Krzysztof Jaworski, Drżące przyjemności. Najnowsza Historia Polski (1988-2008)

29 czerwca, 2009 by

.
Wydawnictwo, specjalizujące się w robieniu czegoś z niczego Biuro Literackie w 2008 r., wydało wierszyki Krzysztofa Jaworskiego. Żeby było ciekawiej umieszczone w tomie Drżące przyjemności teksty powstawały między 1988 a 2008 rokiem. Przedział dwudziestu lat w tym przypadku to: upadek bloku sowieckiego, demolka muru berlińskiego, to pałowanie opozycji, to okrągły stół, to Lech Wałęsa, to rewolucja technologiczna, to wojna w Iraku i żeby się nie rozdrabniać: to globalny triumf demokracji rozumianej po amerykańsku.

Takiego materiału empirycznego, takich wstrząsów świadomościowych nie dostarczyła żadna epoka żadnemu do tej pory poecie (może za wyjątkiem: Miłosza, Herberta, etc., etc.). Krzysztof Jaworski żyjąc i tworząc w latach 1988-2008 – dostał od losu unikalny dar: duszę poety w trudnych czasach.

Tutaj nie można niczego zepsuć. Odpowiednia wrażliwość + sterta papieru + coś do pisania = dzieła nagradzane Noblami we wszystkich kategoriach. Nie można zepsuć. Nie można. No właśnie, nie można.

Trudno na podstawie Drżących przyjemności zrekonstruować ewolucję wrażliwości Krzysztofa Jaworskiego. Teksty ułożne zostały niechronologicznie. Raz jest wiersz z 1991 r., a raz z grudnia 1988 r.. Czytelnik musi się natrudzić by zrekonstruować wysiłek estetyczny poety, który przeżywa na wszystkich płaszczyznach zmianę ustrojową. Jednak mimo utrudnień warto spróbować prześledzić drogę poety od roku 1988 do 2008.

Jest rok 1988. Ostatni funkcjonariusz ORMO zakopuje głęboko w ogródku gumową pałkę, odznakę i pas. Wszyscy w kraju wiedzą, kto to taki jest Lech Wałęsa i każdy chce należeć do SOLIDARNOŚCI.
Poeta Jaworski nie pozostaje obojętny na te okoliczności. Pogrążony w szale twórczym, jednocząc się ze wszystkimi internowanymi, odczuwają synaptycznie rozterki ormowca pisze:

masz fatalne imię do wiersza powiedziałem
przynajmniej ściągnij sweter żeby coś się działo
i jakoś ruszymy z tą fabułą najważniejsze
to dobrze zacząć a ja z reguły zaczynam
dobrze z oczu rąk i ust jestem
naprawdę bardzo podobny
do matki ale z daleka i tak wyglądam
jak ojciec wiem sporo o śmierci ale nic zgoła
o rozebranych kobietach ja nie piszę wierszy
dziecino ja je rodzę

[Ubywanie]

Poeta świadomy reżimowych zagrożeń ukrył przed szalejącą cenzurą, która posłuszna tajnej dyrektywie Kiszczaka tłumiła rewolucję intelektualną w zarodku, przekaz. Dzisiaj wiemy, że pod pojęciem wiersza poeci tamtego okresu przemycali do obiegu intelektualnego kategorię władzy. Poeta pisząc słowo: wiersz pisał o władzy. Cenzorzy nawet gdy wiedzieli o tym przemytniczym procederze, nie ingerowali, chociaż tekst po odszyfrowaniu mógł być zgubny dla ideologii panowania klasy robotniczej. W tym przypadku:

masz fatalne imię do władzy powiedziałem
przynajmniej ściągnij sweter żeby coś się działo
i jakoś ruszymy …

W tym tekście Jaworskiego jest wszystko to, o czym mógł zamarzyć opozycjonista. Od bezczelnej krytyki władzy (jeszcze w latach 50. za tekst: masz fatalne imię do władzy powiedziałem poeta zostałby stracony), przez poruszenie kwestii gospodarczych (udane dzięki wykorzystaniu partykuły przynajmniej nawiązanie do kryzysu odzieżowego z lat 70.), do optymistycznej odezwy do udręczonej od komunistycznego jarzma części narodu: i jakoś ruszymy.

W świecie tętniącej wolności i swobód trudno jest sobie wyobrazić skutki oddziaływania tego tekstu. Wiersz Jaworskiego Ubywanie adresowany był do wszystkich ubeków (konsonans między ubywaniem a ubecją pozwala ściśle określić adresatów odezwy poety oraz zrekonstruować przesłanie jako: Ubywaj Ubeku), do działaczy, do pierwszych sekretarzy. Był poetycką krytyką czasu. Ale był też pocieszeniem. Dodawał otuchy jakoś ruszymy.

1990 r. Wałęsa przeskoczył wszystko, co miał do przeskoczenia. Ubecy posłuszni nakazowi poety ubyli. W kraju zrobiło się bardzo amerykańsko. Amerykańsko zrobiło się także w tekstach Jaworskiego. Zaczyna pisać teksty długie jak Przeminęło z wiatrem. Jeden z nich: Shelley tonący zaczyna się tak:

Shelley, jak kot, wypada za burtę.
To tylko szkic. Spróbujcie sobie wyobrazić.
Spróbujcie wczuć się w sytuację. Albo:

A kończy tak:

Skąd ty na to wszystko bierzesz czas, Shelley? – dziwi się
Mary i marszczy nos.
Och – mówi Shelley i marszczy nos – zawsze miałem go mnóstwo.
Twarz w mydlinach, największe serce na świecie.
Życie wymyka mu się z rąk. Jak mydło.
Wreszcie!

Między początkiem a końcem opowieści o Shelleyu jest kilka stron tekstu, w którym mowa jest o Baskervillach, o Miltonie, a oś akcji to pogawędka Mary z Mary.

Przyznać należy, że poeta umiejętnie wpisał się w nurt przesiąkania poetyckiego zachodem. Onegdaj przesiąkano wschodem: Majakowskim itp., po 90 przesiąkać wypada tradycją literacką z zachodu.

W 1994 r. społeczeństwo polskie wybrało się zbiorowo na bezrobocie. Bieda aż piszczy. Większość nawet ma nadzieję, że wrócą stare dobre czasy. SLD notuje wzrost popularności. Dawni towarzysze wracają do łask. Praca staje się towarem rzadkim. A najwięcej szczęścia mają ci, którzy jeżdżą na fuchy do Niemiec. Zarbiają marki, dużo marek a to przecież w przeliczeniu na polskie stanowi w chuj złotówek. Poeta Jaworski odczuwając ból egzystencjalny z powodu braku dobrobytu, albo też w poszukiwaniu twórczego przecież bólu egzystencjalnego, który ustapił po upadku potwora komunistycznego wybrał się na roboty do reichu. Oto fragment relacji z pobytu:

Rzuciłem ziemię skąd mój ród, co do mowy
to też, ani me
ani be. Pokazali mi
muzeum, pokazali mi kościół.
Nie chodziłem pijany,
nie kradłem po sklepach.
Wszyscy tam mieli mnie chyba
za chorego umysłowo?
To bardzo piękny kraj, może
i dorobiłbym się na czyszczeniu wychodków…

[kameraden]

Nasycenie emocjonalne oraz intymny ładunek nie pozwala komentować tego tekstu, który w niektórych kręgach uznawany jest za relikwię polskiej emigracji zarobkowej.

W 1997 r. Polskę zalewa wielka woda. Są ofiary. Ale na szczęście dla kultury i duchowości narodu poeta dalej zarabia dewizy na obczyźnie – daleko od zagrożenia. Tym razem pije. W tekście z tego okresu pisze:

W dziewięćdziesiątym drugim, w siedemdziesiąte piąte
urodziny Roberta Mitchuma, a wiecie do kogo
i w jakim filmie dobierał się Robert
Mitchum!, piliśmy z Dirkiem 50 procentową
wódkę z Polski, każda okazja jest dobra, aż tu nagle
wódka się skończyła, wszystko ma swoje granice.


[Na urodziny przyjaciela]

Tęsknota za tym co polskie po tylu latach pobytu na emigracji jest zrozumiała. Na uwagę zasługuje ewolucja podmiotu lirycznego. Jego degeneracja od: nie chodziłem pijany (tekst z 1994) do: piliśmy z Dirkiem 50 procentową wódkę z polski.

Pod koniec lat 90. poeta wraca z emigracji. Pogrążony w niemocy twórczej postanowi zapisać się na jakieś fajne studia. Oczywiście wybiera filozofię. Na wstępie do filozofii przeczyta trochę z Platona, trochę z Arystotelesa. Nauczy się też, że ładne dziewczyny są wyjątkowo czułe na filozoficzne opowiastki przy piwie. Że na dźwięk słowa: egzystencjalizm, Sartre, metafizyka itp., zmieniają się w nimfomatyczne potwory ssąco-ciągnące. Poeta postanowił skanalizować w wierszach ową jakże ważną obserwację o charakterze socjologicznym. Napisał:

Platon i Arystoteles.
Takie imiona nadałem wczoraj twoim wielkim piersiom.
Niepoprawny genetyczny empirysta.
Wpycham sobie w usta Platona
i łakomie przymierzam się do Arystotelesa.
Masz pojęcie?

[Noc filozofów]

Nie można studiować filozofii nie tracąc czegoś z siebie. Koszty psychologiczne i społeczne bywają różne. Najłagodniejszym przypadkiem jest tylko niezrozumienie, najgorszym choroba psychiczna i przymusowe odizolowanie w klinice dla obłąkanych.

Ale Jaworskiemu i tym razem się poszczęściło. Jest sylwester 1999/2000. Mistycy wróżą koniec znanego nam świata. Marek Trojanowski skończył pisac pracę magisterską. A nasz poeta staje się hiperralistą. Zaczyna dostrzegać piękno tam, gdzie nikt normalny go nie dostrzega. Pisze:

Obesrane dachy pod obesranym niebem.

[Hiperrealizm świętokrzyski]

I takim pozostanie już do końca tomiku. W ostatnim tekście Drżących przyjemności filozofia i doświadczenie życiowe zmienią Krzystofa Jaworskiego w tego don Kichota, który wie, że na głowie ma dziurawą miednicę a za oręż złamaną kopię. Będzie błędnym rycerzem, który ma świadomość bezsensu trudu, który podjął w życiu. Pisząc:

W jednej skarpecie na nodze.
Ze szczoteczką do zębów w ręku.
Zamilknę.

[przewidywanie przyszłości]

odczuje ulgę, jedność z Koheletem. Bo tej ulgi potrzeba każdemu, kto przebrnie przez Drżące przyjemności.

Kategoria: Bez kategorii | 15 komentarzy »

komentarzy 15

  1. Ewa Bieńczycka:

    Bardzo słusznie, że Krzysztofa Jaworskiego pokazałeś w tym tekście wiodącym poprzez pryzmat heroicznych dziejów politycznej transformacji.
    I, ponieważ w tych tomikach, które czytamy, poezji nie ma za grosz, z zainteresowaniem śledzę, co ci Polacy robią właściwie, myślą, jak żyją. Jakie mają relacje ze swoimi partnerami i zwierzętami? Gdzie pracują, jak pozyskują (prócz oczywiście dochodowej poezji) pieniądze na codzienny chleb?
    I biorąc pod uwagę nawet szeroki margines artystycznej mistyfikacji, przewrotności i mówienia celowo nieprawdy, obraz mimo wszystko jest przerażający.

    Jaworski, pokolenie brulionu, wsławione flupami a potem rytualnym obrzucaniem się gównem w czym redaktor Robert Tekieli natychmiast zobaczył Diabła i przeszedł na ortodoksyjny mistycyzm, jest co najmniej dziwne. Jakkolwiek poeci odetną się od swojego pokolenia, tak silnie będą do niego uwiązani.
    Jaworski z dumą oświadcza, że zniszczył koturnową poezję. Jak wygląda to zniszczenie, widać na każdym kroku. Co zaczynam czytać kolejny wiersz, to nadziwić się nie mogę, jak to ta wolność artystyczna wygląda. Już nie to, że Darek Foks przesyła poecie Krzysztofowi Jaworskiemu streszczenia odcinków Stawki większej niż życie, bo w końcu oni żyli w czasach, gdy jeszcze Maciej Melecki nie zlikwidował poezji i jeszcze wszystko było poezją.
    Ale wierszy o psach to już Jaworskiemu nie odpuszczę:

    (..)a Grzesinek w Kopenhadze
    podchodził do dowolnego psa i mówił mu:
    bój się!, nie znalazł się taki, który by nie szczeknął,(…)

    [Z Kielc do Kielc]

    tu poeta jak radziecki uczony wyciąga wnioski z zachowań psów w Europie i porównuje je do Polskich:

    (…)aż tu wreszcie Grzesinek zadzwonił,
    że też będzie w sobotę, tyle że też go pies dziabnął,
    polski pies, ludzie, o co chodzi teraz z tymi psami?,
    i wtedy uświadamiam sobie, że nigdy nie nasrał na mnie
    wróbel, a Burszta nie przerywa (bo to głos Burszty,
    poznałem go po głosie)(…)

    [Z Kielc do Kielc]

    I byłaby to jakaś wartość. Poeta swoim precyzyjnym aparatem poznawczym przenosi te socjologiczne spostrzeżenia na szerszy, filozoficzny ogląd całego świata.
    Ale dalej:

    (…)Nikt nie chce kupić, więc
    on go trzyma w bagażniku.”
    dwuletniego bulteriera(…)

    [Wyrwany z korzeniami]

    I potem następuje opis co podmiot liryczny i właściciel psa z tym psem wyprawiają.

    W innym wierszu Jaworskiego podmiot liryczny wiersza wygłasza jednak sentencję na korzyść psa:

    (…)Pies zajmuje mniej miejsca niż koń.(…)

    [Monodram]

    Ale za to koń jest w bezwzględnej niełasce:

    (…)Konie kojarzą mi się raczej ze smrodem.
    Żadnych zachwytów.(…)

    [Wywiad z kowbojem]

    Starałam się uchwycić w tej poezji cokolwiek, co dało by mi dowód na to, że poeta Jaworski oprócz zlekceważenia świata w którym przyszło mu żyć, powiedział coś jeszcze.
    Parząc na wikipedii , na CV poety, na jego niesłychaną zapobiegliwość życiową, na skuteczność i przedsiębiorczość, na dzielność promowania swojej wypowiedzi w polskiej literaturze, nie mogę wprost uwierzyć, że taki ktoś może pisać takie wiersze, wiersze abnegata, nihilisty i propagatora wszystkomiwisizmu.

    Jest jak prymus, który mówi całej klasie, że po lekcjach idzie do knajpy i nic nie robi, a całymi nocami wkuwa. Ale Jaworski najprawdopodobniej, rzeczywiscie idzie do knajpy, w której są wszyscy inni poeci, i tam wspólnie wykuwają swój poetycki los.

  2. Marek Trojanowski:

    ewo, ja się dziwię temu, że takie teksty są publokowane.
    tomiczek Jaworskiego to nie jakies tam dwadzieścia – czterdziesci stroniczek, ale stokilkadziesiąt stron. to już jest wyższy koszt wydawniczy. mimo to, Burszta decyduje się na takie wydatki, wydając Drżące przyjemności. Wyobrażam sobie jak zadrażała kiesa ministra, prezydenta jakiegoś miasta, który drżącą ręką dokładał się do Drżących przyjemności.

    ale mimo to, mimo tych wibracji, drgań i konwulsji tomik Jaworskiego pozostał niezauwazony. założę się, że ta rozmowa którą prowadzimy jest jedyną pogawędką dotyczącą tego tomika. Być może sam Jaworski dyskutuje z żoną o swoich wierszach, może wprawia lubą w odpowiedni nastrój drżących z niecierpliwości ud, cytując wierszyki z Drżących przyjemności.
    Nie mam na ten temat żadnej wiedzy, pozostają mi tylko przypuszczenia. ale jezeli takie miało być przeznaczenie Drżących przyjemności, to zapewne Krzysztof Jaworski nie może się dziwić, że od 2008 r., kiedy prasę drukarską opuściły pierwsze egzemplarze tomika, żona miewa chroniczne bóle głowy tuż przed zaśnięciem.

  3. Ewa Bieńczycka:

    Dobrze, Marku, że zwróciłeś uwagę na żonę, bo to kolejny bliski, którego poetra Jaworski nie lubi. Po psach i koniach kolej jest na żonę. Utrwala, podobnie jak poeta Paweł Sarna, typ polskiej małżonki ubiegłowiecznej, megiery, Pani Twardowskiej, typ w dobie ponowoczesności anachroniczny i zapomniany, świadczący o niewyzwoleniu się poety z utrwalonego w dzieciństwie stereotypu z domu rodzinnego. W dwudziestym pierwszym wieku, kiedy można zmienić partnerkę życiową tak łatwo i nie trzeba tkwić z nią w permanentnej nienawiści.

    Poeta nie idzie śladem Stefana Chwina, który małżonkę tak kocha, że muszą być wszędzie razem, że nawet są razem na Wikipedii.
    Te dwie platońskie połówki niestety w wierszach Jaworskiego żrą się strasznie. A szkoda, bo poeta Jaworski, jak wynika z wierszy, żonę ma fajną. Jest to przynajmniej osoba, która wszelkimi sposobami chce zapobiec poezjowaniu męża, nawet uciekając się do trybunału sprawiedliwości:

    „(…) Żona mówi, że jak jeszcze raz wspomnę o niej w wierszu,
    to mnie poda do sądu.(…)”

    [Łaska scenarzysty]

    W PRLu dowcipy o żonach i milicjantach, to były dowcipy podstawowe. Pierwsze drukowały gazety oficjalne, drugie podziemna bibuła.
    Widać poeta Jaworski za dużo w PRLu czytał gazet oficjalnych:

    (…)Tego uczyła wojna, przepuklina, podręczniki
    szkolne, hemoroidy, sklerotyczna żona
    z zamiłowaniem do tycia,(…)

    [Dziękujmy losowi]

    i dalej, podmiot liryczny jest jak najgorszego zdania o swojej żonie:

    (…)Moja żona jest jak Buster Keaton, trudno
    ją do czegoś porównać kiedy się nie uśmiecha. Kiedy
    śpi, zabiera swoje małe, skrzydlate ramiona i wypadają
    jej włosy.(…)

    [Dziękujmy losowi]

    skarży się na swoją żonę jak każdy Polak:

    (…)Żona dała mu opierdol
    za te kilka marnych groszy,
    na które zapracował.(…)

    [Egocentryzm, sentymentalizm,
    melancholia]

    Ale nie tylko podmiot liryczny. Po swoich żonach równo jadą, nie tylko podmiot liryczny, ale sam autor:

    (…)Tak przynajmniej twierdzi jego żona, kiedy opowiada o tym,
    co mówią o Jaworskim jej koleżanki.(…)

    (…)co zwykle mówi o Jaworskim jego żona: Kawał skurwysyna,
    nietolerancyjny, pozbawiony wszelkich uczuć, oprócz
    nienawiści”. Chyba go nie lubi.(…)”

    [Pamięci Krzysztofa Jaworskiego]

    Krzysztof Jaworski, jak wynika z tych wierszy, nie chce, by go czytała jego żona.
    Zdaje się, że masz Marku rację (oprócz oczywiście naszego ulubionego krytyka Jakuba Winiarskiego) się nim nikt nie interesuje. Tylko my:

    „(…)To wina żony, tyle razy jej mówiłem,
    żeby zwracała uwagę na kolory.)
    Chyba Ci nie przeszkadza, że mam żonę?
    (Jak ona to przeczyta to mnie zabije.)(…)”

    [Homage to Maria Konopnicka]

  4. Ewa Bieńczycka:

    I jeszcze jedno.
    Ostatnio na skrzynkę w mailu dostałam taką wiadomość od poety, który jest czytelnikiem tego i mojego bloga, który pisze, że nawet jak mu się coś w nich podoba to i tak nie będzie mnie komplementował, ponieważ komplementuje tylko swoją żonę (nawet nie wiem, czy żona pisze).
    Nie wiem, kto zawinił, że nawet u inteligentnych chłopaków wykształconych na literaturze w mózgu powstaje coś podobnego.

    Ja tam nie wymagam od poezji żadnej edukacji ani moralizatorstwa. Ale inaczej się czyta Hitlera, który zabija w Mein Kampf, a inaczej Bursę, który zabija w swoim utworze ciotkę.
    Wola sądzenia jest podstawowym prawem człowieka. Ktoś kto czytał przed wojną Hitlera przecież wiedział, z kim ma do czynienia. Ktoś, kto czyta dzisiejszą poezję, wie, co czyta, nawet jak będzie obwarowana tysiącem dystansujących, prześmiewczych znaków i literackich sygnałów.
    Ja tej poezji się po prostu boję.

  5. marek trojanowski:

    Zazdroszczę ci ewo, ja na skrzynkę nie dostaję żadnych maili od poetów, nawet anonimowych.

    piszą do mnie chętnie z różnych sklepów oferując viagrę, procac itp. kiedys byłem nawet zainteresowany, bo chciałem spróbować viagry, a ceny tego specyfiku w polsce były kosmincze.

    założyłem lewe konto majlowe na niemieckim portalu i wysłałem zapytanie do sklepu internetowego, od którego wcześniej na legalne konto dostałem newsa o promocyjnej cenie niebieskiej, romboidalnej tabletki. sklep potwierdził cenę, ja zamówiłem 10 sztuk.

    wpłaciłem 10 euro przelewem – i miałem niemal pewnośc, że forse straciłem. a tu nagle po 3 tygodniach (to była paczka z USA) listonosz przynosi małą, estetycznie opakowaną paczuszkę.

    dostałem te tableteczki. spróbowałem jeszcze tamtego wieczoru.

    było tak: połknąłem 1 sztukę. popiłem wodą i rozsiadłem się wygodnie w fotelu. oczywiście bez gaci – na golasa.
    pocę się – bo to było lato, a tapicerka fotela była z czarnej dermy, miejscami popękanej. od czasu do czasu przechylam się na boki, by odkleić od siedziska posladki o dotlenić skórę. oczywiście cały czas spogladam na penisa. spogladam, spoglądam ale nic sie nie dzieje. nawet od samego patrzenia nic sie nie dzieje. jebany: ani drgnie!

    myslę sobie: kawał chłopa jestem, muszę przyjąć większą dawkę. wciągam zatem trzy kolejne tablety jednoczesnie. popijam wodą. siedzę i patrzę.
    no i stanął. stanął i stał. godzinę, dwie, trzy, cztery i tak od 20. z groszami do trzeciej nad ranem. przezyłem najgorszą noc w zyciu i dlatego więcej zakupów przez internet nie robię

  6. Ewa Bieńczycka:

    To i tak masz Marku szczęście, że ten eksperyment przeżyłeś i że przeszło, bo mogło zostać.
    Ja na skrzynkę i na blog też dostaję dużo ofert, ale nie znam nikogo, oprócz teraz Ciebie, który by na jakiś mali odpowiedział i kupił. Ciekawe też, że poeci właściwie piszą o tylu nieważnych rzeczach, a o viagrze nie. Widać, wstydliwy temat. O wiele bardziej wstydliwy, niż trzymanie psa w bagażniku lub zwierzenia intymne ze swoich snów erotycznych.
    Na portalu niedoczytane kończy się chyba cykl Sny z nazwiskami Macieja Gierszewskiego. Mam tu jego tomik Profile i tam jest wiersz 7 snów z nazwiskami. W reszcie tomiku występuje jeszcze więcej sławnych poetów, widzę Martę Podgórnik. Ciekawe, jak to wszystko się tak będzie kręcić wokół własnego ogona poezji, to to chyba niebezpieczne. Sam widzisz, że z ilością viagry nie można przesadzać, co dopiero z taką ilością poetów na końcu szpilki.
    Chcę tu o tym Gierszewskim napisać, ale nie mam kiedy.

  7. Marek Trojanowski:

    ewo, polscy poeci w większosci nie są zdolni do pisania o tzw. treściach istotnych. po części jest to zasługa czasookresu, ale wina lezy tez po stronie wydawnictw, jurorów konkursów literackich i samych poetów.
    inzynieria promocyjna jest tylko inżynierią i jako taka ma okreslone, widzialne mechanizmy. nie wiem czy czytałaś wątek Ref Sadra na nieszufladzie, który pisał o poznanskim konkursie na wiersz o tematyce futbolowej.
    nawet gdyby ową opowieść podzielić na dwa. a następnie losowo wybraną połowę tejże opowiastki kolejny raz podzielić po połowie i dzieli ć tak dalej i dalej, to i tak w ostatnim kawałku da się odczytać koślawą rzeczywistość.

    świat poetów niczym nie rózni sie od innych znanych światów, chociaż z definicji różny być powinien. wszak poeta to nie tylko człowiek, ale okreslona, spacerująca, jedzaca śniadanie, obiad i kolację ponadprzeciętna duchowość i wrazliwośc. przepaść między treścią definicji a rzeczywistym obiektem definiowanym w tym własnie przypadku przeraża.

    Poeta okazuje sie być przede wszystkim „kumplem”, który się „kumpluje z innymi kumplami” i dlatego jest „kumplem” – dzięki „kumpelstwu” – to kumple.pl (jestem pewien, że taka myśl towarzyszyła założycielom bloga literackiego „kumple”).
    kumpelstwem rządza okreslone reguły. tu decyduje „swojskość” – czyli to: czy się znasz, czy spotykasz, czy po pierwszym, drugim, trzecim, entym spotkaniu polubiłeś się, czy może nie. Znamienny jest przypadek Zbierskiej, a następnie Dobosz. Obie dostały po jajach i to nie ode mnie, nie od ciebie, ale od swoich „kumpli”. Dobosz ma o tyle szczeście, że się wyjątkowo intensywnie skumplowała z „kumpelką” Mosiewicz. Dzięki temu „kumpelstwu” pozostaje poza zasięgiem literackich butów, które z chęcią by ją skopały.
    „kumplowanie się” zawiera okreslony system znaków:
    od słynnego już:

    „gratuluję! gratki! gratuluje się!”

    po:

    „zapraszam na swój wieczór autorski….”

    najlepsi „kumple”, którzy podtrzymują ów dyskurs nagradzani są także w ramach dyskursu. Gratuluje się temu, kto gratulował wcześniej itp.

    innym znakiem 'kumpelstwa” są tzw. tomiki, które w ramach żargonu okreslane są: publikacjami, książkami poetyckimi, tomami lub też po prostu: wierszami.
    „kumple” unikaja określenia „tomik” – w tym zdrobnieniu odczuwają zagrożenie dla siebie, dla umniejszenia rangi własnych produktów. (zwróc uwagę, że Dehnel zatytułował swoją książkę: Lala a nie Laleczka, Lalunia itp. Lala chociaż brzmi komicznie nie jest zdrobnieniem.)

    O czym piszą „kumple”? „kumpelskie” tresci, to treści nieistotne. dzisiaj, po lekturze tych wszystkich „kumpelskich” dzieł, odnoszę wrażenie, że jestem w wielkiej piaskownicy, w której dzieci przescigają się w róznym okreslaniu wiaderka, babki z piasku itp. Jezeli któreś z zakumplowanych dzieci wymysli jakąś wyjątkowo dziwną nazwę dla wiaderka – np. „moja ty polimerowa dziuro prywatna” – inne dzieci zaczynają strzyc uszami i otwierają buzie z podziwu i wrażenia dla talentu. żaden piaskownicowi „kumpel” nie ma pojecia o tym, że poza piaskownicą mogłby istnieć świat, w którym dzieją się rzeczy ważne.

  8. Ewa Bieńczycka:

    Piękny komentarz, Marku.
    Ale jak tak piszę, to zaraz wrzask, że liżemy się po fiutach. Oczywiście to, że ja fiuta nie posiadam wzmaga jeszcze oskarżycielską jednostronność. Zwracałam Ci uwagę, że polski poeta dojrzałej kobiecie nie wybaczy nigdy, że rozmawia z młodszym mężczyzną. To zamach na całe jego mieszczańskie uzurpatorstwo, którego dla własnej kumpelskiej wygody i bezpieczeństwa nie wyzbył się nigdy.
    Nie wchodzę na nieszufladę, bo się już nie chcę zatruwać, ale może mi to minie, dla blogowego obowiązku trzeba czytać dzisiejsze lektury. Dlatego nieśmiało wskazuję Ci na niedoczytane, i wątek o snach Macieja Gierszewskiego, który rozwija tam zaczątki swojego skoku na grube ryby poezji polskiej z tomiku Profile. To jest bardzo znamienne, że młodzi poeci poetami nie będąc w swojej pustce wewnętrznej nie mając o czym pisać chcą robić poezję z innych poetów- kumpli, którzy też poetami nie są. Dlatego tzw. dzisiejsza poetycka bohema jest jak konserwa rybna. Jak się ją otwiera, to te grube ryby są już przecież tak przetworzone, pokawałkowane, by się do tej konserwy zmieściły, że właściwie można je tylko skonsumować i wydalić, o żadnej nieśmiertelności być nie może, bo jak się w porę ich nie zje, to przecież się zepsują i zabiją konsumenta.
    Napisz proszę o Gierszewskim z tomiku Profile, póki on na tym niedoczytane jest. Jak nie napiszesz, to ja napiszę, ale ja teraz nie mogę, bo piszę sprawozdanie z całego miesiąca śląskich galerii i mi się wszystko pomiesza.

  9. Marek Trojanowski:

    ewo, z przyczyn naturalnych i od ciebie neizaleznych nie możesz mieć penisa, którego mógłbym oblizać.
    nie to co ja. więcej ci powiem, mój chuj jest prawdopodobnie jedynym hujem i oby ostatnim w historii, o którym laureat nagrody Kościelskich, prawie zdobywca NIKE, ambasador jezyka polskiego w całym kosmosie, autor Balzakianów, Lali, Rynku w Smyrnie, Brzytwy okamgnienia i miliona innych dzieł – Jacek Dehnel powiedział:
    „No nawet wszedłem na bloga żeby podać jakiś przykład tej rzekomej „brzytwy”, ale natknąłem się na zdjęcie jakiegoś pisiorka w uwiądzie… wpis sugeruje, że to własny penis autora blogu – mnie to wsio ryba, czy to prawda, czy to zmyślenie, ale jest to po prostu tak odpychające zdjęcie, że jednak nie podam przykładów. Fantastyczną mamy kadrę naukową na polskich uniwersytetach, myślę sobie.

    Jacek Dehnel | 2009-06-29 19:14:30″

    Zwraca uwagę znawstwo tematu i przedmiotowa wiedza Jacka Dehnela w temacie. Bez wątpienia recenzując mojego penisa, Jacek Dehnel oparł swoje sądy o bogaty materiał empiryczny z tejże dziedziny. Bez wątpienia Jacek Dehnel jest specjalistą.

    Moj chujowy chuj nie poszedł na marne. Zapłodnił. I kto wie, może w 2012 r., ngrodę literacką NIKE dostanie autro „Panisady”. Już teraz informuję, że inspirowanie się Homerem by stworzyć „Homeriana” nie przejdzie. Trzeba rozszerzyć zakres inspiracji na kwestie pozaliterackie.

    ps.

    zwróć uwagę (w kontekście mojego wpisu o „kumplach” i zdrobnieniach „tomikach”) – że Jacek Dehnel poprzez zdrobnienie: „pisiorek” próbuje zdeprecjonować mojego penisa jako takiego. Pomijam tu peioratywne okreslenie: „w uwiądzie” (przypomnę, że „uwiąd” w żargonie medycznym oznacza zanik pewnych tkanek w procesie starzenia) Jacek Dehnel intencjonalnie użył kategorii „uwiąd” w określeniu stanu mojego penisa. Gdyby miał do mojego członka stosunek obojetny powinien był uzyć: „w zwisie”. Fraza: „pisiorek w uwiądzie”, którą użył Jacek Dehnel w opisie mojego prącia zdradza emocjonalne zaangażowanie autora. Dodatkowym argumentem przemawiajacym za taką interpretacją jest kulturowa tradycja obrażania, odbierania godności człowieka poprzez odwoływanie się do części inteymnych. Zwroty: „głupia pizdo” „chuju pojebany”. (vide: dyskusja o Aleksandrze Zbierskiej i jej tomiku „Wibrujące ucho” w trakcie której jeden z zaangażowanych emocjonalnie itnernautów okreslił swojego rozmówcę: „krzywym chujem”). Podobnie ma się z superlatywami. parnter używajac zwrotu: „masz pachnącą muszelkę” „ale masz ładną cipkę” – także zdradza swoje zaangazowanie emocjonalne.

  10. Ewa Bieńczycka:

    Ha, ha, to nie wiedziałam, bo na nieszufladę nie wchodzę.
    Ja tam zawsze uważam, że narządy rodne i prokreacyjne są ciekawe tylko pod względem medycznym, ponieważ chodzi jedynie o ich funkcjonalność, a nie urodę. Orgazm i tak jest sprawą duchową.
    Mnie, przyznam, ten na dole obrazek też, podobnie jak Panu Jackowi się nie podobał i patrzyłam na niego jako na obiekt ciężko chory. Ale wiesz, wszyscy na coś chorują i nie można nikogo winić za to że jest chory. Jeszcze, w każdym razie pozornie, politycznie i wyborczo, jesteśmy narodem chrześcijańskim i cierpienie jest podstawą naszego narodowego bytu, a więc i choroba.
    Oczywiście nie mam pojęcia, czyj to członek i czy Ty go nie przekleiłeś z tej książki medycznej, którą znalazłam na śmietniku, bo widziałam tam łudząco podobne ryciny.
    Możemy natomiast z całą pewnością detektywistyczną wykluczyć, że jest to członek Tajnej Polski.
    Ja w dalszym ciągu znam z autopsji jedynie członek mojego męża, i nie zanosi się już w moim życiu na nic więcej. Ale przecież i tak jestem w niezłej sytuacji, jest na świecie dużo kobiet w o wiele gorszej niż moja, na przykład zakony żeńskie.

    A tak na marginesie, to szkoda, że Panu Jackowi zabrakło tej empatii artystycznej i nie skojarzył aktu wklejenia tego obrazka z procesem rzeźbiarki Doroty Nieznalskiej dotyczącego „Pasji”, który odbył się 4 czerwca 2009 roku o godzinie 12.00 w Sądzie Rejonowym w Gdańsku (strony rodzinne Pana Jacka), tylko popatrzył na niego jak kumpel tajna.

  11. przemek łośko:

    Chuj jest chuj i jako obiekt istnieje, naturalnie i kulturowo jest nie do pominięcia. Stąd, ucieszyło mnie to zdjęcie prostujące ogląd rzeczywistości. Jacek Dehnel kolejny raz odbył stosunek z własną, przeciętną inteligencją, tym razem w dziele niedrukowanym, aplikując przeciętnej lotności sarkazm, poprawny przeciętnospołecznie.

    Jest tak, jak pisze Marek: całą tę smętną, okołowydawniczą kongregację łączy PRZECIĘTNOŚĆ. Nie jest to przeciętność programowa, jest odwrotnie: to staranie o uniknięcie przeciętności jest tak przeciętne, że zdradza całkowicie przeciętną naturę i kulturę plemiennych pisaczy.

  12. Ewa Bieńczycka:

    > przemek łośko
    Nie chcę się podlizywać i lizać po kolejnym fiucie, ale Przemek ma rację w tym podkreśleniu.
    Zdumiewa dzisiaj robienie sensacji z części ciała, jest to wprost niepojęte, by w dzisiejszej sztuce, szczególnie wizualnej, gdzie ciało się nareszcie uprawomocniło, zniosło odwieczne tabu, tabu szkodliwe, na którym wygrywały od wieków swoje atuty religie, robienie jej właśnie przez artystów.
    Sensacyjność nie polega na wytykaniu skandalu, ale na sprowadzeniu organów płciowych do wiktoriańskiej kanapowej mechatości, smrodu, czegoś nieczystego i brudnego. I, być może, to jest właśnie przeciętność. U nas górnicy tak ujmują ten problem w swoich gwarowych dowcipach, a jest ich tutaj dużo.

  13. Marek Trojanowski:

    Uważam, że tu oprócz pewnego zaangazowania emocjonalnego istotną rolę odegrała szeroko rozumiana tradycja. polacy to przede wszystkim chrześcijanie. Chrześcijaństwo jest religią krwi, cierpienia, nagiego Chrystusa rozpiętego na krzyżu. Zawsze mnie dziwiło jak krzyż – symbol najgorszej śmierci swego czasu – z nagim chrystusem może być noszony na szyi?

    fetysz śmierci, fascynacja nagością jest wstydliwa. dlatego chrzescijanie wstydza się nagości (a nalezy się jej wstydzic po tym, jak adam z ewą zawstydzili się po raz pierwszy). ale z drugiej strony nie mogą się wyzwolić spod panowania fascynacji ciałem, w szczególności genitaliami. Sporne zdjęcie chuja zostało „klikniete” 211 razy od momentu jego publikacji. Ile osób zobaczyło zdjęcie w wersji: „miniatura”: – tego nie wiem. w każdym razie dla porównania zdjęcie pt. „mosiewicz2” – ewy bieńczyckiej „kliknięto” 629 razy. Porównując liczbę „kliknięć” oraz czas od momentu opublikowania, okazuje się, że zdjęcie moje prącia jest bardziej interesujące niż zdjęcie Moniki Mosiewicz.
    Zwracam uwagę, że historiemoichniedoli.pl nie czytaja przypadkowi ludzie. Strona ta ma okreslony profil i target. I tu dochodzimy do zadziwiających wniosków – o których nie napiszę.

    bycie w ramach kultury, w ramach zdroworozsądkowości, w kategoriach estetycznych danej rzeczywistosci nie prowadzi do żadnego wyniku pozytywnego. Przykładem jest tutaj główny recenzent moich genitaliów – Jacek Dehnel. Przemek napisał o sarkazmie przeciętnospołecznym. Okazuje się, że to włąsnie ta przeciętność – uśrednienie kulturowo-estetyczne – utrzymuje współczesnych literatów na poziomie średnim. przeciętność podniesiona do rangi cnoty (uważam jednak, że sąd estetyczny Jacka Dehnela „pisiorek w uwiądzie” – był aberracją w jego karierze, budowanej na poprawności, na wyprasowanych na kant spodenkach, na marynarkach, krawatach, lakierkach, wypielęgnowanych paznokietkach) staje się cnotą środowiska całego, które wzoruje się na swoich elitach. podejmowane w ramach przeciętności próby bycia nieprzeciętnym skazane są zawsze na niepowodzenie. w ramach systemu, posługując się kategoriami systemu nie mozna być kimś innym jak elementem systemu.

    najpierw trzeba wszystko zniszczyć. sprawić, by wszystkie twierdzenia na temat rzeczywistości nie był możliwe do rozstrzygnięcia w ramach logiki zerojedynkowej. wówczas w zamieszaniu: „co teraz”, kiedy już nie będzie możliwy powrót do zniszczonych kategorii i zasad, jednostka będzie zmuszona do tworzenia nowego, do tego by iść naprzód – wyjść poza normalnoś i nienormalność, a nawet wyjść poza kulturowy jenseits.

  14. tomek grobelski:

    Shelley tonący – to jest kurwa genialne. Świetny wiersz, dzięki za przypomnienie. Pozdrawiam.

  15. Kinga Kopeć IP: 217.97.178.131:

    Jaworski fiutów nie liże i stąd takie jakże „trafne ” wnioski.I jeszcze jedno ; tomik zwie się ” Drażniące przyjemności” Panie Marku.megalomania i ignorancja wzięła górę.

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?