Ilionowski, wiersz z okazji

4 września, 2010 by

.

Kiedy ojciec umiera
za każdym razem pęka ziemia i jedno łamie się drzewo.
W tej chwili burza, pisk robaków, huragan czy kilka piorunów
byłyby znakiem z nieba. Małym, ale to zawsze coś.
A tak ojciec jest nieżywy i już go nie ma.

Kiedy ojciec żył napisałem o nim wiersz.
W drugim wersie mój tato był Herkulesem
bo nikt jak on nie potrafił tak wysoko kopnąć piłki.
Im bliżej była nieba, tym była mniejsza. Zawsze to jakieś bycie.
Teraz taty już nie ma.

Teraz jestem sam. Jestem małym dzieckiem. Dookoła znajomi i trochę mniej znani.
Dużo rodziny. Wujek – brat ojca. Jego siostra, to moja ciotka. Nasza rodzina.
Dzisiaj na każdym krześle siedzi zaimek, a miejsce mojego taty jest w trumnie.

Na lewym bucie między obcasem a zelówką jest naklejka „Echt Leder”. Nowe.
W tej chwili używanie kojarzy mi się z życiem a nieużywanie ze stanem przeciwnym.
I to by się zgadzało – tato w nowych butach nie zrobił nawet kroku.
A ja przeciwnie. Chodzę w kółko, choć wyjątkowo nie mam ochoty na spacer.
Czy mówiłem ci już, że dzisiaj użądliła mnie osa w palec?

Dobry Jezu a nasz panie, daj mu wieczne spoczywanie. Światłość nanana, nanana
nnanana, nanannana, nannanana – dośpiewuję nanana, bo znałem tylko pierwsze słowa piosenki.
Brakuje mi doświadczenia.

Nabieram dużo piachu.
Inni ledwie prószą.
Rzucam, robię hałas.
Ludzie patrzą.
Nic się nie dzieje.

Tato! Jesteś głupi. Głupi i niesprawiedliwy. Jesteś okrutny, głupi, głupi.
Tato, taaa tooo! Głupi tato, głupi. Liczę do trzech, jeżeli nie wstaniesz jak powiem trzy
to będę cię tak przyzywał cały czas.

Kategoria: Bez kategorii | 29 komentarzy »

komentarzy 29

  1. Biuro Literackie IP:83.193.191.32:

    + a – „nasz/a rodzina”

    post scriptum

    piękny

  2. marek trojanowski:

    racja

    post scriptum
    cześć Tadek

  3. Brewsky:

    Marek, czy zginął wpis, gdzie jest kominek.

  4. Izabella z Jeleńskich Kowalska:

    a potem jest stypa, na której jedna z ciotek mówi:
    – kochana nie chciałam przyjść tutaj, zobacz jakie mam włosy w nieładzie, nie miałam czasu iść do fryzjera. Na to ja:
    – ciociu wyglądasz jak zwykle pięknie.
    Marku ja jest zawsze najważniejsze, nawet na czyimś pogrzebie.

  5. marek trojanowski:

    jest niżej

  6. Roman Knap:

    A ja napisałem „Pieśń o Rynsztoku”, mającą współpodtrzymać na duchu duchy, i oto i ona – sto lat, sto lat, niech ginie ginie nam :)

  7. Roman Knap:

    Ten marek a jeszcze jedno – kiedy ty się do mnie odsyłałeś, bo ja nic nie wiem a Dehnel coś pisze że ty się do mnie odsyłasz? A wiesz, muszę Dehnelowi wierzyć, bo przecież jakże tego wybitnego autora słowa „bubkowatość” można podejrzewać o zczapkowziętość!

  8. marek trojanowski:

    Jackowi coś się pewnie pomyliło. Musisz zrozumieć, to że Jacek żyje w ciągłym stresie. To nominacja, to nagroda, to wspinaczka na meblościankę (nie wspominając o schodzeniu z mebla, a jak pewnie wiesz zejście jest zawsze trudniejsze) I jeszcze trzeba coś od czasu do czasu napisać, żeby coś wydać. To romek nie jest łatwy żywot. Albo być może Jacek dokonał zwykłej projekcji. Znany z autopsji model wzajemnego odsyłania ( „przez” Illga – do Miłosza) wykorzystał w opisie obserwacji normalnych zjawisk społecznych, które dla Jacka wówczas są normalne, gdy potrafi rozpoznać w nich coś własnego. Stąd taka a nie inna projekcja. Zresztą najlepiej zapytaj się bezpośrednio Jacka. Wykorzystaj to, że Kapral Czerniawski wygłasza swoje prelekcje na temat internetowych stron poświęconych literaturze, że opowiada o ukrytym potencjale PoeWiki i zaloguj się na nieszufladzie. kto wie, może zdążysz zadać jedno pytanie.

  9. Roman Knap:

    Miałbym o coś zapytać Jacka Dehnela? A ty wiesz, że ja mam nawet do niego jedno jedyne pytanie – przez ile „f” pisze się „pfff”?

  10. Roman Knap:

    Marek czy masz jakieś pierwsze wrażenia odnośnie „Bumerangu” Anny Kałuży? Znam tylko te fragmenty z BL ale już mnie zniechęciły. Zresztą moim zdaniem prawdziwy krytyk (interpretator) literacki powinien być wandalem cmentarnym większym niż zapadnięcie się grobu.

  11. marek trojanowski:

    O Annie Kałuży moge powiedziec tyle, że jest ładna. Pasuje jej ta prosta grzywka i dobrze, że ubiera się jak kobieta a nie jak artystka/poetka/krytyczka.

    Jeżeli chodzi o książkę Kałuży „Bumerang” – to mnie interesuje to, kiedy na moim rachunku bankowym zobaczę pieniądze od Biura Literackiego, za wykorzystanie mojego konceptu. Moja Etyka i poetyka ukazały się znacznie, znacznie wcześniej. Zdaję sobie sprawę, że była to publikacja w internecie, ale o ile się nie mylę własność intelektualna, to zawsze jednak własność. Uprzejmie proszę o nie podpierdalanie moich pomysłów.

  12. Roman Knap:

    Marek lubisz skromnisie? Czy to dlatego, że one rodzą najwięcej kolejnych mordek do wyżywienia? :)

  13. marek trojanowski:

    romek, zadajesz mi trudne pytania. trudne jak na ten dzień i takie okoliczności. właśnie przeczytałem kilka stron jednego z najpotworniejszych przejawów literackiego srakotłuctwa. rozumiesz o czym piszę? chodzi o to, że istnieje na tym świecie, w tym kraju a dokładniej w stolicy pewna grupa ludzi, która od kilku- kilkunastu lat generuje rozkosznie banalną siekę a następnie próbuje przemycić ją do świadomości. wyobraź sobie taki oto przykład:

    jedziesz do Bagdadu i zakładasz komórkę terrorystyczną. ogłaszasz mnij więcej co tydzień: „dzisiejszy dzień będzie wielki! to dzień sądu! tego dnia nie zapomnicie nigdy w życiu”. Oczywiście wojska koalicji się mobilizują, mobilizują sie mieszkańcy bo nikt nie wie dokładnie gdzie walnie bomba. ale bomby nie było, wbrew zapowiedziom nic się nie wydarzyło – dzień jak dzień, tylko z tą róznicą, że ludzie się troche przestraszyli, kupcy wczesniej niż zwykle zwinęli swoje majdany. Ale ty, jako szef komórki terrorystycznej nie poprzestajesz – za tydzień ogłaszasz to samo. znowu jednak nic się nie dzieje. nie wybucha żadna bomba, nie spada ani jedna głowa. i tak w kółko, i tak w kółko.

    gdzies po 5-6 latach ciągle ogłaszałabyś – co miesiąc – że „dzisiejszy dzień będzie wielki, to dzień sądu…” itp., ale kto by ciebie chciał słuchać? podobnie jest z tymi krytykami literackimi, którzy zamiast ukatrupiać, zamiast deptać i gnoić, którzy zamiast rozwalać literackie gówno utrzymują je w istnieniu. za każdym razem w blurbie czytam o wielkich talentach, o samorodkach, takie pierdu-pierdu-sialala. Własnie przeczytałem gdzieś wypowiedź Maliszewskiego na temat Adama Pluszki, że ten jest obdarzony wielkim talentem. A ja się pytam jaki to talent? czytam „french love” – czytam i gębę rozdziawiam ze zdziwienia: jakie takie coś można zapakować w okładki i wysłać ludziom do czytania? Ale po chwili uzmysławiam sobie, że mam tu do czynienia z kolejnym z tysiąca niewypałów, od których roi się ta epoka literacka, w której żyje. że to kolejna pusta obietnica eksplozji, której huku dawno nikt tu nie słyszał.

    Wiesz jestem niemal pewien, że ta książeczka Pluszki wydana w ha!arcie służyła tylko jednemu – zapełnianiu biogramu w wikipedii i że jej nikt nie czytał i że jej nikt nigdy nie przeczyta.

  14. marek trojanowski:

    o właśnie na niedoczytania.pl widzę anons nowej ksiazki Tomka Piątka. Tomka uważam za swojego kolegę (każdego, kto tu się przynajmniej raz wpisał uważam za kolegę) ale nie mam śmiałości go prosić o komplet wszystkich swoich dzieł. Jak bardzo bym się ucieszył (bardziej moja jeanette, która umartwia się kryminałami Krajewskiego) z takiej paczki! fiu, fiu.

    Ale z drugiej strony jestem trochę obrażony na Tomka – którego traktuję przecież jako kolegę, bo się wpisał na tej stronie – że wydaje swoje książki w wydawnictwie W.A.B, w tym wydawnictwie, w którym ja jako pisarz utalentowany oraz moja książka „Analiza Poetycka” – zostaliśmy tak brutalnie potraktowani. Gdyby nie pani sekretarka W.A.B-u, to dzisiaj bym już dawno miał NIKE na koncie i kilka innych jakże prestizowych nagród. Tomek powinien okazać trochę więcej solidarności. Może w tej chwili kolegowanie się ze mną może wydawać się czymś niegodnym, ale jeżeli nawet historia nie będzie po mojej stronie, to na pewno o tego rodzaju godność, której jest wszędzie pod dostatkiem należy sobie wycierać buty

  15. Roman Knap:

    Marek no to fajnych masz kolegów, o np Dehnela, bo też się tu raz przecież wpisał :) Ale chyba do pana kolegi Dehnela to nie będziesz miał pretensji jak dostanie „układowego” Nike’a?

  16. marek trojanowski:

    Nie, Dehnel się tu nie wpisywał – on ma nazbyt delikatną naturę, jest kruchy jak torcik bezowy, pulchniutki jak kaczuszka wypłukana w perwollu – kompletnie nie przystaje do hmn. No, ale Tomek Piątek to się przynajmniej dwa razy wpisał – pod życzeniami na święta oraz pod wpisem na temat wówczas nowej książeczki prezesówny Radczyńskiej-Misiurewicz pt. „Nawet”

  17. Roman Knap:

    Marek, Dehnel się raz wpisał w obronie jakiejś śp pani psorki, nie pamiętasz? A więc to twój kolega jak byk. A więc masz kumpla, co to zawsze chodzi w meloniku i w kamizelce zawsze zapiętej na ostatni guzik; i zatrzymuje on na ulicy każdego, kto ma niedopięty tużurek i serwuje winowajcy wykład o tym, jak się zapina kamizelkę wg Wikipedii :) Słowem marek masz fajnego kumpla, nie wstydź się go!

  18. marek trojanowski:

    jeżeli jest tak jak mówisz (chociaż ja uważam inaczej) to tak, Jacek Dehnel jest moim kolegą. Mógłbym to uwiarygodnić jakimś gestem, bruderszaftem, soczystym, wilgotnym buziakiem. whatever – jak to zwykł mawiać mój nowy kolega

  19. Roman Knap:

    Och marek, to przecież dobrze że twój kolega Jacek Dehnel, słynny pisarz o poszlakowanej opini tłumacza z języków obcych, mówi tylko samo „whatever”, nie tłumacząc tego na polski :)))

  20. marek trojanowski:

    romek, gdybyś nie był tak bliski memu sercu jak jesteś oraz gdybym reinkarnował na chwilę w Dehnela, to napisałbym tobie, że jesteś zwykły cham. tak, tak, nie przeoczyłeś ani nie przesłyszałeś się a ja się nie przejęzyczyłem (a propos, wiesz jaka jest definicja przejęzyczenia> przejęzyczenie jest wówczas kiedy ci język zjedzie z łechtaczki na rów odbytniczy). ty nie rozumiesz jednej prostej rzeczy – ale jak, jako chamidło bez szkoły, pasące krowy przez większość dnia po rowach miałbyś to pojąć? – nie rozumiesz, że żaden ale to żaden ambasador języka nie musi się tobie z niczego tłumaczyć. jak wiesz, Jacek – mój kolega – Dehnel jest ambasadorem języków oraz tłumaczem. Jacek tłumaczy z rosyjskiego, niemieckiego, łotewskiego i z wielu innych języków. Tłumacząc korzysta z tzw. rybek – czyli wypija litra i zakąsza szprotem w oleju a później to tłumaczenie idzie jak po maśle.

  21. Roman Knap:

    Marek, jedną z krów, którą pasę, na cześć Dehnela nazwałem dziś „Lol”. Kunsztownie, nieprawdaż? Czym się mogę mu jednak zrewanżować? Ja pastuch. Czy Dehnel ma pudelka? Bo jeśli tak, to doprawdy będę zaszczycony, jak w zamian na moją cześć da mu imię „a idze idze” :)

  22. Roman Knap:

    Marek, nigdy nie zrozumiem, czemu zabezpieczasz swój dziennik! Co masz do ukrycia? Prywatność? E tam, priv to bzdura i przyjemność słabych, porzuć ją

  23. marek trojanowski:

    romek, chcesz zrozumienia? tutaj nic nie poradzę, ale mogę ci wyjaśnić dlaczego chronię wpisy dziennika hasłem.
    Po pierwsze: tajemnica. Rozumiesz, sekret. Co takiego ja mógłbym ukrywać? co i dlaczego? Jesteś ciekawy? ja bym był, gdybym był na twoim miejscu oczywiście.
    Po drugie: jak widzisz tytuł wpisu oraz jego kategoria to: „dziennik”. a dzienniki to dzienniki, to nie felietoniki, wierszyki czy inne tego typu bzdury. Dziennik to coś bardziej osobistego niż narząd płciowy. to rodzaj wymazu, próbki z życia, z duszy. Dlaczego miałbym komuś to pokazywać?
    Po trzecie: jak umrę w glorii i chwale to wszystkie wydawnictwa rzucą się na wszystkie teksty opublikowane na hmn oraz na literator.pl – będą brać, drukować itp. ale do Dziennika (oprócz pierwszej części) będzie miała dostęp tylko moja jeanette. Już ją pouczyłem, by zażądała nieprzyzwoitej kwoty, żeby nie szła na żadne kompromisy czy układy. kwota ma byc tak nieprzyzwoita jak nasze życie intymne. Zobaczyłem znajomy błysk w jej oczach – wiem, że zrozumiała co mam na myśli.

  24. marek trojanowski:

    na przykład w ten piątek wybieram się na lody waniliowe do Krakowa. Usiądę sobie na ławce w jakimś ludnym miejscu i będę jadł lody – pod warunkiem, że dojadę. I widzisz, to jest właśnie powód, dla którego dziennik jest zablokowany hasłem. bo kiedy umrę w tym Krakowie od przeżarcia się lodami albo kiedy umrę na polskiej autostradzie w drodze do Krakowa, to wyobraź sobie to napięcie, to oczekiwanie na tą chwilę, kiedy jeanette jednym kliknięciem odblokuje dziennik umarlaka. dziennik umarlaka moim zdaniem jest o wiele lepszy niż dziennik żywego człowieka. po co komu dzienniki zywych ludzi?

  25. lonaq:

    Polecam lody na ul. Starowiślnej. Domowa receptura. Niewielki zakład, który przyciąga więcej ludzi niż lodziarnie na rynku.

    http://maps.google.com/maps?f=q&hl=pl&geocode=&q=ul.+Starowi%B6lna+83,+krakow,+Polska

  26. Roman Knap:

    Zabezpieczony: komentarz. Ten komentarz jest zabezpieczony hasłem. (Sorki, ale muszę ten koment ukryć, bo jest tam o Magdzie Gałkowskiej i eksponowaniu niewygolonego łona) :)))

  27. marek trojanowski:

    kompletnie nie znam Krakowa, byłem tam dwa razy – pierwszy raz, by zdać egzaminy doktorskie. Drugi raz – na obronie. Jeżeli to daleko od Placu Matejki, to pewnie nie spróbuję. Nawet gdybym miał GPS w zegarku albo w komórce to i tak zabłądzę. dziwna sprawa, nigdy nie zdarzyło mi sie w lesie zabłądzić ale w mieście? fiu, fiu. Pamiętam kiedyś zabłądziłem w Nowej Soli i w Zielonej Górze też mi się raz zdarzyło. W Nowej Soli to było po pijaku – byłem święcie przekonany, że ide w dobrą stronę. Widziałem w oddali swiatła, szedłem na skróty przetaczając się przez prywatne posesje, ogrodzenia itp. Oprzytomniałem w szczerym polu – stała tam jedna, jedyna latarnia a pod nią budka telefoniczna (jak w filmie Lyncha). Na marginesie: wiele razy póniej próbowałem odnaleźć to miejsce, ale mi się nie udało. wyglada na to, że jest to jeszcze jedna z tych magicznych wysp do której można dopłynąć przez ocean wódki. W każdym razie w świetle tej latarni odzyskałem świadomość – nagły przebłysk w głowie: ZABŁĄDZIŁEM! prawie równocześnie pomyślałem, że musze się ratować! mój umysł z prędkością błyskawicy produkuje myśl: Dzwoń na policję i powiedz, że własnie podkładasz bombę. Oni monitorują wszystkie budki telefoniczne i na pewno gdzieś w tle usłysz od operatora nasłuchującego nazwe ulicy, miejscowości i to pozwoli ci się zorientować w terenie. No i dzwonię na policję. Rozmawiam z policjantem i najpierw proszę go o to, żeby mi powiedział z której budki dzwonię. On mówi mi, to co wiem – że jestem najebany. Ja mu odpowiadam, że owszem. Ale gadka nam się jakoś nie kleiła, bo policjant sie rozłączył. na zakończnie usłyszałem coś o zawracaniu dupy i o drobnym pijaczku. Te słowa tak bardzo utkwiły mi w sercu i pamięci, że wówczas usiadłem pod tą latarnią, wyjęłem z kieszeni pomiętą paczkę Cameli (Camele paliłem tylko w piątkowe wieczory, kiedy chodziło się na dyskoteki. W głębi ducha wierzyłem, że wszystkie ładne dziewczyny oglądały Psy Pasikowskiego i że wiedzą, że Franz Maurer – supertwardziel – palił Camele. W piątkowy wieczór miałem być zawsze twardzielem. Taki był plan.) Wypaliłem kilka ostatnich papierosów i przemyślałem swoje życie. Wymyśliłem sobie wówczas wszystko – to, w jaki sposób chcę żyć, co i kiedy w życiu osiągnę oraz zaplanowałem swoje odejście.

    Kiedy drugi raz zabłądziłem – a było to na studiach – wszystko zaczęło się jak zwykle: kilka flaszek wódki + fajne panienki itp. Były dni studenckie „bachanalia”. Po wspólnej konsumpcji alkoholu postanowilismy się wspólnie pobawić. wybraliśmy się na koncert zespołu Myslovitz. Dokładnie pamiętam falset Rojka oraz to jak skutecznie się przedzieraliśmy pod barierki. Jedna z koleżanek zazyczyła sobie zobaczyć solistę Myslovitz z bliska. Czylli tu też – jak w filmie, wszystko zaczyna się od kobiety i jej zachcianki. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że koleżanka stojąc oparta o barierkę obrzygała gościa w fosforyzującej kamizelce z nadrukiem SECURITY. Jeden liść, drugi + gaz pieprzowy. Kolejna scena, którą pamiętam z tego zdarzenia to nos i wargi zmienione w kalafior. pulsują. jestem gdzieś w zupełnie nieznanej dla mnie okolicy. przedzieram się przez jakieś osiedle, przez smietniki i trawniki. rów i rzeczka. Nie wiem gdzie jestem. Nie wiem i panikuję. Idę raz w jedną, raz w drugą stronę bo wydawało mi się, że gdzieś widziałem wcześniej ten komin w tle. nagle widzę autobus MZK z numerem „0”. Zerówka jedzie na Wrocławską, na wyoltówkę. Poszedłem za nim. Jestem na przystanku. dużo ludzi. Siadam i przysypiam. Budzę się jak jest już szaro na dworze. podnoszę głowę, rozglądam się widzę jakąś panienkę. mówię do dziewczyny:

    – Masz komórkę?
    – Nie.
    – A telefon w domu?
    – Mam.
    – Słuchaj jak dojedziesz do domu, to zadzwoń po ten i ten numer i powiedz, że ja tu siedzę i żeby ktoś po mnie przyjechał.
    – ok.

    W tamtych czasach telefony komórkowe nosiło się nie w kieszeniach ale w walizkach i nie były dobrem tak pospolitym jak obecnie. Dziewczyna sobie poszła a mój umysł – jak to zwykle bywa z moim umysłem w sytuacjach skrajnych – wymyślił myśl: Wstań, wyciągnij rękę i złap stopa.

    Posłuchałem – wstałem, wysunąłem rękę i złapałem stopa. Kiedy dojechałem do domu okazało się, że ojciec po mnie wyjechał i że mnie szuka. Bo był telefon od jakiejś dziewczyny itp. itd.

    Z tych zyciowych lekcji wyciągnąłem naukę następującą: siedzieć w domu na dupie. a jeżeli już trzeba gdzieś wyjść, to niezbyt daleko. i -to najwazniejsze – żeby ufać przypadkowo poznanym kobietom.

  28. Roman Knap:

    Największą atrakcją Krakowa jest nagły wrzask rozlegający się co dnia między godziną 20 a 21 w całej Galerii Krakowskiej, a dobiegający spod sklepu Versace – „o, wreszcie znalazłem coś na moją kieszeń!”. Głos tego codziennego szczęśliwca należy do mnie :) Potem zawsze idę pojeździć rowerem po Macdonaldzie [sic! „idę pojeździć” ? – przypis Topolskiego]

  29. marek trojanowski:

    ja mieszkam na wsi. tutaj największa atrakcją jest i było świniobicie. kiedyś dawno temu było troche inaczej, przyjeżdżało kino i puszczali filmy na świetlicy. teraz wszyscy mamy DVD. jednak świnie pozostały. przynajmniej dwa razy – a jeżeli nie dwa, to na pewno raz – w roku w obejściu rozlega się świński szept: „i dopełniło się”. Ale czym byłoby każde tego rodzaju dopełnienie bez krótkiego „kwiii” i odgłosu uderzenia obuchem siekiery?

    widzisz, tego misterium życia i śmierci nie uświadczysz w McDonaldzie, choćby był to McDonald krakowski. Ale nawet gdyby to był McDonald krakowski po którym Topolski przejeżdża się swoim czerwonym rowerkiem z wiatraczkiem przyczepionym do kierownicy i wstążeczkami przytroczonymi do manetek kierownicy to i tak będzie on uboższy niż przeciętne wiejskie obejście. nie będzie w nim prawdziwej świni. wszystko na szybko, serwowane w formie letniej – żeby szybciej zjeść. żeby w kotlecie, który tam dostaniesz w bułce rozpoznać świnie, krowe lub kurczaka musiałbyś posiadać jakąś wzmocnioną superprocesorem komputerowym formę wyobraźni. nikt z obsługi, żaden z klientów nie zastanawia się nad tym czy potrafiłby zerwać świni kopyta. czy potrafiłby podejść do ukatrupionego zwierza, wziąć specjalny hak zrobiony ze stali nierdzewnej następnie zahaczyć nim o jedno kopyto i mieć jeszcze tyle siły i silnej woli by jednym energicznym ruchem zerwać zgrubiałą, pznokciowatą tkankę.

    ludzie jeżdżący rowerkami w McDonaldach, klęczący na slamikach poetyckich zrywając sobie przy tym koszule z klat, ci wszyscy wydelikaceni literaci – Woźniaki, Dehnele, Pluszki, Papuszki itp. – to w gruncie rzeczy McDonaldowa papka, którą serwuje się w formie letniej: żeby szybko zjeść, żeby szybko zapłacić, żeby szybko zwolnić stolik, żeby szybko mozna było obsłużyć nowych gości. Brakuje w tych żywotach misterium, brakuje tej transsubstancjacji – tej przemiany tego, co autentyczne w to, co fikcyjne. Jest tak jak w McDonaldzie: półprodukt zmienia się w kolejny półprodukt itp. itd. – ostatecznie łapiesz się na tym, że w kotlecie nie jesteś w stanie rozpoznac nie tylko miesa, ale także maż trudności z identyfikacją kotleta. a jedyne pytanie, które się w twojej głowie pojawia brzmi: czy kotlet to kotlet czy może coś innego? – jasne, że głupek się ucieszy wpadając na tego rodzaju wątpliwość. Pomysli, że jest superfilozofem: „czy ktolet to kotlet” – to doprawdy wielka rozterka.

Chcesz dodać coś od siebie? Musisz, kurwa, musisz!? Bo się udusisz? Wena cię gniecie? Wszystkie wpisy mogą zostać przeze mnie ocenzurowane, zmodyfikowane, zmienione a w najlepszym razie - skasowane. Jak ci to nie odpowiada, to niżej znajdziesz poradę, co zrobić

I po jakiego wała klikasz: "dodaj komentarz"? Nie rozumiesz co to znaczy: "załóż sobie stronkę i tam pisz a stąd wypierdalaj"?