.
Na pytanie: „dlaczego kobiety nie rapują?” mój uczony kolega z pięcioma doktoratami i jedną habilitacją odpowiedział:
– Nie rapują, bo mają za duże cycki. Jak podskakują, a rapując trzeba trochę poskakać, to im się te cycki majtają góra dół, góra dół. Czasami na boki. A niekiedy cyrkulacyjnie. Paskudnie to wygląda.
A kiedy tego samego kolegę zapytałem: „dlaczego kobiety rapują?” on zdziwił się, i zapytał:
– A która to?
Inga Iwasiów o swoich wierszach pisze tak: „Moje wiersze próbują wejść w sam środek przeżywania. Nie odgrywać przeżywanie – wywołać je, przy pomocy tego, co mamy – obrazowych i językowych prefabrykatów. Jeden ze znanych i życzliwych mi krytyków powiedział kiedyś, że czytając moje teksty, ma ochotę być sam w pomieszczeniu, jakby oddawał się czynności intymnej. Taka ocena niezwykle mi odpowiada. Pisanie i czytanie to czynności intymne. Oddając Czytelnikowi wiersze, jestem zawstydzona. Ryzykuję, bo dla mnie tylko ryzykowne gesty mają w literaturze znaczenie. Reszta jest grą pozorów, na która szkoda życia.” (Inga Iwasiów)
Nie wnikam w to, który krytyk była tak znany poetce i tak życzliwy. Nie wnikam w powody, dla których owa życzliwość i zażyłość miała znaleźć ujście w intymnym odosobnieniu. To sprawa między poetką a znajomym i życzliwym poetce krytykiem. Interesujące natomiast są teksty poetki. W tym przypadku tomik 39/41.
Tajemnica tytułu odkryta zostaje w tekście otwierającym tomik:
O jeny, jeny świat się kończy
Takich chcecie wierszy
Ojojoj, po jedenastym septembra
Idzie zagłada
Pochyl się nad pliszką
Zobaczysz pliskę bytu
Byle starannie
No dobrze tak nie potrafię
Jestem przyłapana
Mam absolutną nieprzydatność
Wpisaną w termin ważności
Który może nie nadejść
Od dziś do jutra
[Wierszyk metakrytyczny]
W trzecim wersie „ojojoj, po jedenastym septembra „ – poetka wyraźnie nawiązuje do ataków na World Trade Center z 11 września, która w świadomości społecznej utrwaliła się w formie kodu 9/11.
O ile datę 9/11 łatwo odczytać (130 milionów rekordów dla tego hasła podaje wyszukiwarka google) tak z tytułem tomiku Ingi Iwasiów z 2004 roku sprawa jest bardziej skomplikowana.
39/41 – wydaje się być zlepkiem z dat 1939 r. i 1941 r. Rok 1939 – wiadomo, atak hitlerowskich Niemiec na Polskę. Martyrologia narodu polskiego itp. Ale czy aby na pewno o to chodziło poetce?
Kiedy analizujemy drugą datę: 1941 r. (realizacja planu Barbarossa) to okazuje się, że być może nie chodzi tu o tragedię narodu Polskiego (który z perspektywy historii świata mógłby nie istnieć) ale o początek końca potęgi Niemiec. Ojczyzna Goethego, Hegla, Kanta skończyła się. Królestwo wielkich duchów upadło. Niegdyś dumny i wielki znalazł się na kolanach, z których do dzisiaj nie może się podnieść. I to jest prawdziwa tragedia. Bo strata jednego ducha to strata stu milionów istnień ludzkich.
Każde tego typu interpretacje tekstów Ingi Iwasiów, które uwzględniałyby aspekty romantyczności politycznej będą nadinterpretacjami. W tym przypadku czytelnik ma do czynienia z najprostszą z prostych, najbanalniejszą z banalnych poetyk, która idealnie koresponduje (korespondencję w tym przypadku należy rozumieć jako adequatio) z sensem tekstów.
Weźmy taki przykład:
W korku
Oni jadą
Mój pierwszy
Kilometr
Do ich życia
W domkach
Samochodów
Zjeżdżają
Po użyciu świateł
Każdy z nich
Ma więcej
Niż ja
Gdy patrzę
[Pod Hanowerem]
Problemem nie jest tekst, ani jego interpretacja ale krytyk – nawet ten najbardziej z poetką zaprzyjaźniony i najbardziej bliski z bliskich – który musi udać się do zamkniętego pokoju o białych, wyściełanych pikowaną gąbką ścianach i drzwiach bez klamek, by w intymnym odosobnieniu przeżyć przeżycie, które wywołuje ów wiersz.
Inny przykład.
Oto wiersz (uprzedzam, że to wiersz, bo ktoś mniej obyty w poezji kobiecej mógłby przypuszczać, że cytuję spis treści):
Tu siadam
Na krawężniku
W dłoniach
Bilety
Z wczoraj
Oznaczam nimi
Ciągłość
Między
Nieznanym
A dzisiaj
[Przerwa na lunch]
Trudno oprzeć się wrażeniu, że ów krytyk, o którym wspomina Inga Iwasiów jest istotą o cechach nadludzkich. Jest jakimś ewolucyjnym rodzajem literackiego übermenscha, niedobitkiem z 6 armii generała Paulusa, który zawsze przejawiał zainteresowanie polską poezją kobiecą.
Osobną kwestią, która należy rozstrzygnąć jest zakres „intymnych czynności”, którym miałby się oddać ów krytyk po przeczytaniu wierszy Ingi Iwasiów. Możliwy scenariusz działania można zrekonstruować na podstawie innego tekstu poetki:
O czwartej rano
Mam czas
Na wszystko
Wydaje się
Nienależący
Donikąd
Precyzyjnie mój
Odchyla
Białą firankę
Zawiesza
Poranną kawę
Na drobnych
Klamerkach
Dotknięć
[Nowy Jork rano]
Scenariusz:
Godzina czwarta rano. Krytyk nie ma nic do roboty o tej porze. Dopiero za kilka godzin zadzwonią z redakcji z prośba o nadesłanie tekstu. Zamyka się więc w pokoju z tomikiem 39/41 Ingi Iwasiów. Zaczyna czytać. Nagle przerywa. Rozgląda się i widzi, że na podłodze lezy gazeta. „Chyba nie należy do żadnego z domowników?” – myśli. Rozpina zamek w spodniach, guzik. Odchyla. A zrobił to tak gwałtownie, że aż firanka się poruszyła. Popijając poranną kawę, spogląda w dół. Musi precyzyjnie przypiąć klamerki. Żeby bolało. Tak jak lubi. Jak skończy przypinać, zacznie dotykać”
Mój kolega z pięcioma doktoratami i jedną habilitacją przeczytawszy 39/41 Ingi Iwasiów opowiedział mi pewną historię pewnego małżeństwa:
Był sobie maż i żona. Małżeństwo niemal doskonałe. Klasyka relacji małżeńskich: on ją tłukł przynajmniej raz w tygodniu. Ona chodziła się skarżyć do sąsiadki, z która wypalała dwie paczki fajek i wypijała przynajmniej ćwiarę gorzkiej żołądkowej. On, wracając do domu wyczuwał, że baba jest lekko dziabnięta więc ją prał.
I tak mijały dni, miesiące i lata. Któregoś razu mąż uderzył za mocno. Baba lecąc na ziemię straciła przytomność. Walnęła jak kłoda. Facet się przestraszył, ale nie zadzwonił na pogotowie. Mógłby mieć kłopoty. Zrobił jej usta usta. Był też masaż serca. Miał opory, bo dopiero teraz zauważył, że przez te lata powybijał kobiecinie przednie żeby. Ale nic. Jakoś poszło. Kobieta odzyskała przytomność, ale nie była już taka sama. Coś się jej przestawiło w mózgu. Przestała pić. Przestała palić. Zaczęła dobrze gotować. Jednym minusem było to, że zaczęła się jąkać. Mówiła do niego:
Ko
Ko
Ko
Cha
Kocha
Kochan
Nie
Kochanie
Cz
Czy
Y
Czy
Chłop widząc, że się kobiecina stara, że się zmieniła zrobiło mu się jej żal. Miał wyrzuty sumienia. Wiedział, że to on a dokładniej: jego prawy prosty jest przyczyną owego jąkania. Postanowił ułatwić życie kobiecie. Kupił jej zeszyt w linie i powiedział:
– Nie musisz nic mówić. Pisz, będzie ci łatwiej.
5 lutego, 2010 o 15:44
ps. bo to co Jakub Winiarski robi, to rudymentarne skurwysyństwo literackie
5 lutego, 2010 o 15:49
bo Winiarski Jakub najpierw zmiękcza potencjalnego klienta – pokazuje mu swój spis publikacji. I ktoś z ulicy może pomysleć, że jeżeli klient publikuje 15 recenzji w RED, to znaczy się że się zna i ze wie jak trzeba pisac teksty. nikt nie poszuka dzieł Winiarskiego – jego prosy czy wierszy by przekonac się jakim jest twórcą. Właśnie na tym polega ten rodzaj skurwysyństwa: uwaga! ja publikuję w Fantastyce, mam 20 recenzji w RED to znaczy, że się znam a więc się znam.
5 lutego, 2010 o 16:08
Ale ja np. nie mam pychy (noo, odrobinkę), ja bym się na serio zapisał :) Lubię taką atmosferę (bo to o to chyba chodzi, JW sprzedaje atmosferę, jesteśmy w grupie i sprzedaje też taką tam adorację tekstu) :) Tylko ta Warszawa droga i nie wiem czy tam są Biedronki :) No a potem RED, ponoć ukaże się nr z czerwonym paskiem :)
5 lutego, 2010 o 16:15
czerwone paski czerwonymi paskami, tak samo rzecz ma się z tarczami „wzorowego ucznia” ale ja mam pytanie: własnie w dedalus.pl kupiłem następujace tomiki:
Cała w piachu, Dariusz Suska
odrzuty, Piotr Macierzyński
Dzieje rodzin polskich, Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki
pytanie: o którym dziele wpierw napisać?
5 lutego, 2010 o 16:27
Wybierz tego autora, którego trzeba będzie pogonić na kurs :)
5 lutego, 2010 o 21:42
Och Marek, ale smutno zaczynasz ględzić. Co to jest, co piszesz?
Masz mu za złe, że zmiękcza klienta? Że rudymentarne chamstwo literackie? Pogięło cię? Czy ty w ogóle łapiesz o co biega? Facet po prostu chce zarobić. Zarobek jest celem, a nie uświęcanie literatury! Nie łapiesz tego?
Wyłącznie w ten sposób można na to patrzeć. Gość chce zarabiać na tym, co potrafi robić. To coś nagannego? Pijany kurwa mać jesteś, że tak mendzisz?
A skoro już taki zamiar powziął, to przede wszystkim musi być skuteczny. Użyć każdego środka dla osiągnięcia celu. Kurwa, Marek, na jakim świecie ty żyjesz? Chciałbyś żeby ględził z namaszczeniem chuj wie o czym jak zgraja recenzentów, którzy tu byli nieraz cytowani i wykpiwani? Pewnie, że mógłby w ten sposób. Tyle tylko, że zarobił by jeszcze mniej niż doktorant filozofii. Albo wcale. A do gara włożyć trzeba. Rachunki za komórę bulić, wyngiel, panie trza kupić, a i łach jaki na grzbiet tyż trza założyć. A skąd na to nabrać? Z nabożeństwa nad literaturą?
6 lutego, 2010 o 2:06
wybieram, czy nie uważasz, że jest różnica między:
1) pracą z młotem w ręku przez 8 h / dzień. stawka: 5 zł/h.
2) okradaniem banków
3) „uczeniem nienauczalnego”
Winiarski zrobił sprytny myk. Napisał kilkadziesiąt / kilkaset recenzyjek, opublikował to wszystko na poewiki, fantastyka, nieszuflada itp.Dzięki temu zaczął funkcjonować w środowisku jako „Krytyk Jakub Winiarski”. I zwróć uwagę, że Krytyk Winiarski jest fatalnym prozaikiem (osiąga mistrzowski poziom kiczu, w prawdziwie amerykańskim stylu, który porównać można do stylu Danielle Steel), poetą jest takim wybitnym, że redaktorki mogły śmiało włączyć je do antologii Solistek. Nikt by nie zwrócił uwagi, że coś tu nie gra.
Z mojej perspektywy wygląda to tak: Winiarski Jakub nie potrafi pisać Sam dostarczył dowodów swojej impotencji w tym zakresie. Loquela to przecież nic innego jak odrobinę droższy papier toaletowy, który ma tę wadę, że trzeba najpierw oderwane strony cierpliwie zmiękczyć by dobrze spełniały swoje zadanie (podobno Jakub Winiarski błąka się z kolejną swoją książką po róznych wydawnictwach, ale nikt mu nie chce tego wydać, nawet Burszta – tak głosi plotka) Czym innym jest bowiem pisanie tych streszczeń, które publikuje poda nazwą „recenzje” a czym innym jest pisanie samodzielnych tekstów.
Sprawa byłaby jasna, gdyby to np. Jacek Dehnel prowadził takie kursy. Tu co najwyżej mógłbym napisać, że Dehnel znalazł sobie kolejne dodatkowe źródło utrzymania. Ale nie mógłbym napisać, że Dehnel pisać nie potrafi – bo on opanował warsztat doskonale. Tego mógłby nauczyć. Ale Winiarskiemu daleko do Dehnela.
W konkursach na stanowiska akademickie – przynajmniej w teorii – jest tak, że kandydaci muszą oprócz tytułów posiadać dorobek naukowy. Gdyby ktoś Winiarskiego Jakuba poprosił:
– Mistrzu, który uczysz nienauczalnego, pokaż mi proszę swoje księgi, swoje wiersze bym na dziełach twoich uczyć się mógł nienauczalnego. chciałbym mieć je za wzór, za relikwię! O mistrzu i błagam, wybacz mi sceptycyzm, wybacz braak wiary w twoją możność, która przejawia się w dziele twoim. Ale jestem jak Tomasz, jak nie dotknę to nie uwierzę.
6 lutego, 2010 o 4:35
Więc ustal, za co potępiasz Winiarskiego? Za to, że nie potrafi pisać? Czy za to, że chce zarobić? Ja nie wiem, czy on nie potrafi pisać. Że chce zarobić, to gołym okiem widać. Oceniasz całe zdarzenie kategoriami zaprzeszłymi. Muszę ci wyjaśnić rzecz oczywistą, bo widzę, że nadal nie łapiesz: Dzisiaj w zarabianiu liczy się skuteczność, a nie kursa i diploma. Zarobisz, kiedy będziesz skuteczny, a nie że diploma posiadasz. I bardzo proszę, nie opowiadaj bzdur o kalaniu świętego imienia literatury. Gdyby Winiarski zabiegał o uznanie, a nie o zarobek, wtedy jego postępowanie byłoby śmieszne i warte wyśmiania. Trzeba rozpoznawać te dwie motywacje. Bez obrazy, ale przypomiasz oburzoną dewotkę, która kipi na widok gościa przychodzącego na niedzielną mszę w trampkach i koszulce z napisem „Nike”.
6 lutego, 2010 o 4:43
i łez tak nad nienauczalnymi nie wylewaj. Do ich nauczania nie potrzeba „mistrza” ani jego „ksiąg”. Jak sam ich określiłeś są „nienauczalni” więc żaden mistrz nie pomoże ani żadna księga. Niech trzepie po rogach jak ma okazję. Mi tam ani leszczy nie żal, ani literatury.
6 lutego, 2010 o 4:52
a skoro już przy Dehnelu jesteśmy…
Widzisz jaka tu jest różnica? Dehnel też chciał zarobić występując w programie nocami wstydliwie przemycanym na ekran.
Ale robił to w przeciwieństwie do Winiarskiego wstydliwie i obłudnie. Chciał jednocześnie odgrywać rolę laurowanego po wielokroć autorytetu i pajaca.
Na tym polega ta naganność.
6 lutego, 2010 o 5:12
świat objaśniany kategorią skuteczności, zarabiania itp. zmieni się w rzeczywistość, w której nie będzie miejsca dla mnie.
ja wiem (zauważ, że nie użyłem pojęcia: „jestem przekonany” „z całego serca wierzę, w to, że…”) że rzeczywistość literacka nie jest zakamuflowaną odmianą ekonomii ale – jak to roman mówi – Idyllą Ducha.
gdyby Winiarski sprzedawał butelki, na których etykietach wydrukowane zostały wiersze Honeta nie byłoby problemu. zarabiać i tak można. Zresztą nie byłby nowatorski. Juz teraz możesz sobie kupić lnianą torbę na zakupy z wydrukowanym na niej wierszem Mosiewicz albo Radczyńskiej. Panie nazwały to „poezją użytkową„. Ale jeżeli Winiarski pisze:
– ja odnajdę w tobie talent, jeżeli go posiadasz, i nie pozwolę go tobie zmarnować
– nauczę cię sztuki pisania książek, wierszy itp.
to obiecuje romantycznym naiwniakom, licealistom i licealistkom, że zrobi z nich narodowych wieszczów. Że wystarczy jedyne 500 zł i nauczą się czegoś, czego nie można się nauczyć.
Przecież wiesz dobrze kto zapisze się na taki kurs. Wyobrażasz sobie przemka łośko na takim kursie? mnie? romka? kaźmierskiego? siebie? nie.
i nie chodzi o to, że barany sa po to, by je strzyc ale chodzi o to, że Winiarski obiecuje naiwniakom to, że za pięć stów da im lampę Alladyna, w której jest zaklęty dżin i tajemnica wszystkich tajemnic. Że za te 500 stów zdobędą unikalną umiejętność, okiełznają ducha.
To mi przypomina praktykę sprzedawania cudownych leków na raka, albo lekarstw na wszystko – i to tylko za jedyne 500 zł za 100 gram. cuda za 500 zł. (a nauczenie nienauczalnego to nic innego jak uzdrowienie z glejaka o siedemnastym stopniu złośliwości).
6 lutego, 2010 o 6:16
a ty nadal, z uporem z pozycji idealistycznych…
ja odnajdę w tobie talent, jeżeli go posiadasz, i nie pozwolę go tobie zmarnować
– nauczę cię sztuki pisania książek, wierszy itp.
co jest na rewersie tego, co tak potępiasz? Ano coś w tym stylu:
„być może odnajdę w tobie talent, ale nie daję gwarancji.
Sam nie uznaję siebie za człowieka utalentowanego. Właściwie to nikt nie ma pewności co do samego pojęcia „talent”, więc złotych gór nie objecuję, ale będę się starał. Za niewielką opłatą, bo zdaję sobie sprawę, że moja wiedza jest niewiele warta”.
I co potem? Ano śmiech na sali, a raczej na blogu Trojanowskiego, który grzmiałby z ambony:
Nie dość, że pisać chuj nie umie, to jeszcze sprzedać się nie potrafi.
6 lutego, 2010 o 6:22
bo ja idealista, święty jestem
6 lutego, 2010 o 9:04
Najbardziej skuteczny, jak dotąd, okazał się Adam Wiedeman.
Więc jeśli chodzi o mnie, to poczekam i potem zapiszę się na jego warsztaty… cmentarne :)))
6 lutego, 2010 o 12:57
właśnie oglądam program Manna i Wasowskiego na Kulturze. Rozkleiłem się.
6 lutego, 2010 o 13:30
projekt obejmuje przeprowadzenie cyklu warsztatów kreatywnego pisania dla młodych matek, wychowujących dzieci, niepracujących, w niedalekiej perspektywie powracających na rynek pracy. Główne cele warsztatów to:
– integracja kobiet, które pozostają na urlopach macierzyńskich i wychowawczych,
– wytworzenie w nich przekonania, że posiadanie dziecka nie zamyka przed nimi drogi do realizacji własnych pasji i zainteresowań,
– wysłanie im komunikatu, że jako matki małych dzieci nie muszą zamykać się w przysłowiowych czterech ścianach, ale też że miejscem ich „coming out” nie musi być przysłowiowa piaskownica czy plac zabaw,
– rozwinięcie w nich umiejętności kreatywnego wyrażania myśli,
– zwiększenie poziomu kompetencji językowych,
– oswojenie z Internetem jako suwerennym medium służącym własnej ekspresji i publikowaniu własnej twórczości,
– warsztaty mogą też stanowić rodzaj arteterapii dla tych z uczestniczek, które ze względu na zmianę w sposobie życia i sytuacji rodzinnej związanej z urodzeniem dziecka doświadczają problemów emocjonalnych, takich jak obniżenie nastroju, poczucie niższości itp.
A to manifest pedagogiczny innej gwiazdy polskiej literatury współczesnej: Justyny Bargielskiej
jest to projekt dla matek (nie wiem tylko – bo pani nauczycielka nie dookresliła) czy dla matek karmiących piersią czy tych, które już odcinają grubą skórkę w kanapkach.
swoboda wyrażania myśli, oswajanie z internetem – to wygląda jak uczłowieczanie neandertalczyka. z kobiet robi się dziwolągi – odmóżdżone ślimaki – które nie potrafią wpisać w google słowa „dildo” a następnie klinknąć „dodaj do koszyka”.
Ale okazuje się, że istnieją na świecie takie dwunożne stworzenia – artefakty ewolucji, istoty odporne na działanie zmian otoczeniowych, zmian biologicznych, cywilizacyjnych i kulturowych. Bo jak wyjaśnić inaczej sens wpisu:
Pierwsze zajęcia za nami
Przyszły dwie mamy z dwójką maluchów. I właściwie prawie od razu wspólnie zadecydowałyśmy, że jednak dzielimy warsztaty – na połowę czwartkową, na dywaniku, z dziećmi i połowę piątkową, przy komputerach. Termin piątkowy będzie jeszcze negocjowany. Tak czy inaczej jutro o 18.00 spotykamy się w sali 217 i potykamy się z flash fiction. Bo czemu nie! Kto się jeszcze nie zdecydował, albo nie chciał dzieciaka ciągać na mróz, ma jutro szansę zorganizować sobie kreatywne wychodne.
ale co rózni Bargielską-nauczycielkę od Winiarskiego-biznesmena?
Handlują nadzieją – Bargielska daje za darmo (jak na rasową kobietę przystało) a Winiarski rozkłada się za pięć stów.
Kłania się w tej chwili zapomniana nauka Martina Heideggera z wykładu o sofistach jako tych, którzy objeżdżali Helladę handlując niczym kramarze „logosem”. (nie przypuszczałem, że znajomośc tych wykładów się kiedys może przydać)
6 lutego, 2010 o 14:04
Ależ rozkoszny widok! Piątek. Matka karmiąca (z ssącym niemowlęciem pod piersią) i Justyna Bargielska, pozytywistyczna siłaczka oświecenia, obie przed monitorem kompa. I Justyna włącza jej stronę „świniobicie” i cierpliwie tłumaczy –
– tu pod kurwa wpisuje się imię lub logo (A właśnie, jak ma na imię pani bobas? – Oj, Justynko, X, pięknie, no nie? a wiesz że mieliśmy straszny kłopot jakie dać imię…)(i tu rozmowa na 2 godziny…)
– a tu, wróćmy do rzeczy, pod wypierdalaj wpisuje się adres majlowy. Adres majlowy jest to…
Piękne! Ja to widzę! Rozkoszne!
6 lutego, 2010 o 15:19
Trening zastępowania agresji, atrakcyjne działanie własne.
6 lutego, 2010 o 15:24
Wow yeeees! Ja też to widzę jak dziecko zaciekawione pyta:
a co znaczy „wypierdalaj”?
Ciekawe, jak by to Bargielska dziecku wyjaśniła…
To? A to! To takie słówko, które się używa przy powitaniu…
6 lutego, 2010 o 15:36
nawiasem mówiąc Bargielska mi się podoba. Znaczy nie fizycznie, bo nigdy w życiu jej nie widziałem, ale jest kobieca. Nie jakaś tam zasrana wojująca feministka, ale kobieta. Świat, który obrazuje jest widziany okiem prawdziwej kobiety. Nie takiej ciumki zza pieca, ale i nie wojującej feministki.
6 lutego, 2010 o 15:40
Julio Szychowiak, osobiście nie lubię kobiet, które podskakując wydają z siebie odgłosy grzechotki. Lubię natomiast kobiety, których mózgi nie obijają się o ścianki twarzoczaszki, dlatego mam prośbę: Daj mamę do telefonu.
6 lutego, 2010 o 15:45
o tak. Jestem za.
6 lutego, 2010 o 15:59
a w ogóle to ty, Marku, tyle nie filozofuj, tylko bierz przykład z Winiarskiego. Pieniądze szczęścia nie dają, ale pozwalają przeżyć. Jak mówi mój znajomy z tej samej ulicy: nie bydziesz krod, nie bydziesz jod. :)))
6 lutego, 2010 o 15:59
Wyluzuj, to nie do Ciebie było skierowane.
6 lutego, 2010 o 16:11
Julio Szychowiak, proszę się zwracać do mnie per Szanowny Panie Doktorze. Nie przypominam sobie byśmy przeszli na „ty”. Poza tym proszę łaskawie udać się pisac wiersze i dać rodzicielce by sprawdziła metaforki i poprawiła przerzutnie, a nie zajmować miejsca na serwerze.
6 lutego, 2010 o 16:16
Ok,ok.
6 lutego, 2010 o 16:18
i po chuj tu mi okasz? okaj sobie do mamusi, do tatusia. okaj sobie do żiri w GOK-u, okaj sobie do tego miłego pana, który trzyma ciebie za rączkę prowadząc do kościoła na mszę o dwunastej. mi nie okaj tylko zwyczajnie wypierdalaj stąd.
6 lutego, 2010 o 16:47
Postawa Justyny Bargielskiej naprawdę jest piękna, idealistyczna. Ja myślę że po prostu ten „status” wymusiła jakaś biurokracja. To, co łączy, postawę JW i Justyny, to jej „niszowa” grupa docelowa. Jak ktoś powiedział, szkółka JW ogranicza dostęp do „nauki” z powodów finansowych (bo trzeba zapłacić, mieszkać w Wawie, więc pewnie grupa ta to dzieciaki z zamożnych rodzin, z ojcami, mającymi ambicję żeby ich synalek-głąb lub córusia-głąbka coś potem wydała w REd-zie albo w jakieś gazecie i żeby się było czym pochwalić itp). Justyna natomiast tez ogranicza się tylko do wyjątkowo niszowej grupy, choć tu włącza jeszcze normalne praktyczne życiowe potrzeby integracji i zajęcia wolnego czasu.
Ja dawno temu chodziłem latami i pasjami na różne warsztaty. Różni byli prowadzący. Ale każdego finansował samorząd miejski. Uczestniczyć zaś mógł każdy, bez względu na płeć, wiek, rasę, orientację, stopień agresji i bez względu na polożenie finansowe.
(i to nawet było piękne, pamiętam jak dziś, przychodziła nawet taka eks-profesor, dawna kresowianka, której lekko na emeryturze odbiło i jak przychodziła to zaraz śpiewała rosyjskie pieśni religijne, odstawiała swoją „szopkę” i wszyscy się śmieli, a ona tak wkoło, stała i recytowała, robiła nawet wygibasy :) i cieszyła się że my się cieszymy:). No i na ten czas trzeba było na godzinę odstawić np. wiersz Sosnowskiego; och, piękne czasy!)
Czyżby więc samorządy i fundacje odwróciły się od finansowania warsztatów?
6 lutego, 2010 o 18:07
Fundacje mają teraz poważniejsze zadania niż pasjonatów uszczęśliwiać.
Dehnelowatych trzeba wspierać, kierunki odpowiednim promowaniem wytyczać, trolli utrącać.
A ta zabawna staruszka wcale na aktualności nie straciła. Teraz Dehnel wespół z kolesiem, który w Szwecji kucharzy, robią podobne wygibasy tyle tylko, że nowocześnie, z duchem czasu, w internecie.
7 lutego, 2010 o 4:19
romek, a ja uważam, że Justyna Bargielska ma tę przewagę nad Jakubem Winiarskim, że każdy uczestnik kursu poetyckiego (użyłem formy męskiej) mógłby się do niej przytulić, gdyby w tracie opanowywania sztuki pisania nie wyszedł mu wers, strofa czy metafora. Mógłby sie przytulić i wypłakać się pięknej nauczycielce w równie piękną pierś.
Ja bym za to zapłacił.
pamiętam, że kiedyś zapisałem się na kurs języka niemieckiego dla początkujących. zapisałem się tylko dlatego, że prowadizła go młoda i piekielnie ładna dziewczyna – o urodzie głównej bohaterki japońskiej mangi. duze oczy, czarne włosy, delikatna buzia w trójkącik. bóstwo.
ale kiedy sobie pomyślę, że pisania miałby mnie uczyć łysy i spasiony koleś, który chodzi we wsuwanych butach, bo zasznurowywanie przy takim bebechu to męka. kiedy sobie wyobraże, że jędrną matczyną pierś Justyny Bargielskiej miałbym zastąpić na galaretowate, ginekomastyczne, owłosione cyce łysawego nauczyciela, to już mi się nie chce chodzić do szkoły. jak myslisz, dlaczego nauczycielami wychowania przedszkolnego i wczesnoszkolnego sa kobiety a nie faceci?