Zgodnie z credo wszystkich sceptyków: nie uwierzę póki nie włożę w to swoich szkaradnych łapsk, zacząłem szukać w necie dzieł honetowych. Znalazłem kilka sztuk. Nie są to nówki sztuki, które ty wyszperałaś w EMPIKU, ale antyki z 2000 r.
Przyznam, że przeczytałem je (tych 9 tekstów) raz, później drugi i trzeci raz. Całe trzy razy. Trzykrotna izolacja od świata zewnętrznego, trzykrotna koncentracja zmysłów wewnętrznych, a wszystko to po to, by współodczuwać, by pozwolić się uwieść poezji.
Niestety wyszła jednak pizda, normalna pizda i to nawet nie pizda ogolona na glac, pachnąca, ale pospolita, średniej jakości zakrzaczona polska pizda, na której widok każdy mężczyzna zaczyna łakomym wzrokiem spoglądać na młodzieńców, którym nie pojawił się jeszcze na twarzy zarost, albo też zaczyna poważnie zastanawiać się nad karierą mistyka-eremity. Dlaczego?
Próżno szukać w tych wierszach czegoś więcej niż pospolitych refleksji wypicowanych poetyckim pudrem, który zawsze następuje po jak. Dla przykładu. W jednym z tekstów (alicja po drugiej stronie) Honet pisał:
soczysty zapach skóry, powiew pór i miesięcy
spalonych zachodami słońca, kiedy chyłkiem
wymykała się z domu uczennica naiwna
o włosach rudych jak spóźniony wrzesień.
Zaproponuję teraz inny układ formalny dla tego tekstu:
soczysty zapach skóry, powiew pór i miesięcy spalonych zachodami słońca, kiedy chyłkiem
wymykała się z domu uczennica naiwna o włosach rudych jak spóźniony wrzesień.
a teraz ogołocę ten fragment z jaka i tego co, po jak, czyli z: jak spóźniony wrzesień
soczysty zapach skóry, powiew pór i miesięcy spalonych zachodami słońca, kiedy chyłkiem
wymykała się z domu uczennica naiwna o włosach rudych.
Okazuje się, że dzięki temu prostemu zabiegowi otrzymałem jedno ze zdań, które mogłoby służyć w opisie przyrody z czasów Bohatyrowiczów. Analogia jest tu jak najbardziej zasadna. Biorę sobie dzieło Orzeszkowej (t.I, r. VI)
na drodze ściśniętej pomiędzy płotami dwóch zagród ukazała się para ludzi, z których jeden był małym przygarbionym starcem, w płóciennej aż do stóp zapiętej kapocie; a drugą wysoka, pleczysta dziewczyna, w różowym kaftanie z kasztanowatymi włosami
Stosując zabieg odwrotny do tego, który przed chwilą wykonany został na dziele honetowym, otrzymuję:
na drodze ściśniętej pomiędzy płotami dwóch zagród
ukazała się para ludzi, z których jeden był małym *
przygarbionym starcem, w płóciennej aż do stóp zapiętej kapocie;
a drugą wysoka, pleczysta dziewczyna,
w różowym kaftanie z kasztanowatymi włosami
* tu musi być przerzutnia, żeby nie było wątpliwości, że chodzi o wiersz współczesny.
Następnie dodam do tego honetowskie jak i to co po jaku czyli: jak spóźniony wrzesień. I tym oto prostym sposobem otrzymuję:
na drodze ściśniętej pomiędzy płotami dwóch zagród
ukazała się para ludzi, z których jeden był małym
przygarbionym starcem, w płóciennej aż do stóp zapiętej kapocie;
a drugą wysoka, pleczysta dziewczyna,
w różowym kaftanie z kasztanowatymi włosami jak spóźniony wrzesień
Teraz prawdopodobnie każdy zadaje sobie proste pytanie: łotdafakizdis?
Okazuje się, że teksty Honeta (te z 2000 r.) mają taką samą wartość literacką, poznawczą, poetycką, co przydługie i nudne opisy Orzeszkowej. Teksty te są relacją z dzieciństwa autora, trudno odnaleźć pewne wartości uniwersalne, jakiś wspólny mianownik. I wydaje się, że sam Honet zdaje sobie z tego sprawę. Doskonale wie, że musi coś wykombinować, by swoje relacje z okresu dorastania przerobić na wiersze czyli sprzedać je i siebie zarazem. Dlatego właśnie Honet będzie odwoływał się do poetyki marketingu, czyli: jak-i-to-co-po-jaku.
Weźmy następny tekst (modlitwa o lato):
Błogosławię wodne ptaki, perkozy
nurkujące w odmętach lata,
na jeziorze Wągiel, z szyjami
otwartymi jak berło upału
Analogicznie jak poprzednio robimy takie coś:
Błogosławię wodne ptaki, perkozy, nurkujące w odmętach lata, na jeziorze Wągiel, z szyjami otwartymi jak berło upału
Równie analogicznie usuwamy jak i to, co po jaku czyli: jak berło upału i okazuje się, że mamy kolejny opis krainy bohatyrowiczów. Oto dowód: kolejny fragment zmiksowany na wiersz:
Jadwiga posmutniała, dziadka wpół objęła
i ze schylonymi nad nim szerokimi plecy,
ze spadająca na nie rozedrganą kosą,
wprowadziła go do zagrody,
której dom, stary ale z gankiem i czterema oknami
zaledwie był widzialnym zza gęstwiny srebrnych topoli
(idem)
Fragmenty te proza Orzeszkowej i poezja Honeta z 2000 r. pisane są w tej samej manierze, z tą różnicą, że u Orzeszkowej nie ma przerzutni i struktury formalnej właściwej dla wiersza, oraz nie ma poetyki marketingu, czyli: jak-i-to-co-po-jaku, czyli tego, co wciskane jest do tekstu, by zrobić z niego na siłę wiersz. U Honeta, w 2000 r., będzie to m.in.: jak rejestr zakłóceń ciszy; jak preparaty epoki; jak ogród światła jak o dziecku bawiącym się w transformatorze; jak zaraza, epidemia obcinanych warkoczy. W każdym przypadku Honet tworząc nowe jak-i-to-co-po-jaku będzie ścigał się sam z sobą, zastanawiając się czy aby wystarczająco poetycko mu wyszło, czy aby ustrzegł się sztampy, uniknął oklepanych metaforek.
Honet 2000 roku wyróżnia się na tle współczesnej poezji polskiej, ale nie dlatego, że jest oryginalny, że jego wiersze są nośnikami pewnych ważnych, może i nowych treści, ale dlatego, że odwołuje się do dawnego języka, który przywołany współcześnie, skonfrontowany np. z poetyką nonsensu Bargielskiej czy dukaniem Pady albo poetyką enteryzacji Appla jest zrozumiały, klarowny a nawet można powiedzieć: estetycznie piękny. Ale owo piękno na dłuższą metę jest nudne. Pamiętam jak nauczyciel polskiego w liceum, kiedy nadeszła pora by rozprawić się z Orzeszkową powiedział: Przeczytajcie, ale darujcie sobie te przydługie i nudne opisy przyrody
26 września, 2008 o 20:52
E, coś bardzo grymasisz na dzisiejsze kobiety. Tacy owłosieni pisarze, jak Sienkiewicz podobno uwielbiali nie tylko pokolenie owłosionych kobiet Elizy Orzeszkowej, a nawet ich specyficzne zapachy i ani im w głowie było zabierać się za jeszcze bardziej owłosionych młodzieńców. Na przykład taka Konopnicka wyłącznie gustowała w owłosionych kobietach.
Ja jestem z pokolenia hipisów, włosy były w modzie. Nie tylko włosy można pokochać. Pamiętam, że u Elizy Orzeszkowej podobały mi się tylko opisy przyrody, resztę opuszczałam. To pewnie z powodu miasta, w którym mieszkam. Wtedy wszystko było pokryte grubą warstwą pyłu, a w powietrzu fruwały zamiast dmuchawców płatki sadzy. Trzeba było sobie jakoś radzić.
Zdaje się, że Roman Honet pochodzi z tych stron. Być może, też sobie jakoś radzi. Przy pewnej postawie, zwanej czasami postmodernistyczną, już nic nie ma znaczenia oprócz jednego by dzieło powstało.
Pamiętam na plenerze malarskim spytałam bardzo dobrze sprzedającego się malarza, dlaczego na jego poetyckim płótnie w konwencji realistycznej, nagle w powietrzu namalował trzymasztowy żaglowiec. Obrażony pytaniem, odpowiedział, że przecież on(okręt) tam dobrze siedzi.
Wszyscy chcą być Chagallami.
Naliczyłam u Honeta dużo wciśniętych słów, które czytelnik natychmiast w mózgu rozwija jako ciało obce: ognisko, autostrada, ocean, szpada, agrest, łopata, rzeka.
czas dojrzewał na podobieństwo włochatych/pająków: pod powiekami, w zaułkach serca,/
przemieniony w skarbnice formaliny powie u Honeta podmiot liryczny niezadowolony z jakości tego owłosionego czasu (podobnie jak Ty).
Jednak następuje, choć niechętnie czas likwidacji owłosienia: ale jak zaraza, epidemia obcinanych warkoczy,/włosów chowanych do pamiętliwych/kopert.
Więc Marku, będzie lepiej. Mam nadzieję, że inne utwory Romana Honeta, bardziej reprezentatywne, nie pozwolą się nam nad nimi pastwić. Poezja ma nam przecież dostarczyć rozkoszy bez względu na owłosienie.