Krzysztof Mrowiec, Liryki naiwne (uwaga: tu dodałem coś od siebie)

27 maja, 2010 by

.

Łukaszewicz zgarniając nagrodę za „Trójmasztowca” udowodnił, że pisanie dobrych wierszy nie jest warunkiem koniecznym wygrania konkursu literackiego. Czerpiąc ze swojego wieloletniego doświadczenia wydawcy poezji wiedział, że musi coś zrobić, by jurorzy – nawet ci, którzy dorabiają w prowincjonalnych konkursach – dostrzegli w jego tomiku coś, czego tam nie ma. Mowa oczywiście o znaczeniu w jakiejkolwiek postaci.

Miał do wyboru: albo napisze przebojowe wiersze, co nigdy nie jest sprawą łatwą, albo zaskoczy czymś jurorów. Żiri w składzie: Maliszewski, Wolny-Hamkało i Matuszkiewicz to doświadczona ekipa. W niejednym konkursie poetyckim jurorowali, w niejednej części nieoficjalnej aktywnie udział brali – każdy z jurorów miał na swoim koncie przynajmniej jeden półmisek sałatki majonezowej. Trudno takich czymś zaskoczyć. Łukaszewiczowi się jednak udało.

Wykorzystując opcję edytora tekstu sprawił, że Agnieszka Wolny-Hamkało w ekstazie zacisnęła uda i odbyła wewnętrzną podróż do dzieciństwa, przypominając sobie wszystkie szczegóły z bajki „Było sobie życie”. Karol Maliszewski zareagował podobnie – zadrżał raz, zadrżał drugi raz, spocił się a następnie ujrzał Ajudaha (cokolwiek to znaczy). Natomiast Antoni Matuszkiewicz po zapoznaniu się z dziełem Łukaszewicza do dziś nie może przestać opowiadać o „jedynej głębi wysychającego dna”.

Jaka była przyczyna takich zachowań? Jaki bodziec był w stanie wyprowadzić z równowagi tych specjalistów od poezji? Czy były to kiepskie wierszyki o przygodach Arnolifniego w tramwaju? Czy były to dołączone do wierszyków zdjęcia, które poeta zrobił w trakcie jednej z wakacyjnych wycieczek organizowanych przez PTTK? Otóż nie.

Tajemnicą sukcesu Trójmasztowca Łukaszewicza była odpowiednia edycja tekstu. Autor-Poeta i Edytor w jednej postaci używając opcji „akapit z lewej” / „akapit z prawej” powołał do życia kolejno tzw. Egzemplarze Lewoskrętne i Egzemplarze Prawoskrętne.

Jurorzy świdnickiego konkursu nigdy wcześniej nie mieli do czynienia z takim – oględnie rzecz nazywają: kuriozum wydawniczym. Dlatego postanowili dzieło wyróżnić.

Ale Jarek Łukaszewicz nie tylko zgarnął nagrodę. Jego koncepcja produkcji kuriozów edycyjnych pod płaszczem liryki doczekała się epigonów. Łukaszewicz jako autor koncepcji prawo- i lewoskrętności stał się duchowym przewodnikiem tych wszystkich, którzy nie potrafią pisać wierszy i jednocześnie są przekonani, że piszą wiersze wybitne.

Łukaszewicz wykorzystując w produkcji Trójmasztowca dwie opcje edycji tekstu: akapit z lewej oraz akapit z prawej – wysoko ustawił poprzeczkę swoim uczniom. Najbardziej pojętnym z nich okazał się Krzysztof Mrowiec, który swoje teksty w tomiku „Liryki naiwne” ułożył wykorzystując opcję „akapit wyśrodkowany”. Mamy zatem do czynienia z klasyczną historią: oto pojawia się uczeń, który dopełnia dzieło Mistrza czyniąc je doskonałym.

Tom Krzysztofa Mrowca Liryki Naiwne składa się ze 150. tekstów. Są to teksty tego rodzaju, że każda wypowiedź na ich temat będzie lepsza niż same wiersze. Oto próbka:

Usłyszałem słowa piosenki
Słowa pełne nadziei i rozterki
Słowa pełne przyjaźni i samotności
Melodia jej ucieszyła moje serce
Śpiew jej słów ożywił moje pragnienia
Dostrzegłem w niej przestrzeń
Przestrzeń, którą wypełniasz Ty

….
itp., itd

[ucieczka]

Można próbować skonfrontować ów tekst z dziełem Mistrza:

heloł wagino, dzień dobry szyjko
zmieniwszy kosmiczną wyporność
znosisz dary małżonko – powiedział
Arnolfini – „a gdzie zanosisz dary?”

….

[małżeństwo Arnolfinich, Jarek Łukaszewicz]

Ale obawiam się, że taka konfrontacja zarówno na płaszczyźnie semantycznej jak i estetycznej wypadłaby na niekorzyść dzieła Autora „Trójmasztowca”. Bo co by nie powiedzieć o tekstach Krzysztofa Mrowca z tomu Liryki naiwne, to jedno jest pewne: są one lepsze jakościowo niż wiersze Łukaszewicza – niedużo ale lepsze.

Jednak tu nie o poezje chodzi ale o kuriozalne edycje tekstów. Oto, w jaki sposób poeta Krzysztof Mrowiec nawiązał do standardów wytyczonych przez Jarka Łukaszewicza w Trójmasztowcu:
.

.
Uważny czytelnik zauważył, że dodałem tu coś od siebie.

Na zakończenie warto przybliżyć czytelnikom sylwetkę poety Krzysztofa Mrowca.

Urodził się on 25. lutego 1964 r. w Tychach. Długo się uczył aż wreszcie zdobył upragniony dyplom technika górnika. Od 21. roku życia zaczął pracować w kopalniach węgla kamiennego. Później mu się znudziło i wyjechał do Niemiec, gdzie obecnie przebywa.
Jak można wyczytać z notki na okładce: „W 2005 r. nastąpił przełom w życiu Krzysztofa”. W tym roku postanowił wszystkie swoje myśli, marzenia i wizje utrwalić w wersji nadającej się do druku. Powstało dzieło: „Liryki naiwne”.

Osobiście bardzo się cieszę natrafiając na tego typu dzieła jak „Liryki naiwne”. Nigdy nie zostaną one przeczytane przez Agnieszkę Wolny-Hamkało. Nie trafią na biurka Maliszewskiego czy Matuszkiewicza. Nie wezmą udziału w wyścigu literackich szczurów do którejś z nagród. Ale nie wydaje mi się, by Krzysztof Mrowiec odczuwał z tego powodu żal. Mało tego – nie sądzę, by autorzy tacy jak Krzysztof Mrowiec wiedzieli kto to taki Wolny-Hamkało, Maliszewski czy Matuszkiewicz.

Moja radość nie jest spowodowana sadystyczną satysfakcją rzeźnickiego sprawiania kurioza wydawniczego. Przeciwnie. Szczerzę się cieszę z tego, że istnieje jakaś siła w człowieku, która zmusza go do pisania i upublicznienia za wszelką cenę swoich wierszy. Nieważne, że te wiersze są do dupy. Ważne, że powstają i że są wydawane (w tym przypadku sumptem Autora w systemie „Fortunet”).

Jestem pewien, że tomik Krzysztofa Mrowca sprzedawany po 19,90 pln / sztuka znajdzie swoich czytelników. Ja przeczytałem – nie wszystko, ale to zawsze coś.

Kategoria: Bez kategorii | 13 komentarzy »

komentarzy 13

  1. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Czy tomik został wydany na powielaczu i stąd te rozmieszczenie wersów na stronie w taki, a nie w inny sposób?
    I dlaczego podarłeś książkę? zabrakło ci chusteczek do nosa?

  2. marek trojanowski:

    nie, ten układ wersów jest oryginalny.
    na uwagę zasługuje jedna rzecz: otóż wydawnictwo „Poligraf” (podpora systemu FORTUNET) wydało dzieło Mrowca oszczędzając na stopce wydawniczej oraz spisie treści. każda ze stron opłaconych przez poetę – a wydatek to nie jest mały, skoro 100 stron tekstu wydanego w systemie fortunet to jakieś 9500 zł – oddana została poecie. żadnych zbędnych stopek, blurbów, spisów treści. nic, tylko wiersze, wiersze, wiersze i tak 150 razy.

    z drugiej strony zastanów się: mamy w tym przypadku do czynienia z autorem, który wydaje na publikację swojego dzieła równowartość takiego Silesiusa. To jest fenomenalne. Odwrócenie ustalonego porzadku ofiacjalnego świata literackiego.
    Główne prawo:

    – Publikuję wiersze pod konkurs, dla nagrody pieniężnej w wyskości X

    uległo odwróceniu:

    – Wydaję kupę szmalu po to tylko, by publikować wiersze

  3. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    i który sposób jest według ciebie bardziej przejrzysty? gdy samemu wydaje się kasę dla potencjalnej, nieśmiertelnej sławy, czy udział w konkursach z perspektywą wieczorków poetyckich w domach kultury i gminnych bibliotekach?

  4. marek trojanowski:

    sposób:

    natycham się nie dla natchnienia samego, nie dla tych, którzy są fanami mojego natchnienia ale tylko i wyłącznie dla pieniędzy – uważam za sposób na życie. nie jestem fanem tego modus vivendi, jednak potrafię zrozumieć ludzi, którzy piszą wiersze, recenzje, notki w prasie po to tylko, by móc spłacić kredyty, kupić sobie chleb, wyjechac na wczasy.

    sposób:

    natycham się dla natchnienia. jest to stan tak bardzo fantastyczny, tak cudowny, że chciałbym się nim podzielić z innymi za wszelką cenę, którą oczywiście jestem w stanie zapłacić choćbym niedojadał, mieszkał pod chmurką, tyrał jak wół w fabryce. – ten sposób na zycie mimo wad (naiwności) oparty jest na przekonaniu, że poezja jest jakiś rodzajem daru, którym sie trzeba dzielić. dużo w tym romantyki, dużo dziecięcej wiary w krasnale (czy jestes sobie w stanie wyobrazić świat, z którego znikneły krasnale? nawet te z bajek? – ja nie)

    pierwszy sposób ma tę przewagę nad drugim, że istnieje w nim tzw. współczynnik profesjonalizmu literackiego. Literaci, którzy praktykują ten model zachowań (pisania na konkurs po to, by zdobyć pieniądze z nagród) z konieczności muszą specjalizować się w tym co robią. Wiedzą, że konkurencja jest duża (nie tylko oni chcą zdobyć nagrodę, a nagroda przecież jest jedna: nobel, nike, silesius itp.), dlatego nieustannie doskonalą swoje środki, które służą do osiągnięca celu.
    Mają do wyboru: środki formalne (wiersze, teksty) oraz nieformalne (umiejętność obciagania, dymania się w dupę, kompromisu itp.).
    Ten sposób zycia literackiego niszczy to, co autentyczne. Wiersz jest tekstem pisanym na zamówienie: czytelnika, krytyka, jurora konkursu, wydawcy. Pisany przez specjalistę, specjalizującego się z dobywaniu coraz to prestizowych wyróżnień, jest tekstem na pierwszy rzut oka bezbłędnym, któremu nie można zarzucić błędu formalnego ani tym bardziej błędów znaczeniowych. Specjalista utrzymujący się z posługiwania się jezykiem będzie posługiwał się nim prawidłowo, ponieważ od tego zależy jego przetrwanie.

    Wyobraź sobie sytuację:
    Od dzisiaj przez następnych 10 lat nikt nie zapłaci Dehnelowi ani grosza za jego pisaninki oraz występy w TV TRWAM. Jak uważasz, czy Dehnel będzie mimo to pisał? Czy będzie wydawał swoje oszczędności na to, by móc wydać kolejny odcinek Puszkinady VI (Balzakiana już była, teraz pora na Rosjan)?

    Jakoś bliższa serccu jest dla mnie opcja, którą wybrał Krzysztof Mrowiec. Ale wten styl życia nie wymaga profesjonalizmu. Tutaj mamy do czyneinia z czymś autentycznym – z wierszem pierwotnym. bez domieszek belferskich, bez ingerencji pań od polskiego, które uczyły gdzie postawić przecinek a gdzie kropkę. Nie ma tu naleciałości Sosnowszczyzny, Śietlicczyzny, Pasewiczowszczyzny itp. – tutaj czytelnik widzi bezpośrednio to, co w człowieku naiwne, proste i bezpośrednie. To sie nie musi podobać – i zwykle się nie podoba, bo który człowiek chce oglądać takie naiwności? Żaden, mimo że wszyscy ludzie razem i z osobna, to urodzeni naiwniacy.

  5. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Marku, co ciekawe omawiasz na swoim blogu już drugi tomik wydany w ten sposób, tzn. za własne pieniądze.
    „Liryki naiwne” leżą na półce w księgarniach, można je tez nabyć bez problemu w internecie.
    A co tomikiem Jakobe Mansztajna? Nagroda, nagrodą, a tomik gdzieś tam krąży w niebycie wydawniczym i zanim zostanie dodrukowany, już o innym laureacie będzie się pisać, będzie się mówić. Sława konkursowa jest ulotna, w czasach internetu jeszcze bardziej.

  6. marek trojanowski:

    iza, tomik Mansztajna „Wiedeńskie hi-fi” – ujmując rzecz potocznie – zrobił swoje. nagroda jest? jest. pieniądze zarobione? zarobione. Wystarczy.
    Mi się wydaje, że twoje podejście do literackiej produkcji wydawniczej jest przesiąknięte internetowym idealizmem. ty – przyzwyczajona do dyskusji na różnych portalach literackich, w których brałaś udział – zapewne oczekujesz, że ludzie czytają drukowane tomiki po to, by o nich dyskutować. nie oczekujesz wprawdzie, że wszystkie drukowane tomiki będą przez poetów czytane, ale przynajmniej te nagradzane.

    A rzecz ma się zupełnie inaczej:

    – Moim zdaniem literaci nie czytają produkcji literackiej swoich kolegów i koleżanek. Co więcej; uważaj, że wydawanie pieniędzy na zakup tomików jest wydatkiem zbędnym.

    Dlatego też zamiast dyskusji w obiegu pojawiają się miałkie i poprawne laurki Biedrzyckiego, Maliszewskiego, Winiarskiego i innych poprawnych, ogolonych i stosownie do okoliczności ubranych salonowców.
    Wygląda to tak, jakby wszyscy literaci skupili całą swoją uwagę na sobie, na własnej produkcji, na tym by wyprodukować teksty, które zapewnią im miejsce w jak największej ilości konkursów. Nie mają czasu by czytać sie wzajemnie, by dyskutować o tekstach, o wierszach. A jeżeli pojawiają się próby dyskusji, to zazwyczaj są to monologi, popisy w stylu: „ja umiem podać w tekście więcej uczonych nazwisk, a ja umiem podać więcej madrych literackich cytatów z poezji anglojęzycznej”

    Wracając do Mansztajna i jego „Wiedeńskiego hi-fi” oraz Krzysztofa Mrowca „Liryk naiwnych”.
    – z jednej strony masz do czynienia z klasycznym przykładem nieszufladowca, który został onegdaj odesłany do „oczytalni” i który z pokorą przyjął radę swoich bardziej profesjonalnych kolegów i koleżanek. Naczytał się Świetlickiego, Pasewicza a następnie w ich manierze napisał wierszyki. (moim zdaniem moda ten rodzaj poetyki, którą uprawie Świetlicki z Pasewiczem nie przeminie. takie wiersze zawsze będą się podobały. Są z punktu widzenia czytelnika atrakcyjniejsze od Sosnowszczyzny. Stąd taki a nie inny wybór opcji literackiej Mansztajna.)

    Ale Mansztajn nie był pierwszym, który przebył nieszufladową drogę od literackiego pucybuta do miliardera. Masz przykład Mosiewiczowej – ta nie wygrała żadnej nagrody ponieważ na poziomie „oczytalni” wybrała Sosnowszczyzne zamiast Świetlicczyzny. A żeby wiarygodnie uprawiać ten rodzaj poetyki jaką jest Sosnowszczyzna, trzeba być starym poetą, z dorobkiem. Żaden debiutant a’la Sosnowski nie tylko nie będzie wiarygodny ale co najmniej śmieszny. i o śmieszność otarła się Mosiewiczowa, kiedy to przegrała z wueską Duszana w gonitwie po nagrodę w Gdyni.

    A Mrowiec, Gryczewski i inni naiwniacy wydający dziesięciomiesięczne pobory, by wydać sto stron własnej twórczości poetyckiej prawdopodobnie proces „oczytania” zakończyli na „Panu Tadeuszu” i obowiązkowych wierszach w szkolnych podręcznikach. Są zupełnie nieprofesjonalni. Nie potrafią budować ładnych metafor, nie znają zasad interpunkcji (wydawnictwo im tego nie poprawi, bo tnie koszty). ci Autorzy to przykład surówki literackiej – posługują się pierwotną, intuicyjną poetyką. Piszą wiersze tak, jak według nich powinny wiersze wyglądać. A nie tak, jak one powinny wyglądać, by się podobały jurorom, kolegom profesjonalistom, wydawcom. Nie czytają Pasewicza, Sosnowskiego. Świetlickiego nie znają. Owszem słyszeli kiedyś w radio jak Linda śpiewa – w zasadzie: melorecytuje – „już nigdy nie będzie takiego lata”, ale nie maja pojęcia, że napisał to Świetlicki.
    Innymi słowy: w tym nieprofesjonalizmie jest coś pierwotnego, nieoczytanego, jakaś postać poetyki bez ogłady, bez kagańca oświaty. Moim zdaniem powinna powstać jakas odmiana literackiej antropologii, która powinna badać takie zjawiska jak tomik „Liryki naiwne” czy Łukasza Gryczewskiego „Małe wielkie anioły”

  7. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    `
    Marku, to o czym piszesz to wyraźny od lat podział na tradycjonalistów i twórców nowoczesnych.
    Autorzy posiłkujący się rymem, rytmem, a więc klasyczną formą wiersza budujący swoje utwory w oparciu jak piszesz o naiwną lirykę, uważani są za skansen.
    Ale czy to znaczy, że nie mają prawa pisać i wydawać swoich dzieł? jeżeli robią to za swoje pieniądze? uważam, że jak najbardziej mogą, ponieważ piszą to „co im w duszy gra” i czują, że muszą się tą grą podzielić. Poza tym swój tomik mogą podarować rodzinie, znajomym jako prezent pod choinkę. Sami więc siebie promują.
    Czym więc różnią się od poetów nowoczesnych? tylko brakiem zainteresowania krytyków i urzędników poezji? a jeżeli już wzbudzają ciekawość to wyłącznie w stylu akcji na nieszufli: rodzina Grzeszczyków.
    I jaka jest różnica między naiwną liryką zapatrzoną w przeszłość, a kosmicznie rozmytą semantyczną zawartością utworów poetów z oficjalnego, towarzyskiego obiegu, posługujących się zestawami wymiennych słów bez indywidualnego, niepowtarzalnego własnego śladu?
    Marku, czy za kilkadziesiąt lat nowi urzędowi znawcy poezji nie orzekną, że wiersze z początku XXI wieku to nic innego niż ciągle naprawiany ten sam samochód w warsztacie blacharskim, w którym części zamienne nie są oryginalne, tylko to tandetne podróby zagrażające bezpieczeństwu czytelnika?
    Dlatego lepiej nie ryzykować nim jazdy.

    Dlaczego o tym piszę?
    Przypomniała mi się nagonka Józefa Kraszewskiego na Trylogię Sienkiewicza. Kraszewski zmieszał z błotem powieść o miłości i rycerzach niekoniecznie małych.
    Zresztą Witold Gombrowicz także o pisarstwie Sienkiewicza wyrażał się bardzo krytycznie. Nazwał pisarza kucharzem gotującym zupę z samych blasków.
    Do tej pory ciągnie się spór, która powieść polskiego noblisty to kicz, a która jest arcydziełem i czy nagroda nie była na wyrost.
    Na przykład Stanisław Lem zakochany w Trylogii, napisał, że Quo vadis to kicz i zgadza się w tej materii z francuskimi kolegami.
    Mogłabym godzinami pisać o tym jak zmieniały się opinie tzw prominentnych osób o dziełach przez lata.

    Co jest więc dla twórcy istotne? według mnie, czy jego utwory niezależnie od negatywnych opinii są czytane, oglądane.
    Ed Wood jest najlepszym tego dowodem. Nazwany został przez krytyków „najgorszym reżyserem filmowym wszech czasów”
    Po kilkudziesięciu latach po jego śmierci organizowane są przeglądy jego filmów, a wielbiciele jego talentu uważają, że Wood jest wielki, ponieważ łamie wszystkie reguły i nie daje się zaszufladkować.
    Reżyser został zrehabilitowany nie przez krytyków, ale przez ludzi oglądających filmy, którzy zdecydowali, że Ed Wood stał się postacią kultową i teraz kręci się o nim filmy.

  8. Leoncio i jego sitwa:

    Iza, przykład z Sienkiewiczem byłby bardziej dla mnie do przyjęcia, gdybyś podała, z kim go zestawiasz z mu współczesnych. Tak jak zestawiłaś „naiwną lirykę zapatrzoną w przeszłość z „kosmicznie rozmytą semantyczną zawartością utworów poetów z oficjalnego, towarzyskiego obiegu, posługujących się zestawami wymiennych słów bez indywidualnego, niepowtarzalnego własnego śladu” ((gdzie indziej uogólniłaś, że to podział na podział na tradycjonalistów i twórców nowoczesnych – co mi sie nie do końca zgadza, bo tradycjonalista (korzystający z tradycyjnych form) nie musi być naiwny czy zapatrzony w przeszłość)).
    Zestawienie Sienkiewicza z Prusem ( ja pomyślałam o Prusie) nie działałoby na tej samej zasadzie, co Twoje: liryki naiwnej i tej rozmytej, z oficjalnego obiegu…

  9. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Leoncio, wczoraj rano śpieszyłam się i dlatego wpis o Henryku Sienkiewiczu jest zrozumiały niestety tylko dla mnie.
    Przywołałam pisarza po to aby na jego przykładzie udowodnić jak subiektywne były i są sądy na temat czyjejś twórczości i że nie można opierać się wyłącznie na opiniach innych osób, nawet tzw autorytetów i najbliższej rodziny. Najważniejszy jest osobisty odbiór i jego skutki. Opiszę to na moim przykładzie.
    O Henryku Sienkiewiczu pisałam na maturze, wybrałam wolny temat o pisarzu który wpłynął na moje życie.
    Ale w jaki sposób on wszedł w mój świat!
    Mama wielbicielka opalania się, czytała mi Trylogię na plaży, gdy miałam kilka lat. Znalazła sposób, abym nie oddalała się od niej. Zawsze lubiłam słuchać bajek i ona to wykorzystała.
    Zaczęła od Ogniem i mieczem, a pod koniec urlopu dotarła do Pana Wołodyjowskiego. Nie rozumiałam historii zawartych w tomach w brązowej obwolucie. Teksty Ku pokrzepieniu serc nie były mi w tym wieku potrzebne.
    Czy pięciolatka nie wolałaby posłuchać historii o Kopciuszku? Mama twierdziła, że właśnie mi czyta inną wersję bajek dla dziewczynek.

    Później sama przeczytałam W pustyni i w puszczy, Quo vadis, Krzyżaków. Powieści jak powieści. Janka Muzykanta uważałam za przygłupa, nie potrafiłam mu współczuć.
    Wolałam w wieku nastu lat czytać Waltera Scotta. Ale fakt, wybierałam najczęściej książki historyczne autorów z wykopalisk.
    Przez wiele lat nie mogłam zrozumieć, dlaczego akurat Trylogię postanowiła mi przybliżyć mama, zamiast innych książek. Dopiero później dowiedziałam się jaki magiczny wpływ miał pisarz na kobiety o romantycznej naturze. Wynika z tego, że mama była pod wpływem tej magicznej mocy autora Trylogii.
    Sienkiewicz mnie nie zainteresował, aż do dnia gdy przeczytałam jego nowele amerykańskie.

    Czy opinie innych osób były w stanie zmienić moje nastawienie do twórczości Henryka Sienkiewicza? Uważałam, że nie.
    Ale teraz po kilkunastu latach łapię się na myśli, że mama wdrukowała mi w dzieciństwie mit wielkiej Polski posiłkując się Trylogią. Dlatego pewnie zbieram starodruki z Polską od morza do morza i wieszam je na ścianach w domu, zamiast obrazów.
    Sienkiewicz wtargnął w dzieciństwie do mojego życia i nadal podstępnie w nim tkwi, pomimo mojej awersji do jego popularnych do dzisiaj powieści.
    Dygresję o Henryku Sienkiewiczu i jego wpływie na słuchacza i czytelnika dedykuję krytykom.

    ps
    Leoncio, Lalka Prusa to dla mnie wybitna powieść, ale o Prusie innym razem.

  10. po morzu burza hula:

    „Farewell, miss Iza, farewell!”
    Iza ujawniłaś się,jesteś romantyczką po mamusi:-))))))
    Lalka to powieść o tym, że znajomość języków obcych powoduje kłopoty. Zrymowałem hehehe

  11. Leoncio i jego sitwa:

    Iza, mam podobnie, chociaż nie zawsze wynika to u mnie z pośpiechu. Często nie udaje mi się płynnie przejść z gadania do siebie do gadania do kogoś i zapisuję jedynie fragment z tego, co pomyślę.
    Teraz łatwiej zrozumieć mi powód przywołania Sienkiewicza. Wcześniej brnęłam w kryteria mniej związane z poetyką odbioru, próbując zrozumieć zestawienie i przykłady, którymi się posłużyłaś. Zabrnęłam do Lorki, który dla mnie w sposób przekonujący balansuje między tym, co przyswajalne dla większości(bez rozmyć) i tym, co indywidualne, przełamane, nieprzylegające gładko do sprawdzonego schematu.

    p.s. U mnie w domu było niewiele książek, cały Mickiewicz, Słowackiego Balladyna, cały Prus i Martin Eden Londona. Nikt mnie do ich czytania nie zachęcał, nie objaśniał pozycji. Czytałam bez uprzedzeń, Prusa, Słowackiego i Londona z przejęciem, Mickiewicza bez entuzjazmu, i tak, coś z tego pierwszego czytania zostaje. Lalka jest mi szczególnie bliska.

  12. marek trojanowski:

    u mnie w domu trudno było znaleźć chleb, o książkach mowy nie było. jak już znaleźliśmy kawałek chleba, to polewaliśmy go wodą i posypywaliśmy cukrem. cukru było pod dostatkiem, bo w PRL-u ojciec pędził bimber. Jest alkoholikiem. To znaczy – był alkoholikiem. Zmarł 11 lat temu. Zamarzł na dworze. To była grudniowa i bardzo mroźna noc.

    A my – ja i ośmioro rodzeństwa – staraliśmy się przeżyć każdy kolejny dzień. Najstarsza siostra – Karolina – którą lubiłem podglądać, kiedy ta chodziła do talety (toaletę mieliśmy na dworze, zbitą z desek. Dechy się zeschły i porobiły się wielkie szpary. wszystko było widać) wiedziała o mojej słabości. któregoś razu zabrała ze sobą książkę. Pamiętam jak dzis ten obraz: siostra po skończonej defekacji wyrwała z ksiązki kilka kartek, spoglądając zalotnie w szparę w drzwiach, tom gdzie było moje oko, zaczęła je miętosić w dłoniach. kartka po kartce. zgniatała i rozwijała, zgniatała i rozwijała. Byłem przerażony. jako dziecko uczono mnie, że nie wolno niszczyć ksiażek. a sistra wyrwała właśnie z jednej z nich kilka stron i je niszczyła. nieodwracalnie niszczyła.
    nie wiem co mnie podkusiło. otwarłem drzwi z impetem – by jej przeszkodzić w niszczeniu książki, by wiedziała, że ja to widzę.. karolina udała, że jest zaskoczona. krzyknęła:

    – Wynocha! nie widzisz, że sram!

    i kiedy zawstydzony chciałem wyjśc ona złapała mnie mocno za rękę. Bez słowa odwróciła się do mnie plecami. zobaczyłem jej pupę. była blada i pamiętam, że miała dużo czerwonych małych pryszczy. drugi raz takie widziałem u niemowlaka z odparzonym od kału odbytem.
    Bez słowa nachyliła się, wypinają się do mnie. stanęła w delikatnym rozkroku. oparłszy głowę na desce klozetowej spoglądała na mnie. chciała sprawdzić co zrobię. a ja zamiast uciekać gapiłem się. byłem przerażony i jednocześnie zafascynowany. widziałem jej brudny odbyt i widziałem, że czymś się różni ode mnie – nie miała penisa. moje studia anatomiczne przerwał jej szept. rozchylając obiema dłońmi pośladki powiedziała:
    – Powąchaj. Jak powąchasz, to ja powącham twój tyłek.

    Pamiętam, że wówczas zapomniałem o książce, o miętolonych kartkach. Pamiętam, że to były „Nowe Drogi” wydawane na bardzo dobrej jakości papierze, który nie nadawał się do podeciarnia dupy ani po podpałkę. bardzo trudno się palił. ale wówczas to było nieistotne.

  13. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    Marku, to już z górki gawędziarskiej. Wystarczy, że w punktach napiszesz jakie książki łączą ciebie z pozostałą siódemką rodzeństwa.
    Górnolotnie napiszę, że w każdym wieku na naszej drodze pojawiają się książki stanowiące drzwi do innego świata, ale powinny przyjść w odpowiednim czasie, a nie przed lub po.
    Do ciebie w wychodku przyszła pezetpeerowska propaganda wydana na luksusowym papierze zamiast Kubusia Puchatka w miękkiej okładce. Zostałeś pochłonięty przez ponury pysk nicości. I tym efektownym cytatem z Herberta o socjalizmie , kończę swoje dywagacje o książkach z dzieciństwa.

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?