Pauza na zastanowienie. Złota śląskiego ciąg dalszy. Pani Bieńczycka

8 czerwca, 2009 by

(…)Pisze Chłopek: Przeraża cię raczej to, że nie znasz nikogo, kto mógłby coś zmienić”, pozostawiając czytelnika z obezwładniającą diagnozą: Teraz wszystko będzie się już zmieniać na gorsze”.
(…)W połowie lat 90 zaistniała na Śląsku przebojowa” formacja, wkraczająca bez kompleksów, aktywnie obecna w ogólnopolskim życiu literackim. Oto wciąż zjawisko in statu nascendi, obserwowane poprzez wstępne etapy drogi twórczej, szkicującej jednak kontury – powiedziałbym za, bynajmniej nie Świętym Na Dziko”, Mistrzem Peiperem – mapy nowych ust”. Przed poetami tej formacji zarysowało się wiele niebezpieczeństw, z tym najgroźniejszym, o którym wspominałem i którego świadomi są rocznikowo” młodsi poeci – obezwładniającą konwencjonalizacją. Dlatego kolejne tomiki, zwłaszcza te drugie – oczekiwane po głośnych debiutach, będą ważnym sprawdzianem. Nawet jeśli nadzikowcy” (to nieuchronne!) podążą własnymi ścieżkami, gdy różnice ewoluujących poetyk wezmą górę nad jednomyślnością mijającego okresu Sturm und Drang”, pozostawią ślady obecności w obrębie jednego
z najwyraźniej zaznaczonych na początku dekady nurtów młodej liryki. Następne pokolenie podąży innymi drogami, co zdają się sugerować przedstawiciele Estakady i przywołani powyżej rówieśnicy. Być może już wkrótce krytycy będą mogli oznajmić: tu zaszła zmiana”.

W swoją stronę. Antologia młodej poezji Śląska i Zagłębia(2000) Wybór, opracowanie i wstęp Paweł Majerski

Kategoria: Bez kategorii | 14 komentarzy »

komentarzy 14

  1. Ewa Bieńczycka:

    Wstęp do tej antologii jest bardzo obszerny, fachowy i co charakteryzuje wszystkie tego typu wydawnictwa, począwszy od katalogów wystawowych, a skończywszy na takich apodyktycznych mianowaniach poetyckich na Górnym Śląsku naszpikowany niemal wszystkimi nazwiskami polskimi i zagranicznymi sławnych poetów dwudziestego wieku.
    To naukowe dzieło w jakie się niepostrzeżenie Antologia przerodziła, jest dostępne niemal we wszystkich prawie czterdziestu filiach bibliotek naszego miasta i pełni rolę edukacyjną dla maturzystów naszego regionu. Znamienny jest zawarty tam bardzo charakterystyczny ton nieomylności i bezwzględności, wsparty jeszcze kilkoma pismami literackimi, gdzie czytam mniej więcej to samo, prowadzi raczej nie ku zmianom, ale ku umocnieniu głosu, który słyszałam tu zawsze.
    Ryszard Chłopek oczywiście nie widzi tutaj nikogo. Ciekawe jak ma widzieć.
    Będę się starała tu step by step proces ten pokazać.

  2. Ewa Bieńczycka:

    Paweł Majerski w Antologi młodej poezji Śląska i Zagłębia sprzed 10 lat wmawia czytelnikowi, że poezja, która wyrasta z silnej potrzeby publicznego głosu w świecie nie istnieje bez umiejscowienia jej i zakotwiczenia w oficjalnym obiegu. By się nie rozpisywać i nie ulegać temu napuszonemu stylowi retoryki Majerskiego, chodzi mniej więcej o to, że tych kilku studentów Uniwersytetu Śląskiego prezentowanych w tej antologii jest na tyle ważnych, że jest w stanie wyznaczyć drogi przyszłej poezji. Czytam i oczom nie wierzę. Faktycznie, po dziesięciu latach te same nazwiska funkcjonują już w ogólnopolskim obiegu. Kobiety chyba odpadły, ale sprawdzając w wikipedii, większość tam wymienionych nazwisk bardzo dobrze funkcjonuje, wydaje raz za razem tomiki, decyduje już, kto jest, a kto nie jest poetą.
    Wszyscy wymienieni tu poeci drukują w znaczących i prestiżowych pismach kulturalno literackich: Opcjach” w Czasie Kultury”, FA-Arcie”, Kartkach”, Kresach”, Nowym Nurcie”, Śląsku”, Studium”, Twórczości” i Tygodniku Powszechnym”.
    Będę tutaj o każdym z nich pisała osobno ( jeśli Markowi prowadzenie tego bloga się nie znudzi).
    Jednak ta Antologia jako pewien zbiór poetów jest na tyle ważna, że jakoś tak bezwstydnie, uzurpatorsko, apodyktycznie, bez żadnych wątpliwości namaszcza, mianuje, wmawia i straszy. Jest w tym coś nie tyle szkodliwego dla polskiej kultury, co przerażającego. Przeraża, bo robią to ludzie świadomi, wykształceni, z tytułami naukowymi. A przede wszystkim władni. Władni na przestrzeni jednego tekstu uwznioślić jakiś funta kłaków wiersz, wylansować poetę raczkującego zaledwie. Właśnie tę część życia publicznego, przeznaczonej do ochrony przed zalewem komercji, sprzedajności, bogacenia się na sztuce, spłycania jej i profanowania, zawłaszcza kolejna nadbudowa, przecież niezależna już od Wielkiego Brata, od Partii od wszystkiego, czym poeta komunistyczny tak się gorliwie tłumaczył. .Mafijność Górnego Śląska polega właśnie na tym sprzężeniu wszystkich placówek powołanych społecznie do badań, co jest wartością, a co nie. Ja wiem, że to jest żmudna praca i kosztowna. Ja to wiem.

  3. Jaromir Bury:

    Zjawiska takie jak „poeci śląscy”, „neolingwiści”, „roczniki siedemdziesiąte” łączy podobna próba aktualizowania pewnego tekstu kulturowego. Studenci mianowicie dowiadują się, że niegdyś poeci spotykali się w lokalach dla wymiany zdań i kobiet, pili i wieszczyli. Dzisiaj też by tak chcieli, w związku z czym w ośrodkach akademickich, podpierani umiejętnie konstruowanymi w polonistycznym żargonie artykułami starszych kolegów, grupują się, głoszą manifesty i publikują tomy. Na tym poziomie jest to, w zależności od charakteru konkretnej jednostki, zabawa lub kabotyństwo. Dalej są antologie, jak również prosty mechanizm promocji powiatu, regionu, partii, przekładający się na sposób gospodarowania miejskim budżetem, z którego zasila się zbiory bibliotek, imprezy oraz etaty w domach kultury. I oczywiście to, że wybrańcy, ich kapłani i społeczeństwo zaczynają wierzyć w swoje posłannictwo. Tutaj jest już mitomania. Poza tym stanowisko, pozycja, interes.
    Można zawodowo pisać porno, można dla mecenatu pisać peany, dla zaistnienia pisać cokolwiek, żeby przemycić coś wartościowego, ale tutaj jest taki problem, że tylko to „cokolwiek” staje się normą, poprzeczką kultury. Przy okazji „Tekstyliów” chyba pojawiło się hasło „poezja niekonieczna”. Skoro więc jest ona niekonieczna – to po co jest… Może znaczyć, że jest aktem wolności; tyle że aktem twórczej wolności jest raczej uwalniać się od niekoniecznej poezji. Można to też w taką maksymę ująć, że każde hobby ma swoje lobby.

  4. Marek Trojanowski:

    Jaromirze, nie widzę w spotkaniach poetów niczego nadzwyczajnego. Spotkania w ramach środowisk począwszy od igraszek integracyjnych a na kawiarnianych dyskusjach poetyckich skończywszy były, są i będą elementem życia społecznego. Uważam nawet że takie spotkanka mogą być niebywale ciekawe. Wyobraź sobie takie oto środowisko poetów-chudzinek mało odpornych na alkohol. Już po trzeciej flaszce fanki trzepocą nóżkami, przewracają oczkami by je prątkujący poeta młodego pokolenia zabrał gdzieś w intymne ustronie.
    Uważam że głównym motorem ludzkich zachowań udzkich jest oprócz popędu seksualnego pycha. Taki na przykład Andrzejewski jak wynika z notatki sporządzonej przez KO (kontakt operacyjny) Kazimierza Koźniewskiego (tu pseud. 33), a którą przyjął H. Walczyński jak się tylko napierdolił na jakiejś imprezce literackiej, łapał chłopców za dupcie i krocza, a jak któryś nie wiedział kim jest on, on Andrzejewski, to się bardzo dziwił. Ale większość zainteresowanych młodzieńców, otrzaskanych w literaturze wiedziało kto to taki ten Andrzejewski i szło z nim na stronę.

    Jest to typowy przykład, jeden z miliardów które były i które będą.

    Zwłaszcza w kręgach artystycznych, na spotkaniach na których fani poznają swoich idoli, mogą się do nich zbliżyć, dotknąć, otrzeć.
    Na niedoczytaniach miałeś taką relację poety, który ze spędu zwanego Portem wrócił do domu z wypiekami na policzkach i jeszcze przez kilka miesięcy po tym zdarzeniu nie mógł zasnąć. Wyobraź sobie wówczas, że pławiąc się w aureoli sławy (załóżmy, że wydałeś swoich 5 tomiczków, zgarnąłeś kilka nagród i pokazują cię w TVP) podchodzisz do takie poety na takim spotkanku. Przedstawiasz się:

    – Bury, Jaromir Bury jestem, a koledze jak na imię?

    Chłopak składa się w pół, na dźwięk twojego nazwiska jakby kurczy się nagle. Ty oczywiście jesteś sławny i wiesz, jak to działasz na kolegów. Mówisz:

    – Ależ proszę, przestań…

    chłopak ci przerywa, jąka się:

    – Ale, ale…

    – Chodźmy do baru. Tu jest tak nudno. Ja stawiam

    Uśmiechasz się, bierzesz oniesmielonego i sparaliżowanego poetę pod ramię i powolnym krokiem prowadzisz do baru.

    Pijecie jednego drinka (piwa nie pijecie ale tylko drogie alkohole), drugiego. Chłopak łapie oddech, dochodzi do siebie i opowiada o swojej fascynacji twoimi tekstami, twoją postawą moralną, niezłomnością i harcie ducha.
    Ty zamawiasz kolejne drinki, kiwając głową i powtarzając:

    – Ciekawe, to bardzo ciekawa interpretacja. Doprawdy.

    W końcu wychodzicie. Chłopak jest njebany w sztok. Nawet adrenalina uwolniona podczas poznania sławnego poety nie pomogła. Nie ma obycia towarzyskiego. Nie potrafi pić drinków. Nie jest takim mistrzem jak ty. Ty oczywiście prowadzisz kolegę pod ramię. Tyle że on lekko powłóczy nogami, ale trzyma fason. Przynajmniej chce go trzymać bełkocąc:

    – Ja przepraszam hik! To pierwszy hik! raz hik nie wiem hik dlaczego hik tak się upiłe hik łem

    Ty szepczesz mu:

    – Nic się nie stało. Chodź. Pomału, pomalutku, pomogę ci.

    Kiedy go targasz niemalże na plecach inni uczestnicy imprezy to zauważają. Ci, którzy ciebie lepiej znają wiedzą jaki będzie ciąg dalszy. Współczują chłopakowi. Ci, którzy cię nie znają, podziwiają twoją bezinteresowną dobroć.

    Nazajutrz, kiedy spotykacie się w holu hotelowym, zdając klucze do pokojów mówicie sobie cześć. I tylko tyle. Chłopak nie ma żadnych pytań o dalszy ciąg wczorajszej pogawędki w szczególności o jej zakończenie. Czuje dyskomfort w okolicy odbytu i chce wierzyć, że to dlatego, że wczoraj na obiedzie w pizzerii założył się przy stoliku, że wypije na raz pół flaszki tobasco bez zakrztuszenia.

  5. Ewa Bieńczycka:

    Piszę sobie właśnie o Kochankach z Marony bo akurat film Cywińskiej w TV puścili, i przeczytałam na blogach gejowskich jak to tam z tymi literatami bywa.
    Nie wiem, na ile projekcja Marka jest prawdziwa, do mnie na studiach tylko startowali profesorowie i asystenci, a ja miałam chłopaka z Gliwic i niczego nie mogłam wysmakować. Więc nic nie wiem. Ale jak Jaromir pisze o poezji niepotrzebnej, to ja się zgadzam. Jak tu się dowiaduję od Romana Knapa, że Ryszard Chłopek jest człowiekiem wykształconym, po kilku fakultetach, pewnie i z doktoratem, to przecież dla takich ludzi jest kupa roboty w życiu zawodowym, dlaczego oni piszą poezję? Dlatego, by nagodzić na konkursie w Brzegu Aleksandrę Zbierską? Wydać jej tomik? To jest niepojęte. Poeta zawsze miał w życiu przechlapane, wystarczy przeczytać życiorys Brodskiego, Hölderlina, Mandelsztama, Cwietajewej, Dickinson. Z polskich poetów trudno kogoś wymienić, tu poeta musi być dyspozycyjny, bo inaczej poetą nie jest, nikt o nim inaczej się nie dowie. Ja nawet na moim blogu kącikowo nie mogę sobie popisywać, bo to też nielzja, internauci protestują, sobie nie życzą tego czytać.
    No chyba, że Marek tu jeszcze o tych poetach poezji niepotrzebnej napisze w innej kategorii, przynajmniej o ich życiu płciowym, może tam są te właściwe sukcesy i potrzebność.

  6. Roman Knap:

    Rysiek Chłopek, który poezję wyniósł z domu, był również jej fascynatem. Czytał bardzo dużo. Jego mieszkanie pełne było tomików, magazynów literackich. I co ciekawe, był też chłopakiem nadzwyczaj spokojnym i opanowanym. Niewątpliwie też był ambitny. I jak już powiedziałem – bardzo oczytany. Namiętnie oczytany. Przede wszystkim Ryśka znam z tego, że jak mu powiedzieć jakieś słowo (np. „węgiel”), to on ci już tam doskonale wie kto, gdzie, jak i kiedy tego słowa już użył, i co ono symbolizuje u tego pisarza a co u tamtego. Poza tym Rysiek doskonale wiedział, co już się krytykom przejadło, a co jeszcze nie! Oksymorony np. nie są w cenie, powiedzialł kiedyś (prowadząc warsztaty poetyckie w Perełce), bo to łatwizna. Ja bym zwrocił uwagę na to dziwne kryterium wartościowania tekstu – kryterium „przejedzenia krytykom”. Przejedzenia, zauważcie, nie czytelnikom, tylko krytykom. Otóż właśnie Rysiek Chłopek nauczył się szybko wiedzieć, że wszystko zależy od KRYTYKÓW. Od tego ich stanu żołądka. Od jego nasycenia albo niedosytości. Stąd swoje ambicje literackie Rysiek Chłopek spolaryzował z żołądkami Winiarskiego, Majerskiego, Stokfiszewskiego i czort górnik wie jeszcze kogo tam. Dla Ryśka liczyło się tylko podobać krytykom. Polonistom. A przynajmniej im nie podpadać. Kryterium przejedzenia i nieprzejedzenia to owszem, ponure kryterium wartości literatury, zwłaszcza, że jak dobrze rzekła p. Bieńczycka, każe ono zajmować się poecie na siłę tym, co ma w dupie. To kryterium ubezwłasnowolniło literaturę polską postbrulionową. I tzw. ponowoczesną. Ubezwłasnowolniło też niestety Ryśka Chłopka. Żeby pisać nic z siebie, a wszystko z innych (jak to zresztą zradykalizował ostatnio Maciek „SamploCałujęRączki” Woźniak).

  7. Ewa Bieńczycka:

    Ja nie powiedziałam, że artyści śląscy zajmują się tym, co mają w dupie. To byłoby zbyt optymistyczne. Oni mają dużo rzeczy w dupie, ale się tym nie zajmują. To jest duża różnica.
    Miłosz pisał o sytuacji, jaka nastała, jak on był na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, jak tam akurat nastała rewolucja seksualna i co na to ten Miłosz, ten żubr z Litwy. W esejach Widzenia nad zatoką San Francisco Miłosz napisał, co on w tym wszystkim widział. Ale beat generation było w łonie campusu, uniwersytetu. Tutaj mamy sytuację zupełnie odwrotną. Uniwersytet Śląski produkuje kontrolowanych buntowników, którzy w swoich wierszach używają brzydkich wyrazów, napadają na Dantego i po domach kultury głoszą konformizm. Niesłychane. Oczywiście humanistów to zupełnie nie dziwi.
    Jutro może porozmawiamy o Pawle Sarnie, to rzuci jakieś inne światło na problem. Nie można przecież rzeczy widzieć tylko Chłopkiem, który jest oczytany nie lubi się narażać ludziom ważnym (polonistom, krytykom). By się nie narażać Ryszardowi Chłopkowi, który jest ważnym polonistą i jurorem, powinnam też milczeć.

  8. Jaromir Bury:

    Jak najbardziej, Marek, knajpa spełnia rolę integracyjną, a bywa że twórczą. Tyle że mit Knajpy niewiele już mówi, podobnie jak mit Śląska i mit Formacji Poetyckiej czy Pokoleniowej. To są bardziej manipulacje, niż manifestacje; oklepane kody kulturowe, bardziej fałszujące, niż tłumaczące rzeczywistość. I Twoja konfabulacja jest niestety prawdziwa. Właśnie dlatego należałoby przekroczyć tego rodzaju schemat. (Nie wiem dlaczego podsuwasz mi tam anusa… Wolałbm cipku i kawał cycusa).

  9. Roman Knap:

    -> Ewa Bieńczycka
    Z tym narażaniem się to już nie wiem, być może nawet masz rację. Dawniej, jak dobrze pamiętam to z Ryśka, był równy „chłopek” (tak, bo nawet potrafił zażartować ze swojego nazwiska). W ogóle ci ludzie z Perełki to byli dawniej równe chłopy i równe dziołchy. A to przez Jurka Suchanka, naczelnego cynika Gliwic, który ich nieźle lał po dupsku. I który nauczył ich wysłuchiwać ponurej, brutalnej i przykrej prawdy (pamiętam nawet jak raz Suchanek doprowadził do wielkiego płaczu i łez, skądinąd bardzo sympatyczną i dziewczęcą Olę Wojtkiewicz, nb. późniejszą rozwodnicę Kuczoka). Pierwszy jednak, którego zbufonił sukces, był Siwczyk. Potem zbufoniła się Podgórnik (grając przy tym rolę twardej cynicznej baby). Kolej więc i może przyszła na Chłopka. Zwłaszcza odkąd jego ojciec został posłem, a on sam szanowanym polonistą, wykładowcą akademickim i redaktorem. Odtąd właśnie było go coraz mniej. Oj, bo zapracowany taki.
    Słowem, może masz rację, nie narażaj się Chłopkowi, bo jeszcze wam, Ewo i Marku, w Redzie złośliwie wyda po raz kolejny Olę Zbierską. A wtedy – będziecie mieć koproniedoczynności murowane! I oczywiście sięgniecie po węgiel, na ich przeczyszczenie.

  10. Ewa Bieńczycka:

    Romanie, węgiel jest skuteczny tylko w małych dawkach. Natomiast ambicje poetów śląska są niebotyczne. Sam piszesz, że jest to i celowe i kontrolowane, że Ryszard Chłopek wie, w jakich ilościach węgiel w poezji spożytkowano. A przecież praca wre dzień i noc.

  11. Marek Trojanowski:

    Jaromirze, zwróć uwagę, że współczesna mitologia nie posługuje się nowymi mitami. Każdy jej element jest znany: mit knajpy, mit grupy literackiej, mit późnego debiutu. To wszystko było już kiedyś. Nawet nie tak dawno.

    Mi się wydaje, że istnieje jakaś potrzeba petryfikacji tzw. zastanego stanu rzeczy. Nie należy niczego zmieniać, nie należy naruszać tabu, a pewne zjawiska należy przemilczeć.
    Każdy mit ma swoją ustalona strukturę i treść. Podobnie jak rytuały: kiedy modlisz się podnosisz wzrok ku niebu, składasz ręce, klękasz. Tutaj, w świecie mitów, stajesz się elementem mitologii. I jako element zaczynasz oddziaływać w taki sposób, w jaki oddziaływali i działali wszyscy mityczne postaci na twoim miejscu. Te, które były, są i te które będą. Każde inne działanie nie będzie pasowało do struktury mitu, którego częścią się stałeś. Jako Prometeusz musisz ludziom przynieść ogień. Prometeusz bez ognia jest nie tyle nie do pomyślenia, co przestaje być Prometeuszem.

    Wchodząc do środowiska, do knajpy, stając się twórcą rocznika siedemdziesiąt musisz się tak zachować jak tego wymaga określony mit. Jeżeli zaczniesz robić coś innego, staniesz się Prometeuszem, który nigdy nie ukradł bogom olimpijskim ognia.

    Dziwi jednak obecny zastój w ramach mitopei. Nie pojawiają się nowe mity, chociaż pojawiły się nowe obszary rzeczywistości, w których mogłyby owe mity funkcjonować. Mam tu na myśli internet.

    Zamiast nowych mitów, przeszczepia się do internetu znaną mitologię: środowiska, knajpy, późnego debiutu, dykcji, dykty i produkcji. Ignoruje się przy tym rozbieżność tych rzeczywistości. część mitów może być dostosowanych, ale większość po prostu nie pasuje.

  12. Marek Trojanowski:

    glosa:

    Możesz stać się Prometeuszem, który nigdy ludziom nie przyniósł ognia, ale wówczas – jak napisałem staniesz się kimś innym. I tu jest to „ale” – bo to, co jest „inne” (Prometeusz, który nigdy ludziom ognia nie przyniósł) nie może długo pozostac tylko i wyłącznie czymś „innym”. „inność” musi być najpierw zaakceptowana na płaszczyźnie językowej. musi zostać nazwana. Prometeusz, który nigdy nie przyniósł ognia, musi przestać być „innym”.

    to jest tzw. mit inności

  13. Jaromir Bury:

    Dokładnie, Marek, mit, kod kulturowy jest strukturą społeczną i językową, i nie ma życia poza strukturą. A jest nią tak samo Knajpa, Gwiazdorstwo, czy Outsiderstwo. Dlatego marginalne znaczenie ma jaki kto mit aktualizuje – to zawsze jest jakoś tam warunkowane różnymi czynnikami psychospołecznymi – liczy się tylko ogień, jaki kto ludziom przynosi. Nie można działać, pisać, wydawać, pracować, nie pracować, więcej – być na marginesie, menelem poza strukturą. I tu jest sedno. Jeden widzi kod kulturowy jako żywy, dla drugiego jest to skostniałe i prowokuje do rewolucji albo się prosi o ewolucję; jeden wierzy w grupę, drugi w indywidualizm, trzeci widzi wszystko jako grę, z której się czerpie korzyści, a czwarty uważa reguły za haniebne lub martwe. Wszystko zależy od wrodzonych oraz nabytych talentów, wrażliwości, doświadczenia. I te postawy, racje wchodzą w relacje – internet niczego w zachowaniach ludzkich nie zmienia, przekłada je tylko na teksty, uwydatnia, zwielokrotnia i przyspiesza, co niekiedy wywołuje odruch wymiotny. Każdy kraj ma taki internet na jaki sobie zasłużył.
    U nas sieć jako nośnik myśli, inspiracji jest wyjałowiona, ponieważ brakuje ufności społecznej tak wirtualnie jak i realnie; a im mniejsza inteligencja emocjonalna, społeczna i zdolność empatii oraz narracji, tym bardziej eksploatuje się elokwentne, mentalne kalki, pozycję, a przede wszystkim własną rację, bo nic tak człowieka wewnętrznie nie podnieca jak posiadanie poglądów i racji. Tyle że myślenie nie jest posiadaniem racji, podobnie jak komunikacja nie jest wymianą poglądów czy grą stanowisk. Myślenie, mówienie to proces poznawania świata, człowieka.

    Co się zaś tyczy poezji – jest ona tym przenoszeniem ognia boskiego, który zabija w środowisko ludzkie, które ożywia. Dlatego bywa: przyjemnością, pomocą, żarliwością, pożogą. Wypala namiętności albo je rozpłomienia; z jednej strony wywołuje zniszczenie, z drugiej odradzanie. Mirka Szychowiak ma ogień w piekarniku, dla niej poezja to pieczenie ciasta. Ryszard Chłopek wydobywa węgiel, ale nie ma ognia (jak mówi Roman – nigdy nie palił, chociaż pisze wiersze na pudełku po papierosach). U Agnieszki Mirahiny „wszystkie linie zbiegają się w dupie”, więc może, gdyby się miały rozbiec pod postacią gazów, należałoby w sposób kuglarski przyłożyć płonącą zapałkę. U Pawła Sarny z kolei jest kamień, który byłby może krzemieniem, może i zdolnym krzesać iskrę, gdyby go tak nie zalewała woda.

  14. Ewa:

    Bardzo pięknie to Jaromirze podsumowałeś, chociaż, co do poetów, których scharakteryzowałeś, to się nie zgadzam. Moje intencje w czytaniu najnowszej poezji współczesnej są takie:
    Naprawdę otwieram tomik z nadzieją. nawet jak już znam poetę z nieszuflady (z rynsztoka nigdy, ponieważ do dzisiaj, mimo wielokrotnych tam wejść nigdy nie wiem kto jest kto, a ja muszę wiedzieć kto jest kto (ja nie potrafię obcować z kimś niesprecyzowanym, rozmydlonym, pociętym na kilkanaście osób). I to nie jest tak, że ja chcę przykopać. Przecież ja chcę przeżyć przyjemność, chcę z tym tomikiem obcować w zgodzie i zachwycie. Chcę, jak piszesz, mnie zainspirował, nie twórczo, bezpośrednio, bo ja robię zupełnie inne rzeczy, niż poeta dzisiejszy, ale ja się łączę z artystą w czasie teraźniejszym. To jest strasznie ważne, by na czas odbioru z nim być, dzielić sie nim, rozszyfrować jego intencje, uczucia. Taki mechanizm działa w młodzieży, gdy słuchają swoich zespołów rockowych.
    U nas na Śląsku jest wielka wystawa Krzysztofa M. Bednarskiego Portret totalny Karola Marksa 1977-2009 i ja na to do Bytomia pojechałam.
    Ale ze sztukami wizualnymi jest inaczej niż z literaturą. Z jednej strony poeta chce być awangardowy, z drugiej chce mówić o sobie. Ta jak pisałeś sytuacja zewnętrzna i wewnętrzna nie tylko nie jest w harmonii, ale jej zupełnie nie ma. Poeci są poza wszystkim, poza też wkurwieniem, że są poza. Ich to nie boli, nie zauważają, że są tak beznadziejnie martwi. To, co piszesz: piec u Szychowiak. Wiesz, co z tego da się zrobić? Przecież na metaforze gospodarstwa domowego oparte jest całe prawosławie, Bóg jako gospodarz domu, zagrody, chudoby. A ten dom, to cały świat. Nie ma w Szychowiak uniwersalizacji, tam na lekarstwo tego nie ma.
    Ten wspomniany Bednarski, to rzeźbiarz, który wyemigrował, bo się w Polsce żyć nie dało. Nie dało się z powodu właśnie mitu. I on ten mit Marksa na ogromnych muzealnych salach rozbiera, maca, rozprawia się z nim. Mu dokopuje. To nie jest psychoterapia. To jest twórczość.
    Ja w tych wierszach, które czytam nie widzę żadnych (oprócz oczywiście wspinania się po tomikach, by się zalogować wśród poetów), jak tu też to zauważyłeś, powodów ich pisania. I to jest straszne.

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?