człowiek robi doktorat. czyta książki, których nikt nie czytał i coś tam z nich sublimuje, składając wszystko w całość. tak to się chyba normalnie odbywa (no może za wyjątkiem tych, którzy płacą za napisanie pracy doktorskiej, tak jak to zrobiła np. jedna z moich koleżanek – czym się szczyci, uważająć tych, co piszą za frajerów). Obrona na Uniwersytecie Jagiellońskim. godzina któraś tam…nieważne. ważne było to – z egoistycznej perspektywy mnie samego, jako „ja-wówczas-broniącego-się”, że kiedy ogłaszano wynik, to nie tylko okazał się on być jednogłośny, ale klaskano mi, czym skutecznie łechtano moją próżność. „dawno nie było tu takiej obrony” – usłyszałem na koniec.
z dumą wytatuowaną na twarzy wróciłem do Zielonej Góry. spodziewałem się gratulacji, że pracownik Instytutu Politologii UZ bronił się w Krakowie itp., itd., a tu lipa. nic sie nie stało. no ale nic. bez gratulacji i kondolencji żyć można.
postanowiłem napisać pismo do swojego przełożonego, znanego na całym świecie, a także prawdopodobnie i w całym uniwersum, badacza myśli politycznej dr. hab. Bohdana Halczaka, aby ten wystąpił z wnioskiem o konkurs na stanowisko adiunkta [ ]. nie to, żebym miał ambicje bycia adiunktem. chodzi o ten 1000zł, który dostałbym do pensji (obecnie zarabiam, po wydaniu 2 książek, zrobieniu doktoratu i 6 latach pracy jakieś 1200 zł netto).
Okazało się, że kierownik mój miał inne plany związane ze mną. Szykował on miejsce dla swojego doktoranta, który jest chyba jedyną istotą dwunożną i nieopierzoną, będącą w stanie podążyć jego tokiem myślenia. Problem był tylko jeden: ja jestem politolog, doktorant pisał doktorat z historiii. dostałem odpowiedź, która mnie przede wszystkim zdumiała poznawczo. znajduje się w niej rewolucyjna wręcz teza o „upowszechnieniu się tytułów doktorskich”, które właśnie dzięki upowszechnieniu straciły swoją wartość [
nie chciałem pisać więcej podań o rozpisanie konkursu na stanowisko adiunkta, bowiem nie miałem sumienia marnować czas swojego przełożonego. ileż to ciekawych koncepcji z zakresu myśli politycznej czeka na to, aż zostaną przez mojego kierownika wymyślone. zatem uzbroiwszy się w cierpliwość przyczaiłem się. wiedziałem, że jak tylko doktorant tego niezrównanego mistrza obroni się – a wiedziałem, że się obroni, gdyż obrona miała odbyć się w Zielonej Górze, w Instutucie Historii – to na pewno zostanie konkurs rozpisany. żeby nie było wątpliwości: konkurs dla jednego kandydata. wówczas miałem w planie także do niego przystąpić, tylko dlatego by móc kolejny raz zdziwić sie poznawczo, czytajac uzasadnienie, w którym Komisja Konkursowa wyjaśniałaby, dlaczego to właśnie historyk, a nie politolog wygrał konkurs.
cdn…
27 października, 2007 o 20:14
Czytam, czytam i pomimo tego iż znam te wszystkie fakty chce mi się śmiac a następnie ogarnia mnie przerażenie.Zdaje sobie sprawę jak szybko jednostka jest niszczona przez swoje otoczenie jeżeli w minimalnym stopniu okaże sie nonkorformistą. Wydaje sie iż UZ pełnia role odwrotna do zamierzonej.Wymaga jednego- ” równać do dołu”