szesnasty i siedemnasty w tym tygodniu – mówi do siedzącego na parapecie cywila z fajką. – Obszukać i tam gdzie zwykle!
Jeden z policjantów, zanim założy kłódkę na drzwiczkach komórki z opałem, odzywa się po polsku:
– Niech żaden nie próbuje spierdalać, bo ja nie chcę was mieś na sumieniu.
Anwarter dzwoni do żandarmerii w Rozwadowie.
(s. 106)
Niech teraz każdy sobie sam dopisze koniec opowieści o młodym, pięknym i wszechstronnie utalentowanym geniuszu Ryszardzie Apte. Czy resztkami sił wspólnie z kolegą wykopią podkop? To możliwe, przecież komórki na opał to zwykle drewniane konstrukcje postawione bezpośrednio na ziemi, bez fundamentów. A może Ryszard usłyszawszy od mówiącego po polsku strażnika w niemieckim mundurze, który zapewne był polskim szpiegiem ulokowanym w Wehrmachcie, słowa: „nie chcę was mieć na sumieniu” przekonał go, by ten ryzykując zdekonspirowanie uwolnił więźniów? A może było inaczej – może Ryszard Apte miał dość uciekania i chcąc dobrze spędzić ostatnie chwile życia postanowił pokochać się z towarzyszem swojej niedoli? Może współwięźniowie w zaciszu jakie dawała komórka na opał odkryli w sobie pierwiastki homoseksualne? Niemożliwe? Otóż możliwe, bo Złotodajny Żyd z ha!artu oprócz tego, że jest genialnym pianistą, poetą, prozaikiem, malarzem, uciekinierem jest także prawdopodobnie homoseksualistą. Dlaczego? Bo:
– jako nastoletni Żyd nigdy nie miał dziewczyny (piszący o nim książkę autorzy postanowili, że na wszystkich stronach Rysiu pozostanie prawiczkiem) .
– bo jego znajomy z dzieciństwa Henryk Vogler – jak się okazało wybitny znawca męskiego spojrzenia, ukrytego pod opuszczonymi rzęsami – w swoich wspomnieniach pisał tak o Aptem:
„Gdy mijaliśmy się tak blisko, spojrzenie [Ryszarda], które wówczas przechwytywałem miało w sobie coś dziwnego, dalekiego (…) Obdarzony wielką urodą, o kruczoczarnych włosach, cerze tak delikatnej, że wydawała się przeźroczysta (…) miał we wzroku ukrywającym się pod długimi rzęsami, ognisty, zuchwały błysk (…) Jego spojrzenie spod opuszczonych rzęs (…) Dreszcz mną wstrząsał kiedy przeszywało mnie to spojrzenie”
– bo Apte narysował trzy rysunki, które poświęcił św. Sebastianowi. Redaktorzy Głuchowski / Kowalski proponują taką interpretację rysunków:
„Od renesansu męczeństwo tego pięknego młodzieńca, starożytnego żołnierza – gwardzisty jest ulubionym motywem homoseksualnych malarzy” ergo: „Ryszard był Żydem, prawdopodobnie homoseksualistą” (s. 71)
Sytuacja jest idealna – oto złotodajny Żyd, postać jednocześnie tajemnicza oraz genialna, talent muzyczny, literacki, poetycki jest także pedałem. Czy to nie jest sensacyjne? News: Geniusz! Homoseksualista! Zamordowany! – powinno się nieźle sprzedać. To nic, że jego św. Sebastian jest patronem Niemiec, odzianym w mundur i ukrzyżowanym na słupie granicznym. O niuansach interpretacyjnych związanych z semantyką męczennika będzie się rozmawiać później. Najważniejsze jest na początku, by genialność wzmocnić motywem homoseksualnym. Leonardo da Vinci był geniuszem i pedałem zatem jeżeli Rysiek Apte ma być porządnym geniuszem musi także być pedałem. A jeżeli nie był – no to co? Czy ktoś to sprawdzi? Nie ma szans.
Książka wydana w 2010 r. przez korporację Ha!art jest publikacją obliczoną na poważną nagrodę. Stworzenie Żyda, który się na pewno sprzeda powierzono nie byle komu. Misja napisania książki na podstawie teczki zachowanych rysunków zlecona została laureatom nagrody Grand Press w kategorii reportaż prasowy w roku 2009. Mamy zatem dwóch autorów na tak zwanej „Fali”, jest kilka obrazków jednego z 6.milionów Żydów, który nie przeżył II wojny i jest pięknie wydana książka pt. Apte. Niedokończona powieść.”. Do wydania dołączono reprodukcję teczki zachowanych rysunków.
Ja miałem tego pecha, że najpierw zapoznałem się z rysunkami. Nie było w nich dla mnie nic niezwykłego. Nie dostrzegłem geniuszu także w innych próbkach twórczości Aptego zamieszczonych w książce. Jeżeli zaś chodzi o tekst Piotra Głuchowskiego i Marcina Kowalskiego, to w trakcie czytania trudno oprzeć się wrażeniu że sporządzony on został przez licealistów, których znajomość tematyki obozowej oraz sytuacji Żydów w okresie okupacji ogranicza się nie tyle do przedmaturalnej, powierzchownej wiedzy ale często dają dowody nieznajomości stanu faktycznego. Wydaje się, że fakty w tej książce nie tylko ustąpiły miejsca fikcji, ale z fikcji próbuje się uczynić fakt.
Dla przykładu: Henryk Apte – ojciec geniusza Ryśka – cały czas funkcjonuje jako przykład bogatego Żyda, z którego kieszeni wysypują się złote monety. Stereotyp pierwszego sortu. Na stronie 47. „ojciec odlicza złote, carskie jednorublówki.” Jedenaście stron dalej mecenas Apte za „dwadzieścia rubli w złocie” wynajmuje polską przewodniczkę (świetna kandydatka na szmalcownika). Na stronie 60. już nie tylko ojciec, ale cała rodzina Aptów para się handlem kosztownościami: „sprzedają pamiątki, biżuterię, złote monety”.
Gdyby tak podliczyć żydowskie złoto, które dźwigał Henryk Apte to wyszłaby niezła sumka. I jak tu nie wierzyć w legendarne bogactwo międzynarodowego żydostwa!? Generalnie, pomijając obóz pracy w Stalowej Woli, to Żydzi w książce „Apte. Niedokończona powieść” są bardzo dobrze ustawieni. Ci najbogatsi mają wszędzie znajomości, mogą „nawet z gestapo wyciągnąć” (s. 58).
Są też inne stereotypy – np. dobrego Polaka. Generalnie w książce występuje tylko jeden niedobry Polak – Piosik – ale on się nie liczy, bo jest folksdojczem a nie prawdziwym Polakiem, który ratuje Żydów i walczy z hitlerowskim okupantem. Natomiast dobry jest Pan Stanisław – szef hotelowej szatni, w której ojciec załatwił pracę dla syna. „Pozwala na czas roboty zdejmować z rękawa opaskę. Dzięki temu Rysiek nie musi się bać, że któryś z podpitych klientów go dla zabawy spoliczkuje” (s. 47.). Człowiekiem dobrym jest także polski chłop – furman, który wiózł Aptów do Wieliczki. Wyciągając spod siedzenia flaszkę wódki nie zważając na okoliczności – obecność rodziców, wiek młodocianego, okupację i inne błahostki – zaproponował szczerze: „Może się panicz napije?” (s. 57). Niebywałą miłością bliźniego wykazał się natomiast pan Ignacy, prosty chłop, który na stronie 102. książki przyjmie pod swój dach Rysia i jego kolegę , tuż po tym jak udało im się uciec z obozu pracy w Stalowej Woli. Jego dobroć była tak wielka, że stronę dalej poczęstuje uciekinierów wódką, podaruje dwie pary butów, bochenek chleba, wodę, cebulę, zapałki, świeczki i tytoń. Pan Ignacy zapewne przetrzymałby biednych Żydów do końca wojny czym zapewniłby sobie miejsce wśród Sprawiedliwych wśród Narodów Świata ale niestety – obawiał się sąsiadów, którzy chętnie donosili. Dlatego z żalem i bólem serca zmuszony był odprawić chłopców.
W Polsce, w niektórych rejonach do dziś jest zwyczaj wieszania w domach obrazów, z wizerunkiem starego Żyda. Ma on przynieść bogactwo domowi. Czy stworzony przez utytułowanych specjalistów z Wyborczej na zlecenie Ha!artu Złotodajny Żyd – Ryszard Apte – rozwiąże wreszcie ten worek nagród dla wiecznie nominowanych, ustawionych w kolejce autorów korporacji Ha!art? Czy będzie NIKE? O tym przekonamy się już niedługo.
21 października, 2010 o 14:14
Marek czy zauważyłeś, że Jacek Dehnel to właśnie taki nasz Rysiu Apte? To taki Rysiu Apte, który dorósł, dojrzał. Też salonowe dzieciństwo, też same piątki, też niezliczona znajomość języków obcych, też zdolności do rysunku i literatury, też homoseksualizm w tle (pomyśl, że przecież może sam Illg a la Heneryk Vogler wypatrzył to boskie spojrzenie młodego Jacusia!). Co to znaczy zatem? To mniej więcej znaczy, że gdyby np. parę lat temu takiego Dehnela zastrzelili ubecy albo zadźgali żule neonaziści i kibole (np. w ramach kontrmanify wobec paradom gejowskim), to niechybnie Dehnel zostałby taką złotodajną ikoną wszelkiej maści reportażystów GW :)))
A tak, bidulek żyje, przeżył komunizm, przeżył antypedalskie kontrmanify, i nie jest bohaterem jak jego duchowy bliźniak Rysiu Apte :(((
21 października, 2010 o 23:06
roman, jeżeli chodzi o Aptego i Dehnela to analogia jest raczej odwrotna. Moim zdaniem Rysio Apte został dosłownie zrobiony na tzw. Dehnela. Głuchowski z Kowalskim nie mogli zrekonstruować historycznego Aptego, gdyż nie mieli żadnych materiałów, żadnych dokumentów poza kilkoma rysunkami i skromnymi próbkami tekstu. Tworzyli go więc od nowa i zrobili to – co dziwić nie powinno – na wzór. Wzorem mógłby być Dehnel ale jeżeli się zastanowić chwilę, to okazuje się że Dehnel sam jest „zrobiony”. nie ma w nim nic oryginalnego, jest dosłownie i w przenośni kalką. jako osoba stylizuje się na manierę młodopolską, jako pisarz stylizuje się na klasyków. Innymi słowy: Dehnel jest konglomeratem stereotypów literackich, które podniósł do rangi autentycznego, własnego JA.
23 października, 2010 o 1:10
Książka o młodym Apte i dobrych Polakach powinna być wydana w sezonie świątecznym. Historia o uzdolnionym, wrażliwym, młodym Żydzie i pomagających mu dobrych Polakach to w sam raz prezent pod choinkę, bo w tym czasie nie tylko zwierzęta zaskakują.
Autorzy dali się ponieść fantazji literackiej i napisali swoją opowieść o żydowskim chłopaku na podstawie jego znalezionych rysunków.
Marek wspomniał o Dzienniku Anny Frank jako inspiracji. Ale czy autorem uda się osiągnąć podobny sukces wydawniczy? Wątpię. Ta tematyka jest już ograna.
A gdyby tak zdecydowali się napisać o Julianie Stryjkowskim? O nim wiadomo na pewno, że był Żydem, komunistą i homoseksualistą, pisał książki i przeżył zagładę. Ale w tym wypadku wyobraźnia autorów musiałaby ustąpić faktom.
Proponuję więc inny temat literacki.
„O przyczynach przemilczania zagłady Cyganów i zawłaszczaniu Holocaustu wyłącznie przez Żydów”.
I co takiego stało się, że „niemal do końca istnienia RFN-u niemiecka „demokratyczna” administracja wykorzystywała wciąż sprokurowane jeszcze przez nazistów rejestry z zaznaczeniem, że Cyganie są osobnikami wymagającymi specjalnej kontroli, niebezpiecznymi dla społeczeństwa” (T.Kuczyńska „Nowy świat” 29.02. 1992 rok)
24 października, 2010 o 4:36
To książeczka dla ludu, a nie krytyków
24 października, 2010 o 6:49
Nike za Cygana? Iza zapomnij. Marek celnie wypunktował powód napisania książki pod konkretny konkurs. Dlatego autorzy musieli wprowadzić homoseksualną otoczkę wokół głównego bohatera.
Kogo interesuje skruszony Stryjkowski. Na pewno nie Wybiórczą.
24 października, 2010 o 6:50
Marek
czy Rysiek komunizuje?
24 października, 2010 o 7:28
oczywiście, że komunizuje. Rysiu w Lwowie spotyka się knajpach z podejrzanymi typkami, ale nauczyciel Feldhorn uprzedza go, żeby trzymał się od takich ludzi i tego rdzaju rozmów z daleka.
dzisiaj przeglądając książeczkę o Aptem, zwróciłem uwagę na kolejny – oprócz bogatego Żyda, dobrego polskiego chłopa – „konglomerat” (tutaj pojęcie stereotypu nie wystarcza). otóż w książce Głuchowskiego i Kowalskiego „polscy profesorowie” giną przynajmniej dwa razy. Pierwszy raz na stronie 43. Tu czytamy: „Giną polscy generałowie, profesorowie”. Otóż ci sami profesorowie giną także na stronie 46. („Giną polscy profesorowie”). Wydaje się, że przedwojenna kadra akademicka była wyjątkowo żywotna, przynajmniej bardziej niż generalicja, którą ukatrupiono tylko raz.
Ja się nie dziwię autorom, że stworzyli takich żywotnych naukowców. jeżeli człowiek czyta o „ginących polskich professorach” to od razu do głowy przychodzi wspomnienie z filmu Wajdy, Katyń a może nawet Jurasic Park – wszak dinozaury także „ginęły”.
24 października, 2010 o 7:40
Bohater amerykański musi przeżyć, bohater polski musi zginąć! Oto dlaczego Głuchowski z Kowalskim, i ich czytelnicy są 100 lat za Murzynami!
24 października, 2010 o 11:47
wszystko ładnie układa się w całość. Autorzy chcą być lubiani i przez chłopaków z Krytyki Literackiej.
Brakuje do kompletu tylko księdza.
24 października, 2010 o 13:31
zastanawiam się dlaczego nie powstają firmy piszące książki? przecież społeczeństwo jest już przygotowane, a kultura stosownie obniżona do potrzeb refleksyjnych jedemannów. nie ma już przepaści pomiędzy światem wysokim i niskim, jest kwestionowana, cienka, czerwona linia.
umiem sobie wyobrazić potężną firmę literacką BOHOMAZ AG, zatrudniającą jak Volkswagen czy Siemens sto tysięcy pracowników: dział marketingu, zarząd, księgowość, salony sprzedaży i przedstawicielstwa, wreszcie pracowników fabryki – pisarzy. BOHOMAZ produkowałby książki i sprzedawał poprzez sieć swoich dealerów, którzy mieliby swoich akwizytorów i konsultantów. To naprawdę jest możliwe już dziś. Błyskawicznie zaobserwowalibyśmy holistyczne podejście do książki: treść, bez recenzji i obwoluty, miałaby drugorzędne znaczenie. Potem doszedłby zapach i trzeci kolor – jak w przypadku proszków.
24 października, 2010 o 14:36
-> przemek
Czy wyobrażasz sobie tez fuzję historimoichniedoli z Biurem Literackim?
Co zaś do postępu, to wciąż czekam na możliwość czytania książek w 3D :)))
A zresztą (bo ja się nie mogę doczekać), przemek, kapitalisto, daj mi kapitał, a ja taką książę w 3D wyprodukuję! Będzie rewolution! :)
24 października, 2010 o 23:49
czyli najpierw jest zamówienie- polecenie „o jakim Żydzie wolno pisać” według słów „To ja decyduję, kto jest Żydem”?
Rysunki pojadą na wystawę do Niemiec, o tym mówi w wywiadzie Ada Rottenberg. Nakręca się machina wydawnicza.
I czy ważne są świadectwa historyczne? czy wystarczy tylko wyobraźnia autorów?
Nadal toczą się spory co do autentyczności Dziennika Anny Frank, ale to nie przeszkadza, aby jej kryjówka w Amsterdamie stała się wyznacznikiem pop kultury i razem z dzielnicą Czerwonych Latarni jest obowiązkowym punktem programu dla młodych turystów ze świata.
Pamiętam olbrzymią kolejkę na kilka godzin stania pod jej domem w Amsterdamie. Najważniejsze, aby odhaczyć atrakcję. Wystawa rysunków młodego Apte w Berlinie też ma być do zaliczenia?
25 października, 2010 o 1:24
iza, tu mamy do czynienia nie tylko z pewną produkcją literacką (vide wpis Przemka) ale produkcją na różnych płaszczyznach:
1) książka jest pisana na zlecenie przez nagrodzonych specjalistów (o tym informuje sam wydawca). jeżeli iza zamawiasz w restauracji obiad, to chcesz się nie tylko najeść, ale chcesz żeby smakował. Tak samo jest w przypadku ksiązki o Aptem: to ma być nie tylko kolejna publikacja Ha!artu ale publikacja, która zgarnie kilka nagród. Przeciez nie zamawia się ksiązki po to, by zrealizowac jakiś tam plan wydawniczy.
2) główny bohater – Ryszard Apte – jest kolejnym produktem dostarczonym przez Głuchowskiego i Kowalskiego. Jak przystało na zamówiony produkt jest bez skazy. uczy się bardzo dobrze, gra na wszystkich instrumentach, włada kilkoma językami – ba! mówi lepiej po rosyjsku niż jego idol – nauczyciel Feldhorn. Nie ma ani jednej ryski na tym wizerunku. Gdyby nawiązać do analogii kulinarnej – to, czy gdyby podano tobie zupę z pływającym w niej włosem, to czy zjadłabyś ją? zapłaciła? dlatego Rysiu jest idealny.
3) W książce Niemcy są źli, Żydzi są bogaci i mają układy, Ukraińcy są źli, Polacy są dobrzy, Polscy chłopi piją wódkę i częstują wódką, Folksdojcze są źli – czyli jak widzisz wszystko jest tak jak być powinno. Żadnego odstępstwa od stereotypów. Tak jak w zamówionej potrawie: mięso dobrze upieczone, makaron al dente itp. (tak jak większość gości lubi)
4) Profesorowie polscy giną nawet dwa razy w książce po to tylko, by przypodobać się wszystkim, którzy lubią martyrologię.
5) Główny bohater jest prawdopodobnie pedałem. Numer z pedałem może się podobać – zwłaszcza w kręgach międzynarodowych, kiedy to dyskusja o młodym geniuszu powołanym do życia przez dziennikarzy z Wyborczej przenisie się na salony berlińskie.
6) Rysio Apte jest nie tylko geniuszem-artystą, homoseksualistą i Żydem, ale – przynajmniej w przedstawieniu Głuchowskiego i Kowalskiego – wykazuje pewne umiejętności profetyczne. Otóż w swoich snach widzi przyszłość świata, która spoczywa w rękach Najświętszej Maryi Zawsze Dziewicy (pierwsze oznaki konwersji – przecież taki geniusz długo nie mógłby pozostać Żydem, i gdyby nie zginął tak szybko, to po wojnie na pewno ochrzciłby się w porządku rzymskokatolickim i został Prawdziwym Polskim Polakiem Geniuszem i Pedałem). Jakżeby mogło być inaczej! Przecież jest geniuszem, Żydem i pedałem do tego malarzem, literatem, muzykiem. Stąd dlatego kiedy inni jego rówieśnicy śnią o gołych dziewczynach, Rysiu śni o św. Sebastianie:
„śni mu się święty Sebastian… Ryszard zastanawia się – w swoim śnie – czy mógłby się do tego świętego pomodlić o ocalenie. A potem się modli. Słowa są jakieś dziwne – Rysiek nie zna przecież żadnych chrześcijańskich modlitw – i same wychodzą z jego ust, układają się w śpiewne hosanny. Święty Sebastian jest najwyraźniej zadowolony… Patrzy i uśmiecha się, a w jego uśmiechu jest coś bardzo uwodzicielskiego” (s. 52n.)
25 października, 2010 o 11:33
romek, ja jestem kapitalista wiatrem podszyty ;)
zajmuję się „byznesem” bardziej z potrzeby niezależności, niż skuszony możliwym efektem
25 października, 2010 o 13:25
Kurde, nie miałem jeszcze w rękach tej książki, a nawet mnie zainteresowała( głównie przez całkiem ciekawe rękoczyny Pana Apte).
Niestety skutecznie Marku popsułeś mi odkładaną lekturę.
Trzeba pamiętać, że rynek wydawniczy był maszyną w już w latach 20 ubiegłego stulecia. Teraz to zjawisko wydawniczej produkcji się spotęgowało.
Akurat czytam teraz dużo tym okresie.
Co do Dehnela – mylisz się Marku. Jak już robić takie analogie to właśnie dwudziestolecie i Skamander, a konkretnie taki Tuwim, który woził się często furę Beka etc – był celebrytą pełną gęba.
25 października, 2010 o 13:32
Obecni celebryci – literaci i tak wypadają przy tamtej ekipie blado, oj blado.
25 października, 2010 o 14:04
ale jak ci mogłem popsuć lekturę? Kamilu, ja będąc na twoim miejscu – czyli mając zamiar przeczytać ksiązkę, po przeczytaniu tego, co ktoś napisał o planowanej lekturze i przy założeniu, że owo pisanie nie podobałoby mi się, to tym bardziej chciałbym ksiażkę przeczytać. zrobiłbym to z przekory.
25 października, 2010 o 14:47
Tak czy owak przeczytam, ale będę miał już gdzieś za plecami model, który nakreśliłeś.
Jasne, że sam sobie odpowiem na pytanie: jakie były pobudki autorów.
Nie chce mi się wierzyć, że tak jednostronne – jak tutaj je prezentujesz. To będzie wyczuwalne – czy pisali to z pasją czy tylko chałupniczo.
25 października, 2010 o 22:55
i o to Kamilu chodzi – o to, by przeczytać. Ale zanim przeczytasz, to najpierw będziesz musiał wydać 31 zł. I uprzedzam: nie masz szans, by sobie przed kupnem podczytać książkę, przejrzeć spis treści, przeczytać dwie strony z początku, środka i z końca książki. Otóż musisz wiedzieć, że Wydawca – przeciwdziałając empikowym praktykom darmowego podczytywania książek (zauważyłeś Kamilu ilu ludzi przesiaduje godzinami na empikowych sofkach czytając to gazety, to książki? – jak myslisz, ilu z nich zapłaci za przeczytane pozycje?) – zafoliował książeczkę. Prawdopodobnie usłyszysz, że tu chodziło o to, by nikt nie ukradł dołączonej do książki reprodukcji zeszytu Apta. W każdym razie jedno jest pewne – musisz uwierzyć w recenzje nesweekowe, te z Wyborczej, te, które ukazały się w Pani Domu, w Gali oraz w Machinie i zwyczajnie kupić. By skonsumować ten produkt musisz zapłacić. Tak samo jak w McDonaldzie – ha!art nie daje nic za darmo. Inaczej rzecz ma się z hmn – ode mnie wszystko masz gratis.
26 października, 2010 o 7:21
Autorzy książki „Apte. Niedokończona powieść” oraz Wydawca – Korporacja Ha!art – w celach promocyjnych powinni wysłać jeden egzemparz do:
Prof. Ron N. Apte, Holon, Habanim 2, 84123, Israel, E-mail: rapte(at)bgu.ac.il
Profesor Ron N. Apte od lat szuka jakichkolwiek śladów swoich bliskich. Zapewne ucieszyłby się, gdyby w jego ręce trafiła książeczka, na której okładce przeczytałby: „Apte”. Nie wiem, czy profesor zna język polski, ale wiem że książka Głuchowskiego i Kowalskiego znalazłaby się na honorowym miejscu na regale z relikwiami rodzinnymi. Kto wie, może profesor Apte zaprosiłby cały zespół Ha!art do Izraela? Opłaciłby przelot pierwszą klasą, miejsca w hotelach itp. itd. Wszak – czego można dowiedzieć się z książeczki – Żydzi zawsze mają pod dostatkiem złotych monet.
26 października, 2010 o 12:25
chcę się odnieść do punktu 2
dla mnie charakterystyka Ryszarda Apte zbudowana została na schemacie emo-mazgaja.
Bohater jest cherlawy, wrażliwy, nieśmiały. Kochają się w nim dziewczyny, ale on marzy o innej miłości.
Żyje w dobrobycie, a jego bunt jest na jedną setną gwizdka. dlatego nawet komunizowanie bohatera nie jest na poważnie.
Muzyka, malowanie, poezja to w sam raz zajęcia dla emo.
Dlaczego autorzy zastosowali akurat taką kalkę? według mnie taka była pod ręką i kojarzyła się autorom z młodzieńczym uduchowieniem i ze śmiercią z czarnymi obwódkami wokół oczu.
26 października, 2010 o 12:43
ps
emo ubraniem i wyglądem pozuje na bycie homo lub trans.
Dlatego autorzy dorzucili w gratisie ciągoty homoseksualne Rysiowi.
26 października, 2010 o 12:45
iza, Apte w tej wersji, jaką prezentują Autorzy i Wydawnictwo nie jest jakimś tam zwykłym gogusiem. Apte jest przede wszystkim Żydem – męczonym, dręczonym przez nazistów oraz homoseksualne natręctwa (sny o św. Sebastianie), których zrozumieć nie potrafi itp. Apte jako Żyd swoim stereotypowym życiem (tym, który mu wymyslili reporterzy z wyborczej) wybiela naród polski z grzechów zaniechania, z grzechów zbrodni i złodziejstwa, które udokumentował Gross, które z pierwszej reki opisał Calek Perechodnik. Ta publikacja to próba powrotu do mentalności i stanu świadomości sprzed Jedwabnem. Chodzi o to, by pokazać braterstwo narodu polskiego i diaspory żydowskiej i sojuszniczy opór przeciwko zbrodniarzom hitlerowskim.
26 października, 2010 o 14:11
Marku, bardzo pouczającą historią były perturbacje związane z wydaniem w Polsce sławnego komiksu o Zagładzie „Maus” Arta Spigelmana.
Wydawnictwo Prószyński i spółka kupiło prawo do jego wydania, a Gazeta Wyborcza chciała początkowo komiks drukować na swoich łamach w odcinkach. Ale „coś” spowodowało, że do tego nie doszło.
Może to, że Polacy przybrali postać świń, a główny bohater Żyd Władek (ojciec autora) przedstawiony został w sposób brutalnie szczery, bez etykiety bohatera bez skazy, ocalałego z Zagłady. Dobrych Polaków w komiksie jest na lekarstwo.
A jak zachował się ojciec autora komiksu na wieść, że jego syn chce pojechać do Polski?
„Gdy powiedziałem mu, że jadę do Polski, by zebrać dokumentację do książki, był przerażony. – Zabiją cię tam! – powiedział.”
Po tylu latach od skończenia wojny Władek Żyd bał się nadal Polaków.
Art Spiegelman w wywiadzie dla Midrasza dalej stwierdza:
” w ciągu ostatnich piętnastu lat, Zagłada stała się gatunkiem literackim jak westerny czy romanse. Doszło do tego, że moją książkę reklamowano hasłem: „To nie jest jeszcze jedna książka o Zagładzie”. Dziś już nie mógłbym napisać Maus – zbyt wiele jest literatury o Zagładzie. Ale gdy zaczynałem pisać trzydzieści lat temu, panowało milczenie.”
[…] Gdy pisałem Maus, istniał już wypracowany przez Elie’go Wiesela sposób pisania o Zagładzie: przejmująca przemoc i żałobna prawość. Jest w tym coś świętoszkowatego, co prowadzi do prezentowanego często w telewizji „holokiczu”, kiczu holokaustowego. Do podrabianych emocji kultury masowej. A ja za Wiktorem Szkłowskim uważam, że sztuka polega na stwarzaniu trudności. Chcę tworzyć jasność, szanując złożoność”
Cały wywiad Konstantego Geberta z Artem Spigelmanem z września 2001 roku:
http://www.midrasz.home.pl/2001/wrz/wrz01_1.html
I czy książka Piotra Głuchowskiego i Marcina Kowalskiego nie wpisała się w „holokicz”, o którym mówił Art Spigelman.
26 października, 2010 o 23:09
myślę, że poprawność polityczna znowu będzie górą. Książka o Aptem – co jest tylko kwestią czasu – w oficjalnych interpretacjach zyska status tzw. „wzruszającego świadectwa, ocalałego z okresu zagłady”. (niezwykle istotne są tu kategorie: „swiadectwo” „zagłada” oraz „ocalenie”.)
zresztą zwróć uwagę, że jedynymi osobami, które ważą się na to, by mówić o „holokiczu” są niektórzy Żydzi.