Julia Hartwig Przywołanie. Przywołanie w każdym wieku. Pani Bieńczycka

2 maja, 2009 by

Mam w ręce jej ostatni, ubiegłoroczny tomik, wydany na czerpanym papierze przez
Lubelski Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w ilości 500 egzemplarzy. Zawiera siedem wierszy autorki pochodzących sprzed czterech (ze zbioru Bez pożegnania) i siedmiu (ze zbioru Nie ma odpowiedzi) lat. Każdy z nich jest opatrzony wklejką czarnobiałej, na kredowym papierze reprodukcji grafiki Zofii Kopel-Szulc, artystki w podobnym, co poetka, wieku, tworzącej w manierze abstrakcyjnego strukturalizmu. Całość jest zszyta jedwabnym sznurkiem, którego supełek przypada na środek tomu.
Julia Hartwig propaguje pisanie polskiej poezji prozą. Uważa, że język polski najlepiej się do takiej formy nadaje. Tym razem jednak wybrała do zbioru wiersze rozbudowane wersami i starające się w krótkiej formie zmieścić, jeśli nie całe, to przynajmniej duży szmat swojego życia.
Jest coś histerycznego w późnych utworach schodzących z areny twórcach. Charakteryzują się one zazwyczaj spłyceniem nie tylko warstwy narracyjnej (udając jednocześnie pojemność znaczeniową), ale także ubogim językiem, schematyzmem i wyczyszczeniem, które zamiast nabierać barw wytrawnego wina, zaledwie posiadają substancje z wypłukanych po winie kieliszków.
Wiersze artystów, którym udało się przekroczyć śmiertelność średniej krajowej zawierają najczęściej przesłanie filozoficzne. Ten testament dla potomnych jest bardzo indywidualny i wynika zazwyczaj z przywoływania swoich rodziców, co rzecz jeszcze bardziej skazuje na niepowodzenie, gdyż przywołane obrazy już są tak wytarte od ciągłego ich przywoływania, że stanowią bardzo wątpliwy materiał poetycki poprzez zużycie. Być może mentalność nie posiada możliwości materii, która z czasem pokrywa się patyną w sposób naturalny szlachetniejąc.
Julia Hartwig, pochodząca z bardzo dobrej, artystycznej rodziny, mająca wyjątkowo udane powojenne życie artystyczne – poetce, bowiem los nie oszczędził nie tylko dobrodziejstw skorzystania w młodości z zachodnich, wybornych wpływów kultury francuskiej, a potem nie gorszej, amerykańskiej – jest klasycznym wzorem poety spreparowanego. Julia Hartwig wiedziała, jak pisać poezję, ponieważ w niej przebywała od zawsze, ponieważ była wykształcona i miała dostęp do największych arcydzieł. Julia Hartwig jest typowym przykładem maksymy, że okazja czyni poetę.
Ale, czy prawdziwego poetę?
Czy ktoś zapamiętał, chociaż jeden wers z ogromnego dorobku Juli Hartwig, chociażby taki, jak u Szymborskiej, że nic dwa razy się nie zdarza?
Dzisiaj, gdy wchodzę na YouTube dla zaczerpnięcia duchowej dawki oczyszczającej po drętwocie czytania poezji polskiej, natrafiam na prawdziwych starców. Każde zdanie, wypowiedziane przez np.
żyjącego jeszcze Claude Lévi-Straussa drży długo we mnie, podczas gdy spokojny i zrównoważony głos poetki Juli Hartwig natychmiast znika.
Metafizyka spotkań najprawdopodobniej nie polega na buddyjskim znikaniu. Wręcz przeciwnie. Znikamy już za życia twórczo. Znikamy w każdym wieku. Ale nie znikają wszyscy.
I ci na pewno zostaną przywołani.

Kategoria: Bez kategorii | 13 komentarzy »

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?