.
Co polski poeta może zrobić poezji? – to wiemy: Ukatrupić.
Co może zrobić poezja z polskim poetą? Na to pytanie odpowiada słynny eseista, sprawdzony juror i felietonista, rowerzysta, poeta a miejmy nadzieję, że wkrótce także i prozaik – Jacek Gutorow.
Jacek Gutorow jest tak uzdolniony, że fiu, fiu. W tym przypadku jak w żadnym innym onomatopeiczne „fiu” należy traktować z taką powagą, z jaką traktuje się prawdy wiary. Sławny eseista, felietonista, bilardzista, poeta a wkrótce i prozaik jest w stanie wydać w jednym roku (jak to się zdarzyło w 2001) trzy książki. Ile Gutorow książek produkuje rocznie? To pozostanie słodka tajemnicą uzdolnionego rowerzysty i bilardzisty.
W jednym z ostatnich swoich dzieł Gutorow, natchniony polski poeta pogrążony w transie, wszedł w dziwną relację z poezją jako taką. Poezją rozumianą pierwotnie – najogólniej jak to tylko jest możliwe. W tomiku Inne tempo Jacek Gutorow opisał owo spotkanie trzeciego stopnia. Oto fragmenty stenogramu:
Piątek. Jestem w Chróścinie.
Poezja zasłania mi widok
na ogród. W telewizji informacje
z kraju – niezbyt czysta proza,
trochę przegadana.
Nie wsłuchuję się, ale wiem:
po raz kolejny w tej dekadzie
budujemy nową Rzeczpospolitą.
Pamiętam łubiny. Kiedyś
napisałem o nich wiersz. Niedobry.
Z tego okna dobrze je było widać.
Bawię się pilotem. Stado dzikich gęsi
przelatuje po niebie. Żadnych innych
przemian w najbliższej przyszłości.
Po polach spacerują wrony.
Dzwon wzywa do kościoła
to, co zostało z wiernych.
[Łubiny]
Okazuje się, że poezja może „zasłaniać widok na ogród”. Być może dlatego wierszyk o łubinie, o kondycji prozy w kraju, odbudowie Rzplitej, zabawie pilotem od telewizora, o stadku dzikich gęsi, wronach spacerujących po polu, dzwonie dzwoniącym – pozostaje wierszykiem o: łubinie, o kondycji prozy w kraju itp. itd.
Pierwszy kontakt Jacka Gutorowa z poezją nie wypadł dobrze. Chyba, że ktoś lubi opis ogródka i proste konstatacje: „w kraju jest źle” „proza przegadana” itp.
Drugi kontakt poety z poezją także nie zachwyca. Słowo kluczowe „poezja” pojawia się w tytułowym wierszyku. Oto kontekst użycia:
Zmienia tempo,
jakby zmieniał biegi.
Jest kawa i są dwa słońca.
Po chwili pada deszcz,
a on czyta dział ogłoszeń (to też poezja).
Jest. Są. Będziemy.
Zapytuje sam siebie o wartość tego zsunięcia się
w wolne miejsce pozostałe po wyobrażeniu.
Wydaje się, że nic tam nie ma.
Ale to trwa krótko:
pod koniec słowa
wymyślają kolejną intrygę.
Bierze go inne tempo.
[Inne tempo]
Okazuje się, że poezja w swej najczystszej formie może przeszkadzać poecie w codziennych rytuałach. Żona o poranku, bez makijażu z papilotami we włosach widziana przez pryzmat poezji zmienia się w kalafiora z maską gazową w miejscu, w którym powinna być twarz. Cóż pozostaje poecie jak tylko zastanowić się, „zapytać o wartość tego zsunięcia się w wolne miejsce pozostałe po wyobrażeniu”? Przecież żona w nie tylko przed, ale w chwili ożenku i krótko po wydawała się taka idealna. Taka piękna. Taka doskonała. „Ale to trwa krótko” – oznajmia poeta i główkuje jak tu się pozbyć babsztyla, który od półtora roku nie goli nóg. „Wymyśla kolejną intrygę” i wpada na pomysł: zamiast klasyki – czyli arszeniku lub atropiny do kawy, zacznie z żoną biegać. Narzuci mordercze tempo biegu – inne tempo. Babka nie wytrzyma i zejdzie na drugim okrążeniu.
Jak widać poezja przy bliższym spotkaniu może okazać się zabójcza. Nie tyle dla poety ale dla jego otoczenia, szczególnie: tego najbliższego.
Kolejna relacja ze spotkania z poezją zawarta jest w długaśnym tekście pt. Paralaksa. Wiersz ten jest wyznaniem zrozpaczonego podmiotu lirycznego, który wie, że jego stwórca – żywy poeta – musi w niedługim czasie dostarczyć skrypt wydawcy by wywiązać się z zakontraktowanego terminu. Podmiot liryczny wpada w pewnym momencie w panikę i zaczyna opowiadać o tym, jak to się źle pisze wiersze i że są słowa, słowa, słowa.
właśnie w tej chwili siedzę przy biurku na placu teatralnym i zapisuję
te słowa, które mają mnie uratować
[Paralaksa]
Zanim podmiot liryczny wykrztusi z siebie rzeczownik rodzaju żeńskiego, który nast w tym przypadku najbardziej interesuje, opowie o:
właśnie w tej chwili zrobiłem kawę, a ty rozpuściłaś włosy takim gestem,
jakby miały opaść do samej ziemi
właśnie w tej chwili miasta obwodnice jezdnie ciągi neonów zestrzelone
obłoki niosące resztki ech nad miastem piękne miasto
Innymi słowy: klasyka. Podobnie jak sałatki majonezowe na oficjalnych imprezach służą zapchaniu żołądków zanim podany zostanie łosoś lub pstrąg z grilla, tak w tym przypadku wyznania:
„obłoki niosące resztki ech”, „zrobiłem ci kawę a ty rozpuściłaś włosy” – służą po to, by zapełnić jakoś tych 80 zakontraktowanych stron. Trzeba coś napisać. Niech to będą „resztki ech” i „zestrzelone obłoki”, ale ważne żeby w ogóle były. Tak jak w serialu składajacym się z 1000. odcinków. Nikt nie pamięta o czym jest odcinek 489., ale bez tego odcinka nie byłoby serialu tysiącodcinkowego.
Ale skupmy się na słowie kluczowym. W pewnym momencie, w omawianym tekście, kiedy już poeta wyrzuci z siebie wszystkie: „sztuczne szelesty” (a propos „szelestów” w poezji. W liceum im. K.K. Baczyńskiego, na lekcjach języka polskiego mieliśmy gablotkę, w której umieszczano sławne cytaty, fotki i inne takie głupoty. Na samej górze, dużymi literami wyklejono napis: „BYŁEM JAK LIPY SZELEST”. Pewnego razu zrobiłem użytek z małej karteczki, którą poskładałem odpowiednio i przypiąłem szpileczką tak, że z „L” zrobiło się trochę kwadratowe, ale łatwe do zidentyfikowania „C”. Taki niewinny „daszek” a tyle zmienia), przechodzi do opisu relacji spotkania z poezją:
właśnie w tej chwili udaję, że jestem dorosły; jako wyimaginowany
dorosły udaję, że jestem dzieckiem; jako zupełnie niemiarodajny
dzieciak mam pretensję do dorosłych, że traktują mnie jak dzieciaka;
w końcu sam nie wiem, ile we mnie z dziecka, a ile z dorosłego
właśnie w tej chwili kropla deszczu spływa po szybie i nie ma w tym
nic ale to nic poetyckiego
Faktycznie. Jacek Gutorow jak zwykle i tym razem się nie myli: w tej logicznej łamigłówce nie ma tym nic poetyckiego.
Czy jest tu cząstka logiki? Za chwilę się okaże.
A udaje, że jest dorosły
A jest wyimaginowany i jest dorosły
A jako wyimaginowany i dorosły udaje, że jest dzieckiem
A jako dziecko ma pretensje do B, że jest A a nie B
A nie wie czy jest A czy B
Wniosek:
A powinien dostać manto od B
Kolejnym zapychaczem w tomiku jest oda do mandarynki. Gutorow jako poeta nie oszczędza nie tylko siebie jako pisarza, ani swojej reputacji w środowisku. Poeta litości nie ma także dla czytelnika. Wie, że czas nagli, że zakontraktowany tomik wysłać kiedyś trzeba. A nuż pobity zostanie rekord z roku dwa tysiące jeden, w którym to wydał X, Na kresach człowieka oraz Aurorę. Dlatego po powrocie z piątkowych zakupów w TESCO, wrócił do mieszkanka. Usiadł przy kuchennym stole, na którym postawił jedną małą mandarynkę, którą zakupił w promocji za 4,99 PLN/siatka. Wpatrzył się w nią raz. Wpatrzył raz drugi. Zamyślił się trzy razy. Pięć razy westchnął i tym oto sposobem udało mu się napisać pierwszą część ody do mandarynki:
1.
Otwieram oczy i widzę mandarynkę.
[mandarynka]
część druga i trzecia ody mają podobny ciężar gatunkowy co część pierwsza. Ale mimo to zacytujmy je:
2.
Jest cudownie okrągła, wycofana i wysyła pomarańczowe promienie.
3.
Jej skórka: gładka w dotyku, szorstka w wyobrażeniu.
Zajmuje miejsce światła, które skupiło się gdzie indziej,
w jaśminowcu pod balkonem lub tu i tam,
na mahoniowej politurze.
Ciekawym eksperymentem byłoby porównanie mandarynki kupionej w TESCO z mandarynką zakupioną w AUCHAN albo w sieci marketów KAUFLAND. Poeta nie wpał jednak na ten nowatorski pomysł i kontemplując indywidualne piekno cytrusa w końcu dotarł do tego etapu podróży w głąb własnego natchnienia, w którym poeta spotyka się z esencją poezji. Gutorow zamiast po staropolsku ugościć ową szlachetną damę, wkłada w usta podmiotu lirycznego wyrzut:
11.
Ile mi dałaś, poezjo.
No ile.
Ledwie starcza na mandarynkę
i kilka dygresji.
Trudno się dziwić. Taka a nie inna reakcja ma swoje uzasadnienie. Każdy polski poeta chciałby kupować mandarynki w KaDeWe a nie w TESCO. Z drugiej strony jednak Gutorow nigdy nie zrobi zakupów w Almie, bo poezja nie była dla niego szczodra. Tych „kilka dygresji”, natchnienie, które „ledwie starcza na mandarynkę” – to o wiele za mało jak na NOBLA, NIKE itp.
Jacek Gutorow publikuje książki od 1997 r. Dostał kilka nagród. Ale nie dostał ich tyle, ile spodziewał się otrzymać przez te wszystkie lata mąk twórczych i rozterek artystyczno-duchowych. Ma świadomości, że dawno osiągnął szczyt swoich literackich możliwości. Ody do mandarynek nie tyle nie są zapowiedzią jakichś postępów w rozwoju, ale przede wszystkim są dowodem pewnego wypalenia artystycznego. Poeta nie wiedząc o czym ma pisać, ustami swojego doppelgängera wyznaje:
Chcę wyjść poza ramę wiersza – ku temu, co bezimienne.
Chcę zrzucić poezję jak starą skórę.
[czego nie namalowali Holendrzy]
Ale z poezją jest jak z camorrą. Nie można tak sobie odejść. Za coś trzeba płacić rachunki, trzeba przecież jeść, kupować perfumy żonie, nowe tiszerty kochankowi. Poezja zawsze upomni się o swoje. O tym Jacek Gutorow dobrze wie i wiedzę o tym przekazał podmiotowi lirycznemu:
Wyjść z ładnych wierszy
i nie dać nic po sobie poznać.
Zrozumieją?
Honoraria nie są przewidziane.
Tylko zwrot kosztów podróży.
Ale wychodzi się na swoje.
[I. Jadąc na wieczór poezji]
Ten, kto wierzy w to, że „Honoraria” (w jakiejkolwiek postaci: prestiżowe spotkanie, relacja w Wyborczej, zajawka w TVP, audycja w radio, gruby szmal) „nie są przewidziane” musi uwierzyć także w to, że Jacek Gutorow gotów jest wystąpić w świetlicy Szkoły Podstawowej w Niedoradzu, w której zaprezentuje swoje wiersze na temat mandarynki.
Podmiot liryczny powołany do życia w tomiku Inne tempo zdradza także inne szczegóły przeniesionego na niwę wiersza obcowania poety z poezją. Poezja okazuje się być demonem, który „dociska język”. Kategoria „dociśniętego języka” podobnie jak pojęcie ubezwłasnomyślenia pochodzi z dawnych czasów, w których dociskano, odciskano, rozkazywano jak myśleć. Gutorow-Poeta w kontakcie z tą dziedziną ducha jaką jest poezja czuje się jak wyrobnik. Jakk robotnik przymusowy w Trzeciej Rzeszy, któremu rzucono na plecy ciężki kamień i kazano obchodzić tak kilkakrotnie KZ. To reżim, rygor, to zniewolenie i ośliniony, zbrojny w kły wilczura pysk:
Ale słowo. Mógłbym z nim pojechać
na poetycką wiosnę lub literacką jesień.
Łączy cholewki wysokiego buta
i dociska język do nogi.
A dociśnięty język to przecież poezja.
[II. Sznurowadło]
Ostatnia relacja ze spotkania z poezją pojawia się w kolejnym tekście-zapychaczu. Mowa o wierszu: Nad brzegiem rzeki.
W roli rzeki – wystąpiła w wierszu Odra. I jak to z rzekami w wierszach bywa – rzeki posiadają brzegi (Jak w piosence: „Był już niejeden las, wiele przeszliśmy rzek, ale najpiękniejszy, ale najpiękniejszy jest naszej Wisły brzeg”). Niestety ów desant literacki nie powiódł się. Podmiot liryczny oznajmił:
Żadnej inspiracji.
Na brzegu – przed poezją.
Na brzegu – po poezji.
Powietrze tu nie wieszczy.
[nad brzegiem rzeki]
Tomik Jacka Gutorowa jest kolejnym beztreściowym produktem wydawniczym. Łatwo jest mi sobie wyobrazić wszystkie specjalistyczne recenzje oraz achy i ochy docierające z jądra poetyckiego światka do uszu autora omawianego dzieła. Jednak powodem tego szumu nie jest wartośc tomiku, ale zasada wzajemności. Trudno uwierzyć bowiem w najbardziej wyszukaną laudację na temat Innego tempa gdy sam autor rozpoczyna tomik takim oto przepięknym, idealnie odartym z treści wszelkiej tekstem:
Ledwie tknięty, wieża i czarne planty.
Światło zatraca się w malignie.
Szarosine dzieci idą do szkoły
po rosistej darni, z której usunięto detale.
[Ledwie tknięty, wieża i czarne planty]
Skoro jest to taki zły tomik, to kto go wydał? Jak zwykle, tak i w tym przypadku odpowiedź może być tylko jedna.
8 października, 2009 o 16:26
Nie chciałabym się wypowiadać na razie na temat wierszy Jacka Gutorowa, może ktoś to jeszcze oprócz Marka tutaj zrobi.
Natomiast przytoczyłabym słowa Jacka Gutorowa z „Niepodległości głosu. Szkice o poezji polskiej po 1968 roku” Znak, Kraków 2003
Gutorow obwinia za jakość poezji tylko krytyków. Pisze, że wina leży:
„(…)Moja (już nie prowizoryczna) odpowiedź brzmi: po stronie krytyków. Nie po stronie pisarzy, ci bowiem nie kształtują literatury, lecz po prostu piszą kolejne powieści, dramaty, wiersze i eseje, będące odbiciem indywidualnych doświadczeń, refleksji i intuicji. Na zarzut, że w ten sposób bronię „dzieł” grafomańskich, odpowiem, iż nic nie jest w stanie tych dzieł obronić. Wcześniej czy później – ale raczej wcześniej, i to wcześniej, niż nam się wydaje – zostaną one zapomniane. Jeżeli szukać źródeł popularności grafomanii, to od siebie wskazałbym na krytykę literacką, zwłaszcza tę uprawianą w wysokonakładowych dziennikach. Popularność i znaczenie utworu literackiego jest coraz częściej efektem promocji, mody czy obecności w mediach i w fakcie tym nie ma właściwie nic złego. Dzieła prawdziwie wielkie przetrwają, cała reszta powędruje na półki archiwów, a stamtąd na śmietnik. Nieszczęście zaczyna się wtedy, gdy dochodzi do spłycenia krytyki literackiej, tej krytyki, która – w odróżnieniu od mediów, ankiet, konkursów, festiwali etc. – powinna towarzyszyć literaturze i tylko literaturze.(…)”.
Więc Marku, krytykujmy…
8 października, 2009 o 18:19
Eunuch i krytyk literacki z jednej są parafii – obaj wiedzą jak, żaden nie potrafi.
Ewo, na jakość literatury nie mają wpływu krytycy literaccy. Krytyka jest zawsze po. Najpierw ktoś książkę pisze, ta książka trafia do wydawnictwa i to ono decyduje czy książka się ukaże czy nie. Co się dzieje później – to inna sprawa. To, czy krytyk napisze o książce dobrze czy źle w zasadzie nie ma znaczenia. W Polsce nie ma dyskusji o książkach – zwłaszcza o tomikach. Są albo laudacje albo milczy się – jakby z grzeczność.
Wiesz, kiedyś, kiedy znajdowałem się u progu kariery naukowej, wysłałem recenzję (bardzo krytyczną i jednoznacznie negatywną pewnej książki. Autorem książki był stypendysta Ministra.). Otrzymałem odpowiedź w tym stylu: „dziękujemy za nadesłaną recenzję, ale nie mamy w zwyczaju publikacji recenzji negatywnych”.
Myślę, że ten mechanizm działa także w środowisku literackim. I przyznam, że dziwi mnie to. Bo negatywne recenzje zawsze są ciekawsze niż laurki (takie, jakie np. ty przedrukowałaś z ostatniego werdyktu NIKE). Ciekawsze są pod względem estetycznym jak i poznawczym.
Po pierwsze: konfrontacja, która powoduje jakiś rodzaj ruchy intelektualnego. Jak wymiana zdań:
– To jest kot
– nieprawda, to nie jest kot. To jest pies.
– Mylisz się, to nie jest pies, bo psy nie mają takich małych zębów
itp.
A jeżeli zamiast konfrontacji jest zgoda lub – w skrajnym przypadku – afirmacja, to mamy do czynienia z krótkim:
– To jest kot.
Dlatego uważam, że krytyka literacka w Polsce stała się jednym wielkim pochlebstwem literackim. Nie ma nic wspólnego z krytyką, z jej istotą. Bycie krytycznym nie tylko straciło swoją wartość, ale przeszło w swoje przeciwieństwo. Wydaje się, że niejednokrotnie krytyka literacka służy przydawaniu określonej wartości estetyczno-artystycznej krytykowanemu dziełu. Ponownie odwołam się do analogii ze świata nauki.
W Instytucie, w którym pracowałem pewna studentka studiów niestacjonarnych złożyła pracę magisterską pod tytułem: „Che Guevara”. Pracę promotor przyjął. Ocenił na cztery plus i oczywiście skierował do recenzji. Recenzent w pierwszej rubryczce recenzji, w której należy odpowiedzieć: „czy treść pracy odpowiada tematowi pracy” napisał:
„w związku z tym, że temat pracy nie został ustalony nie mogę okreslić, czy treść pracy odpowiada tematowi pracy”
Oczywiście, była to uwaga do Rady Instytutu, na której każdy temat pracy magisterskiej musi być formalnie zatwierdzony.
Co więcej: okazało się, że praca składa się w 70% z cytatów. Nie był to plagiat, ale cytaty w stylu:
Che Guevara: „urodził się w …….(i tu było 2-3 strony tekstu A4)”. W swoich poglądach: „……(ponownie 5 stron A4)” itd.
Konkluzja była oczywista: pała z małym uzasadnieniem.
Oczywiście studentka robi burzę. Że promotor dał 4+ a tu pała? Skąd? Praca trafia do superrecenzenta (dodatkowy, gdy ktoś dostaje pałe). Ten także wstawia pałe. Musi. Nie może inaczej, nawet gdyby chciał. Studentka dalej dymi. W Instytucie burz, bo panienka mówi, że ona płaci, że ona się uczy, że współpracowała z promotorem, że wszystko ok. i że ona się stara, a tu ktoś jej wypisuje: „„w związku z tym, że temat pracy nie został ustalony nie mogę okreslić, czy treść pracy odpowiada tematowi pracy” i na dodatek stawia pałę.
Finał był taki. Zwolniono panienkę z opłaty za powtarzanie roku i zaproponowano, że przez wakacje napisze prace u nowego promotora. Dziewczyna obroniła się w październiku, dostała jakąś czwórkę. Tym razem nie zaryzykowano z krytycznego recenzenta. Co więcej, krytyczny recenzent nigdy już nie dostał żadnej pracy magisterskiej/licencjackiej do recenzji. Miał spokój.
Obawiam się, że żaden krytyk literacki nie chce mieć spokoju. Wszak każda recenzja opublikowana w gazetce, to pieniądz.
Ale zanim krytyk literacki napisze recenzję – tak jak wspomniałem – musi mieć książkę. Ktoś ją musi wydać. I tu jest haczyk.
Odwołam się do przypadku Edwarda Pasewicza i jego „Śmierci w darkroomie”.
Uważam, że Pasewicz został – oględnie mówiąc – wydymany przez wydawnictwo EMG Strategia była taka: „Mamy poetę-geja, niech ten poeta-gej napisze nam książkę. To my, w kraju superkatolickim, pełnym miłości bliźniego i nienawiści do homoseksualistów, wydamy – i tu proszę słuchać uważnie, bo to njważniejsze: PIERWSZY GEJOWSKI KRYMINAŁ„
Czy chodziło w tym projekcie o Edwarda Pasewicza jako prozaika?
Czy może o prozę pisaną przez bardzo dobrego poetę?
Czy może chodziło o kryminał?
A może chodziło o to, że jest to kryminał napisany przez geja? I to ma być najważniejsze.
Takie reguły rządzą rynkiem wydawniczym. Ty ewo, kiedy wyślesz swój komiks „kasztany jadalne” – mimo, że jest wyjątkowo dobry – do wydawnictwa, to nie doczekasz się żadnej odpowiedzi. A jak jakimś cudem tobie odpiszą, to i tak lipa. Nic z tego nie wyjdzie.
Ale zobacz – jak Monika Mosiewicz swoje poetyckie srakotłuctwo, które opatrzyła tytułem „cosinus salsa” wysłała do Zielonej Sowy, to natychmiast wydany został tomik – na dodatku, ostatni z serii.
Pamiętam jak wysyłałem swój pierwszy artykuł na temat recepcji dialogu Państwo Platona w Niemczech do róznych redakcji. Nikt nie odpowiadał. Robiłem to na własną rękę oczywiście. Bez żadnego poparcia, bo wierzyłem w siłę tekstu, który napisałem. Któregoś razu mój przyjaciel profesor pyta:
– i jak tam Marku, coś opublikowałeś.
No to ja mu opowiadam o całej sytuacji, o tym gdzie wysyłałem itp. On się zaśmiał i mówi:
– Marku, każdy profesor ma jakichś doktorantów, magistrantów. Każdy z nich musi publikować by otworzyć przewód doktorski, by uzbierac punkty potrzebne do habilitacji. W redakcjach są takie kolejki, że nie masz szans. Daj mi swój tekst. Zobaczę co sie da zrobić.
W ten oto sposób, mój artykuł o Platonie ukazał się w „Przeglądzie Politologicznym” (pasował tam jak pięść do oka).
Konkludując: uważam, że to polityka wydawców i wydawnictw jest winna takiej a nie innej kondycji współczesnej polskiej poezji. Sam krytyk wyświadcza tylko usługę, pobiera pensję, spłaca kredyt, dyma żonę i idzie spać, by móc się rano obudzić i znowu wyświadczać usługę krytyki literackiej.
Inną sprawą jest to, że łatwiej jest pisać przeciwko. Umysł łatwiej działa w zniewoleniu. Z jednej strony: in der Beschrankung zeigt sich erst der Meister; z drugiej zaś, to ograniczenie tworzy mistrza.
Kiedyś rozmawiałem z pewnym znawcą filozofii polskiej. Zapytałem go:
– panie profesorze, gdzie są te wszystkie zapowiedziane dzieła, które były pisane do szuflad, bo cenzura nie pozwalała drukować.
– Nie ma – odpowiedział. – Ta szuflada i gadki o cenzurze, to mit. Teraz wszystko widać dokładnie czarno na białym. Ci ludzi mieli i mają puste łby i szuflady w związku z tym także pozostały bezpieczne od groźnych idei, nowych pomysłów. Gdyby 30 lat temu ubecja robiła u nich rewizję, to w szufladach znalazłaby tylko korniki.
Na pocieszenie: na szczeście ludzkość dotarła do tego etapu w rozwoju, na którym internet jest powszechnie dostępny. Gdyby nie siec, nie pisałbym. Pewnie i ty także. Chyba, że „do szuflady”.
8 października, 2009 o 19:55
…Chyba, że do nieszuflady.
Teoria spiskowa o mafijności rynku literackiego niekoniecznie musi się finalizować w literaturze. Dotyczy to mojej profesji, która polega na tym, by produkcja obrazów szła pełną parą, by różne gremia mogły na różnych konkursach je do wystaw dopuszczać lub odrzucać. Można wtedy z dumą podać do publicznej wiadomości, że na kolejne biennale malarstwa nadesłano – i tu pada kilkunastocyfrowa liczba – wybrano dziesięciu malarzy. Ach Marku, to cały przemysł, aż nie chce mi się pisać.
Ukończyłam właśnie „Antologię”(130 poetów!) ułożoną przez tegorocznego laureata Kościotrupków i takie ogólne wrażenie: jeden wielki jęk, że coś lub ktoś przeszkadza w tym, by to, co zostało namaszczone, wywyższone nie było nie czytane, nie docenione i dostatecznie przez społeczeństwo skonsumowane. Tam się nie dopuszcza do świadomości, że istnieją na świecie poeci, którzy się w tej antologii nie znaleźli. Jeśli się nie znaleźli, nie są poetami. Tam piszą poeci, którzy są równocześnie krytykami. To kazirodztwo jest nieprawdopodobne. W antologii drukują swoje wiersze ci, którzy potem piszą eseje o stanie polskiej poezji. No i jak tu być obiektywnym? Na dodatek podobno bruLionowcy czują się skrzywdzeni, że się o nich nie pisze wcale. I Dąbrowski rzecz naprawia, podaje artykuły, że tak, jest o nich. I oczywiście, pochlebnie, bo oni kokieteryjnie domagają się czegokolwiek, a niech tam, piszcie, błagamy, byleby pisać. No i niech tam ktoś spróbuje źle napisać! Przecież to redaktorzy pism, to ludzie na stanowiskach wszystko mają w garści, jak nie Studium, to natychmiast po upadku jednego, pojawia się następny organ, który jest krytyczny. Czym jest krytyka? Tylko sitem.
A tak odnośnie Twojego komentarza, wybacz, ale ja nie mam już nawet pojęcia, kto to jest promotor. U nas promotor to był ktoś, kto pomagał studentowi w pisaniu pracy magisterskiej i jego akceptacja była niepodważalna, już reszta była tylko formalnością. Ale Ty jesteś już z zupełnie innych czasów i z innej uczelni.
I faktycznie w Polsce pisze się prace o Che? Przecież nic nie wiadomo, Amerykanie nie wiedzą, Kubańczycy nie wiedzą, w Argentynie, Boliwii, Kongo nie wiedzą, a w Polsce wiedzą? To było ściśle tajne, dopiero odtajnienie coś da. Po co takie prace pisać? Kto to dopuszcza?
8 października, 2009 o 20:26
nie, to nie była praca magisterska o Che, ale praca magisterska, ktorej temat literalnie wyglądał tak: „Che Guevara” – i nic więcej.
ewo, pytanie: po co? – w nauce nie ma sensu. Herman Kahn W 1961 r., na spotkaniu poświęconym 100. rocznicy istnienia Massachusetts Institute of Technology miał powiedzieć, że potrzebuje nie więcej niż 10 lat i nie więcej niż 10 miliardów dolarów by wynaleźć ładunek, który zakopany 2000 m pod powierzchnią a następnie zdetonowany doporowadziłby do zagłady każdą formę życia niezabezpieczona przed wybuchem.
czy w takim przypadku pytanie: „po co?” ma jakikolwiek sens?
8 października, 2009 o 21:31
Ciebie interesuje burzenie. Mamy budować ten blog. Wiem, że infantylność budowania babek z pisaku polega na ich burzeniu, ale właśnie tym się różni nauka od poezji, że ulega dezaktualizacji, podczas gdy poezja nie. O nieśmiertelności poezji i jej niezniszczalności świadczy jej nieustająco dobra kondycja.
Gdy w „Antologii” czytam o zmianach dekoracji, o utylizacji kartonów z tomikami (przemiał), bo nakłady były nieprawdopodobnie wysokie i trzeba było zrobić miejsce nowym, to natychmiast zabliźniono następnymi. Nie dość, że o zmianie warty można sobie pisać kolejne doktoraty i prace magisterskie, to jeszcze poeci tam piszą, że to jest naturalny cykl. Przemijalność poetów jest kosztem koniecznym i nieodzownym procesem. Nie niepokoi nikogo, że zmarnowanie, nie dopuszczenie do głosu pewnych osobowości mogło by ten stan uratować. Nikomu to w tych przedrukowanych dyskusjach, polemikach, filipikach, które toczyły się od roku 1976 do 2006 nie przychodzi do głowy, że nie zaakceptowano właściwie oprócz Świetlickiego ani jednego silnego poety.
W tej „Antologii” o niczym się innym nie mówi, tylko o tym samym, o czym tutaj w kółko mówimy: że poezja to nie uprawa kartofli, że potrzebny jest otwarty, nikogo się nie bojący, indywidualny, wolny głos.
I właśnie ta kokieteria okazuje się nieodłącznym elementem polskiej poezji najnowszej. Jako dowód na jej nieśmiertelność.
Popatrz na fora poetyckie: czy tam widzisz pasjonatów? Wystarczy prześledzić, (już dajmy spokój Dyckiemu i dyskusje o nim), ale dzisiejszą noblistkę: jeden komentarz na niedoczytaniach. W nieszufladzie dyskusja jak zwykle – żałosna – nikt nie czytał nic. Czy ci ludzie interesują się literaturą? Na pewno nie. Ale czym? Bo takie forum np. akwarystów, to kipi od bardzo wyspecjalizowanych komentatorów.
9 października, 2009 o 8:55
„Mamy budować…” ??? – ewo, nie wiem co ty masz do budowania, ale ja na pewno budował niczego nie będę.
Poezja nie jest nieśmiertelna dlatego, że posiada jakąś tam – dobrą lub złą – kondycję. Nieśmiertelność poezji wynika z wiary w nieśmiertelność duszy. W którymś tam momencie rozwoju człowieka ktoś pomyślał i na głos powiedział, że poezja związana jest z jakimś określonych typem duszy i tak już zostało.
Ale równie dobrze można twierdzić, że inny wynalazek człowieka jakim jest koło, także jest nieśmiertelne. Czy wyobrażasz sobie życie bez koła? Czy możliwy byłby świat bez trybiku w zegarku w kształcie koła?
Świat, w którym nie ma poezji jest łatwiejszy do wyobrażenia i bardziej prawdopodobny pod względem istnieniowym niż świat, w którym nigdy nie zostało wynalezione koło.
Jednak fakt istnienia koła nie zajmuje człowieka tak bardzo jak poezja. Bo koło jest kołem – w każdej formie. Czy to trybika w zegarku, czy to podkładki pod śrubkę, tarczy hamulcowej czy szkicu wykonanego za pomocą cyrkla. Dlaczego? I tu wracamy znowu do duszy. Zainteresowanie człowieka poezją wynika z sokratejskiej potrzeby poznania samego siebie. Nie chodzi tu o informacje na temat ścięgien, budowy skóry, struktury molekularnej organizmu, ale o myślenie i o to coś w nas, co myśli. To coś, co myśli, to coś w nas, co odczuwa ból, smutek, radość, przyjemność itp. – nazwane zostało duszą. Co więcej. Dusza zyskała jeden ważny atrybut – jest nieśmiertelna. To tak na wszelki wypadek, gdyby ciało jedna kiedys znalazło się półtora metra pod ziemią. Dusza ma być niesmiertelna, bo nikt z nas nie jest w stanie sobie wyobrazic prostego faktu – że nagle, z minuty na minutę, człowiek przestanie istnieć. Ciało w każdym przypadku kończy półtora metra pod ziemią. Umarł Karol Wojtyła oraz Adolf Hitler. Umrze także Marek Trojanowski.
I znowu: zniknięcie nogi, ręki, obu nóg, nerek, wątroby a nawet serca jest bardziej możliwe do wyobrażenia niż tej cześci, która odpowiedzialna jest za myślenie.
Kiedyś mówiono: „człowiek o dobrym sercu” – lecz od kiedy można przeszczepiać serce, przestano wierzyć w to, że to serce jest mieszkaniem duszy. Kiedy technika umożliwi przeszczep głowy, gdzie wówczas zamieszka dusza? Ta istota w nas – kompletnie uniezależniona od biologicznego przemijania, idealnie unieśmiertelniona – gdzie ona znajdzie swój dom w człowieku? Może wówczas zmieni się w zewnętrznego anioła, którego ciągniemy za sobą jak kulę u nogi. Anioła, który od chwili urodzin mówi jak żyć, co myśleć, jak dysponować materią – i tak do śmierci.
Gdyby jednak okazało się, że ten anioł nie jest taki nieśmiertelny jak wszyscy teologowie razem wzięci zapewniali – Karol Wojtyła, Adolf Hitler oraz Marek Trojanowski postanowili się jakoś zabezpieczyć. Znaleźć alternatywny sposób na nieśmiertelność. I tym sposobem zrobili coś.
„coś” – tu jest człowiek, tu jest jednostkowa prawda o indywidualnym życiu. Tu jest wszystko to, co wymyka się spod nakazu przemijania.
A wiersze? Pisanie wierszy to objaw pierwotnego przekonania o istnieniu duszy, która istnieje bardziej niż koło, niż ręka czy noga. Pisanie wierszy i cała poezja to przedchrześcijańska teologia, w której chrześcijański bóg jest zaledwie jednym z wszystkich powołanych do życia i zabitych przez poetów bogów. Niezwykłe, że każde poetyckie zaszlachtowanie boga, dodaje rzeźnikowi-poecie mocy najwyższej. Nieśmiertelność zostaje odebrana. Zdetronizowany król oddaje koronę, płaszcz i tron. To jest jedyny powód rewolucji. Można i tak zdobywać nieśmiertelność. Jest jednak małe ale:
W ciągu trzech tysięcy lat króla zabijano już tyle razy, wymyślano dla niego tyle wymyślnych tortur, sposobów umierania itp., że uodpornił się. Dzisiaj król nie da się zaskoczyć zwykłym ciosem w plecy.
wiesz dlaczego o rybkach więcej osób dyskutuje niż o poezji? bo łatwiej poznac się na rytuałach godowych glonojada niż na duszy.
9 października, 2009 o 10:07
O nieśmiertelności pisałam w poprzednim komentarzu w sensie przetrwania w człowieczych zachowaniach pewnej jego przypadłości, która jest nieśmiertelna. Nie tylko kłamstwo jest nieśmiertelne, ale i kokieteria. Pisałam, że jeśli pojawia się ktoś, kto potrafi tę plewkę kłamstwa odsłonić i zajrzeć pod spód i to na dodatek opisać, natychmiast jest przez tych, co tego widzieć nie chcą odtrącony, wbity w ziemię, pozbawiony możliwości działania.
To jest kokieteria: starszy brat, który chodzi już do szkoły uczy młodszą siostrę, dając jej książkę przewróconą do góry nogami i potem udowadnia jej, że jest głupia. To jest ten obraz pustych szuflad, ten slogan, często powtarzany przez luminarzy kultury, którzy w każdym systemie mają się świetnie.
Marku, ja wierzę w Boga i wierzę w duchowość i ja nie mam siły z Tobą o tym dyskutować. Natomiast możemy się spotkać na wspólnej płaszczyźnie Internetu.
Jeśli ja na moim blogu piszę, że farb po dyplomie nie mogłam kupić, bo te, którymi się dało malować były na przydziały państwowe, a „Astra” przemyska, dostępna dla wszystkich produkowała cynober z mielonej cegły, to natychmiast ktoś wejdzie na mój blog i mnie tam ośmieszy i napisze, że to nieprawda.
I dlatego dzisiejszy Nobel jest taki ważny. U nas chce się nagrodzić Ingę Iwasiów za skłamany obraz PRLu.
Herta Müller nie wydałaby najprawdopodobniej i dzisiaj swoich powieści w Rumunii. Miała to szczęście, że była dwujęzyczna.
Wracając do tej wspólnej płaszczyzny blogowej, na której z Tobą chcę być i chcę budować, uważam, że coś się jednak da. Internet ulega, ale nie musi. Jeśli na nieszufladzie zrobiono czystki i wyrzucono wszystkich dosłownie, którzy mogli ten portal uczynić portalem literackim, począwszy od usunięcia na samym początku Łukasza Baduli z Literatorium a potem banowano już wszystkich inteligentnych użytkowników zakończywszy na Macieju Kaczce. Ciebie wyrzucono, ja odeszłam, bo jak jedna z drugą wykonują tam zadania takie jak Fiedka w „Biesach” Dostojewskiego, to ja tam nie mam czego szukać. Bryluje teraz swoimi genialnymi tematami na forum, jako najinteligentniejsza postać nieszuflady, niejaki Kamil.
Rynsztoka nie znam, weszłam tam późno i czytałam niesystematycznie i Tylko Ciebie. Ale przeczytałam cały ściek. Moja hipoteza jest taka, że rynsztok zniszczyli ludzie z mojego pokolenia, byli ubecy, grafomani opisywani teraz przez Zbigniewa Kruszyńskiego w jego ostatniej książce.
Pamiętaj, że Polska to był kraj donosicieli. Wiele pseudotalentów literackich realizowało się w ten sposób. I ci ludzie przecież w dalszym ciągu żyją. I piszą. Piszą komentarze, by nas skłócić. Kilkanaście ich kometarzy sam dziennie usuwasz na swoim blogu.
Dla mnie poezja jest droga. Jest wszystkim. Pomóż mi.
9 października, 2009 o 10:29
ewo, nagrody – od Nobli zaczynając a na laurkach wręczanych w małych salkach Gminnych Ośrodków Kultury kończąc – są całkowicie zbędne. Literatura to nie jest gonitwa, na mecie której znajduje się milion dolarów. Literatura – wbrew temu, co się dzieje obecnie w kraju – to żadna napierdalanka japiszonów, zabiegających o kolejne wyniki, rekordy sprzedaży.
Istnieje pokusa ze strony materii, pierwotna, genetyczna żądza sławy i pieniędzy. Ale z tą i innymi rodzajami pokus literatura, o ile jest prawdziwa, rozprawia się. Nie ulega jej.
9 października, 2009 o 11:08
Nie wierzysz w nieśmiertelność duszy, a wierzysz, że rękopisy nie płoną. Płoną Marku, ludzkość przecież nie byłaby taka głupia, gdyby nie płonęły. Płonęły biblioteki, cała starożytność zniknęła, mamy tylko ułamki.
Brodski nigdy by nie wypłynął, gdyby nie głos wsparcia Achmatowej, Sczezłby w fabryce waty szklanej, jak Hłasko. Sztuka to luksus, zrobiona jest z najszlachetniejszego kruszcu: czasu. Potrzebuje dojrzewać w spokoju, jak wino. Potrzebuje pieniędzy
Skazywanie na samo sobie radzikostwo ludzi, to jest tak, jakby ze swoim talentem startowali w Igrzyskach Olimpijskich w trampkach ze Stomilu, który nie potrafił nawet produkować prezerwatyw, bo nie miał dostatecznej ilości zachodnich komponentów.
To, co się dzieje, skazuje nas dzisiaj na mroki, ogony kulturalne. Neurotyczna fasadowość pozwala cieszyć się pozornymi sukcesami. I potem taki Tomasz Pułka wypisuje, że polska poezja jest ceniona na świecie. Co za brednia.
Gdy potrzebny był głos prawdy po odejściu bruLionowców, głos wolny, bez cenzury państwowej, Paweł Dunin-Wąsowicz wydaje „Widmową bibliotekę. Leksykon książek urojonych”. To przyzwoliło na bawiuńcianie się do dzisiaj publicznymi pieniędzmi. Źle pojęty postmodernizm wypromował styl pisania zamiast pisania, jakieś horrendalne zmarnowanie szansy dla prawdziwej literatury. To wszystko w tych wierszach czytanych przez rok na tym blogu jest, to radosne młodzieńcze sprzeniewierzanie. Im głupiej, tym lepiej.
Wiola Grzegorzewska powie w wywiadzie; a cóż to za pieniądze? Nagroda? Co za Nagroda. Tak niewielka, że kolega przepił to na jednym spotkaniu z przyjaciółmi!
Uzurpacja, rozwydrzenie. Postawa roszczeniowa.
I jeśli Mistrz dzisiaj siedzi w suterynie i pisze, a jego Małgorzata szybuje po niebie na świni, to ani ona, ani ta świnia do niego nigdy już nie wrócą. A rękopis spłonie.
Nagrody Marku są po to, by Mistrz miał co jeść, jak pisze. Nikomu nie udało się pracować w hucie a wieczorkiem pisać. W takim układzie można pisać tylko donosy na kolegów w stylu: „ta bieńczycka to grafomanka, nie wiem, dlaczego trojan jej na to pozwala”. I wklejać na portal niedoczytania.
9 października, 2009 o 12:11
ewo, zgodnie z tym co piszesz, rozwiązaniem „problemu miałkości i bylekajkości” polskiej literatury jest jednorazowy zastrzyk żywej gotówki. Powiedzmy: po milionie złotych na każdego polskiego literata. Milion uwolni ich od trosk dnia codziennego i będą oni mogli zasiąść – bez obawy o to, co przyniesie jutro; skąd wziąć szmal na picie i jedzenie – w swoich wygodnych fotelach, biedermeierowskich uszakach ze sprężynowymi siedziskami i pluszową tapicerką by pogrążyć się w twórczej zadumie i napisać kilka wielkich dzieł.
Wiesz, jeden milion to mała cena jak za kilka (powiedzmy 2-3) dzieła.
Piszesz ewo o mistrzu, który ma chleb, ma dom z ogrodem i widokiem na Alpy, ma jezioro Bodeńskie tuż obok, w którym moczy swoje mistrzowskie stopy. Mistrz ma czas, ma swobodę, ma warunki by kontemplować piękno i pisać. A ja ci mówię ewo, że mój mistrz to chudzina z wytrzeszczonymi z bólu oczami, dla których zabrakło miejsca w oczodołach. Mój mistrz ma pokrzywioną, zniszczoną – spaloną słońcem i wiatrem, wytrawioną solą z łez – twarz. Ma pozdzierane do kości dłonie i kolana – bo tyle razy upadał, ale zawsze jednak wstawał. Mój mistrz usłyszał kiedyś o miękkich, przyjemnych w dotyku tapicerkach wygodnych foteli. Ale kiedy ułożono go do łóżka, by przespał jedna noc w ciepłym pokoju, on wrócił pod gołe niebo. By marznąć z zimna móc jednak oglądać gwiazdy. By wśród gwiazd znaleźć ludzi, którzy się pogubili w nocnych ciemnościach. Bo mistrz ten nie spogląda na niebo, by podziwiać uniwersalne rodzaje piękna. On patrzy tam by zobaczyć człowieka, chce poznać jego naturę i opowiedzieć tym bydlakom, których widzi na co dzień, o których się ociera kim jest człowiek. Żeby wiedzieli.
Mój mistrz jest nieśmiertelny. Nie możesz go zabić mieczem ani nożem. Nie możesz mu wpakować kuli w łeb, ani też otruć go nie można. Co więcej – im więcej ciosów ląduje na jego skórze, ty bardziej twardnieje. Jak z skórą na pięściach boksera. Narasta i narasta od uderzeń. I tylko w jeden sposób można zabić mojego mistrza – zamknąć go w pięknym pałacu, umyć i ogolić, nakarmić i opatrzyć rany. Ale to mu jednak nie grozi. Kto by chciał zabrać takiego mistrza do pięknego pałacu?
9 października, 2009 o 12:52
To chrześcijański pogląd. Przejść przez cierpienie. Cierpienie jako wartość. Cierpienie nie jest wartością samą w sobie, jest niepotrzebnym zmarnowaniem człowieczych możliwości, niszczeniem jego krótkotrwałego przecież przebywania na Ziemi. Cierpienie jest złem.
Wielu artystów miało bardzo udane, królewskie życie. Takim przykładem jest w malarstwie witalny Rubens. Rubens był geniuszem któremu się powodziło dobrze przez cale życie, bez uszczerbku dla jego twórczości. Bardzo go lubię.
Nie pojmuję Twojej masochistycznej teorii twórczości. Twórczość nie byłaby warta ani jednej łzy.
Twórczość artystyczna jest rozkoszą, prawdziwy artysta uwalniając z siebie dzieła sztuki przeżywa coś bliskiego nirwany. Nie jest to możliwe, gdy nie zostają spełnione jego biologiczne potrzeby: głodu, dachu nad głowa, ubrania.
Minimum socjalne, potrzebne, by móc tworzyć, nie musi być wcale duże.
9 października, 2009 o 13:31
ewo, ale tu nie ma mowy o przechodzeniu przez cierpienie. mój mistrz jest cierpieniem, najbrzydszym, najbardziej bolesnym zniekształcającym wszystko. jest to tego rodzaju istota, która najbardziej nienawidzi siebie. Chciałaby siebie zabić, ale nie może – bo jak już napisałem, wszystkie rodzaje broni są bezużyteczne. Ta istota rzuca się w najokrutniejszy tłum życząc sobie śmierci. Ale im większy jest tłum, tym mój mistrz bardziej się mobilizuje. Rozumiesz: jak się bijesz s jednym przeciwnikiem masz tylko parę oczu z przodu głowy, by dokładnie ocenić odległość i zadać celny cios. Gdy jednak walczysz przeciwko dziesięciu masz wyostrzone wszystkie zmysły a oczy pojawiają się nagle dookoła głowy. I nie znalazł mój mistrz śmierci do dnia dzisiejszego, a musze ci powiedziec, że stoczył już takie bitwy, z których nikt – powiadam ci – nikt nie powinien wyjść cało.
Nie ma w tym wszystkim ani krztyny z chrześcijaństwa. Mój mistrz – jeżeli można szukać jakichś analogii z religią – jest fragmentem życia syna bożego. Małym wycinkiem z jego zycia – a dokładnie: trzema długimi sekundami, w trakcie których ostatni raz spojrzał na ciekawskich gapiów którzy z zadartymi w górę głowami ciekawie przyglądali się kawałkowi wychudzonego, poranionego ciała w przedśmiertnym skurczu. Mój mistrz jest tą parą oczu, która widziała w spojrzeniach zebranych raczej ciekawość, napięcie, oczekiwanie na jakiś cud, na to, że za chwile pojawi się sam bóg, że niebo się rozstąpi albo coś podobnego niż litość, miłość, czy współczucie. Mój mistrz w końcu jest zbudowany z tych trzech sekund, w których nie było miejsca na zwątpienie czy wybaczenie.
Ewo, jeżeli literat chce pieniędzy, to niech idzie do pracy. Niech ruszy dupe i zapierdala na stację kolejową rozładowywać wagony. Niech zakłada firmę. Niech siedzi na zasiłku dla bezrobotnych. Jestem przeciwny marnowaniu pieniędzy publicznych a tym bardziej przeciwny jestem tworzeniu jakiejś klasy próżniaczej, która pisze ksiązki dla nagrody takiej czy innej.
9 października, 2009 o 14:41
To nie wiem Marku. Ja nie wiem, dlaczego mistrz siebie nienawidzi. Dlaczego siebie nie kocha? Co on takiego sobie wyrządził, by zasłużył na taką karę? Wygnanie z samego siebie? Rozwarstwienie, rozczepienie osobowości?
Człowiek ma dążyć do scalania, do harmonii, ma poszukiwać Drugiego, by ten proces mu umożliwił, by mu pomógł. Ma umrzeć scalony ze sobą. Może wasze pokolenie ma takie problemy, ja ich nie znam.
Każdy dzień jest taki cenny, taki wartościowy jeśli masz się gdzie podziać i co zjeść. Jeśli nie jesteś kaleką i nie siedzisz w więzieniu.
A artyści? Artystów brano na dwory, dawano im wikt i opierunek i kazano pracować. I oni pracowali. Arcydzieła, które powstawały, były efektem ich codziennej pracy.
Gombrowicz nie cierpiał swojej pracy w banku. Kafka brał ciągle zwolnienia, chorował, marzył, by się zwolnić.
Gdyby nie urzędnicza synekura w Zamościu Leśmiana, praca, do której nie musiał chodzić, nigdy by tych wierszy o chruśniaku malinowym i o płanetnikach nie napisał.
Mało jednego życia, by zdążyć przed śmiercią, by człowiek mógł wykonać pracę potrzebną mu do wypowiadania się. Dlatego wymienia się dwie, trzy jednostki, kontynuatorów, bo nie zdążyli. Inni podejmowali ich trud.
Praca zarobkowa może być jedynie materią twórczości. Praca przy taśmie, wyjawiająca, powtarzająca, ogłupiająca lub dydaktyczna praca w szkole, nie może być taką materią. Szybciej zniszczy, niż pozwoli się człowiekowi rozwinąć.
Inteligentne narody nagradzają najlepszych, które ich motywują, dodają skrzydeł. Głupie nagradzają najgorszych. I nie jest to wina nagród.
9 października, 2009 o 15:00
ewo, ja mam pytanie: kończyłaś studia dawno temu. byłaś malarką-artystką w PRL-u. Opowiedz trochę, jak przeżyłaś okres ubezwłasnomóżdżenia i ubezwłasnomyślenia. Opowiedz o tym jak walczyłaś, jak cierpiałaś, jak stawiałas opór. Opowiedz o twojej walce o idee i ideały. Opowiedz o sprzeciwie i proteście, o tym jak zdychałaś razem w Władkiem Strzemińskim.
Ewo, twoje wyobrażenie o sztuce jest miłe, ładne i przyjemne. jakiś urząd daje pieniązki, dobre państwo klepie po główce, a najedzony i zadowolony artysta kroczy dzielnie w orszaku natchnienia i produkuje dzieła w zamian za stypendia i nagrody.
ewo, jeżeli artystów uskrzydlają nagrody i stanowiska, to ja pierdolę takich uskrzydlonych artystów. wole z Ikarem pizdnąc o ziemię i przebić się przez siódme piekło.
9 października, 2009 o 15:07
Gdyby nie imię i nazwisko, ba, gdybyś musiała zmienić każdego dnia imię i nazwisko – tylko to – nie minąłby miesiąc, a ujrzałabyś, iż człowiek ma dziesiątki i setki osobowości. Że nic się w nim nie scala, poza fałszem, w jedno.
Nazywam się milion – powiedział kiedyś wieszcz, ale przestraszył się tej prawdy i dodał wymijający, ale z drugim dnem passus – bo za miliony kocham i cierpię. Dlaczego nie za siebie?
Się to iluzja, Się to twór, który wpaja społeczeństwo opolu bytów pomieszkujących ciało. Kto śledzi swoje przeszłe kroki rzetelnie ten wie, że Się jest próbą narzucenia dzikiemu plemieniu umysłów i uczuć zamieszkujących wyspę jednego ciała, złowieszczej, przeciętnej – społecznej harmonii.
Najgłębszy sprzeciw budzi we mnie myśl Levinasa i mistrza jego Heideggera.
Okrutnie prostackie jest to przedstawienie człowieka jako jedności w poszukiwaniu Obcego, w otwarciu na Nieznanego. Uzasadnianie złożoności świata przerastającej zdolności percepcyjne i myślowe człowieka czarną skrzynką o nazwie „Bóg” było, jest i pozostanie uproszczeniem zwalniającym z obowiązku dotarcia do smutnej prawdy – do okrutnego świata osób w jednym ciele.
Pierwszym obowiązkiem artysty jest zdanie sobie sprawy z tego świata. Drugim – wkroczenie do tego świata i poznawanie go. Przecież to o tym jest komedia Dantego – dzieło genialne, i jak widać, do dziś niezrozumiane.
9 października, 2009 o 15:33
>Marek Trojanowski
Nic takiego Marku tu nie napisałam, co mi teraz insynuujesz.
Władysław Strzemiński mógł by być nauczycielem mojej matki, a nie moim. Nie postarzaj mnie o jedno pokolenie, bo ja Tobie przykrości nie robię. Nie potrafię już ciągnąć tej dyskusji, przepraszam wycofuje się.
Widzę pojawił się Przemek, Ty masz odpowiedni ku tej dyskusji filozoficzny język. Kontynuuj z nim.
>Przemek Łośko
Nie czuję się na siłach prowadzić tej dyskusji. Proszę Przemku, dokończ z Markiem. Tak jak piszesz, jestem człowiekiem starego porządku. Nie mam pojęcia tylko, dlaczego Marek zaprosił mnie na ten blog, skoro jest to takie wszystko oczywiste.
Przecież nie po to, bym była workiem treningowym. Chyba, że tak.
9 października, 2009 o 18:37
ewo, ja nic nie insynuuję. nic a nic. ewo, ja chciałbym wiedzieć, jak było. chciałbym się dowiedzieć, czy obrazy swoje malowałaś wsłuchując się w urzędowe fanfary, czy może słuchałaś dla relaksu przemówień pierwszego sekretarza, kasowałaś pensję i szłaś grzecznie do domu. ewo, a może było tak, że cierpiałaś, że byłaś pełna wewnętrznej niezgody, ale dla jakiegoś dobra wyższego: dzieci, mąż, rodzina – grzecznie podporządkowałaś się regułom. a może jednak jest inaczej – może jednak jeste tak, że to mój mistrz cię prowadzi, że idziesz z nim w parze, ale chciałabyś by było inaczej. chciałabyś, by w twojej karierze artystycznej były wszędzie amerykańskie plaże, na których rozdają darmowe drinki.
ewo, gdzieś w księdze rodzaju zapisano potworne przekleństwo, że niebo, które jest nad twoją głową stanie się jak miedź, a ziemia, która jest pod twoimi nogami, jak żelazo.
moim zdaniem ewo, twórczość artystyczna wynika przede wszystkim z ograniczeń. tak, jakby nagle dotarło do ciebie, że nie ma się czego bać, że niebo jest rozpalone do czerwoności i wygląda jak miedź, a ziemia jest twarda, kurewsko twarda i nie ma się gdzie schronić, nawet upaść nie ma jak, bo każdy upadek, to złamana kość. Niby jedna kość, ale tyle razy się upada, że już kości nie starcza. że słyszysz na oficjalnych spotkaniach: „Towarzysze, Koledzy, Koleżanki, w trosce o dobro wspólne…., w interesie nas wszystkich….”
– – słyszysz to i nagle pękasz. sięgasz rękami do tego rozpalonego, miedzianego nieba i próbujesz się przez nie jakoś przebić. skrobiesz grubą powłokę, skwierczy skóra, czuć swód palonego miesa, ale ty dalej robisz swoje. nie przestajesz, bo masz dość. – wiesz, jak być powinno, a jak nie jest.
Ludzie patrza na ciebie jak na debila – masa widzi w tobie szaleństwo, bo widzi w tobie swoją antytezę. jesteś inna. w tym momencie stajesz się artystą.
a te popierdółki krainach nagród, o ciepłych łózkach, o tym jak to dobrze, kiedy minister płaci okrągłą sumkę, bo nie trzeba pracować – to jest dobre dla tych wszystkich, którzy idzą do pracy do 8 do 15, wchodzą do swojego biura, a na drzwiach mają wypisane: „LITERAT”.
ewo, w wbiurze nie znajdziesz tego materiału, tylu prawd ile w węźle ciepłowniczym zimą. przejdź się, zobacz jak wyglądają oczy człowieka, który stracił wszystko, nie ma przeszłości – bo o niej zapomniał – nie ma przeszłości i teraźniejszości też nie ma. ewo, w tych oczach zobaczysz niebo z miedzi, ziemię ze stali a oprócz tego zobaczysz odbicie mojego mistrza.
9 października, 2009 o 19:45
zrozum Marku, że ja skończyłam Liceum Plastyczne i malarstwo w Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych we Wrocławiu. Dzisiaj ta uczelnia ma nazwę Akademii Sztuk Pięknych. Za moich czasów tylko dwie uczelnie miały ten status Akademii – warszawska i krakowska.
Mam dyplom magistra sztuki, a więc moim zawodem jest zawód artysty. Ja nie mam innego zawodu, ja się 10 lat kształciłam w jednym zawodzie i niczego innego nie potrafię i niczego innego robić nie chcę.
Co jeszcze chcesz wiedzieć? Mam nadzieję, że to moimi komiksami wszystko opiszę, jeśli zdążę przed śmiercią i nie będę tak często wchodzić na Twój blog.
10 października, 2009 o 8:32
to znaczy: jesteś artystką dlatego, bo na dyplomie tobie napisano kiedyś tam „artysta-plastyk”i tak bardzo chcesz być artystą, tak bardz uwierzyłaś w moc tej dyplomowej formułki, że zrobisz wszytsko by być artystą, będziesz artystką za wszelką cenę.
ewo, wracam do pytania: czy ty ocalałaś czy tylko przeżyłaś PRL? opowiedz mi. opowiedz o tym, jakim artystą byłaś – bo nie wierzę w to, że mogłabyś przestać być artystą – w bolszewii.