.
justyna,
ostatnie listy są jak testamenty – podobno. Można w nich napisać wszystko.
Nie przewiduję, bym miał napisać do ciebie kolejny list, traktuję ten zatem jako ostatni. Napiszę ci, że jesteś taka jaką przedstawił ciebie Przemek Łośko – natchniona, uduchowiona, ze skowronkami we włosach. I flaszką w ręku, w ZOO. Ale jesteś zupełnie inna niż ta kobieta, do której wysłałem list: „napisz mi coś teraz, czekam dziesięć minut. Ani sekundy dłużej”. Innymi słowy: moje wyobrażenia rozminęły się z deskrypcją. (a już myślałem, że miałaś mnie „uczłowieczyć”)
To nie jest żaden zarzut, wyrzut czy wrzuta.pl – to jest ostatni list do ciebie. I tak to potraktuj.
Wiesz co jest największą wartością, którą człowiek wynosi z takich spotkań: to uodpornienie, bo uodporniłaś mnie nie tylko na siebie. Takie spotkania wzbogacają. Czuję się bogatszy o pewne doświadczenia.
Pozdr
mt.
Ps.
I nie pisz mi, że jesteś „ostatnio zmęczona, wyczerpana lub że źle się czujesz” nie pisz mi o swoich menstruacjach, kobiecych potrzebach czy artystycznych chimerach bo mnie to nie obchodzi. Nie pisz mi także o tym, że cierpisz na bezpłodność intelektualną czy coś w tym stylu. Nie pisz, że cierpisz za ludzkość i że w obliczu całego tego syfu straciłaś siły. Nie pisz mi takich bzdur, bo ja wiem, że to w twoim przypadku bzdura.
Idź tłucz z Tomaszewską kolejne spotkanie na którym rozleją dwie butelki gratisowego winka. Wklejaj ogłoszenia na nieszufladzie i rynsztok.pl i rozkoszuj się tym, że macie więcej gości niż Kaźmierski z Dehnelem.
Traktuj ten list jak memo zapisane na żółtej karteczce przylepionej do lodówki o treści:
„nigdy nie zadawaj się z trojanowskim”