.
To jest Andrzej. Andrzej jeszcze cztery lata temu palił, na zmianę papierosy i fajkę: białe Marsy i Amphorę. Teraz dużo biega, jeździ rowerem i chodzi na basen. Andrzej pracuje w szkole. Kiedyś uczył języka polskiego, teraz informatyki. Pierwszy komputer kupił po to, by analizować tendencje giełdowe.
– Wysoki Sądzie, piracką wersję programu Metastock do analiz dostarczyłem Andrzejowi ja. Proszę o łagodny wymiar kary.
Andrzej ma żonę, córkę – jedynaczkę. Nigdy nie miał psa ani kota. Nie zgodził się. Z trudem odmówił dziecku. Wiedział, że przyjmując stworzenie pod dach za kilka lat będzie musiał zmierzyć się ze śmiercią domownika. Andrzej wie, że ze śmiercią nie wygrał.
W 2003 roku Andrzej wygrał na giełdzie tyle pieniędzy, że mógł wykupić dla swoich pań dwutygodniową wycieczkę do Londynu. Od tego czasu Andrzej nie zanotował większych sukcesów finansowych. Na Jeepa Grand Cherokee Andrzej z żoną oszczędzali kilkanaście ładnych lat. Odłożyć czterdzieści siedem tysięcy z pensji nauczycielskiej? Prawie niemożliwe.
Jeepa kupili w poznańskim komisie. Sprzedawca chwalił pojazd. Mówił, że z Kanady, że tylko rok użytkowany na polskich drogach i co oczywiste: zimę przestał w garażu.
– Nic nie puka, nic nie stuka tylko wsiadać, lać i jeździć – mówił, mówił i mówi. Ale Andrzej traktował gościa i jego przemowy jako coś nieistniejącego. W tej chwili był tylko on i wyprodukowany w 1997. roku Jeep z fabrycznie przyciemnionymi szybami. Andrzej był zafascynowany.
Tylko żona trochę marudziła. Szeptała Andrzejowi:
– Dlaczego nie ma kładeczki? Miała być kładeczka, mieliśmy jeździć jak Bonnie i Clyde.
Jeżeli Andrzej usłyszał jej narzekanie to tylko przez chwilę. Właściciel komisu odpalił auto. Pracujące pięciolitrowe, widlaste ósemki wydają z siebie zupełnie mistyczne odgłosy, które bez problemu są w stanie stłumić najgłośniejsze apele zdrowego rozsądku.
Właściciel komisu przeliczył gotówkę, podpisał niezbędne dokumenty i wręczył kluczyki. Zapomniał Andrzejowi powiedzieć, że auto zanim wysłano je do Europy przeżyło w Kanadzie powódź.
Andrzej wydał kilka tysięcy na elektryków. Żaden nie potrafi naprawić fabrycznego alarmu, który nie tylko rozładowuje akumulator przez noc ale od czas do czasu włącza się w trakcie jazdy. Ostatni specjalista, z którym konsultował wadę powiedział mu:
– I tak masz pan szczęście. W zalanych wozach immobilizery potrafią uzbroić się w ruchu.
– Zalany?
– Masz pan w papierach wpisane: „water damage”. Każde zalane auto ze Stanów ma to wpisane.
W tym momencie należałoby rzucić kurwą, pizdą i kilkoma chujami. W dobrym tonie byłaby następująca charakterystyka właściciela komisu: „a to chuj i skurwiel pierdolony. Jebany matkojebca, wszarz i chodząca kurwa w dupę jebana”. Każde zabronione słowo w tej sytuacji byłoby dozwolone. Był tylko jeden mały problem: Andrzej nie przeklina. Nigdy w życiu nie powiedział słowa na k…, ch… na p…. Najbardziej niecenzuralnym słowem, które sporadycznie pojawia się w jego wypowiedziach jest rzeczownik dupa.
Andrzej języka angielskiego zaczął się uczyć trzy lata później. Ania – jego jedyna córka – wyszła za mąż za obywatela Stanów Zjednoczonych i świeżo upieczony teściu chciał się chociaż w minimalnym zakresie porozumieć z zięciem. Kto wie, gdyby Anka wcześniej emigrowała Andrzej wiedziałby co znaczy „water damage” wpisany w oryginalnych papierach.
W latach czterdziestych ojciec Andrzeja w Afryce jako niemiecki czołgista słuchał rozkazów Rommla. Nie nawojował się długo, bo w 1942 pod El Alamein został wzięty do niewoli. Do dnia dzisiejszego nie zostało wiele po dawnym czołgiście. Trzęsący się staruszek czasami ni stąd ni zowąd przy stole wyskoczy z hasłem:
– Gdybyśmy mieli takie zaopatrzenie jak oni, wygralibyśmy. Wygrali!
Uspokaja go wtedy żona – matka Andrzeja, na którą wszyscy mówią babcia.
Babcia w swoim życiu zdążyła zachorować na wszystkie znane medycynie rodzaje chorób. Babcia nie jest zwykłą hipochondryczką. Z pomocą sąsiadek, fachowej literatury lub sama wymyśla sobie jednostkę chorobową i tak długo studiuje jej objawy, przebieg i rozwój, aż w końcu bezbłędnie zdiagnozuje ją u siebie. Do lekarza chodzi często i tylko po to, by potwierdzić własne przypuszczenia.
Rodzice Andrzeja nie mieli problemów z uzyskaniem potwierdzenia obywatelstwa. W latach osiemdziesiątych przeprowadzili się do Norymbergii. Wkrótce dołączył do nich najstarszy syn. Andrzej nie wyjechał. Został, bo ktoś musiał rozwalić komunę i odbudować kraj.
Teraz pracuje w jednej z szkół podstawowych. Od kiedy? Od początku. Uczy kolejne pokolenie – dzieci swoich dawnych wychowanków. Połowa miasta mówi mu dzień dobry. Najniżej kłaniają się gangusy z ulicy Wesołej. Chłopaki powyrastali i nauczyli się tu i tam, że najważniejszy w życiu jest szacunek oraz to, by nigdy nie posprzedawać kumpli. Andrzej nikogo nie sprzedał.
Siedząc w rozklekotanej nysce nie wiedział dokąd go zabierają. Ubecy byli bardzo mili. Poczęstowali papierosem. On z zasady odmówił. Andrzej w trakcie swojej przygody z nałogiem nie palił cudzych papierosów. Zawsze odmawiał gdy go częstowano. Zawsze. Jeden z ubeków odmowę potraktował jako przejaw jawnego oporu wobec władzy.
– Panie Andrzeju, drogi panie Andrzeju i po co tak? No po co? Studiuje pan filologię polską. Który rok? Piąty? Na pewno pan coś jeszcze pisze oprócz tych ulotek. Wiersze pan pisze panie Andrzeju? Na pewno, przecież gołym okiem widać, że jest pan bardzo dobrym poetą. Wydamy panu jeden tomik, może nawet kilka. Wszystko zależy od pana.
Andrzej do dziś mówi o nim: „mój dobry ubek”.
Andrzej nie wydał żadnego tomiku, nie opublikował żadnego wiersza, nie podjął współpracy także z którymś z wydawnictw. Andrzej nie pisał, ale dużo czytał. Wszystko i wszystkich. Na kilkudziesięciu metrach kwadratowych mieszkania na poddaszu zgromadził jeden z największych zbiorów druków bezdebitowych (ulotki, czasopisma, książki, plakaty). Ostatnią książką, którą się przy mnie zachwycał była Przygoda damskiego fryzjera, Eduardo Mendozy
Pierwsze rozczarowanie przyniosła prezydentura Wałęsy. Później było tylko gorzej. Andrzej szybko zrozumiał prostą prawdę: każde zdanie wygłaszane na Wiejskiej, nie może być rozstrzygalne w ramach logiki klasycznej.
Przeszłość. Andrzej przeczytał w gazecie, że może złożyć stosowny wniosek w odpowiednim urzędzie i że dzięki temu udostępniona zostanie mu jego teczka – materiały, które przez lata gromadziła bezpieka na jego temat. Nie skorzystał. Nie tylko Andrzej, ale cały akademik wiedział, kto kapował. Wiedza ta w tamtym czasie była tak powszechna, że nawet kapuś wiedział, że wszyscy wiedzą kto donosi. Dzień przed zapukał do pokoju numer 281 i uprzedził Andrzeja, że jutro przed siódmą przyjdą po niego. Andrzej podziękował grzecznie i przepakował walizki. Wigilia 1981 r., była pierwszą i ostatnią, której nie spędził z rodziną przy stole.
Jest jeszcze coś, co powstrzymuje Andrzeja przed rozliczeniem przeszłości. To strach. Andrzej boi się, że znajdzie w materiałach bezpieki informację lub co gorsze – informatora. Konkretne imię, konkretne nazwisko, którego nie powinno tam być.
– Nie chcę wiedzieć – mówi.
Kiedyś zapytałem Andrzeja, czy nie żałuje odpowiedział:
– Nie jest sztuką dokonać wyboru, ale sztuką jest ponieść tego konsekwencje.
Zmienił się ustrój a przygoda Andrzeja z władzą trwa dalej. W tym roku Andrzej po wielomiesięcznej biurokratycznej batalii z urzędnikami różnego szczebla, różnych urzędów musiał opuścić mieszkanie na poddaszu. Miał pecha. Secesyjną kamienicę, w której przed wojną była kawiarnia w której teraz jest Poradnia młodzieżowo-psychologiczna upatrzył sobie jeden z urzędników. Andrzej sam by ją kupił, gdyby tylko miał pieniądze. Opowiadał, że na parterze zrobiłby biura dla prawników, w piwnicy knajpę, którą by prowadził. Na piętrze mieszkania. Andrzej walczył do końca a koniec był taki, że zgodnie z prawem został przekwaterowany do mieszkania o powierzchni nie mniejszej niż 10 m2 na osobę. Na trzydziestu metrach kwadratowych powierzchni najtrudniej było wygospodarować miejsce na książki.
Codziennie w drodze do pracy Andrzej przechodzi obok dawnego domu i obserwuje jak kamienica umiera. Dopóki mieszkali w nim ludzie, dom żył. Teraz szyby pękają. Zaczyna odpadać tynk. Okna pokrywają się miejskim kurzem i szarzeją. Na wysokości poddasza nowy właściciel zawiesił żółty transparent z napisem: Sprzedam lub wynajmę.
Nie ma kupca.
Nieruchomość została sprzedana dokładnie za 311 tysięcy złotych. Nabywcą nie był urzędnik, który wcześniej ostrzył sobie zęby atrakcyjnie położoną kamienicę. Zrezygnował z zakupu, kiedy dowiedział się, że dom ma naruszoną statykę. Tony papierów w archiwum Poradni tak długo i tak mocno obciążały drewniane stropy, że budynek o konstrukcji ryglowej zaczął osiadać. Konieczny do przeprowadzenia remont przekraczał kilkakrotnie wartość nieruchomości. O tej ekspertyzie nowy nabywca nie został poinformowany.
Obecnie Andrzej przyzwyczaja się do nowego miejsca. Minęło kilka miesięcy, ale jeszcze teraz, kiedy wychodzi na spacer na pytanie żony dokąd idzie, odpowiada:
– Do domu.
To nie jest Andrzej. To jest Michał Jagiełło. Taternik, alpinista członek TOPR. Od1966 r. działacz PZPR. Działa do dzisiaj, jednak w innych strukturach i innej rzeczywistości. Jagiełło karierę rozpoczął po tym, jak wystąpił jako świadek oskarżenia w pokazowym procesie taterników. Szybko przeprowadza się do stolicy, by być bliżej Komitetu Centralnego.
W 1978 r. Jagiełło wydał debiutancką powieść – Hotel klasy lux – która już rok później doczekała się ekranizacji. Cud? Nie takie cuda kinematograficzne działy się w latach siedemdziesiątych i nie takie sukcesy odnotowywali młodzi, ambitni i już bardzo zasłużeni dla utrwalania władzy ludowej debiutanci literaccy. Chociaż, kto wie – może cenzura doceniła autorską próbę samooczyszczenia? W jednej ze scen filmu, redaktor Wojtan (w tej roli Krzysztof Kolberger) na wieść o tym, że został mianowany redaktorem naczelnym miejscowej gazety nie cieszy się, bo ma świadomość że awansował dzięki naciskom partyjnym a nie własnym zdolnościom.
Kiedy Andrzej w asyście dobrego ubeka resortową nyską odbywał podróż w siną dal, Michał Jagiełło z kolegami z Wydziału Kultury Komitetu Centralnego, w którym od roku pracował jako wiceminister opijał kolejny literacki sukces. Właśnie wydany został jego tomik poezji Bez oddechu.
– I kto mi kurwa teraz podskoczy, kto kurwa?! No kto?
W 2009 r. Jagiełło po raz kolejny wypina pierś po order. Przypinają mu Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski. W chwili, w której Jagiełło ściskał dłoń Prezydenta RP, Andrzej kwitował odbiór pisma z Urzędu, z decyzją o tym, że od dnia tego i tego jego dom nie jest już jego domem i że musi się przeprowadzić. Do wyboru ma trzy lokalizacje.
Rok później w wydawnictwie ISKRY ukazuje się nowy tomik Michała Jagiełło pt. Ciało i pamięć.
Próbka dzieła:
Nie rozpaczaj, raczej roz-patrz się
w tej starej-nowej sytuacji.
Stół w drzazgi Polana w zapaści
Sokolica rozdarta w skalne odłamki
Trzy Korony zagubione nawołują się
płaczliwie w wapiennej chmurze
wąwóz Homole zasypany
kręgosłupem Wysokiej.
Przez jedno – źle użyte? – słowo?
Którego nie pamiętasz.
Przebudzenie – wolność budowania.
[sen i przebudzenie]
Michał Jagiełło zawsze miał szczęście, także do krytyków, którzy i tym razem nie zawiedli. Na ostatniej stronie okładki wydrukowano:
Poetycki język Michała Jagiełły jest oszczędny ale precyzyjny. Dzięki temu lektura jego wierszy układa się w czytelną fabułę: przejmująco szczere, czasem bolesne, często pełne ciepła wspomnienia o ludziach i miejscach I dokonywanych wyborach – tych najtrudniejszych.
Andrzej mówi, że to nie wybory same, ale ich konsekwencję są najtrudniejsze dla człowieka.
17 lipca, 2010 o 3:00
na czym polega twój sponsoring?
Opisujesz dwóch dojrzałych mężczyzn przystosowanych i zakotwiczonych w systemie. Jeden mniej zaradny, bo w porę nie zrozumiał, że warto mieć odpowiednich, wyrozumiałych kolegów, którzy popchną go w górę i nie mam na myśli tylko towarzysza Kociołka.
Pisałam na twoim blogu o poecie Ważyku, który wyczuł odpowiedni moment na stanie się opozycjonistą. Jagiełło podążył jego śladami.
Marku, historia powtarza się jak idiotka, nie tylko wśród poetów.
Zabrałam ze sobą osiem książek, w tym biografię Cagliostro i dzieje jego żony Serafiny.
Polski grajdołek z oddali inaczej się prezentuje. Nie ma nic z magii.
17 lipca, 2010 o 10:20
zakładam, że mój poranny wpis znikł, dlatego zadaję ponownie pytanie w wersji skróconej: jaki cel ma twój sponsoring?
Napisałeś o dwóch dojrzałych mężczyznach, przystosowanych do warunków zmiennych. Jeden docenił rolę kolegów i potrafił to wykorzystać, drugiemu nie chciało się utrzymywać kontaktów towarzyskich z odpowiednimi osobami. Przypomnij sobie poetę Ważyka i jego obrót we właściwym momencie. O tym napisałam rano. Historia jak idiotka lubi się powtarzać nie tylko w środowisku literatów.
18 lipca, 2010 o 0:08
sponsoring? jakiś wewnętrzny głos mi podpowiedział: Marek, pora napisać o Andrzeju, opłaci się to tobie, bo pamiętaj że w życiu jest jak w bajce: dobro zawsze wygrywa z tą różnicą, że w życiu trzeba temu dobru trochę pomóc.
18 lipca, 2010 o 1:15
czy dobro w życiu zawsze wygrywa? hm, na pewno szacunek do samego siebie, tak.
Czytam od rana książkę Herty Muller „Lis już wtedy był myśliwym”. Chcę jeszcze raz sprawdzić, czy moje odczytanie jej powieści będzie takie samo. Czy wakacje, ciepłe morze nie spowodują, że życzliwszym okiem spojrzę na to co autorka chce przekazać czytelnikowi i jak tłumaczy się, bo że tłumaczy się tego jestem pewna, dlaczego wyjechała do lepszego kraju, a przecież trudniej jest zostać, lub wrócić.
Książka rozpoczyna się cytatem Jerofiejewa z Moskwy – Pietruszki 'To nic, to nic, powiedziałem sobie, nic, nic”
Twój bohater Andrzej zapewne tak samo do siebie mówi, gdy czuje, że dopada go zwątpienie. Zacytowane zdanie ma siłę zaklęcia, ale może być używane tylko przez osoby, które potrafią postawić same sobie tamę i nie dopuścić do siebie myśli, że tzw. mniejsze zło jest do zaakceptowania.
Wieniczka Jerofiejewa nie wyjeżdza na zachód, aby znależć tam krainę szczęścia. On decyduje się na podróż do Pietruszek, miejsca swojego dzieciństwa, bo to miejsce jest dla niego kotwicą.
Marku, różne wybory, tłumaczenia, kompleksy, a co ciekawe; nagrody otrzymują ci z lekka ubrudzeni, nie ci niezłomni. Herta Mulller, Michał Jagiełło żyją swoimi wygodniejszymi wyborami, a Andrzej swoim naiwnym i niezłomnym. Czy jest uważany za niezgułę i frajera wśród bardziej zaradnych znajomych?
18 lipca, 2010 o 3:17
izka, jest przynajmniej jedna para oczu, która patrzy na Andrzeja z podziwem – jestem jej dumnym posiadaczem. jasne, że znajdą się tacy – i takich będzie całe mnóstwo -, którzy widzą w nim frajera, naiwniaka itp. Ale wiesz iza, gdyby potraktować przypadek Andrzeja czysto matematycznie – w oderwaniu od wartościowań – to wnioski są następujące:
1) Społeczeństwo roi się ludzi typu Jagiełło. Świat jest pełen Dehneli.
Natomiast Andrzej jest unikatem, jest Jednostką, cyfrą, która wymyka się z tabel, zbiorów itp. Andrzej jest dobrem rzadkim, a ja bardzo lubię tego rodzaju dobra.
18 lipca, 2010 o 10:18
dlaczego w punkcie pierwszym wrzuciłeś pod wspólny mianownik Jacka Dehnela? według mnie to są nazwiska o różnym ciężarze gatunkowym i niesprawiedliwe jest umieszczenie w nim nazwiska trzydziestoletniego poety.
Jakie zarzucasz Dehnelowi luki u podstaw? chęć sławy nie po śmierci to według mnie stanowczo zbyt mało aby akurat jego nazwisko wymieniać. Jacek Dehnel stał się dyżurnym, wirtualnym chłopcem do bicia?
18 lipca, 2010 o 11:20
Jacek Dehnel jest dla mnie współczesnym odpowiednikiem wszystkich historycznych Jagiełłów – kolejne, dialektycznie udoskonalone o nowe metody ale w gruncie rzeczy wcielenie tego samego. Idealnie wkomponowany w struktury – chłopiec, który się zawsze i wszędzie dopasuje. izka, ja uważam że Jacek Dehnel w PRL-u zrobiłby taką sama karierę jak w III RP. I odwrotnie – Jagiełło, gdyby miał dzisiaj tyle lat co Dehnel, to pewnie sięgnąłby po uwspółczesnione metody robienia kariery.
Jagiełło i Dehnel mają podobną sinusoidę sukcesu. Jagiełło za zasługi doczekał się błyskawicznej ekranizacji. Dehnel za zasługi dostaje Kościelskich. I zwróć uwagę co się dzieje dalej – w obu przypadkach jest spadek. Kolejne dzieła, braki sukcesów itp. Jestem pewien, że w odpopwiednim czasie Dehnel jak Jagiełło odbierze wypnie klatę po Order w Pałacu Prezydenta. Ten sam przypadek – oczywiście mutatis mutandis
18 lipca, 2010 o 17:45
Rozważać Andrzeja postawę, jako wzór do naśladowania? Czy to nie za mało? Jest godzien i zna smak patriotyzmu, lecz jest niewystarczająco silny. Ale może od tego należy zacząć od rachunku by wynik był prawdą. Z innej jednak strony to nawet nie dżungla gdyż tam zabijam z konieczności.
19 lipca, 2010 o 0:45
wzór do naśladowania? Przeciwnie! Andrzej i jego życie jest przykładem antydydaktycznym. Opowieśc o nim powinna być przedstawiana na lekcjach pt. „Jak nie osiągnąć sukcesu”. Ale – jak to w życiu bywa – znajdą się tacy ludzie, dla których nie liczą się sukcesy ale samo życie. Znajdą się osoby, które zapragną odczuć każdy przeżyty dzień bez najmniejszej straty, kompromisu itp. I ja na przykład należę do tej grupy ludzi. Uważam, że kategoria „sukcesu” która po 1990 r. zaczęła kolonizować najpierw dyskurs a następnie zmieniać świadomość nie pozostała bez wpływu na relacje międzyludzkie. Teraz żyjemy w takim a nie innym świecie.
19 lipca, 2010 o 1:17
Marku żyjemy w świecie sukcesu? akurat! według mnie, żyjemy w świecie klęsk, bo one nas uwznioślają. Politycy o tym wiedzą od dawna i dlatego grają na emocjach. Co jest ciekawego w tym, że ktoś odniósł sukces? a efektowna klęska to zupełnie co innego. Można się na jej tle samemu porównać.
Dlatego stary dowcip ma się dobrze.
Rybak złowił złotą rybkę. Ona za wrzucenie jej z powrotem do jeziora, obiecuje spełnić jedno życzenie, ale stawia warunek: To o co poprosiz rybaku, twojemu sąsiadowi spełni się w dwójnasób.
To jak poproszę o worek pieniędzy, to mój sąsiad dostanie dwa? – pyta chłop, dokładnie tak – odpowiada złota rybka.
Siedzi chłop zafrasowany, myśli godzinę, pięć, sam do siebie mówi: i tak źle i tak niedobrze, co robić, co robić.
– już wiesz o co chcesz mnie prosić? nie wytrzymam tak długo bez wody, wypowiedz życzenie wreszcie – prosi złota rybka
Dobrze, – chcę aby mi zdechła krowa.
19 lipca, 2010 o 2:02
iza – jest taka scena w filmie „Poranek kojota”, kiedy młody Stuhr zostaje zaciągnięty do autobusu przerobionego na bar szybkiej obsługi i tam zostaje wzięty na spytki przez biznesmena. Biznesmen zaczyna swoja opowieść od tego, że swojego czasu bardzo często jadał w takich barach i tu cytuję: „i skacząc jak żabka po głowach takich frajerów jak ty, osiągnąłem sukces” Biznesmen zanim spuści łomot Stuhrowi podzieli się z nim mądrością: „pamiętaj, każda porażka jest nawozem sukcesu”.
Sukces oraz Porażka są biegunami między którymi zamknał się człowiek końca XX w.
– Jesteś warty tyle ile wart jest twój sukces, który osiągnąłeś.
– Nie istniejesz jako człowiek, ale jako wygrany.
– jako przegrany przechodzisz do niebytu.
zwróć uwagę, że kategoria: Sukcesu oraz Porażki wyparła inne wartości, do tej pory podstawowe: dobro i zło. ale żeby uśpić (ew. znieczulić) sumienie, kategorię „dobra” zastąpiono przez „ok.” / „spoko” itp.
dlatego człowiek jest ok., kiedy odnosi sukces. życie pełne sukcesów, to spoko życie. takimi ludźmi chce się być, takim życiem chce się zyć, bo to jest ok.
dobro jest trudniejsze, bo żeby żyć dobrze musisz najpierw wiedzieć czym ono jest. to zaś wymaga pewnej refleksji. zaczynasz się zastanawiać, zaczynasz dostrzegać niuanse oraz to, że życie dobre nie musi być ani łatwe, ani przyjemne, ani pełne sukcesów. Czasami dochodzisz do wniosku, że w pewnych sytuacjach musisz zrezygnować z otoczki „okej” / „spoko” itp., by być dobrym człowiekiem.
19 lipca, 2010 o 4:19
Tak w zasadzie to nie widzę tu żadnego stałego odniesienia wszystko pływa. Sukces czy klęska. Wszystko to porażka. Jego sukces w moich oczach to klęska i odwrotnie. Może nie powinno być odniesienia i każde indywidualne spojrzenie jest same w sobie obojętnym li tylko pragnieniem? Bo jakie to niby dla Ciebie ma znaczenie jak postępuję i co myślę?
19 lipca, 2010 o 4:26
wszystko można w ten sposób zrelatywizować. można z kanalii dzięki odpowiedniej semantyce zrobić anioła. nie ma nic łatwiejszego niż przewartościowanie wartości z perspektywy łotra. ja uważam, że dobro i zło istnieją niezależnie od wszystkich definicji i definiujących. małe togo – istnieją wewnętrznie: w człowieku, w jego dziełach i działaniu jako akcie. uważam, że jedynym sposobem, by je rozpoznać jest intuicja. jeżeli człowiek posługuje się rozumem, to bez wątpienia potrafi rozpoznać co jest dobre a co złe.
W sukcesie i porażce chodzi o wynik lub jego brak. Im lepszy wynik, tym większy sukces. Obawiam się, że dobro z tak pojętą arytmetyką ma niewiele wspólnego
19 lipca, 2010 o 5:02
Teresa Torańska przeprowadziła kilka lat temu wywiad z Michałem Jagiełłą i opublikowała w ksiązce „Byli”. Jagiełło tłumaczył się, dlaczego funkcjonował w systemie. Cytat poniżej, tylko to zdanie znalazłam w guuglowni.
„- Tam przecież nie byli sami skurwysyni, ale dużo nieszczęśliwych, uwikłanych – twierdzi Michał Jagiełło, alpinista, ratownik i pisarz, „człowiek z zewnątrz, nie z aparatu”, szefujący krótko wydziałowi kultury.”
„- Nie ma ludzi odpornych na władzę – mówi Józef Tejchma. ’
macie typowe oczyszczenie się z brudów, wszak inni też są ubłoceni.
Jan Kellus stał się pszczelarzem, głupi jakiś, nie zna pojęcia” spoko”?
19 lipca, 2010 o 5:04
Jan Kelus aresztowany taternik,
19 lipca, 2010 o 5:55
izka, a ja czytałem taką oto próbę przewartościowywania wartości – cytuję:
„Michał Jagiełło. Taternik, alpinista, ratownik górski, przewodnik. Bibliotekarz (był dyrektorem Biblioteki Narodowej), po 1989 – przez osiem lat – wiceminister kultury. Najwyższy rangą funkcjonariusz PZPR, który po wprowadzeniu stanu wojennego rzucił legitymację partyjną.”
Zwróć uwagę jak autor tego biogramu Jagiełły sprytnie zmienił optykę: tu już nie masz delikatnego retuszu w stylu: „szefował” .. „ale bardzo krótko szefował” „człowiek z zewnątrz” itp.
w tej charakterystyce Jagiełło jawi się jako bohater! niemal heros-opozycjonista, który będąc na miejscu Andrzeja, sam na sam z ubecją w rozklekotanej nysce powiedziałby: „Wy chuje, to wasz koniec, jebane sługusy Moskwy”.
Autorem tej redefinicji jest Grzegorz Kozera Dziennikarz, poeta, prozaik i recenzent. Opublikował pięć tomików wierszy, powieść „Biały Kafka” i zbiór opowiadań „Kuracja”. Współredaguje blog http://www.salonkulturalny.pl..
19 lipca, 2010 o 8:35
Marku, sądzę, że poeta Grzegorz Kozera wyguuglował życiorys Michała Jagiełły, sam się do niego nie odniósł. Zwróć uwagę, że w zacytowanym przeze mnie tekście także są słowa obniżające rangę działalności Jagiełły w czasach PRL-u.
Dlatego, właściwie postawione pytanie brzmi: kto podretuszował życiorys ministra i dlaczego akurat taki jest powielany. Poeta musi być bez wad?
19 lipca, 2010 o 8:55
izka, ja uwielbiam bydlaków i wszelkiej maści sukinsynów. lubię złodziei, cenię sobie bardzo pedofilów, morderców i pijaków, którzy regularnie każdego wieczora spuszczają manto swoim udręczonym ale dzięki temu świętym żonom.
lubię wszystkich upapranych, brudnych, śmierdzących fekaliami i zaschniętą krwią ludzi – ale lubię i cenię. ale jeżeli ci ludzie upaprani od stóp do głów nagle zaczną mnie i wszystkich dookoła przekonywać, że brud i krew na ich rękach, że smród który się za nimi ciągnie to w istocie rzeczy błahostka i że jeżeli się temu dobrze przyjrzeć, to okaże się że smród i krew nie są takie złe jakby się wydawało i że zaschnięta krew przypomina bardzo biskupią purpurę itp. itd., to w tej chwili zamiast pięknych bydlaków i kochanych skurwysynów widzę ciamkające bydło, obute, wbite w garnitur, ustawione z wiatrem
A wracając do Grzegorza Kozery – to wyobraź sobie, że ów załapał się na fajną fuchę, pod koniec lat osiemdziesiątych, tuz po studiach natychmiast zatrudniony został jako dziennikarz w organie prasowym Komitetu wojewódzkiego KC PZPR w Kielcach. Gazetka nazywała się „Słowo Ludu” i Kozera dość długo głosił dobre słowo udręczonemu ludowi. Komuna padła a Grzesiu trzymał się dzielnie na etacie w gazecie. Dopiero w 2006 r., kiedy kielecki dziennik padł z powodów finansowych, Grzegorz Kozera zmuszony poszukać innego etatu. Znalazł? Znalazł! Wiesz ilu Grzegorz Kozera ma kolegów o których może napisać: „Najwyższy rangą funkcjonariusz PZPR, który po wprowadzeniu stanu wojennego rzucił legitymację partyjną.”? Wiesz ilu Kozera ma takich znajomych?
19 lipca, 2010 o 12:32
Witam Panie Marku . Mam pytanie , czy ma Pan brata poete który pisze wiersze na nieszufladzie.pl pod pseudonimem Puls a na portalu Truml.com pisze pod nickiem Igor Bielenik ? bo ta osoba podaje się za Pana brata i skoro to prawda to Pana brat jest niewychowany (aż dziwne) a jeżeli to kłamstwo to ktoś sie Panu do rodziny przyszywa i niszczy Pana wielką reputacje wsród internautów . Jezeli to kłamca to Pan sie tym zajmie, zrzuty stron z tymi komentarzami mam zrobione i namiary na tego uzytkownika tez mam. A jezeli to Pana brat to Pan mu napisze ze do piet Panu nie siega w inteligencji i niech Pana nie osmiesza. Moj mail Pan ma wiec jak potrzebuje Pan wiecej danych to prosze o info. Pozdrawiam serdecznie Naćpana Światem
19 lipca, 2010 o 13:06
a to pewnie Tadek Borowski robi swoje dowcipy.
Co do mojej domniemanej reputacji: po pierwsze – nie można zniszczyć czegoś, czego nigdy nie miałem. A nawet gdybym miał (a sądzę, że jednak mam) to tylko jej bardzo złą odmianę. Czy Tadek i jego zabawy mogłyby zniszczyć złą reputację Marka Trojanowskiego? Nie, nie. Jak masz jakieś printscr., to możesz je sobie wydrukować i powiesić nad łóżkiem (ja swego czasu miałem wydrukowaną Ewangelię św. Marka po łacińsku na ścianie przy łóżku i kułem ją na blachę. Teraz mam jej spory fragment wytatuowany kohinoorem na plecach.
Na tym polega cały sekret – to ja robię za tego złego.
ps.
tak długo się znamy, tyle o tobie napisałem że już z czystej przyzwoitości przestałabyś mnie tytułować per pan.
19 lipca, 2010 o 13:12
Marek kurwa to jest blog tego trolla Igora Bielenika ,wiec przejrzy jego wiersze i napisz co kurwa o nich myslisz bo dla mnie to rzygi kota hehehehehe :)))) teraz dobrze ?
http://www.jakaśtamsobiestrona.onet.pl/
pozdrawiam cholernie mocno !!!
19 lipca, 2010 o 13:21
Naćpana, widzę że szybko przyswoiłaś sobie nieszufladową nomenklaturę pojęciową: „troll”, „rzyg” brakuje jeszcze dehnelowskiego „bluzg”.
jestem w liternecie od 2001 roku, ale jeszcze ani razu nie napisałem o kimś „troll”.
z innej bajki:
Naćpana, zawsze marzyłem o tym by jakaś internetowa poetka przysłała mi załącznik w formacie jpg – zdjęcie swoich okolic intymnych. teraz, kiedy jesteś już poetką (widzę, że porzuciłaś śpiewanie na rzecz rymowania, czyli poszłaś w poezję) to mogłabyś rozważyć digitalizację pewnej cześci ciała i przesłania mi tego upragnionego załącznika. Co ty na to?
20 lipca, 2010 o 0:52
czyli grupa towarzyska dobra na wszystko.
Jak nazywa się Ordynacka dla poetek i poetów?
Wzajemne popieranie się, pisanie entuzjastycznych recenzji dla uczestników grupy, wymienianie uścisków, oficjalnych głasków, dedykowanie swoich utwórów koleżance, koledze opłaca się.
Twój tekst jeszcze bardziej w tym utwierdzi twórców w myśl słów poety „jednostka niczym”
itd.
Dla poetki Naćpanej stajesz się niepostrzeżenie dobrym wujaszkiem.
20 lipca, 2010 o 1:29
iza, no oczywiście że tak. powiedz mi: czy ty mnie lubisz? bo ja ciebie bardzo. gdybym był redaktorem wydawnictwa i gdybyś przysłała mi jakiś swój tekst to pewno bym ci go wydał – tym bardziej zrobiłbym to, gdyby wydawnictwo wydawało za państwowe pieniądze, z dotacji itp. Gdyby jednak to było moje komercyjne wydawnictwo, to pewnie także bym ci wydał, ale trochę dłużej bym się pozastanawiał nad tym ale w końcu, gdybyś obiecała mi butelkę dobrego koniaku połączoną ze wspólną konsumpcją łóżkową, to byś mnie przekonała ostatecznie, że warto w ciebie zainwestować.
Z recenzją też uważam, że nie byłoby problemu: ze mną – jako wydawcą – współpracowałoby dużo krytyków literackich, bo jak wiesz w Polsce kazdy krytyk literacki oprócz tego, że jest krytykiem pisze wiersze lub bawi się pisanie prozy, lub pisze to i to. Oni także potrzebują wydawców, dlatego miałbym na podorędziu kilku gotowych w kazdej chwili napisać jakąś dobrą recenzję. Na przykład coś podobnego do tego:
Fani teorii literackich, historycy literatury (i inni z nastawieniem pro-) mogą mieć z tą książką całą masę roboty. Miłośnikom poezji mogę polecić ją na przechadzkę po parku tylko przy porywistym wietrze i ostrzeżeniu przed gradobiciem. Technosympatyków uprzedzam: książka jest całkowicie analogowa! Nie świeci! Chciałbym po prostu, na ile to możliwe, uchronić czytelników przed uprzedzoną lekturą, mimo że zadanie tekstów na okładkach jest z reguły wprost przeciwne. Otwórz i otwórz się.
(Autor: Szczepan Kopyt, o nowych wierszach Łukasza Podgórniego wydanych w Ha!art)
– Jak myślisz, czy bełkot literacki, który serwuje Podgórni od lat na wszystkich portalach literackich może się czymś różnić od tego z nowej książki? Czy to będą lepsze jakościowo bzdety niż:
Wyłóż się na arrasie,
Bogurodzica to 8-bit!
[Ł. Podgórni,Skarbiec Koronny]
Posłuchajcie o ?płetwalach
: Są domeną księżyca
Ale dla mnie się liczą
: Konsola i Szpryca
Jestem Brian Wilson na bardzo długich falach
[Ł. Podgórni, Wierszyk dla Tomka Misiaka]
Ja nie tylko uważam że nie, ale także sądzę i bez trudu mógłbym tego dowieść, że rymowanki Moniki Mosiewicz są o miliardy lat świetlnych lepsze. Zapewne, niedługo w Ha!art ukaże się nowa książka Szczepana Kopyta – który tu wystapił jako krytyk literacki / laudator. Mogę obstawiać u bukmachera. Zakład?
Zrobiłbym tak:
– wybrałbym jakiś numer z książki telefonicznej i powiedziałbym: „cześć, co słychać? kiedy wyślesz mi nowy tekst? i przy okazji, mam sprawę – jest taka i taka osoba, moja dobra koleżanka. pisze od lat i własnie wydajemy jej debiut. czy mógłbyś go przeczytać i napisać kilka zdań na okładkę?
Jak widzisz nie sugerowałbym nic, żadnej najmniejszej sugestii żeby się przypadkiem krytyk-prozaik-poeta nie obraził. Ale za kilka dni, może za tydzień dostałbym fajnego blurba z kilkoma madrymi słowami o „metatekście” i innymi beztreściowymi ogólnikami. Krytyk-poeta-prozaik przecież nie ugryzie ręki, która mu jeść daje. Nie pokaże że ma jaja, bo jaj nie ma – dokonał samokastracji pisząc pierwszą koleżeńską laurkę kilka lat wczesniej.
Chcesz przykład: przypomnij sobie to, co Winiarski napisał o Cosinus salsa Mosiewiczowej. Trzasnął dłuższą laurkę, pochwalił, poklepał po pleckach a miał tu szerokie pole do popisu, bo Autorka jako działaczka literacka miała i ma plecy jak enerdowska lekkoatletka
Ale będąc juz na nieszufladowym wylocie Jakub Winiarski (już wówczas jako J..W) wpisał się pod którymś z wątków na formu na temat jakiegoś debiutu. Napisał wówczas, że debiuty z reguły należy chwalić, bo są one jak pierwsza kupka niemowlaka a niemowlaka za pierwsze kupy się chwali.
Dochodzimy do sedna sprawy: krytyka literacka, gdyby spełniała swoją funkcję krytyczną a nie bontonowską, to dzisiaj nikt nie czytałby hmn, Cosinus salsa nigdy nie wyszłaby poza sferę bytów intencjonalnych, na stronie Biura Literackiego nie pojawiłyby się prośba o udział w dyskusji na temat jakości współczesnego dyskursu okołopoetyckiego, „Wiersze z marcówki” znane byłby tylko Jackowi Dehnelowi a Czesław Miłosz umarłaby w świętym spokoju, bez wyrzutów sumienia.
26 października, 2010 o 9:24
A ja powiem tylko tyle:
Postawa p Michała Jagiełło doprowadziła mnie do 8 lat pracy w pogotowiu… niestety ratunkowym, a nie górskim… ( Zdrowie nie pozwoliło) Wszystko co robił i robi w Tatrach absolutnie wystarcza, aby odkupić Jego ewentualne winy. a pióro- przynajmniej górskie- bo innego nie miałem okzji czytać- reweacyjne
15 listopada, 2010 o 12:42
Kariera MIchała Jagiełły „zasłużonego opozycjonisty” jest dla mnie od dawna synonimem świństwa . Wiem ,że nie takie świnie dostawały ordery,ale fakt, że dostał go za czasów Kaczyńskiego dowodzi, że brak konsekwencji i głupota Polaków jest bez granic.