Jest rok 2011. Mało znany reżyser filmowy Andrzej W. postanowił nakręcić Katyń II. Oto, co usłyszał w trakcie przechadzki po katyńskim lesie, w trakcie poszukiwań odpowiedniego pleneru dla zdjęć sceny końcowej.
– A mnie nie rozstrzelali. Umarłem tak po prostu. Zwyczajnie, jak to się w życiu zwykle umiera. Bez pompy i patosu, bez odrobiny bohaterstwa ale za to z miliardem wątpliwości w głowie, z pulsującym pytaniem o piekło i niebo i z gównem w spodniach.
– Jak to?
– Normalnie, posrałem się ze strachu. Dziwi się pan?
– Trochę tak.
– Niech pan spojrzy na moją kość, na czerep. Co pan widzi?
– Kość i kawałek czaszki. Widzę także zakończoną starość, a w zasadzie to koniec pewnego życia. A kiedy zmienię optykę, to widzę w tym nieśmiertelność…
– Nie pierdol. Serio?
– Tak.
– Hmmm, coś w tym jest. Nie wiem ile czasu już tak bieleje na słońcu. Sto, dwieście, trzysta czy może i tysiąc lat. Nie wiem czy piekło i niebo istnieją, ale jednej rzeczy jestem pewien absolutnie.
– Jaki to pewnik?
– Droga od życia ku nieśmiertelności zaczyna się od gówna w spodniach.