.
Szanowni Państwo zapewne za każdym razem, gdy czytacie tę stronę zadajecie sobie w duchu pytanie: Dlaczego ja to czytam?. Ale mimo to regularnie, przynajmniej raz dziennie odwiedzacie historiamoichniedoli.pl., zjeżdżacie w dół wątków sprawdzając czy zmieniła się liczba komentarzy. Jeżeli pojawiły się nowe, wchodzicie i czytacie. Jeżeli nie, także wchodzicie i także czytacie by się jeszcze raz oburzyć, wewnętrznie unieść, zbulwersować lub zwyczajnie: by się pośmiać.
Nie tylko wy, Szanowni Państwo, jesteście pełni rozterek odwiedzając owo miejsce w internecie. Ja także za każdym razem, gdy pisze kolejny tekst o dziele poetyckim, zadaje sobie pytanie: Dlaczego ja to piszę?
Dlaczego ja to czytam?, Dlaczego ja to piszę? te pytania są pozornie różne. Bo jak się okaże za chwilę, mną i wami Szanowni Państwo kierują takie same pobudki. O nich jednak na końcu.
Większość z Państwa wie co to takiego jest pismo literackie RED. Wiecie także Państwo, że redaktorem naczelnym tego pism jest Radosław Wiśniewski. Ale ilu z Państwa wie, że ostatni numer RED-a przejdzie do historii? Nie dlatego, że dołączono do niego promocyjny tomik Aleksandry Zbierskiej jej tzw. późny debiut, po którym poetka wycofała się z życia poetyckiego. Nie dlatego, że Maciej Woźniak jako specjalista od oświetlenia sztucznego tym razem zabawił się w edytora tekstów. Poszatkował wierszyki kilkudziesięciu poetów na wersy i poskładał je w sonety. RED znalazł swoje miejsce w historii literatury ze względu recenzje. Między stroną 85 a 100 pisma literackiego RED nr 3(8)/1(9), upchanych zostało 20 recenzji Jakuba Winiarskiego.
Po tym jak w stylu Czerwonych Gitar, Jakub Winiarski napisał hymn pochwalny ku czci Biura Literackiego i jego szefa Artura Burszty:
Kto zdołał zebrać plejadę autorów ciekawych, bardzo ciekawych i takich sobie i kto tym
(Kto na ławce wyciął serce i podpisał – o innych inspiracjach Winiarskiego, tym razem grupą Ich Troje, przeczytasz tu: ) stracił wiarygodność, a nie ma nic bardziej zabójczego w tym fachu niż utrata wiarygodności. Zadaję sobie pytanie: „Dlaczego redaktor naczelny RED-a, Wiśniewski, drukuje recenzje skompromitowanego krytyka? Kieruje się chrześcijańskim miłosierdziem? Czy może dlatego, że podpisał z Winiarskim jakąś umowę wydawniczą na 1000 recenzji? A może chce pogrzebać RED-a, bo ma już dość pracy, która nie przynosi żadnych efektów?”
Zadaję sobie także inne pytanie: Dlaczego Jakub Winiarski pod żadną z tych recenzji się nie podpisał imieniem i nazwiskiem? Dlaczego zamiast: j.w., jakwi, w.j., win, jaw nie ograniczył się do użycia jednego pseudonimu? Czyżby był prześladowany przez tajną policję, jeszcze bardziej tajna organizację? Bał się czegoś? Boi się, że funkcjonariusze policji podatkowej zrobią bilans tekstów podpisanych Jakub Winiarski we wszystkich czasopismach i dołożą mu karę za ukrywanie dochodów? A może dlatego, że wie jak bardzo się skompromitował swoją Odą do Burszty i że jego nazwisko budzi w środowisku tylko śmiech?
Powyższe pytania mają charakter szczegółowy. Ale kolejne, które pojawiło się w mojej głowie po przeczytaniu RED-a było już ogólne: Dlaczego ja to czytam?
I jak widzicie Szanowni Państwo na tym etapie rozważań nasze pytania skrzyżowały się.
Jestem jednak w bardziej komfortowej sytuacji niż wy Szanowni Państwo. Ja na to pytanie znam odpowiedź: RED-a przeczytałem, ponieważ został mi przesłany. Ktoś kupił ten numer, ktoś zapakował do koperty, ktoś wysłał na mój adres domowy (dostępny w Internecie). Ktoś sobie zadał wysiłek, bym przeczytał pismo literackie redagowane prze Radosława Wiśniewskiego. Nie wnikam w to, kto okazał się być tak dzielny i jakie motywy nim kierowały to inna sprawa. Ja przeczytałem RED dlatego, bo zawsze gdy robię kupę, to lubię sobie coś poczytać. Nie kierowała mną ciekawość ani zwykła chęć poznania.
Ja na swoje pytania znam odpowiedź, ale czy wy Szanowni Państwo poznaliście odpowiedzi na swoje pytanie: Dlaczego czytacie historiemoichniedoli.pl?
Dlatego, że chcecie się pośmiać, zabawić. Odpocząć po meczącym dniu w pracy?
Dlatego, że literatura jest wasza pasją i interesuje was wszystko, co jest z nią związane?
Dlatego, że lubicie oglądać wirtualną krew cieknącą z szlachtowanych poetów i ich kolejnych tomików?
Dlatego, bo każdego dnia z samego rana sprawdzacie (a później po kilka razy dziennie), czy przypadkiem nie zarżnięto was i któregoś z waszych dzieł?
Dlatego, że dostaliście od znajomego/znajomej maila z linkiem o treści: Co za cham i skurwysyn! / W końcu! Coś się zaczyna dziać!?
Czy dlatego, że macie leciutkie laptopy, które zabieracie do kibla i tak jak ja lubicie sobie w trakcie poczytać?
Czy dlatego, że nie macie innego zajęcia?
Czy dlatego, że tez chcielibyście tak pisać?
Szanowni Państwo mimo tych wszystkich pytań jedno jest pewne: literatura dehneli i winiarskich to ułamek świata zaledwie drobny fragment rzeczywistości o nazwie literatura. Skrawek zarządzany przez nauczycieli od polskiego na spółkę z ciałem pedagogicznym. Całe 45 minut obowiązkowej postawy zasadniczej, nieustannego notowania i dyskusji moderowanej za każdym razem tą samą uwagą nauczyciela: Ale proszę pełnym zdaniem… To 45 minut, po których jest przerwa i wreszcie można pobiec za szkołę, na miejsce rozstrzygania sporów. Jeden z nosów zostanie rozkwaszony, inne oko będzie podbite. Wargi będą opuchnięte.
Po lekcji polskiego, na której wszyscy uczą się gramatyki i historii literatury wszyscy zamykają zeszyty. Idzie się do domu, na podwórko. Wchodzi się na drzewa, robi się procę i odkrywa zasady balistyki. Tu nie ma mundurków, ani świadectw z czerwonym paskiem. Kiedy się biegnie przez las z drewnianą pepeszą w ręku taką samą jaka miał Janek w Czterech Pancernych tarcza Wzorowego Ucznia nie jest do niczego potrzebna.
Czerwony pasek na świadectwie, ani ilość pał czy szóstek nie ma żadnego znaczenia, gdy pierwszy raz w życiu całuje się, zgrywając specjalistę doświadczonego w pocałunkach z języczkiem.
Szanowni Państwo, wszystko, co napisałem to straszna sieczka i gówno. Ale nie dajcie sobie wmówić, że coś jest sieczką i gównem. Bo po czterdziestu pięciu minutach obowiązkowych zajęć wszystko się może zdarzyć. Zawsze może się wam przytrafić coś, możecie kogoś spotkać, coś zrobić, gdzieś pójść, pobiec dokądś. I najlepsze jest to, że może się wam to spodobać. Literatura Szanowni Państwo nie znosi nudy, dlatego akurat w niej a nie gdzie indziej dzieją się zawsze rzeczy niesłychane, o których dopiero po latach uczy pan od polskiego w trakcie 45. minut.
22 maja, 2009 o 19:11
( do ankiety)
Ja pana świniobicie odwiedzam dwa razy dziennie.
To jest mój antypacierz. To jest: Pan jesteś diaboliczny, to znaczy czytasz Ojcze nasz na wspak, przeważnie wrednie wykoślawiasz poezję.
Ciężki to brewiarz dla poetek.
Na szczęście to tylko tekstualne ogłuszanie łomem.
Trochę w świn. jest z Sodomy Sade`a: „Dobre z wyjątkiem gówna”.
Wiele razy ma pan rację – tylko nie wiadomo, co z nią zrobić.
Mizoginizm ekstremalny.
Choć czasem zdaje mi się, że jak pan pierdnie, to miłośnicy pana powiedzą, że aniołek przeleciał.
Te antyekfrastyczne analizy twarzy poetek. Tutaj strasznie pan pudłuje. Rzeźba nosa i ust Mosiewicz i JEJ FANTAZYJNOŚĆ Violetta Villas ( na pewnym zdjęciu) – jedność.
22 maja, 2009 o 19:24
Marku, a może to Jakub Winiarski nie chce podpisywać się nazwiskiem, między recenzją „Lodu” Dukaja, Radosława Wiśniewskiego, a „Przemówieniami Jana Pawła II”, recenzją także pana Radosława. Wcale bym sie nie zdziwiła.
Czy na lekcjach języka polskiego za kilkanaście lat nauczyciele będą omawiać blogi, wiersze zamieszczone w internecie, e-booki? Według mnie tak. Najlepszy przykład na to, że od kilku dni media papierowe ekscytują się blogerką kataryną, która głosiła „prawdy objawione” anonimowo.
Marku, ja wchodzę na twój blog, jak mam czas kilka razy dziennie, aby się demoralizować w moim arystokratycznym wymiarze.
Ewo, wreszcie zmęczyłam czytelniczo powieść Dukaja, ale nie znalazłam tego o czym pisze Radosław Wiśniewski:
„o zdumiewająco przestawnej akcji i przekroczeniu granic gatunkowych. Obok licznych, dobrze skonstruowanych dygresji oraz anegdot raz po raz pojawiają się refleksje brzmiące podejrzanie niepokojąco i aktualnie dzisiaj”. Dla mnie to powieść na zapożyczeniach i to zapożyczeniach zbyt czytelnych.
22 maja, 2009 o 20:01
> bukowski
To uważasz Leszku, że Marek źle diagnozuje poezję? Że Ty lepiej to zrobiłeś, pisząc swego czasu o Spamach miłosnych?
Dobrze, że tu religijny nastrój zapanował, bo zawsze religia to jakaś poręcz, na której wesprzeć się można. Już myślałam, że Ty tymi wizerunkami Trojanowskiego swój blog umaiłeś, bo zakochany jesteś.
A to były jedynie względy religijne. Dzięki za wyjaśnienie.
> Iza
Jak ja Izo Panu Radosławowi napisałam, że Lodu nie czytał, to strasznie się obraził. A sama widzisz, że nie czytał.
I odnośnie Twoich wcześniejszych wieści o nominacji Cosinus Salsy, myślałam, że to dowcip. I doczytuję na portalu niedoczytane: rzeczywiście. Oczom nie wierzę! Niesamowite.
22 maja, 2009 o 21:49
W tym gwieździstym nr REDa wszystko było „avant” czyli „do przodu” – Avant Pop, Avant Woźniaka (też do przodu, a jakże! skoro onże obdarzył nas cudownym równaniem 12=45, opisującym samplolizodupstwo) i Avant Winiarskiego, toteż wcale a wcale się nie dziwuję Markowi Trojanowskiemu, że zażądał od nas: no avant ludziska, napiszcie mi tu, a chyżo, wypracowanie na temat „dlaczego czytacie świniobicie i dlaczego akurat dlatego, że jest ono najwspanialsze na świecie”; no avant ludziska, ułóżcie mi tu, a biegiem, laurkę.
Chce pan laurkę? No więc ok dobrze spoko – czytam „historię moich niedoli”, ponieważ chcę być na bieżąco ze współczesną polską literaturą. Na bieżąco? Ze współczesną polską literaturą? Ożesz kurwa, co ja pierdolę! Przecież jestem! Przecież jestem na bieżąco ze współczesną polską literaturą. Czytam Akant!
:)
23 maja, 2009 o 7:44
Ewa
Nie bardzo rozumiem pojęcie „diagnozować poezję”.
Za często kładziecie na łoże ledwie dychające frazy i niesiecie do swego leprozorium. O, jakie wrzody, jak kapie. I przyspieszenie skonu. Po co? Pozwólcie czasem skonać jakiemuś tomikowi w miejscu, które sobie wybrał, aby żyć, czyli na kilku kartkach.
Winiarski w nieszufl. brał na grzbiet całą „niepotrzebność” jakiegoś tomiku i przenosił ją w Poetyckie USPRAWIEDLIWIENIE. Będzie mu to policzone.
Ale nie o tym chciałem napisać. Bo ja jestem tylko czytelnikiem. Interesuje mnie tekst. Dlaczego nie dajecie porządnego wyboru tych wierszy, tomików, tyle ile można, w całości, w połowie? To jest FUNDAMENTALNA sprawa.
Dlaczego nie umieścicie po prawej stronie bloga klatkę z kanarkiem, oddając mu suwerenny głos, a obok będą rozciągały się wasze głosy? Tymczasem lecą tylko piórka.
To możecie zrobić, to ułatwi czytanie.
Literackie pl. to bezwładna i leniwa ekspozycja wierszy, RED nie będę czytał, gdzie mam niby trafić na „Salsę”, na rozmaite tomiki, w życiu nie dam 45 zł. za Balzakianę Dehn., skoro za darmo mogę się potykać w sieci z Dehnelianą…
Potrzebne są teksty, jak największy wybór wierszy.
23 maja, 2009 o 8:29
to, o czym piszesz jest technicznie niemożliwe.
Szablon strony jak widzisz, nie jest przyjazny czytelnikowi (nieprzyjazny w tym przypadku to eufemizm). nie ma tu paska lewego ani prawego, nie ma miejsca nawet na wyszukiwarki.
po drugie, wątpie czy poeci tak łatwo, za darmo opublikowaliby swoje dzieła w internecie. odnoszę wrażenie, że poeci uważają swoje wydrukowane dzieła za formę doskonałą, nienaruszalną w przeciwieństwie do tych tekstów, które publikują na portalach internetowych.
23 maja, 2009 o 9:54
> Leszek
Mam nadzieję, że Marek nie pójdzie Twoją radą Leszku( o, widzę, że Ci już odpowiedział) i nie zrobi tu jakiegoś skansenu dla tych tekstów, przez które przeszliśmy od września ubiegłego roku.
Też i dlatego, że wiersze spółkują ze sobą jak są w kupie, mnożą się, ta orgia tekstów będzie nie do zniesienia. Tylko izolacja, separacja, klatki (tomiki).
Mało masz wierszy Leszku, na portalach? Wiersze poetki Elżbiety Lipińskiej, nagrodzone wielką prestiżową nagrodą w Gdyni, czy Gdańsku, są na Nieszufladzie. Tam też są wiersze Dehnela. Woźniaka. To są te same wiersze, co w druku. Wielcy, nagradzani i uznani poeci nie wklejają w Sieć wierszy w drodze. Marek nie ma racji.
To są te same cały czas utwory. Wystarczy na dobrą sprawę przeczytać jeden stary, niepoprawiony wiersz poety, według niego może być odrzucony, albo i nie może być niego dumny. To jest bez znaczenia. Potem jeździ na różne warsztaty, biesiaduje, uczy się od sławnych, pije, kopuluje i nic. Niczego nie wskóra, ponieważ jest skazany. Jest skazany na swoją jedyną, niepowtarzalną i niespotykaną nigdzie na świecie nieobecność w sobie poety.
Czytam w dzienniku Wiedemanna PRWADA, jak to poeta Wiedemann napisał właśnie wiersz. Jak to się tam zachwyca nim, jak pisze o nim, napawa. Oo! Napisałem bardzo dobry wiersz! napisze w Dzieniku poeta Wiedemann. I my tu mamy na blogu jeszcze tę megalomanię namaszczać?
Jakub Winiarski prostował się, jako krytyk, nawet jak robił to nieodpłatnie to wina jest jeszcze większa, bo bezinteresowność jest w takim wypadku już kategorią wyższych wartości, czyli sztuka dla sztuki. To tak jakby Twoja żona zdradzała Cię, niszczyła Twój dom, twoją rodzinę i twoją pracę włożoną w jego budowanie. Nie z zakochania się w innym człowieku, nie z wrodzonej jej rozpusty, ale dlatego, bo tak robią jej koleżanki.
Krytyk Winiarski produkował recenzje niszcząc tym samą poezję, o której tam pisał.
Piszesz, niech zdechnie samo. Zawsze Leszku była ocena, była krytyka, było prawo wypowiedzenia się o tym, co tworzą żyjący w jednym czasie.
Pisze tutaj Iza, że w Jury zasiadają Agata Bielik- Robson, Marek Bieńczyk.
A widziałeś tę dyskusję, debatę o książce Lecha Wałęsy w telewizji? Nikt tej książki nie przeczytał, oprócz autora promotora! I ośmielili się o niej dyskutować na oczach całej Polski! Czy to nie nasz współczesny fenomen ignorancji elit?
I podobnie jest w sztuce. Oni tam jeżdżą, dostają hotele, piwo i pieniądze za jurorowanie. Ale przecież tego wszystkiego nie czytają. Ponieważ nie muszą. Od podsuwania im kto jest dobry, są specjaliści, którzy mają na to dowody. To jest np. BL, jest Literackie Pl. To są profesjonaliści od poezji. Pół wieku pracy, by wmówić ludziom, że nie muszą myśleć, bo są od tego profesjonaliści, nie poszło na marne.
23 maja, 2009 o 10:11
Ewa, ale ja doskonale rozumiem akt napawania się Wiedemanna. Ja też, kiedy napiszę wiersz albo inny tekst to od razu wiem, czy on jest dobry czy zły. I wówczas jeżeli jest dobry, to się sam zachwycam tym, co napisałem. Wpadam w niekontrolowany autozachwyt i mógłbym tak przez lata pozostawać w owym autozachwycie. po kilku miesiącach, latach wracam czasami do tych pięknych tekstów, którymi tak się zachwycałem i wówczas przeważnie jest tak, że nie mam powodów do zachwytu. Nie podobają mi się. Dlatego od kilku lat nie wracam do swoich tekstów. Nie wracam nie dlatego, żebym się któregos z nich wstydził. ale dlatego, że chciałbym je poprawić, zapominając o tym, że są one produktem określonej miniepoki prywatnego czasookresu uwarunkowanego unikalnym stanem psychicznym. Dlatego owa poprawa musiałaby oznaczać napisanie danego tekstu od nowa. To zaś grozi ładną pułapką pisania jednego tekstu przez całe życia i do końca życia. dlatego postanowiłem nie czytać swoich książek.
23 maja, 2009 o 10:20
Wiem, że wiersze są rozproszone tu i tam.Ale to nie o to chodzi.
Trzeba umieszczać duże wybory z tych tomików w miejscu, w którym się o nich pisze. Ze względu na tych, którzy tu przychodzą. Żeby wyjść im naprzeciw. Żeby nie być lekarzem, który mówi: zbadam pani tylko puls, a o reszcie bolączek niech pani poczyta w bibliotekach akademii medycznej.
Stawką tego jest uznanie z mojej skromnej strony „gwałtów”, które zadajecie poetom.
Bo może trzeba je uznać. Nie wiem, niczego nie przesądzam.
To jest tak jak z historią Cromwella. Zdobył on miasto i wydał oficerowi rozkaz: „Zabić wszystkie kobiety, zgwałcić wszystkich mężczyzn”. Na to oficer: „Ale panie Cromwell, powinno być odwrotnie”. Na to jakiś głos z tłumu: „Pan Cromwell wie, co mówi”.
Może wasz trynitarny głos wie, co mówi. Może trzeba zgwałcić autora „Brzytwy okamgnienia”, resztę poetek zabić.
Ale najpierw – jak najwięcej tekstów.
——
Winiarski nigdy nic nie zabił. Robił najlepszą robotę w nieszufl.
23 maja, 2009 o 10:33
aaaa, teraz już kapuje, ty masz zastrzeżenia o charakterze metodologicznym. chciałbyś więcej cytatów i żeby były jak najbardziej obszerne by sobie wyrobic własny pogląd.
widzisz, osobiście rzadko piszę o tekstach tzw. „nówkach” – jedyną książeczką taką było „Wibrujące ucho”. o innych tomiczkach piszę z opóxnieniem kilkumiesięcznym (liczac od oficjalnej premiery).
Nie mam takiego komfortu jak np. Winiarski, który wpisuje adres swojego M1, a setki wydawców zasypuje go tysiącami wydawniczych gratisów, po to by napisał 12 zdań złożonych i nazwał to recenzją.
Wszystkie ksiażeczki pozyskuje z bibliotek, a do bibliotek jak pewnie wiesz książeczki docierają jak już je wszyscy przeczytają.
zakładam zatem, że ludzie, którzy czytają to co piszę, przeczytali wcześniej tomiczki o których piszę. a nawet: że mają te egzemplarze na półkach.
23 maja, 2009 o 10:47
Otóż to – wyrobienie poglądów.
Ludzie nie znają tomików, o których piszesz. W Polsce mało kto czyta książki literackie, niewiele kupuje, ledwie to wszystko dycha, tomiki poetyckie w sieci czyta ok. 100 osób, poza 6-7 miastami Polski poezji nie ma ani w bibliotekach ani księgarniach.
Polak żyje statystycznie 75 lat, statystycznie chodzi do filharmonii raz na 85 lat, to znaczy, że jeszcze 10 lat po śmierci zwleka z wybraniem się do filharmonii.
A 20 lat po śmierci nie czyta jeszcze poezji.
——–
Wrzućcie chociaż „Salsę” albo prześlijcie na maila.
23 maja, 2009 o 10:55
widzisz, jeżeli o mnie chodzi, to ja bym ci całą bibliotekę tomików przesłał w pdfach. wiesz co mi zrobią, jak ja to zrobie? jak myslisz, co zrobi Dehnel? Winiarski? Mosiewicz? Radczyńska? Kuciak? i inni, o których pisałem i ci, o których dopiero napiszę. Przecież ci ludzie traktują swoje tomiczki jak dobra narodowe. Jak granitowe fundamenty kultury Zachodu, bez których świat nie jest już do pomyślenia. Kiedy wyślę tobie te teksty będę mnie po sądach ciągać, pisemka wysyłać, żądać odszkodowań za naruszenie praw autorskich. Widziałeś reklamę: „nie kradniesz torebek, nie kradniesz aut – ściąganie muzyki z netu jest kradzieżą!”. Gdybym dysponował takimi tekstami, to okazałoby się, że jestem złodziejem. gdybym je tobie wysłał, to okazałoby się, że jestem nie tylko złodziejem, ale gangsterem, tkóry kradnie na dużą skalę. Jak myślisz, czy w sądzie przeszłaby taka interpretacja: że robiłem za literackiego Robin Hooda, który w trosce o edukację kolejnych pokoleń przesyła za darmo tomiki w pdfach łamiąc wszelkie zasady copyright?
23 maja, 2009 o 11:31
To niemożliwe, żebyś nie zdawał sobie sprawy, jak autorzy chcą być czytani!
Jak chcą samych siebie odnaleźć w komentarzu do swojego dzieła, w którym – dziwny to paradoks – ten, który go pisze, chce najpierw usłyszeć sam siebie, odnaleźć swój własny krytyczny głos.
I właśnie w tym głosie, który jakby uprzywilejowuje sam siebie, autor chce się odnaleźć. Każdy pisarz chciałby być komentowany przez Blanchota nawet tam, gdzie pisze on o sobie, czyniąc opis czyjeś książki tylko pretekstem.
To jest ten fenomen krytyki!Kim jestem w oczach innego, czy nie powinienem zdymisjonować roszczeń swego ja?
My nie możemy zobaczyć tego fenomenu, jak książka/słowo/obraz odrywa się od autora i powierza się Innemu i czasowi innemu niż czas pisania – to jest przecież tematem cudownych tekstów P. Ricoeura „Żyć aż do śmierci”.
Więc autorzy pragną tego odnalezienia się w głosie innego. I nie są to żadne wzniosłe teorematy. Kiedy Dehnel podyktował prawidłowe odczytanie partytury swego dzieł na blogu Ewy, kierowało nim to samo pragnienie.
—-
Masz prawo przesłać mi każdy skan, plik muzyczny, film itd. itd. to nie są żadne relikwie.
Jak prześlesz, pamiętaj, 300 GB muzyki tak pozyskanej będzie patrzyło na ciebie z mojego dysku
Ullmann w Oświęcimiu napisał sonatę, którą podpisał sarkastycznym copyrightem: „Autor zastrzega sobie prawo odgrywania sonaty aż do swej śmierci”.
To jest jedyny uznawany przez mnie copyright. Nie wolno odbierać autorom prawa czytania swoich książek aż do śmierci.
Po za tym jest sfera wolności.
23 maja, 2009 o 12:03
rozpatrujesz to w kategoriach artystycznych. a ja uważam, że mamy do czynienia raczej z urzędnikami, biurokratami – z ludźmi w garniturach, którzy z aktówkami pod pachą od 10 do 18 zapieprdalają w swoich urzedach. wypełniają druczki, podbijają pieczatkami formularze, wystukują kolejne bajty na klawiaturach. i tak przez cały czas. od konkursu do konkursu, od wyróżnienia do wyróżnienia, od nagrody do nagrody, od książeczki do ksiażeczki, od laudacji do laudacji, od slamu do slamu, od „Portu” do „Portu”, od spotkanka do spotkanka.
wszystkie rozmowy muszą być prowadzone w ramach odpowiedniego i uznanego żargonu: że ą, że ę.
tu nie chodzi ani o czytanie, ani o dyskusje – tu chodzi o f u n k c j o n o w a n i e. a funkcjonuje się zawsze w ramach pewnej struktury o ustalonym porządku wewnętrznym. tak jak w McDonaldzie: będziesz dobrze funkcjonował w ramach zespołu na danej zmianie, to na pewno zostaniesz kierownikiem zmiany. będziesz dobrze funkjconował jako kierownik zmiany, to zostaniesz szefem punktu etc. A kiedy zapragniesz w McDonladzie upiec kaczkę, albo zaczniesz kombinowac przy potrawach i w Fiszmaku zamiast sprasowanej sieczki zaczniesz klientom podawać dorsza; kiedy wprowadzisz odrobinę chaosu, to cię natychmiast wypierdolą z roboty. nie dlatego, by mieli coś przeciw serwowaniu dorszy, ale dlatego, że źle funkcjonujesz.
w tej rzeczywistości funkcyjnej funkcjonariuszy trzeba liiczyc się z tym, że istnieją tu sformalizowane reguły funkcjonowania, których naruszenie grozi okreslonymi konsekwencjami. podobnie jak koń, który jest mistrzem w kopaniu, tak funkcjonariusz jest mistrzem w funkcjonowaniu – ii nie mam zamiaru się mierzyć z funkcjonariuszem na to, kto lepiej funkcjonuje. Bo – ponownie odwołam się do konia – koń jest misrzem w kopaniu, a nawet jak się z nim wygra na kopanie, to co to za satysfakcja: wygrać z koniem?
23 maja, 2009 o 14:04
Ale jako piszący nie masz wyboru: czy pisać o sposobach funkcjonowania jakiś elit czy narzucać wizję artystyczną. I choćby funkcjonariusz i zahukany urzędnik dostarczał ci tomik swój poezji, ty masz narzucać czytelnikowi widzenie artystyczne a nie pisać o tym, co jest obrzydliwego w byciu funkcjonariuszem w masce poety.
W końcu jak w macdonaldsie jesz hamburgera, to sprawdzasz, czy podały ci go ręce zboczeńca/morderczyni/dewotki itd.?
Zresztą, czy te porty, slamy, nieszufl. to emanacje obozów koncentracyjnych?
Samoadoracje, laudacje, slamy… Niech to się toczy swoim życiem. To jest część natury. Czy zadowala cię na ten przykład estetyczne funkcjonowanie, powiedzmy, twojej kiszki stolcowej, żebyś miał zaraz wytoczyć proces naturze, że dźwięki jakie wydobywa są nie takie? Nie.
I tak samo jest z tą ludzką aurą poetycką. Nie sobie trwa. Alleluja i do przodu.
23 maja, 2009 o 14:16
ale jako marek trojanowski mam wybór: czy spędzić pół roku w sądzie za to, że przespałem się z cycatą blondyną z zajbistym tyłkiem w gruszką, która okazała się być 14-latką, czy te same pół roku przepierdzieć przed obliczem samiutkiej temidy za to, że nielegalnie kopiowałem i udostępniałem innym dzieła polskiej poezji współczesnej.
jak uważasz, co wybiorę?
23 maja, 2009 o 14:37
O ile cie znam, wybierzesz pierwsze, aby dowiedzieć się w sądzie, że dostaniesz za seks z nieletnią 6 lat odsiadki, a w więzieniu się dowiesz, że mogłeś kopiować tomiki ile tylko zechcesz, a w tomiku M. Mosiewicz wydanym w 20014 r. , który Ewa B. prześle ci do więzienia w paczce dowiesz się, że to, co wybrałeś w maju 2009, nie było wyborem, tylko koniecznością przed którą postawił cię jakiś internauta Bukowski.
I tak zostaniesz w więzieniu polskim Borgesem
A co do rozwiązania dylematu:
Napisz ( lub symuluj pisanie ) recenzję, w której zawrzesz 3/4 wierszy z tomiku. I po sprawie.
23 maja, 2009 o 15:17
1 tomik = ok. 50 tekstów. każdy mój tekst o tomiku, to ok. 3 strony tekstu A4, bez interlinii, 12 TNR.
gdybym chciał zacytować chociaż 1/2 tekstów z tomiku, to wówczas musiałbym pisać nie 3 ale min. 10 stron.
jest też inny sposób. podejrzewam, że każdy z polskich poetów ma adres e-mail. można spróbować napisać do każdego z poetów i poprosić o tomik w pdf, jako załącznik. ciekawe czy przyślą.
23 maja, 2009 o 15:31
Obawiam się, że ten panie z nieszufl. zasypia cię plikami pdf, ale dopiero pod mikroskopem zobaczysz w kartkach zarazki czarnej ospy i świńskiej grypy.
Co to za świat? W sieci jest kompletne „Opium” Jeana Cocteau, haszysz Baudelaire`a, zaraz u mnie będzie Picasso Stein, Arek ze „Sztuki literackiej” daje wspaniałe duże fragmenty tekstów, blogi livejournalowe nie uznają żadnych copyrightów i dlatego tak się rozwijają, a u nas nie można przeczytać połowy wierszy z z”Salsy”? Coś tu nie gra.
23 maja, 2009 o 15:47
Juz ci mówiłem, te polskie tomiczki, to najcenniejsze skarby ducha tego narodu. to tak niebywalle szlachetny i rzadki kruszec, tak delikatna materia metafizyczna, że obcowanie z nią nie jest przywilejem lecz w pierwszym rzędzie zaszczytem.
cóz to jest Opium, haszysz, cóż to jest cała biblioteka tekstów klasycznych perseusza? w porównaniu z tak unikalnym dziełem jak Cosinus salsa nie tylko Iliada traci rację bytu, ale duch Mickiewicza, Słowackiego, Norwida materializuje się, by przyklęknąć na prawe kolanko przed owym dziełem i aby móc otrzec się o autorkę, która latami dojrzewała, latami myślała, latami startowała w konkursach i która lata spędzała jako wiecznie nominowana do nagrody głównej, by wreszcie być nominowaną do 3 nagród: silesius/Gdynia / Nike.
Silesius już odpadł, teraz odpadnie Gdynia i Nike też pójdzie się walić.
W ten oto sposób na twoich, moich – na naszych oczach rodzi się wielki mit środowiskowy: Wiecznie Niedocenionej Ale Najlepszej z Najlepszych Poetek, Poetki o Najsilniejszym Głosie, Poetki z Literackiej Kategorii Superciężkiej,Poetki Założycielki, Poetki Troszczącej Się O Dobra Narodowe, Poetki Dobrej Rady – Wielkiej Mądrej Wspaniałej Moniki Mosiewicz.
teraz pewnie rozumiesz dlaczego owo dzieło jest takie rare. Wyobraź sobie jakich profitów oczekuje autorka z wydawcą
23 maja, 2009 o 16:51
Eeee, demonizujesz. Nie można być wiecznie nominowanym do nagrody która ma 3 czy 10 lat.
Chyba od dawna jest już po splendorze nagród, nawet po Noblu. Jak cudownie i bez kokieterii powiedział w Dzienniku Clezio: „Od Nobla wolałby dostać nagrodę francuską, bo to ci, z którymi wiąże mnie język, powinni mnie docenić”. Absolutna prawda.
Język wyznacza sens wspólnoty i wartości, nie instytucja akademii szwedzkiej.
Dlatego nawet przeciętny pisarz francuski pisze jeszcze dobrze nawet 50 lat po swojej literackiej śmierci ( można czytać powieści Moranda, i Montherlanda, nikomu nie zaszkodzą), gdy noblista dziś jest nieczytany rok po otrzymaniu nagrody. Takie czasy.
Byłem wczoraj w antykwariacie w B. Facet skupuje po 50 gr. archiwalne Twórczości, gdzie jest Różewicz, Herbert, Mandelsztam, i drży, aby sprzedać 2 egz. Tu jesteśmy. Małże dryfujące na tratwie ku nicości.
24 maja, 2009 o 6:42
Ewo, Gdynia oprócz konkursu z nagrodami trzy razy po pięćdziesiąt tysięcy złotych dla laureatów, organizuje także konkurs recenzencki. Wystarczy wysłać do 10 czerwca recenzję dowolnej nominowanej książki (do trzech stron maszynopisu) na adres: nlgdynia@ambermedia.com.pl z dopiskiem „konkurs recenzencki NLG” i można zostać zaproszonym na główną imprezę na Darze Pomorza, można poocierać się o laureatów, wypić i zjeść za darmochę. A osoba, której recenzja powali na kolana, dostanie wszystkie nominowane dzieła w prezencie. Ależ moje miasto rodzinne stara się.
Marek już dzisiaj może myśleć o sałatkach, wędzonych łososiach i podróży nad morze, wszak napisał tekst o „Cosinus salsie” Moniki Mosiewicz. Tylko zostaje jeden drobiazg, powinien tekst wysłać pod podany przeze mnie adres.
Ewo, przeczytałam tekst Adama Wiedemanna w Twórczości. Narrator to gnuśny, nudzący się kilkanaście godzin na dobę bohater z zabitej prowincji, mający nocami problem alkoholowy i mitoman seksualny. A na dodatek zalatuje od niego dulszczyzną. Taki z niego skapcaniały snujący się w utartych koleinach bohater. Adam Wiedemann nudne, powtarzające się opisy z pamiętnika spod poduszki, postawił na piedestał. Jeżeli to miała być prowokacja literacka to nie udała się. Zbyt zalatuje dulszczyzną.
ps
Ewo, wydałaś kasę na zakup „Cosinus salsy”, pisz i wysyłaj tekst na konkurs recenzencki. Według mnie możesz dołączyć także fotkę psa i tła z czarnymi paskami. Prezydent Gdyni jest doktorem prawa. Na pewno doceni czerń na twarzach. Masz nagrodę murowaną w kieszeni. Wystarczy podpisać zdjęcie” znajdź pośród szczegółów nominantkę”
24 maja, 2009 o 7:57
> Roman Knap
Myślę Panie Romanie, że tylko jednak na tym tutaj blogu jest Pan na bieżąco.
Widzę jednak, że Marek chcąc być na bieżąco nie tylko z poezją ale i tymi, których ona tak cholernie interesuje, czyli wchodzącymi na ten blog i z nimi rozmawia, traci powoli ostrość i bezkompromisowość będąc zupełnie skołowanym różnorodnością wchodzących tu postaw, potrzeb, płci i wieku.
> bukowski
Zupełnie Leszku nie zrozumiałeś, co się wydarzyło na moim blogu w czase tej czasochłonnej i potrzebnej być może jedynie autorowi książki, dyskusji z Jackiem Dehnelem. Świadczy tu Twoja o tym tutaj wypowiedz:
Kiedy Dehnel podyktował prawidłowe odczytanie partytury swego dzieł na blogu Ewy, kierowało nim to samo pragnienie.
Jeśli jesteś tak skąpy i nie wydałeś tych czterdziestu pięciu złotych i nie oddałeś kilkunastu godzin życia na przeczytanie powieści Jacka Dehnela, jak możesz wypisywać coś takiego?
Jedynym pragnieniem Jacka Dehnela, który przełknął nawet to, że się musi tak poniżyć i wejść na jakiś bazarek było zdeprecjonowanie totalnego mego złego odczytania przeze mnie nie tylko jego dzieła, ale wszystkich dzieł, jakie się na świecie pojawiły i pojawią. Nie uszanował tego, że ja mam prawo do takiej jak odczytałam interpretacji i przekręcenia jak chcę tytułu jego książki, ponieważ piszę tekst artystyczny o książce, a nie fachową, literaturoznawczą recenzję.
Astronomiczna głupota Jacka Dehnela wmawiania Don Kichotowi, że wiatraki nie są rycerzami była przedmiotem tej jałowej i mylącej (celowo) dyskusji na moim blogu.
Nigdy na swoim blogu Marek Trojanowski nie zrobił takiej rzeczy z autorami czytanych przez siebie tomików, jak zrobił to z drwiną i pogardą Jacek Dehnel z moim odczytaniem jego książki na moim blogu.
I jeśli wszedłeś tu Leszku tylko po to, by zdeprecjonować nasze tu niemal roczne, bardzo uczciwe, pracowite, kosztowne (niektóre tomiki kupujemy), obcowanie z najnowszą poezją wydrukowaną i nagradzaną insynuując, że zajmujemy się tylko sprawami wokół poezji, slamami, nagrodami, a nie nią samą, to jest to z Twojej strony bardzo niesprawiedliwe.
Nie można dzieła artystycznego Leni Riefenstahl analizować i oceniać bez epoki, w której żyła i dla kogo tworzyła. Podobnie o dzisiejszej poezji nie da się mówić bez innych uwarunkowań, też między innymi bez odczytania dziennika Adama Wiedemanna PRAWDA .
24 maja, 2009 o 8:11
> Iza
Ha, ha, ha! Wyślę recenzję Balzakiana Jacka Dehnela z komentarzami, ale to chyba nie to miasto! Nie mam pojęcia już kto, gdzie i w czym staruje. Wiesz, że nie znoszę sportu w każdej postaci
O Salsie nie mogę, bo mam zakaz od autorki, nie chcę mieć znowu jakiś gróźb sądem.
Źle odczytałaś Dziennik Wiedemanna spłycając i lekceważąc jego wagę. A tam jest najczystsza PRAWDA.
Napisałabym sama o tym notkę, kim jest dzisiaj czołowy polski artysta, ale już teraz nie zdążę.
24 maja, 2009 o 9:18
Życie grupy trzmającej poetycką władzę nie zmienia się od lat. Zmieniają się tylko w grupie nazwiska.
Chałturzenie na poezji ma od dawna te same cechy. Adam Wiedemann opisał funkcjonowanie grupy, ale nie ma w tym nic odkrywczego. Spadłabym z krzesła razem z lapotem ze zdziwienia, gdybym przeczytała w „Prawdzie”, że poeci w jury przez trzy godziny rozprawiali i pochylali się nad wierszem wysłanym na konkurs, że pokłócili się o wybór laureata tak, że obrażeni są na siebie do teraz. Nie ma na to czasu, ani chęci. Czeka na powrót do domu autobus, pociąg, albo czeka impreza pokonkursowa z akolitami.
Ewo ciekawe czy ktoś inny jeszcze oprócz nas, kłócił się czy w „Pensum” jest ślad Boga, czy go nie ma. O wierszach się nie rozmawia. Poezję się zapija.
24 maja, 2009 o 9:46
Marku, a ja nie byłbym taki pewny, że Monika Mosiewicz nie dostanie nagrody Gdyni i Nike. Wszak to prawniczka. Na pewno więc wynajdzie na to, żeby dostać obie nagrody, jakiś paragraf!
24 maja, 2009 o 15:22
wyobrażam sobie powerdyktowy komentarz: „Już ja was pozwę! Wszystkich was pozwę! Tak was pozwę, że ja pierdolę!”
24 maja, 2009 o 16:06
-Ja Ewo nie wchodzę na blogi walczyć i deprecjonować, tylko zobaczyć, czy (jak u Sade`a) „zbrodnia przeniknęła wszystko”.
To samo z tymi, co czytają Wiedemanna, po prostu sprawdzają, czy szarża na rectum przeniknęła wszystko.
—-
Trać, trać Marku Trojanowski bezpośredniość i bezkompromisowość, mówię to poważnie. Będziesz silny przez odejmowanie.
—Wiedemann to nudziarz. Nudziarz pisze nudne prawdy. Jak facet, który nie wie, czy dzień wcześnie widział przez okno, „kaczki czy łabędzie” może zajmować się prozą?
Przypomina mi się taka anegdota z czasów Mickiewicza. Bal. Młodzieńcy stoją obok młodych dam.
– Czy widziała już pani „Fausta”?
-Nie. Ale jeżeli mi pokażecie, zawołam mamę.
Nie czytałem w całości Wiedemanna, ale jak mi pokażecie „Prawdę” i Berezę wygłaszającego laudację nike`owską, zawołam policję.
– W momencie, gdy Dehnel podyktował w pierwszym akapicie prawidłowe odmianę Balzakianów, zostawiłem czytanie „Obrony Balz.”..
Myślałem, że zła odmiana trochę mu pochrzęści między zębami. Ale on ma tylko jedno pragnienie: palinodia.
— Dzięki za „salsę”. W poniedziałek będę ją pił jak kleszcz krew ( byle tylko miała okoł. 37 stopni, bo kleszcz pije wszystko o tej temperaturze)
30 maja, 2009 o 19:40
> bukowski
Leszku, za moich czasów mówiło się: wy mi nie mówcie co partia zrobiła dla was, ale co wy zrobiliście dla partii. Więc nie pisz, czego Ty nie przeczytałeś, tylko to, co Ty zdołałeś przeczytać w przesłanym tomiku.
Znalazłeś się wśród nielicznych, którzy debiut Moniki Mosiewicz przeczytali i powinieneś być z tego dumny. Bo na wdzięczność za rozpropagowanie tomiku u autorki, jak i u Jacka Dehnela nie mam co liczyć.