komentarze 2
Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić
8 kwietnia, 2009 o 6:45
Od tygodnia czytam te wiersze i zastanawiam się nad skutecznością ich usłyszenia.
Marek Trojanowski bardzo słusznie buntuje się przeciwko językowi swojego pokolenia, językowi pozostawionemu samopas, bez niezbędnego oczyszczenia, bez przejścia przez życiodajny ogień sprzeciwu, by to czyścowe doświadczenie wreszcie wyzwoliło i pozwoliło na przejście do nowego etapu. Zastanawiam się, dlaczego tak trudno Markowi w swoim osamotnieniu skomunikować się i odnaleźć wśród tak nieprawdopodobnej ilości piszących w Polsce poetów.
Należę do innego pokolenia i mogę się tylko zastanawiać.
Wczoraj w TV film „Zwyczajny marzec pokazał jak czterdzieści lat temu młodzież na akademiach państwowych recytowała wiersze. Jak było ich dużo jak robili to chętnie. Jacy byli urodziwi w śnieżnobiałych koszulach i zapiętych krawatach. Jacy byli schludni i szczęśliwi. Jak niezadowoleni z tych, którzy psują im ten raj na ziemi, dając się po ulicach pałować.
To przecież było tylko czterdzieści lat temu, jakby wczoraj.
Gdy za tydzień zobaczę w kinie przyrządzoną Masłowską przez fatalnego reżysera i fatalnego scenarzystę, nigdy nie uwierzę, że jest to głos młodego, zbuntowanego pokolenia. Być może imitacja i mimikra zadowoli polskich snobów i wszystkich, którzy jak Pani Dulska (festiwal BL w Wrocławiu odbywa się przy ulicy Gabrieli Zapolskiej) chce mieć wszystko pod kontrolą w domu, by młodzież mogła się wyszumieć. Podobnie zresztą wygląda większość portali internetowych polskiej poezji, które emitują codziennie porcję wierszowanej perystaltyki, gdyż higieniczne wypróżnienie to podstawa zdrowego ducha w chorym, zapijaczonym ciele.
W tym sieciowym tomie Kilka tysięcy języków Marka Trojanowskiego jest wiersz obrazoburczy o Chrystusie namalowanym na dewocyjnym obrazku zatytułowany życie rodzinne.
Jakkolwiek ten wiersz tłumaczy sam autor, prokurator czy ekspertyza naukowa uniwersyteckich polonistów (przypomina się zaraz Wyspa Pingwinów Anatole’a France’a i absurd analizy dokumentów dotyczących sprawy Dreyfusa), dla mnie będzie to przede wszystkim protest estetyczny przeciwko kiczowi religijnemu.
Protest zawsze obraża. Nie byłby protestem. Wiem z doświadczenia, że zazwyczaj ludzie otyli się obrażają, gdy się im mówi, że grzech obżarstwa doprowadził ich do takiego stanu, że koszt leczenia ich chorych organów jest przecież też rujnacją w szerszym, nie tylko jednostkowym sensie. Wymyślono w związku z tym różne teorie mające usprawiedliwić i zwolnić od odpowiedzialności za swoje ciało jego właściciela, czyniąc odpowiedzialnym za to geny, złą przemianę materii i tysiące innych powodów.
Marek Trojanowski już na wstępie, w pierwszym wierszu tomu zatytułowanym Rewolucje określa powód choroby polskiej poezji. Jest nim język, źle używany i zafałszowany, sprofanowany i sprostytuowany.
I jeśli po czterdziestu latach widzę, że w Polsce zwyciężyła jednak ta młodzież sprzed czterdziestu lat protestująca w fałszywym buncie przeciwko tym bitym na ulicach polskich miast i poniżanym w więzieniach i na przesłuchaniach studentom, to dzisiejsza zmiana dekoracji odbywa się cicho i jakby wstydliwie w ukryciu.
Jest tylko w ubiorze i w poprzyklejanych i ubranych w brzydkie wyrazy wierszach. Reszta to ci sami autorzy – młodzi, chytrzy aparatczycy – którzy tak samo jak wtedy, w samozadowoleniu i uwielbieniu wsobnym będą sławić polską potęgę swojej państwowej, nikomu niepotrzebnej, zdegenerowanej poezji.
8 kwietnia, 2009 o 15:27
Czytając wiersze Marka Trojanowskiego można też pytać o rolę poezji w kontekście dzisiejszych rankingów, typów i czysto sportowych zabiegów około poetyckich.
Wracam z Nieszuflady, gdzie wszystkie omawiane tutaj od września ubiegłego roku tomiki startują do prestiżowej wrocławskiej nagrody za książkę-debiut poetycki roku 2008; za najlepszą książkę roku 2008 (tu również może być nagrodzony debiut); za całokształt twórczości poetyckiej (autor musi mieć opublikowaną książkę w 2008 roku).
Nasz blog nie poniża się do takiej spekulacji, ani nawet nie neguje szans zdobycia Nagrody Głównej przez poetkę Monikę Mosiewicz. Ale ponieważ, jak czytam na forum tego portalu, Jacek Dehnel zabrania tam mówić na tematy polityczne, pociągnę jeszcze ten wątek, korzystając z wolności słowa tego bloga.
Wczorajszy film Mari Zmarz-Koczanowicz o marcu 68, mimo karygodnego, może i świadomego zamazania dokumentu przez brak podpisów pod ważnymi historycznie wizerunkami, dał nam ich twarze. Twarze szlachetne przesłuchiwanych studentów: Twarze rządzących bandytów. Twarze posłów sejmowych, którzy odważnie wypowiadali swój sprzeciw. Twarze wsłuchanych robotników, twarze spracowanych robotnic. Twarze młodzieży socjalistycznej. Twarze wodzów państw. Twarze pisarzy w pochodzie pierwszomajowym.
Dzisiaj oglądam twarze na witrynie Gil Gillinga, a jak już nie są tam aktualizowane, twarze na innych portalach. Oglądam twarze artystów na witrynie Obiegu. Oglądam dzisiejsze twarze polskiej inteligencji.
Można zafałszować historię, można ją zamazać i zinterpretować tendencyjnie, można wykonać wszystko co się zechce, natomiast nie da się zmienić twarzy.
Poezja też ma swoją twarz, levinasowską twarz Innego i ta twarz jest nie zamazywalna, cokolwiek o niej się powie, unicestwi, czy zinterpretuje.