’
W ramach każdej kultury literackiej, niezależnie od szerokości geograficznej, języka czy koloru skóry, funkcjonuje przynajmniej jeden słownik czyli zbiór elementów / pojęć, wraz z lakoniczną na ogół instrukcją obsługi tychże.
Literatura polska także posiada takie dzieło. Jest nim słownik Samuela Linde. Jednakże w epoce szybkiego internetu, tak odległej od prekambru prędkości modemowej 30 KB/sek., aura tego wielotomowego dzieła nieco przyblakła. W konfrontacji z google nie ma zresztą szans żaden słownik. Żaden, chyba że będzie to dzieło, które wyprzedzi swoją epokę przynajmniej o 28 parseków. Osiągnięcie takiego dystansu przeczy zasadom klasycznej fizyki, ale nie takim zasadom i nie takiej fizyki przeczyli wieszcze polscy. Otóż w roku 2006 Marcin Sendecki postanowił ogłosić drukiem dzieło podwójne – tomiczek: Z wysokości. Parcele. Tomiczek Sendeckiego stanowi wartość w sobie. Nie dlatego by zaskakiwał poziomem wrażliwości tudzież refleksji, ciekawą metaforą czy też językiem. Marcin Sendecki w tym dziele okazał się być poetyckim Kopalińskim to znaczy wykorzystał wszystkie znane mu sztampowe metafory dopełniaczowe oraz wszystkie znane mu klisze równie znanych poetyk. Wszystkie slogany polskiej poezji zawarł w dydaktycznym podręczniku do poezji pt.: Z wysokości. Parcele
Oto niektóre z nich:
krew kalecząca skronie [31 grudnia] występowanie: powszechne. sem.: INRI, krew; skroń; życie i śmierć. dod.: czasownik kaleczyć od: kolec (bolec: rap, Liroy); od: kolec (cierń: Ptaki ciernistych krzewów Richard Chamberlain gej: Jacek Dehnel : brzytwa, skaleczyć się w okamgnieniu brzytwą / odciąć coś sobie czymś [w szczególności: odciąć sobie jaja być eunuchem; biol.: wałachem]
śnieżne pługi krzyczą na postrach [ stara piosenka] występowanie: sezonowe (zima). sem.: odśnieżanie, piaskarka, łopata do śniegu; ew. jako powiedzenie: zima jak zwykle, jak co roku zaskoczyła drogowców uwaga: mało śmieszne
kilka samochodów miele szare błoto [stara piosenka] występowanie: sezonowe (zima). sem.: odśnieżenie dróg [idem]. użycie: w bajkach: mełł łoś zębem prawym piernika z domku Baby Jagi; w pismach urzędowych: wysoki sądzie, przestępcy po napadzie się zmyli [konsonans]; w poezji. ( WAŻNE: liczebnik nieokreślony: kilka posiada określona wartość metryczną /3:9/zob.: kaballah)
twarze żałobników przeglądają się w bruku [popołudnie] występowanie: z okazji pogrzeb (łac.funus, -is); zakopać coś, kiedyś, gdzieś także jako: wykopki, wykopaliska, kopanie rowów, praca, trud, klasa robotnicza, różnica klasowa ( Karol Marks, Manifest Komunistycznyrewolucyjna rola poety [ Włodzimierz Majakowski]); przeglądać się w bruku: schorzenie pospolite wśród brukarzy z min. 9. letnim stażem pracy; także: przypadłość pijaków.
słowa zwęglały się w powietrzu [rozmawiałem] występowanie: pospolite. sem.: Auschwitz komin dym problem emisji CO2 do atmosferykonferencja klimatycznaDonald Tuska + Lech Kaczyński a spór o samolot. także: nie rzucaj słów na wiatr zob: dowcipy antysemickie nt. ostatniego słowa Żyda zanim został spalony w krematorium.
plik czarnych ulotek odbierał mi głos [rozmawiałem] występowanie: środowiskowe (ulotki, reklama marketing biegany= zadyszka, milion klatek schodowych [milionliczebnikczterdzieści i cztery = Barack Hussein Obama koniec świata jako odebrania mowy/głosu: pętla hermeneutyczna; jako: Hussein Saddam Hussein terroryzm lit.: Palę Paryż.]
kurz kładzie się na próg [w czerwcu] występowanie: lokalne (
mdły zapach kostnicy wciska się do ust [w czerwcu] występowanie: środowiskowe. sc. nekrofilia gerc. filia: miłość a. miłość platoniczna Plato. Symp.: miłość dojrzałego mężczyzny do chłopca, któremu się zarost na twarzy jeszcze nie pojawił: [Symp. 233E]. sem.: wciskać coś komuś gdzieś [także jako: włazić komuś w dupę, mieć coś głęboko w dupie, seks analny]
kolejka przewraca kartki [w czerwcu] występowanie: czasookresowe ( PRL: kolejkowicz stacz [stercz, prostata, rak prostaty, choroba śmierć]; komitet kolejkowy albo: nakłady powyżej 100 tys. egzemplarzy zob.: kraina szczęśliwości Związku Literatów Polskich)
sztandary połykane przez wiatr [21 lipca] występowanie: okazjonalne. sem.: zryw patriotyczny, patriotyzm (antysemityzm: Bij żyda! albo: Ale żydzisz!ew. Nie bądź żydem. erot.: robić laskę z połykiem głębokie gardło watergate. Zob. także: Bill Clinton and Monika Lewinsky.
listki ognia obejmują zapałkę [być może] – występowanie: bajki zwł. Andersena. sem.: obejmować coś językiem; także jako: brać do buzissać, robić laskę patrz: awans w ZLP
usta powtarzają popiół [ może spotkasz] występowanie tylko tomiki wieszczów (powód straszny kicz); sem.: brak znaczeń [ możliwe znaczenie: kulturowe tzn. jako hasło: palenie tytoniu powoduje raka i choroby serca / palenie zabija]
w kaleczącym świetle….
i mógłbym milion podobnych słownikowych potworków stworzyć dla potrzeb literackiej sendecczyzny. Mógłbym definiować kolejne tuziny wymysłów wieszcza Marcina Sendeckiego, tracić na to wszystko czas i wódkę (bo bez wódki się raczej nie obędzie). Mógłbym trenować w nieskończoność na materiale, którego dostarcza Sendecki w tomiku: Z wysokości. Parcele swój kunszt posługiwania się językiem html.
A kiedy przerobiłbym kolejną tonę karasi Sendeckiego:
krwinki błota na ciemnym półpiętrze
za szybą nasiąkniętą śluzem pierwszego dnia wiosny
bezgłośnie przekrzykując psy
niechciany szelest szybkich czystych kropel
szminka tonie w ustach wilgotnego wiatru
asfalt jest miękki dotyka warg
szorstki dym przecina skórę
paznokcie dławią się szeptem
gazety żyją coraz szybciej
łuski tynku na ciele zmieniających skórę bloków
wilgotny banknot z Waryńskim drży z zimna
parcele
miasto, zepsuty mięsień
miękkie dzieci
skrzep słońca
budynki w kropli żywicy wyplutej z pociągu
….
etc.
Poczułbym się tak samo jak na początku czyli nijak. Czytając bowiem dzieła Marcina Sendeckiego nie można oprzeć się wrażeniu deżawi: że takie coś się czytało w pamiętnikach zbuntowanych licealistek, których niezgoda na świat i kulturę była wprost proporcjonalna do masy odwróconych krucyfiksów noszonych zamiast kolczyków w uszach.
6 marca, 2009 o 10:33
Dobrze rozszyfrowałeś Marcina Sendeckiego i udowodniłeś swoją dociekliwością rzetelną pracę czytelniczą nad tym tekstem. Przeczytałam Twoją Analizę Marku z przyjemnością.
Nie posiadłam takich jak Ty, Marku, narzędzi poznawczych, a mój kobiecy rozum w wierszach rozszyfrowuje tylko rozkosz. Toteż obietnicę odnośnie czekającego mnie czytania odebrałam trafne na witrynie BL za pośrednictwem Piotra Czerniawskiego: Lektura tych wierszy to niepowtarzalna okazja obejrzenia ścinków z okładkowego kadru, prześledzenie Marcina Sendeckiego polityki kadrowania może być dla czytelnika rozkoszną łamigłówką.
Przyjemność tekstu, jako nadzieję, dał mi w wiersz Maciek Tanner otwiera pudełko z tektury
taką zagadkę:
Czarny pokój, w którym wewnętrzna partia metodycznie krwawi. /Każdy wieczór się kończy poprzednim wieczorem. /Dwór w skrzynkach, łechtaczki z wolframu.(…)
Mąż mówi, że to taki materiał, ten wolfram, co świeci. Bardzo się zainteresowałam, bo mam już swoje lata.
6 marca, 2009 o 11:25
wiem, że dobrze. biję ich wszystkich na łeb, wyprzedzam ich o galaktyki, a najlepsze jest to, że robię to z palcem w dupie, stojac w kolejce po zasiłek dla bezrobotnych.
po mojej prawej zwykle w kolejce ustawia się jakiś Stefan, po prawej gruba, śmierdząca baba z otłuszczonymi włosami. Ona mówi, że zwolnili ją z urzędu miasta, bo prezydentowi którejś kadencji nie odpowiadała. Że w jej miejsce zatrudnili młodą, zgrabną lalunię, znającą kilka jezyków.
Myślę w duchu: „dziwisz się kurwa, dziwisz brzydka dupo?”
Stefan dlla odmiany pojawia się tu regularnie co dwa lata. Ma jakiś układ ze swoim szefem. Zatrudnia się na rok, bierze oficjalnie kasę, a póxniej formalnia szef go zwalnia, ale dalej mu płaci, tylko że na lewo i więcej. W tym samym czasie Stefan idzie do kuronia po zasiłek. Ma ubezpieczenie, a wszystkich potencjalnych pracodawców, do których go wysyłają spławia z gracją symulując niezdarność i głupotę i nie musi się przy tym bardzo starać. to mu jakoś naturalnie wychodzi.
Co jakiś czas na tablicy ogłoszeń zrobionej z czerwonych LED-ów wyświetla się numerek porządkowy. Każdy z nas ma numer, jak w Auschwitz. Jesteśmy numerowanym stadem, które zmierza do „selekcji”. Jedni dostają wyrok: „za stary” inni nadzieję: „proszę się zgłosić tam a tam”.
Stefan olewa gauleiterów w garsonkach i garniturach. Ma w dupie tych tłustych urzędasów. Usmiecha się za każdym razym ukradkiem, gdy informują go, że dla osób z jego kwalifikacjami w tym miesący nie ma żadnych ofert.
Widzisz Ewo, mam teraz dużo, bardzo dużo czasu, który sobie musze jakoś sprawnie zagospodarować.
6 marca, 2009 o 13:33
Tak, jesteśmy jak ten grosz, który wypadł z obiegu, o którym pisał François Villon. Ale przemek łośko na rynsztoku przedstawia bardzo sprawną kastę ludzi bez wieku, ludzi uniwersalnych i nieśmiertelnych. Nawet nas, blogowiczów, niechcianych i odtrąconych, oni intrygują tak bardzo, że już od września o niczym nie opowiadamy tutaj, tylko o nich. I widzę, że rynsztok też zazdrośnie zaczyna analizować zachowania cyników, podpatrywać i dziwować się, jacy to oni skuteczni.
A odnośnie twojego tekstu o Sendeckim, to przypomniała mi się taka studentka pierwszego roku z Zamościa. Miała już swoje lata, bo wiadomo, że zdawało się na nasz kierunek latami, aż do skutku. I skutek dopadł ją, jak wchodziła w wiek ostatnich szans kobiecych. W tym celu nosiła czarne, wysokie botki – lakierki, czarny, długi trencz ze lśniącej, sztucznej skóry i na głowie z tego samego materiału, chustkę. Ten sadystyczny komplet ubraniowy spowodował, że nazywaliśmy ja Cerata. I Cerata mając swoje lata, malowała po swojemu. W rodzinnym Zamościu dobrze z malarstwa żyła. Profesorowie mówili jej, żeby przy malowaniu myśleć. I ona codzienni przy sztalugach, jak zaklęcie powtarzała: myśleć, myśleć, myśleć. Myślę więc, że Ty tym tekstem też zmuszasz do myślenia czytelnika. Bo poeta Sendecki pomyślał przed drukiem. Mam nadzieję.
A z Czasem Marku to jest tak: tylko ten kto ma Czas, ma asy w ręku. Jedyna walka, jaką się w życiu toczy, to jest walka o Czas. Wzajemnie się ten czas niszczy od zarania. Wczoraj byłam we Wrocławiu u brata mamy, którego dał mój dziadek na nauki do Chyrowa, do gimnazjum Ojców Jezuitów, a ja go przepytywałam na okoliczność jakości tej nauki. Mówił, że z jakimś synem hrabiego przeczekiwali pod patefonem lekcje francuskiego. Ten znał francuski od niemowlęcia, a mój wujek do dzisiaj ani w ząb. Płakał.
6 marca, 2009 o 14:07
czas jest tym co mierzą zegary i nie warto się bić o te miarowe tykanie, bo przerwa między tik a tak zawsze – niezaleznie od tego jak się będziemy starali, zawsze będzie taka sama. ani ty, ani ja, ani stado uczonych fizyków – nikt nie ma szansy na wydłużenie tej przerwy. można oczywiście się umówić, że od dnia tego a tego sekunda będzie trwała całą godzinę. możemy sfałszować wszystkie zegarki. możemy kłaść się spać na 12 sekund, iśc do pracy na sekund 8, wrócić do domu i pozostałe sekundy dnia spędzić na przyjemnościach. wówczas nasze życie będzie mierzone w miesiącach, ale to niczego nie zmieni, a zwłaszcza nas.
uważam, że istnieje w życiu coś bardziej wartościowego niż czas. w życiu liczy się własne „ja”. „ja” rozumiane przeróżnie, w zalezności od tego jak „ja” pojmuje samo siebie. przemek pisze o fałszywych cynikach i o prawdziwym cynizmie, który jest obecnie gdzies w defensywie. a ja mam innych gzies – jestem typowym egoista, dla mnie najwaznejsza osoba na swiecie jestem ja sam. tak wazny jestem dla siebie, ze dbam o wszystko co moje, żeby to, co moje było prawdziwie moje i żebym niczego sie nigdy w zyciu nie wstydził. żebym nigdy w życiu nie musiał unikać odbicia w lustrze. to jest mój modus vivendi, który oczywiście uważam za najlepszy styl życia w ogóle (tu jestem platonikiem).
dlatego tak łatwo mi szydzić i rozpierdalać fasady domków z kart, bo najnormalniej w świecie nie mam nic do stracenia: żadnej przyjaźni (koleguję się sam z sobą), żadnego poparcia frmalnego/nieformalnego (nie wysyłam tekstów na konkursy); żadnego ulgoweg traktowania (nie daję się nijak traktować)
takie ewo życie, w którym traktuje się swoje życie jako rzecz najwazniejszą czyni człowieka wolnym nawet od boga – nie rzeba się spowiadać, bo wszystko co się robi robi się dla siebie, zgodnie z własnym wewnętrznym dekalogiem. wolność, którą się zyskuje dodaje takich skrzydeł (jak to kiczowato brzmi, ale tak jest), na których można latać w nieskończoność. tu czas i miejsce, status społeczny – to wszystko traci ustalony sens kulturowy.
6 marca, 2009 o 15:24
To jest zbyt abstrakcyjne, co piszesz. I krótkowzroczne. Jeśli nie doszlusujesz do żadnej grupy, żadnej wspólnoty, nie zaistniejesz społecznie. A tego pragniesz, nawet, jak się wypierasz. Człowiek to bydlę wspólnotowe. Dlatego wszelkie przewały międzyludzkie, te lody, łóżka, te wszystkie ułatwienia pozorne przecież, to krzyk: weźcie mnie do siebie! Ja się dostosuję, będę posłuszny, ale nie chce być sam, ja tego nie zniosę! Dajcie mi szansę!
Te psie skamlenia, te skuczenia. A wszystko dlatego, że młode rączki puste, mózgi nie zapisane, nie obryte i nie naumiane,
Jest robota w życiu i trzeba ją wykonać. Niczego się nie przeskoczy i nie oszuka. Trzeba przejść przez edukację i to głęboką, a nie kawiarnianą. I teraz jest tylko problem, na ile grupa pozwoli się tak migać czasowo. Jeśli nie będziesz pił, będziesz nielojalny wobec grupy, jeśli z ich bredniami nie spędzisz, jak abordowany płód czasu, to staną się Twoimi wrogami. Dlatego najsilniejsze są grupy miernot, łośkowych cyników ideologów, lewaków. Wiesz jak trudno udać pijanego? Natychmiast Cię zlokalizują. A jak trudno udać lubieżną zdzirę? Natychmiast Cię przetestują. Sztuka mimikry, sztuka uników, lisich ukrywań, podczas gdy sztuka to najczystszy autentyk.
A i tak będziesz trefny, bo chcesz grupie umknąć, a trzeba się cieszyć, zachwycać. Radować, skrzyć dowcipem. A jak to robić na trzeźwo, jak pokonać obraz rzygających, ich bezgraniczną nudę i wewnętrzną pustkę. Na trzeźwo nie da się, więc trzeba równo pić, czyli wytracać czas, który powinno się zainwestować w siebie pożytecznie, tik tak, czas biegnie.
Jedyna metoda, to stworzenie grupy prawdziwej, złożonych z ludzi wartościowych, utalentowanych, oszczędzających egoistycznie czas. Ale w Polsce jest to wypite z mlekiem matki, co trzeba robić, by w życiu nie mieć kłopotów. Inteligentny, twórczy człowiek dobierze sobie zawsze kilku debili, służalców, by nie mieć konkurencji. Dwóch liderów, to już wojna. Trzech to nie do pokonania rywalizacja. A żeby grupa była mocna, powinno być co najmniej 10 fajnych ludzi. Ale oni to albo samotne wyspy, które przepadną, bo przecież Van Gogh to mit. Albo siedzą i piją z debilami by dostać obietnicę przesunięcia się o oczko wyżej i ich młody mózg ulega codziennej, postępującej degradacji.
W PRlu- tajne były konkursy. Bardzo trudno było dotrzeć do terminów, do ich organizatorów. Sama wiedza była już kartą przetargową. Historia przynajmniej jest sprawiedliwa. Już nikt nie czyta ani tych, którzy w konkursach byli laureatami, ani tych, którzy o nich nie wiedzieli. Jedni się zapili w grupie, drudzy zapomniani ze zgryzoty zmarnowania.
6 marca, 2009 o 16:51
No dobrze Ewo, załóżmy że twoja opcja jest bardziej uprawdopodobniona życiowo, niż moja idealizacja. Ale wyobraźmy sobie nagle taką sytuację.
Dzwoni telefon. Patrzysz na wyświetlacz a tu numer zastrzeżony. Odbierasz, bo się nie masz czego ani kogo bać. Pytasz: halo? I nagle słyszysz:
– dzień dobry, kłania się Burszta z Biura Literackiego. Może pani słyszała. Organizujemy połowy, poławiamy literatów a ja właśnie jestem po lekturze pani bloga. Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Natychmiast chcielibyśmy wydrukować pani komiks, jest świetny. Później wydalibyśmy pani tłumaczenia Cwietajewny i inne. Na końcu pani recenzje i poezję. Prosimy jednak jako wydawnictwo o wyłączność. Czy zgadza się pani?
No i co ty na to Ewo, co odpowiesz? Że się zgadzasz, i że cieszysz się, że cię w końcu ktoś dostrzegł. I że nawet nie muszą tobie dużo płacić byle wydrukowali ładnie twoje teksty i komiks? Czy może miłym, spokojnym tonem odpowiadasz panu Burszcie:
– spierdalaj niniu.
I odkładasz słuchawkę.
Co byś zrobiła?
Ba, inna sytuacja.
Jesteś objawieniem sezonu. Coś jak kiedyś Masłowska ze swoją wojną. Piszą o tobie we wszystkich kulturalnych pisemkach nawet Lampa prosi ciebie o wywiad, którego oczywiście udzielisz mimo, że masz nawał pracy z pisaniem nieskończonej ilości artykulików do różnych pisemek tymu zeszyty literackie, literatura na swiecie i innych tego typu. Jesteś nominowana do wszystkich nagród literackich roku: od Nike po Paszporty polityki.
W końcu nadchodzi ten długo oczekiwany wieczór. Przychodzisz nań w ładnych ciuszkach, umalowana z mężem pod rękę. Siadacie w loży dla nominowanych. Wszyscy się na ciebie patrzą. Za plecami słyszysz szept:
– to ona, to ta Bieńczycka, pewniak. Zgarnie wszystko. Szczęściara.
I faktycznie po nudnych wstępach i jeszcze nudniejszych częściach artystycznych uroczystej gali następuje wyczytanie nazwisk tegorocznych laureatów. Oczywiście zgodnie z oczekiwaniem i z tym, co pisali od miesięcy w różnych gazetkach kulturalnych ty, artystka, pisarka, malarka, poetka Ewa Bieńczycka zgarniasz wszystko. Krytycy pieją o przełomie w literaturze, o powrocie do prawdy i autentyczności przekazu. Do swobody wypowiedzi. Ale co ty wówczas mowisz? Wychodzisz na mównicę spogladasz na pierwszy rząd a tam widzisz kolejno obok siebie posadzonych:
Pani prezes FLI szanowna Radczyńska z równie szanownym panem mężem towarzyszącym w czarnej kiecce. Obok Mosiewicz, magister prawa i tyle, dalej: Jacek z chłopakiem coś sobie szepcą do ucha i od czasu do czasu spoglądają na ciebie i co najlepsze: uśmiechają się…. Innymi słowy widzisz tam wszystkich autorów dzieł, z których tutaj drwisz bezlitośnie dekonstuując je bez najmniejszego problemu.
Powiedziałabyś wówczas:
– Dziękuję Państwu serdecznie za to wyróżnienie…
Nie miałabyś poczucia, że stając przed nimi, kłaniając się, dziękując światkowi literackiemu za uznanie, sprzeniewierzyłabyś się tej Ewie Bieńczyckiej, która pisze w tym miejscu?
W tym momencie opowiem też tobie o innej prawdzie. Ludzie jako istoty społeczne we wzajemnych relacjach kierują się uczuciami. Miłość i nienawiść to najbardziej skrajne z nich. Pochodne: sympatia lub niechęć podlegają stopniowaniu, a wszystkie one spotykają się w punkcie zero czyli w obojętności.
Po tym Ewo, co tu wypisywałaś jak myślisz: czy ludzie ze świata literackiego lubią ciebie czy raczej nie? Ewo, gdyby wydawnictwa literackie były nastawione na zysk, natychmiast zgłosiliby się do ciebie po komiks. Jednak wydawnictwa literackie utrzymują się z przeróżnego rodzaju dotacji. O pieniądze, których się nie zarobiło ciężką pracą, się nie dba. Dlatego wydawnictwa wydają taką kaszanę, która się nigdy nie sprzeda. Grunt jednak, by owa kaszanka pochodziła od zaprzyjaźnionych producentów. Dlaczego? Bo zaprzyjaźniony producent nigdy nie zawiedzie, zawsze dostarczy ten sam towar. Niczym nie zaskoczy. Innymi słowy: kierat wydawniczy będzie miało materiał do przemiału, będzie się kręcił gwarantując miejsce pracy dla: naczelnego, sekretarki, kilku zastępców, korektorów, edytorów, grafików. Bo gdy wydawnictwo nie dostaje kaszanki, nie pracuje. Nie ma wyników, nie można napisać ładnego sprawozdania z rocznej działalności, nie można wyssać dotacji z budżetu miasta czy gminy, bo się nie ma wyników. Dlatego tak ważni są wieszcze ale tylko znajomi. Ty może i jesteś z ich bajki, bo przecież piszesz i znasz się na rzeczy. Ale ty im nie pasujesz po pierwsze wiekowo, po drugie nie pasujesz do nich stylem myślenia. Nie wiem czy pamiętasz, na nieszufladzie był taki wątek poswięcony Pułce itemu jak on kolegów po fachu gdzieś tam skrytykował. Natychmiast pojawił się Jacek Dehnel gwiazda światka literackiego do lat 30 i skarcił Pułkę pisząc coś w stylu: Pułka jest młody, ma dorobek, został zauważony i doprawdy nie musi krytykować swoich kolegów.
To jest standard środowiskowy środowisko z definicji jest stanem wolnym od gwałtownych ruchów. Wszystko, co raptowne dzieje się na zewnątrz. Środowisko chroni tych, którzy są jego częścią od zawirowań zewnętrznych.Rozumiesz tak to działa.
Ewo, ale na pocieszenie ci powiem jeżeli to może być pocieszeniem że to środowisko literackie, które ciebie nigdy nie zaakceptuje, z wypiekami na pulchnych, różowiutkich ryjach czyta kolejne odcinki z serii z kopa w jaja. Jedni robią to z pobudek masochistycznych inni by się napierdalać z kolesi, z którymi oficjalnie się wódzię pije, po rąsiach mizia, a których nieoficjalnie się nienawidzi.
6 marca, 2009 o 18:51
Tak Marku było zawsze. Jak Artur Rimbaud przyjechał do Paryża i jak Rafał Wojaczek do Wrocławia. Jest na początku przyzwolenie. Zaciekawienie, grzeczność. Jest dopuszczenie. Nawet zachwyt. Są feromony, jakie w naturze wydzielają szczeniaki, sygnał, że się jeszcze nie opłaca, że się ich pożre trochę bardzie podtuczone, smakowitsze. Niech też i coś z nich ma być, nim się ich nie unicestwi. To tak jak hakerzy, którzy nie będą niszczyć bloga, to ich żywiciel, oni się tam tylko zagniazdują.
W środowiskach opanowanych przez grupy powołane tylko po to by wyłapać talenty i je natychmiast unicestwić, jest jakaś też metafizyczna smakowitość gry, polowania, sztuki zabijania, czerpanie podłości innymi jeszcze kanałami. Ale dzieje się to zawsze pod kuratelą Urzędu. Jeśli jest urzędnik równocześnie fałszywym artystą, to zrobi wszystko, by ten, co nadszedł, ten prawdziwy – go nie zdemaskował. A stawka jest olbrzymia. Jak jesteś w Biurze Pracy to chyba widzisz różnice między Biurem Pracy, a Biurem Literackim. W pierwszym się pracuje, by te tłumy gromadzące się już na ulicy o czwartej rano, by tylko wejść do korytarza, by zdążyć zmieścić się w tym pierwszym tysiącu, który jak sardynki poukłada się w korytarzu, jedynie zneutralizować, by jakiego ulicznego buntu nie było, by wichrzyciele polityczni ich nie wykorzystali, jako masę.
Poetów jest najprawdopodobniej taka sama ilość i też bezrobotnych, nie czytanych i nie opłacanych, a jednak w Biurze Literackim jest zupełny luz, selekcja następuje nie przed rampą ale zupełnie w innej przestrzeni.
Myślisz, że w przestrzeni telefonii komórkowej, a nawet telefonu stacjonarnego? Nie sadzę. Tak jak pisałeś, nikt przy dzisiejszym rozkręconym przemyśle kulturalnym (jakaś posłanka mówiła gorąco, że każda złotówka wydana na kulturę się zwróci), nie zaryzykuje wprowadzenia obcego pasażera na statek kosmiczny, jakim jest Biuro.
Jest dużo sposobów jednak, by się wcisnąć. Myślę, że Nikodem Dyzma by dał radę. Przerabiane tu już dawniej polecenie Miłosza, czy Herberta, dzisiaj już ich uczniowie nominują. Też terminowanie. Ale jak piszesz, tu potrzebny jest wiek, w każdym razie nie przekroczone dwadzieścia lat.
Sendecki to brulionowiec i to zawirowanie polityczne też sprzyjało.
Ja niestety nic nie mogę powiedzieć o tych czasach, które nadeszły, niczego, oprócz tych teatrów sieciowych dotyczących literatury, nie wiem. Ale pewnie jest tak jak było, jak poszłam z rękopisami do Szymborskiej. Była wtedy w moim wieku, w którym ja jestem dzisiaj. To była przemiła Pani. Nie taka wredna, jak ja. Prowadziła w krakowskim Życiu literackim Pocztę literacką, każdy mógł się po radę zwrócić i ją otrzymać. Ach, jakie to wszystko było kulturalne!
6 marca, 2009 o 19:43
Ewo, możemy tu jeszcze długo pisać, ale nie przeczytałem odpowiedzi: co powiedziałabyś panu z Wrocławia, który zadzwoniłby do ciebie? czy pokłoniłabyś się na uroczystej gali? odpowiedz dysjunktywnie
6 marca, 2009 o 19:51
Marku, czy gdybyś zamienił w swoim scenariuszu BL na wydawnictwo Faber – byłaby różnica?
Oczywiście, że byłaby – odpowiem za Ciebie. BL promując twórców miernych, lepszych – ba, niekiedy dobrych – nie kieruje się przede wszystkim estetyką dzieła, tylko praktyką rynkową. BL wydaje tak zwane – tomiki z – jak twierdzi – poezją. Każdy, kto czytał troszkę Enzensbergera wie, iż postulował on istnienie stałej liczbowej w populacji.Stała ta jest niezależna od wielkości populacji i wyznacza całkowitą terytorialną ilość czytelników tomików (miłosiernie nie użyję w tym miejscu terminu: „poezja”) – 1354. Wydawnictwa pokroju Biura Literackiego – czyli te, które utraciły zdolność estetyczną – prowadzone są przez redaktorów, którzy wierzą swojej wiedzy i inteligencji – mierzonej liczbą dotychczasowych publikacji – ale co ważniejsze tę ważną dla rynku tomików stałą znają.
To właśnie dlatego jest ważne i istotne, żeby czytelnik pisał swoje własne wiersze i podzielał w miarę możliwości w sposób zupełny redaktorskie pogląd na literaturę: żeby akceptował bylejakość i „cynizm”, ba, znajdował radość w ich codziennym używaniu. Spójrzmy bowiem na wielkości nakładów: rzadko przekraczają 1000 sztuk. To jest wielkość poniżej słynnej stałej – można liczyć na to, że nakład rozejdzie się bez wielkich zwrotów.
Oczywiście zdarza się, że nakład tomiku przekroczy 2000 sztuk, a kilka razy w historii uważny obserwator wręcz może się zachłysnąć astronomicznym nakładem 1000 sztuk. W pierwszym przypadku mamy do czynienia z wydawnictwem, które zatrudnia redaktorów naiwnych, jeszcze nie skażonych „cynizmem”. W drugim przypadku tomik ma Nazwisko – np. noblisty. W pierwszym przypadku wydawnictwo odbiera, magazynuje, a po jakimś czasie utylizuje zwroty. W drugim cały nakład rozchodzi się na pniu – książeczki noblistów wykupują: biblioteka w Świeradowie, zarząd stoczni szczecińskiej, kancelaria prezydenta z okazji kolejnej serii wręczania krzyży zasługi, kawalerskich i orderów odrodzenia, a także gimnazjum im. Stanisława Staszica na Obczyźnie.
Konkludując: kiedy zwraca się do nas wydawnictwo, które nie utraciło całkowicie zdolności estetycznej, warto się nad propozycją zastanowić. Czy pakiet zobowiązuje na przykład Ewę albo dajmy na to Łośkę do przeuroczych wojaży do wspomnianego już Świeradowa lub nawet Szczecinka, żeby tam, w Szczecinecki Ośrodku Kultury (SZOK) dać – obligo – dwugodzinny wieczór autorski spędzonym gimnazjalistom, gronu pedagogicznemu i czynnikom rodzicielskim wspartym batalionem gospodyń wiejskich? To wszystko są bardzo zacne osoby: przeszły, obecne i przyszłe matki, czuli i zapracowani ojcowie. Łączy ich chęć uczestnictwa w Nabożeństwie – i dlatego są wieczorkiem autorskim zafascynowani.
Jest sprawą zupełnie inną, czy ten moment naiwnej autentyczności, którą duch wepchnął w myśli, potem ułożył w słowa w trakcie pisania wiersza – załóżmy, że świetnego, bo i moment był, załóżmy, nadzwyczajny – zatem jest sprawą inną, czy ten moment nie jest seryjnie i bezpowrotnie gwałcony, wyszydzony podczas publicznej prezentacji. I jest niemal pewne, że przez nikogo z zebranych nie jest rozumiany, bo, nikt nie chce rozumieć tego momentu, gdyż co najwyżej chce uczestniczyć w nabożeństwie lub uciec – jak w przypadku gimnazjalistów – z gierkowskiej salki dokąd został zapędzony społeczną przemocą. Tę przemoc, to nabożeństwo mesje poeta, madam, madmłazel poetka – uwiarygadniają sobą i własnymi słowami – jak nie zaprzeczą – o wielkiej dla nich samych wadze.
Warto zatem zastanowić się przyjmując propozycję wydania płodów własnej myśli jaki pakiet obowiązkowych atrakcji autor musi szeroko rozumianemu społeczeństwu dostarczyć.
Ale mało który autor zastanawia się, gdyż miłość własna na milion smakuje sposobów ;)
6 marca, 2009 o 19:53
te literówki ;) – poprawiam najważniejszą: 10000 sztuk (nakład astronomiczny)
6 marca, 2009 o 20:06
Nie mogę Marku odpowiedzieć, gdyż nie mam aż takiej wyobraźni, jakiej odpowiedź potrzebuje. Wiem, że Stanisława Przybyszewska nie pojechała na premierę Dantona, bo nie miała zębów
i sukienki.
Ja nie znoszę takich gal, nie cierpię spędów, wernisaży, pomp i wszelkich tłumów. Wierzę w życie jako zadanie, które trzeba wypełnić zgodnie z jakimś wcześniejszym, niepojętym założeniem. Dlatego robię, co mogę.
Fajnie, że o Klarze. Ja o Szekspirze potem, to może Iza wróci.
6 marca, 2009 o 20:25
Dla mnie Przemku niepojęte jest szlajanie się ze swoją twórczością poetycką po różnych klubach seniora. Malarze robią wystawy tylko dlatego, żeby coś spieniężyć i jak sprzedadzą jeden tylko obraz, to i tak się opłaca. Natomiast spotkania autorskie są wymogiem wydawcy. Nie wiem czy to jest płatne. Proust wydał swoje arcydzieło za własne pieniądze. W PRlu dostawało się kupę kasy. Po wojnie Herbert jeździł mieszkając w Gdańsku na kilkanaście spotkań autorskich miesięcznie, to była duża kasa, duże tłumy (robotnicy) i łatwe pieniądze. Ach, przecież nie mówimy o próżności, tylko o zaistnieniu. W Stanach są kelnerzy, którzy są aktorami, tancerzami, pisarzami. W Polsce są tylko kelnerzy.
6 marca, 2009 o 20:48
Ewo,
organizatorzy tych wygłupów płacą jakieś pieniądze występującym na wybiegu, z mojego punktu widzenia – drobne. Pieniądze zarabiam pracując, a i moje zobowiązania są wysokie i wymuszają bardzo dużą aktywność zawodową. Wspomniałem kiedyś, że pracuję kilkanaście godzin dziennie – to jest prawda.
Właśnie dlatego, że wielu chce zaistnieć na skróty, i pomimo tego, że nie predestynuje ich intelekt, talent, ani praca nad własnym życiem życie literackie jest tak atrakcyjne. Bariera wejścia jest niezwykle niska – wystarczy coś napisać, gdzieś się pojawiać, być, z kimś się przespać, komuś przyklasnąć, udzielać się w sposób nieszkodliwy, niewyróżniający – żeby zostać Wyróżniającym Przeciętniakiem. To jest warunek konieczny publikacji w Wyróżniającym Wydawnictwie. Nie można przy tym kontestować zastanej hierarchii i czekać na swoją kolej, pozwolić „starszemu w hierarchii wydawnicznej” poprzestawiać wersy w swoich wierszach (nie ma to znaczenia dla słabych i przeciętnych wierszy) – i to jest warunek wystarczający, aby zostać wydanym.
A potem w Polskę ;)
A potem w żal. A najwrażliwsi – w zgorzknienie.
6 marca, 2009 o 20:50
ech – i TRZEBA czekać na swoją kolej etc.
6 marca, 2009 o 21:30
ty Przemek, zwalam na szerokie bary promili winę za to, co napiszę: ale czy ty nie uważasz, że robisz takie „literackie skróty” krwawemu grzesiowi, którego dzieła są tak wieszczowskie, że ja pierdolę siebie, grubą teściową, chuda mamusię, panią bozię, sąsiadkę i sprytną Rudą Grażynę. Podobnie jest z miałkim-glizodwatym Kamilem Brewińskim czy jak mu tam. Robisz im taki piar, że fiu fiu.
a to mielizny literackie i powtyckie – może ciebie cos tam w pewnym momencie urzekło, ale w tym urzekającym momencie panował na rynsztoku stan bezrybia, dlatego uważam powinieneś uważniej wybierać z małży osobniki poszczególne i mianować je rekinami. to cienizna, którą lansujesz Przemek. i nie pospieram się tutaj z tobą nawet ładnie, bo ja się ładnie spierać mogę o tzw. „coś”. o kotlety zaś się nie kłócę
6 marca, 2009 o 21:46
Zawsze będę uważać, co Ty chyba w tym tekście o Cynikach ująłeś, że przeciętność jest specjalnie hodowanym tłem dla zaistnienia ważnych i preferowanych przyjemniaczków. Myślę, że mechanizm jest cały czas taki sam, bez względu na polskie przełomy polityczne. Gdy jechaliśmy na malarskim plenerze na wycieczkę jako delegacja, to wybrano pary, które miały się ku sobie, mimo, że wybory miały wskazywać na najbardziej utalentowane siły pierwszego roku malarstwa i za tę pracowitość i rozwój prawidłowy nagrodzić (mnie wzięli, ale tylko dlatego, że jednemu się podobałam).
Tak się nie stało i już wiadomo było, że tak nie stanie się nigdy. Zgorzknienie może też bardziej wrażliwe jednostki porazić na samym początku, mieliśmy dziewiętnaście lat.
6 marca, 2009 o 22:40
Marku,
sądzę, że krwawy i kamil to dość młodzi ludzie, zapewnie nie mają 25 lat. jak na ten wiek mają wiele dobrych cech pisarskich, które warto utrwalać – kamil ma lekkość metafor, choć brakuje mu głębi (co zresztą raz i drugi dałem mu odczuć). krwawy ma sporą głębię i niezależność myślenia i nie jest zepsuty, mimo dużej miłości własnej – nie przystąpił do wyścigu. dlatego warto tych chłopaków nie tyle lansować, co wspierać, kiedy pacną ciekawy wiersz, żeby nie poszli na łatwiznę.
w tym się, widzisz, nigdy się nie zgadzaliśmy – nie dostrzegasz człowieka w rozwoju, w przemianie, Marku. ja może stosuję zbyt dużą tolerancję, może jej obocznym skutkiem jest pozór zgody na miałkość – ale wciąż marzy mi się republika twórców. a zwłaszcza na początku pisania twórcy nie potrafią odróżnić kija myślącego od kija bezmyślnego – stąd wolę stosować marchewkę z drugim dnem. może ich trochę wychowam, czy to przez zgodę, czy przez bunt ;)
stan bezrybia w ogóle jest stanem dominującym na polskich i pewnie światowych portalach.to się nigdy nie zmieni, już to omawialiśmy: wyobrażasz sobie, że jest więcej ciekawych twórców niż dwóch na stu? kiedykolwiek?
6 marca, 2009 o 22:46
dodając – co krwawy i kamil zrobią, tego nie wiem. jakoś wierzę, że nie będą się kleić do biur literackich, spędów i możliwości wydania chujowego tomiku
7 marca, 2009 o 6:07
poezja jako jedyna ostaje się na polu walki. tu nie ma czasu na rozwój – albo się jest i się wygrywa, albo nie jest się poetą i w związku z tym lipa.
jeżeli jest jak piszesz, to za kilk miesięcy lub lat podyskutujemy o grzesiu i brewińskim. jeżeli wyjdzie zaś na moje, to za chwilę zobaczysz, jak jeden z drugim będą jedli z łapsk oficjalnych wodzów literackich, po to by się ładnie z nimi za kolegować (co już od jakiegoś czasu uprawia zresztą Brewiński)
7 marca, 2009 o 8:59
Krwawy za mało krwawy. Jak czytam, to mam pewność, że jest kobietą. Poezja to nie przebieranki. To prawdziwa zbrodnia.