Próba oczywiście nieudana, ze Śląska nie da się uciec, ponieważ tutaj jedynie można sobie cieplutko siedzieć i pisać.
Im większa prowincja, im większe zadupie, tym artyści nominowani są na największych i potężniejszych (co sobie będziemy żałować).
Pisać tu można o wszystkim, absolutna wolność w wyborze o czym się pisze i będzie pisało jest po to, by produkcja szła pełną parą i by plan realizować, wydajności nie obniżać, a wiersze wydobywać. O stachanowskim wymiarze poezji śląskiej Paweł Sarna napisał już w swojej cenionej tu bardzo pracy Śląska awangarda. Poeci grupy Kontekst poświęconej Włodzimierzowi Paźniewskiemu, Stanisławowi Piskorowi, Tadeuszowi Sławkowi i Andrzejowi Szubie.
Nie wiem, na ile dług płacony swoim uczelnianym zwierzchnikom zaciążył na osobistej twórczości poety Pawła Sarny, ale po powtórnym przeczytaniu tomiku Czerwony żagiel chyba znacząco, ponieważ alienacja z autorskiego przeżycia doprowadza w nim autora już do histerii i lęku przed wpływem.
Wpływ znaczny widać już w tomie Pawła Sarny Biały OjczeNasz, gdzie egzaltacja religijna i deklaracja wiary w Boga osiągnęła takie apogeum, że historycznie udokumentowała czasy, kiedy zachłyśnięcie się religią było tak wielkie w naszym regionie, że nawet na katowickiej ASP modelki musiały nosić majtki.
Ale rozluźnienie obyczajów następuje piorunem i jak nasi przodkowie musieli czekać na rewolucję seksualną całe pokolenie, to teraz pokolenia są tak skołowane, że w jednej zaledwie dekadzie poeci muszą ulęgać ciągłym przemianom i optować za absolutnie sprzecznymi sprawami równocześnie. Po to mamy postmodernizm, byśmy się w kadzi piekielnej gryźli, piekli i podsmażali, a to co wypłynie, to oczywiście zawsze będzie złotem, bo od tego mamy sztab śląskich krytyków.
Ale Sarna, jako mutacja poety niewinnego i anielskiego, jak piszą krytycy w Czerwonym żaglu wybiera styl pisania młodopolski. Toteż symbolizm życia seksualnego ulega sublimacji i delikatności.
W odróżnieniu od niedawnej wypowiedzi Marka Trojanowskiego tutaj na blogu o własnych gustach seksualnych, Paweł Sarna pisze:
(…) płoniemy oboje tak jasno,
a kiedy gaśnie światło
to jest nam mniej ciasno).(…)
(To tylko burza)
Nie wiemy, jakiej płci jest bohater erotyków tego tomu, ale z sonetów Szekspira wynika, że nie ma to dla czytelnika znaczenia. Wiemy tylko, że obiekt westchnień podmiotu lirycznego jest podmyty:
I jasny
musisz mi bliski być
i jasny w sobie
dla ciebie dzień
ciężkiej piany i wody
i nie usłyszy cię
most którędy
przeszedłeś przechodzą
osty bo nie usłyszy cię
most który śpiewa
ale usłyszy cię
(usłyszy cię oset)
okrutny i ostry
musisz mi lekki być
i w sobie jasny
j a k kamień
kiedy podmyty zostaje.
Wiesze w tym tomie, wbrew zachwytom nie są ani wzywaniem bogów, zaklinaniem świata, z pierwotnymi formami modlitwy jak napisze Jakub Winiarski, ani podmiot liryczny nie jest Tezeuszem, jak wmawia Łucja Abalar.
Rozbiórka tych wierszy wymagałaby szczegółowego wyliczania, a ta krótka notka nie ma na celu produkowania kolejnej pracy analitycznej. Ponieważ wiersze skonstruowane są na obsesyjnym międleniu symboliki czy też i konkretnego mostu, pod którym przechadza się podmiot liryczny i słowami poety próbuje coś z tej przechadzki mieć – a to opisując kamień, a to oset, a to ptaki – następuje coraz większe udziwnienie nieprawdopodobnymi sytuacjami i czytamy zdumieni np. o śmiejących się ptakach.
Oczywiście, zgadzam się z krytykiem Jakubem Winiarskim, że ta poezja nie ma nic wspólnego z surrealizmem. Nic a nic. Ale też nie ma wspólnego z innymi kierunkami w sztuce.
Zaczadzony poezją Stanisława Piskora, którego zmuszony jest analizować w swojej pracy zawodowej, poeta Paweł Sarna nie jest w stanie normalnie, jak młody człowiek przejść rzekę i pokontemplować świata, ani też przeżyć miłości z najdroższą osobą.
Wiersz Bezrobotny Lucyfer z tego zbioru, który jest prezentowany na literackie pl. mówi o tęsknocie do najdroższej osoby, wysłanej na zarobek najprawdopodobniej na inny kontynent. Podmiot liryczny uwiązany do Śląska, bo wiadomo, uciec stąd nie sposób, patrzy na hałdy jak Słowacki lub Bonowicz na ocean:
(…)pracuję nocą
(dlatego znikają hałdy) i dym się roznosi
i piekło
wychodzi z objęć (…)
(Bezrobotny Lucyfer)
Podmiot liryczny przedzieżgiwuje się w Lucyfera, ponieważ płonie pożądaniem do najdroższej osoby. Ale musi siedzieć tu na Śląsku, gdyż pisze kolejny elaborat o poezji Stanisława Piskora. Nie uważa tego jednak za pracę istotną. Dlatego ironicznie nazywa siebie bezrobotnym Lucyferem. Dopiero jak skończy i zdobędzie dodatkową ilość zajęć na uczelni, Lucyfer zacznie pisać kolejne erotyki o najdroższej osobie i już z całą bezwzględnością nauczać będzie o własnych wierszach:
(…)pracował będę nauczał o tobie
pod twoją obronę uciekamy się(…)
(Bezrobotny Lucyfer)
Ambiwalencja pomiędzy tematyką śląską a neutralnością opisów mostu, ostów i kamieni zawarta jest też w wierszu sławiącym świętych i patronów Górnego Śląska:, Gdy Barbara po wodzie, na Pawła powodzie. Z listu od narzeczonej, nie mojej.
Wiersz jest poświęcony drugiemu poecie Górnego Śląska Pawłowi L., którego tu będę niedługo omawiać, a z którym Paweł Sarna wydał wspólnie tomik.
To wiersz pisany kursywą, pisany jest bełkotliwym językiem kobiety, która domaga się dla siebie większej uwagi pod pozorem troski o adresata. Jest to ważny wiersz metaforycznie ilustrujący stosunek Pawła Sarny do mitu poeci śląscy.
Oczywiście w całej twórczości Pawła Sarny nie ma śladu troski o stan poezji na Górnym Śląsku, ponieważ nie ma takiej potrzeby. Poezja ma się tutaj świetnie, jest tyle wspaniałych recenzji na literackie pl.
Być może głównym wnioskiem po dotychczasowych lekturach twórczości poetów śląskich jest pomylenie produkcji z twórczością przez naukowców z Uniwersytetu Śląskiego. W tym regionie pomylić się łatwo, skoro chodziło zawsze tutaj tylko i wyłącznie o wydobycie jak największej ilości węgla.
10 czerwca, 2009 o 19:19
Ewo, czy wiesz, że żyjący Aleksander Wat w okresie młodzieńczym miał taką dziwną pijacką przypadłość: że jak się nachlał, to napadał na wódczanych współtowarzyszy i ich dusił. Zdarzyło mu się to raz, a kiedy zdarzyło się raz drugi obiecał sobie, że dla swego dobra oraz dobra bliźniego swego nie upije się więcej. I od tamtej pory wznosił toasty drogimi i trudnodostępnymi wówczas koniakami.
Przypominam ten aspekt biografii Wata bo dzięki temu Wat staje się bardziej ludzki. Nie ma lepszego dowodu na człowieczeństwo człowieka, niż tzw. dowód z nałogu i przypadłości.
Przypominam to także dlatego, bo mam cichą nadzieję, że uda mi się przywołać Wata-Dusiciela i że Wat-Dusiciel własnoręcznie, swoimi duchowymi łapskami zadusi Pawła Sarnę.
Duchy samobójców nie idą do nieba. Dusza autora Bezrobotnego Lucyfera, która nie tylko za życia doświadczyła piekła, ale w tym piekle odnalazła żonę i synka nijak nie pasowałaby do smoły i ognia zarezerwowanego dla najgorszych grzeszników i samobójców. Niechciany w piekle, nongratyczny w niebiesiech błąka się gdzieś Aleksander Wat dyktując w ramach zadanej pokuty – w nieskończoność – swój dziennik mówiony. Przeżywa swoje życie raz za razem, raz za razem łykając kolejne dawki nembutalu by złagodzić nieznośne bóle gnieżdżące się gdzieś w nieoperowalnych częściach mózgu.
Aleksandrze przyjdź!
Wacie-Dusicielu przybądź!
Przyjdź i zabij iUduś.
Wyssij ostatni oddech.
signo te verbo poetis et
confirmo te vanitate salutis
teraz może pomóc tylko wyrodny syn kościoła: ksiądz Fleischmann, który zdoła wykrztusić z siebie kanoniczną formułę uwalniającą. Tylko evokatio dei złagodzi uścisk trupich dłoni na tyle, by Paweł Sarna mógł złapać oddech. Przedłużyć żywot o milisekundę. I dzięki tej małej cząstce czasu zobaczy, że oda do ukochanej, która pojechała za ocean by zarobić trochę zielonych na mleko dla dzieciaków (pod twoją obronę uciekają się dzieci tego świata moja mała au pair), na nowe kiecki, na artystyczne hobby ukochanego rymowanka dla potrzeb której zakosił tytuł: Bezrobotny Lucyfer jest najwyższą formą literackiej blasfemii.
Jest taka scena w Pamięci absolutnej w filmie, w którym Arnold walił Sharon Stone w której Douglas Hauser próbuje bez aparatu tlenowego złapać oddech na powierzchni Marsa skutkiem czego wychodzą mu gały i puchnie twarz.
Wat-Dusiciel nie zwalnia uścisku. Nie ma wątpliwości. Żadnych rozterek. Kiedy się już raz umarło nie ma miejsca na sentymenty, na poprawność polityczną. Patrzy na opuchniętą twarz poety, która przybiera kształt i konsystencję dyni. Puchnie. Nabrzmiałe krwią policzki twardnieją. Oczy zalewają się krwią. Stają się zupełnie czerwone. Jak u wampirów. Zbliża swoje koślawe, duchowe ucho do poruszających się ust trupa, który jeszcze nie wie, że jest trupem. Uśmiecha się. Oblizuje nabrzmiałe krwią rybie wargi ofiary. Smakuje raz. Drugi raz chce zachować smak kończącego się życia, by przypomnieć sobie o słonych śledziach, którymi karmiono go w radzieckich więzieniach. Chce spróbować wilgoci, by przypomnieć sobie o więziennym pragnieniu po solonych posiłkach, które były jedynymi w tamtym miejscu.
Sarna zamiast ostatniego słowa wykrztusił zakończenie swojego Bezrobotnego Lucyfera:
pracował będę nauczał o tobie
pod twoją obronę uciekamy się
racz nie gardzić
chciałbym zbudować dom
nad samym morzem
zbuduję stos.
I nagle stała się rzecz niezwykła. Wszystko znikło włącznie z Watem-Dusicielem, z zadłużeniem u Providenta, z nieposłusznymi dzieciakami, ze światem.
Pozostała gdzieś prosta prawda o świecie, którego nie ma. Prawda o świecie pełnym rozcieńczonego literackiego gówna, w którym ludzie zachwycali się kawałkami drewna. A zachwycali się tak rąbanymi klockami, jakby to były rajskie ptaki albo przynajmniej słowiki.
Trudno się jednak dziwić tęsknocie za rajskimi ptakami, za słowikami w świecie pełnym półpłynnej kupy.
10 czerwca, 2009 o 19:55
Już Marku cicho siedzę i się nie odzywam, bo też mnie ta poezja zamurowała, nie przypuszczałam, że jest aż tak zła. A Kaczka mi na dodatek sugeruje, że za dużo tu piszę.
A chyba 50 % literackie pl. to poeci śląscy. Tak się tu niefortunnie podjęłam opisać ich wszystkich, a już puchnę. Ratuj Marku, napisz chociaż o Pawle Lekszyckim, o Wojciechu Brzosce. Może Tobie będzie łatwiej, to Twoje pokolenie. I nie Watem, bo widzisz, że już nie żyje(okradają nie tylko Wata, też Bursę), ale sobą, sobą!
11 czerwca, 2009 o 5:41
Nie zgadzam się z tym co Jaromir napisał w poprzednim wątku o poecie Sarnie. Tu nic nikogo nie zalało, bo tu nie ma wody, tu nie ma mostu, tu nie ma ptaków, tu jest jakieś przesuwanie się w kopalnianym korytarzu bardzo smutne. Nie wiem czemu, ale klimat tego tomiku jest taki właśnie przygnębiający, klaustrofobiczny. Jest tu uwięzienie podmiotu lirycznego w sytuacji patowej. Nieporadność języka poetyckiego autorowi nie przeszkadza, ponieważ nie jest ona ważna nawet dla czytelnika. Dla mnie osobiście, jak tu pisałam ważne jest, co poeta chce powiedzieć, a nie jak i dla mnie piękno nawet jest w nieudolności. Ale tu nie ma piękna, ponieważ autor nie ma pojęcia, co chce powiedzieć. A to jest ogromna różnica, jak małe dziecko z takim wielkim natężeniem szuka słów, ponieważ chce za wszelką cenę uczestniczyć w życiu dorosłego. A co innego, jak stara baba, która siedzi na ławce i nawija, nawija. Była polonistka, która i to słynne ł wymawia poprawnie.
11 czerwca, 2009 o 19:59
Napisałem tam, że kamień mógłby być krzemieniem, bo pierwsze skojarzenie po przeczytaniu paru wierszy to glosolalia. Co ciekawe, pomyślałem „krzemień” wczoraj w związku z metaforą ognia, zanim dzisiaj znalazłem „krzesiwo”.
Woda jest życiem, światło nośnikiem bóstwa, wiersz „Jasny” to prośba o zatrzymanie bóstwa w kamieniu, który porywa woda-życie, modlitwa o zatrzymanie w nim światła. Mosty są więzią, osty osobnością – osty zawierają się w mostach. W wierszu „Samotny czerwony żagiel” słychać echo Pawłowego hymnu – gdyby bohater był mocnym ostem a całą tęsknotę przerobił na poezję, gdyby władał wszystkimi językami poetyckiego świata, byłbym nikim, ponieważ tylko mosty śpiewają: miłość. Sarna zaklina bóstwo, jednocześnie u-bóstwiając kobietę, co jak każde ubóstwienie człowieka, delikatnie przechyla się w stronę demoniczną; dlatego pojawia się „Bezrobotny Lucyfer”, a tam inkantacja z podstawieniem swojej panny w miejsce Marii Panny, co z kolei ociera się o bluźnierstwo. I co sprawia, że chęć wybudowania domu, rozniecenia domowego ogniska nad brzegiem morza-życia staje się potępieniem. Czy to nie jest jednocześnie przekleństwo, właśnie rozrachunek z tym krajem, ze światem, w którym życie przemienia się w giełdę, a giełda „największa z rzek” zastępuje żywioł i już nie tyle od kaprysów fortuny zależy los, co od kaprysów rynku… Kraj, gdzie „urzędy płoną od podań”, gdzie jest się skazanym na nieustanną kombinację i ciągłą akwizycję w sprawach zatrudnienia albo po prostu trzeba wyjechać. I czy nie jest piękne, że Sarna mówi o miłości. Co więcej –
[…} Ależ nie! nie bojąc się. Pójdziemy
wzdłuż rzeki, a życie, jak już mówiłem,
będzie się toczyć szczęśliwie, będzie
się toczyć, i powiesz,
co mówisz zawsze, że w żadnym razie
nie starczy nam
czasu, i wtedy się potknę
i powiem, że właśnie znalazłem
krzesiwo, bo znajdę.
i wtedy cię wskrzeszę.
– Sarna doskonale wie, że poezja jest prostym, bełkotliwym, zaciętym uderzaniem kamieniem o kamień, ciałem o ciało, słowem o słowo. Tego typu strategię oczywiście można oceniać jako pierwotną bądź prymitywną. Jednak te znaki, sylaby, język nie jest nieporadną, tylko całkiem świadomie organizowaną wizją poetycką. Nie twierdzę, że to świetna poezja, ale coś w tym jest. (Jak coś jest w baziakach Kline’a).
>Marek
Przy okazji Twojego tekstu przypomina mi się zdziwienie, które mnie ogarnęło, kiedy czytałem komentarze pod Twoim wierszem na Rynsztoku pt. „Jeden gigaWat” – to, że nikt nie wskazuje na Wata, mimo że jest napisany z dużej litery, i że tam jest nie miłość, tylko śmierć. A „W czterech ścianach bólu” to jeden z ważniejszych polskich wierszy.
11 czerwca, 2009 o 20:49
Do T.S. Elota jak wiemy, do Ziemi jałowej jest ogromny komentarz, podobno Pound to z Eliotem redagował. Ja nie wymagam od tak młodego poety zaraz arcydzieła. Ale czytając Żagiel, dla mnie symbolika chrześcijańska była nie tyle nieprzekonywująca i niepotrzebna, co niezrozumiała.
Sugerujesz Jaromirze, że Paweł Sarna jest nawiedzony.
Nie mam pojęcia, na ile on jest osobą wierzącą i religijną, najprawdopodobniej jest to autentyczne, co dowiódł tomikiem wcześniejszym. Tylko, że absolutnie nie potrafi tutaj tego wyrazić.
Poezja mimo wszystko jest jakimś zapisem dla odbioru ogólniejszego, nie tylko dla wtajemniczonych. Nie każdy przecież uczestniczy w obrzędzie Zielonych Świąt i nie każdy ma obowiązek wiedzieć, co to jest. Taka poezja staje się wtedy sekciarska. Ale pal licho jej niezrozumiały szyfr dla wtajemniczonych (jeśli tacy są, a Ty Jaromirze już częściowo dokonałeś deszyfracji, więc są).
Ale zauważ, tam nie ma tajemnicy, magii. Tam nic nie śpiewa. Poezja zawsze śpiewa. Można to zauważyć, jak się słucha piosenek, których się nie rozumie, lub odczytuje wiersze w innych językach, których się nie zna.
11 czerwca, 2009 o 22:55
rewelacyjna dyskusja :) A pisanie o książkach na podstawie portalu literackie.pl tym bardziej. Tylko gdzie ten Śląsk w tekstach ?
12 czerwca, 2009 o 6:09
>Gnieciucha
Dlaczego na podstawie portalu literackie pl.? Podałam jedynie przy okazji Lucyfera dla tych, którzy tomiku nie mają, bo były takie głosy, mieszkających z dala od bibliotek, że nie rozumieją, o czym my tutaj mówimy nie znając tekstów.
Przecież mamy tekst źródłowy, tomik. Przeczytałam wszystkie recenzje sieciowe w Biurze Literackim. Wszystkie są mniej więcej podobne, pisane w zachwycie językiem naukowym. Nie ma sensu jeszcze sięgać do pism, w których są wydrukowane, to strata czasu. Odczytuję i dokumentuję, jak odczytuję. Nie można trwać jedynie w pretensji. Proszę się do dyskusji włączyć.
12 czerwca, 2009 o 10:02
Eee tam, Gnieciucha, jak masz na zbyciu trochę drobnych i zakupiony tomik, i tyle samozaparcia żeby przeczytać w całości to dawaj, opowiadaj, dyskutuj rewelacyjnie, bo może to właśnie Ty jesteś wybrańcem, który wskaże gdzie ten Śląsk w tekstach. Albo też zaproponuj swoją interpretację przynajmniej jednego wiersza.
12 czerwca, 2009 o 12:55
Jeśli to są złe wiersze, to co powiedzieć o wierszach jego kolegów – i koleżanek również. Sugerowanie wspólnej poetyki to jest przegięcie pały , bo nie ma czegoś takiego jak poetyka śląska. że niby co – wszyscy pisza o kominach, węglu i takich tam cudownościach? Ten cały regionalizm jest o kant dupy rozczaść. Jeden tylko Chłopek zrobił to może dla zgrywy pisząc o górnikach, ale inni ? Chiba niespecjalnie. Tak że argumenty z dupy raczej. Jak dla mnie wiersze sarny to bardziej gnoza, czy cóś takiego.
12 czerwca, 2009 o 13:54
Cierpliwości, Wiadro, cierpliwości. Przeczytałam wszystkich.
Jeśli byli tacy poeci jak np. Angielscy poeci jezior związani z krainą geograficzną (Lake District), to czemu nie poeci, związani ze śląską hałdą, miastami tu leżącymi. Związani urodzeniem, wykształceniem, zamieszkaniem, a przede wszystkim w kółko o sobie wzajemnie piszącym? Dla Wiadra to jest jakaś regionalna, blogowa osobliwość? Przecież oni robią wszystko, by traktować ich zespołowo. Łączą się w grupy, wydają antologie, piszą prace doktorskie o sobie.
Zaraz wkleję tu Pawła Lekszyckiego, to może się Wiadrze rozjaśni i będzie myślał nie tylko o dupie, ale i o innych częściach ciała.
Paweł Sarna jest poetą śląskim. Interesuje się powstałą tu poezją. Bada ją, pisze o niej, nią żyje, aprobuje, uczestniczy w śląskim życiu literackim, jest jej animatorem i propagatorem.
A zresztą wiadomo, że gnoza (Angelus Lecha Majewskiego, Grupa Janowska) to produkt czysto śląski.
12 czerwca, 2009 o 14:35
Tomik Sarny czytałam jeden, ten o ojcu . Ostatniego nie czytałam, tylko z literackie, więc te wiersze nowsze, o których tu napisano, pokrywały się zupełnie z tymi, które już znałam. Tematu śląskiego nadal nie widzę. Z tym duszeniem Wata to bym się zgodziła. Sarna podobno na wykładach gada tylko o Wacie i religii. Moim zdaniem to jest poezja religijna, przynajmniej ten pierwszy tomik. Musiałabym pogrzebać na półce, to może znajdę tą książkę gdzieś, zresztą coś tam jeszcze z tego pamiętam. Ale to były wiersze o zmarłym ojcu i tych było najwięcej, o bogu i o kamieniach. Może to były jakieś specyficznie śląskie kamienie…
12 czerwca, 2009 o 14:38
Czy to Sarna napisał tą książkę o swoich kolegach?
12 czerwca, 2009 o 14:43
Acha, znalazłam, to jednak ten drugi Leszycki. A sarna napisał wymienioną tu ksiązkę Śląska awangarda. Poeci grupy Kontekst. To jest ten doktorat? To ile ten Sarna ma lat? 150? A ten Leszycki był chyba starszy jeszcze, stary jak węgiel. On już chyba jest profesorem, tylko nie pamiętam gdzie.
12 czerwca, 2009 o 14:54
Tak sobie pomyślałam o tych poetach związanych z hałdą. A jak im ta hałda zniknie to co? :)
Przy okazji znalazłam w sieci taki wiersz Sarny o żonie. Z tego co mi sie wydaje, to on jest o drugiej albo trzeciej żonie tego pana.
„sielanka pancerna” | paweł sarna
Przez dwa tygodnie szukałem książeczki wojskowej,
bo bez niej byłem bezdomny, nie mogłem się zameldować
na nowym miejscu. A kiedy znalazłem, żona śmiała się
z bojowego wąsa na zdjęciu. Miałem wąsa
i oko spuchnięte, pancerne. A teraz jestem
znów bardziej męski i bardziej wojskowy,
jestem bojowym ramieniem mojej żony.
A ona jest moją bronią obosieczną, bronią nieustającą,
gdy przeprowadzamy się z miejsca na miejsce,
gdzie nie zawsze jest lepiej. Czasem jest moim
kościanym okiem, kościaną pasterką.
Bo ja nie jestem
chodzącą macicą mówi żona, a niebo
mojej matki ciemnieje i rzuca żabami.
Więc nie jest wędrująca macicą, moja żona
jest moim wędrującym okiem,
stalowym okiem, jest moją pasterką.
Ja jestem jej
pancernym pasterzem,
nie braknie nam niczego.
12 czerwca, 2009 o 15:38
Napisał o swoich wykładowcach Śląska awangarda. Poeci grupy Kontekst. Katowice, Katowickie Stowarzyszenie Artystyczne 2004 (Opracowanie jest poświęcone katowickiej Grupie Poetyckiej „Kontekst”, tworzonej przez Stanisława Piskora, Tadeusza Sławka, Andrzeja Szubę, Włodzimierza Paźniewskiego). Powtarzam, bo już tu to napisałam. Tyle wikipedia. Skoro jest Pani na uczelni, to przecież łatwiej Pani sprawdzić, ile artykułów Paweł Sarna napisał o swoich kumplach. Wie Pani, to nie jest blog literaturoznawczo krytyczny. Ja czytam obce recenzje. Marek ogląda też fotografie. Iza szuka powinowactw. Jaromir, jak widać, Dzieje Apostolskie. Każdy coś tu dorzuca do sprawy, by rzecz rozwikłać. A jest pytanie, dlaczego poezja poetów śląskich zatruwa, dlaczego jest tak toksyczna przy pełnym samozadowoleniu jej producentów.
Wyjściem dla tych rozważań jest zawsze tekst źródłowy, zawsze zestaw wierszy, tomik. Nie omawiamy tutaj celowo tomiku Biały OjczeNasz, by nie popaść w rozważania religijne, ponieważ każdy z piszących tutaj ma inne na ten temat poglądy.
13 czerwca, 2009 o 5:38
> Gnieciucha
To takie ironiczne pokrzywianie się psalmom(Pan mym pasterzem, nie brak mi niczego. Psalm 23), bardziej z dowcipów o żonach, teściowych i słodkiej niewoli małżeńskiej, gdzie się powiada: moja szanowna małżonka powiedziała.
Ja osobiście nie trawię takich zestawień, puszczania oka do czytelnika, wiadomo, my mężczyźni, my świeżo upieczeni małżonkowie, koniec z wolnością, teraz rządzi macica. Uważam, że tu bardziej odpowiednie powinno być słowo miednica, bo skoro na kobietę patrzy się okiem rozpłodowa, to ten rozstaw, rozstaw odpowiedni miednicy jest decydujący.
Jest w literaturze masa tego sposobu pokazywania relacji partnerskich. Dowcipnie, gdzie odbiorca ryje ze śmiechu. Bardzo szkodliwe, utrwalające schematy, niszczące szanse na autentyczne związki międzyludzkie.
14 czerwca, 2009 o 11:47
Ej, no akurat ten wiersz, który wkleiłam, mi się podobał, nie jest stereotypowy, raczej jest przeciw stereotypowemu ujęciu roli kobiety. Ale może masz rację, dowiedziałam się, że Paweł Sarna jednak ma już trzecią żonę, wiec jakiego traktowania kobiet można się spodziewać od takiego pana.
14 czerwca, 2009 o 14:49
To napisz, dlaczego Ci się podoba. To, że ma trzecia żonę, to chyba na plus. Zazwyczaj faceci po pierwszym niepowiedzeniu już więcej się nie żenią. Raczej tutaj nie piszemy o osobistym życiu autorów, bo nie ma to żadnego znaczenia, tylko o osobistym życiu podmiotu lirycznego. A z wiersza nie wynika, by tam chodziło o harem.
14 czerwca, 2009 o 16:04
Ja w tym wierszu wyczytuję raczej, że to bohater liryczny tego wiersza stara się dowartościować, próbuje być bardziej męski, bo to jego żona ma silny charakter. Więc to ona potrafi radzić sobie społecznie, nie uginać się przed wymaganiami, że jest macicą. A co w takim razie ona ma robić? Dlatego ten wiersz jest raczej autoironiczny i to mi się spodobało.
Aha, próbowałam się zorientować w tym, ile gościu jako literaturoznawca pisze o kumplach, no i wychodzi na to że jest z tym problem . Tylko Tadeusza Sławka można skojarzyć z uniwerytetem ślaskim. Ale resztę to już nie. W sumie kto to jest ten Piskor, bo nie znalazłam nic o nim?
14 czerwca, 2009 o 18:41
Nie wiem, czy podmiot liryczny jest spantoflowany. Raczej buntuje się przeciwko monogamii, ponieważ jego żona jest nie tylko waginą, ale i okiem. A takie oko może zauważyć jego zainteresowanie innymi waginami. Ja po zauważeniu takich militarnych ciągot świeżo upieczonego męża bym się zaraz rozwiodła, trzeba uciekać póki nie jest za późno, bo zazwyczaj to są też dziecioroby. Ale ten wiersz nie zapowiada rozstania, wręcz przeciwnie. Jest dowodem na to, że takie związki małżeńskie są i Paweł Sarna poezją daje temu wyraz. Melanż wojska z religią też uważam za trafny. Natomiast powiązanej z nimi instytucji małżeńskiej już nie, ponieważ każda próba sformalizowania tej instytucji powoduje jej degenerację. A w wierszu jest gloryfikacja jej sformalizowania.
Już widzę, jak taki wiersz pisze Bob Dylan.
Stanisław Piskor swego czasu był najważniejszą postacią życia kulturalnego w Katowicach.
Był redaktorem działu poezji i plastyki w kilku najważniejszych pismach kulturalnych na Śląsku i szefem artystycznym Telewizji Katowice. Pamiętam, jak co tydzień prowadził w regionalnej telewizji programy o literaturze głównie z udziałem literatów naszego regionu.
Ponieważ skończył historię sztuki, wypowiadał się też na temat plastyki współczesnej, nie zawsze pozytywnie, co od razu wzbudziło protesty i bunty publiczne moich kolegów.
Dopiero pisząc o Pawle Sarnie dowiedziałam się, że był ważnym poetą. Na przykładzie Stanisława Piskora i Twoim Gnieciucho ( już nie wiesz, kto to jest), można popatrzeć na problem poezji śląskiej jako na zjawisko kruche i krótkotrwałe.
23 czerwca, 2009 o 18:18
Sarna ma pierwszą żonę.