.
Przełom w branży porno nastąpił wraz z debiutem w filmie XXX czarnego człowieka. Ogromne, połyskujące afroamerykańskie penisy przerażały ale jednocześnie fascynowały jak pierwsza scena Star Wars IV (A New Hope), w której galaktyczny krążownik Imperium ostrzeliwał mały stateczek z księżniczką Leilą na pokładzie.
O jakimkolwiek przełomie – jakościowym – w najnowszej poezji polskiej trudno mówić. Przeciwnie. Wydaje się, że poezja kojarzona z wolnością wewnętrzną, stała się poezją konkursową – taką, w której używa się najbardziej skutecznych form obrazowania. Przy czym skuteczność ta obliczona jest na sukces, którym w tym przypadku jest zdobycie nagrody w konkursie literackim.
W tym kontekście najnowsza poezja jest poezją uwarunkowaną. Stała się jednym wielkim odruchem Pawłowa, w którym rolę gongu odgrywa informacja o konkursie, wywołująca odpowiednią reakcję w mózgu poety.
Pierwszy aksjomat Skutecznej Poetyki brzmi:
– NIE RYZYKUJ
Wszystko co nowe jest nieznane. To, co nieznane z reguły budzi lęk. Dlatego z pragmatycznego punktu widzenia należy w miarę możliwości zrezygnować z własnego, oryginalnego stylu (zakładając, że ów jest własny i oryginalny), bo każda forma eksperymentu na formie czy treści będzie skazana na porażkę.
[w zapisie formalnym wyglądałoby to następująco:
1 = (R->0)
Gdzie:
1 – oznacza osiągnięcie sukcesu /wygranie konkursu, bycie zauważonym przez krytykę itp./
R – oznacza ryzyko]
Drugi aksjomat Skutecznej Poetyki wymaga komentarza.
Wśród poetów dominuje przekonanie, że aby pisać dobre wiersze należy dużo czytać. Chodzi oczywiście o lekturę „dobrych wierszy”. Przy czym przez dobre wiersze rozumie się te, które zostały uznane za dobre. Uznane – czyli: wyróżnione, nagrodzone itp.
Taki pogląd opiera się implicite na założeniu, że poezja to rodzaj ewolucyjnie rozwijającej się myśli naukowej, w której każdy kolejny etap jest formą komentarza do poprzednika. Innymi słowy: aby być skutecznym poetą – podobnie jak to się przyjęło w nauce – musisz w swoich tekstach mieć „dużo przypisów”. To znaczy: każdy krytyk, koneser poezji itp. powinien móc w twoich wierszach odnaleźć pewne wyraźne inspiracje tj. ślady lektur „wierszy dobrych” (nagrodzonych, uznanych)
[zapis formalny:
X = [X(1) = ( 1(A)+1(B)+1(C)+ …1(N))]
Gdzie:
X = kandydat na dobrego poetę
X(1) = wiersz kandydata na dobrego poetę
1(A)
1(B) = dzieła uznanych / dobrych poetów.
(1C)
…
1(N)
Trzeci aksjomat Skutecznej Poetyki brzmi:
– Pisz tak jak się TERAZ pisze.
Z pozoru przypomina on aksjomat drugi. Ale tylko z pozoru. W aksjomacie trzecim zwrócić uwagę należy na kategorię „TERAZ”. Określenie czasu teraźniejszego umożliwia wprowadzenie różnicy w ramach zbioru Wszystkich Skutecznych Poetyk i wybrać tylko te, które są TERAZ (w tej chwili) najbardziej skuteczne.
[zapis formalny:
(A, B…N) = WOB
1 = (A i ~ B) < = > [A(WOB) = 1a(Δ T)]
Gdzie:
WOB – oznacza zbiór Wszystkich Skutecznych Poetyk
1 – sukces
1a(ΔT) – sukces w poprzedniej jednostce czasowej.
.
Jak to wygląda w praktyce. Weźmy ostatni przykład – tomik Jakobe Mansztajna pt. Wiedeński high life.
Oto jeden z wierszy Jakobe Mansztajna z nagrodzonego Silesiusem tomiku – wiersz pt. Próba sił:
pada komenda: ruszyć w głąb wątłych rusztowań gałęzi.
mamy trzy carmeny, trzy pomarańczowe oranżady w proszku,
nie lada kosmos nad i pod koszulkami
ciała cienkie jak zapałki, jeśli wymienić wszystko.
na czubek wciągnąć kolorową szmatę! – to teraz nasze
drzewo; niebo odmyka się i kurzy jak rozcięta stopą woda.
dalej już tylko trzask rąk, stłuczone czoło
i plamki krwi na koszulce, jeśli wymienić wszystko
[próba sił]
Pierwsze, co się rzuca w oczy po lekturze tego tekstu to realizm. Nawet „rusztowania gałęzi” w kontekście tekstu tracą swoją metaforyczność i staja się czymś realnym. Sam wiersz nie wymaga interpretacji, gdyż nie ma czego interpretować. Jednak pomimo znikomej wartości semantycznej tekst jest ciekawym przykładem kontynuacji pewnej Poetyki Sukcesu, która zaczęła się formować w tekstach Marcina Świetlickiego by apogeum rozwoju osiągnąć w tomiku Dolna Wilda – Edwarda Pasewicza.
Świetlicki rozpoczął proces humanizowania tekstu poetyckiego. Realizm służył uczłowieczaniu tekstu – zbliżaniu do go czytelnika, by ten mógł odnaleźć w nim któreś z własnych przeżyć. W jednym ze swoich wczesnych wierszy pisał:
Powiedziałem: znam takie miejsce,
gdzie przychodzą umierać koty.
Zapytałem: chcesz je zobaczyć?
Odpowiedziała: nie chcę.
Powiedziałem: jest czyste i ważne.
Powiedziałem: jest jasne i pierwsze.
Zapytałem: chcesz je zobaczyć?
Odpowiedziała: nie chcę.
Powiedziała to w taki sposób,
że musiałem odwrócić się od niej.
Od tamtej pory
powoli
zbliżam się do wyjścia.
[Świerszcze, Świetlicki, Zimne kraje 2, 1996 r)
Każdy w dowolnej chwili może być jedną ze stron podobnego dialogu. Nie każdy jednak jak Świetlicki odnajdzie w tej codzienności ten słaby punkt – jedno słowo, gest – które potrafi odmienić pogląd, relację z innym człowiekiem a następnie doświadczenie owego punktu skanalizować dzięki poezji. Na tym polega istota tej formy realizmu – że jest on znaczący – w wierszach Świetlickiego.
Kolejny przykład – nowszy – rozwoju tej poetyki pochodzi z roku 2004. Marcin Świetlicki publikuje kolejny tomik: 49 wierszy o wódce i papierosach. W tym zbiorze także pojawiają się charakterystyczne zhumanizowane wiersze. Przykład:
Podłogi, z płaszcza łóżko, a ze swetra kołdra.
Dumnie sierść zwierząt domowych noszona
na ubraniach człowieczych, uzezwierzęcenie
ładne i delikatne, zwierzenia przezsenne.
Tu jest moja parafia, tu jest mój kontynent.
Pierwsze słońce wbrew starej, czarnej, twardej zimie.
Tu jestem ja, mężczyzna, nie mam już powodu,
by się więcej ukrywać wobec słońca wschodu,
wobec kamienic, wobec kobiet, wobec
tego, do czego trzeba do wieczora dobiec.
(Poranna parafia)
Pomimo, że nie ma w tekście niczego nadzwyczajnego – żadnej dziwacznej metafory, ani dziwacznego archaizmu lub podobnej sztuczki, której celem jest odwrócenie uwagi czytelnika od (zwykle w takich przypadkach) zionącego emocjonalną i intelektualną pustką tekstu, wiersz sam w sobie jest niezwykły. Wszystko to zasługa zhumanizowania tekstu.
Na czym polega humanizacja tekstu?
Po pierwsze: podmiot liryczny jest zawsze występuje zawsze jako: „ja, ty, on, my, wy oni”. Przy czym każda z form osobowych ma charakter realny. To znaczy: mogła istnieć, istnieje, może istnieć i nie ma żadnej przeszkody w jej zaistnieniu. Innymi słowy: nie jest to smok, czarnoksiężnik, demon, anioł ciemności czy inny stwór ale konkretny „Ktoś” – „Ktoś”, którego poznałem kiedyś, kogo mogę poznać albo typ, którego poznała moja przyjaciółka.
Po drugie: tekst jest pozbawiony udziwnień – piramidalnych metafor, zbędnych archaizmów, dziwnych słów itp. Ascetyczny jeżeli chodzi o dobór środków poetyckich sposób wyrazu ma swój cel. Odległość między zhumanizowanym tekstem a jego odbiorcą radykalnie się kurczy. Czytelnik postrzega zhumanizowany tekst jako coś prywatnego, jako opis możliwego zdarzenia, które przeżył, które przeżyje. Dzięki takiemu odbiorowi tekstu jego autor jawi się jako człowiek szczery, jako ktoś, kogo chciałoby się spotkać, ktoś kto mnie rozumie, ktoś taki jak ja.
Po trzecie: w trakcie lektury tekstu następuje przejście epistemiczne – czytelnik nie tylko obcuje tekstem poetyckim ale rozstrzyga o jego prawdziwości. Dla odbiorcy zhumanizowany tekst jest tekstem prawdziwym gdyż jest autentyczny. Taki proces jest pochodną realizmu.
Siłę zhumanizowanych tekstów poetyckich doskonale przedstawia wiersz Olifant, Świetlickiego:
Zobaczyłem światło więc przyszedłem. Zadzwoniłem i otworzyłaś.
Nie przyszedłem rozmawiać, nie przyszedłem się kłócić,
nie przyszedłem prowadzić odwiecznej wojny.
Ja przyszedłem się kochać.
Mam już jeden nóż w plecach i nie ma tam miejsca na następne.
Odpada dylemat: kawa – herbata?
Przyszedłem się kochać.
Zobaczyłem światło więc przyszedłem. Zadzwoniłem i otworzyłaś.
Nie przyszedłem rozmawiać. Nie przyszedłem namawiać.
Nie przyszedłem zbierać podpisów. Nie przyszedłem pić wódki.
Ja przyszedłem się kochać.
Tu nie chodzi o pytanie: co poeta miał na myśli? Tylko o to, czy istnieje taki mężczyzna na ziemi, niezależnie od koloru skóry, wieku, wzrostu itp., który nie chciałby przynajmniej raz w życiu z kimś w ten sposób porozmawiać?
Wracając do tematu.
Poetyka Sukcesu, którą zapoczątkował Świetlicki swoją popularność odziedziczyła po swoim stwórcy ale szczyt formy i apogeum rozwoju osiągnęła w błyskotliwym debiucie Edwarda Pasewicza.
Tom „Dolna Wilda” to zbiór wierszy perfekcyjnych – doskonale zhumanizowanych tak jak nigdy później i nigdy wcześniej zhumanizowane nie były. Ale jednocześnie – dzięki pewnemu skrzywieniu teozoficznemu – realizm został pogłębiony o pewne wartości, których wcześniej nie występowały w takiej koniunkcji.
Oto przykład:
Wysuszeni, nadzy i wątpiący, tacy
są nasi lokatorzy. Fen ich drażni i wątpią w Boga,
patrząc na wzgórza i płacząc na Cytadeli,
w dzień zaduszny wspominając angielskich lotników.
Czy chce się nam wymieniać wszystkie te zmarłe
nazwiska?
No i ich lustra, nie zapominajmy
o pieśniach powleczonego rtęcią szkła,
o tygrysie pod powieką, który się wyzwoli,
wyzwoli, gdy będziemy dużo czytać.
(Tak co dzień rano widzę ich w koszulach,
słyszę te szepty, później głośne śmiechy).
Moja muzyka jest muzyką ciała, gdy chcę
wydobyć dźwięk, to stukam płaską dłonią
o rozgrzany kamień, dźwięk jest jak postać
ledwo co widziana, powidok czegoś, co
się utkało w umyśle, a umysł jest tkaniną,
która nie ma granic, bo gdzie granice
tego, co tka się bez przerwy?
Ale czy oni mają muzykę? Chłopiec,
co wąskie stopy natarł olejkiem do opalania,
jego kochanek, który już śpi od południa,
i przyjaciele i znajomi palący się w słońcu,
Ci przyjechali z Treviru, tamten z Akki,
wiem, że widzieli Krzyż Południa i zazdroszczę
chłosty w ciemnym pokoju na Via Nuova,
tych opowieści słucham drugi tydzień,
a jednak nie mogę usłyszeć muzyki.
Może to zresztą tak być musi,
stoję z patykiem w dłoni skrępowany,
bielszy niż mur, o który się opieram,
słyszę, że chłopiec czyta, patrzę tylko
wiem, że o nic go nie spytam.
[NAŚLADOWNICTWO]
Istotnym wkładem Pasewicza do tej Poetyki Sukcesu jest wprowadzenie nowych sposobów obrazowania. Pasewicz próbuje bezwzględny realizm Świetlickiego zdehumanizować ale robi to pozostając na płaszczyźnie zasad realizmu.
„pieśń powleczonego rtęcią szkła” jest czymś innym niż „mowa mgieł bezszelestnej duszy”
Gdyby spróbować przeanalizować ten wiersz, to okaże się, że składa się on z następujących fragmentów:
„Wysuszeni, nadzy i wątpiący, tacy
są nasi lokatorzy. Fen ich drażni i wątpią w Boga,
patrząc na wzgórza i płacząc na Cytadeli,
w dzień zaduszny wspominając angielskich lotników.
Czy chce się nam wymieniać wszystkie te zmarłe
nazwiska?
(Tak co dzień rano widzę ich w koszulach,
słyszę te szepty, później głośne śmiechy).”
„Chłopiec, co wąskie stopy natarł olejkiem do opalania,
jego kochanek, który już śpi od południa,
i przyjaciele i znajomi palący się w słońcu,
Ci przyjechali z Treviru, tamten z Akki,
wiem, że widzieli Krzyż Południa i zazdroszczę
chłosty w ciemnym pokoju na Via Nuova,
tych opowieści słucham drugi tydzień”
„Może to zresztą tak być musi,
stoję z patykiem w dłoni skrępowany,
bielszy niż mur, o który się opieram,
słyszę, że chłopiec czyta, patrzę tylko
wiem, że o nic go nie spytam.”
Gdyby obdarzyć każdy z fragmentów autonomią, okazałyby się zwykłymi pamiętnikarskimi notkami – intymnymi zapiskami zastępowego, który zakochał się w blondynku, dwunastoletnim skautem, który za chwilę prześpi w towarzystwie kolegów swoją pierwszą noc po namiotem. Kto wie, co się wówczas wydarzy?
Ale w tym wierszu Pasewicz decyduje się na eksperyment. Jako autor musi mieć świadomość owego skrócenia dystansu z czytelnikiem i wykorzystuje to, przemycając własną, oryginalną myśl. W dwóch fragmentach:
No i ich lustra, nie zapominajmy
o pieśniach powleczonego rtęcią szkła,
o tygrysie pod powieką, który się wyzwoli,
wyzwoli, gdy będziemy dużo czytać.
„Moja muzyka jest muzyką ciała, gdy chcę
wydobyć dźwięk, to stukam płaską dłonią
o rozgrzany kamień, dźwięk jest jak postać
ledwo co widziana, powidok czegoś, co
się utkało w umyśle, a umysł jest tkaniną,
która nie ma granic, bo gdzie granice
tego, co tka się bez przerwy?
Ale czy oni mają muzykę?”
– Pasewicz przekaże odbiorcy swoich tekstów więcej mądrości i nauk niż kaznodzieja w ciągu całego swojego życia. Ale podobnie jak kaznodzieja – Pasewicz ze swoimi naukami dotrze do nieskończenie wielu słuchaczy (Fragment: „Moja muzyka jest muzyką ciała, gdy chcę wydobyć dźwięk, to stukam płaską dłonią o rozgrzany kamień” – jest być może najlepszym fragmentem jaki powstał w ramach czegoś, co określa się jako „najnowszą” poezją polską). Nie wymaga od odbiorcy specjalistycznego przygotowania filologicznego czy filozoficznego. Jest spadkobiercą tradycji, z której czerpie: jest mnichem, który z ogoloną głową, w sandałach siada między dziećmi, które go pytają po co mu te dziwne koraliki? A on im cierpliwie tłumaczy co to takiego Mala.
W późniejszych tekstach – choćby z th – Pasewicz – dokona ostatecznej personalizacji Poetyki Sukcesu. To, co realne będzie nierzeczywiste a to, co rzeczywiste będzie nierealne.
Przykład:
Przestrzeń ma kształt tarki do buraków.
Białko pisze. To nie jest list miłosny, to
deklaracja. Białko pisze i nie obchodzi go
autor, spin, myszko, i śmierć z zazdrości.
Białko pisze i nie jest ślepe, to nie rojenia
tylko suma przerażeń. I nieważne jest czy
pokochamy trupa, ta wiedza odsyła nas w
sen a on okazuje się kolejnym pismem, nie
odpowiemy chyba na poste restante?
I, czekaj jeszcze, nie pamiętam, ty czy ja
wpadłem na tę myśl o żukach w środku
figi, nie uważaliśmy, teraz to możliwe, że
one nas piszą. A, i dajmy spokój płci,
pamiętaj słońce, jest biała.
[Jak przegrać doskonale]
Tu realność ograniczała będzie się tylko do strony formalnej:
Rzeczowniki: „białko”, „przestrzeń”, „tarka do buraków”, „list miłosny”, „myszka”, „śmierć z zazdrości” – to wszystko może, mogło lub kiedyś może zaistnieć. Pytanie, czy może zaistnieć w tym układzie, który zaproponował autor wiersza? – Wątpliwe, ale jednak piękne i znaczące.
Wracając do Poetyki Sukcesu.
Zarówno Świetlicki jak i Pasewicz odnieśli środowiskowy sukces. Stali się Autorami, których się czyta, cytuje. Stali się poetami, cenionymi za dorobek a nie za nagrody, dziwne stroje, meloniki, wywiady itp. Innymi słowy – przepustki do Świata Najnowszej Poezji poeci ci napisali sobie własnymi długopisami.
Sukces jest sukcesem wówczas, kiedy można go powtórzyć. Znaleźli się naśladowcy Świetlickiego i Pasewicza. Zresztą naśladownictwo w świecie polskiej poezji nie jest czymś złym. Nie jest traktowane – zresztą nie bez racji – jak plagiat. Naśladowanie Poetyki Sukcesu w poetyckim światku jest objawem dobrego wychowania, odpowiednikiem znajomości zasad obsługi różnej wielkości i kształtu widelczyków rozłożonych na stoliku w ekskluzywnej restauracji. Naśladowanie Poetyki Sukcesu jest dowodem indywidualnego oczytania kandydata, który pretenduje do roli pełnoprawnego uczestnika Oficjalnego Obiegu Literackiego.
O tym jak bardzo skuteczne jest naśladowanie przekonują dwa ostatnia sukcesy:
– Przemysława Witkowskiego „Preparaty”
– Jakobe Mansztajna „Wiedeński high life”
Na początek ten pierwszy:
W jednym z wierszy z Preparatów Witkowski pisze:
ten takt jest statyczny, przyciąga. ona tam jest,
widziałem. rusza się pod nim, te same odgłosy,
które dobrze pamiętam.
tak niewiele przeciekło przez palce, a chłód
zaczyna znów gościć. były odcienie piołunu,
a jest merkurochrom, sen o lepie na muchy,
że duszno, że ci ludzie, którzy tu przychodzili
po prostu chodzą gdzie indziej,
że zamiast otworzyć usta, tyle przydawek,
przecinków. gdzie wyznaczyć linię podziału,
jak ważne jest, żeby w odpowiednim miejscu
się przejęzyczyć, zapomnieć?
[POWIERZCHNIOWE NAPIĘCIE]
Trudno oprzeć się wrażeniu literackiego dejavu porównując trzy pierwsze wersy Witkowskiego z trzema wersetami Jak przegrać doskonale – Pasewicza. Porównajmy:
Pasewicz:
Przestrzeń ma kształt tarki do buraków.
Białko pisze. To nie jest list miłosny, to
deklaracja. Białko pisze i nie obchodzi go
autor, spin, myszko, i śmierć z zazdrości.
Witkowski:
ten takt jest statyczny, przyciąga. ona tam jest,
widziałem. rusza się pod nim, te same odgłosy,
które dobrze pamiętam.
Zamieńmy „białko” na „oną (kobietę)” i odwrotnie:
Witkowski-Pasewicz:
Przestrzeń ma kształt tarki do buraków.
Kobieta pisze. To nie jest list miłosny, to
Deklaracja. Ona pisze nie obchodzi ją
autor, spin, myszko, i śmierć z zazdrości.
Pasewicz-Witkowski
ten takt jest statyczny, przyciąga, białko tam jest,
widziałem. rusza się pod nim, te same odgłosy,
które dobrze pamiętam.
Jest jedna odpowiedź na pytanie: „Czy to Pasewicz jest podobny do Witkowskiego czy na odwrót?” – ale mimo wszystko, eksperymenty z treścią pozwalają czytelnikowi zdobyć inną perspektywę. Możliwość jednoczesnego widzenia na odległość i w mikroskali.
Witkowski kończy z Bierezinem w garści. Dostaje laurkę itp., itd. Ale co z Mansztajnem? Wróćmy do tekstu Próba sił z nagrodzonego Silesiusem debiutu. Jakobe Mansztajn pisze:
pada komenda: ruszyć w głąb wątłych rusztowań gałęzi.
mamy trzy carmeny, trzy pomarańczowe oranżady w proszku,
nie lada kosmos nad i pod koszulkami
ciała cienkie jak zapałki, jeśli wymienić wszystko.
na czubek wciągnąć kolorową szmatę! – to teraz nasze
drzewo; niebo odmyka się i kurzy jak rozcięta stopą woda.
dalej już tylko trzask rąk, stłuczone czoło
i plamki krwi na koszulce, jeśli wymienić wszystko
[próba sił]
Analizując ten tekst wydaje się, że autor próbuje nadać zdarzeniom jedermannowskim status wydarzeń niezwykłych. Mamy w wierszu:
„pada komenda”
„mamy trzy carmeny, trzy pomarańczowe oranżady w proszku”
„ciała cienkie jak zapałki, jeśli wymienić wszystko”
„na czubek wciągnąć kolorową szmatę”
Itp., itd.
W każdym razie w realizmie Mansztajna widoczny jest odwrót od stylu Pasewicza i próba reanimacji czegoś, co nigdy nie istniało. Otóż Jakobe Mansztajn jako poeta-realista sięga po banał w przekonaniu, że jest rzeczywistym spadkobiercą talentu Świetlickiego. Teksty Mansztajna pozbawione metafizycznych implikacji ale jednocześnie zhumanizowane do granic uczłowieczenia tekstu literackiego w ogóle, stają się manifestem groteski. Na przykład:
niebawem runą osiedlowe kioski i po dropsy
będzie trzeba gnać do tesco. siwy czuje
niewidzialną rękę rynku i stopniowy upadek
mniejszych form. takim jak my pluje się na głowy,
albowiem należymy do mniejszych form.
wiedeński high life: siedzimy przed kioskiem
i wsuwamy dropsy. wiatr owiewa nasze twarze,
jakby całował na do widzenia. do widzenia
i dobranoc. niebawem runą osiedlowe kioski,
przeminie era dropsów, wiedeński high life
szlag trafi. podział na kwestie stanie się
nieostry, siwy twierdzi, że to nawet dobrze –
najwyższy czas zacząć działać jako bohater
zbiorowy, bo liczba mnoga jest bezpieczna.
bezpieczeństwo w tej sytuacji będzie kluczowe
[NARRACJA III]
Nie wymyślono lepszego sposobu na skolonizowanie świadomości rocznika 70 i parę jak wspomnienie o dropsach, pastylkach konferencyjnych, lodach casatte i bananach z PEWEX-u. Autor wiersz korzysta z tych archetypów ale nie oferuje nic w zamian. Żeruje na reminiscencjach – jest klasycznym drapieżnikiem, zainteresowanym łupem. Do dyspozycji ma wypróbowane narzędzie: Poetykę Sukcesu, niebezpiecznej redukcji dystansu dzielącego tekst i jego odbiorcę. Jakobe Mansztajn w tym sensie jest wzorowym naśladowcą Pasewicza, Świetlickiego i Witkowskiego. Gratulacje dla poety i przestroga dla innych:
Chcesz być poetą, który wygrywa konkursy? Pisz tak jak poeci, którzy wygrywają konkursy!
22 maja, 2010 o 1:05
dorzuciłam fa-art,
ach jestem internetowo naiwna, gdyż sądziłam, że wyguuglam tekst recenzji w ten sposób.
22 maja, 2010 o 10:58
Panie Marku, ja tylko w sprawie ponad 1500 wierszy, których „masowe” przeczytanie nie jest podobno możliwe:)
Jest możliwe. Inna sprawa – to moja kondycja po ponad dwóch miesiącach ślęczenia, ale to bez znaczenia. Chciało się konkursu, to się teraz cierpi. Zwłaszcza, że spośród takiej masy zestawów, o ból brzucha nie przyprawiało 50.
22 maja, 2010 o 12:39
Cześć Mirka jak już się wpisujesz, to mam prośbę – nie „panuj mi” – ja jestem zwykły chłop, czeladnik – niemalże domokrążca.
22 maja, 2010 o 14:16
-> Moi drodzy parafianie :)
Zagadka tego tytułu „Wiedeński high life” ma, moim zdaniem, bardzo proste (i typowo polsko-realistyczne) wyjaśnienie
Otóż, czy wiecie co tą są miasta partnerskie? To taki wymysł, żeby jakieś polskie miasto miało inne miasto partnerskie spoza Polski. Często piszecie, kto dofinansował tomik, i często pada, że wśród sponsorów bywa samorząd miejski. Miasta A, B lub C. No stamtąd, skaj mieszka autor. I teraz weźcie to pod lupę, że Sopot, Gdańsk albo Gdynia ma za miasto partnerskie wiedeń, albo, jeśli nie ma, przymierza się mieć. Mansztajn napisał więc tomik, a potem chciał go wydać i szukał sponsora. może znalazł się tam samorząd miejski? I ktoś z tego samorządu powiedział do Jakobe
– „ej, poeto, no dobra, już nie nerwuj się, daj se luzu, ok, dofinansujemy ci ten tomik, ale coś za coś. My ci damy parę złotych, ale musisz wymyślić tytuł odpowiadający naszym oczekiwaniom. A naszym miastem partnerskim jest Wiedeń (albo – A my chcemy, żeby naszym miastem partnerskim został Wiedeń). Więc wiesz, poeto, wykombinuj coś… może by tak Wiedeń w tytule…?”
I tako oto zagadka tego enigmatycznego tytułu została rozkminiona :))))))
23 maja, 2010 o 2:00
dwanaście lat temu pewien człowiek powiedział mi: ” zdecydowałem, że ty u mnie napiszesz magisterkę”. Tek się stało, bo ów uczony grubas nie tolerował żadnej formy sprzeciwu. Mogłem się uprzeć i domówić, ale wówczas straciłby jedynego uczestnika seminarium magisterskiego.
I tak oto założyłem sobie pętle na szyję. Telefony o 3. nad ranem. Rozmowy, które atmosferą przypominały przesłuchania na Łubiankach.
Najbardziej interesujące było pierwsze spotkanie. Ze dużej starej skórzanej torby – podobnej do tych, które w wokresie międzywojennym używali lekarze – wyjął kartkę papieru. podał mi ją i powiedział:
– Następny raz widzimy się za miesiąc. Tu masz spis lektur, byś wiedział co masz przeczytać. Będziemy o tym rozmawiać.
Na kartce byl jeden tytuł. Stary spryciarz wydrukował go na środku kartki. Jeden czarny szlaczek na biały polu.
Był to:
Platon, Państwo
Odpowiedziałem, że już czytałem Państwo Platona. A on mi na to:
– A ja ci mówię, że nie czytałeś a nawet kiedy zaczniesz czytać, to nigdy nie przeczytasz.
wówczas potraktowałem odpowiedź jako jedno z licznych dziwactw grubasa. Jakoś się nad tym nie zastanawiałem. musiała upłynąć dekada bym zrozumiał, co miał na myśli.
wracając do tych setek zestaów i tysięcy wierszy, które czytają jurorzy konkursów (rozumiem, że na te najbardzij prestiżowe konkursy to napływa tysiąc zestawów albo i więcej, w związku z tym i do przeczytania jest więcej)
– uważam, że nie jest możliwe przeczytanie tylu wierszy. Moja wydolność czytania poezji wynosi maksymalnie 50 tekstów na tydzień. Z różnym skutkiem udaje mi się tych 50 tekstów przeczytać.
Innymi słowy – uważam, że wiersze się tak samo czyta jak traktaty filozoficzne. Studiuje się je. Niektóre z wierszy tak jak niektóre traktaty filozoficzne owszem – czyta się tylko raz. Niektóre czyta przez całe zycie. Ale zawsze maetoda jest jedna: wiersz się czyta w szczególny sposób.
Nie ma takiego człowieka, który będąc jurorem konkursu poetyckiego mógłby w szczególny sposób przeczytać wszystkie nadesłane zestawy w tak ograniczonej jednostce czasowej. Dlatego moim zdaniem jurorzy decydują się na pewne skróty:
– czytają najwyżej pierwszy tekst z nadesłanego zestawu. Jeżeli tekst „rokuje” wówczas czyta się drugi, losowo wybrany. Jeżeli drugi tekst także jest interesujący, to czyta się cały zestaw.
– czytają tylko „pewniaków” – mimo pseudonimów, haseł, ścisle tajnych szyfrów wszyscy wiedzą kto jest kto. Tak było np. przy ostatnim Bierezinie. Po opublikowaniu ścisłej czołówki (na nieszuflada.pl) wszyscy wiedzieli kto się kryje pod danym pseudonimem i juz gratulowano „zakwalifikowania”.
Ale niezależnie od tego jaki to będzie skrót, na który jurorzy się zdecydują, zawsze w takich konkursach jakieś teksty, jacyś autorzy zostana pokrzywdzeni. nie po to pisze się wiersze, by juror konkursu poetyckiego się męczył je czytając. Nie po to pisze się wiersze, by były one zaledwie pobieżnie przejrzane. Moim zdaniem wiersze po to się pisze, by znalazł się ktoś – przynajmniej jeden taki czytelnik – który będzie te wiersze studiował. Będzie je czytał i czytał. Będzie je czytał i nigdy nie przeczyta.
A propos konkursu:
mam takie pytanie: skąd się wzięła „Granitowa strzała”? przecież strzały wykonane z granitu nie są zbyt lotne. To po pierwsze. Po drugie „bazaltowa dzida” także jest nieporęczna i w polowaniu nieprzydatna a jednak brzmi mniej kiczowato niż „Granitowa strzała”. Jaki geniusz wymyślił granitową strzałę?
23 maja, 2010 o 5:10
Cześć, Iza;
zapomniałaś, że Mary nie rozumiała słowa „histeria”, tylko jej się spodobało i dlatego używała?
Uderzyło mnie to skojarzenie, bo wiersze Mansztajna są jak Collin – same dla siebie, skupione na sobie, wyraziste. A ty przychodzisz do nich z zestawem własnych filtrów – że jakaś dojrzałość, że jakaś niehisteryczność, że jakieś tam twoje poprzeczki są ważniejsze. Szkoda, że im nie chcesz zaufać. Ogólnoludzka życzliwość każe mi powiedzieć, że to twoja strata:)
23 maja, 2010 o 6:04
Panie pozwolą, że się wpierdolę – ale mam pytanie:
co to znaczy – w omawianym kontekście oczywiście – że wiersze Mansztajna są:
„same dla siebie, skupione na sobie, wyraziste.”
Prosiłbym o odpowiedź z konkretnymi przykładami samości dla siebie, skupioności w sobie oraz wyrazistości
23 maja, 2010 o 8:09
Hej,
Mary użyła słowa raz, ale za to z jakim skutkiem ha! Colin przestał być roztkliwiającym się nad sobą hipochondrykiem. Czuję, że Jakobe Mansztajn odebrał mój kosmiczny przekaz i wyraz „histeria” zmieni jego pisanie o śmierci.
Tylko subiektywnie mogę traktować czyjeś wiersze. Nie wyobrażam sobie, abym odczytywała je przez z góry narzuconą oficjalną interpretację i tzw. ogólnoludzką życzliwość.
Borges w swojej autobiografii pisze:
„zawsze kiedy czytam krytyczne wypowiedzi na swój temat, nie tyko zgadzam się z nimi, ale także jestem przekonany, że ja sam zrobiłbym to lepiej”
Może Jakobe Mansztajn zachowuje się podobnie? wszak Siwy, jego bohater czyta Borgesa.
23 maja, 2010 o 9:08
Nie jestem komiwojażerem poezji. Jak sobie sam nie wyczytasz, to nikt ci nie da/ nie pokaże/ nie udowodni.
23 maja, 2010 o 10:45
pytałem, bo zakładam, że ty pisząc: „“same dla siebie, skupione na sobie, wyraziste.” – wiedziałeś o czym piszesz, że nie klepałeś przypadkowych fraz, że nie próbowałeś wcisnąć rozmówcy najbardziej „tajemniczych” haseł związanych z poezją w przekonaniu, że nikt nie ośmieli się zapytać co miałeś na myśli pisząc:
“same dla siebie, skupione na sobie, wyraziste.”
ponaglam prośbę:
wytłumacz mi proszę co to znaczy, że wiersz „jest sam dla siebie” oraz że będąc sam dla siebie jest także wierszem „skupionym na sobie”. czy ma to jakiś związek z filozoficzną kategorią „Ding an sich”? jeżeli tak (albo: jeżeli nie) to w jakim sensie została uzyta kategoria „sobności” jako: „samość dla siebie” oraz jako „skupioność w sobie”?
23 maja, 2010 o 11:39
No i chuj. Trzeba było wypierdalać, jak ostrzegało.
Ma wspólnego. Moje przekonanie, że za dobrym wierszem czai się noumen.I że w związku z tym pisanie/mówienie o dobrych wierszach nie ma sensu. A twoja -nawet nie fenomenologia,tylko rzeźnia- jedynie cię oddala od przyjemności doświadczania poezji.
I bardzo proszę, żebyś już nie prosił, bo to jedyna forma, która z powodu mojej nieprzezwyciężalnej kultury osobistej zmusza do odpowiedzi.
23 maja, 2010 o 11:42
aha
23 maja, 2010 o 12:23
–> Jakobe Masztajn
Ja ostatnio czytam te wywiady (np. z Konstratem) i strasznie mnie nudzą. A jak już wiecie, mam marzenie zrobić z kimś wywiad. Bargielska dała mi kosza. Potem stwierdziłem, że nawet i dobrze, bo ona zawsze jak coś mówi, to w przewie, w międzyczasie, między jakimiś zajęciami (poczytajcie jej listki, a tam jest „właśnie skończyłam, właśnie zaczęłam, właśnie przerwałam, a teraz wracam do, itd itd), no więc stwierdziłem, że może i dobrze, bo ze zwykłą bylejaką (niby)wiecznie zajętą mieszczką wywiadu nie ma sensu robić.
Więc może – pomyślałem – zrobić tak (mój pierwszy w życiu, dziewiczy) wywiad z Jakobe Mansztajnem? Jakobe zgodzisz się?
Jakby co to mam już dla ciebie pierwsze pytanie:
– Jakobe, czy napisałbyś wiersz o ruchaniu na konkurs „napisz wiersz o ruchaniu?”. Jeśli tak, to może przy okazji powiesz coś więcej, dlaczego tak, dlaczego byś napisał? Jeśli zaś nie, to może też coś więcej niż zwykłe „nie”, a więc dlaczego nie?
23 maja, 2010 o 12:24
oczywiście miało być
–> Jakobe Mansztajn
* sorki za tę literówkę w nazwisku
23 maja, 2010 o 12:40
dziękuję:)
23 maja, 2010 o 13:10
romek, zamiast wdawać się w głupie gadki napisałabyś jakis drugi tekst dla niedoczytania.pl – chłopaki podwiesili się pod Dunin-Wąsowicza i będą skróty publikowane w „Lampie”. Wiesz jaka to nobilitacja? publikacja w „Lampie”? człowieku, to tak samo jakbyś publikował 19 recenzji w RED Wiśniewskiego pod warunkiem, że Winiarski miałby forsę na raty za mieszkanie i nie musiałby trzaskać wierszówek.
Nie bez znaczenia jest także to, że spełniłoby się twoje marzenie – marzenia nieskrępowanej eksterioryzacji własnej myśli. wyobraź sobie, że oto twój tekst znajdzie się na dwóch ostatnich stronach „Lampy”, czaspoisma wydawanego w nakładzie 2 tysięcy egzemplarzy. Wiesz jaka to nobilitacja? To prawdziwy przełom! Ćwiczyłeś się w internecie, tu zdobywałeś szlify, tu podbijałeś czytelnicze serca by ostatecznie opublikować dwie strony tekstu w czarno-białej gazetce z kolorową okładką. Czy to nie jest sukces? Romek, przemyśl sprawę. A jak dobrze przemyślisz, to nie ty będziesz marzył o robienu wywiadów ale inni będę marzyli o tym, by zrobić wywiad z tobą.
23 maja, 2010 o 14:27
Marek, skoro już o marzeniach mowa, to owszem, mam marzenia, nawewt wielkie, ale inne niż mi tu wmawiasz :)
Otóż największym moim marzeniem jest powrócić do mojej korespondencji z „mocem i umpanie” o historii literatury i innych sprawach tam swobodnie poruszanych. Korespondencję tę na razie zawiesiłem, ale od paru miesięcy nie daje mi zasnąć, że miałem jeszcze w planie napisać, dokończyć to, co podjąłem, a podjąłem się zrozumieć, pojąć, przeżyć, doświadczyć swoje literackie zachwyty. Korespondencję zawiesiłem na wzruszeniach, jakich doznałem po raz 10 w życiu czytając „Pamiętniki” diuka de Lauzun. Z czego powstał tekścik „Ach, jest cymesik jak jest dużo grobów! :)”
Ale w planie miałem jeszcze przecież „Oczy de Saint-Simon” (to opowieść odnosząca się, nawiązująca do jednego z rozdziałów z „Pamiętników” diuka de Saint-Simon, rozdziału noszącego tytuł „Uderzenie w bastardów”, bo to jedna z najpiękniejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek czytałem, jedyna w swoim rodzaju; moja opowieść więc… ach, ale to tajemnica). Potem cały czas w głowie siedzi mi „Święty Wojtek Pomykajczyk” (to opowieść, nawiązująca i do netu, ale i do „Kwiatków św. Franciszka z Asyżu”; ale jej jeszcze nie napisałem, choć od paru miesięcy mam już wszystko w głowie, mam już wszystko w sercu). Kolejna to opowieść prowadząca mnie na kanwie moich wzruszeń i zachwyceń nad „Astreą” Honoriusza d`Urfe. Leży mi na duszy i nie daje spokoju, że jeszcze nie tańczy:). Oczywiście dochodzi jeszcze opowieść o Historii Literatury jako grze wirtualnej (podobnej do gry „Wersal”; ta gra… ach, nie będę o tym teraz mówił, zostawię to dla siebie). Ponadto gdzieś już woła do mnie znowu – niczym małe pisklę – de La Bruyere, de Laclos, dawna nowela włoska, i… nieszufladowy Kiri „łamijęzyk”. I to wszystko we mnie siedzi, a ja teraz nie mogę nic zrobić, nic napisać, tylko muszę czekać, aż… a zresztą, nieważne. A poza tym przecież jeszcze moje dzieło „Compositae” – och, ileż tu mnie czeka zajobu! Np. muszę opisać w „Compositae” historię o tym, jak mój ojciec podliczył mi czynsz od urodzenia :)))
Ech, tyle pracy przede mną, tyle marzeń, że naprawdę nie widzę w nich miejsca na jakąś tam Lampę :) Z taką więc poradą Marku na drugi raz wyjedź raczej do Bargielskiej :)))
23 maja, 2010 o 15:12
Marek, ale o czym należy pisać na nie-do-doczytaniach, aby zostać wdrukowanym w Lampę?
O wierszach nie, bo i tak się oddali, albo nie dotrze i twoja odpowiedź „aha” jest kwintesencją recenzji.
To może o gotowaniu?
Zgrabnie nawiążę teraz do naszego rozważania o przymiotniku wiedeński.
Okazuje się, że sernik ma tyle wspólnego z Wiedniem co high life blokowisk z walcem. I to i to jest polskie, tylko podpicowane.
Można mnie drukować z podpisem : skarbnica wiedzy bezużytecznej na każdą okazję !
23 maja, 2010 o 23:07
iza, wiesz na czym polega moim zdaniem problem? otóż uważam, że byłabyś świetnym krytykiem literackim, gdybyś opanowała umiejętność tworzenia takich oto konstruktów tekstowych:
„Wiersze X, to wiersze same dla siebie, skupione na sobie, wyraziste. z każdego zdania powstaje obraz,a co najmniej szkic. Malarskość pod wpływem narkotycznych wizji”
chodzi o to, że nalezy pisać ogólnie i nawet jeżeli twoje uwagi będą krytyczne, to musisz to napisać na tyle ogólnie, by nikt się nie zorientował, że óważasz teksty za słabe itp. A kiedy znajdzie się ktoś, kto powie głośno: „teksty X są do kitu”, wówczas ty, jako krytyk ogłaszasz, że już dawno to sygnalizowałaś. Na dowód tego przytaczas swoje ogólne sądy, w których zakamuflowałaś swoje krytyczne uwagi tak, że nikt ich wcześniej nie odczytał i dokonujesz ich nterpretacji. Ogłaszasz, że w tym ogólnym fragmencie przedstawiłaś konkretny zarzut numer 1 w stosunku do tekstów X, a w innym fragmencie równie ogólnym przedstawiłać konkretny zarzut numer 2. Nie twoja wina, że czytelnicy ani poeta nie zrozumieli uwag krytyka, że nie odkryli w nich substancji krytycznej a skupiali się tylko na ich ogólności. Przecież ty jesteś krytykiem a nie przedszkolanką, która ma wyjasniać dzieciom dlaczego kiedy jest jasno to widać (sic!) lepiej niż w tedy, gdy jest ciemno. bo kiedy jest ciemno to w ogóle nic nie widać.
24 maja, 2010 o 1:21
Ze wszystkich głosów w tej „dyskusji”, a dominuje tutaj głos mentalnej próby podbudowania smutnego ego marka trojanowskiego, najlepsze zdanie wypowiada Iza, która jeszcze próbuje nadać „dyskusji” ton dyskusji. Iza mówi o histerii w wierszach, które są z histerii totalnie wyprane:)
24 maja, 2010 o 1:33
O, się zdublowało. Sorry.
Iza, do odczytania wiersza, który przytoczyłaś (ten z brzuchem) polecam przeczytanie całej książki, tam są wszystkie odpowiedzi na twoje pytania:)
(Dla ułatwienia: wiersz z brzuchem przeczytaj od razu po wierszu „Pierwszy i ostatni list Marcina do ziemi”, to wiele ułatiwa:))
24 maja, 2010 o 5:45
Przeczytałam trzy razy, ale nie strona po stronie, ponieważ na ekranie mieści się kilka wierszy i to ja decyduję, który będzie przeczytany pierwszy.
Różnimy się nie tylko w kwestii histerii, ale także czy siedemdziesiąt dwa poprzedzające wpisy to jest dyskusja czy nie.
W wierszach Jakobe Mansztajna o śmierci nie ma tak ważnego dla mnie destylatu z osobistego doświadczenia.
To jest pytanie: jakie treści należy przetworzyć, aby zostały jedynie rzeczy istotne.
I proszę mi dobrotliwie nie wskazywać kolejności czytania, bo inaczej napiszę, że to co wypisujesz to nic innego jak histeria. Jeżeli dla ciebie każdy rozdział Wiedeńskiego high life jest dziełem skończonym, to wytocz wreszcie działa, napisz na temat wierszy, a nie bajdurz o czyimś ego.
24 maja, 2010 o 10:59
pisz o mnie ile chcesz, pisz o moim ego – łechtaj moją próżność. jestem łasy na każdy tekst traktujący o mnie. nie krępuj się. jednak jeżeli masz pisać o mnie w ten sposób w jaki piszesz o wierszach Mansztajna, to porzuc pisanie w ogóle.
wyobraź sobie, że dzisiaj cały dzień murowałem. jutro wylewam posadzkę. a jak wyschnie ułożę podłogę, która będzie kombinowana: stare deski i stare płytki. ty możesz znaleźć sobie coś mniej wymagającego. pamiętaj, nikt tobie pistoletu do głowy nie przykłada i nie rozkazuje:
„pisz! albo kula w łeb”
24 maja, 2010 o 16:15
Granitowa strzała nie była moim pomysłem, pomyslodawcy uzasadnili wybór tej właśnie – nazwą miasta (podobno symbolem jest strzelec, jego pomnik stoi w rynku, ale ktoś urwał mu strzałę:) Granit. Na granicie całe strzelińskie wzgórza, stąd pewnie granit. Tyle w sprawie nazwy.
Jeśli chodzi o wiersze – prawdą jest, że jeśli otworzyłam zestaw i pierwszy wiersz mnie zrzucił z krzesła:
pewna kasia z pewnej wsi
przyniosła do szkoły wszy
dzieci bardzo się wkurzyły
no i mordę jej obiły,
to jeszcze mając nadzieję, że to pomyłka, zaglądałam do drugiego i tam czytałąm, ze:
a łąbędzie zamiast oddać się romantycznemu natchnieniu
deptały błoniastymi nogami kaczeńce
i wyciągały krzywe szyje po chleb od turystów.
I potem był kosz.
W pierwszej edycji przez dwa tygodnie nie nadszedł ANI JEDEN znośny zestaw. Pomyślałam sobie wtedy, szychowiak, ty kretynko, a kto ci na takie zadupie będzie wiersze przysyłał, gdzie miałaś rozum, oczekując dobrych wierszy? Ale się rozkręciło.
W przypadku ewidentnie koszowych tekstów jest łatwiej. POtem jest grupa nawana przeze mnie – może warto. Wtedy czytam wszystkie, powiem nawet, że wielokrotnie, bo się zdarzy, ze jednak po ktorymś czytaniu okazuje się, że zestaw trafi do paczki „bardzo warto”. I tutaj wychodzę z załozenia (pisałeś zresztą o tym wyżej), że trzeba nad zestawami ślęczeć, studiować je, żeby nie skrzywdzić ktoregoś z autorów. To jest najgorsze w selekcji, dla mnie przynajmniej – najbardziej stresujące.
Teraz – rozpoznawalność. Zarówno w zeszłym, jak i w tym roku (w tym, to już kosmos) – po otwarciu koperty byłąm mocno rozdziawiona. Nie stosuję praktyk i nie poszukuję akutorów w sieci, wpisując tytuł wiersza czy jakiś fragment, bo sama sobie strzeliłabym w kolano, gdyż największą frajdą jest otwieranie kopert z godłami. W tym roku debiutanci wykutasili książkowców, co mnie osobiście sprawiło frajdę, tym większą, ze połowy laureatów nie znałam.
Własnie – wybrane 50 zstawów czytałąm co najmniej trzykrotnie i wiem , że czytałam:), zatem – jest to możliwe. Czy ktoś w to wierzy – dla mnie bez znaczenia.
ogólne dobranoc
2 sierpnia, 2010 o 13:07
Wiedenski high life – swietna ksiazka. Tyle i az tyle powiem