Oto on! Oto dobry bóg, który głodnych nakarmi a spragnionych napoi.
– Śpieszysz się gdzieś?
– Nie odpowiedziałem
– To napij się ze mną to powiedziawszy wyciągnął ze swojej starej, podróżnej torby plastykową butelkę z nalewką.
Kiedy zapytałem go o jego historię powiedział tylko kilka ogólników: że nie płacił, że eksmisja, że teraz żyje gdziekolwiek, że pije tylko gdy ma chandrę i to przeważnie wieczorami. Opowiadał, że potrafi jedną butelkę nosić przez cały dzień aż do wieczora.
Sprzedaje puszki, miedź i co się tam jeszcze trafi.
– Trzeba z czegoś żyć, bo przecież bóg mi manny nie ześle z nieba podsumował.
Cały czas rozglądał się niepewnie. Pytam:
– Boisz się czegoś?
– Policjanci tu chodzą i jak złapią, że ktoś pije, to robią kłopoty odpowiada i odkręca butelkę.
Boi się zbudzić to apatyczne miasto, które budzi się tylko w tedy i tylko po to, by uciszyć tych wszystkich, którzy je budzą.
Nalewa do białego kubka i mnie częstuje.
– Nie, naprawdę dziękuję odmawiam. Wypija go do dna, odkłada kubek i zakręca butelkę. Cały zestaw chowa z powrotem do torby. Milczy on, milczę i ja.
Oto on! Oto dobry bóg. Jako pielgrzym, który właśnie odpoczywa. Siwa broda taka freskowa, z kaplicy sykstyńskiej. Włosy zaczesane do tyłu. Odziany w starą kapotę łachman. Średniowieczne sakrum nędzy, świadomego żebractwa. Tyle w nim łagodności, tyle mądrości i czułości. Nawet w spuchniętych i brudnych dłoniach, które zaciska w pięści nie ma nic z agresji.
Otwiera po raz drugi torbę. Grzebie w niej krótką chwilę i wyjmuje białe zawiniątko. Odwija papier i wyjmuje kaszankę.
– Świeża mówi dzisiaj kupiłem.
– Chcesz? pyta.
-Nie.
Łamie ją na pół. Jedną połowę zawija z powrotem w biały papier i chowa do torby. Je sam. On je a ja siedzę z boku. Milczymy.
Poznałem go piętnaście minut temu.