Monika Mostowik to sieciowa Milena i w wywiadach zwierza się z fascynacji Franzem Kafką co tylko dodaje tej pięknej kobiecie – jak biżuteria – wyrafinowania. Nie będę pisać o wyglądzie Mileny, gdyż mimo zapewnień wytartych mądrości ludowych zasadą jest, że jak cię widzą tak cię piszą, ale ja tu ani mru mru o tym jak wygląda Jacek Dehnel, to tym bardziej Milena. Tracę więc dużo, gdyż, chiromanci bazują skutecznie na determinujących człowieka znakach ich wygładu zewnętrznego, szczególnie dłoni. To jednak poważny blog i chcąc niechcąc obowiązuje mnie tutaj tylko dyskurs i pismo.
Idąc więc tropem blogowego reżimu postanowiłam wziąć w garść bliski mi tomik, gdyż jest plonem Nagrody Głównej XIII Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego Dać świadectwo” na który, jako 163 uczestniczka dostarczyłam obszerny zestaw moich wierszy. Tym bardziej przykro mi o tym pisać, gdyż wydalam, by dać świadectwo prawdzie, kilkadziesiąt złotych na opłatę konkursową, na opłatę za ksero wierszy (wymagano nieprawdopodobnej liczby odbitek), oraz na opłatę pocztową za te wartości duchowe, z których zrobiła się ciężka paczka. Ale nie tylko strata materialna była tu najprzykrzejsza. Pierwszą Nagrodę dano Piotrowi Macierzyńskiemu z Łodzi, który zwierzał się w wywiadzie, że jest laureatem kilkucyfrowej liczby konkursów ponieważ nadsyłane są tak beznadziejne wiersze, że chcąc nie chcąc musi je wygrywać. To wyznanie stawiało moją poezję poniżej wszelkiej wartości, przecież przede mną było kilka wyróżnień, których też nie otrzymałam. Portal nieszuflady konsekwentnie potwierdzał moją beznadziejność. Już nigdzie nic nie wysłałam.
I tu czytam na stronie domowej Mileny, że z poezji rezygnuje!
Z wywiadów z Moniką (Mileną) Mostowik wynika, że poezja powoli interesuje ją jak najmniej, że już jej nawet nie czyta, przerzucając całą energię pracy twórczej na powieść.
Nakład tomiku „Weź mnie w garść” jako Nagroda Główna konkursu, pokrył Śródmiejski Ośrodek Kultury (Kraków 2005) w którym Mostowik pracowała wtedy na kierowniczym stanowisku.* (Uwaga! sprostowanie z dnia 31 października 2008)
Nakład był tak duży, że mogę i ja jeden egzemplarz po trzech latach od wydania trzymać w garści i analizując zawarte w nim wiersze, dawać wciąż świadectwo o zawartej tam poezji i prawdzie.
Poezja tych niespełna trzydziestu wierszy jest w klimacie egzystencjalnych kobiecych doznań i pytań podstawowych.
Podmiot liryczny zastanawia się, czy majtki zdejmować samej, czy ma to zrobić ktoś inny i jednak filozoficznie diagnozuje, że najpewniej robić to samemu:
a majtki najlepiej ściągać osobiście nie pozwalać obcym…
Rad dla kobiet jest zresztą bardzo wiele:
nauczyłam się wyciągać wnioski
z rękawa
po kryjomu
udaję że nic nie rozumiem
– podsuwa fortel podmiot liryczny kobietom. Wiadomo z psychiatrii, że jak się symuluje chorobę, to najczęściej się na nią zapada i niestety damskie niezrozumienie, co się właściwie kobiecie przydarza trapi już bez kontroli dalsze losy podmiotu lirycznego:
nigdy nie byłam blondynką
choć często podejrzewano mnie o to
bo nie umiałam rozwiązywać
krzyżówek
raz nawet podejrzano mnie w łazience
to zdjęcie odmieniło moje życie
zaczęłam inwestować w siebie
i przestałam liczyć
Rachunki, jak widać nie są mocną stroną poezji kobiecej:
jak sobie pościelisz
to się wyśpisz
ale dziś nie zdążyłam
pościeliłeś dla mnie łóżko
zupełnie bez okazji
co dwie głowy to nie trzy
i machając ręką po nieudanej arytmetycznej próbie ogarnięcia świata, podmiot liryczny zamyka ten problem:
podobno wszystko zmierza do zera
a czasem nawet do nieskończoności i
O zdejmowaniu majtek, tym razem męskich, szeroko wypowiada się laureat Pierwszej Nagrody tego konkursu, Piotr Macierzyński, o którym mam nadzieję, napiszemy wkrótce.
Ponieważ Monika Mostowik, jak czytam w sieci, jest też czynną bojowniczką o prawa kobiet w Polsce, mam nadzieję, że nie sprzeniewierzyłam się zbytnio tą notką mojej płci.
Napisałam więc o tym, by jedynie dać świadectwo prawdzie.
*Pani Monika Mostowik nie pracowała w Śródmiejski Ośrodek Kultury w Krakowie w 2005 roku , ani nigdy, tym bardziej nie zajmowała kierowniczego stanowiska. Niestety, ten kto piastował wtedy tę funkcję widocznie tego bloga nie czyta i nie można go przeprosić. Przepraszam więc Panią Monikę Mostowik. Na moje usprawiedliwienie podaje tylko to, że korzystałam z informacji gazet lokalnych i być może albo źle je zinterpretowałam, albo nie były prawdziwe. Moja zawiść i zazdrość przegranej w konkursie mogłaby być tutaj nawet i całkiem słusznym powodem przekłamania, ale nimi nie były.
Jeszcze raz poetkę przepraszam.
24 października, 2008 o 17:25
Tu jest chyba najlepsza wykładnia idei konkursów, nie trzeba tyle pisać:
http://www.slowowuchu.pl/pm.html
24 października, 2008 o 18:20
Wiesz Ewo, ja się w ogólę nie dziwię Mostowikównie, że rezygnuje z poezji. Spójrz, większość tych polskich poetów współczesnych, o których tu pisaliśmy albo będziemy pisać, pomału zwraca się ku prozie. Można to różnie tłumaczyć, ale moim zdaniem najbardziej przydatna dla objaśnienia tego zjawiska będzie eksplikacja ekonomiczna. Otóż prędzej czy później (ale zwykle później) człowiek dowiaduje się, że choćby nie wiem jak zajebistym poetą by był, to i tak nie wyżyje ze sprzedaży wierszyków. Choćby nie wiem ile produkował wybitnych wierszy, to nie ma szans by się z tego utrzymać, by spłacić kredyt za 65 metrowe mieszkanie w stolicy, czy opłacić alimenty zadziecionym fankom. Wiesz ile to wszystko kosztuje?
Stara prawda jest taka: muzyka klasyczna, prawdziwe szampany z Szampanii, poezja, Maybachy itp., są cywilizacyjnym produktem o takim poziomie luksusu, że nigdy nie miały masowego odbiorcy. Właściwie poezja się samoograniczyła w tym momencie, gdy z rymowanej obelgi pisanej na ścianie ustępu w stylu: Chuj ci w dupę i rób kupę!, stała się produktem natchnienia. I tu można oczywiście podyskutować o rodzajach natchnienia, ale nie o to chodzi. Najważniejsze jest to, że poezja uciekła w elitaryzm.
Przez wieki poezja szukała dla siebie sponsorów. Hrabiowie, królowie, arystokraci, kierując się wyrobionym gustem estetycznym bądź to snobizmem utrzymywali dobrych poetów. Ale to wszystko szlag trafił wraz z rozwojem współczesnej demokracji, w szczególności wraz z powstawaniem społeczeństwa kapitalistycznego. Poeci się nie sprzedają, sprzedają się za to prozaicy. Czytelnik współczesny, który cały tydzień napierdala po kilkanaście godzin w garniturze, przed laptopem, popijając przy tym 20 kaw, kiedy wraca do domu nie ma ochoty nawet na jebanko. Zamiast tego myśli o jednym: odpoczynek, relaks. I może nawet sięgnąłby po poezję, gdyby nie te wiersze pełne natchnienia, dziwnych zdań, szatkowanej prozy, znaków zapytania i ogólnie takiego syfu, na który on przecież nie zasłużył, bo ciężko haruje budując system kapitalistyczny. Jednak jakiś wewnętrzny głos mu powtarza: Należysz do klasy średniej! Należysz do klasy średniej! Nie możesz być zwykłym chamem!. I ten głos w pewnym momencie tak mu napierdala we łbie, że kiedy zobaczy Grażynę Torbicką albo zajawkę Łosskotu, to natychmiast nawet w środku nocy zrywa się z łóżka, ubiera i napierdala do najbliższego EMPIKU, by się odchamić, ukulturalnić. Ma jednak ciągle głęboko w piździe poetyckie dylematy, spory podmiotów lirycznych nawet nie chce mu się wnikać w sens podziału tekstu na wersy. Jednak trzeba o czymś pogadać z koleżankami kolegami z biura, trzeba pochwalić się, że się czyta a przynajmniej, że się miało choćby w ręce książkę chociażby tegorocznej laureatki Nike (masz tu powód, dlaczego książki konkursowe tak fajnie się sprzedają). Kupuje Tokarczukową, czyta, a czytając walczy z całych sił ze snem. Jednak wie, że jutro w biurze będzie ta ładna prawniczka, blondynka Aneta, co to ma dupcie w gruszkę i chodzi w ciasnych spodenkach na kant, trzymając torbę z laptopem w jednej ręce, a w drugiej skórzaną aktówkę ze srebrnym znaczkiem Louis Vuitton. Od zawsze chciał się z nią umówić, chciał by na niego spojrzała, chciał z nią choćby wymienić pięć, może sześć zdań tylko do tej pory nie miał pomysłu jak to zrobić. Ale podsłuchał, gdy stał w kolejce do kawy z ekspresu, że coś wspominała jakiemuś palantowi z biura łysemu grubasowi, który nie może być przecież dla niego żadną konkurencją – o książkach, że lubi czytać. Dlatego choćby nie wiem co, przeczyta. Wciągnie trzy kreski amfetaminy od długości 13 centymetrów i grubości ołówka, ale da radę. Nie zaśnie.
Anety jednak już więcej nie zobaczył, bo okazało się, że wyjechała na Florydę, gdzie zatrudniła się w kancelarii Smith&Kline&Bruckenheimer. I trochę go to wszystko wkurwiło, to całe zamieszanie, ten wewnętrzny głos. Przecież mógł być chamem i pozostać nim do końca swoich pierdolonych dni. Po chuj mu była ta Tokarczukowa? No właśnie na to pytanie będzie szukał odpowiedzi do końca swoich dni, kupując kolejne książki, wzbogacając pośrednio kiesy tych, którzy je piszą. Nie będzie jednak nigdy czytał poezji.
A teraz poważenie:
Pamiętasz zapewne ten niebywale mądry slogan: byt kształtuje świadomość. Zasada ta także, a może przede wszystkich dotyczy poetów, bo to oni najmniejszymi nawet synapsami, każdym nerwem podskórnym odczuwają rzeczywistość 10000 x bardziej intensywnie niż zwykły śmiertelnik. Kiedy zatem poeta przekona się, że zz pisania nie wyżyje, kiedy doświadczy na własnej skórze fizycznego bólu istnienia, kiedy zredukuje swoje pragnienia do jednego, świeżego, pachnącego chleba w złocistej skórce rzuci w pizdu pisanie wierszy i zacznie kombinować jak tu jednocześnie pisać i przeżyć.
Świat zachodu dostarcza wielu przykładów, że z pisania można wyżyć, że nie trzeba iść do magazynu / hurtowni / czy też siąść za kasą w TESCO, by się utrzymać i żyć na tzw. poziomie.
Tu są dwie metody:
Pierwsza metoda to metoda: idź na całość polega ona na tym, że poeta uważa, że świetnie sprawdzi się jako prozaik. Pracuje zatem nad książką, rzucając inne zajęcia. Nie pisze już wierszy, tylko inwestuje w jedną powieść, która ma mu przynieść jeszcze większą sławę ale przede wszystkim: forsę. Innymi słowy zachowuje się jak klient kasyna, który grając w ruletkę stawia wszystkie swoje oszczędności nie tyle na kolor, ale na dokładne pole. Wszak jest pewien swoich umiejętności! Traktuje jako pewnik to, że on uznany poeta będzie także uznanym pisarzem.
Druga metoda, to metoda planktonowa polega ona na tym, że piszesz o wszystkim, wszystkich i wszędzie. Innymi słowy: z taką samą pewnością będziesz się wypowiadała dla miesięcznika o giełdzie na temat kursu dolara w 2330 roku, co o robieniu jajecznicy tak, by ci mąż nie spuścił lania dla Pani domu. Tutaj idziesz na ilość wypowiedzi – byle jak najwięcej, bo za każdy wers pobierasz opłatę. Odwołując się do alegorii kasyna: nie jesteś już graczem, ale automatem: Jednorękim Bandytą, któremu obojętne kto przed nim zasiada, byle wrzucał swoje złotóweczki. I wbrew pozorom nie cenisz się jakoś wysoko. Jesteś przecież uznaną poetką, zatem łaskawie udzielasz wywiadu za 100 zł / sztuka. Masz jakieś tam gotowe szablony z odpowiedziami, wszak wszyscy pytają cię o jedno: o dalszą karierę i o książkę nad którą pracujesz, o to dlaczego już nie piszesz wierszy, o to dlaczego zima w tym roku przyszła wcześniej niż w ubiegłym, o to z kim jutro pójdziesz do łóżka innymi słowy, na wszystkie standardowe pytania będziesz miała przygotowane standardowe odpowiedzi.
Kiedy czytam u omawianej przez ciebie poetki, w tomiku: Weź mnie w garść takie oto frazy:
zmieniłam kolor zasłon
i oczu
zaparzyłam kawę w filiżance bez ucha
do dziś nie rozumiem dlaczego je obrywałeś
ale przynajmniej nikt nie będzie podsłuchiwał
łatwiej było mi zrozumieć panią doktor
która domagała się mojej krwi
(***)
albo dalej:
zaczaruj mnie zamień mnie na inną
młodszą i szczuplejszą
a najlepiej jaśniejszą
mężczyźni wolą blondynki
obie będziemy zadowolone
czarne włosy na poduszce zawsze będą widoczne
nie da się ukryć zawsze będę przeklęta
(burza)
to nie pozostaje mi nic innego, jak powiedzieć: kobieto weź się w garść i zabierz się w końcu do roboty. Wiesz ile te operacje plastyczne kosztują? Za samo powiększenie cycków trzeba zapłacić majątek. Tu na sprzedaży tomików poetyckich nie wygrasz. Trzeba napisać jakieś przygody polskiego Pottera.
24 października, 2008 o 19:36
Ależ Monika Mostowik napisała powieść, którą przeczytałam i nawet na moim blogu zrecenzowałam.
Wyrzuty jest powieścią na temat bardzo chwytliwy, na temat kontaktów męsko damskich, czyli poprawnych, takich, jakie Polacy lubią najbardziej. Przeczytałam bez żadnych nacisków ani obietnicy poznania nie tylko młodego mężczyzny, ale jakiegokolwiek. Po prostu przeczytałam bez bicia i bij zabij nie sięgnę już nigdy po jej prozę. Uczucie, które opisałeś przy wartości dodatkowej, jaką otrzymał zakochany w koleżance z pracy mężczyzna, który heroicznie, z nakładem kosztów i zdrowia (amfetamina kosztuje) po przeczytaniu Tokarczuk, u mnie było właśnie takie jakie opisałeś po przeczytaniu Mostowik.
Powieść Moniki Mostowik Wyrzuty mają takie motto, cytat z Olgi Tokarczuk, Ostatnie historie”:
Ludzie spotykają się jedynie po to, żeby zobaczyć,
jak bardzo różnią się od siebie. Z tymi, którzy różnią się
od nich najbardziej, zostają na dłużej. Jakby życie chciało
pokazać im wszystko, co nie jest nimi.
I jak tu robić pisarzowi wyrzuty, że się z nim spotkało niepotrzebnie, że utworu nie da się ani już wyrzygać, został wchłonięty przez mózg do ostatka i go poraził, skoro taką ma on właśnie intencję.
Wiem, o czym piszesz Marku, o prozie życia pisarza i czytelnika. Ale przecież jest jeszcze ta nadbudowa.
24 października, 2008 o 21:06
Też czekam na poezję Piotra Macierzyńskiego.
24 października, 2008 o 21:08
I na Adama Wiedemanna poezję także.
25 października, 2008 o 0:44
ja na poezje piotra macierzyńskiego nie czekam bo mam wrażenie że po przeczytaniu jego debiutu wszystko co wyczekane – już otrzymałem;)
25 października, 2008 o 7:20
A na poezję Adama Wiedemanna? Pisałam o „Pensum ” sypiąc wirtualne płatki róż przed słowa.
Czytam teraz „Filtry” i wiem, że poeta ubiera szlafrok jak rozmawia z Julią Hartwig. Dobre tyle.
25 października, 2008 o 7:40
Ma Pan rację, źle się wyraziłam zasugerowana pańskim górnolotnym zwrotem. Nie ma ani krzty harmonii nigdzie, nawet w układach towarzyskich, nie mówiąc już o utworach i nie ma co burzyć. Nie burzymy więc, nie burzę mówiąc sama za siebie. Kamień nie zmienia biegu lawiny, jak pisał Miłosz. Proszę w samozadowoleniu spać spokojnie.
Naprawdę w prywatnych listach wymienianych z troską, że zamiast czytać coś wartościowego oddajemy czas na okropne, zatruwające człowieka teksty, czekamy na coś, co się w tych czytaniach wreszcie pojawi. Pan się zwierzał na blogu, że te konkursowe prace są takie nieprzyjemne, że trzeba czytać takie rzeczy. Najprawdopodobniej wyłania się z tego mnóstwa, nie to co trzeba, albo jurorzy nie czytają wszystkich utworów.
Rozmawiałam w latach osiemdziesiątych z kompozytorem muzyki współczesnej. Na Warszawskiej Jesieni za moich czasów liczyła się ładnie oprawiona partytura wtedy to było coś – napisać na okładce zagranicznym letrasetem tytuł. I to wygrywało, reszty nie brano do ręki.
Nie wiem Panie Radku. Podejrzewam, że tu jest w tym ruchu, w tej przecież marginalnej mimo wszystko aktywności publicznego życia kulturalnego nie tylko zjawisko cywilizacyjne. Jest jakaś krzywda nie dopuszczonych autentycznych, wrażliwych jednostek do głosu, gdyż musi się za państwowe pieniądze bawić banda cynicznych bydlurów.
26 października, 2008 o 22:54
Jakoś Wiedemanna pisania nie trawię. Może to i dobry poeta, ja tego nie wiem.
27 października, 2008 o 7:07
Też nie wiem, jak sobie poradzę z twórczością Adama Wiedemanna. Sceny łóżkowe analizowałam na moim blogu i miałam nadzieję, że już definitywnie skończyłam przynajmniej jednego poetę czytać i nie brać więcej do ręki. A tu teraz czeka mnie analiza Pensum, Nagrody Literackiej Gdynia 2008.
Ale każdy musi widocznie odkuwać swoje pensum. Jak widzę na wikipedii, zrobili to już przede mną Henryk Bereza, prof. Marian Stala, Kinga Dunin, prof. Maria Janion.
Ha, ha, ha!