.
Nowa poezja polska to kilkanaście tysięcy wierszyków pisanych przez kilkuset ludzi o takich samych życiorysach. Współczesny polski poeta, to:
Jan Kowalski, ur….. Poeta i prozaik.
Debiutował …………. Publikował m.in.
w….., ….. a także………, ………, ………
i w……………., oraz………………………
Laureat konkursu………………………
Zdobywca nagrody ….. i ………. ….
Mieszka w…………………………………
Juliusz Gabryel także należy do kilkusetosobowego tłumu rymująco-wieszczących przedstawicieli rodzaju ludzkiego mówiących po polsku. Ma na to odpowiednie papiery:
Juliusz Gabryel – ur. 1979.
Student filozofii na Uniwersytecie w Opolu.
Wiersze publikował w Studium, Frazie,
Odrze, Toposie, Kresach, Fa-arcie, Kursywie,
Portrecie, Undergruncie, Nowej Okolicy
Poetów, Pro Arte, Kulturze.
Autor tomu Hemoglobina” (2003).
Mieszka w Kluczborku.
Juliusz na poziomie życiorysu chciałby się jakoś wyróżnić w tym równiutkim szeregu gwiazd polskiej poezji współczesnej. Gwiazd, które z chęcią zatańczyłyby na lodzie przed kamerami TVN-u, gdyby tylko TVN chciał zaprosić te gwiazdy na lodowisko.
Pierwszy polski parapoeta Dariusz Pado uwiarygodniając się w roli przewodnika duchowego narodu akcentował w swoich notkach biograficznych swoją ułomność. Do życiorysu dopisywał sobie: Dariusz Pado, dyslektyk, poeta….. Miało to wzbudzić w czytelniku litość, osłabić zmysł krytyczny, sprawić by czytelnik przyjmował każdy tomik Darka w taki sam sposób, w jaki przyjmuje się porcelanowe słoniki roznoszone w ogródkach restauracyjnych przez osoby głuchonieme z prośbą o wsparcie finansowe. Człowiek powodowany litością po przeczytaniu zalaminowanego zaświadczenia o niepełnosprawności zapłaci te osiem złotych za słonika z Chin.
Juliusz poszedł tropem parapoety. Ale zamiast skanu legitymacji rencisty dopisał do życiorysu:
student filozofii
Filozofia na zasadzie dysleksji ma uwiarygodniać, nadawać sens słowu pisanemu. Za filozofią kryją się Platony, Arystotelesy, Hegle i Kanty. Tradycja ta nie powinna zostać zignorowana, w szczególności gdy odwołuje się do niej student, poeta i na dodatek Juliusz o anielskim nazwisku.
Od czasów kiedy Jacek Dehnel – zanim dobrał się do Balzaca – przerobił brzytwę Ockhama na maszynkę do golenia nóg i pach, żadna kategoria filozoficzna nie może się czuć bezpieczna. Nie ma lepszego pomysłu na głęboki, metafizyczny wierszyk niż dodanie do odpowiedniego archetypu filozoficznego kilku rymujących się słówek. Weźmy taki: aperion
Oto wiersz:
O aperionie, o aperionie
O aperionie, o aperionie
O aperionie, o aperionie
O aperionie, o aperionie
O aperionie, o aperionie
I tak w niskończoność
Poeci skwapliwie wykorzystują tradycję filozoficzną dla potrzeb własnych. Nie ma w tym nic nagannego. Przeciwnie. Doceniać należy żądzę poznania i wysiłek intelektualny towarzyszący studiowaniu dzieł klasyków. Weźmy takie dzieła Ockhama. Łatwo sobie wyobrazić trud Jacka Dehnela, który ze słownikami łaciny średniowiecznej dociekał sensu kategorii supozycji. Młody, ambitny, wykształcony umysł nie zadowoliłby się jakimiś tam tłumaczeniami. W grę nie wchodziły także żadne tam pogłębione rybki, poszerzone karasie czy przedłużone szczupaki. Jacek Dehnel malarz, poeta, tłumacz poezji anglosaskiej, łotewskiej, kirgiskiej, ugaryckiej, polskiej, bułgarskiej przetłumaczył na własny użytek dzieła zebrane Ockhama. W ten sposób powstała legendarna Brzytwa okamgnienia, która odcina wszystko.
Wracając do związków filozofii i poezji. Zasada jest taka:
Każdy filozof jest poetą.
Nie każdy poeta jest filozofem
Nie każdy, kto studiuje filozofię, jest filozofem
Każdy filozof studiuje filozofię
Juliusz Gabryel miał pionę z logiki na studiach. Sylogistykę ma w dwóch małych paluszkach nie wspominając o logikach nieklasycznych. Mając świadomość zakresu kwantyfikatorów i aby nikt nie miał wątpliwości, że on jest tym studentem filozofii, który jest filozofem a tym samym jest poetą zwrócił się o pomoc do Łukasza Bagińskiego by ten strzelił mu odpowiednią fotę.
W ten oto sposób powstało legendarne ujęcie z profilu, opublikowane wraz z biogramem w tomiku Juliusza Gabryela pt. Laboratoria.
Poeta, student filozofii, ubrany trochę niedbale. Spod marmurkowej katany wystaje kaptur. Prawa ręka poety i studenta filozofii wciśnięta w prawą kieszeń spodni. Głęboko. Jakby w poszukiwaniu absolutu. Iskry życia w ten mroźny i nieprzyjazny człowiekowi dzień zimowy. W lewej dłoni poety, studenta filozofii widać papierosa. To dowód, że poeta, student filozofii myśli. Atrybutem myślenia są też okulary, które poeta, student filozofii Juliusz Gabryel ma na nosie. Jednak ostatecznym dowodem na obecność myślenia jest w tym przypadku dowód ontologiczny, czyli tzw. dowód ze zgarbionej sylwetki. Otóż osoba na zdjęciu jest młoda. Ale mimo młodego wieku garbi się. to znak, że głowa jest ciężka od myśli.
Analiza zdjęcia oraz życiorysu Juliusza Gabryela prowadzi do wniosku, że bezspornie mamy w tym przyadku do czynienia z filozofem i poetą. Z tego powodu wierszom Gabryela z tomiku Laboratoria należy się najwyższa uwaga. Wszystkich niedowiarków tych, którzy nie zaufali świadectwu Bagińskiego, ani notce: student filozofii w życiorysie ostatecznie uświadamia Jacek Gutorow, który tuż pod biogramem, tuż pod pięknym zdjęciem, równie pięknie jakby z filozoficznym zacięciem napisze:
Skróty i przeskoki myślowe oszałamiają jak niespodziewane odkształcenia perspektywy.
Obrazy rozkładają się na części pierwsze i pozwalają na wielokrotne złożenia. Opaczna logika snu wytrąca czytelnikowi z ręki każdą broń, tę najniewinniejszą i tę najbardziej wymyślną
Pozostawmy fachowej, filozoficznej analizie kategorie: opacznej logiki snu. Przejdźmy do analizy tekstów Juliusza Gabryela z tomiku Laboratoria.
Oto pierwszy tekst z tomiku Laboratoria. Tekst filozofa z Opola, wiersz poety. Oto tekst zgarbionego, młodego człowieka z głową ciężką od myśli. Atlasa, który na barkach dźwiga cały wszechświat i wszystkie kosmiczne myśli oraz pragnienia płynące z najodleglejszych galaktyk. Tekst o niebywałym ładunku intelektualnym i emocjonalnym. Jedyna próbka poezji poety-filozofa, którą zdecydowałem się przytoczyć. Pierwsza i ostatnia jak: aperion, aporia, anamneza, antynomia i antyteza. Unikalna jak Juliusz Słowacki i Juliusz Gabryel. Boska jak zestaw archaniołów Pseudo Dionizego Aeropagity z Peri tes ouranias hierarchias.
Panowie i panie na kolana. Oto wiersz:
Wystarczy się odpowiednio skoncentrować i żadna ściana
nie trafi na opór, ale zacznie się obracać.
Ujrzymy wtedy krainy, które tylko mogliśmy przeczuwać,
gdy ciężkozbrojna zima nie chciała się wycofać.
Na oblodzonych chodnikach pękały kręgosłupy,
czereśnie gradu uderzały o karoserie,
starannie pielęgnowane maski.
Wdrapywaliśmy się na leśne ambony,
spróchniałe drzewo dotrzymywało
nam przyjaźni.
Przychodziliśmy z drzazgami w palcach,
a śnieg widział, że nie ma skarbów
ponad drzazgi.
[świętokradztwo]
Oficjalny komentarz do tekstu – taaaaaaa….
Poza komentarzem:
Seria nowej poezji polskiej (Wydawnictwo Zielona Sowa), w ramach której wydano m.in. Laboratoria została pogrzebana. Bez większego protestu, oporu środowiska i czytelników. Zaczynam wierzyć w prawa ekonomii, oraz w działanie rynku w szczególności w jego zdolność do samooczyszczania się.
9 lipca, 2009 o 11:23
To może fajnie, że Marku trafiłeś na studenta Filozofii, na materiał Tobie bardzo dobrze znany, a nie na studenta Prawa. Postulowałam, by tylko przyszli prawnicy mieli prawo druku, bo to by przynajmniej jakoś prawnie uregulowało zasadność tych już zaistniałych, tych, którzy już tomiki wydali wcześniej. Ale jak pisałeś tutaj przy Michale Płaczku w komentarzu przy egzaminie Twoi studenci zwierzali Ci się, że przecież chcieli od najwcześniejszych lat studiować tylko Prawo i tylko bezwzględni, pazerni ojcowie, spodziewając się po tych studiach astronomicznych zarobków dla swoich pociech, słali ich na ten kierunek.
– Filozofia – albo won z domu! tak im, biednym, mówili.
I być może, że poeta o takim anielskim nazwisku jest właśnie ofiarą swego ojca tyrana.
(Już czytam tomik i niedługo o wierszach napiszę.)
10 lipca, 2009 o 9:02
Przeczytałam właśnie cały tomik Gabryela powtórnie i zanim coś o nim napiszę wstawię tu taki bardzo adekwatny do poezji maminsynków fragment z Tęczy Pynchona:
(…)Otto z przejęciem tłumaczy zasady Matczynego Spisku. Nieczęsto się zdarza, żeby słuchała go dziewczyna. Raz do roku matki spotykają się w tajemnicy na wielkim zlocie i wymieniają informacjami. Przepisy kulinarne, zabawy, wyrażenia istotne w wychowywaniu dzieci. – A co twoja mówi, gdy chce w tobie wzbudzić poczucie winy?
– Urobiłam sobie ręce po łokcie! – odpowiada dziewczyna.
– No właśnie! Gotowała te okropne potrawki, z-z ziemniakami i cebulą –
– I szynką. Z kawałkami szynki –
– Widzisz, widzisz? To nie może być przypadek! Rywalizują o tytuł Matki Roku, karmienie piersią, zmiana pieluszek, one to robią na czas, zawody w robieniu potrawek, ja – a potem, pod koniec, zaczynają używać dzieci. Prokurator stanowy wychodzi na scenę. Za chwilę, Albrechcie, wprowadzimy twoją mamę. Tu masz lugera z pełnym magazynkiem. Państwo gwarantuje ci absolutną bezkarność. Rób, co chcesz – cokolwiek. Powodzenia, mój chłopcze”. (…)
tłum. Robert Sudół
10 lipca, 2009 o 11:59
Twoje Marku tropy filozoficzne są na całe szczęście mylne, tu chodzi o masochizm i o matkę.
Podobnie się myli Radosław Wiśniewski w recenzji dla RED-a:
(…) Laboratoryjne wiersze zdają się na swój sposób być wolne od przypadkowości. W swojej przewrotności są precyzyjne, są trochę jak zapiski młodego Kartezjusza poddającego redukcji wszystko, co podlega wątpliwościom, po to, aby ujrzeć jasno i wyraźnie. Na pewno można wywieść motto niepodległości wobec tego, co wydaje się systemem nieustającej opresji, motto, z którego wynika, że jest podmiot, który potrafi sobie to wszystko wyobrazić, rozerwać pozornie stałe związki i ciągi semantyczne i ponownie je ze sobą zestawić w sensowną, czytelną (?) całość. To jest wolność i wyzwolenie, to jest owa pewność, że imago ergo sum. Reszta jest rozkładem.(…)
Ja w nich widzę zupełnie coś innego. Ja wciąż w nich widzę gombrowiczowską matkę i pupę z Ferdydurkę.
Nie można być kimś, kto wie lepiej, czyli poetą który próbuje napisać, jak jest, ponieważ ludzie widzą jedynie powierzchnię on, poeta jeszcze coś. Pynchon udowadnia w Tęczy że wojna to właśnie produkt matek, które wyhodowały – dzięki swoistym manipulacjom, chorej erotyki i typowego kobietom okrucieństwa – mężczyznę ubezwłasnowolnionego, uległego, okrutnego i opętanego seksem jedynie w wariantach zboczeń, ponieważ po takich doświadczeniach z dzieciństwa nie jest możliwy taki osobnik jakąkolwiek istotę normalnie, po ludzku pokochać.
I poeta Gabryel mógłby nam o ty wszystkim opowiedzieć w wierszach.
Ale jego podmiot liryczny nie wyzwolił się, nie ma pojęcia, mimo studiowania filozofii, jakie potworności nim rządzą.
O matce pisze poeta Gabryel też w innych wierszach publikowanych na Literackie pl.
Ale w zbiorze Laboratorium problem z matka pokazał Poeta w wierszu Bug
(…) Matka mówi –
ubierz kurtkę. Na zewnątrz jest zimno.(…)
Poeta tu zaledwie sygnalizuję nadopiekuńczą upierdliwość matki podmiotu lirycznego.
Ale dopiero w wierszu Oddalenie
(…)ty masz dwanaście słońc w głowie –
odpowiada matka, a w jej uchu
kolczyk jak implant?(…)
donosi, że matka nieodwracalnie niszczy jego relacje z Najdroższą Osobą.
Wiersz Matka zastępcza, jesień już donosi, że jest po romansuje zniszczonym przez matkę:
Rządy przejął terror, zamiast bomby
podłożono Syberię. Podmuch zbliża się
wielkimi krokami j a k dziewczyna
pozbawiona architektury wnętrz.
W środku czarna dziura, kres, telegram, stop.
Skóra dziewczyny przysługuje nicości.
Jej ubrania pachną korzeniami.
Naturalny popęd seksualny młodego mężczyzny musi być w końcu gdzieś ulokowany, i podmiot liryczny znajduje, oczywiście już chorą, liryczną sytuację:
(…)i odnajduję kobietę,
matkę wszystkich kobiet.
spotykam kobietę ułożoną z rozmów
zasłyszanych w kawiarni.
pozdrów matkę! – rozkazuję jej.
i matka wszystkich kobiet kładzie
mi szpony na głowie(…)
[Naświetlania]
To to by było właściwie wszystko, co w tym ogromnym problemie matki, w który jesteśmy od kilku wieków uwikłani ma do powiedzenia młody poeta dzisiejszy.
Bo przecież nic powiedzieć na mamusię nie wolno, nie wypada, ani na matkę ani na babcię, zaraz Jacek Dehnel w krzyk, jak pan śmie obrażać moją świętej pamięci babcię!
Ale licho nie śpi.
Już mamy w wierszu fantazje erotyczne rodem z filmu pornograficznego.
Katatonia czyli krótki film o zapaści poświecony Łukaszowi Baxowi Bagińskiemu opowiada o typowych dla tego typu leczniczych i wspomagających chłopaków w ich niedoli postaciach porno. Mamy więc:
(…)poznam cię z panią o
czerwonych włosach w długim,
skórzanym płaszczu.(…)
Postać wciela się w pielęgniarkę, która wciela sie w laborantkę, która sadystycznie wbija bohaterowi wiersza igłę:
(…)kiedy jest już po wszystkim kobieta wyciera brudną od krwi
rękę chłopca watą
i wyrzuca do kosza.(…)
Ten wiersz to typowa fantazja seksualna.
Oczywiście, wszystko może być materią wiersza. Tylko, że materią wiersza Juliusza Gabryela jest nieistotność i bardzo niewielkie doświadczenie, życiowe. Oczywiście, też, nawet z rutynowego laboratoryjnego pobierania krwi przez biały personel można zrobić wielką przylądową scenę o czymś świadczącą.
Ale, o czym świadczą te wszystkie wysiłki i przywoływania, naprawdę mizernych i nic nie znaczących przykładów?
Pamiętam, jak w wywiadzie Olga Tokarczuk zwierzała się, że tak bardzo chciała pisać, że jak okruszek bułki spadł jej na papier, to ona ten okruszek opisywała.
Ale przecież, jeśli będziemy z tego robić literaturę, to nie wyrobimy.
Są przecież problemy, wielkie wyzwania, na litość boską, kto za was poeci to wszystko wykona?
10 lipca, 2009 o 14:42
ewo motyw – nazwijmy go edypalny – w wierszach Gabryela, który ty akcentujesz może mieć źródło pozapsychologiczne. Autor jest studentem filozofii i jako student filozofii nasłuchał się legendy o królu Edypie. Dla mnie motyw matki w tych wierszach jest raczej mechaniczny. Matka tu jest martwa, jest bezosobowa – jak wers, przerzutnia czy strofa. nawet jako matka wszystkich matek – jako pramatka nigdy nie odgrywa głównej roli.
iNNYMI SŁOWY: STUDENT FILOZOFII UZNAŁ, ŻE ARCHETYP EDYPA JEST TAK CIEKAWY, JAK BRZYTWA OCKHAMA I ŻE MOŻNA TEN MOTYW WYSSAĆ LITERACKO
[pamiętasz wiśniewskiego i jego Albedo: Pamiętasz jak wiśniewski przepisywał teksty z filmu Psy? „A kto umarł, ten nie zyje”; „w imię zasad…” – ten sam mechanizm. Zwróć uwagę, jak ładnie w recenzję Wiśniewski wplótł Kartezjusza (taki erzac Edypa w recenzji). Trochę mu się pomyliło z Husserlem, ale takie rzeczy się wybacza]
10 lipca, 2009 o 15:41
Pewnie masz rację. Nic nie pasuje. I jeszcze przywaliłeś tym neolingwistą, zupełną jałowizną, Ciemnołońskim.
Wiesz, czytam teraz wszystko co niedawno przetłumaczyli Thomasa Pynchona by zrozumieć, dlaczego Mirosław Nahacz popełnił samobójstwo i myślę, że Pynchon już chyba nieaktualny dla was.
W generacjach poetów wszystko się mija.
Gdyby moje pokolenie dostało Pynchona w odpowiednim momencie, to nie byłoby Stachury, Grechuty i wszystkich sentymentalnych fajansiarzy, ale na pewno by w to miejsce zaistniał jakiś silny poeta typu Tadeusz Borowski, czy Rafał Wojaczek. Nie poszłoby to w estetyzację Zbigniewa Herberta czy drwinę Tadeusza Różewicza. Bo geniusz tych ostatnich to wszystko zaledwie poprawność.
Pynchon opowiada o pokoleniu, które chciało zabić ojca. A Twoje pokolenie chce wyłącznie ojca wskrzesić (Lód Dukaja). Jest zachwycone z swoimi ojcami, babciami, a przede wszystkim swoimi wierszami. I tak Edyp jest jedynie mitologią, baśnią estetyczną, której Twoje pokolenie nigdy nie pojmie, nigdy nie zrozumie, o co w tym wszystkim chodzi. I dlatego tak jest do dupy, ponieważ tak jak politycznie się tego wszystkiego nie wykonało tak i w sztuce nie uzyskało się wolności. Sztuka jest zwierciadłem życia, czy się tego chce, czy nie chce. Mamy wciąż imitatorów, pozorantów którzy dominują rynek wydawniczy myśląc naiwnie, że taki desant coś da. Nic nie da przecież, tylko zwiększa efekt cieplarniany wycięciem lasów Amazonii.
U Pynchona w Tęczy:
(…) Jest ojcem, którego nigdy nie zdołasz zgładzić. Sytuacja Edypa w Strefie wygląda strasznie. Za grosz godności. Matki wyzbyte kobiecości to stare znoszone sakiewki, kompletnie pozbawione seksualnego powabu, a jednak są tutaj ich synowie, wciąż usidleni bezwładem chuci sprzed czterdziestu lat. Ojcowie nie mają dziś władzy, nigdy nie mieli, lecz ponieważ czterdzieści lat temu nie mogliśmy ich zabić, jesteśmy teraz skazani na tę samą bierność, na te same masochistyczne fantazje, które oni pielęgnowali w tajemnicy, gorzej jeszcze, wskutek naszej słabości jesteśmy skazani na uosabianie ludzi władzy, których nienawidzą nasze nowo narodzone dzieci, których miejsce chcą zająć, bezowocnie… Tak oto pokolenia mężczyzn rozmiłowanych w bólu i bierności odsiadują jedno po drugim wyrok w Strefie, milczące, pachnące wyblakłą spermą, bojące się śmierci, rozpaczliwie uzależnione od pokrzepień sprzedawanych im przez inne generacje, choćby bezużytecznych, szpetnych lub powierzchownych, pragnąc, by ich życie zdefiniowali ludzie, którzy mają tylko dryg do śmierci.(…)
10 lipca, 2009 o 20:20
ewo, rozumiem twoja fascynację lekturą. Pynchona nie znałem, nie znam i nie mam zamiaru poznać. omijam beletrystykę szerokim łukiem. właściwie nie wiem, co mógłbym z tej lektury mieć, przywłaszczyć, asymilować.
ostatnia książkę beletrystyczna przeczytałem w podstawówce: były to „Tomek w grobowcach faraonów”.
w świecie literackim jestem klasycznym antyintelektualistą – nie mam żadnego obycia w literaturze klasycznej, nie znam się na szekspirach, pynchonach, stewensach (nawet nie wiem jak to sie pisze). mało to: w ogóle nie żałuje, nie cierpie z powodu niewiedzy i nie mam zamiaru się umartwiać. nie mam zamiaru nadrabiać zaległości literackich, bo ambicji literackich nie posiadam.
owszem, kiedyś miałem ambicje – chciałem znać się na Platonie – chuj z tego wyszedł. zapomniałem zatem o ambicjach. podziwiam ciebie, że znasz tych wszystkich autorów, że chce się tobie to czytać. wiesz, przyjąłem ostatnio kryterium: czytam tylko pierwszych 11 stron tomiku. nieważne jaki długi by nie był. nieważne czy ma stron 20 czy 190. nie chce marnować czasu na sieczkę. podziwiam cię, że masz tyle czasu, żeby pozwolić sobie na tracenie go chociazby na Punchona./
10 lipca, 2009 o 21:29
Pynchon to nie sieczka.
Każdy najlepiej wie, jakich witamin potrzebuje. Ja w każdym razie odczuwam duży dyskomfort, jak nie dokończę.