Joanna Mueller Zagniazdowniki. Poezja prokreacji. Pani Bieńczycka

24 lutego, 2009 by

Kontynuuję tutaj wątek poetów, którzy w swoim Manifeście Neolingwistycznym (w awangardzie najlepsze manifesty, potem tylko jazda w dół) z grudnia 2002 roku zawarli bardzo ekstremalne propozycje dotyczące mnożenia się:

(…) Chcemy obnażać język. Zostawić w krótkich majteczkach.(…) Nie będziemy ruszać z posad bryły świata. Wolimy ją posunąć. (…)
Brzmienie jest brzemienne w sens.(…) Mleko wykipiało(…).

Jeśli czytelnik dysponuje wyobraźnią, z troską i współczuciem pochyli się nad sygnatariuszami manifestu, gdyż prokreacja w takich warunkach z pewnością nie należała ani do łatwych, ani do przyjemnych. Toteż nie można spodziewać się, że urodzi się z tego aktu bobas różowy i gaworzący. Nic podobnego.

Biorę do ręki tomik Joanny Muller, członkini grupy twórców, skupionych wokół Manifestu Neolingwistów i kilku pism literackich, którzy, tak się składa, są równocześnie ich redaktorami naczelnymi.
Jeśli dobrze zrozumiałam z wywiadów, młoda poetka pisząc Zagniazdowniki była rzeczywiście w stanie błogosławionym i antycypowała gaworzenie dziecka pisząc strofy z wnętrza, z trzewi i z kobiecej intensywności twórczej, czyli możliwości dawania nowego życia.
Tomik składa się z dużej liczby słów i ta wielość właśnie zgarniętych do kupy ustawionych w szeregu okazów słownych, całkiem nieraz długich tworzy ten zgrabny tomik poetycki.
Wczytując się w brzemienny sens bardzo trudnych do przetworzenia plików mózgowych – gdyż słowotwórstwo staropolskie z moich danych zostało już dawno wymazane – próbowałam rozpaczliwie rozpoznać, chociaż znane mi melodie ludowych przyśpiewek – w naszej niestety kulturze toporne i prymitywne, ale zawsze:

(…) na nic zdadzą się wasze szeptuchy i płonny puchowy gościnie, gdy drzema po sznureczku zapuści was w kocią kolebkę(…) powie poetka w wierszu kararak.

Być może moje szeptuchy na nic, też zawsze tak podejrzewałam, a moją frustrację pogłębia jeszcze szept poetki Joanny Muller.
To, że poezja nie ma być intelektualna, że nie służy do porozumienia, że stanowi absolutnie nie konfesyjny, natomiast tylko prokreacyjny akt poetyckiego wyplucia na zewnątrz, wiedziałam wcześniej.
Jeśli jednak dzisiaj na podstawie tego schematu komercyjnie prosperuje Maria Peszek, to przecież nie dlatego, że wiersz rodzi się w bólu. Przeciwnie. Twórczość Maria Peszek tworzy wyłącznie z adresata, za przyczyną jego pseudo obrazoburczych potrzeb, by mógł świntuszenie uczynić nowoczesnym, by jako polski inteligent się nie wstydzić i nie żenować, czynić jeszcze bardziej kanapowym, ikeowym, a równocześnie bardziej fircykowatym, niż w epoce wiktoriańskiej.
Akuratna poezja Joanny Muller jest wersją dziewiczą tego kierunku, pierwotną, archaiczną i prototypową. Nie kłania się nikomu, jest arystokratycznie jeszcze nikomu niepotrzebna, jest sztuką dla sztuki gadania o niczym. Ale zanim przerodzi się pieprzenie w pieprzotę w śpiewie Marii Peszek, poetka Joanna Muller rodzi. Rodzi wiersze i rodzi człowieka.
W wywiadzie mówi, że rodzenie wierszy jest dla niej zabawą.
W wierszu boli me tangere jest zawarty strach rodzenia człowieka

(…) do umilenia w mlecznym sfumato/ zacieśniam widnokrążek/
męczennica jadalna położnica zległa(…)

A więc mleko nie wykipiało. Trzeba karmić, jak rodzi się człowiek. Karmić swoją egzystencją, czyli sprzeniewierzyć się Manifestowi.

Kategoria: Bez kategorii | 26 komentarzy »

komentarzy 26

  1. Marek Trojanowski:

    wiesz ewo, ten neolingwizm, to taki odgrzewany kotlet. ale okazuje sie, ze warto odgrzewac kotlety, warto pisac manifesty – takie „jednodnióweczki” – bo wówczas nie wypada się z tzw. „obiegu”.

    dzieła Muellerówny maja już swoje miejsce w skansenie śmiechu i półce taniej księgarni.

    ja bym cicał jednak zobaczyc poetkę-neolingwistke jak to obwożona jest nagusieńka w taczce po ulicach warszawy, jak to rzucają w nią jajkami na wieczorkach. chciałbym ją zobaczyć, jak „oworzodzonym od syfu placem wskazującym” poprawia sobie wargi sromowe, żeby nie uderzały o wewnętrzną stronę ud nie wydawały przy tym charakterystycznego odgłosu „mlaskania”. chciałbym ją zobaczyć, jak szokuje publikę robiąc to publicznie.
    chciałbym zobaczyc jak nastepnie ten szok zmienia się w refleksje, jak przypadkowy „tłum” staje się „masą” – która zaczyna całować tego kilaka na jej palcu, zamiast odrzucać z ohydą to, co proponuje.

    mnie się wydaje, że ci neolingwiści, jak wszyscy „neo-„, to banda epigonków, bezmózgich istot, którzy w poszukiwaniu mózgu przeczesują historię w poczukiwaniu czegoś, co mogliby ponownie upchać. znamienne jest, że wszelkiej maści neoiści przyjmują jedno kryterium dla poszukiwan – cezurę stu lat.

  2. Ewa Bieńczycka:

    Bo ja wiem. Może lepiej, gdy takie grupy powstają, jak czytam, przeciw poezji niezrzeszonej pod żadnym manifestem, a zrzeszonym pod sztandarem klik i sitw. Tu wprawdzie mamy przypadek wszystkiego w jednym, ale tak w prawdziwej sztuce nie było. Piszę post na mój blog o Starowieyskim, który był właśnie oficjalnie za tworzeniem sitw i koterii, nie jako rzecz wstydliwą i naganną w życiu artystycznym – a docelową. Towarzystwo wspierania, adoracji, przekonania mecenatu państwowego i publiczności o ich elitarnym poświęceniu, pracy 25 godzin na dobę dla odbiorcy. Czyli terror. Hołocie się mówi, co jest dobre, a co złe, a oni muszą się podporządkować, bo jak nie, to żadnej sztuki nie będzie, przestaną tworzyć, zabronią innym i co to za kraj bez poetów wstyd. Więc kapłaństwo – owszem, ale pod warunkiem. Stąd urzędowe manifesty.
    Natomiast faktycznie, grupy artystyczne skupiały ludzi o podobnych osobowościach i pragnieniach, mimo, że innych, ale w każdym razie wiedziano było, o co im wspólnie chodzi.
    Mamy jeszcze tutaj poezję Cecko, Lipszyca, Kasprzaka i Cyranowicz. Trzeba by poszukać jakieś punkty wspólne, oprócz wykipiałego mleka.

    I jeszcze rozróżnić wolność od samowoli. Można siebie bawić i można bawić innych i można jeszcze zabawę traktować jako akt twórczy, uwolnienie mimowolne pewnych procesów ukrytych, które się uaktywniają tylko podczas zabawy. Ale to są trzy całkiem inne działania pod jedną, mylącą nazwą.

  3. Ewa Bieńczycka:

    Jeszcze, zamykając wątek chciałabym rozróżnić skutek od przyczyny, gdyż nie wszyscy to rozróżniają. Podobno istnieją w dalszym ciągu w Afryce plemiona, które nie kojarzą aktu płciowego z prokreacją i robią to wyłącznie dla zabawy.
    Manifest może być przyczyną, ale powinien być skutkiem. Manifest może skupić twórców, jeśli są tak przeładowani pewną koncepcją twórczą, że potrzebują ram, by ją ujarzmić i zdyscyplinować. Natomiast skrzyknięcie się kilku artystów w celu konferencyjnej burzy mózgu, by wydestylować strategię postępowania, może dać jedynie wypełnianie założeń. Dlatego może ta grupa poetycka szybko się rozpadła, poeci poszli własnymi drogami. Pierwszy zrobił to chyba omawiany tutaj poeta Paweł Kozioł.

    I jeszcze jedno: majaczenia, sny, przypadkowe wyliczanki surrealistyczne, poezja absurdu, będą zawsze chybione, jeśli pełnią rolę jedynie wypełniacza, a nie tworzywem poetyckim. Tworzywo już jest przetworzone i zawsze jest znaczące, nigdy przypadkowe. Ja jestem za teorią, że wszystkie wiersze są napisane przed przystąpieniem do pisania, tak, jak wydobywanie z marmuru posągów przez Michała Anioła, które zawsze w nim już są.

  4. przemek łośko:

    nie widzę najmniejszego sensu zbijania się w jakiekolwiek stada – jeśli chodzi o poetów. wszelkie estetyki są narzędziem, a fakty – materiałem twórcy. ograniczanie się jedynie do kombinerek lub – strategia przeciwległego bieguna – wyłącznie do iłów twardoplastycznych (zdarzenia „z baru na przystanek i z powrotem, do baru”) gwarantuje jedynie osiągnięcie statusu poddostawcy cepelii.

  5. Ewa Bieńczycka:

    Grupy artystyczne zazwyczaj formowały się w czysto praktycznych celach, by być widocznym, by się przebić, by w wypadku malarzy robić wystawy zbiorowe w grupie wzajemnego zaufania do dzielenia kosztów, dbania o wspólne dobro. Pozwala się na przyłączenie większej ilości, by mieć od razu odbiorców. Potem, jak ogon komety, się ich odcina.
    Ale przecież historia zna grupy jakościowo wyrównane, jak np. grupa literacka OuLiPo, czy w Polsce grupa „formistów z Witkacym.
    Przeglądam materiały z biblioteki i z sieci dotyczące warszawskich Mebli oni tam zdaje się, jeśli dobrze zrozumiałam, dostali pieniądze na 5 lat działalności pisma. Prosperowali tylko dwa, napisali jeszcze za resztkę pieniędzy nekrolog. Dzisiaj, po latach ci ludzie są cały czas widoczni, skupieni wokół nieszuflady i BL. Więc Przemku, do tego służą grupy. Zastanawia mnie tylko, czy coś takiego będzie, jak rynsztokowcy. Pokolenie Rynsztoku. Ja Was czytam i czytam i wciąż nie wiem, kto jest kto, nawet co do Twojej osoby nie zawsze rozpoznaję.

  6. przemek łośko:

    rynsztok to rynsztok, płynie – czasem trafi się nugatowy wiersz. taki z pewnością nie jest wytworzony przez grupę ;)

  7. Marek Trojanowski:

    coś w tym jest. prawdopodobieństwo pojawienia się wiersza jest na rynsztok.pl wieksze niż na innych portalach, ale rynsztok.pl cierpi na chorobą zwaną brakiem komentarzy.

    wiesz przemek, tak jak i ja wiem, że przestrzeń literacka w internecie jest mierzona a) liczbą aktualizacji b) liczbą komentarzy

    coś w trakcie spierdoliłeś w tym mechanizmie rynsztokowym. masz przykład: a agresywna- przeintelektualizowana dupeczka: dredzik& zniknęła. nie ma jej – a przyznasz, że pisała z jajem, dobrze i jaskrawie: odczucia i uczucia były rozpoznawalne wprost, jak u ciebie – co jest wielką zaletą.

    gerszberg też wymiękł – pojawia się jak trzeba coś dodać w stylu: „moje zdanie w tej kwestii jest następujące…” – poza tym nic nie pisze, bo jak pisze wierszyki, to są one kiepskie, jak komentarze, t sa one tak dobre, że aż rozpoznawalne. ale gerszberg się wstydzi, dlatego teraz czyta i odcina dni na centymetrze.
    holsztyński też odszedł w sina dal, ale jemu się softłer nie podobał, no ale placebo, gral, coralgol, serafińska (którą ja osobiście ci podpierdalam i to tylko kwestia czasu zanim ją ostatecznie tobie ukradnę) – cos się z tymi ludźmi dzieje, coś ich rozczarowuje. przemyśl politykę personalną, bo ja w tym miejscu, w którym teraz mnie czytasz, staram się o ludzi. bo to ludzie są wazni, ludzie pełną gębą.

    nie mam problemu z usuwaniem komentarzy, z ich dodawaniem – to mam gdzieś, to nalezy mieć gdzieś. najważniejsi są dla mnie ci, którzy tu piszą

  8. Marek Trojanowski:

    jeszcze jedno: jeżeli będziesz dobry dla wszystkich, pozbędziesz się wyrazu i ni będziesz dobry dla nikogo.

    to brzmi jak konfucjańska mądrość, ale co tam, nie takie mądrości się wymyslało

  9. Ewa Bieńczycka:

    To kiedy wreszcie podpierdolisz rynsztokowi Przemka Łośkę i ostatecznie go ukradniesz?

  10. Marek Trojanowski:

    ewo, gdybys mnie czytala, wiedzialabys, ze rynsztok bez przemka nie istnieje

  11. Ewa Bieńczycka:

    Wbrew pozorom, w sieci bardzo trudno się odnaleźć. Myślę, że o wiele trudniej, niż w realu. Jestem w sieci 10 lat i postępuję właściwie tak samo jak w realu, tak bym postąpiła, gdyby dane mi było spotkać tak wspaniałych ludzi, jakich doznałam w sieci: zachwyt, nawiązanie rozmowy i jej prowadzenie. Przecież tylko w dialogu, niekoniecznie platońskim, stajemy się, istniejemy, wzrastamy. Tylko w nim coś się wydarza między, coś buduje, następuje reakcja chemiczna: ja daję i otrzymuję, trwamy w powiązaniu, w jednej myśli, w uczuciu.
    I, gdy w realu nikt tak nie odejdzie sobie i nie zostawi Cię w tym nagromadzonym dla Drugiego dobrem, jakie masz w sobie, ponieważ spotkanie naruszyło Twoją powierzchnię, wznieciło Twoje myśli i uczucia. Natomiast w sieci owszem. Zostajesz w pustymi rękami, z głuchą pustka komentarzową, z ignorancją i z wzgardą. Dlatego boję się komentować, boje się, że mi nikt nie odpowie, że odmówi spotkania.

  12. Ewa Bieńczycka:

    Nie ma Przemku w sztuce konformizmu. Nie ma mowy o czymś takim w poezji, w jej z założenia bezkompromisowości, w jedynym zabezpieczeniu ludzkości, by do szczętu nie zidiociała.
    Strategia portali literackich musi być wyraźna. Wyraźna jest nieszuflady: ciągły nabór niezorientowanych maturzystów, którzy nie doczytali dziejów nieszuflafdy, nie śledzili wątków, gdyż ich to nie interesuje. Ich, wschodzących poetów interesuje tylko to, by móc na jakimś społecznym tle zaistnieć. I tu jest pułapka. Wpadają w sieć amoniowości właśnie, tam są zrównani do zera i do funkcji niewolnika portalowego. Nieszufada bowiem służy do obsługi kilu osób, a ich miejsca są już zajęte. Każdy nowy indywidualista jest spektakularnie, jak na akademii stalinowskiej, tępiony.
    Natomiast cenni są stali, dyżurni konformiści, którzy wkraczają zawsze w odpowiednim momencie, by każdy balon kontrowersji przebić i rozładować. Tak miałam na wywiadówkach, jak zadawałam niewinne, kłopotliwe pytanie wychowawczyni. Wtedy kilku rodziców z odległych zakątków sali zabierało głos. I już ona nie musiała na nic odpowiadać, patrzyła na mnie tylko triumfująco.

    Natomiast rynsztok miał być alternatywny. Miał być niszowy i miał dawać szansę wszystkim, kto przyjdzie. Tak to, jako obserwator zrozumiałam. Walenrodyzm nieszufladowców (widziałam tam niemal wszystkich, nawet fałszywego Dehnela, bo nawet jak tam się pojawił fałszywy, to mimo wszystko to też coś znaczyło.

    Polecam Wam, na poewiki trzy wywiady z Jakubem Winiarskim. Szczyt konformizmu. A najśmieszniejsze, że patronami duchowymi Jakuba Winiarskiego są: Gombrowicz, Joyce, Bernhard, Woolf i Beckett!
    Wirginia Woolf na spotkaniach literackich zawstydzała i ośmieszała, bez względu, kto z nią rozmawiał, stąd Kto się boi Wirginii Woolf

  13. przemek łośko:

    Ewo,

    nie wierzę w coś takiego jak sztuka. Pisząc wiersz rzadko bywam konformistą.

    Marek ma rację – coś spierdoliłem. Wiem co – właśnie to, że każdy może wyrazić swoje zdanie. I – okazuje się – niemal każdy potrafi je wyrazić. Ale mało kto jest w stanie wysłuchać innego, wprost wyrażonego zdania.

    Dzieje się tak dlatego, że mało kto potrafi przyznać się do błędu. Taki Romek Kaźmierski, który w realu jest normalnym, dowcipnym kolesiem, w necie wyraża jedynie zdania wartościujące – jak ognia unikając ryzyka przedstawienia argumentów. Spójrzcie na moje wynurzenie pt. Benek głupszy każdego dnia. Co łączy wypowiedzi fobiaka, romka i tomka? Właśnie to, że główną ich osią jest sprzeciw wartościujący. Fobiak nie bał się przynajmniej konwencji, ostrożna złośliwość romka miała mu być pancerzem i tarczą zarazem z wizerunkiem sowy albo pallas ateny, a tomek zwyczajnie się napił, bo to jego pora i protestował pytaniami o wartość dla zasady oraz w imię, ale nie własnych przekonań, tylko ogólnie uzgodnionych za europejską polisę duchową po imć levinasie.

    Problem polega na tym, że ciągle więcej jest dbałości o własny wizerunek niż szacunku dla inteligencji rozmówcy. Z kolei w dziale wiersze widać jak na dłoni inną stronę tego egoizmu – budowę własnego ego wierszopisów i niewielką, bardzo niewielką pokorę. Gra i rola zastępują treść rozmów. Jest to o tyle niebezpieczne dla uczestników, że z biegiem czasu zastępują im też własne myśli i przekonania.

    Nie poradzę na to nic. Nie potrafię być zawsze grzeczny i poprawny, nieomylny i odpowiedzialny za tego, tego i siamtego. Nie dogodzę wszystkim, ale też nie zamierzam dogadzać jednemu światopoglądowi, kosztem innych. Stworzyłem miejsce – a dalej niech każdy odpowiada za siebie. Nigdy nikomu nie obiecałem, że samodzielnie biorę odpowiedzialność zamoderację i rozwój rynsztoka. Wręcz przeciwnie – rynsztok zakładało kilka osób, wszystkie deklarowały żywe uczestnictwo, nie stawiając warunków. Ja byłem płatnikiem, ale nie gwarantem. Chciałem pisać w miejscu, w którym osoby mierne pokroju Dehnela czy Radczyńskiej nie będą cenzurować wypowiedzi.

    Okazało się, że z biegiem czasu wszyscy, którzy współzakładali rynsztok uznali, że nie służy ich celom. Nagle zaczęli stawiać warunki, każdy inne. Nie zamierzałem spełniać któregokolwiek z tych warunków, bo – każdy odpowiada za siebie. Chcesz, żeby było po Twojemu – myślałem sobie – narzuć swoją wolę jeśli potrafisz. Nie potrafili. Odeszli. Został właściciel, czyli ja.

    Mam dokładnie w dupie, czy i kto zostanie. Doszedłem do wniosku, że ci, którzy myślą podobnie do mnie nie będą się – podobnie jak ja – przejmować pierdołami, a docenią, że na rynsztok.pl można swobodnie i bez cenzury rozmawiać.

    O, i pisząc te słowa dowiedziałem się mimochodem, że jarek łukaszewicz wygrał konkurs poetycki w świdnicy ;)

  14. Marek Trojanowski:

    hehehe, to będzie drewniana deseczka dla łukaszewicza. jak tak dalej pójdzie, to dogoni krysie i innych deseczkowcow-laurkowców literackich.

    wtrącając trzy grosze do waszej pogawędki to:

    1) sztuka – wierze, że coś takiego istnieje jednak tylko ex post – w interpretacjach, w analizach podręcznikowych, w dyskusjach. nic samo z siebie nie jest dziełem sztuki.

    2) na konformizm nie godzę się w żadnej formie. nigdy w zyciu nie poszedłem na kompromis i nigdy nie pójdę. nie zgodzę się na dil, na który nie mam ochoty, z którego założeniami się nie zgadzam, którego nie akceptuję. dlatego robie, to c robię. pisze to co pisze i mówię to co mówię: wszystko to zas robię w zgodzie z sobą – a innych mam w dupie.

    3) czytam rynsztokowe perypetie każdego dnia. ja mam lepiej niż ty – ja nikogo z nich nie znam osobiście, dlatego traktuje ich jak nicki. żaden z nich nie jest dla mnie człowiekiem, ale kreacją internetową: przyjętą konwencją, konsekwentnie stosowaną.
    nie wiem czy zauwazyłeś, jak nick: „…” rozkręcił się w rozmowie o benedykcie? jak zaszalał? aż widać, że nie chciał być sobą – wyjątkowo miał dość tej miałkości normala. to mi się spodobało.
    dla odmiany gerszberg nie zaskoczył – jak zawsze oprawny, jak zwykle odchrząknął: „ekhm, ekhm” i przywołał jak zwykle do porządku apelując o zachowanie kanonu naukowości, o porzadek argumentacji i o porządek w ogóle (vide: kultura na rynsztoku – był taki jego wątek kiedyś) – czyli to, co gerszberg robić potrafi.

    mi się wydaje przemek, że tu nie chodzi o to, że ty jesteś zbyt mocno związany z portalem – bo to było nie do unikniecia, kzdy portal ma taką osobowość. to tak, jak każda grupa ma swojego lidera. rynsztok ma dobre wiersze, ale to za mało jak na portal społecznościowy. ten brak rozmowy sprawia wrażenie bezruchu, martwicy. i nie mówię tu o romowie w stylu:

    cześć debi tu krysia
    cześć krysiu tu debi
    krysiu co robisz na obiad
    kopytka, a ty debi

    ….

  15. przemek łośko:

    ech, te kody. wcięło wypowiedź. i dupa

  16. przemek łośko:

    Sztuka – tak: ez post, ale i na wyrost

    wolność – to jej dotyczą infantylne pytania filozofów XXwiecznych. tymczasem nie ma wolności, a tym samym nonkonformizmu. nie ucinasz głowy przechodniowi, żeby z nią paradować po rynku w slipach, umazany krwią. możesz narzucać swoją wolę po to, żeby zawłaszczyć większy obszar niezależności. czyli pytania o konformizmi nonkonformizm są chybione, o ile nie zajmują się estetyką niezależności i samą niezależnością. tragifarsa konformizmu wynika z tradycyjnego rozumienia estetyki.

    Rozmowy krysi z debbie – niegroźne, są jak przyprawa na mięsie lub cieście. Irytują, kiedy mięsa, deseru brak albo letni, mdły.

    Groźny jest wyścig po szaty króla, kiedy król nagi nieporadnie wali konia. Groźne jest to, że biorący udział w wyścigu zapominają o konstrukcji szat.

    Tyle tytułem rekapitulacji.

  17. Marek Trojanowski:

    pytania o wolność są stare jak filozofia sama. ale nie o tym mowa. nie mieści się w moim pojęciu wolności ucinanie łbów i paradowanie z nimi po trotuarach, by zachwycać, dawać przykład, albo by brzydzić. nie mam zamiaru uwalniać się od siły ciązenia. nie chce tez wprowadzac tu kategori wolności wewnętrznej zewnetrznej, kategorii wolności pozytywnej i negatywnej, bo to znowu zmieni się w jakąś pogawędkę, która nie ma konca ani rozstrzygnięcia w ramach tego układu pojęc, którym ludzkość w tej chwili dysponuje.
    mi chodzi o utrwalanie takiego stanu, w którym każda decyzja jest decyzją własną, która się w pełni akceptuje, w której nie ma żadnej – a przynajmniej z pozcji podmiotu – nie dostrzega się żadnej ingerencji zewnętrznej.
    nonkonformizm zawdzięcza przedrostkowi aure buntu. mi się nie cce buntować, ja zwyczjanie chcę żyć takim życiem jakie sobie wybrałem. nic szczególnego. w tym nie ma żadnego buntu. jestem całościowym egoistą – czyli nic niezwykłego, nic buntowniczego.

    pamiętam taki tekst aleksandra wata – jeden z wierszy – o tym, że chodzi sobie bezpański i nic nam po nim, nic mu po nas.
    i ja sobie wybrałem taki sposób na przezycie – realizacje tego stylu zycia okreslam jako wolność.

    tego o sztach nie kapuje.

  18. przemek łośko:

    szaty – to jest to, co ma uchwycić poezja

    wolność, w definicji, którą podałeś – realizacja stylu życia – jak najbardziej, to jest to

    Ewo, nie wiem, czy mam chęć czytać poewiki, to straszne gówno.

  19. Ewa Bieńczycka:

    Skończyłam czytać dyskusję na rynsztoku o głowie państwa. Zaczepiłam Cię Przemku, bo też tam, pod innym wątkiem użyłeś słowo konformizm w stosunku Twoich działań wspólnotowych udowadniając, że inaczej się nie da, gdy każdy co innego tam chce.
    Uważam, że sztuka nie jest kwestią wiary, ani też tego potrzebuje. Jeśli istnienia Boga nie da się ani udowodnić, ani wykluczyć, to w wypadku sztuki mamy do czynienia z całkiem pokaźnym materialnym dowodem. Oczyliście jak zwał, tak zwał, ale dla mnie jest to pewne, że poezja służy do demaskowania, pełni rolę higieniczną i świadomość, że istnieje i że ja mogę w tym procesie uczestniczyć daje mi niemal tak duże wsparcie, jak umierającym wiara w Boga.

    Czytam poewiki, jak mi google wskażą, że tam jest to, czego szukam. A tych wywiadów wcześniej nie znalazłam, szczególnie byłyby mi potrzebne do pisania tu na blogu o debiucie prozatorskim Jakuba Winiarskiego. Pisarz wymienia tam ilu sławnych krytyków pochwaliło ten utwór a komplementów, jakie zebrał od osób mniej sławnych, stara się przez wrodzoną skromność w wywiadzie nie przytaczać. A ja tu pisałam o Loqueli tak źle.

    A wolość Marku to podstawa wszelkich ludzkich działań. Nie dostrzega tego Jakub Winiarski, będąc dyspozycyjnym nieszufldowym krytykiem i równocześnie pragnąc być polskim Bernhardem. Taka postawa, to dopiero zniewolenie.

  20. przemek łośko:

    o ile wiem, to Winiarski pożarł się z nieszuflą. może to początek przemiany z aparatczyka w tożsamość.

    Ewo, wciąż mylisz szkołę z osobą, rynsztok z twórcą. Wciąż bardzo powierzchownie przedstawiasz – choć nie wiem, czy tak rozumiesz, może manipulujesz – sens słowa konformizm.

    Każdy z nas – Ty, Iza, Marek i ja – jest konformistą. Przystaje do form – to jest sens tego terminu. Wskazując obszar konformizmu pozbawiasz się może mistyki, ale zyskujesz samoświadomość. Gorzką i chujową.

    Każdy z nas lubi i dba o swój wizerunek. Nikt chętnie się nie przyzna, że zesrał się na deskę przez idiotyczną nieuwagę, a potem w to usiadł, nie zauważywszy. To dlatego nie gonimy z wywieszonymi językami do wydawnictw jak Dehnel, Wiedemann, milion innych – prywatnie całkiem w porzo – kolesi. Bo nikt z nasnie zesra się na deskę po to, żeby wszyscy widzieli jak unikalnie sra. To jest nasza estetyka.

    Nic to nie zmienia w czuwaniu i pisaniu. Zupełnie nic.

  21. Marek Trojanowski:

    nasza, nasza, nasza…. nasza-klasa.pl

    przemek, nie ma nas – tu się różnimy. jestem ja: trojanowski marek, jesteś ty: przemek łośko; jest ewa bieńczycka i jest izabela kowalska z jeleńskich – to jest kompletny, internetowy nominalizm. każdy, kto chciałby tu coś dodać od siebie musi się ładnie przedstawić, albo przedstawia się jego komputer.

    to nie jest forma, to nie jest konwencja tylko atomistyka: każdy pisze za siebie, pisze tak jak chce i robi co chce – ale robi to pełną mordą, bez żadnych uników.
    to nie jest konformizm, chyba, że zmieniasz jego znaczenie.

    wiesz, jestem w stanie usiąść w ogródku dowolnej knajpy i się ładnie najebać. jestem w stanie później wyrwać jakąś dupeczkę, puknąć ją w przytulnym, ale zaszczanym zaułku wąskiej uliczki, boksu śmietnikowego czy gdzieś tam jeszcze. ale nie uważam, ze robiąc to bede konformistą, bo godzę się na jakąś tam forme szybkiego ruchanka i cywilizacyjnej zasady rządzącej upijaniem się w ogródku knajpy latem.

    konformizm dla mnie to świadome, samobójcze, własnoręczne przetrącanie sobie kręgosłupa. to takie połamanie kości, po którym zostaje się na zawsze kaleką.

  22. przemek łośko:

    Marku,

    nie możesz wyrzucić z Się – nas. to po pierwsze (bo: mówisz do mnie po polsku, masz pesel, zgodziłeś się na konto bankowe, zrobiłeś maturę, dyplom, potem drugi). że ruchasz dupeczkę – a czym ją ruchasz? trzepaczką czy fiutem? jesteś konformistą z powodów naturalnych – natura dała ci fiuta.

    naprawdę chcesz się okłamywać w imię gadżetów: naturalnych bądź wytworzonych przez człowieka? dodawać sobie wizerunku?

    cali jesteśmy z konformizmu. a jednak – ta odrobina buntu, na którą się decydujemy ma sens.

    nie tak dawno, wracając w zadymce z bolesławca (kurwa, same literówki, chleję sam) rozmawiałem z tomkiem durniewiczem, architektem, niezwykły ma umysł i roksaną, też architekt, umysł zajebisty – i przedstawiłem im swój jak łośko stary eksperyment myślowy.

    wyobraź sobie, że każdego dna zmieniają ci Tajemne Siły nazwisko, terytorium, pracę. kim jesteś po dwóch tygodniach?

    czytaj w tle: co jest buntem? twierdzenie, że jest milion Ja w jednym ciele, czy, że jest jedno?

    z powodu zadymki gadaliśmy cztery godziny, ba, kłóciliśmy się.

    a jednak – mówisz do mnie językiem. mówisz, bo wierzysz – na poziomie już komórkowym – w co mówisz. cały jesteś z konformizmu, Marku.

    Bunt, który niesiesz, jest – kto wie – cenny. Ale jest na czubku góry lodowej, na czubku multipleksu systemów. I całkiem celowo nie korzystam ze skurwiałego dorobku europejskiej myśli: kategorie (filozoficzne), idee, pojęcia.

    Ten kurwiący się dorobek zdechł. Skończył się.

  23. Ewa Bieńczycka:

    Bo ja wiem, Przemku – ze mną jest chyba inaczej.
    Dawno nie byłam na nieszufladzie, jak mam wewnętrzne blokady, by gdzieś wchodzić. To trudno mi je przełamać. Podobnie z rynsztokiem, nie czytałam go często, nie wiem, kto jest kim i jeśli moja opinia jest taka, to musisz przyjąć, że też i takie jak ja osoby Was czytają. Nie z manipulacji, gdyż akurat tutaj naprawdę nie mam żadnych powodów pisać inaczej, niż to odbieram. Tak napisałam, gdyż tylko bezkompromisowość może dać sens pewnym działaniom w rejonach sztuki.
    Jeśli nie jest celem tego portalu robienie pieniędzy ani nie jest też lansowanie, gdyż gdzie indziej nagrody i występy się odbywają, sławy takie jak Pasewicz nie zabierają głosu, chyba, że pod nickiem, w co wątpię, ten rynsztokowy teatr widzę ogromny i jako pospolita internautka czytam go jako zabawę, a nie jako tworzenie. Ale czy się zesram, czy nie, to przecież i tak nie zabronisz mi pewnych przemyśleń.
    Nie mam pojęcia co Iza i co Marek przemyśliwują na temat tego tutaj bloga. Ja chcę tu pewne rzeczy wypowiedzieć, nie ukrywam, że jednak jestem (ale nie konformistycznie, wręcz przeciwnie) stymulowana w pewnym sensie przez Was wszystkich tu rozmawiających. A jednak brnę w moje wypowiedzenie. I będę to robić, dopóki Marek mnie nie wyrzuci.

  24. Marek Trojanowski:

    ja nie mam nic przeciwko „Się” – w jakiejkolwiek postaci. ba! przeciwnie, jestem za tym, żeby owo „Się” każdorazowo, gdy się będzie ze mną stykało, było bardzo dokarmione. im tłustsze będzie owo „się” tym większa będzie moja moblizacja.
    jak to działa w praktyce:
    gdyby ci wszyscy poeci, rymujący do kotletów, napierdalający się o drewniane deseczki z inskrypcjami: „za zajęcie pierwszego miejsca…” – gdyby nie ta poepasztetowa, którą radczyńska z kumpelkami i koleżkami na spółkę serwuje wszystkim jako „ofiszjal majnstrim of polisz poets” – gdyby nie ci kaszaniarze, kórzy bełkotem zasłaniają brak talentu – nigdy nie napisałbym żadnego „z kopa w jaja”

  25. Ewa Bieńczycka:

    Też Marku uważam, że to lipszycowe tchórzliwe i ordynarne przyzwolenie. Jeśli na kumplach piszą jak Rybicki w Chwałowicach prowadzi warsztaty literackie (znam ten Dom Kultury, miałam tam wystawę w 2000 roku, nie wydali mi nawet ksero, by mnie uświetnić, bo nie mieli pieniędzy), to ta warszawska pompa jest do wyrzygu, to zmarnowanie, to puszenie się to lansowanie tych wyróżnionych przez Ciebie w Anal Izie Poetyckiej wszystkich Dyrektorek Domów Kultury, które też od razu poetkami wiodącymi się stają. Przyuważ na gillingu te wszystkie panie piszące, mające przecież za państwowe pieniądze dawać możliwość artystom, nowym talentom, które bezpowrotnie przepadają, a nie same się produkować i wydawać sobie tomiki. Wiesz, w naszej branży jest trudniej chwytać za pędzel tak bezczelnie, ale tutaj wątpliwości żadnych już nie ma.
    Rusza następna pompa we Wrocławiu, na Firbanku, na Blanchocie, na starych już zużytych i do cna wyzyskanych ikonach zachodu. Tylko po to, by znowu te nudziarskie panele mogły zaistnieć, by beztalencia umacniać i mediom podać niepodważalną listę nazwisk. A Lipszyc wspiera, bo czemu nie.

  26. Marek Trojanowski:

    ja przyjmuję takie inicjatywy z radością. takie spędy – warsztaty, sraty, raty taty, konferencje, konferowanie, wspólne picie i jebanie – zawsze wygladają tak samo.ci sami zawsze ludzie, jak zwykle w takim samym skupieniu i zaangażowaniu uczestniczą w częsci oficjalnej. kiedy częśc oficjalna mija, ci sami ludzie z takim samym zaangażowaniem jak wczesniej, teraz nieoficjalnie chleją i dyskutują – o dderridach, heideggerach, gadamerach, i innych mądrych ludziach. po kazdej pólitrówce dyskusje za każdym razem nabierają pikanterii. w pewnym momencie ujawniają się personalne animozje, niesnaski – okazuje się, w częsci nieoficjalnej – że ktoś kogoś nie lubi, ktoś z kimś ma na pieńku. zaczynaja się obrazy, wyzwiska, czasmi ktoś da sobie po mordzie. później – kiedy się już wszyscy dostatecznie napierdolą – następuje częśc intymna. panie proszą panów, panie proszą panie, panowie rzygają w międzyczasie próbują dowieść kunsztu pocałunku francuskiego, wyjmując z otłuszczonej brody resztki makaronu z obiadu, którym własnie wymiotował.
    takie spotkania oczywiście integrują, bo nic tak nie integruje jak wspólne jebanie, rzyganie czy sranie. nic na świecie. rybicki robi karierę jako juror, jako edukator – i niech robi – jeżeli ma ochotę to moe być terminatorem albo predatorem. kiedy już będzie szefował trzeciemu Gminnemu Ośrodkowi Kultury, kiedy zacznie słyszeć ten śmiech za plecami – będzie już za stary by coś zmienić. na opuchniętej, czerwonej mordzie nie będzie żadnej zmarszczki, żadnego zmartwienia, żadego śladu po pytaniu: i po chuj mi to było.

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?