Moja babcia (z domu Bieńkowska) dogorywała w Przemyślu w samotności, gdyż jej dzieci osiedliły się na Górnym i Dolnym Śląsku. Mając niewielką rentę i duże wielkopańskie potrzeby wykorzystała swoje przedwojenne atuty, które w proletariackiej Polsce okazały się o wiele cenniejsze, niż przed wojną.
Społeczność podwórzowa, pamiętająca jej świetność jako żony wziętego architekta i posiadaczki kamienicy mogła liczyć na usługi w zamian za zaproszenia na wydawane rauty. Wtedy to właśnie wszystkie kobiety, które robiły jej zakupy, chodziły na pocztę z rachunkami i po pościel do magla, zasiadały u Pani Wandeczki przy herbacie w porcelanowych filiżankach i tak w stronie Guermantes, zaczynały konwersację światowców.
I tak się akurat składało, że wszystko było poezją.
Pani Pająkowa, podwórzowa dozorczyni, której przypadło noszenie do pralni prania pani Wandzi, rozpoczynała recytację swojego wiersza:
dziś
wstałam rano
poszłam do sklepu
kupiłam kartofle
poobierałam
włożyłam do garnka
zalałam wrzątkiem
posoliłam
i ugotowałam.
Wiele pań z ubiegłego wieku, bywalczyń u mojej babci recytowało swoją poezję.
Ale nie o nich chciałam pisać, lecz o poezji Gil Gillinga.
Tak nazywa się bowiem podmiot liryczny tomiku Michała Kobylińskiego. Gill Gilling w wierszu dziś łudząco podobnym do twórczości pani Pająkowej, opisuje swoją dzienną, męską aktywność:
dziś
po tygodniu wyszedłem z tunelu
byłem brudny
śmierdziałem
ale tego dnia w parku kultury włączyli fontanny
dzień był piękny słoneczny i ciepły
– przed zachodem nie było nikogo
uprałem skarpetki
koszulę
a potem spodnie i majtki
– kąpałem się w tej fontannie
dobrą godzinę
w klombie przekwitłych forsycji
rozwiesiłem ciuchy
i sam nago zasnąłem w trawie
i w tej nocy jasnej upalnej wyschło wszystko
rano wstałem
ubrałem się
i wróciłem do żony
Sukcesy egzystencjalne osiągane przez podmiot liryczny są podobne w niemal wszystkich wierszach tego zbioru. Ponieważ są biograficzne, rejestrują wędrówki poetybradiagi po różnych krańcach Polski, by tam heroicznie na wielu lokalnych salonach móc wygłosić swój wiersz, żywią się jedynie tymi doświadczeniami i o nich też opowiadają.
Wiadomo, że robienie usług pewnej społeczności, która ma przedwojenne jeszcze korzenie szlacheckie nie jest ani lekkie, ani szybkie, gdyż lokajski stan od wieków był tak skonstruowany, by lokaj nie miał ani chwili wytchnienia i ani minuty na własną lekturę, czy edukację. Odwiecznie mógł czerpać tylko kapitał intelektualny od tego, u kogo służył. Więc z czasem lokaje upodabniają się do swoich panów, ale nigdy ten proces nie zachodzi w odwrotnym kierunku. Toteż intelektualny poziom poezji Gill Gillinga jest widoczny od razu, ponieważ wyjątkowo społeczność, którą obsługuje traktuje zdobycze kultury formalnie, a terminy erudycyjne, jakimi szasta, służą, jak u nowobogackich, jedynie dla popisu.
Przykładem mogą być słowa Jakuba Winiarskiego odnośnie wiersza pl. Willa Nel:
Gil Gilling. Albo po prostu: Michał. Być może zresztą nie ma potrzeby określać go jakąś formułą, nie one są w końcu ważne, lecz wiersze, które tym razem sprawiają radość i nie sprawiają zawodu. Bo są zwyczajnie piękne. Taka np. Willa Nel, proszę posłuchać: Prosiłem: zostań (bym mógł cię porzucić, / zanim zgnuśnieję i nikt mnie nie zechce). / Wina jest we mnie ty przestań się smucić / (dzisiaj się wszystko z pewnością przewróci). / Żadne zamiary nie będą już niecne – / już tylko prawda (bym mógł cię porzucić). Baudelaire nie powstydziłby się tego wyczucia sytuacji między kobietą a mężczyzną, Verlaine i Villon nie powstydziliby się tego rytmu i rymu, Frank OHara zachwyciłby się bez dwóch zdań tą lekką, nowoczesna tonacją, tym kpiarskim mrugnięciem do czytelnika, który nie umie już słuchać o smutku, lecz który wciąż ma potrzebę przeżywać go słowami poetów, jeżeli nie starcza mu własnych.(…)I jestem pewien, że ta liryka zaskoczy wszystkich, którzy sięgną po tę świetną książkę. Naprawdę, Baudelaire by się jej nie powstydził, a OHara pewnie się śmieje zza grobu. Gratulacje, Michał.
Aż strach pytać pana Winiarskiego, czy aby nie pisał tych słów w zamroczeniu alkoholowym, o którym tak często donosi podmiot liryczny w tomiku Gill Giling. Na litość boską, jeśli witryna z recenzjami Jakuba Winiarskiego nie jest opatrzona ostrzeżeniem, że mogą ją odwiedzać tylko dorośli, dla których już takie wyrazy jak Baudelaire, OHara, Verlaine i Villon pewnie nic nie znaczą, to jak ocalić naszych milusińskich? Pokolenia nowych, wstępujących Polaków? Młodzieży, która ma dostęp do bibliotek światowych, zna francuski i angielski, jak się dobierze do tego, co wymienieni poeci, rzekomo podobni do Gill Gilinga wypisywali, to,
jak to się będzie miało do wynurzeń poety sieciowego na początku wieku, który archaicznymi metodami chciał unieśmiertelnić pewną grupę, jako dobro narodu polskiego, jako jego najcenniejszą cząstkę – poezję, oddając na to czas, dobry smak, zdrowie, życie rodzinne i budżet domowy? I to wszystko wkładając skargą we własne, poetyckie strofy?
4 grudnia, 2008 o 10:11
Mimo wszystko w lokajstwie jest coś arystokratycznego. Robert Walser – jest to uchwycone w filmie braci Quay, w Instytucie Benjamenta badał lokajstwo jako sposób poznawania świata i jego mechanizmów od tej kuchennej strony.
Tomik Michała Kobylińskiego ilustruje jakby skutki pewnych działań służebnych, absolutnie ignorując przyczyny.
4 grudnia, 2008 o 10:33
Z pewnością wielogodzinne obcowanie ze złą sztuką nie jest obojętne dla zdrowia. Pisząc sprawozdania z działań plastycznych staram się minimalizować siłę rażenia do minimum, omijając wernisaże, omiatając obrazy tylko okiem, by się nie zainfekować, jednak jak wracam do domu z takich wypadów do galerii, jestem wycieńczona, okradziona i zniszczona.
Wtedy trzeba się regenerować zobaczeniem czegoś wartościowego lub przeczytaniem kawałka dobrej literatury.
W wypadku poetyckich slamów jest to technicznie niemożliwe. Dlatego pisałam tę notkę mając wyrzuty sumienia, gdyż z jednej strony trzeba napisać o męczenniku i ofierze dzisiejszych zjawisk zwanych poetyckim, a z drugiej strony pułapka, w jaką wpadł człowiek zbliżony wiekiem do mojego pokolenia, budzi i współczucie, bo ja też jestem poniekąd ofiarą przełomu technologicznego.
Tylko w starym systemie wejście na salony było wyłącznie sprawą relacji lokajskich, podczas gdy dzisiaj naprawdę mamy wolność i budowanie struktur opartych na takich schematach jest archaiczne.
A kurczowe trzymanie się takich sposobów wyłaniania w dalszym ciągu najgorszych, w dalszym ciągu panująca selekcja negatywna, prowadzi do takich absurdów, jak wypowiedz Mareckiego o Świetlickim i Siwczyka o Wojaczku.
Chodzi więc w dalszym ciągu o mącenie, a nie o klarowność, której jedynie prawdziwa sztuka potrzebuje.
4 grudnia, 2008 o 12:59
O co chodzi z Mareckim i Siwczykiem?
4 grudnia, 2008 o 13:17
O to, że O muzyce środka Marcina Świetlickiego będę tu nareszcie pisać pozytywnie.
A Wojaczka wielokrotnego przeczytałam dokładnie i jest to bardzo cenny dokument, właściwie już dorównujący światowym wspaniałym dokonaniom na polu pisania wszelkich biografii, dzięki zdobyczom technologicznym prawdziwszych i docierających do dokumentów określających precyzyjnie artystę. Natomiast obrona nieudanego filmu Lecha Majewskiego tylko dlatego, że Krzysztof Siwczyk brał w nim udział jest szkodliwa, szczególnie w kontekście anonsowania książki Beresia.
Podobnie jest w poezji. Pisanie wierszy na podstawie wikipedii o jakiś postaciach minionych jest bezsensowne i fałszywe. Widać to w Wojaczku wielokrotnym. Nawet, jak są relacje kłamliwe i tendencyjne, są o wiele w konsekwencji prawdziwsze i cenniejsze, od nietrafionych wariacji reżyserskich Lecha Majewskiego. Siwczyk nie żył w czasach Wojaczka i zupełnie tego procesu nie potrafi zrozumieć. Dopiero, jak będą pisać za pół wieku np. o Michale Kobylińskim jego dzieci, to dopiero będzie się dziwił.
4 grudnia, 2008 o 15:46
Winiarski pisze recenzje kolesiowskie, dlatego nie dziw się, że tak pisze jednemu z nieszufladowskich kolesiów. Jeżeli chciałabyś, żeby tobie napisał recenzję kolesiowską, musiałabyś się z nim zakolegować – a dokładniej zakolegować z ekipą nieszufladowską: uzywając nomenklatury socjologicznej: musiałabyś stać się członkiem grupy, ich grupy – elity.
zwróć uwagę jaką laurkę napisał Mosiewiczównie, która od lat wysyłała rymowanki na konkurs Jacka B. i lipa z tego wychodziła. nikt, ale to nikt, pozostając przy zmysłach nie dałby jej wygrać. nie dlatego, że jest ona Mosiewiczówną, aktywistką nieszuflady i poewiki, ale dlatego, że jest cienka. zwyczajnie: cieńka i tyle. No, ale Winiarski Oberrezenzent nieszuflady przecież nie zrobi krzywdy nikomu, kto nalezy do ścisłego politbiura. dlatego śle laurki, śle. tłucze je i tłucze na 70 piętrze bloku, w zaciszu kawalerki, siedząc przed biurkiem oświetlonym lampką nocną – ślęczy i ślepnie. Przecież takie peany jak recenzje kolesiowskie winiarskiego, to nawet za pereelu trudno było spotkać. Wówczas towarzysze krygowali się – Winiarski jednak się nie certoli, tłucze laury jak z taśmy i tym samym defrauduje się jako krytyk. Wątpię, czy ktokolwiek mu wierzy, czy ktokolwiek sięga po polecane przez niego tomiki.
gilinga wiersze czytałem na nieszufladzie. oczywiście giling bawił się w paparazzo, ale wyczerpał mu sie limit mord do fotografowania – ile można robić takich samych zdjęć, takim samym mordom, tych samych osób? no ile? ile można trzaskać fotek barom sałatkowym? no ile? przecież to musiało jebnąć.
W każdym razie kiedy giling pisał rymowanki, czytałem go – nie dlatego, by pisał ciekawe teksty, by w tych tekstach było to coś – przeciwnie, większość tekstów gilinga, to jakaś pochodna prostego, naiwnego beztreściowego werbalizmu – bo to jest najprostsza poetyka – ale gilinga czytałem dla komentarzy, które mu tam wpisywali nieszufladowi aparatczycy. tu miałem dopiero ubaw: kiedy gwardia starała się pokrzepić w duchu swego kumpla, obwieszczając mocą autorytetów „Proszę Państwa, to nie jest gówno, to jest wybitny wiersz!”
Ubaw po pachy!
4 grudnia, 2008 o 15:49
ps.
przeczytaj ewo tekst, który napisał użytkownik o pseudonimie „konglomerat znaczeń” na nieszufladzie, na temat grup. to bardzo ciekawe, co on pisze o grupach, o tych mechanizmach obronnych elit, o tym, że likwidując to, co różne od nich, to co obce, co inne zaprzepaszczają pewną cenną możliwość.
4 grudnia, 2008 o 16:45
Czytałam „konglomerat znaczeń”, ale tam go wszyscy zakrzyczeli i chyba się potulnie wycofał z tak stawianych tez. Czytanie komentarzy jest o tyle stratą czasu i energii, że zawsze kończy się zniszczeniem pierwotnej myśli, wyjaśnieniu, tezie, tak jakby swawolący uczniowie nie dawali prowadzić lekcji niedoświadczonej nauczycielce. Ten duch nieszuflady to właśnie te siły niszczące, dlatego poezja tam jest tak marna i nie ma już w wierszach czego czytać. Zauważyłam też nick Holden Caulfield komentujący listopadowy przegląd Jakuba Winiarskiego, osobowość wnosząca w ten nudny inwentarz czasopiśmienniczy Winiarskiego życie i błyskotliwość, co nie spodobało się ani Winiarskiemu, ani Administracji. Niepojęte, że nikt z boku z czytających internautów tego nie dostrzega.
Masz rację, laurki są coraz bardziej toporne, ale myślę, że pisane tak z prostej przyczyny, że autor wie, że nikt tego już nigdy nie przeczyta. Ma pecha, że my to tutaj czytamy. W mojej branży też tak jest, trzeba pisać wstępy do katalogów i takie brednie tam też się pisze porównując pacykarza do Dali i Bacona, zależnie od intensywności bebechów. Dlatego powinny być przed wejściem do witryny recenzji jakieś znaki ostrzegawcze, jakieś utrudnienia. Wystarczyłoby, np. by mógł je czytać tylko recenzowany, a już by się trochę atmosfera oczyściła w necie.
Wiesz, nie chciałam w notce zahaczać o działalność reporterską, gdyż myślę, że Michał Kobyliński chciał się tymi fotografiami wkupić w poetycką wspólnotę, zresztą nie mam pojęcia, jak było, co było pierwsze. Tutaj jest problem artystowski, tu jest gra o życie w bohemie, palenie lulek, lampartowanie, życie hulaszcze, to, co jak mały Kaziu wyobraża sobie artystowskie przebywanie. Przy takim podejściu zawsze musi powstać jedynie kicz, bo sztuka jest z dala od tego typu zafałszowań, sztuka tego nie trawi i nie toleruje.
Michał Kobyliński w wierszach na pół gwizdka, bez cywilnej odwagi próbuje to jakoś zwerbalizować i zironizować, ale gdyby to zrobił naprawdę, to by musiał to wszystko zakwestionować. Ale nie jest artystą tego kalibru, by mógł to zrobić. Zresztą nie jest artystą wcale. Tak o nim piszę, jako o zjawisku i elemencie większej choroby.
To, co piszesz o tych samych mordach, to racja. Kliki nie dopuszczają obcych, nie wyszukują talentów, wręcz je zwalczają. Jałowieją i się degenerują we własnym sosie. To są odwrotności grup artystycznych łączących się na zasadzie talentów, wzajemnych poszukiwań siebie, kiedy się inspirują, dopełniają, tworzą wspólnymi siłami nowe kierunki, przecierają szlaki. Nieszuflada stworzyła dokładnie coś przeciwnego. Jeśli ktoś utalentowany się pojawia, natychmiast jest gnojony pod pozorem uczenia. Ha, ha, ha!
Mam tutaj Pułkę, Kaźmierskiego, Sośnickiego, Lipińską. Trzeba o tym wszystkim tu napisać szybko, by wyjść z klimatów nieszuflady, bo to przecież żaden metafizyczny pępek polskiej poezji.
4 grudnia, 2008 o 17:44
Ewo, moim zdaniem zjawisko, o którym napisał konglomerat stanowi z jednej strony o sile nieszuflady i o jej słabości. Jako środowisko grupa konkretnych osób, znających się z imienia i nazwiska (zwróć uwagę na drobny szczegół: recenzent-koleś Winiarski oznajmia, że komunikuje się z kolesiówą-Mosiewiczówną, by z nią skonsultować recenzję. Przecież to paranoja. Już sobie wyobrażam sytuację, gdy ja jako recenzent dzwonię do gościa, który napisał coś o platonie i pytam: przepraszam, czy miałeś na mysli to, czy może coś innego? przecież takie postepowanie, z którego wyspowiadał się Winiarski nie tylko obnaża mechanizm kolesiowskich recenzyjek, ale dyskwalifikuje go i te laurki, które produkuje.) wspirają się wzajemnie, promują oraz starają się wspólnymi siłami przedrzeć do świadomości ogólnej. Zwróć uwagę jak zaciekle jest atakowana Masłowska przez Winiarskiego i politbiuro nieszuflady. Nie cierpią jej, ale nie dlatego, że jest od nich lepsza czy gorsza, ale z tego powodu, że jest sławna. Że Biuro Literackie, które reprezentują nieszufladowcy, które ich wspiera i które oni wspierają, mimo usilnego piaru nie jest w stanie konkurować z Masłowską, która przecież ma mocniejszych promotorów.
I teraz dochodzimy do sedna: team nieszuflada&BL stanowi hermetyczną tkankę i ów hermetyzm gwarantuje jej pewną stabilność, daje poczucie bezpieczeństwa (każdy każdego zna, hierarchia została ustalona, etc.), ale z drugiej strony owa hermetyczność nie pozwala nieszufladzie i BL wyzwolić się z literackiej zaściankowości. Jest jednak pewne zagrożenie, z którego oni zdają sobie sprawę. Każdy nowy czynnik zewnętrzny, który nie przebył przez wszystkie szczeble literackiej kariery (te, które oni z takim mozołem pokonywali, wpajając sobie konieczne dla funkcjonowania grupy nawyki, takie jak: usłużność, lojalność, kolesiostwo etc.), a który zostanie dopuszczony do ich koryta może stać sie przyczyną ich klęski. Może zdekonstruować całe środowisko.
Zwróciłaś uwagę, w jaki sposób ten gość od zdań dziwnych (albedo czy jak mu tam było), tłumaczył się gdy wpisał na nieszufladzie o tym, co tu się dzieje? Kiedy nagle pojawił się Dehnelek z Winiarskim i ogłosili, że to be i że fe, i że ja to ja. Chłopak podwinął ogon, powiedział: no, ja tak ironicznie, bo tu jest uśmieszek a przecież on miał nadzieję, że w końcu ktoś zaczął łoić poetów. Bo poetom należy się regularny wpierdol bez tego ani nie potrafią ustać na ziemi, ani nie potrafią znaleźć kontrapunktu, czegoś, co pozwoli im wyjść poza sztampowość, poza codzienność. Czegoś, co pozwoli im być twórczym. A na płaszczyźnie intelektualnej nie ma nic bardziej twórczego jak spór na śmierć i życie, jak wojna, w której nie ma ofiar, w której kapitualacja zaczyna się od milczenia. Wojna każdego z każdym, wojna koncepcji, a nie gerszbergowska poprawność polityczna przypudrowana trupimi manierami Dehnela w zatęchłej peruczce koloru blond
4 grudnia, 2008 o 18:40
No nie wiem, może to nic złego takie maile do zaprzyjaźnionego autora, gorzej, że akurat ten wiersz Moniki Mosiewicz, o który Winiarski pyta, wyjątkowo zły, myślę, że chyba wybierając najgorsze wiersze do recenzowania (a naprawdę na poewiki były lepsze, nie wiem, które są w zbiorze) też nie świadczy o uczuciu, o przyjaźni, co byłoby zaraz widoczne w tym portalu, tylko o, jak piszesz, urzędowej powinności.
Nieszuflada odzwierciedla stare polskie struktury urzędnicze, nie ma tego w wolnych państwach, które nie przeszły takiego politycznego zniewolenia. Właśnie prawdziwa aktywność twórcza wyzwala z politycznej przeszłości tak jak wyzwala z toksycznego dzieciństwa, ta rola terapeutyczna zawsze w prawdziwej aktywności twórczej jest, mimo, że nie priorytetowa. Jeśli by była prawdziwa, to przecież dopuściłaby alternatywny głos, taki jak nasz, ucieszyłaby się z polemiki, z uwagi, że ktoś się przygląda, czyta, poświęca czas, próbuje zrozumieć. Miałam nadzieję, że będzie to robił Rynsztok, ale on poszedł w bezproduktywny estetyzm i zresztą obsiadły go te same bezkręgowce, co nadają ton nieszufladzie. Więc musimy przejść jak przez chorobę weneryczną spółkując z twórczością liderów nieszuflady, gdyż nikt tego nie chce robić.
Bo przecież nikt z tych, co dają kasę na tę radosną twórczość do ręki tomików nie bierze i wszyscy z tego zdają sobie sprawę.
Nie wiem, czy wojna. Ale na pewno nie bezwarunkowa akceptacja. Oj, przecież jak na razie to wszystko jest niemrawe, zimne i nieciekawe, pisane w poprawności polonistycznej, produkcja maturzystów, którzy już ją zdali i już mogą używać brzydkich wyrazów. A dobór jest z selekcji negatywnych, konkursów, jurorów narzucających swoją okropną twórczość wyłaniając sobie podobnych.
4 grudnia, 2008 o 19:24
Ewo, nie zgodzę się z opinią, że nieszuflada to jakaś kontynuacja urzędniczej kasty minionej epoki. Uważam, że zjawisko które tam obserwujemy, zjawisko kolesiostwa, jest starsze i pierwotne w stosunku do aparatu peerelowskiej kadry urzędniczej.
Ja ich naprawdę świetnie rozumiem, że jako grupa funfli i funfelek, chcą się bawić z sobą, chcą się wspierać i wspierają. Ja to naprawdę świetnie rozumiem. Ale jeżeli tak robią, skoro stworzyli sobie wzajmnie-wspierającą-się-w-każdej-trudnej-chwili-grupę, to muszą ponieść wszystkie konsekwencje hermetyzmu: wliczając w to niszowość i brak szans na intelektualną ekspansję, na kolonizacje szerszej świadomości estetycznej aniżeli tej, która wyczerpuje nakłady Biura Literackiego.
Każda taka hermetyczna grupa działa jak wątroba o podwyższonej immunologii. Sami się reprodukują nie potrzebują żadnego bodźca zewnętrznego. Jako wątroba niszczą każdy element, który wątrobą nie jest wszystkie ciała obce zostaną zniszczone przez bezwzględne antyciała. Czy pamiętasz jak na nieszufladzie zalogował się uzytkownik o nicku: Jaś Kapela i wpisał wątek co z tym chędożeniem, w którym zareklamował swój literacki blog. Natychmiast pojawił się kapral Dehnel, by zjebać Kapelę. Gdy ostatnio ktoś wkleił na tym samym forum wątek reklamujący blog na temat konkursów literackich (ale nie był to Kapela), nie było powodu by pojawił się kapral z całym rynsztunkiem, by zniszczyć przeciwnika.
Ale oczywiście wątroba nigdy nie będzie miała świadomości, że jest wątrobą. A nawet gdyby się zorientowała, że jest organem autotelicznym i bezwzględnie hermetycznym, będzie starał się stworzyć pozór tzw. przeciwnego stanu rzeczy będzie chciała dowieść, że jest pluralistyczna, że nie jest monolitem. Dlatego będzie chodować pseudotrolli jednostki niewygodne, ale nie nieszkodliwe, takie, które powiedzą: nie zgadzam się / jestem innnego zdania, ale takie jednostki, które nie zaszkodzą organowi. Rolę takiej jednostki na nieszufladzie odgrywa Krzystof Stachnik. Nieszuflada toleruje jego rejterady odległe od oficjalnej ideologii, panującej wśród nieszufladowych kolesiów-i-kolsiówek, a dzięki temu stwarza pozór środowiska otwartego na dyskusję, otwartego światopoglądowo, liberalnego, twórczego. Jest jednak inaczej. Mógłbym śmiało opisać historię usuwanych wierszy (oczywiście: na prośbę użytkowników) oraz usuwanych użytkowników. Tylko to byłoby wyważanie otwartych na oścież drzwi.
Z rynsztok.pl było inaczej przecież powstał jako sprzeciw przeciwko republice koleszków. I może by coś z tego wyszło, gdyby nie zatłuczono go gazetą wyborczą, sterylną okładką Wprost innymi słowy: gdyby nie zajebano go poprawnością polityczną. Powinien być tym, czym jest z definicji, a nie sterylną salką po której biega śmieszna pani i dziwi się: Dlaczego nikt tu nie dyskutuje?. Nikt na rynsztok.pl już nie rzuca kurwą, pizdą, chujem w dyskusjach o wierszach Kaźmierskiego. Teraz jest cisza, prawdziwa poetycka cisza, w której poeci w skupieniu wysłuchują dźwięków muz. Zapanował wszędobylski dobrobyt społeczeństwa otwartego, kurwa mać.
4 grudnia, 2008 o 20:49
Tak tego wszystkiego tak nie śledzę i nie mogę podać żadnych przykładów. Wątpię, by Jaś Kapela nie mógł zadbać o swoje interesy, nie wierzę by postacie tak ekspansywne miały jakieś prześladowania i represje. I myślę, też, że się bardzo mylisz oglądając nieszufladę oczami tymi, jakimi nieszuflada chce być oglądana.
To wszystko jest o wiele bardziej złowieszcze i groźniejsze, niż przypuszczamy. U mnie na studiach w latach siedemdziesiątych do rady uczelnianej, czy akademikowej – a tam naprawdę można było mieć za to nawet i jednoosobowy pokój w akademiku zapłacony przez Państwo – korzyści były bardzo duże, szczególnie, że niczego nie było – zawsze przy tajnych głosowaniach, kartkach, liczeniach, komisjach skrutacyjnych (nigdy nie wiedziałam, co to słowo oznacza), wybierano te same osoby, dobrze już znienawidzone. I tak jest teraz, nic w przyrodzie nie ginie, a tym bardziej w tak wyedukowanych społeczeństwach na szwindlach, kłamstwach i dumy z własnej nieuczciwości. I nawet ta odzywka żywcem przeniesiona z tamtego okresu ciągle powtarzana przez Pana Jacka Dehnela, że jak się nie podoba, to wolna droga. W PRL-u było to jeszcze śmieszniejsze, bo żadnej drogi innej nie było. Tu w zasadzie też przecież nie ma. To pieszczotliwe biurko, te konkursy, przecież ciągle to są ci sami ludzie, wszystko jest mafijnie powiązane, jak wyższe uczelnie. A cały czas się dąży, by taki stan trwał. Do rynsztoka nigdy się nie zapisałam i nie wiem, ale w nieszufladzie bardzo chciałam być, bo gdzieś chciałam być. Ale się nie dało. To nie żaden resentyment. To jest problem śmierci społecznej. Wiem, że się hoduje takie kontrolowane bunty, jakie co jakiś czas wszczyna Krzysztof Stachnik. Nawet się przecież prowokuje pewne sytuacje, by rozładować napięcia. Jako politolog te mechanizmy z pewnością widzisz. Nieszuflada to przecież państwo totalitarne.
4 grudnia, 2008 o 21:45
unikam określeń „totalny”/”totalitarny”, bo w nich jest zbyt dużo ideologii.
nie uważam, by te określenia kiedykolwiek miały realny desygnat. to, że ich się używa w polityce, ma swoją tradycję, ale tradycja nie przesądza o istnieniu bądź nie desygnatu pojęcia.
nieszuflada jes grupą – myślę, że jest to grupa o stałej liczbie członków. podejrzewam, że ich liczba oscyluje między 100-150 i tak się ten portal kula. nowi, którzy tam przychodzą, zwłaszcza nowicjusze są wykaszani (tacy znajdą swoje miejsce tylko na taich portalach, na kórych hoduje się ryczące gospodynie domowe, zatem to nie jest strata). ci, którzy zarejestrują się i okażą się mądrzejsi od – Jacka „google” Dehnela automatycznie są wcinani. nie tyle w dyskusji, bo w takiej liczy się umiejętność prowadzenia sporu, ale wycina się po cichu, kasując konta userów, blokując, kasując wiersze. to jest metoda powszechna na portalach moderowanych, i temu nie ma się co dziwić. dziwić się można tylko, że takie tajne metody stosują oświeceni literaci. ale to inna bajka.
6 grudnia, 2008 o 9:11
Dam tu może fragment ze Społeczeństwa spektaklu Guya Deborda o totalitaryzmie.
I tekst o prozie Loquela Jakuba Winiarskiego. Ale czekam jeszcze, może pojawi się notka Izy o Widemannie i Marka o Pułce. Czekam.