Monika Mosiewicz- demon antypoezji. Pani Bieńczycka

14 października, 2008 by

Mylący odbiorcę poezji Moniki Mosiewicz internetowy nick strzyga, obiecujący przynależność poetki do wprawdzie demonów pośledniejszej natury, jednak zawsze to demonów – jest o tyle szkodliwy, że nie ma nic a nic wspólnego z poezją.
Ponieważ Monika Mosiewicz prezentuje w portalu internetowym nieszuflady 154 utwory wierszo podobne, z których kilkanaście jest na osobistej stronie poetki Poewiki, natomiast agresywnie wtrąca się aż do trzech tysięcy stu pięćdziesięciu pięciu poetów swoimi komentarzami, można przypuszczać, że demoniczność w tym wypadku polega na nadaktywności i na nadczynności procesu penitencjarnego nad twórczym.
Nie zdziwiłabym się wiadomością, że Monika Mosiewicz występuje też w sieci jako jedynie komentator pod powłoką doktora nauk jednej z postaci literackich rosyjskiego pisarza, sposobem doktora Jekylla zamieniając się w pana Hyde. Całe szczęście, że są to domniemania niesprawdzone i nie dowiedzione. Pozwala mi to na analizę tylko jednej, a nie dwóch artystek, autorki właśnie wydanego w Bibliotece Studium tomiku wierszy p.t. „cosinus salsa.
Prawdą jest natomiast, czego doświadczyłam na własnej skórze hałaśliwy sposób bycia poetki, co, jak charakter pisma – zawsze do twórczości przenika.
Poetka używa bowiem w swojej twórczości wielu efektów dźwiękonaśladowczych.
W moim dzieciństwie były to słynne wersy Ewy Szelburg-Zarembiny: Stuku-puku, chlastu-chlastu, nie mam rączek jedenastu- strofy mające pohamować przed zbyt nadmiernym działaniem manualnym dziecka, by przeludnione klasy mogła prowadząca nauczycielka opanować i dać się sprawiedliwie popisać innym uczniom.
U Moniki Mosiewicz takie efekty jak:

Pac, pac. /mówię i obchodzę go dookoła – Pac, pac! -/ macham ręką/ w wierszu kłębek
lub:
– Digi-dingi, digi-dong bijcie tam gdzie brzmi dzwon
gdzie spędzony leży chłód, puku- puk, czy tak właśnie
wam drży? (ukazywadełko)są rozpychaniem się, robieniem sobie miejsca i poszerzaniem przestrzeni wiersza, by już bezkarnie umieszczać w nim co popadnie. A więc będą to zupełnie przypadkowo wyjęte z mediów newsy ze świata polityki lub kronik matrymonialnych, omiatanie wzrokiem ulicy miasteczka i wyjmowanie zauważonych na chybił trafił przedmiotów. Autorka stara się być wszędzie.
W górach:

Giewont ostatni raz z otwartymi ustami gapi się w błękit, / zakasujemy spódnice wysoko po serdaki, woda pryska na korale.

W podróżach:

dziś z peronu trzeciego o piętnastej pięćdzie/ siąt trzy odjedzie pociąg pośpieszny do Sopo/tu przez Łódź, Kutno, Bydgoszcz/( Uwaga!Uwaga!Poezja!)

Na imprezce:

Będzie się łamało albo wyginało,/wyło, gnało i wierciło, w klatce dzwoneczek/w dzwoneczku serduszko, będzie się/dzwoniło, po-dźwię-ki-wało sobie. (jam! session)

Dwa wiersze są wyraźnie pod wpływem narkotyków i mimo, że Monika Mosiewicz, jako przedstawiciel prawa nie dopuszcza do używania zabronionych w Polsce substancji wzmacniających proces twórczy, niestety, są jawnym dowodem na ich pobieranie:

no tak, spróbowałam tego sportu
i teraz myślę o tych kulach światła,
w których tak bardzo chcielibyśmy płynąć
zgrabnie i bez wysiłku, poszerzając nieustannie
przestrzeń objętych nimi spraw,
o coraz ostrzejszych szczytach
w rozrzedzającym się powietrzu, ciągu
lekkich, lekkich tchnień na karku, szumie
puchnącym pod czaszką, włóczeniu
końmi we wszystkie strony.( zorbing)

oraz w wierszu szum:

biały szum, szum różowyDłużyzny w podróży, dłużyzny w rozmowie,
a więc brniemy, jak wytrwały morski ślimak
w piachu, bez prądu. Skupienie
na tych dziesięciu szczegółach,
którymi różni się jedno mgnienie od drugiego
rozciąga i rozluźnia chwile,
jak porzucone postronki. Za moment
wszyscy zaczną mówić basem, za moment
będę mieć widzenia w podczerwieni i
wszyscy zaczną się przelewać przez siebie jako
żółte i czerwone ameby. Tymczasem
wibruje, jak w chińskiej świątyni,
ciągle ten sam gong serca. Tymczasem! Zadzwonię.
Dopiero kiedy dotrę na miejsce. Dopiero
kiedy zadzwonię, dotrę na miejsce. Kiedy
zadzwonię, dopiero dotrę na miejsce. Kiedy
sięgnę do torby, kiedy sięgnę do kieszeni i zamiast –
wyciągnę muszlę, krętochoda.

Te dwa, najlepsze według mnie utwory nie mogą być brane pod uwagę jako poetyckie, gdyż najprawdopodobniej powstały pod wpływem narkotycznego dopingu. Monika Mosiewicz stojąca na straży prawa, grożąca co i rusz uruchomieniem wiszącej przecież nad każdym z nas katowskiej ręki sprawiedliwości, musi być jak w sporcie – zdyskwalifikowana.

Kategoria: Bez kategorii | 2 komentarze »

komentarze 2

  1. Nina Cichy:

    Wpis Tomasza Piątka na kumplach:
    Mały Misio z Krwawym Sierpem |
    2008-10-16 09:59:41 | 85.89.191.173

    „A tak w ogóle to radzę komentować poezję p. Mosiewicz ostrożnie.

    Ona ma różne możliwości najzupełniej legalnej, ale tym niemniej okrutnej zemsty.

    Gdybyście wiedzieli, czym ona się zajmuje na codzień, Wasze rozfiglowane języki skołczałyby niczym ulubiona zabawka Vlada Tepeza.”

  2. Ewa Bieńczycka:

    Tak Nino, wiem.
    A zdawałoby się, że poezja to taka najmniej ryzykowna przestrzeń międzyludzka…
    Oglądasz TV? Czytam w nieszufladzie, że wychodzą w najpotężniejsze medium do naprawdę konkretnych pieniędzy … („Poezjem” w TVP Kultura)
    A zero umiejętności, wiedzy, sama hochsztaplerka. To ci dopiero demagogia na skalę XXI wieku!

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?