PoliszFikszyn (11)

21 listopada, 2007 by

Pociąg zatrzymał się z gwizdem na dworcu centralnym w Krakofie. Lusia zaczęła szarpać się z walizami w kierunku wyjścia, Atomizer z Dżakiem dzielnie jej sekundowali. Jeden przez drugiego podpowiadali jak najlepiej chwycić walizkę, jakiej techniki użyć, by ciężarem ciała zrównoważyć masę bagażu. Dżak nawet opowiedział jej na pocieszenie pewną mądrość o panu, który onegdaj zażądał właściwego punktu oparcia by poruszyć całą ziemię. Po kilku minutach wykaraskali się z wagonu. Znaleźli się na jednym z peronów dworca. Zziajana grubaska, Dżak w czarnej pelerynie, w cylindrze i laseczką w dłoni, Atomizer w dresie wspólnie podziwiali socrealistyczną architekturę tego miejsca.
– Piękna faktura kamienia odezwał się jako pierwszy Dżak, wskazując laseczką na granitową posadzkę. Ile to stóp próbowało ją zniekształcić, ucywilizować a mimo to, kamień nie poddał się władczym zapędom człowieka. Pod przymusem zamknięty w formę prostokąta dzięki pile diamentowej w kamieniołomie, dalej pozostaje taki pierwotny i dziki. Jest w nim tyle z rousseauańskiej estetyki, tęsknoty do natury, do tego, co pierwsze. Taaaa… doprawdy, to takie wzruszające.
– Jejciu, ale ty jesteś wrażliwy powiedziała zachwycona grubaska. Nigdy do tej pory nie słyszała, żeby ktokolwiek mógł powiedzieć tyle zdań wielokrotnie złożonych na temat posadzki, a przecież uczestniczyła w wielu konkursach poetyckich, na których poznała wielu polskich poetów. Ty jesteś prawdziwym poetą! skwitowała.
– On już tak ma powiedział Adamski. Od momentu zauroczenia fakturą tapety, stał się innym człowiekiem.
Adamski zamyślił się. Przypomniało mu się właśnie owo fatalne zdarzenie z Monią Fryzjerką a przed oczami pojawiła mu się sylwetka przyjaciela siedzącego na stołku, wgapionego w ścianę.
– Moi drodzy odezwał się Dżak po chwili. Prawdziwy poeta odczuwa świat synaptycznie. Nie po to regularnie chodzę do manikiurzystki, nie po to wydaję całe kieszonkowe na maseczki żiwenszi przeciwko zmarszczkom skórnym, nie po to dbam o pergaminową fakturę skóry by była ultradelikatna, żeby w takich sytuacjach jak ta nie zauważać świata.
– A co to znaczy synaptycznie? wtrąciła się nagle Lusia.
– Jeszcze nie wiem, ale to mądre słowo i bardzo mi się podoba. Poza tym, ja bardzo, ale to bardzo lubię mądre słowa.
– A ja też znam mądre słowa! radośnie powiedział Adamski.
– To powiedz jakieś? poprosiła Lusia.
Adamski zastanowił się chwilę i odpowiedział:
– Egzystencjalizm.
Gruba Lusia całkowicie oniemiała z wrażenia. Teraz miała stuprocentową pewność, że oto los rzucił jej wyzwanie. Na swej drodze spotkała dwóch, niebywałych ludzi, prawdziwych geniuszy, wśród których jeden był poetą. Od zawsze marzyła by kogoś takiego spotkać. Jej marzenie ma źródło w teleranku, który z pasją jako dziecko oglądała w każdą sobotę. Najbardziej lubiła program 5-10-15, a szczególnie, gdy pojawiała się w nim Lampa Elektronowa. Tyle wówczas nauczyła się mądrych rzeczy. Zresztą nigdy już później tyle wiedzy nie zaabsorbowała, co właśnie w trakcie sobotnich wyścigów o tytuł Megamózga, którym się z wypiekami na twarzy przyglądała. Właśnie od tej pory zrodził się w niej irracjonalny pęd ku wiedzy, ale także podświadoma potrzeba brania udziału we wszelkich konkursach poetyckich.
Kiedy doszła do względnej równowagi duchowej, po szoku poznawczym jakie wywołało nagłe pojawienie się dwóch, obcych jej do tej pory słów. Westchnęła:
– Też bym chciała być taka jak wy.
Adamski uśmiechnął się dumnie, natomiast w Dżaka wstąpiła nadzieja. Mimo tego całego worka trofeów, którym chwaliła się przed chwilą grubaska, to jednak on jej zaimponował.
– Czy mogę się z wami kolegować? zapytała Lusia.
– Hmmm, no nie wiem odpowiedział Adamski. To Dżak jest tu szefem, on ma najwięcej do powiedzenia. Jest najmądrzejszy w całym świecie, bo jest wie…
Dżak przerwał mu perorę na swoją cześć gwałtownym kuksańcem w bok. Nie chciał się zdemaskować. Wolał w oczach grubaski uchodzić póki co za zwykłego poetę, nie zaś za wieszcza. Grubaska jednak nie zauważyła gestu. Spoglądając maślanym wzrokiem na chłopców powiedziała błagalnie:
– Weźcie mnie do swojej bandy.
Adamski, który zrozumiał istotę dyskretnego ciosu w żebro, nie odpowiedział nic tylko spoglądał na Dżaka. Ten właśnie upajał się znanym mu z eskapady na wieś uczuciem. Proszalna poza Lusi oraz jej błagalne: weźcie mnie do swojej bandy przywołały w jego pamięci obraz lizuski Andronii i tego miłego dreszczyku oraz gęsiej skórki, które pojawiały się zawsze,, gdy przebywał w otoczeniu lizusów. Jednak w tym całym upojeniu pojawiła się iskra rozsądku. Dżak postanowił skorzystać z sytuacji. Pomilczał trochę, dając do zrozumienia, że niby się waha i te sprawy, by po chwili powiedzieć:
– No dobra, ale pod warunkiem, że postawisz nam kawę.
– Hurra! krzyknęła uradowana Lusia. Jaką chcecie? Ze śmietanką i z cukrem, czy zwykłą czarną?
– My pijemy tylko fulwypas: czyli kawę z wszystkimi dodatkami, wliczając w to ciastko z kremem i blacha sernika na wynos powiedział Dżak.
– Zgoda.
I tak oto w trójkę udali się do dworcowej kawiarenki, w której gruba Lusia pozostawić miała część życiowych oszczędności. Nie było ważne, że marzenie o własnym M-1 oddaliło się o kolejne dziesięciolecia. Bo w tej chwili liczył się tylko udział w bandzie. Gdyby miała się zadłużyć, oddać do komisu wszystkie swoje dyplomy, puchary, drewniane tabliczki, które wygrała w konkursach poetyckich, gdyby przyszło jej się prostytuować do końca swoich dni, to i tak zapłaciłaby każdą cenę by być w bandzie Dżaka.

Chłopcy rozsiedli się wygodnie przy stoliku. Jedli ciastka z kremem, popijali kawkę. Dżak pił ją z dziwną manierą. W jednej dłoni trzymał filiżankę cały czas w powietrzu, w drugiej trzymał, także w powietrzu, podstawkę tuż pod filiżanką. Dodatkowo odchylał mały paluszek prawej ręki i aż cud, że naczynie z logo PSS-Spałem nie wypadło mu z rąk a kawa nie wylała się na spodnie garnituru z Tesko. W tym czasie grubaska z trudem taszczyła swoje walizki do kawiarni. Pokonała dystans w trakcie, gdy chłopcy opróżnili filiżanki gdzieś tak do połowy. Ciężko sapiąc, usiadła przy stoliku i zapytała:
– Coś mnie minęło? O czym rozmawialiście?
– A tak sobie rozmawiamy powiedział Dżak. Właściwie to rozmawialiśmy o twoich nagrodach. Jakim cudem ich aż tyle zdobyłaś?
– Dobra chłopaki powiedziała Lusia pochylając się lekko nad stolikiem, tak jakby miała zdradzić za chwilę największy sekret swojego życia. Teraz jak już jestem w waszej bandzie, to mogę wam powiedzieć, ale musicie mi obiecać, że nikomu tego nie powiecie.
– O B I E C U J E M Y powiedzieli razem chłopcy, przysuwając się do Lusi, tak by nie uronić krztyny z tego sekretu, który nieoczekiwanie zdecydowała się im zdradzić.
Grubaska rozejrzała się dyskretnie na boki, by przekonać się, że nikt ich nie obserwuje a nie daj boże podsłuchuje. Przekonawszy się, że nie zwrócili na siebie uwagi osób postronnych zaczęła opowiadać szeptem:
– Kiedy postanowiłam zostać poetką, to pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to to, że w ośrodku kultury tam gdzie mieszkam, organizowane są konkursy dla poetów. Ciekawa byłam jak wyglądają polscy poeci, więc kilka razy z ciekawości poszłam na taki konkurs. Siadałam na widowni, słuchałam rymowanek, biłam brawo. Nigdy jednak nie pozwolono mi zostać do końca. Zawsze po części oficjalnej publiczność wypraszano, natomiast poeci zostawali w środku i coś się tam zawsze działo.
– A co takiego? przerwał jej Adamski.
– Nie przerywaj, zaraz ci powiem odparła ściszonym tonem Lusia i kontynuowała. Któregoś razu postanowiłam zakraść się od strony zaplecza, by przez okienko podglądnąć co oni tam wyprawiają. Zobaczyłam wówczas, że piją wódkę, biegają na golasa, śmieją się. Byłam normalnie w szoku. Kiedyś nawet jeden poeta, taki z długimi włosami to nawet wymiotował, a jedna z pań nauczycielek polskiego w naszej podstawówce, która była przewodniczącą żiri, trzymała mu włosy, żeby sobie nie zarzygał. Bardzo to mi się nie spodobało, oj bardzo! Przestałam więc chodzić na konkursy, ale ciągle pisałam swoje wiersze. Nazbierałam ich całą szufladę. Później zapełniłam biurko, a kiedy kończyło się miejsce w meblościance i nie miałam już nawet gdzie bieliznę upchać, zdecydowałam poszukać sobie odpowiedniego medium, innego niż regały i szuflady, do przechowywania tekstów. Tak oto odkryłam komputer i internet.
– Internet? po raz kolejny przerwał jej Adamski, spoglądając porozumiewawczo na Dżaka. Ten wiedział, o co chodzi. Bezbłędnie zinterpretował niepewność w oczach przyjaciela. Ale mrugnął mu porozumiewawczo, żeby ten nic nie mówił o swoich pasjach komputerowych, żeby pozwolić Lusi wygadać się do końca.
– No, internet powiedziała dziewczyna. Ale mało tego. Okazało się, że w internecie można znaleźć informacje o różnych konkurach poetyckich, w różnych miastach. Szukałam tych ogłoszeń z mozołem, ale tak żeby organizowane były jak najdalej od miejsca, w którym mieszkam. Nie chciałam mieć nic wspólnego z tymi przebrzydłymi orgiami, które się działy w naszym GOK-u. I wysyłałam swoje wiersze do innych miast, w różne krańce Polski. Nawet do najmniejszych wsi, na takie konkursy, o których nikt nie słyszał. Dlatego często byłam ich jedynym uczestnikiem oraz laureatem trzech pierwszych miejsc. Z czasem jednak znudziło mi się poszukiwanie ogłoszeń i ułożyłam program komputerowy, który sam wyszukuje ogłoszenia i sam wysyła moje wiersze na te konkursy. Całkowicie automatycznie, jak w fabryce. I tak oto zdobywam wszystkie swoje nagrody. Fajnie co nie?

Adamski z Dżakiem w milczeniu dopijali kawy. Nic nie powiedzieli. Ale to wówczas w ich głowach wykluł się plan kolonizacji internetu. Był on piekielnie prosty: Adamski, spec od informatyki, skonstruuje portal poetycki, Dżak jak na Dżaka przystało, będzie robił w nim za jedynego szefa i wieszcza.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

PoliszFikszyn (10)

20 listopada, 2007 by

– Poruszasz teraz ważne zagadnienie powiedział Dżak do grubaski. Pytanie o conditio humana kontynuował od zawsze jest obecne w tradycji kultury śródziemnomorskiej.
Dziewczynę, gdy to usłyszała, zamurowało. Dopiero po chwili wykrztusiła z siebie:
-Ty, ty, ty znasz łacinę?
– No.
– Ja cię sunę powiedziała, głosem pełnym podziwu.
– Znam jeszcze inne języki zaczął przechwalać się Dżak.
– Jakie? Jakie? pytała niecierpliwie grubaska. Zawsze uważała, że ktoś kto zna dużo języków musi być mądry. Ale w jej przekonaniu nikt nie mógł być mądrzejszy od papieża, który znał wszystkie języki świata.
– Znam angielski. Z niego miałem pionę przez cały ogólniak.
– Ale fajosko, a inne znasz?
– Znam też niemiecki, chociaż czasami mi się mylą rodzajniki.
– Niemiecki to fajny język powiedziała dziewczyna i dodała To język największych poetów. Powiedz coś po niemiecku.
– Eee, nie lubię się przechwalać odparł Dżak, próbując się wymigać.
– No powiedz, nie bądź taki. Plizzzz!
– No dobra zgodził się Dżak, widząc, że się nie wymiga. – Kom na hałze kinder machen powiedział bez zająknięcia.
– Jaaaaa! z wyraźnym podziwem krzyknęła dziewczyna. Czy umiesz też pisać po niemiecku?
– Kiedyś napisałem jedno słowo. To był tytuł jednego z moich wierszy: Die Elfriede.
Oczy grubaski wlepione były w tym momencie w siedzącego obok Dżaka. Jaki on jest mądry i na dodatek pisze wiersze z niemieckimi tytułami myślała. Po chwili milczenia powiedziała:
– Wiesz, ja też piszę wiersze.
Dżak tylko czekał na tego typu wyznanie. W końcu cała misterna intryga, służyła temu by jak najwięcej dowiedzieć się o tej pasażerce i zarazem upewnić się co do tego, że tylko on jest spadkobiercą dziedzictwa Miłosza. Dlatego patrząc prosto w oczy dziewczynie, która cały czas trzymała w rękach gazetę zapytał:
– A skąd wiesz, że piszesz wiersze?
Zadał jej to samo pytanie, które onegdaj usłyszał od Adamskiego. Pamiętał doskonale swoją odpowiedź, że jest wieszczem a wieszcz jak już coś pisze, to tylko wiersze i nic innego. A wieszczem był przecież dlatego, bo Miłosz mu o tym powiedział. Spodziewał się zatem, że odpowiedź grubaski na to pytanie, pozwoli mu ostatecznie upewnić się, co do własnej i niepowtarzalne roli, jaką miał odegrać na arenie polskiej poezji.
Dziewczyna chwilę się zamyśliła nad odpowiedzią, następnie odłożywszy gazetkę na bok, sięgnęła do jednej z waliz i wyjęła z niej deseczkę, na której był wypalony jakiś napis i podała ją Dżakowi, mówiąc:
– Sam przeczytaj.
Dżak odczytał na głos:

Nagroda dla Pani Lusi Szczurek, za zajęcie trzeciego miejsca w konkursie poetyckim: O DĘBOWĄ DESECZKĘ, na wiersz o patelni teflonowej, organizowanego corocznie przez Gminny Ośrodek Kultury w Bardzomałejwsi.

Jurorzy:
mgr Danuta Zbuta nauczycielka języka polskiego
inż. Janusz Bezbuta dyrektor nadleśnictwa w Bardzomałejwsi i fundator nagród.
ks. Tadeusz Wsandałach
Dżak oniemiał jak to przeczytał. Spojrzał na Adamskiego w nadziei, że ten cokolwiek z tego zrozumiał. Atomizer jednak był równie zdziwiony, co on.
– A tu inna nagroda powiedziała nagle dziewczyna, wyjmując z walizki tym razem dyplom i podając go Dżakowi. Może też przeczytaj na głos.
Dżak odłożył deseczkę, wziął dyplom i poprawiwszy okulary odczytał:

Za zajęcie pierwszego miejsca w konkursie poetyckim na najlepiej zrymowany przepis na ciasto drożdżowe, dla Pani Lusi Szczurek…

Nie dokończył czytania. Trzymając cały czas dyplom w rękach całkowicie oniemiały spojrzał na dziewczynę. Ta siedziała dumna jak paw. Nie było już śladu po tej nieśmiałej i nieporadnej grubasce, która wprosiła się do nich do przedziału. Teraz miał przed sobą prawdziwą Lilith, pewną siebie Walkirię, dumną i wyprostowaną feministkę, kobietę, która wie czego chce od życia. Całkiem zdezorientowany tą niespodziewaną odpowiedzią, wpatrywał się w jej rozpalone oczy.
– Chcesz, to ci inne pokaże. Mam cały worek nagród powiedziała grubaska, schylając się do walizki po kolejne trofea.
– Nie, nie odpowiedział Dżak. Nie trzeba, ale powiedz mi jak to się ma do tego czy jesteś poetką czy nie?
– To ty nie wiesz? zapytała zaskoczona. Przecież żeby być polskim poetą trzeba wygrywać konkursy poetyckie i to jak najwięcej konkursów.
– To pewnie też jedziesz na konkurs im. Kosciotrupków do Krakofa? zapytał zrezygnowany już Dżak.
– No, a skąd wiedziałeś?

Dżak już nie odpowiedział na to pytanie. Nagle posmutniał i odsunąwszy się od grubaski przytulił się do Adamskiego. Na nim mógł zawsze polegać w trudnych dla siebie chwilach, zawsze mógł liczyć na stalowe ramię przyjaciela, które tylko dla niego miękło. Co będzie jeżeli to nie ja wygram, tylko ona? Ma przecież tyle dyplomów, całą pierdoloną walizkę nagród! myślał rozgoryczony. Nie chciał już dalej rozmawiać o poezji, o poetach o wieszczach polskich. Nie chciał nawet wspominać Miłosza. Wiedział jednak, że nie wypada tak nagle skończyć rozmowę, bo dżentelmeni tak nie robią. Dlatego już czysto kurtuazyjnie zapytał grubą poetkę:
– A co tam czytasz?
Dziewczyna, zapiąwszy walizkę z nagrodami, wzięła gazetkę do rąk i pokazując okładkę Dżakowi odpowiedziała:
– To najnowszy numer Brawo Gerl, tyle ciekawych rzeczy można się dowiedzieć o gwiazdach estrady. Chcesz? podała gazetę Dżakowi.
– Nie, dziękuję, ja sobie popiszę.
– Nie to nie, łaski bez powiedziała grubaska i otworzyła pisemko tam, gdzie wcześniej skończyła.

I tym oto sposobem sytuacja w przedziale wróciła do punktu wyjścia. Trzy osoby razem w przedziale, ale każda osobno. Atomizer zaczął dłubać w nosie. Luisia zaczytała się w kolejne sensacyjne doniesienie o kroczu Britnej Spirs. Smutny Dżak, wpatrując się co chwile w okno, pisał kolejny wierszyk o tym, że kilka metrów przed Krakofem Głównym dopija flaszkę koli i o tym, jak mu jest smutno w życiu, zwłaszcza po tym, jak się dowiedział, że nie tylko on jest poetą. Jednak głupcem byłby ten, kto pomyślał w tej chwili, że nasz bohater się poddał. Otóż nie, przeciwnie. Zanim wspólnie wysiedli z pociągu, Dżak postanowił, że użyje wszelkich metod by wygrać konkurs im. Kościotrupków.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

PoliszFikszyn (9)

19 listopada, 2007 by

Kap, kap, kap ostatnie krople moczu lądowały w miejscu swojego przeznaczenia. Jako, że torowisko nie należało do równych, to na wybojach kilka kropelek ulało się Dżakowi na wyglansowane czarne lakierki. Otrzepawszy siusiaka, Dżak zapiął rozporek a lakierki wytarł w tylną część nogawek, czyli tak jak to się zwykle robi w takich sytuacjach. Przed wyjściem z kibla Dżak pomyślał:
– Jakie to szczęście, że umiem sikać na stojąco. Nigdy bym nie usiadł na tak obleśną deskę. A fuj! wzdrygnął się i wyszedł, nie spuściwszy wody.
Wracając do swojego przedziału zastanawiał się o co najpierw zapytać grubaskę, jak upewnić się, że Miłosz tylko do niego przemówił ale w taki sposób, żeby ta nie nabrała podejrzeń.

– O czym my to rozmawialiśmy? zapytał Dżak wchodząc do przedziału.
– Tak sobie beztrosko pitoliliśmy odpowiedział mu Adamski. Grubaska zaś w milczeniu czytała jakąś gazetę. Oczywiście nie umknęło to uwadze bystrego Dżaka.
– Ekhm, ekhm odkaszlnął – co tam czytasz? zapytał.
– Nic takiego odpowiedziała, starając się zbyć natręta, który przed chwilą zachwiał jej wiarą w wszelkiej maści dżentelmenów.
– No powiedz, nie bądź taka mówił Dżak, przysuwając się do niej, chcąc zmniejszyć dystans do ofiary.
– A łe! skwitowała grubaska i czytała dalej.

Dżak zorientował się, że musi użyć podstępu. Postanowił rozegrać małą scenkę z przyjacielem, w nadziei, że i grubaska włączy się do dyskusji, a wówczas będzie mógł ją bez przeszkód wybadać.

– Czy nie sądzisz zwrócił się do Adamskiego – że współczesna poezja polska odczuwa istotny brak anachronizmów?
– Że co? odparł zaskoczony Atomizer.
Dżak dyskretnie szturchnął przyjaciela nogą, dając mu sygnał, żeby ten kontynuował rozmowę, a nie udawał idiotę, chociaż zdawał sobie sprawę, że jego przyjaciel do szczególnie bystrych i oczytanych nigdy nie należał. Dżak zresztą sam nie miał nawyku czytania. Jedyną książką, którą przeczytał był Fan Tadeóż. Mimo, że była to jedyna lektura szkolna, którą przeczytał od deski do deski, to zawładnęła ona jego umysłem do tego stopnia, że postanowił nauczyć się jej na pamięć. Opanował nawet teorię trzynastozgłoskowca, którą wykorzystywał w niektórych rozmowach codziennych. Ale prawdziwą satysfakcję dawał mu trening trzynastozgłoskowca na dozorczyni, która grabiła liście przed blokiem. Upominał ją:
Na zachód jeszcze liście nie zagrabione
świecą się ponuro, żółtawo czerwone

Dopiero, gdy Dżak puścił oko do Adamskiego, ten się zorientował, że nie chodzi tu rozmowę o poezji polskiej czy anachronizmach, ale o wyrafinowaną pułapkę, którą właśnie jego przyjaciel zastawiał na nieświadomą zbliżającego się niebezpieczeństwa ofiarę, w tym przypadku grubaskę, która dzieliła z nimi przedział. Postanowił włączyć się do gry.
– Tak Dżak, masz rację odpowiedział i dodał Poezji polskiej brakuje anachronizmów, kostiumów, lasek robionych w pośpiechu gdzieś w bramach, cylindrów, sygnetów, czarnych i przydługich garniturów. Jednym słowem, polskiej poezji brak ampluła awangardy spod znaku zielonej wróżki.
Jakiej kurwa zielonej wróżki? Jakie ampluła? pomyślał Dżak, ale nie dał po sobie poznać niezadowolenia z przebiegu rozmowy i spoglądając na grubaskę kontynuował:
– No właśnie, o to chodzi, że wszystkiemu winna zielona wróżka i ampluła, bo awangarda rezygnując z usług wróżbiarskich zielonej wróżki, odcięła się definitywnie od przeszłości, rezygnując z ampluła, poezja zmieniła się w antyawangardową i antyanachroniczną.

Atomizer zorientował się, że plan Dżaka polega na wprowadzeniu do rozmowy nowych pojęć, w nadziei, że któreś z nich zainteresuje do tej pory obojętną i ciągle zaczytaną grubaskę. Postanowił użyć pojęcia klucza, które nieraz usłyszał w programie telewizyjnym Pe-Gaz.
Adamski w ogóle niechętnie oglądał telewizję. Przekonał się tylko do dwóch programów: pierwszym był serial o Makgajwerze. Oglądał go tylko, by czerpać inspiracje do swej twórczości jako właściciel czerwonego scyzoryka. Drugim programem był właśnie Pe-Gaz. Dowiedział się o nim przypadkowo z reklamy poprzedzającej serial. Skusiła go nazwa. Jako, że od niepamiętnych czasów lubił bawić się w wojsko i jako dziecko biegał po osiedlu z drewnianym karabinem krzycząc do przechodniów:
– E, e, e, e, e, e, e.
lub:
– Pif paf, pif paf.
Później w szkole średniej jego ulubionym przedmiotem było Przysposobienie Obronne. To jedyne czterdzieści pięć minut, których nie żałował w procesie własnej edukacji. Tyle ciekawych rzeczy się dowiadywał i zawsze dziwił się, dlaczego jego rówieśnicy robią lekcje z matmy w czasie, gdy pan mówi o skutkach wybuchu nuklearnego, czy o sposobach zabezpieczenia przed oparzeniem fosforem białym. Szczególnie interesowały go zajęcia praktyczne na tych lekcjach. Pan wówczas rozdawał wszystkim karabiny i każdy mógł je dotykać. Któregoś razu pan powiedział:
– Przedmiotem dzisiejszej lekcji będzie atak gazowy i sposoby ochrony przed takim atakiem. Proszę zapisać temat lekcji: Ochrona Pe-Gaz.
Właśnie dlatego Pe-Gaz był dla Atomizera taki kuszący. I nawet poświęcił się, czekając do późnych godzin nocnych by zobaczyć jeden z odcinków tego programu. Walcząc z sennością, przecierając oczy wilgotną szmatką, doczekał się w końcu. Zdezorientowała go na początku zajawka programu. Był to jakiś koń ze skrzydłami. Ale pomyślał sobie:
– To pewnie nowe logo polskiego lotnictwa wojennego.
I zaczął oglądać, w nadziei, że być może podadzą nowe metody ochrony przeciwgazowej. Jednak w Pe-Gazie nie padło ani jedno słowo o gazie musztardowym, za to co chwilę pani prowadząca, w dużych okularach, pytała zaproszonych gości o estetykę, ci natomiast opowiadali coś o postmodernizmie. Adamski raz nawet policzył ile razy pojęcie postmodernizm pojawi się w trakcie jednego programu. Okazało się, że dwóch gości programu wraz z panią prowadzącą potrafią w ciągu dziesięciu minut czterdzieści osiem razy użyć pojęcia postmodernizm. To dało mu do myślenia. Od tego czasu, był niemal pewny, że postmodernizmem jako pojęciem-kluczem można nakręcić każdą rozmowę.

Odpowiedział zatem Dżakowi:
– Postmodernizm daje tu wiele możliwości. Rzeczywistość w ujęciu postmodernistycznym, zwłaszcza poezja, określana predykatem: postmodernistyczna, jest poezją postmodernistyczną i jako taka mieści się nie tylko w kanonach postmodernizmu samego, ale wykracza poza postmodernizm sam.
Był to strzał w dziesiątkę. Grubaska do tej pory zaczytana, nagle oderwała się od lektury. I zapytała:
– Czy w poezji postmodernistycznej jest miejsce dla rozważań o kondycji człowieka we współczesnym świecie?
Dżak jak nigdy do tej pory, teraz był dumny z przyjaciela. Bez niego nigdy nie udałoby mu się wciągnąć dziewczynę do rozmowy. A tak bardzo przecież chciał ją wybadać. Teraz już nic nie stało na przeszkodzie.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

PoliszFikszyn (8)

13 listopada, 2007 by

Godzina za godziną wlókł się pociąg do Krakofa. Monotonię podróży urozmaicał starszy pan z Warsa, który toczył przed sobą wózek nieustannie dopytując się pasażerów w przedziałach, czy może skuszą się na herbatę serwowaną w plastykowym kubeczku po 28 pln za sztukę. W atrakcyjnej cenie oferował także słone paluszki (72 pln/paczka). Ani jednak Atomizer, ani Dżak nie skusili się na owe rarytasy. Byli odporni na owe iście szatańskie pokusy, niczym małe jezuski na pustyni. Tylko grubaska każdorazowo, gdy mijał ich przedział mobilny bufet zdradzała zainteresowanie.
Historia rodzaju ludzkiego dowodzi, że gdyby nie kobiety, mężczyźni siedzieliby sobie teraz beztrosko w raju u samego stwórcy, popijając z nim wino, kontemplując wspólnie piękno stworzenia z bezpiecznej oddali. To przecież pierwsza na świecie istota z waginą uległa pokusie, zerwała jabłko i było już po sprawie.
I także tym razem, to dziewczyna trzeci pasażer przedziału uległa pokusie, która miała fatalne skutki dla Dżaka i Adamskiego.
Zagadnęła ona kelnera z Warsa:
– Czy są kanapki?
– Tak. Jakie sobie pani życzy?
– A jakie macie?
– Mamy pyszne kanapki z dżemem i czosnkiem, oraz ze słoniną i paprykarzem. Które podać?
Dziewczyna zastanawiała się przez chwilę. Następnie sięgając po portfel odpowiedziała:
– Wezmę dwie ze słoniną.
– Się robi, droga pani odpowiedział kelner podając kanapki. Należy się dokładnie dwieście złotych polskich.
Przyjaciele do tej pory z obojętnością przyglądali się całej transakcji, powtarzając sobie w duchu: Umysł ponad ciałem, umysł ponad ciałem. Ale na widok tłustych kawałków słoniny, coś w nich wstąpiło. Jak opętani rzucili się na wózek z jedzeniem i nie zważając na protesty kelnera rozpoczęli ucztę. Po kilku minutach bufet był już pusty a dookoła walały się papierki po batonikach. Dżak, klepiąc się po brzuchu, powiedział do Atomizera:
– Ale dobre, co nie?
– No odpowiedział Adamski, przeżuwając ostatnią porcję słoniny.
Obu ogarnęło uczucie błogiej senności. I już mieli zasypiać, gdy ocucił ich głos kelnera:
– Należy się panowie trzy tysiące dwieście dwadzieścia pięć złotych i osiemnaście groszy.
Dżak sięgnął do kieszeni spodni, następnie zaczął szperać w czarnej kapocie. Wreszcie spojrzał na Adamskiego i powiedział:
– Dzisiaj ty stawiasz.
– Ty jak coś powiesz, to już powiesz odpowiedział Atomizer, w przekonaniu, że jego przyjaciel żartuje. Ja przecież nie mam ani grosza.
– Panowie wtrącił się kelner jeżeli nie zapłacicie, to wezwę ochronę i zrobi się nieprzyjemnie.
– Proszę mnie nie straszyć odpowiedział stanowczo Dżak. Jestem arystokratą i wypraszam sobie takie rzeczy.
– No właśnie, on jest arystokratą i wyprasza sobie takie rzeczy dodał Atomizer. A ja jestem jego przyjacielem i też wypraszam sobie takie rzeczy.
– W takim razie powiedział kelner sami się panowie o to prosiliście.
Następnie przez radiotelefon wezwał ochronę. Po chwili zjawili się czterej panowie wagi superciężkiej, w mundurach i wojskowych butach.
– Jakiś problem zapytali kelnera. Ten im opowiedział całe zdarzenie, o tym jak to ogołocono z kanapek i słodyczy jego wózek i o tym, że sprawcy owego spustoszenia nie mają zamiaru zapłacić. Tym czasem w przejściu zrobiło się zbiegowisko. Ciekawscy pasażerowie innych przedziałów wyszli, by obserwować ciąg dalszy akcji. Chłopcy stali w drzwiach otoczeni z każdej strony przez ochronę i zaczęli się tłumaczyć.
– Dosyć cackania, płacicie czy idziecie myć kible w całym wagonie? zapytał ostatecznie najgrubszy z ochroniarzy.
– Ale, ale… jąkał się Dżak ja protestuję!
– My protestujemy wtórował mu przyjaciel.
I nagle z tłumy gapiów wyłoniła się postać. Był to pan o miłej aparycji, w dobrze skrojonym garniturze, za aktówką w ręku. Podszedł do chłopców osaczonych przez ochroniarzy, i wręczając im swoją wizytówkę powiedział:
– Dzień dobry, nazywam się Prowident, Rysiek Prowident. Reprezentuję samego siebie. Ja kontynuował jako taki, udzielam tzw. pożyczki z uśmiechem, na dowolny cel. Nie wymagam zaświadczeń o dochodach, ani żyrantów. Gwarantuję, że każdy przy odrobinie szczęścia jest w stanie ją spłacić dzień przed śmiercią. Reflektujecie? mówiąc to uśmiechnął się do chłopców, a na równiutkiej klawiaturze jego śnieżnobiałych zębów pojawił się błysk.

Normalny człowiek kazałby się pocałować panu Ryśkowi w dupę i poszedł umyć kible. Jednak nie Dżak. On przecież był arystokratą, dżentelmenem. Podpisał szybko co trzeba i nawet nie przeczytał tych świstków. Dwustutrzydziestostronicowa umowa kredytowa napisana była tak drobnym drukiem, że przeczytanie jej wymagało nakładu pracy laboratorium NASA i zaangażowania do tego peryskopu Chabla. Kiedy Dżak oddał pióro, którym sekundę wcześniej składał zamaszysty podpis na ostatniej stronie umowy, pan Rysiek zapłacił za wszystko kelnerowi. Chłopcy odetchnęli z ulgą i zbiegowisko się rozeszło.
Dżak nie zdawał sobie sprawy ile kosztował go ten podpis. Nie wiedział, że aby spłacić ową pożyczkę będzie wbrew własnym przekonaniom występować jako statysta w telewizyjnym tok-szoł pt. Łasskoczcie gwiazdy, że będzie przedmiotem drwin, że reżyser będzie kazał mu przebierać się za klałna i udawać szympansa, że jego dialogi zredukowane zostaną do uśmiechu, z którym to na twarzy będzie musiał siedzieć okrągłą godzinę. Dziś sprzedał swą duszę diabłu.

Znowu tylko we trójkę podróżowali w jednym przedziale do Krakofa. Grubaska coś tam czytała, chłopcy beztrosko rozmawiali. Jednym słowem wszyscy udawali, że nic się nie wydarzyło. Po jakimś czasie w przedziale zrobiło się cicho i gdyby nie stukot kół pociągu, cisza ta byłaby absolutna. Jako, że z czasem robi się bardzo niezręcznie, gdy w towarzystwie pojawiają się takie przerwy milczenia, Adamski postanowił zagaić gadkę:
– Ty, a jak ty masz na imię? zwrócił się do grubaski.
– Jestem Lusia odpowiedziała Lusia Szczurek.
– A gdzie jedziesz?
– Do Krakofa na konkurs.
– Jaki konkurs?
– Konkurs im. Kościotrupków
Dżak gdy to usłyszał skamieniał. Dotarło wówczas do niego, że w cale nie musiał być jedynym, do którego Miłosz przemówił. Postanowił, że nie zdradzi się i wypyta najpierw dokładnie grubaskę, w której teraz widział konkurentkę. Zanim jednak rozpoczął przesłuchanie, udał się do toalety.

Kategoria: Bez kategorii | 3 komentarze »

link wartościowy

12 listopada, 2007 by

http://www.rynsztok.pl/index.php/warsztat/action/list/frmAThreadID/3609/

Kategoria: Bez kategorii | 1 Komentarz »

PoliszFikszyn (7)

12 listopada, 2007 by

Chłopcy wygodnie rozsiedli się w przedziale i czekali na odjazd pociągu. Wykupili miejsca w pierwszej klasie, bo organizatorzy konkursu im. Kościotrupków wszystkim zaproszonym zwracali koszta podróży. Postanowili, że nie będą sobie żałować. Kiedy pociąg ruszył przystąpili do akcji. Pierwszy zaczął Adamski, który wyciągnąwszy z kieszeni czerwony scyzoryk, zaczął odkręcać popielniczkę.
– Na pewno się przyda z diabolicznym uśmiechem na twarzy powiedział do Dżaka. Po chwili, tym samym scyzorykiem zaczął odkręcać aluminiowe wieszaki na ubrania.
– One też się przydadzą.
Dżak tylko chwilę siedział bezczynnie, trenując pozę artysty-wieszcza obojętnego na zło indywidualne. Uważał on bowiem, że prawdziwego artysty nie powinna obchodzić jednostkowa tragedia, ale co najmniej zagłada na miarę cholokałstu. Jednak czysto ludzki instynkt dał o sobie znać.
– Teraz ja, teraz ja! krzyknął do Atomizera, wyciągając rękę po scyzoryk. A był to oręż niezwykły. Kiedyś kupili go na spółkę, by grać razem w pikuty. Ale z czasem odkryli, że ma więcej niż jedno ostrze i uczynili z niego przedmiot naukowych dociekań. Długo medytowali, lecz to Adamski wydobył na światło dzienne prawdziwą tajemnicę scyzoryka. To on, po wielomiesięcznych oględzinach stwierdził, że scyzoryk ma nie tylko dwa ostrza, ale także otwieracz do konserw, miniśrubokręt, nożyczki, piłę do drewna i wykałaczkę. Jednak prawdziwym przewrotem kopernikańskim w pojmowaniu istoty scyzoryka jako takiego było odkrycie, które poczynił Atomizer po pół roku od momentu zakupu nożyka. Odkrył wówczas rzecz niebywałą: scyzoryk posiada lupę. Od tego czasu chłopcy postanowili, że scyzoryk mimo, że został zakupiony wspólnym sumptem, teraz będzie należał do Adamskiego. Któregoś razu nawet ów gadżet o mały włos nie stał się powodem rozłamu w ich związku. Po tym, jak już ustalili, kto będzie powiernikiem tego ostrza, usiedli przed telewizorem. Pech chciał, że emitowano wówczas serial o Makgajwerze, który miał identyczny scyzoryk, co Adamski. Wówczas ujawniła się po raz pierwszy zazdrość Dżaka o popularność w mediach. Chciał odebrać nożyk swojemu przyjacielowi. Próba ta się jednak nie udała, bo zainspirowany serialem Adamski, za pomocą scyzoryka i przy użyciu pustej butelki po mleku, pudełka zapałek oraz tabliczki czekolady, konstruował właśnie swój pierwszy w życiu helikopter.

Adamski niechętnie rozstawał się ze swoim ulubionym gadżetem. Dlatego podając go Dżakowi zapytał nieufnie:
– Ale mi go oddasz?
– No pewnie. Chcę go tylko na chwilę pożyczyć.
– Obiecujesz? zapytał Atomizer, chcąc się upewnić co do właściwych intencji przyjaciela.
– Obiecuję odparł Dżak i dodał Jak chcesz, to mogę nawet przysiąc.
– Przysięgnij.
– Na co? zapytał Dżak.

I nie wiadomo, jakiej przysięgi zażądałby Adamski, bo ich rozmowę przerwała niska, pulchna dziewczynka, która z łomotem otwarła drzwi do ich przedziału pytając:
– Czy tu wolne?
Chłopcy skamienieli. Dopiero po chwili Adamski zareagował:
– Taaaa powiedział niechętnie.
– Tu jest wolne i wskazał na siedzenie przy wejściu do przedziału.
Dżak pomyślał w duchu: Kurwa, na chuj tu się ten babsztyl przyplątał. Ma cały pociąg do dyspozycji, a musiał właśnie trafić do naszego przedziału. Szlag trafił intymność. I kiedy sobie uświadomił, że rytualne szatkowanie tapicerki siedzeń nie wypaliło, ogarnęła go wściekłość. Nie dał jednak po sobie tego poznać. Usiadł przy oknie i obserwował uważnie grubaskę, gdy ta z trudem wciągała ciężkie walizy i torby do przedziału. Szarpała się z nimi jakąś chwilę, próbując najcięższą wtaszczyć na górną półkę. Pociła się przy tym niemiłosiernie, a chłopcy z uciechą podziwiali jej zmagania. W końcu odezwał się Adamski:
– Spróbuj na trzy, czte i ry.
– Jak to? zapytała grubaska, ocierając pot z tłustego, pokrytego grubą warstwą kremu niwea, czoła.
– No, my ci będziemy kibicować i skandować trzy, czter i ry, a ty spróbuj w tym czasie dźwignąć walizę.
– Ale chyba nie dam rady powiedziała dziewczyna.
– Jak to nie? wtrącił się nagle Dżak i dodał Trzeba tylko w siebie uwierzyć. Musisz mocno wierzyć w siebie, wierzyć w sukces, w to, że ci się uda. Powtarzaj sobie: jestem wielka, jestem wspaniała, jestem wielka. Poza tym kontynuował walizka jest z twojej kategorii wagowej, macie równe szanse.
– He, he, he zaśmiał się szyderczo Atomizer, puszczając porozumiewawczo oczko do Dżaka. Zawsze był pełen uznania dla precyzji i siły dowcipu przyjaciela. Wiedział, że jeżeli Dżak coś powie, to już powie i nie było żadnego zmiłuj się.
Dziewczyna, jako że zawsze brała za dobrą monetę rady ludzi obcych, postanowiła posłuchać Dżeka. Przykucnęła i objęła walizkę ramionami. Wstrzymała oddech i zaczęła rwanie. Wielkie krople potu wystąpiły na jej czoło. Twarz poczerwieniała z wysiłku.
– Hyyyyp, hyyyp, pfffffff sapała, próbując dźwignąć walizę, lecz bezskutecznie.
– Dawaj, dawaj dopingowali ją wspólnie chłopcy
– Na trzy czte i ry. Teraz, teraz! krzyczeli.
Po kolejnych trzech nieudanych próbach rwania, grubaska, całkowicie wyczerpana, siadła bezradnie na podłodze obok walizy.
– Nie dam rady zipała.
– E tam, masz po prostu złą technikę powiedział Adamski i dodał:
– Musisz szerzej rozstawić stopy.
Dziewczyna jednak nie miała ochoty na dalsze próby. Cały czas ciężko oddychając powiedziała:
– Szkoda, że tu nie ma żadnego dżentelmena.
O ile Adamskiego nie wzruszyły te słowa, tak Dżak zareagował gwałtownie.
– Jak to nie ma? Ja jestem dżentelmenem!
Następnie szybko wstał, założył cylinder, zarzucił na plecy czarną kapotę a do ręki wziął laskę.
– Teraz chyba widać, że jestem dżentelmenem.
Grubaska spojrzała na niego obojętnym wzrokiem i powiedziała:
– Gdybyś był dżentelmenem, to pomógłbyś mi z tą walizą.
– I tu się właśnie mylisz powiedział Dżak. Dżentelmeni nie są od noszenia walizek, ale od brodzenia po kolana w sadzawkach w poszukiwaniu nenufarów. Żaden prawdziwy dżentelmen kontynuował nie zniży się do tego by dźwigać walizki. To przecież takie przyziemne, takie prozaiczne. Niegodne dżentelmena. Poza tym, mógłbym sobie skórki pozadzierać, a nie ma nic bardziej hańbiącego dla dżentelmena niż zaniedbane paznokcie czy zadarte skórki. Powiedz sama szczerze, czy ty widziałaś kiedyś dżentelmena, który by miał dłonie jak wieśniak?
– Ale moja mama mówiła mi…
– Porzuć te staroświeckie przesądy przerwał jej Dżak. Odrzuć je i zwróć się ku mądrości prawdziwej, która jest w słowach moich. Ja mam zawsze rację, bo jestem dżentelmenem a dżentelmen nigdy nie kłamie.
Grubaska całkowicie skołowana wpatrywała się to w Dżaka, to w Adamskiego. Nie wiedziała co ma powiedzieć. Atomizer zaś pomyślał w duchu:
– Ach ten Dżak, on jak coś powie, to już powie i nie ma zmiłuj się.

Kategoria: Bez kategorii | 3 komentarze »

PoliszFikszyn (6)

12 listopada, 2007 by

Konkurs im. Kościotrupków organizowany był co rok. Cieszył się on dużą popularnością. Bynajmniej nie ze względu na błyskotliwość jego laureatów, ale z innego powodu. Otóż wszyscy z wielkim zainteresowaniem śledzili powolne ruchy jurorów, którzy jak nazwa konkursu wskazuje rekrutowali się spośród pacjentów oddziału geriatrycznego. Z chwilą ogłoszenia konkursu, bukmacherzy obstawiali, któremu z członków żiri, jako pierwszemu wypadnie balkonik z dłoni, któremu wypadnie proteza uzębienia, który najdłużej wytrzyma bez respiratora. Najbardziej brutalne były te zakłady, w których obstawiano śmierć przewodniczącego komisji. Tak czy siak, co rok zbierało się to grono staruszków i staruszek (niektórych nawet zwożono erkami z całymi zestawami do podtrzymywania życia), by trzęsącymi się dłońmi postawić krzyżyk przy nazwisku jednego z kandydatów do nagrody im. Kościotrupków. Wówczas to zwycięzca, który zebrał najwięcej takich krzyżyków, wychodził na mównicę i wygłaszał kilka słów standardowego przemówienia. Warunek był taki: kandydat musiał mówić krótkimi, komunikatywnymi zdaniami i w miarę możliwości głośno. Organizatorom chodziło o to, by szanowne grono jurorów dosłyszało i zrozumiało przemówienie, zanim zapadnie w przedśmiertną śpiączkę.
Warto też powiedzieć kilka słów o nagrodzie w tym konkursie. Jej fundatorem był legendarny Stefan, który onegdaj zbił fortunę sprzedając paszę dla koni, na których Templariusze podróżowali do Jerozolimy w trakcie siedemnastej krucjaty. Nie tylko stał się wówczas potentatem w zakresie produkcji karmy zwierzęcej, ale zyskał przydomek: Pasza. Po śmierci Stefana Paszy interes nie szedł już tak dobrze. Templariusze znaleźli tańszych dostawców końskiego paliwa, zatem potomkowie Stefana postanowili, że minifortunkę wpłacą na konto i będą żyć z odsetek. Żeby nie płacić tzw. podatku Belkiwoku od zysku z oszczędności, postanowili część odsetek przeznaczyć na nagrodę w konkursie, który zaczęli organizować. Kwota ta zależna była od aktualnego kursu dolara i koniunktury na światowym rynku handlu obligacjami. Nie była ona duża, zwykle jednak wystarczała na pokrycie kosztów dojazdu, zakwaterowania i wyżywienia, pod warunkiem, że laureat stołował się w jadłodajni studenckiej Pikolo.

W jednej z edycji tego konkursu postanowił wziąć udział Dżak, kierując się proroctwem Miłosza. Wiedział, że wygra ale mimo to czuł drobną niepewność. Myślał:
– A co, jeżeli to wszystko sobie tylko uroiłem?
Szybko jednak tłumił ową wątpliwość. Teraz, gdy miał czarny garnitur i kapotę, cylinder i laskę, nie miał już odwrotu, musiał być wieszczem. Zresztą jakoś nie widział siebie w roli kasjera na kasie w jakimś sklepie. A tylko to mógł robić po studiach fizjologii polskiej, na które się zapisał. Czekał zatem cierpliwie na kopertę z zaproszeniem po odbiór nagrody.

Samospełniające proroctwa mają to do siebie, że się spełniają, a zwłaszcza te, których autorem był Czesław Miłosz. Dlatego tydzień po tym, jak Dżak wysłał w zalakowanej kopercie siedem swoich rymowanek na konkurs o nagrodę Kościotrupków, zapukał listonosz do drzwi. Nareszcie dotarł oczekiwany list od Kościotrupków. Uradowany Dżak poszedł do kuchni, by nad czajnikiem otworzyć kopertę. Zawsze tak traktował listy, w przekonaniu, że lasy należy chronić. Dlatego otwierał je za pomocą pary wodnej, by ich nie uszkodzić i móc ponownie wykorzystać kopertę. Otworzywszy ją ostrożnie, wyjął ze środka list i przeczytał:
Niniejszym, zapraszamy pana na uroczystą galę wręczenia nagród. Galę poprowadzi Tomasz Camel. Obowiązuje strój wieszcza… Dalej było standardowe bla, bla, bla, którego normalni ludzie nie czytają, ale Dżak nie był już zwykłym, normalnym człowiekiem. Dlatego też czytał cały tekst korespondencji do końca, a kiedy skończył zaczął od nowa lekturę tym razem uzupełniwszy ją o głośne odczytanie nagłówka i stopki z papieru firmowego, na którym napisany był ów list.
– Od kogo to? zapytał zaciekawiony Adamski, który właśnie przyszedł do kuchni zrobić sobie kanapkę z salcesonem.
– Ubieraj się odpowiedział Dżak Jedziemy po nagrodę.
– Jaką nagrodę?
– Zobaczysz, ubieraj się powiedział szybko Dżak, starannie chowając list do koperty.
– Nigdzie nie pojadę, póki mi nie powiesz co to za nagroda odpowiedział Atomizer i usiadł na taborecie tyłem do swojego przyjaciela.
– Nie rozumiem co się z tobą ostatnio dzieje. Stałeś się taki dziwny, inny niż byłeś dodał z wyrzutem nadąsany. Dopiero wówczas Dżak zorientował się, że jego kochany poczuł się zaniedbany, niedopieszczony, a nawet opuszczony. Podszedł do niego, położył mu dłonie na ramionach, zaczął go delikatnie masować, mówiąc:
– Wiem, że ostatnio było nam ciężko. Ale zobaczysz, teraz będzie lepiej, będziemy bogaci. Będę występował w telewizji. No już nie gniewaj się.
Adamski lubił jak się go prosi. Szczególnie uwielbiał w taki sposób przekomarzać się z Dżakiem. Udawał nadąsana primabalerinę, którą należy udobruchać. Zwykle taka zabawa kończyła się obietnicą kupienia lizaka i szaloną orgietką w alkowie, dlatego też i teraz Atomizer złagodniał. Odwrócił się do przyjaciela i spoglądając mu w oczy zapytał:
– A kupisz mi coś za tą nagrodę?
– Kupię ci, kupię odpowiedział z uśmiechem Dżak.
– A co?
– Kupię ci lizaka i zapłacę za hosting i domenę twojej strony internetowej.
– Hurra! krzyknął uradowany Adamski i zaczął ściskać przyjaciela. W jego oczach pojawiły się łzy szczęścia.
– Dobrze, dobrze, już przestań. Musimy się spieszyć, bo nam pociąg ucieknie powiedział Dżak, starając się opanować radość ukochanego.
Po minucie chłopcy wystrojeni stali już w drzwiach wyjściowych. Dżak przebrany za Wokulskiego, Atomizer całkiem zwyczajnie: dres Najki, na nogach buty firmy Adiidas, łańcuszek z tombaku na szyi i czapeczka z daszkiem z logo Riboka. Już mieli wychodzić, gdy nagle Dżak powiedział:
– Może dotkniemy się pisiorami? Jestem trochę spięty.
– A ile mamy czasu do pociągu? zapytał Atomizer.
– Niewiele, ale tak na szybcika. Bez żadnych uczuć.
– Okej.

Minęła kolejna minuta i chłopcy, zapinając rozporki, stali już na przystanku linii 103 w oczekiwaniu na autobus. Jeden rozmyślał o samospełniajacym się proroctwie, drugi o własnej stronie internetowej i o tym, że wreszcie spełni się jego marzenie bycia adminem panem życia i śmierci wirtualnych userów. Żaden z nich nie zauważył przyglądającej się im uważnie grubej dziewczynki. Była to poetka Lusia Szczurek, która marząc o karierze wieszcza, nigdy w życiu nie opuściła żadnego konkursu poetyckiego. Także i ona zmierzała do tego samego celu, co dwaj przyjaciele. Ich drogi miały się skrzyżować w przedziale pociągu, w którym odbyli wspólną podróż do miejsca, o którym wspominał Miłosz w swoim proroctwie.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

PoliszFikszyn (5)

12 listopada, 2007 by

Po kilku godzinach Atomizer ocknął się. Spojrzał na stołek i kiedy nie zobaczył na nim Dżaka szybko wstał i udał się na poszukiwanie przyjaciela. Najpierw sprawdził w kuchennej szafce, która była ich ulubiona kryjówką, w której chowali się przed inkasentem z gazowni. Lecz tam go nie było. Udał się zatem pospiesznie do łazienki. Wiedział, że Dżak lubił spędzać godziny na muszli klozetowej, oddając się studiom różnych gazet z pogranicza fantazy. Jednak i tam nie zastał przyjaciela. Przeczesał w końcu całe mieszkanie, ale jak się okazało nadaremnie. Dżak zniknął bez śladu. Atomizer bardzo się zaniepokoił, bo wiedział, że gdy Dżak wychodził gdzieś sam, to zawsze zostawiał karteczkę z informacją gdzie idzie i o której wróci. Tym razem nie było ani Dżaka ani karteczki. Całkowicie zrezygnowany usiadł w kącie pokoju, wiedząc, że pozostało mu tylko czekać.
Dokładnie trzy godziny, dwie minuty i jedenaście sekund później, Adamski usłyszał charakterystyczny szczęk klucza w zamku. Dżak wrócił do domu.
– Jesteś! Jesteś! A już myślałem, że porwało cię ufo! wykrzyknął i rzucił się na Dżaka z otwartymi ramionami. Dżak jednak był jakiś dziwny. Nie był już ten sam wesoły młodzieniec, z którym jadł razem śniadania, zmywał naczynia czy szedł do łóżka.
– Serwus powiedział opanowanym głosem Dżak.
– No jak to? Nie przytulisz mnie? zapytał zdziwiony Adamski i dopiero teraz zobaczył istotne zmiany jakie zaszły w imidżu jego ukochanego. Dżak zamiast dżinsów, swetra i polaru miał na sobie przydługi, czarny garnitur. Okryty był kapotą, także koloru czarnego a na głowie miał dziwne coś, co wyglądało jak czapka, którą nosił Wokulski w Lalce. Cały ten wizerunek uzupełniał kawałek drewna, który Dżak dzierżył w delikatnej dłoni.
– Ale masz fajową palicę powiedział Atomizer, spoglądając zazdrośnie na równiuteńki kawałek drewna. Pójdziemy na kasztany? zapytał.
– To nie palica ignorancie jeden ty odburknął Dżak.
– A co?
– To laska, którą mi zrobił taki jeden pan.
– Jakiś pan zrobił ci laskę? zapytał Adamski.
– Tak, w dzisiejszym świecie żeby osiągnąć sukces trzeba robić laski odpowiedział Dżak, posiłkując się własnym wyobrażeniem na temat globalizacji, praw ekonomii i wolnego rynku.
W oczach Atomizera pojawiły się łzy, a głowie zakiełkowała jadowita myśl: Czy zdradził?. Dżak jednak nie zwrócił uwagi na zasmuconego przyjaciela. Odłożył laskę do kąta, ściągnął kapotę i powiesił ja na wieszaku i zapytał:
– Ładny mam garnitur?
– Trochę za długi odpowiedział zasmucony Adamski.
– Też tak uważałem powiedział Dżak, cały czas oglądając się w lustrze. Ale wszyscy sprzedawcy w Tesko byli zgodni, że garnitur jest odpowiedni i że jeszcze na pewno urosnę, tylko muszę pić więcej mleka. Radzili, żebym go kupił, bo taka promocja to już się na pewno szybko nie trafi. I muszę ci powiedzieć kontynuował że jakoś to mnie nie przekonało. Kiedy jednak szef działu z odzieżą szepnął mi do ucha, że dorzuci markowy otwieracz do butelek gratis, to miałem pewność, że taka gratka nie zdarzy się prędko. No i kupiłem.

Historia zakupu garnituru w Tesko, była ważną lekcją, którą odebrał Dżak od życia. Nauczył się wówczas, że każdy towar, niezależnie od jakości znajdzie swojego nabywcę, oraz że najważniejsza w marketingu jest promocja. Tym magicznym pojęciem będzie kusił klientów Empiq, oferując tomiki swojej poezji w promocji. Najpierw robił promocje autorskie, to znaczy przesiadywał w sklepikach i rozdawał autografy. Jednak ten sposób okazał się być nieskuteczny. Bo ilość chętnych była niewielka, a Dżak musiał godzinami przesiadywać na mrozie w holach marketów. Postanowił zmienić target dla swojej twórczości. Charytatywnie wyrecytował kilka rymowanek na Uniwersytecie Trzeciego Wieku. Tylko starsze panie były zainteresowane jego twórczością, więc zaproponował wszystkim słuchaczom, że do każdego tomiku, który kupią dołączy swój własnoręczny szkic Myszki Miki. Jednak i to okazało się nieskuteczne. Dopiero któregoś razu wpadł na szatański pomysł. Udał się do banku, wziął kredyt i ogłosił promocję: Dżak Menel, Wiersze, 2,59 pln/szt. + 42 calowy telewizor plazmowy i zestaw kina domowego dolbi sarałnd gratis. Był to traf w dziesiątkę. Nie tylko sprzedał wszystkie sto egzemplarzy pierwszego nakładu wierszy, ale z całego kraju nadchodziły zapytania o kolejne egzemplarze i o konieczność dodruku. Ten pionierski sposób błyskawicznego rozpowszechniania towaru, w tym przypadku tomików z rymowankami, doczekał się wielu opracowań naukowych w literaturze ekonomicznej. W klasycznym, sześciotomowym dziele Hansa-Jürgena Grauschwanza pt. Zukunftsökonomie: Dżak Menel und die Geschichte des All-Geheimnis(Berlin, 6023 r.), owa metoda nazwana zostanie: menelowską zasadą zysku ujemnego na korzyść niepewnej przyszłości. Grauschwanz jest zdania, że ta rewolucyjna wówczas metoda sprzedaży miała na celu: wciskanie ludziom kitu, przy jednoczesnej stracie własnej w oczekiwaniu na sławę (Tamże, t. 3, s. 467; zob. także: tamże, t. 2, rozdz. VI Dżak Menel: Macht und Ruhm.). Na korzyść tez niemieckiego badacza przemawiają ostatnie odkrycia archeologiczne prowadzone na Starym Rynku w Posnańu. Odkryto tam fundamenty jednej z tanich księgarń, które były bardzo popularne w okresie życia i twórczości Dżaka Menela. Oprócz szyldu z napisem: Arzenał odnaleziono dysk twardy z zapisem wszystkich książek, które tam sprzedawano za grosik. Wśród nich były trzy tomiki autorstwa Menela.

Ale do rzeczy. Atomizer nie skomentował ani słowem tego promocyjnego entuzjazmu. Ciągle zasmucony, ciągle niepewny miłości ukochanego, wpatrywał się w Dżaka, gdy ten oglądał siebie z każdej strony w lustrze. W końcu wykrztusił z siebie:
– Dżak, po co ty kupiłeś ten garnitur? Po co ci ten cały dziwny strój? Co się z tobą stało, jesteś taki dziwny, taki inny. Myślę, że ty mnie już nie kochasz.
Dżak jednak wydawał się nie słyszeć, co powiedział w tej chwili jego przyjaciel. Ciągle stał przed lustrem i się oglądał. Nagle zaczął powtarzać:
– Jesteś wielki! Jesteś wspaniały! Jesteś wielki!
Gdy to Adamski usłyszał, natychmiast przypomniał sobie mroczną sylwetkę i owłosioną kurzajkę na jej nosie.
– Jak ona się nazywała? próbował sobie w duchu przypomnieć imię tej poczwary. Coś jakby Monia Tucięostrzygą… , ale co dalej? Co dalej? milcząco szukał w pamięci. W końcu jednak skapitulował przed własnym ograniczeniem mentalnym i nazwał ją po swojemu:
– A chuj, będziesz od dziś Monią Fryzjerką.
Postanowił jednak, że nic nie powie Dżakowi o całym zajściu z Fryzjerką. Bał się, ze może to może źle wpłynąć na jego delikatną naturę. Mógłby się przestraszyć i zacząć jąkać. Ale nie pozostał bezczynny.
Kiedy Dżak jak zauroczony powtarzał do swego odbicia, że jest piękny, że jest wspaniały, Adamski wiedział, że istnieje tylko jeden sposób by wyrwać przyjaciela z marazmu. Postanowił zrobić to, co zwykle czynił, gdy Dżak wpadał w depresje. A dodać należy, że stany depresyjne od momentu, gdy powrócił on ze wsi, nie należały do rzadkich.
Bez chwili namysłu energicznie rozpiął rozporek przyjaciela, pogrzebał w nim chwilę. Wyjął na wierzch siusiaka Dżaka a następnie przystawił do niego swojego penisa.
Ten intymny rytuał chłopcy nazwali dotykaniem się pisiorami. Była to tylko ich pieszczota, o której nikomu nie mówili, był to ich nigdy nie odkryty wkład w dorobek kulturowy
cywilizacji śródziemnomorskiej.
– Cos mówiłeś!? Coś mówiłeś? zapytał głośno nagle przebudzony Dżak.
– A pytałem cię o to, po co ci ten cały garnitur i to dziwaczne ubranie odpowiedział Adamski zapinając rozporek.
– Bo właśnie wysłałem swoje wiersze na konkurs im. Kościotrupków. Wiesz kontynuował jakaś dziwna siła we mnie wstąpiła, uwierzyłem w siebie, w to, że jestem wielki i wspaniały no i wysłałem. Kupiłem oczywiście też garnitur, cylinder, kazałem sobie zrobić laskę, bo muszę dziwnie wyglądać, jak będę odbierał nagrodę.
– A skąd wiesz, że wygrasz?
– Ale ty naiwny jesteś, kochanie, przecież wiadomo, że wygram, Miłosz mi to obiecał.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

PoliszFikszyn (4)

12 listopada, 2007 by

Minął jakiś czas od tego powakacyjnego spotkania. W międzyczasie Dżak zdał na studia, Atomizer, jako że nie chciał być gorszy zapisał się na wieczorowy kurs php, organizowany przez Osiedlowy Komitet Wsparcia W Każdej Trudnej Sytuacji. Mimo, że byli razem i stanowili świetny, wiecznie pedałujący, tandem, to każdy z nich odczuwał brzemię swego przeznaczenia. Jednemu nieustannie dudniło w uszach: będziesz wieszczem, drugi zaś miał przed oczami malutkiego żółwika, który pojawiał się i znikał na szklanym ekranie.
Któregoś razu, w trakcie wspólnego śniadania, Dżak powiedział:
– Kochanie, wczoraj napisałem wiersz.
– Jak to wiersz? zdumiał się Atomizer. Od kiedy ty piszesz wiersze?
– Od wczoraj odparł Dżak nie spuszczając wzroku z kromki chleba, którą dokładnie smarował masmixem, tak by cała powierzchnia pokryła się równą, prześwitującą powłoczką ale żeby smarowidła było jak najmniej, by następnie położyć na to sześć miętowych tik-taków.
Ów ceremoniał omasty wyniósł Dżak z wczesnego dzieciństwa. Jako brzdąc bowiem, był przedmiotem drwin rówieśników nie tylko ze względu na wielkie okulary, ale także dlatego, że był, mówiąc oględnie, gruby. Ile to razy słyszał za plecami a nierzadko prosto w oczy: Gruby, wkręca śruby, śruba pęka, gruby stęka. Któregoś razu, gdy wrócił zapłakany z podwórka do mieszkania, mama zapytała:
– Dlaczego płaczesz synku?
– Bo oni mówią, że jestem gruby chlipał Dżak.
Wówczas to mama dała synkowi plakat filmowy Rambo III i powiedziała:
– Zobacz synku, Rambo też kiedyś był gruby, ale zaczął liczyć kalorie i zobacz jaki jest piękny, taaa… bardzo piękny, bardzo. Taki powabny.
Dżak przestał chlipać i spojrzał na matkę, która wpatrywała się dziwnym wzrokiem w sylwetkę Rambo, gładząc ją dłonią w okolicy klatki piersiowej. Kiedy dłoń matki zaczęła wędrować w okolice podbrzusza plakatowego bohatera i kiedy matka wreszcie zaczęła obłapiać i całować ten zwitek papieru, Dżak rzucił się na rodzicielkę i wyrwał jej plakat, który w tym momencie matka ściskała między udami rytmicznie sapiąc.
Kiedy zbiegał po schodach, Dżak słyszał za sobą głos:
– Synku, ja żartowałam.

Dorastający Dżak wyparł z pamięci obraz ekstatycznej matki. Z całego zdarzenia pozostał mu tylko rodzicielska mądrość: licz kalorie. Ile to wieczorów nie przespał z liczydłem w ręku, starając się zsumować wartość kaloryczną posiłków, które zjadł. I być może zapałałby jakąś wewnętrzną namiętnością do tej kulinarnej buchalterii, gdyby nie dwa zdarzenia. Mianowicie, któregoś razu na matematyce w podstawówce dowiedział się, że (a+b) to nie a+b, co zachwiało jego wiarą w potęgę matematyki a tym samym w sens liczenia jako takiego. Drugie zdarzenie, które przesądziło definitywnie o tym, ze Dżak przestał liczyć kalorie, to reklama. Otóż pewnego razu, gdy siedział przed telewizorem, oglądając ulubiony serial L wie Liebe zobaczył reklamę Tik-Taków, w której to smukła pani jadła cukierka mówiąc: tik-tak, tylko dwie kalorie. Od tamtego czasu Dżak postanowił przejść na tik-taki. Nie to, żeby mu smakowały szczególnie, ale dla łatwego rachunku.

Wracając do śniadania. Adamski cały czas zdumiony spoglądał na Dżaka, jakby nie wierzył w to, że jego ukochany może pisać wiersze. Przecież wiersze to było coś, czego szczerze nienawidził. Tyle razy kazano mu się w szkole uczyć wierszy na pamięć. Miał ich po dziurki w nosie. Ale nie od razu dał po sobie poznać swoją antypatię do tego rodzaju twórczości literackiej. Zapytał:
– Dżak, czy jesteś pewien, że napisałeś wiersz?
– Tak odparł Dżak, dopijając poranną kawę.
– A skąd wiesz, że nie jest to bajka ale wiersz?
– Słuchaj powiedział Dżak, spoglądając poważnie na Adamskiego wieszcz pisze tylko wiersze. Nawet jeżeli wieszcz napisze listę zakupów na karteczce, to będzie to wiersz. Kapewu?
Adamski zdumiał się. Nie potrafił ukryć wrażenia, jakie zrobiły na nim słowa Dżaka na temat wieszczostwa i karteczek z zakupami. Postanowił nie kontynuować dalej tej rozmowy, w obawie, że nadmiar wrażeń w jego umyśle może przekroczyć wartość krytyczną. W milczeniu dolał sobie kawy.
W tym czasie Dżak wstał i jak zwykle o tej porze dnia udał się do kibla. Adamski, osaczony przez myśl, że jego luby pisze wiersze, w samotności kończył śniadanie.
Umywszy wspólnie naczynia, chłopcy rozeszli się każdy do swojego pokoju. Atomizer zupełnie niedawno odkrył fakt istnienia internetu, dlatego zaabsorbowany był tworzeniem pierwszej w swoim życiu strony internetowej, Dżak natomiast nieustannie pisał wiersze. Całe godziny spędzał w świetle lampki nocnej, zapełniając kolejne karteczki drobnymi szlaczkami liter. Mijały dni, mijały miesiące. Aż wreszcie nastał pamiętny dzień.

To było listopadowe popołudnie. Szarówka za oknem. Jednak w powietrzu było czuć coś niepokojącego, jakby narastające napięcie o charakterze metafizycznym. Nawet gołębie, które jak zwykle o tej porze roku beztrosko zasypiały na okiennych parapetach, teraz były niespokojne, a sierściuchy blokowe miauczeniem zagłuszały odgłosy dostawczych tirów, które dostarczały towar do pobliskiej Kastoramy. Nikt wówczas nie przypuszczał, że tego dnia spełni się część miłoszowego proroctwa. Nie wiedział o tym nawet sam Adamski, który właśnie wracał z zakupami do mieszkania, chociaż znany był z tego, że wie wszystko.
Kiedy otworzył drzwi, jego oczom ukazał się osobliwy widok. Na stołeczku siedział Dżak a tuż obok niego stała jakaś dziwna przygarbiona postać okryta ciemną chustą, która unosząc dłonie nad głową przyjaciela mamrotała:
– Jesteś wielki! Jesteś wspaniały! Jesteś wielki.
Adamski natychmiast rzucił reklamówki z zakupami na podłogę i ruszył na pomoc przyjacielowi.
– Co ty mu robisz!? krzyknął, rzucając się z całym impetem na mroczną postać. Jego ramię jednak nie dosięgło nieznajomej sylwetki. Atomizer zawisł w powietrzu, przetrzymywany przez jakieś dziwne pole siłowe. Próbował się wyrywać. Napierał całym ciałem, jednak wszystkie członki odmówiły mu w tej chwili posłuszeństwa.
– Zzzzostaw go! próbował krzyczeć, lecz także i z mową miał problem. Dziwna siła uniemożliwiała mu każdą reakcję.
Tajemnicza postać całkowicie ignorowała Adamskiego i koncentrując się na Dżaku nieustannie powtarzała:
– Jesteś wielki! Jesteś wspaniały! Jesteś wielki.
A Dżak tylko słuchał, nawet nie drgnął.
Nagle wszystko się jakby skończyło. Energia, która blokowała ruchy Adamskiego znikła. Atomizer bezwładnie padł na podłogę, śliniąc się jak po przebudzeniu z narkozy a Dżak dalej siedział na stołeczku wpatrując się w fakturę białej tapety na ścianie. Mroczna postać w powłóczystej, cmentarnej szacie bezszelestnie zbliżyła się do Adamskiego i zapytała:
– Gdzie macie odkurzacz?
– Wwwww, wwww szafie wykrztusił z siebie, będąc jeszcze cały czas w szoku po tym całym zdarzeniu.
Postać podeszła do meblościanki, wyjęła z niej odkurzacz firmy Zelmer i podeszła z nim do otwartego okna.
– Kkkkim jesteś? zapytał Atomizer mobilizując resztkę sił.
Mroczna istota odwróciła się do niego i odsłoniła twarz. Jego oczom ukazał się szkaradna twarz starej, pomarszczonej kobiety. Taka sam jaką kiedyś zobaczył w trakcie wspólnego seansu filmowego, gdy z Dżakiem oglądali pornusa. No może z tą różnicą, że te na filmie miały kompletne uzębienie i nie miały takich owłosionych kurzajek na nosie jak ta, którą właśnie oglądał. Nagle starucha przemówiła:
– Ja jestem alfa i omega. Jestem początkiem i końcem. Jako poetka za życia zapomniana, niedoceniona, niezauważona przeklęłam świat, stając się po śmierci zmorą, która go nęka.
To ja kontynuowała jędza byłam przyczyną zlodowacenia i śmierci dinozaurów! To moja wola prowadziła miecz Cortesa, gdy podbijał Meksyk wyżynając ród Montezumy. To na dźwięk mojego imienia padają królowie tego świata na kolana, łkając jak niemowlęta!
Adamski nie wiedział, co ma powiedzieć. Jak zaklęty wpatrywał się w mroczną postać, która w tej chwili przypominała kulę Tesli. Zafascynowany obserwował te wyładowania elektryczne między, wędrujące po jej ciele. Po chwili zapytał:
– Jak się nazywasz?
– Ha, ha, ha! – zaśmiała się złowieszczo jędza i odparła Mam wiele imion. Dla jednych jestem Dżennifer Lopez, dla innych Britnej Spirs, ale dla was będę Monią Tucięostrzygąmośkinaglanc
– A dlaczego tak?
– Bo śmak! Buhahahahahahha zarechotała, po czym wspięła się nie bez trudu na parapet, usiadła na odkurzaczu i wymamrotała jakieś zaklęcie. Nagle coś zawyło, coś zadudniło. Adamski ze zdziwieniem obserwował jak się zagina przestrzeń między ścianami małego pokoiku. Kiedy spojrzał w okno nie zobaczył już w nim tajemniczej nieznajomej, tylko mały punkcik, który majaczył nad horyzontem.

Wyczerpany całym zajściem Adamski jeszcze raz spojrzał na Dżaka, by upewnić się, że mu nic nie zagraża. Gdy ujrzał, że ten bezpiecznie siedzi na stołeczku, stracił przytomność.

Kategoria: Bez kategorii | Komentarze »

PoliszFikszyn(3)

12 listopada, 2007 by

Powrotna podróż do domu była dla Dżaka wędrówką w głąb własnego ja. Cały czas zastanawiał się nad sensem słów Miłosza: będziesz wieszczem. W tych dłużących się godzinach jazdy pociągiem stał się kapitanem Nemo, który Nautilusem przemierza wewnętrzny ocean id, ego i superego, by odkryć na końcu prawdę, będącą jednocześnie zagadką tajnym przeznaczeniem. Ową podróż, w 3004 r., już jako dojrzały mężczyzna i wieszcz, opisze w pewnym cyklu rymowanek pt. Wyprawa na popołudnie. Dżak wówczas wspomni o tych wszystkich solipsystycznych wrażeniach, o tym jak z prędkością stałą mknął do wnętrza ziemi, jak mijał nieistotne stacje. Po tym zdarzeniu wszystko wydało mu się nieistotne. Czym był bowiem czas, dla człowieka, który miał być wieszczem? Czym była tragedia jednostkowa, czym był konflikt nuklearny (nie mówiąc już o legendarnej: dziewczynce w rybaczkach, którą pieścił jakiś Mietek) dla kogoś, kto właśnie szykował się na krucjatę przeciwko duchom najlepszym? Cały świat uległ natychmiastowej anihilacji, w głowie młodego chłopca został wzięty w nawias nieistnienia. Innymi słowy: już w tym okresie życia, chociaż to wydaje się niewiarygodne, Dżak dokonał kosmicznej redukcji wszelkich fenomenów możliwych, cokolwiek to znaczy.

O swoim nagłym powrocie nie zdążył powiadomić rodziców. Zresztą nie do nich udał się by im jako pierwszym ogłosić dobrą nowinę. Intymny sekret, który faktycznie był przecież publiczną ewangelią, zdradził swojemu powiernikowi: Atomizerowi Adamskiemu.

Atomizer Adamski w tym czasie, gdy Dżak postanowił ponatchniewać się trochę na wsi, zainteresował się nowym wynalazkiem cywilizacyjnym komputerem. Pierwszy komputer dostał od rodziców, gdy ci chcąc rozweselić synka, który był zasmucony absencją przyjaciela, zakupili mu pierwszą maszynę. Była to konstrukcja polskiej produkcji: ELWRO JUNIOR 800. W skład zestawu wchodził: komputer, magnetofon i mały monitorek. Było też kilka kaset z programami. Wśród nich jedna, z językiem programowania LOGO, która odegrała jak się miało okazać za klika miesięcy decydującą rolę o podziale ról w związku: Dżak-Atomizer. Jednak sam Atomizer na początku sceptycznie przyjął prezent, ale kiedy włączył cacko do zasilania, jego oczom ukazał się przyjemny zielonkawy blask monitora monochromatycznego. Trochę onieśmielony, niepewnie włożył kasetę do magnetofonu. Rozpoczęło się wczytywanie. Po około dwudziestu minutach na zielonkawym monitorze zobaczył napis: BŁĄD ODCZYTU. Atomizer powtórzył próbę. Przewinął kasetę, nacisnął odpowiedni przycisk i wpatrując się w fosforyzujący ekran, nasłuchiwał jak się program wgrywa. A słuchał uważnie starając się wyłowić choćby najmniejszą aberrację w sekwencyjnym pisku wydobywającym się z głośniczka magnetofonu.
– No kurwa jego mać, przecież ci mówiłem, że na obiad mają być kopytka a nie pierogi! usłyszał nagle. To był głos ojca dobiegający z kuchni, który właśnie wrócił z pracy i wydzierał się na żonę. Atomizer, chociaż przyzwyczaił się do tych już rytualnych deklaracji miłości własnych rodziców, tym razem z niepokojem spojrzał na monitor, czy aby przypadkiem fala dźwiękowa nie zakłóciła działania procedury wgrywania. Nagle stało się to, czego mógł się spodziewać. Jego oczom ponownie ukazał się napis: BŁĄD ODCZYTU. Atomizer wstał, podszedł do drzwi, upewniając się, że są dobrze zamknięte uszczelnił je skarpetkami tak, by nie przedostawał się przez nie żaden odgłos. Następnie siadł przed zielonkawym monitorkiem, przewinął kasetę i rozpoczął ponownie proces wgrywania. Minuta za minutą przeciągał się okres niepewności, w którym Atomizer nasłuchiwał głos z magnetofonu. Nagle usłyszał malutki zgrzyt i poczuł, że cos poszło nie tak. Nie czekał jednak biernie. Z szufladki w biurku wyjął mały śrubokręcik i zaczął ustawiać ręcznie głowicę magnetofonu by dokładniej odczytywała taśmę kasety. Wszystkie jego zmysły w tej chwili skoncentrowane były na tej, wymagającej wręcz zegarmistrzowskiej precyzji, czynności. Nagle drzwi do jego pokoju otwarły się z impetem. Odwrócił się i zobaczył w wejściu ponurą sylwetkę ojca.
– Wynieś śmieci powiedział do syna beznamiętnym głosem.
– Ciiii, za chwilę, teraz wgrywam program powiedział równie beznamiętnym tonem Adamski, regulując nieustannie głowicę magnetofonu.
Okazywanie uczuć w tej rodzinie było zjawiskiem rzadkim. No może za wyjątkiem tych krótkich chwil, gdy podczas pełni księżyca Adamscy przeistaczali się w Adams Family. Wówczas to ojciec przybierał postać Ponurego Żniwiarza, matka zmieniała się w Królową Wampirów a mały Adamski stawał się na kilka godzin wampirkiem Tyci-Tyci, który zmieniając się w nietoperza udawał, że jest batmanem. Wówczas to wmówił sobie, że ma misję do spełnienia: będzie chronił świat przed plagą złych uczynków. Jest to o tyle ważne, że za kilka lat ,jako admin portalu: www.nieszuflujtakdżak.com, ten batmański instynkt ochrony przed nieprawością wszelką, uczyni z Adamskiego wielkiego strażnika, w porównaniu z którym sławny nietoperz z Gotham-City będzie zaledwie motylkiem hasającym nad głową rusałki.
Godziny wspólnych hulanek przy pełni księżyca należały jednak do rzadkich. Większość życia Adamscy spędzali pogrążeni w osobniczej apatii. Nie ma zatem powodów by dziwić się, że pochłonięty pasją informatyczną Atomizer perfidnie olał (nie bójmy się tego określenia) ojca. Ojciec jednak dalej stał w drzwiach, trzymając worek ze śmieciami w ręku.
– Wynieś śmieci usłyszał ponownie Atomizer.
– Ciii, jak nie kichniesz, to się wgra odpowiedział.

To, co stało się dalej różnie opisywane jest w literaturze fachowej. Jedni twierdzą, że młody Adamski wyciągnął cążki do paznokci i żywcem poszatkował ojca na kawałki, które następnie zapeklował i sprzedał jako długodojrzewającą mielonkę parmeńską. Inni skłaniają się do tych interpretacji, w których mowa jest o proteście Atomizera i o tym, jak ojciec spuścił mu lanie na goły tyłek za nieposłuszeństwo oraz o tym, jak syn w zemście morduje rodziców i ich zwłoki spala nad ogarkiem świeczki. Młode pokolenie historyków, wywodzące się ze szkoły moskiewsko-badeńskiej wysunęło rewolucyjną tezę, jakoby wówczas Adamski nie tylko zabił rodziców, ale w krwiożerczym szale zaszlachtował wszystkich mieszkańców w bloku. Podobno wówczas miało zginąć 129 osób, choć spór o liczbę ofiar trwa do dziś. Jedno jest pewne rodzice Adamskiego znikli na zawsze a ich ciał nigdy nie odnaleziono.

Jako że nie czcze spekulacje są przedmiotem tej opowieści, lecz historia najprawdziwsza z prawdziwych, dlatego z obowiązku zrezygnuję z domysłów o charakterze wysoce niepewnym, tudzież polemicznym, koncentrując się na pewnikach.

Po wielokrotnych próbach Atomizer ujrzał na zielonkawym ekranie napis: WITAJ W JĘZYKU PROGRAMOWANIA LOGO. Uradował się niezmiernie, ale w prawdziwą ekstazę radości wprawił go malutki, migający żółwik. Kiedy dotykał palcem monitora żółwik migał cały czas w tym samym miejscu.
– Widocznie jest oswojony, nie boi się jak go dotykam, nie ucieka. Ale fajowy wesoło mruczał pod nosem.
– Pewnie jesteś głodny mój mały żółwiku powiedział, wpatrując się w ekran. – Jak chcesz sałaty to pojaw się i zniknij.
Żółw pojawił się i zniknął. Adamski szybko poszedł do kuchni, wyjął z lodówki sałatę lodową i wrócił z nią do pokoju. Siadł przed komputerem i zaczął karmić żółwika. Ten jednak nie jadł, tylko cały czas pojawiał się i znikał na monochromatycznym tle monitora.
Ponad cztery godziny trwały wysiłki Atomizera by nakarmić żółwia. Gdy jednak mimo wielu usilnych starań żółwik nawet nie uszczknął sałaty Adamski wpadł w szał.
– Ty głupi żółwiu! wydarł się i przypierdolił z piąchy w monitor.
– Nie chcesz jeść? Nie smakuje ci sałata? Ja cię przetrzymam, jeszcze zgłodniejesz i będziesz mnie błagać o żarcie! krzyczał do żółwika.
Atomizer nie zwykł rzucać słów na wiatr. Postanowił i tym razem dotrzymać obietnicy. Przez kolejne cztery doby zostawił komputer włączony i regularnie, co godzina, sprawdzał czy ta krnąbrna bestia zmieniła zdanie, czy zgłodniała. Wypatrywał najmniejszych zmian w reakcji stwora, którego przygarnął pod swój dach. Nawet wyciągnął stoper, który kupił od ruskich na targu, by odmierzać cykle pojawiania się i znikania małego żółwia. Okazało się jednak, że mimo czterodobowego postu, czasookresy migania żółwika są cały czas takie same. To go załamało kompletnie. Po czwartej nieprzespanej nocy zrezygnowany zasnął na klawiaturze. Kiedy się obudził i spojrzał na monitor zobaczył, że to niepokorne stworzenie zmieniło swoje pierwotne położenie. Żółwik przesunął się i migał teraz w dolnej części ekranu.
– Ha! Kurwa! Wiedziałem, że wymiękniesz krzyknął uradowany Adamski, zrywając się gwałtownie z krzesła. Teraz pewnie zgłodniałeś!
W jego serce wstąpiła nadzieja i wiara w to, że człowiek jest w stanie pokonać maszynę. Kiedy euforia zmieniła się w refleksję, Atomizer zaczął zastanawiać się najpierw nad przebiegłością tego małego stwora. Myślał w duchu:
– Jaki ty sprytny jesteś, jak cicho się poruszasz! Myślałeś, że mi spierdolisz? O nie bratku, aż taki mądry to ty nie jesteś.
Jednak w końcu zobaczył pewien mały szczegół, który przeoczył tuż po przebudzeniu. Był to ciąg znaków w wierszu poleceń, który on sam przypadkowo i całkowicie nieświadomie wpisał, gdy zaległ na klawiaturze komputera.
Postanowił go jeszcze raz przepisać a że droga między postanowieniem a czynem w jego przypadku jest krótka natychmiast wklepał to polecenie ponownie i nacisnął ENTER czyli ten sam klawisz, którym później, jako admin, będzie niepodzielnie dysponował, decydując o być-lub-nie-być całych wirtualnych nacji userów.
Dziś już wie, że wpisanie odpowiedniego polecenia skutkuje reakcją komputera, jednak wówczas przed tym, zanim stracił swoje wirtualne dziewictwo z krnąbrnym żółwiem, którego uczył posłuszeństwa, wiedza ta była mu obca. Dlatego też, gdy w milisekundę po naciśnięciu ENTER żółw zmienił pozycję, Atomizer krzyknął:
-Eureka!
Jego oczy płonęły zielonkawym światłem monochromatycznego monitora. Czuł się nie tylko Einsteinem w tej chwili, ale samym bogiem, bogiem wszystkich bogów. Był niepokonany, niezatapialny. Wygodnie rozłożony w fotelu, co chwilę spoglądając to na ekran, to w lusterko, które stało obok na biurku, ostatni potomek rodu Adamskich kontemplował własną doskonałość. Wtedy to właśnie postanowił związać swój los z komputerem.

Z błogiej sielanki wyrwał go dźwięk dzwonka. Ktoś uparcie dobijał się do jego mieszkania.
Adamski otworzył a w drzwiach zobaczył rozpromienionego Dżaka. Chłopcy padli sobie w ramiona. Ta rozłąka bardzo ich odmieniła, mieli sobie tyle do powiedzenia.
– Będziemy bogaci, będziemy bogaci powtarzał Dżak przyjacielowi, głaszcząc go po karku.
– Wiem, kochany. Cały świat należy do nas czule szeptał Adamski odwzajemniając pieszczoty. Ale zanim to się stanie mam do ciebie prośbę.
– Jaką?
– Pyknij ze mną Moon Patrol.

Kategoria: Bez kategorii | 1 Komentarz »

« Wstecz Dalej »