Życie literackie w Polsce stabilizuje się, co widać nie tylko w realu, ale i w sieci. Całe szczęście, jak pisze Hannah Arendt, tęsknota za grecką polis, jest ciągle żywa.
Sofokles w Edyp w Kolonie, jak prztacza Anendt:
wyjaśnia nam także, dzięki czemu zwykły człowiek, młody lub stary, mógł udźwignąć brzemię życia: działo się tak za sprawą polis, owej przestrzeni wolnych uczynków i żywych słów ludzkich, mogącej napełnić życie blaskiem
I dowodzi, że wszelkie koterie, sitwy, grupy wspierające i trzymające władzę są bezsilne wobec przemian:
„Starożytni drżeli też na myśl o wojnie domowej i walce frakcji. Najpewniejsze przeciwko nim zabezpieczenie widziano w Arystotelesowskiej philia, czyli tej osobliwej przyjaźni, której Arystoteles żądał w stosunkach między obywatelami. Zamachy stanu i przewroty pałacowe, gdy władza przechodzi z rąk do rąk, od jednej kliki do drugiej (w zależności od ustroju, w jakim miał miejsce zamach), budziły mniejszy lęk, ponieważ wywołana przez nie zmiana ograniczała się do sfery rządowej i wnosiła niewielki niepokój w życie ogółu. Jednakże zarówno zamachy stanu, jak i przewroty pałacowe były w przeszłości dobrze znane i opisywano je wystarczająco często.
Wszystkie te zjawiska łączy z rewolucją element przemocy i to właśnie stanowi przyczynę, dla której tak często utożsamiano je z rewolucją. Ale przemoc wcale nie jest dla rewolucji czymś bardziej charakterystycznym niż zmiana: dopiero tam, gdzie pojawia się zmiana w sensie nowego początku, gdzie gwałt zostaje użyty do ustanowienia zupełnie innej formy ustrojowej i gdzie wyzwolenie spod ucisku przynajmniej dąży do ukonstytuowania wolności, tam możemy mówić o rewolucji. I choć historia zawsze znała takich, którzy, jak Katylina, byli rerum novarum cupidi (żądnymi nowych rzeczy), to duch rewolucyjny ostatnich stuleci czyli pragnienie wyzwolenia, połączone z pragnieniem zbudowania nowego gmachu, stanowiącego przybytek wolności nie ma precedensu ani analogii w całych dotychczasowych dziejach.”
fragmenty w tłumaczeniu Mieczysława Godynia
25 listopada, 2008 o 11:04
Z innej beczki, ale także o Arendt lecz z wątkiem autobiograficznym.
Któregoś razu na zebraniu zakładu, w którym byłem zatrudniony (Zakład Historii Idei i Ruchów Społecznych w Instytucie Politologii Uniwersytetu Zielonogórskiego), mój kierownik Bohdan Halczak ogłosił, że będzie organizował konferencję miedzynarodową na temat pomarańczowej rewolucji. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego i owa wiadomość potraktowana zostałaby tak jak wszystkie wiadomości Halczaka, gdyby nie to, że ów postanowił pogaworzyć o tym, czym jest rewolucja. Jak na wybitnego metodologa-dydaktyka-historyka-politologa przystało, Bohdan Halczak, wprawnym ruchem dłoni poprawił rzzadkiego wąsa, tak by szczelnie przykrywał górną wargę i rozpoczął wykład na temat pojęcia rewolucja. Mówi o Ludwikach, o Francji o paryskim tłumie i o haśle: la revolt!.
Ja oczywiście słucham, słucham i słucham. I kiedy po raz kolejny mój kierownik, którego najważniejszym osiągnięciem naukowym jest współautorstwo podręcznika do historii dla liceum, oznajmia, że rewolucja pochodzi od revolt, podnoszę rękę prosząc o głos. Kierownik trochę się zdziwił, że ośmieliłem się przerwać jego wykład na temat rewolucji, ale zgodnie z regułą demokracji udzielił mi głosu jak się okazało na moje nieszczęście. Ale o tym za chwilę. Wstałem zatem i powiedziałem: szanowny panie profesorze, pan się myli. Pojęcie rewolucja nie pochodzi od francuskiego revolt ale od kopernikańskiego de revolutionibus. Zacząłem opowiadać o tym jaki był wówczas związek między teorią o ruchach planet, a życiem. Starałem się także wytłumaczyć, dlaczego Kopernik użył kategorii: revolutionibus zamiast circum agere, że kategoria revolutionibus dotyczy raczej jakości zmiany całego systemu aniżeli jednostajnego ruchu planet po okręgach.
Halczak zapewne uznał ową interpretację za herezję, bo w pewnym momencie przerwał mi mówiąc: Ale hasło la revolt to i la revolt tamto….. Nie było sensu dyskutować. Usiadłem, ale okazało się, że jeden z moich zakładowych kolegów postanowił dolać oliwy do ognia. Kiedy Halczak po raz piętnasty powtarzał la revolt, starając się przekonać podwładnych, że teza o kopernikańskim revolutionibus jest fałszywa, kolega powiedział: Panie profesorze, kolega może mieć rację. To o czym mówił, o kopernikańskim revolutionibus i związku tego pojęcia z rewolucją, o tym pisała także Hannah Arendt w książce O rewolucji.
Tym oto sposobem jak się łatwo domyśleć – dzięki Arendtowej, mój kierownik pokochał mnie wręcz rewolucyjnie.
Zawsze powtarzam: na pewno są lepsi ode mnie, na pewno gdzieś są.
25 listopada, 2008 o 11:31
To miałeś Marku ze wszech miar rację, ale i szczęście, bo profesorów akademickich nie sposób przegadać. Piszę o Pensum i nie wiem, jak z tego wybrnę, bo Arendtowa nie znała Adama Wiedemanna i nic mi nie pomoże. A jest u mnie już wpół do trzeciej i chyba dam sobie na razie spokój.
Podrzucam tylko cytat z Hannah Arendt O rewolucji na dowód, że miałeś rację:
Słowo rewolucja” było pierwotnie terminem astronomicznym, który zdobył znaczenie w naukach przyrodniczych dzięki De revolutionibus orbium coelestium Kopernika. W tym naukowym zastosowaniu słowo to zachowało swój ścisły łaciński sens, oznaczało bowiem regularny, zgodny z prawidłami, obrotowy ruch gwiazd, o którym wiedziano, że nie podlega wpływowi człowieka i że nie sposób go odeprzeć. Nikt oczywiście nie kojarzył takiej rewolucji” z nowością ani z przemocą. Przeciwnie, słowo to sugerowało powtarzający się, cykliczny ruch i stanowiło wierny łaciński przekład Polibiuszowej anakyklosis, a więc pojęcia, które także wywodziło się z astronomii, metaforycznie zaś było niekiedy używane w dziedzinie polityki.