.
Slogan: W rodzinie siła! hasło wyborcze Romana Giertycha, motto biznesowe Waldemara Pawlaka ma także swoje przełożenie ontologiczne w polskiej poezji współczesnej.
Często bywa tak, że tyrający w pocie czoła mężowie, chcąc mieć po pracy spokój w domu odpalają działkę swoim upierdliwym żonom, by te zaspokajały swoje humanistyczne ambicje. Miesięczne kieszonkowe jest na tyle wysokie, że żoneczki zakładają sobie fundacje, urządzają sobie spotkania i konkursy. Innymi słowy: organizują sobie cały czas wolny. To oczywiście uwalnia męża od obecności żony, żonę zaś uwalnia od obecności męża. I wydawałoby się, że takie wzajemne uwolnienie się od siebie oznacza koniec małżeństwa, ale przecież nie do takich poświęceń zdolny jest polski naród, byle tylko rozwijać ducha kultury.
Bywa też odwrotnie. Czasami jest tak, że to żony pracują na literackie hobby swoich mężów. Zakładają one fundacje literackie. Szefują im, piszą wnioski do ministerstwa, ciułają forsę od sponsorów po to tylko, by zarobić trochę grosza i móc odpalić miesięczną wypłatę mężusiowi, który tak się przypadkiem złożyło, że zatrudniony został na etacie w fundacji, której szefuje prezes-małżonka. Mężuś oczywiście nie jest jakimś tam figurantem na liście płac. Przeciwnie: udziela się i to na najwyższych poziomach działania fundacji żony. Zwykle co dziwić nie może i nie powinno – nie zadowala go etat konserwatora powierzchni płaskich. Aspiruje do stanowiska wiceprezesa albo przynajmniej jakiegoś redaktora naczelnego.
Prawdziwym ekstremum rodzinnym współczesnej poezji polskiej jest ród Szychowiaków. A dokładniej ta gałąź drzewa genealogicznego, która ma swój początek w małżeńskiej przysiędze Mirosławy i Bogusława.
Dawno, dawno temu Bogusław spotkał Mirosławę. Obiecał jej, że będzie ją kochał i że nie opuści jej aż do śmierci. Udało mu się wytrwać w przysiędze. Co więcej: udało mu się pewnego razu zapłodnić żonę a żonie udało się urodzić dziecię dziewczynkę Julię, której dano na nazwisko Szychowiak.
Córeczka nie wdała się w tatusia. Poszła śladami mamy. Dosłownie. Wzrost ma po niej, kolor włosów i nawet fryzurę odziedziczyła w spadku genetycznym. Nie wspominając o idealnych proporcjach ciała, odpowiadających klasycznemu kanonowi piękna.
Wracając jednak do Mirosławy. Od kiedy wspólnie z Bogusławem zamieszkała w domu o powierzchni 168 m2 i wartości 200.000 plnów, zmieniła się nie do poznania. Mirosława Szychowiak stała się poetką Mirką Szychowiak.
Obie tożsamości żony Bogusia funkcjonują autonomicznie. Mirosława zarabia jakieś 28 patyków rocznie, dyrektorując centrom kulturalnym a kiedy zdarzy się po temu okazja startuje w wyborach, chcąc zrealizować się na arenie wielkiej polityki. W odróżnieniu od tej ekstrawertycznej osobowości, Mirka jest skryta, wycofana. Jest delikatną, uduchowioną istotą, która pisze wiersze, która od czasu do czasu pojawi się na jakimś konkursiku literackim, by odebrać nagrodę o ile jej dadzą.
Nie wiadomo, które z tych wcieleń preferuje pan Szychowiak. Czy urzędniczo-polityczną Mirosławę w kostiumiku, ze skórzaną aktówką pod pachą i laptopem na ramieniu, czy może Mirkę artystycznego anioła w powłóczystych, równie artystycznych szatach o nieustalonym kroju i konsystencji materiału?
To wydaje się nie mieć znaczenia, gdyż najbardziej interesującym pozostaje zawsze skutek połączenia. I nie chodzi tu o naturalną koniunkcję jajeczka z plemniczkiem, ale połączenie słowa i obrazu czyli talentów artystycznych Bogusława i Mirki.
W 2005 r., drukarnie opuściło dzieło pachnące farbą pt. człap story – 38 produktów autorstwa Mirki Szychowiak, które sprzedawano w promocji z dołączonymi grafikami Bogusława.
Na obrazkach tych jak na artystyczne obrazki przystało jest coś niewyraźnego. Niby konik, niby droga, niby jaskinia. Niby okno, niby kratki, niby faktura ściany. Są też jakieś kręgi ale też jakby na niby. Innymi słowy: Bogusław dał poszaleć wenie. Ale owo szaleństwo blednie, traci swój jałowy wyraz sztuki nowoczesnej w porównaniu z tekstami Mirki. Bo teksty Mirki z 2005 zaskakują.
W człap story nie ma treści wielkich, uniwersalnych prawd i mądrości. Mirka Szychowiak jako poetka mówi za siebie i o sobie. Jednak jej wiersze i sposób w jaki opowiada nie tylko się podoba, ale sprawia, że czytelnik odnajduje w tych autorskich narracjach za każdym razem coś swojego, coś unikalnego i niepowtarzalnego.
Oto przykład. Tekst: kobietę trzykrotnie upadłą stać na wiele.
Powiedzmy, że lubię żyć intensiff.
Nie pytaj o szczegóły tylko obserwuj.
Potem mi powiesz, co było nie tak,
bo jak zwykle nie mam czasu na postoje.
….
Te szpitalne kwity, to dobre alibi, gdyby
mnie poniosło. Kobietę trzykrotnie upadłą
stać na wiele. Rośnie jej apetyt, zaostrza smak.
Nie żeby zaraz szał mamuta. Po prostu nic już
nie umiem powoli spać, jeść, kochać. Inny napęd.
Dlatego musimy zmienić sobie instrukcję obsługi.
No i jak chcesz nauczę cię fruwać.
Mirce Szychowiak udaje się niebywała sztuka prawdziwa sztuka latania. Mianowicie: unika poetyzacji wszystkich pokracznych przez to kuriozalnych metafor, które każdorazowo wywołują tylko śmiech. Używa zwykłego języka i prostych zdań. Tym językiem i ascetycznymi środkami wyrazu opisuje określone emocje prosto i wprost, dzięki temu pozostawia swoim czytelnikom interpretacyjne pole dla empatii. I teraz najważniejsze: obrazowość w tekstach Szychowiak nie wymaga uprzedniej dekonstrukcji metafor, nie jest skutkiem odkrycia sensu w hermetycznym przekazie. Zrozumienia wymaga dopiero indywidualna reakcja na obrazy, empatyczny odruch wewnętrzny, który pojawia się indywidualnie po lekturze tekstu. Na tym polega przewrotność ale i wartość tekstów z człap story.
Człap story to większości przypadków opowieść pierwszej osoby liczby pojedynczej. To skazuje czytelnika na status intymnego obserwatora, który może tylko podglądać. Pierwsza osoba liczby pojedynczej w wierszach Mirki Szychowiak ignoruje sferę pozatekstową , koncentrując się na budowie osobliwej rzeczywistości świata wewnętrznego. W tekście dżudżudżudżu poetka napisze:
Taki robak. Lezie sobie dżudżudżudżu. Się
posuń mały, zrób miejsce koleżance, popełzamy
razem, tylko daj cynk kolesiom, niech
rozejdą się na boki, żebym ich nie zgniotła.
Nie jestem waszym wrogiem, proszę tylko o azyl.
Szanowne robactwo, mrowie i reszto ruszaków:
Z uwagi na gwałt zbiorowy, w którym przypadła mi
Rola ofiary zmuszona byłam opuścić moją ziemię.
Liczę na to, że u was jest spoko z poszanowaniem
praw człowieka i nie odeślecie mnie z powrotem.
Może zrobimy kiedyś jakąś małą rewolucję?
Zantropomorfizowane robaki pozbawione cynamonowego symbolizmu są zwykłe, ludzkie tak ludzkie, jak tylko ludzie potrafią być, gdy zdecydują się na bycie tym, kim powinni być.
Warto w takich obrazach zobaczyć coś więcej. Coś co jest i pozostaje poza chitynowym pancerzem, poza zbiorowością i innymi obrazami. Warto zobaczyć tu kilka prostych formuł: Szanowne robactwo.…; Nie jestem waszym wrogiem...; Się posuń; proszę tylko a azyl zaklęć dyskursu magicznego, dzięki któremu powstaje kolejny używając słów poetki – stan wyjątkowy, który jest tak wyjątkowy, jak wyjątkowa może być tylko pospolitość w świecie pełnym cudów.
Trudno oprzeć się tym prostym czarom Mirki Szychowiak. Prostota zaklęć jest gwarantem skuteczności oddziaływania poetyckiego uroku. Oto kolejny przykład zdań prostych, które dodane do siebie stanowią idealną całość. Szychowiak pisze:
Znajdź przytomniejsze miejsce, okop się
i nie czekaj. Póki nie pogubiłeś nasion,
urządzaj ogrody tam, gdzie woda popłynie
rozrzutnie, pod skórą wystąpi z brzegów
i oboje staniecie się poświęceni, spokojniejsi.
I niech to nie dzieje się w mgnieniu oka,
nie dzieli na cykl wzrostu i niecierpliwego zbioru.
Zacznij ufać słońcu, ono nie jest na każde
skinienie, bo inaczej się skurczy i wypali.
Nie popędzaj niczego, niech się dłuży.
(ślimacz ślimacz)
Oczywiście na końcu zawsze można zapytać: po co czytać taki rodzaj poezji? Ale równie dobrze zapytać można o powód lektury ksiąg czarnoksięskich i naukę sztuki magii.
3 czerwca, 2009 o 20:22
Ten tomik przeczytałam rok temu jadąc pociągiem i pamiętam, rzuciłam się na niego z dużym apetytem, bo to przecież moje pokolenie i wstęp Romana Kaźmierskiego to też moje pokolenie.
Po przeczytaniu Człap story zorientowałam się już koło Opola, że to, co czytam zupełnie do mnie nie przyczłapało. Gdy mijałam Gliwice, już wiedziałam, że przeszło obok i sobie poszło. Wysiadając na mojej maleńkiej stacyjce, jedyna z całego pociągu, ponieważ nikt zazwyczaj nie wie, że tam pociąg też się zatrzymuje, zaczęłam żałować, że nie mogłam przeczytać wierszy debiutanckich Mirki Szychowiak, ponieważ nareszcie bym się czegoś konkretnego dowiedziała może jeśli już nie o poetce, to chociaż o strajku.
Poetka napisała na okładce tomiku:
(…) Tak naprawdę – zadebiutowałam jako dziewczę płoche w czasie pamiętnego strajku
w Stoczni Gdańskiej, z entuzjazmem pisząc do wydawanej tam gazety wiersze pełne
żaru. Nazwana wkrótce w jednym z pism literackich „młodym zdolnym poetą
robotniczym” – z ulgą stwierdzam, że czasem dobrze nie podpisywać się pełnym
imieniem i nazwiskiem.(…)
(Jeszcze potem napiszę konkretnie o wierszach!)
3 czerwca, 2009 o 20:23
„Dżudżudżudżu” Mirki Szychowiak to przeuroczy wiersz o śmiertelności.To wizja człowieka tuż po wykopyrtnięciu i człap człap do piachu. Wizja człowieka – robaka, takiego samego, jak pozostałe robaki, które mu zaczynają tam towarzyszyć. Takiego samego robaka, choć z innego gatunku. Ta śmiertelność to oczywiście wchodzenie między robactwo. I oto co się zaczyna? Zaklinanie tego stanu, że „zeżrą nas robaki”, na inny – koleżeński, przyjazny. Zaczyna się wzajemne poznawanie, nawiązywanie kamaractw, przedstawiane się, pytanie o reguły, jakie obowiązują w owej robalferajnie. Potem przychodzi nawet propozycja zabawy, w rewolucję.
Ty Marku w tym uroczym wierszyku widzisz zaklinanie rzeczywistości, magię, białą magię, a ja widzę zgodę, grzeczność, przymilność, kulturę osobistą, łomendżeństwo (to ostatnie z uwagi na płeć autorki). Widzę w tym pragnienie, aby umoralnić, czy też raczej więcej – dobrze wychować robactwo. Widzę w tym wierszu wiarę, nadzieję i przede wszystkim potrzebę autorki, żeby robactwo było tak samo dobrze wychowane jak Mirka Szychowiak!
Ale mniejsza z tym. Bo mam inne pytanie. Jak Marku tak naprawdę rozumiesz magię? Czy magia ma za zadanie zaczarować nasze grzechy i zło, zafałszować je i pokazać, jacy jesteśmy cudowni i jak cudowny jest świat? Czy ma nas zwolnić od odpowiedzialności?
3 czerwca, 2009 o 20:44
gdy podzielisz tekst na fraagmenty – tak jak ja to zrobiłem w analizie – okazuje się, że pojawiają się kolejne zaklęcia. formuły, które ułożone w kolejności dają osobliwy obraz. nie wiem czy to strach, czy wezwanie do pojedynku. to kwestia dalszych interpretacji. dla mnie wiersz Szychowiak w tym tomiku to dziwna mikstura prostych smaków i zapachów, która układa się w jakąś osobliwość. to jest wartość tych wierszy.
oczywiście przedmowa napisana przez Romka Kaxmierskiego to wielkie nieporozumienie. to tak jakby drwal pisał złotnikowi o tym, dlaczego jego łańcuszki mają taką wartość.
3 czerwca, 2009 o 21:51
Wbrew słowom Edwarda Pasewicza,
(…)Kiedy usłyszałem ją czytającą swoje wiersze, pomyślałem, że jest czarownicą albo dakinią.(…)
itych słów tuta Twoich Marku na blogu, poezja Mirki Szychowiak nigdy nie była dla mnie magiczna, nie zawierała nigdy źdźbła utajnienia, nie miała żadnej tajemnicy. I jak czytałam wiersze Mirki Szychowiak na nieszufladzie i tak w tym tomiku. To poetka bezwzględnie dopowiedzianego konkretu.
Weźmy ten przywołany tutaj wiersz dżudżudżudżu. Dla mnie jest to typowy wiersz symulanta – samobójcy, który ani na chwilę nie chce się zabić, ale kokietuje otoczenie wieścią, że się zabije. Oczywiście, kumpelstwo robactwa, jego oswajanie jest tak nierealne, że zaczyna być nie tylko bezpieczne, ale nawet pożądane. Podmiot liryczny szantażuje więc swoją śmiercią czytelnika, by go pożałował, ale jest na tyle przebiegły, że wymusza w nim jeszcze na dodatek jakieś wewnętrzne przeprosiny, ugryzienie się w język, że ośmielił się na tak niskie i podłe wobec niego uczucia współczucia, że musi się zabijać. Jednym słowem: bohaterka tych wierszy, to jednostka silna, dominująca, która nie da sobie w kaszę dmuchać, sprawuje kontrole nie tylko nad sobą, ale i nad podmiotem lirycznym i czytelnikiem tak dokładną, że przepędza absolutnie wszystkie demony, które mogłyby wejść i coś niekontrolowanego namieszać. Ta poezja, jak zresztą Marek słusznie tu napisał, to poezja prosta.
3 czerwca, 2009 o 22:55
Z drugiej strony jest w tym wierszu „dżudżudżudżu” coś może nie tyle magicznego, co autotragikomicznego. Otóż rzetelny artysta zajmując się trupem przeszukuje mu kieszenie. A co robi Mirka Szychowiak? Daje mu lekcję dobrego wychowania! Daje przykład tego jak dobrze wychowany trup powinien zachować się po śmierci. Że powinien się przedstawić („jestem ofiarą zbiorowego gwałtu”), że nie powinien się rozpychać, że i tam, wśród robactwa, a może i ogólnie na tamtym świecie, powinien zachować umiar i grzeczno – układne maniery, umiejętność godzenia się na kompromis. Powinien szanować innych i żądać szacunku dla siebie.
Tak. Ten wiersz swoją osobliwością i śmieszy i żałośnie śmieszy. I na tym polega jego piękny tragikomizm. Zapewne znany doskonale autorce z autopsji. Bo o ile z całej większości wierszy (i powieści) współczesnych polskich pisarzy, gdyby je roztrzaskać, to sypią się trociny, o tyle z tego wiersza Mirki Szychowiak, roztrzaskanego, sypie się – savoir vivre. Czy raczej – savoir morte.
4 czerwca, 2009 o 6:25
savoir vivre. Dla mnie w tym wierszu podmiot liryczny sobie i światu tylko dowodzi, że sobie radzi w każdej okoliczności. Mówi: nie chcecie mnie tu na ziemi, nie podoba wam się moja obecność? To ja sobie pójdę, ja sobie znajdę lepszych przyjaciół, lepsze towarzystwo ja się na was wypinam. To jest bardzo dziecięce. Bardzo wdzięczne i budzi dużą sympatię.
Jak czytałam nieszufladę, to Mirka Szychowiak była tam bardzo lubiana, budziła autentyczną sympatię i nie dlatego, że wielu znała osobiście. Ten ton klawości i przystępności jest w całym tomiku, To poezja nie pojednania chrześcijańskiego, jak chciałby papież, a pozornej przystępności i jak Roman Knap tu odczytuje, opartej też na grzeczności, ale nie tylko, bo to by było zbyt schematyczne. Ta przystępność oparta jest na daniu Drugiemu dużego komfortu, dużego pola zaistnienia. Oczywiście jest to, jak napisałam, pozór i przynęta, ponieważ natychmiast ten skrawek udostępniony mu się zabiera i anektuje na ekspozycję swego ego. Ale ludzie w we wzajemnych kontaktach nawet takiego migotania dziecięcego daję – zabieram nie dostają. A tu w tej poezji na dodatek taki bonus w postaci akceptacji. To jest bardzo dużo.
Oczywiście w poezji ma się mieścić wszystko, bo poezja to jest świat w którym żyjemy. Jak napisałam, nie przepadam za tego typu poezją, ponieważ ja w poezji szukam odkryć nowych lądów, a nie opisu tego, na jakim podmiot liryczny osiadł i z tej, może już nie żabiej, ale jakiejś swojej jedynie perspektywy świat ogląda. Ale ta relacja międzyludzka w tych wierszach jest już bardzo światowa. Tak mniej więcej teraz ten keep smiling wygląda. Mam cię w dupie, ale ci tego nie powiem.
4 czerwca, 2009 o 6:48
No to porównajmy tylko pierwszych sześć wersów z pierwszego tekstu tomików:
Cosinus salsa Monika Mosiewicz
Wiewiórko, wiewióreczko, co mi rzeźnię robisz
rudą kreską na śniegu oraz ty, niebiesko
malowany strzępku w oknie sutereny, w zamkniętej
perspektywie spierzchniętych kamienic, skorupko
ślimaka zasuszona za kanapą, pająku w wannie,
pająku pod zlewem, łusko rybia zarastająca
(Serce jak kastet)
nawet Justyna Radczyńska
On zwykle blady, jest wybitnie niepłochliwy, woli uciekać pieszo.
Ona mało płochliwa, lecz skryta,
wpadająca w energooszczędne odrętwienie,
czarnobrewa, w rdzawo-czarnej kryzie
patrzy w lustro wody jak się wynurza roślinność
i jak winno-czerwony owad śpi spokojnie
(On)
ekstremizmy Ewa Furgał
budzik dzwoni o zbyt wczesnej porze
a ona obejmuje mnie ciasno
więc to nie będzie proste
ale uciekam snom ciepłym dłoniom
i wrażeniu że ktoś mógłby się włamać
(pure morning)
A teraz pierwsze 6 wersów z pierwszego tekstu z człap story Mirki Szychowiak:
Pytasz mnie w liście, jak trzeba pisać wiersze.
Nie kryję przed tobą żadnych przepisów,
sama piszę tak jak piekę ciasto – na oko.
Zasady są kruche i niczym się nie podeprzesz,
licz na siebie, żadnych ścisłych reguł, to
gasi iskrę. Inaczej skutki zabolą, a ludzie
zamkną oczy na widok wypalonych słów.
(teren należy do ciebie)
uważam, że dowodzenie tezy o przepaści jakościowej miedzy tekstami Mirki Szychowiak a resztą waginalnego towarzystwa lirycznego w tym kontekście będzie wyważaniem otwartych drzwi.
4 czerwca, 2009 o 6:54
ewo, ja nie mam bladego pojęcia jak traktowano Mirkę Szychowiak na nieszufladzie czy gdizekolwiek. nie wiem czy w bezposrednim obejściu jest klawa, czy nie. nie mogę na ten temat nic powiedzieć.
gdybyś i ty zapomniała o klawości Szychowiak i spróbowała odczytać jej teksty w kontekście kulturowym. Przyznasz, że jest różnica.
Szychowiak uderza prostotą a zarazem kondensacją przekazu. To jest wartośc w sobie. Przypomnij sobie ile się naczytałaś tych smiesznych konstrukcji, piramidalnych metaforek, sztuczek udziwniajacych, które mają być wierszotwórcze w sytuacji, gdy nie ma się o czym pisac wiersza.
4 czerwca, 2009 o 8:40
Marku, statystycznie, to tylko 10% dyskutant pojmuje z przekazu tego, z kim dyskutuje. Nie inaczej jest z czytaniem cudzego wiersza. Wszyscy w kółko mi zarzucają, że ja tekstów nie czytam, obrazów nie oglądam. Ten malarz, który mi taki piękny list napisał, po którym bałam się, że będę miała wybite okno, też mi zarzucił, że ja na jego wystawie nie byłam. A ja te obrazy sfotografowałam, na witrynę dałam i podpisałam, że to ja, właśnie ja je wykonałam! I zrobiłam to przed tym zarzutem.
Marku, ja bardzo dokładnie czytam, czytam wielokrotnie i naprawdę jestem bardzo ostrożna zanim tu coś napiszę. I jeśli Ty przeprowadzasz bardzo odległe analizy z wizerunkami w kontekście tekstów, to ja tu pozwoliłam sobie napisać o takiej nieszufladowej aurze, którą Mirka na tym portalu emanowała. I to według mnie jest bardzo ważny trop i klucz do twórczości poetki Mirki Szychowiak. Przecież to nie są wiersze gospodyni domowej, która piecze ciasto perfekcyjnie, ponieważ robi to latami i piecze w ciemno. Tam są wahania, tam są pytania (w ostatnim wierszu). A czy aby ja mam talent? (Czy jak się ma talent, to się o tym wie)
Według mnie Mirka Szychowiak go nie posiada. Tylko tyle. Ale przecież moje zdanie jest zupełnie bez znaczenia. Tak jak opinia tych robaków, których kumpelstwo podmiotu lirycznego, a podejrzewam też że i samej poetki Mirki Szychowiak w wierszu dżudżudżudżu zupełnie nie obchodzi. Podmiot liryczny wie, że tam pójdzie, czy robakom się to podoba czy nie, bo przecież robaki mięsożerne nie mają wyboru. Tam o gustach się nie mówi, nie wypada.
4 czerwca, 2009 o 12:06
Nie widzę w tym „Dżudżudżudżu” ani jednego słowa, które jednoznacznie wskazywałoby na śmierć. Jest owszem robactwo, ale to robactwo jest społeczeństwem, dokładniej – młodym pokoleniem. Podmiot liryczny to wykształcona, inteligentna kobieta, której współczesność i otoczenie („hotel nowy świat”) jawi się jako skurwienie. Rodzi to frustrację, objawiającą się tym, że przeżywa stany obniżenia nastroju i gonitwę myśli; jest z innej epoki i reprezentuje inny poziom intelektualny, na co wsakazuje kiedysiejszy tytuł: „pani docent wykładająca pod czaszką”. Pani docent doradza „pad płaski”, czyli w delikatnej depresji zejść na poziomy robactwa. Podmiot liryczny zniża się i próbuje się dogadywać z przedstawicielami tej przyziemności („Upadam najniżej jak potrafię, brzuch przywiera miękko do ziemi”). Cały czas zdecydowanie pozostaje jednak na swoich wyżynach, które wręcz zahaczają o megalomanię („Oko w oko z tą przyziemną mafią, tyle że niegroźną, bo gangi z całej dzielnicy mieszczą mi się w garści”). Język, jakiego używa nie jest jej językiem, ale robactwa – używa go nie dlatego, że chce się porozumieć, ale przypodobać („daj cynk kolesiom”, „że u was jest spoko”). Kokieterią jest również puenta – sugestia pojednania i wspólnego działania.
To nie podmiot liryczny, ale świat, z którego pochodzi przestał istnieć; w nowym świecie nie ma ukształtowanych wartości, ale nie ma też odwrotu. Jak zauważa Ewa, jest w tym robienie z siebie ofiary. Podmiot liryczny, mimo że zdobywa się na sympatię, nie lubi ruszaków, jakby przerzucał na nich odpowiedzialność za czas, w jakim żyje. Tymczasem w rzeczywistości to właśnie ruszaki są ofiarą – i nie tylko czasów, ale przede wszystkim tych, którzy nie przekazali w czasie wartości, jakich teraz oczekują; tych pań i panów docent, opowiadających dzisiaj, jaki to świat jest skurwiony.
Ten wiersz w jakiś sposób koresponduje z „Listem do ludożerców”. O ile jednak Różewicz robi poezję i moralizuje, które to prawo daje mu ostateczne uznanie własnej przynależności do ludożerców, czyli współczucie, o tyle Szychowiak robi tekst raczej retoryczny, gdzie, jak mówicie, przeważa ton dydaktyczny. W „The Wall” Pink Floyd też mamy robactwo, depresję, frustrację, rewolucję i ostateczne outside. Tyle że tam jest autentyczne obrzydzenie mechanizmami społecznymi, i jest wyjście poza te mechanizmy. Tutaj natomiast jest obłudna chęć bratania się. Obłudna, bo żeby stworzyć więź nie wystarczy nie być wrogiem, puścić oko i prosić o azyl – uśmiechy bywają zwykłą obojętnością, równą tej ze strony robaków.
Gdzie nie spojrzeć ten wiersz ma niesamowity aplauz – czyli kokieteria działa. Jest nieźle napisany, dowcipnie, a samo to „dżudżudżudżu” brzmi świetnie. Cały się na takim dżudżudżudżu opiera.
4 czerwca, 2009 o 14:34
Ha, ha! to kolejny symptom faszyzacji polskiej poezji!
To ja nie miałam takiej odwagi, jak Jaromir! Fakt w że w dobie kremacji można śmiało wykluczyć robaki jako życie po życiu. Ale porównanie społeczne robaków do młodzieży, to byłabym ostrożna, bo to już jest zamach na wartość własnych dzieci, a kto, jak kto, ale właśnie poetka Mirka Szychowiak wierzy we własne dziecko.
Jak jeździłam na plenery, to zawsze się zastanawiałam, które pokolenie jest najokrutniejsze, bo plener malarski to też tak sytuacja laboratoryjna. A tam roczniki 30, 40, 50, 60. Dopiero w Internecie spotkałam roczniki 70 i 80, też w sumie laboratoryjnie, bo Sieć pozbawia tych wszystkich zamydleń i podpórek społecznych.
I tylko ostatkiem sił, jak ten kot trzymający się pazurami muszli klozetowej przed utonięciem nie przystaję do poglądów Marka, który głosi pierwotne zło natury ludzkiej.
Ale ja myślę, że taki strażnik wartości, o którym Ty Jaromirze piszesz, nie jest w ludziach, których spotykamy, ale w książkach. Człowiek jest jedynie pośrednikiem i propagatorem, a resztę przecież można odnaleźć, sięgnąć, jak się tylko chce. Niekoniecznie trzeba krakać tak jak one, jak się musi żyć z wronami. Jeśli dzisiaj obchodzimy 4 czerwca ’89 Dzień Wolności, to ja nienawidzę tych czasów PRLu dlatego, że ja nie miałam dostępu do książek. To jest główne ograniczenie wolności.
Może ktoś jeszcze ten wiersz zinterpretuje. Jak widzę na ostatnim wideo, w magazynie Cegła absolutnie fajny wieczór w Księżycach u P. Szychowiaków 7-8 maja 2009, to ja tam przy stole biesiadników nie widzę młodego pokolenia, raczej roczniki 60, 50, 40… Być może upadek u dżudżudżudżu dotyczył niewielkiego epizodu w życiu Mirki Szychowiak z którego się już podniosła i stanęła na straży wartości.
4 czerwca, 2009 o 15:10
Ewo, porównania życia społecznego do życia zwierząt jest stare jak świat. Fascynacja robakami, mrówkami, termitami, pszczołami nie ma żadnego związku z faszyzmem. Jej źródła znajdują się w jakiejś pozanaukowej wierze, że poznając mechanizm działania ula, mrowiska, termitiery poznamy też zasadę działania społeczeństw ludzkich. Poza tym co w tym przypadku nie jest bez znaczenia ul, termitiera czy mrowisko jest ze względów na rozmiar ciekawym obiektem badawczym / wyobraź sobie: społeczeństwo wraz z wewnętrzną strukturą, z jej wszystkimi elementami na 1m2 mrowiska. Nie można trafić lepiej.
Nie wnikam w intencję pisania takich a nie innych wierszy. Dlatego też rozdzieliłem: Mirosławę od Mirki. Mnie interesuje tylko Mirka Szychowiak i tylko i wyłącznie jako autorka człap story. Zwróć uwagę ile piękna i jaki ładunek ma sobie taki oto fragment (jeżeli ci robaki nie odpowiadają):
Zróbmy tak: ułóż się wzdłuż, to ci wydrapię
na plecach haiku albo ile się zmieści zwrotek bluesa
żeby cię uśpić. Niech wulkan zapadnie w sen, a sen
nadejdzie. Przeciągaj się, śpij i lśnij – a ja ozdobię
twoje ciało niewidzialnym tatuażem. Jak krótko
żyją pod palcami sprośne obrazki i słówka.
Sztuka ulotna, literatura ciała, senne malarstwo skóry.
Lubię z tobą uśpionym wyprawiać takie performanse,
to mój ulubiony system centralnego ogrzewania.
(lubię z tobą uśpionym wyprawiać)
A teraz porównaj to z rymowanką świętej Agnieszki Kuciak z Retardacji (żeby nie było rymowanka jest o miłości):
Moja daremna miłość ceni moją sztukę
i lubi mnie gdzieś na stronie strojną w magiczne sznureczki
i w puentach, dzwoniących puentach.
Muska miękkimi wargami wszystkie krągłości mych słów.
To dla niego cały mój kunszt porzuciłabym, bez wahania.
(* * *)
co się okazuje: masz proste ale sugestywne wersy (ci wydrapie na plecach haiku) i masz pornomutację, która wzmaga uduchowienie i napięcie wewnętrzne (Muska miękkimi wargami wszystkie krągłości mych słów).
Powiem ci Ewo, że jak chcę obejrzeć dobrego pornusa, to oglądam dobrego pornusa. Nie podnieca mnie muskanie miękkimi wargami. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że istnieje milion ludzi na tej ziemi, taki milion, który jezeli tylko usłyszy: muśnij mnie miękką warą pręży się i staje na baczność. ale mnie przed taką naiwną estetyką chroni moja prywatna pornoprzeszłość i doświadczenie zdobywane w intymnych pokojach moich dobrych koleżanek.
4 czerwca, 2009 o 15:57
Co innego pisać moralizatorskie bajki, a co innego knować zagładę ludzkości metaforą szczura czy robaka. Ale zgoda. Przyjmijmy, że w tym radosnym wierszu rolę robak ma taką, jak w wierszu Jana Brzechwy Entliczek pentliczek
Też zauważyłam w tych wierszach erotycznych większe ciągoty wizualne, niż literackie, Całe szczęście, że podmiot liryczny wiersza Mirki Szychowiak pisze na plecach kochanka haiku, zawsze to ze względu na krótka formę i mniej boli. Ty jeszcze młody jesteś i rozumiem, że Twoje koleżanki edukatorki nie były rozmiłowane w słowie pisanym. Chroń Cię Boże od literatek, bo dybią na zdrowie, uszkadzają trwale i oszpecają młode ciało swoimi wierszami. Nie wiadomo, czy Agnieszka Kuciak też nie wypisuje swoich strof na człowieczej skórze, pęd do nieśmiertelności u artystów jest nieobliczalny!
Jak tu już napomykałam, nie oglądam pornosów, ale myślę, że tam jest podobnie zawierana baśniowa niemożliwość, taka, jak w kinach akcji. W kinach akcji po tym, jak bohater przeleci w powietrzu, spadnie z jakiejś ogromnej wysokości, gdzie napada go zgraja bandytów, tam go tłuką, on bez szwanku wstaje jak gdyby nigdy nic, się tylko z pyłu otrzepie i idzie do swojej dziewczyny uśmiechnięty i zadowolony.
Normalny człowiek wymagałby przecież natychmiastowej reanimacji i kilkumiesięcznego pobytu w szpitalu.
Podobnie jest z tym seksem. Wiesz, jak trudno goją się plecy? Ja bym się tak nie zachwycała, nawet jeśli to tylko przenośnie i metafory.
4 czerwca, 2009 o 16:18
O ile wiersz „dzudżudżudżu” (zaiste uroczy, bo napisany przecież w poetyce przystępnej, lekkiej, i o całe robactwo lepszej od tej w twórczości naszych polskich wikipedystów) jest dla mnie wierszem o imperatywie szerzenia kultury i zasad dobrego wychowania, nawet na tamtym świecie, o tyle wiersz „lubię z tobą uśpionym wyprawiać” Mirki Szychowiak, o którym wspomina Marek w kontekście twardej erotyki, jest wierszem wcale nie o erotyce. To znaczy owszem, jest erotykiem – kołysanką, ale tylko, jeśli się w niego nie wdrapać i nie zauważyć, że w tym akurat wierszu obecny jest, oprócz autorki, drugi człowiek. A ów drugi człowiek to odbiorca sztuki! Odbiorca sztuki, który nie ma – czy to poprzez uśmiech czy też poprzez oddanie pieszczoty – ani zrozumienia ani współczucia ani nawet zainteresowania wobec tego wszystkiego, co jest na nim pisane. Odbiorca sztuki zasypia, albo już nawet śpi zupełnie nieczuły i obojętny wobec haiku i całej tej innej literatury napisanej na jego ciele. Ale jak może być inaczej, skoro sama autorka dostrzega w tym tylko improwizację, efemeryczną sztukę, której celem jest tylko to, żeby dać sobie, dać sobie!, dać tylko sobie! – odrobinę ciepełka.
4 czerwca, 2009 o 17:08
jest taki tekst Świetlickiego – bodajże „Olifant”, w którym Świetlicki zwala z nóg prostą deklaracją: „Ja przyszedłem się kochać”. Według mnie Mirka wpisuje się także w tą świetlicką sugestywną-prostotę.
Dla porównania: Dehnel pisząc o intymnej relacji napisze:
Nie rżnięcie, nie pieprzenie, ale uprawianie miłości. Dyscyplina dawna i szlachetna. Jakbyśmy wykreślali szpalery, wznosili trejlaże i pergole. Jakbyśmy orali
czule.
i podobnie jak poprzednio: zapewne znajdą się tacy, którzy w łóżkach orają sochą ciągnioną przez krowę lub wołu. są tacy, którzy doszukują się – nie bez pwodu – pod pierzyną nawozu, którym urzyźnią jałową ziemię.
ale mnie nie bawią czułe orki, ani płodozmiany miłosne – jestem wiesniakiem i jako wiesniak lubie proste prawdy, wyrażone wprost i prosto w oczy. inna sprawa, że granica między czułym oraczem a ponurym żniwiarzem jest ceinuteńka jak ostrze brzytwy okamgnienia
4 czerwca, 2009 o 17:26
Interpretacja Romana Knapa świadczyłaby na korzyść potrzeb ciepła przez podmiot liryczny – w wierszu lubię z tobą uśpionym wyprawiać – strofa o kaloryferach: to mój ulubiony system centralnego ogrzewania
Jednak ja bym optowała przy bardziej ambitnych, światowych zamiarach wyjścia autorki z polskiej sielskości w orient i w Japonię.
W erotyku podmiot liryczny próbuje skłonić swojego partnera do większej sublimacji przeżyć (nie wiemy, czy skutecznie). Według mnie ten wiersz jest napisany pod wpływem emitowanego w tych latach przez TV filmu Pillow Book Petera Greenawaya, dlatego to haiku i dlatego te potrzeby klimatu bardziej egzotycznego, gorącego.
5 czerwca, 2009 o 10:52
Ładny fragment erotyczny, ale w całości to jest właśnie wiersz o jałowości erotycznej i – podobnie jak poprzednio na gruncie społecznym, tym razem na gruncie osobistym – jałowości więzi, o kłótni („zatupałeś … każdy kawałek wspólnego nieużytku”). Podmiot, kobieta – też podobnie jak poprzednio, gdy leżąc pozostawała na wyżynach – tym razem przyznając się do słabości również sytuuje się wyżej od partnera („okruchy mojej słabości … z bezczelną miną podgladają cię wyniesione przez przypływ dobrego humoru na brzeg jeszcze obecnej cierpliwości). To jest ta wyniosłość, że oto mam dobry humor, a to poniżej mnie jest zwyczajnie niedorzeczne, ta wyższość ustępowania głupszemu, pójścia na kompromis, wyższość pomnikowa („murowana kandydatka do nagrody pokojowej”). Dalej („zróbmy tak”) mamy klasyczny sposób rozwiązywania problemów – łóżko. I tutaj następuje ten fragment erotyczny, nieodzownie kojarzący się z „Pillow Book”. Najistotniejszy jest w nim nie seks, ale sen partnera; partner jest uśpiony, a przez to uprzedmiotowiony – widziany nie jako obiekt pożądania czy czułości („niech wulkan zapadnie w sen”), ale przedmiot inspiracji poetyckiej. Ulubiony system ogrzewania to nie miłość, a literackość („z tobą uśpionym uprawiać takie performance”). Takie performance to resentyment i gra wyobraźni („a ile się przy tym nawyobrażam. i czasem urodzę wiersz”). Jak w pillow book: podział na rzeczy przyjemne i rzeczy nieprzyjemne, na lubię, nie lubię. Rzeczy nieprzyjemne to: nieporozumienia, konieczność zaspokojenia („a ja ci wydrapię na plecach … żeby cię uśpić”); rzeczy przyjemne to: marzyć, pisać wiersze. Wiersze do poduszki.
Zaletą jest to, że Mirka Szychowiak wypracowuje mimo wszystko jakiś własny styl. Nie da się zaprzeczyć, że te wiersze są zgrabne. Ale według mnie istnieje różnica między poetyckością a poezją.
5 czerwca, 2009 o 12:51
Oczywiście brak poezji w wytworach wierszopodobnych trzeba udowodnić.
Tylko że o wiele łatwiejszy jest zachwyt, niż deprecjonowanie. Zawsze posądzi się mnie o złe intencje, zazdrość, resentyment nietzscheański, brak osobistych sukcesów w tej dziedzinie, cokolwiek. Przytoczy się słowa Gombrowicza, który powiedział, że ktoś niższy artystycznie nie może oceniać kogoś stojącego wyżej.
Z całą stanowczością będę mimo wszystko uważać, że poezja Mirki Szychowiak jest poezją knajacką, prostacką, a nie prostą. Mówiącą o sprawach klawych, powszednich w sensie właśnie trywializowania, a nie uwznioślania.
Uwznioślania dla udowodnienia, że jednorazowy akt twórczy, jakim jest powstały wiersz, był koniecznym, niespotykanym nigdy dotąd wydarzeniem. Buty Van Gogha tak drobiazgowo analizowane przez Derridę są zawsze tylko butami w pierwotnym sensie i niczym więcej. Artysta robi z tego pierwotnego materiału wyjściowego sztukę, albo jej nie robi. To, że cokolwiek robi z tymi butami, nawet, jeśli jest wyedukowany, po akademii sztuk pięknych i posiada talensy, to nie znaczy, że te jego buty coś są warte. Nie uważam, że komuś wolno zabronić tworzyć. Tylko jestem przekonana, że nie każdemu jest dane wytwarzanie sztuki wartościowej.
Przy pewnej wprawie można produkować wiersze na każdy temat i o każdej porze, jeśli się opanuje pewne chwyty.
Wiersze Mirki Szychowiak mają tę zaletę, że się jeszcze dokładnie nie wyalienowały z przeżycia (dlatego tak łudząco są podobne do poezji wielkich poetów światowych tego nurtu) tak, jak robi to już pokolenie jej dzieci, które w swej jałowiźnie poszukuje gorączkowo jakiejś ciekawostki, by móc wiersz napisać. Dla mnie zły wiersz, gdzie są ślady zmagania z materią pisarską, gdzie widać walkę, próby i poszukiwania, przedstawia o wiele większą wartość niż taki wylizany i wypreparowany z uczuć, z piękna i z chęci skomunikowania się z czytelnikiem (jedynie z jurorem, czyli takim samym beztalenciem, ponieważ selekcja negatywna następuje zazwyczaj wcześniej).
Dlatego podejrzewam, że wiersze Mirki Szychowiak pisane dwadzieścia lat temu są wierszami o wiele lepszymi, niż te nieprawdziwe, stylizowane na produkt dojrzałej polskiej poetki w Człap story.
Wracając do erotyku, by nie było, że niczego nie analizuję i że wygłaszam tu tylko amboniaste komunały, kilka słów o tym wierszu.
(…)Jak krótko
żyją pod palcami sprośne obrazki i słówka.(…)( lubię z tobą uśpionym wyprawiać)
napisze poetka w środku wiersza. Erotyk jest o sprawie dość wstydliwej. Autorka puszcza oko do czytelnika, szturcha go łokciem. Mówi: kochani, wiemy wszyscy, o czym mowa, no nie?
Jest tu jakiś kod porozumiewawczy zawarty w całym świecie kumpelskim, jakby wszyscy ludzie w tym wierszu łączyli się razem i wspólnie, wszyscy lubimy przecież palić, pieprzyć się, jeść i oglądać telewizor. Jest w tej scenie rodzinnej jakaś wielka nieprzyzwoitość międzyludzka, ponieważ jej oczywistość gloryfikuje tę sytuację. Schlebia gnuśności, lenistwu, chwali ciepełko małżeńskiej rutyny poprzez złamanie jej pożal się Boże egzotyką. Satysfakcja seksualna nie płynie tu nawet z perwersji, gdyż perwersja jest mimo wszystko czymś ważniejszym w opozycji do miałkości i bylejakości zabawy w sprośność.
Ja naprawdę nie chcę krzywdzić autorki, ani się pastwić nad tym wierszem. Tylko chcę udowodnić, jak miałkie jest przesłanie tych wierszy, jak nieważne są w sumie i jak każda zła sztuka wyniesiona jako wartościowa (namaszczona nagrodą konkursu) szkodliwa.
9 czerwca, 2009 o 20:15
Jezus, wy chyba nie wiecie co z czasem robić
10 czerwca, 2009 o 8:42
>KczK
Pan, Panie Macieju taki zajęty sezonem turystycznym, a jeszcze się tu ma czas wpisywać i temu bologowi cenny czas poświęcać. Podziwiam.
10 czerwca, 2009 o 18:03
> P. Bieńczycka
Nie no, czytanie tego wszystkiego byłoby ponad moje i nie tylko moje siły i nie tylko w sezonie :)
Ale tutaj uśmiałem się zdrowo :)
10 czerwca, 2009 o 18:04
> P. Bieńczycka
PS: czy to Pani na kumplach wystąpuje jako iv?
10 czerwca, 2009 o 18:20
>KczK
Nie Panie Macieju, ja nigdzie, poza moim osobistym blogiem nie wpisuję się, nie wpisywałam i będę się wpisywać pod żadnym nickiem. Zawsze używam mojego imienia i nazwiska takiego jak na naszej klasie.
Z tego numeru też wysyła mój mąż, ale on ma nick Przechodzień.
Ale żałuję, fajna jest ta iv.