Marcinowi Świetlickiemu nie zaszkodzą ani dzisiejsze komplementy Wojciecha Wencla, ani dzisiejsza dezaprobata Piotra Mareckiego. Ani nie zaszkodziły bardzo nieudane dawne występy w Pegazie, ani jego wciąż nieciekawe wywiady. Świetlicki jest poza Świetlickim – i nawet jeżeli Muzyka środka jest zbiorem wierszy pozbawionym młodzieńczej łatwości tworzenia, kiedy się pisało samo, a teraz się spekuluje – gdyż Świetlicki pisze od środka.
Można by, przy podobnym sposobie budowania wiersza, porównać Świetlickiego z Adamem Wiedemannem. Łączy ich tylko jedno: obaj już wiedzą, że świat jest zaprojektowany i zbudowany przez myszy. Ale to jak wiadomo odkrył Douglas Adams wcześniej i propagowanie tej prawdy akurat przypadło w udziale poetom polskim:
„(…)Nie mieszkam, gdzie mieszkałem.
Nie robię, gdzie robiłem.
Nie żyję z tym, z kim żyłem.
Tego chciałyście, myszki? (…)”(JA LATAM)
Natomiast cała reszta jest już inna.
Marcin Świetlicki pisząc mimochodem, stara się jednak przywracać pierwotny sens poezji i rozważać kwestie dotyczące istnienia człowieka jeśli nie na kuli ziemskiej, to przynajmniej w Krakowie, gdy kontakt z jakimkolwiek konkretem w poezji Adama Wiedemanna został bezpowrotnie zerwany. Nikłe nici wiążące poetę z kulturą minioną i z poezją są jednak na tyle silne, że czytelnik z powodzeniem się odnajduje w lapidarnych strofach, zahaczających jedynie, lekko uderzając strunę, która już dalej wibruje w czytelniku.
Poeta w dalszym ciągu mówi o odwiecznych sprawach poezji, o tym, że jest wydziedziczony, obcy, że nie jest z tego świata(świata myszy) i że ledwo, ledwo, udaje mu się wymknąć. Jest to właściwie zaledwie pisk, a nie mówienie otwarcie i głośno (bo myszy mogą usłyszeć), pełen rezygnacji, z jakimś bolesnym znużeniem.
A jednak łatwo, jak u każdego prawdziwego poety, usłyszeć w tym minorowym monologu witalność i prawdziwy humor, a także mimo wszystko satysfakcję i radość z życia, i to życia luksusowego:
„(…)Kupować przez dwa dni płyty, butelki Jacka Danielsa
(naprawdę – seks po Danielsie jest o niebo lepszy
niż po haszyszu – i to bez dyskusji
zarozumiałe sierpniowe burżujstwo(…),” (DWA DNI WAKACJI)
Podmiot liryczny wie, że artysta nie może uczestniczyć w urzędniczym życiu Państwa i ten, niestety zapomniany już dawno warunek, tę zupełną oczywistość, Świetlicki przypomina w wierszu WIŚNIOWY GARNITUR:
(…)I jeszcze powiem: pan nadal należy do partii. Partia się panu rozpostarła na cały krajobraz.
Partia na pana ramieniu przysiadła i karmi się wszystkim, co pan czyni i co pan napotka.
Panu partia osiadła normalnie we krwi.
Panu partia usztywnia normalnie kręgosłup.
I jeszcze panu powiem: nie wystarczy się myć, bo partii się nie zmyje nawet i najnowszą
generacją mydełek.
I jeszcze panu powiem: jeśli moje czarne widzenia stoją panu kością w gardle,
to dobrze, stoją wobec tego również i pana partii.(…)
Ale celem wierszy nie jest ani dydaktyka, ani pouczanie, ani moralizatorstwo: podmiot liryczny, mimo pozornego trzymania fasonu, jest, jak każdy prawdziwy poeta, bezdomny, przestraszony i samotny.
Poeta płaci cenę najwyższą, by nie być niczyim sługą, lokajem, by być wolnym, inaczej nie można być poetą. Z wolnością wiadomo sprawa prosta nie jest, ale można tak sobie chociaż w wierszach dodawać animuszu:
(…)Nie był pracownikiem piekła, ponieważ nie chciał być już nigdy niczyim pracownikiem. Zdecydował, że nigdy, dla nikogo, nikomu, z nikim.
Decyzja jak decyzja. Inni godzili się pracować dla piekła, dla zimy, dla Gazety Wyborczej, dla prezydenta, dla telewizji, dla telefonii. I nie żałowali (…)” (LIMBUS)
I na koniec, zainfekowana Jakubem Winiarskim wytoczę największą armatę. Tak, Marcin Świetlicki kontynuuje linię Charlesa Baudelairea w najnowszej poezji polskiej! A zdawałoby się, że jest to absolutnie niemożliwe.
A jednak. Marcin Świetlicki pisze o tym samym, pisze jak rasowy mieszkaniec zdegradowanego miasta, pisze o nim w zachwycie potępiając i złorzecząc mu. A pisze ważąc każde słowo i używa ich jak cennego kruszcu, cyzelując, dopasowując i próbując, czy słowa pasują do siebie i zarazem pasują do tego, co poeta chciał powiedzieć. Jest to zupełnie niebywała technika dzisiaj, przy całkowitej degradacji i spłyceniu słów, stosowaniu ich w zupełnie innym celu (nawet myszy nie wiedzą w jakim).
A one, jak puzzle, pasują.
I jeszcze, jeśli zatrącam o nieszufadę przywołując nazwisko Jakuba Winiarskiego, gdzie działają też poeci Związku Literatów Polskich. Świetlicki też już jest starym, wyeksploatowanym poetą, dinozaurem, ikoną bruLionu”, jest weteranem, a jednak postarzał się szlachetnie, mądrze i nie traci nic, pozbawiony raz na zawsze młodości.
15 grudnia, 2008 o 0:18
Obecnie rynek wydawniczy jest o wiele bardziej aktywny niż wtedy. W latach 80. każda książka była swoistym świętem. Ludzie stali w długich kolejkach by je kupić. Osobiście jednak debiutowałem jako trzydziestolatek i nie promieniowałem dumą w związku z publikacją pierwszego tomika. Podchodziłem do tego z dystansem. Teraz wydawanych jest dziesięciokrotnie więcej książek, ale wątpię by na świecie było aż tylu ludzi, którzy mają coś sensownego do powiedzenia. Bardzo często myślę, zwłaszcza czytając poezję, że przecież ta książka nie musiała wcale powstać. Choć właściwie nie jestem wielkim znawcą. Jeżeli ktoś daje mi swoje wiersze, to udaję przed samym sobą, że je czytam.”
i następny cytat
„Obecnie literatura zazwyczaj nosi znamię jakiejś korporacji. Pan sam doświadczył etykiety bruLionu. Jak bardzo to przeszkadza?
Ja nikomu nie życzę podpinania się pod jakąkolwiek etykietę, bo to ma strasznie zły wpływ. Ja w bruLionie wydałem jedną książkę, od tego czasu powstało mnóstwo innych rzeczy, a i tak zawsze jestem z tym kojarzony. To polega na pewnego rodzaju przesądach. Jeżeli ktoś wypracuje sobie negatywną opinię marce, to nie tknie niczego spod tego szyldu. Ja również nie jestem od tego wolny. Gdyby w ha!arcie ukazała się książka okrzyknięta za dobrą, to i tak bym jej nie przeczytał, bo po zetknięciu się z kilkoma ich pozycjami już w ogóle nie wierzę w ich gust.”
15 grudnia, 2008 o 0:19
etykietowanie to potęga.
15 grudnia, 2008 o 0:59
Nie wiem, który to wywiad i kiedy się tak Świetlicki wypowiedział. Już niech się tak brulionu nie wypiera, bo myśmy prenumerowali brulion i co się otworzy, to Świetlicki jest. Brulion przełamywał monopol uznanych poetów i Świetlicki dużo mu zawdzięcza, oj, nieładnie, nieładnie. Zresztą piszę, że wywiady Świetlickiego są głupie.
W PRL-u wydawano poezję w ogromnej ilości egzemplarzy, nikt też tego nie czytał, pamiętam, jakie polonistka miała trudności przy maturze, by zmusić kogokolwiek do przeczytania czegokolwiek.
A zauważyłaś Izo, że w konkursie Berezina w Łodzi jurorowali i zostali nagrodzeni Ci, o których tu dyskutujemy. Czyżby czytali ten blog i czerpali z niego wiadomości, kogo nagradzać warto i którym ekspertom od poezji zaufać?
15 grudnia, 2008 o 8:43
http://www.nowamalopolska.pl/newsysn/formatka.php?idwyb=1987
w tym artykule Marcin Świetlicki mówi o tym, że tylko przypadek sprawił iż stał się rozpoznawalnym poetą. Pomógł mu w tym czas przełomu.
Adam Wiedemann musiał czekać kilka lat na to aby być kojarzonym z poezją, pomimo zapotrzebowania na nią.
Teza Marcina Świetlickiego o zapotrzebowaniu na poezję w czasach przełomu, nie trafia do mnie, przełomy potrzebują zaangażowanych utworów, nie musi to być poezja, wystarczą odezwy i słowa o silnym, emocjonalnym zabarwieniu.
Ewo, tomik Muzyka środka” kojarzy mi się z tytułem książki” Muzyka plaży” Conroya Pata. Ksiązki o poszukiwaniach, o moście, o tym, że rodzinne tajemnice i tak wychodzą na jaw.
15 grudnia, 2008 o 9:14
później napiszę o poezji Marcina Świetlickiego i o jurorach, konkursach i nagrodach.
ps
książka „Sędzia Di i złote morderstwa” reklamowana jest jako chiński kryminał.
Autor holenderski dyplomata, sinolog najpierw tłumaczył historie sędziego z chińskiego, a potem sam zapragnął napisać o nowych przygodach bohatera wykorzystując przy tym swobodnie wcześniejsze oryginalne chińskie opowieści o sędzim Di.
Podobny motyw wykorzystał Artur Conan Doyle (spadanie gipsu do szklanki). O tym dowiedziałam sie z posłowia Holendra.
Posłowie to jedyny ciekawy fragment tej „chińskiej” powieści dla Europejczyków i to któraś z kolei książka, gdzie wystarczy przeczytać posłowie.
15 grudnia, 2008 o 11:05
Przeczytałam wywiad. To są takie wypowiedzi dla prasy, nie trzeba im ufać, skoro się ich wymaga od pisarza, to on je daje. Oczywiście nieprawdą jest że w latach osiemdziesiątych było większe zapotrzebowanie na książki niż dzisiaj, że człowiek głodny, to zaraz intelektualista. Absolutna nieprawda, jak i to wszystko, co tam o stanie wojennym na rynsztoku piszecie, nawet jak to ironia. Książka była takim samym towarem, jak wszystko. Tylko wtedy dochodziło do absurdu, że fikcja posiadania książki (nigdy nieotwieranej i nie czytanej!) stawała się realna. Ja nie miałam chodów w księgarni, ale moja teściowa miała. To był mechanizm myśliwego, kolekcjonera, satysfakcja zupełnie nie intelektualna, nie artystyczna. Dzisiaj znowu przyniosłam ze śmietnika kolejną partię klasyków. Podobno trzy bloki naszego osiedla zasiedlane były esbekami. Całe szczęście, że nie wiem, które, miałabym jeszcze większe obrzydzenie w czasie spacerów z psem.
Sztuka to luksus, to nadwyżka, tylko syty i wolny człowiek może naprawdę sztukę smakować. Świetlickiego twórczość, jak na razie chyba jedyna, wolna jest od tych wszystkich sztuczek, tematów nieistotnych, ozdóbek, ornamentów, zaangażowania. Jest uniwersalna poprzez indywidualne doświadczenie. To zdanie to banał, ale tak jest. Jako chyba jedyny daje wyraz swojemu życiu, jest konsekwentny i skuteczny. Inni piszą dla konkursów, dla wywiązania się z danego stypendium, piszą, bo nie muszą.
Kryminały Świetlickiego są świetne. Oprócz ostatniego, przeczytałam i na moim blogu omawiałam wszystkie. Diagnoza TP u Świeduchowskiej idealna. Będę tu pisać o tomiku Jerzego Illga, to jeszcze do tych rejonów wrócę.
Ja kryminałów nie lubię, nie lubię tego gatunku, ale jak najbardziej mogą być twórczo przerabiane i mogą być wartościowe. Brzydzę się po prostu literaturą rozrywkową, tak jak nie znoszę piłki nożnej czy boksu. Jest dla mnie coś niemoralnego i barbarzyńskiego w ekwilibrystyce pokazywania gwałtu, a jak to jest dobrze robione, to jeszcze bardziej niesmaczne. Estetyka mnie przeraża. Ale to moje indywidualne zboczenia. Nie gniewaj się, że daję im tu wyraz. Trzeba wiedzieć, kto jest who is who na blogu.