.
Hollywoodzcy producenci oper mydlanych wiedzą, że nie można polegać na pamięci statystycznego konsumenta ich produktów. Ażeby telewidzowie nie pogubili się w okolicy trzeciego z zaplanowanego tysiąca odcinków serialu, wprowadzili tzw. rekapitulację. Każdy – licząc od drugiego – odcinek zaczyna się od charakterystycznego: „W poprzednim odcinku….”.
Specyficzna dla produktów kultury masowej metoda tresowania konsumenta, tak by poruszał się w zakresie zaplanowanego w scenariuszu sensu w roku 2008 odkryta została dla potrzeb tzw. kultury wysokiej. Kolumbem – jak zwykle jeżeli chodzi wyławianie nowych lądów w tej dziedzinie – było wrocławskie Biuro Literackie.
Dygresja
Coś było nie tak. Wydawnictwo wydawało kilkanaście, kilkadziesiąt tomików w roku. W specjalnym konkursie „poławiało” nowych poetów-debiutantów. Wydawano gwiazdy firmamentu literackiego. W kolejności alfabetycznej: Bonowicz, Dehnel, Elsner, Fiedorczuk, Grzebalski, Gutorow, Honet, Jarniewicz, Jarosz, Jaworski, Kierc, Majzel, Maliszewski, Miłobędzka, Mirahina, Pióro, Podczaszy, Podgórnik, Różewicz, Siwczyk, Sommer, Sośnicki, Sosnowski, Suska, Świetlicki, Szychowiak, Tkaczyszyn-Dycki, Wojciechowski, Zadura, Zdrodowski.
Były nagrody i nominacje. Czasami nawet pojawiła się zajawka w Telekspresie, notka w lokalnym wydaniu Gazety Wyborczej, jakiś dżingiel w radio. Tutaj machineria wydawnicza nie zawodziła. Zapach świeżej farby drukarskiej, buchający kłębami z mieszkania położonego na trzecim piętrze przy ul. Piłsudskiego 89 unosił się nad Wrocławiem. Ale duch unieść się nie chciał. Widmo także.
Naród nie reagował na dawkowane przez Biuro Literackie w końskich porcjach tkanki ducha kultury. W codziennym rytmie naród uduchawiał się megahitami Polsatu, pierwszymi stronami tabloidów, relaksował się w rytmie napierdalanki RMF FM. W każdym razie naród w dni powszednie i w święta miał w dupie te sto tysięcy wydanych tomiczków poetyckich oraz zakutego w nich ducha.
Eksperyment z przerobieniem masy zjadaczy chleba w aniołów nie powiódł się. Wyhodowane w nienaturalny sposób istoty powróciły do swoich codziennych zajęć. Zaczęły znowu żreć chleb. W klubach, pubach, w korporacjach, w firmach i w garniturach. Z obowiązkowymi laptopami, w służbowych autach, na obowiązkowych spotkaniach, obiadach, kolacjach opłacanych firmowymi kartami VISA – tam i tym żył naród. Czy ktoś tu widział anioła?
Nie potrzeba geniusza by rozpoznać jednolity bulgot masy, by zamiast subtelnych chórów niebiańskich usłyszeć jednolite mlaskanie dobiegające z mieszkań, w których masa żre tę samą paszę (Czy wiesz, że woda mineralna „Nałęczowianka” produkowana jest przez koncern NESTLE?). Czy przy tych korytach jest miejsce dla jednego anioła? Masa odpowie, że z chęcią, i owszem, że tak, że oczywiście – że z anioła to najlepsze są pieczone skrzydełka w ostrej panierce, smażone w głębokim tłuszczu.
Dialog na Górze
– Ile jeszcze musi czasu minąć, byś zrozumiał, że nie różnisz się od zwykłego bydlęcia hodowanego na rzeź? Stworzono cię po to byś jadł, by ciebie jeść.
– Aniele Boży Stróżu mój, pierdol się.
Puszka zupy Campbell niczym się nie różni od przeciętnego tomiku, przeciętnego poety. Konsystencja produktu masowego – upchana zawsze w 50. stronicowy zeszyt (dlaczego średnia objętość tomiku wynosi 50 a nie 60, 70 albo 100 stron? Czyżby redaktorzy obawiali się przedawkowania w grupie najwierniejszych fanów? Dlaczego poeci mają fanów a nie czytelników? – kwestia do zbadania!) w upstrzonej okładce. Później jest anons: „Sezon na ostro”. „Tomik do nabycia wraz z gazetką”, „Gazetka sprzedawana wraz z tomikiem”, „Oddam tomik w dobre ręce”, „Czy ktoś chciałby tomik? Proszę o majla”, „Jestem krytyk. Mieszkam tu. Wyślij mi swój tomik”. I tak w kółko, i w kółko.
I kręci się, kręci się koło za kołem,
I biegu przyspiesza, i gna coraz prędzej,
I dudni, i stuka, łomoce i pędzi.
A dokąd? A dokąd? Na wprost!
Do dna.
Bo na dnie nie ma raju. Tu zamiast białych skrzydeł są słupki:
Silesius 20.000 zł
Nike 100.000
Nagroda Literacka Gdynia 50.000 zł
Są słupki, są sprzedawcy, hurtownicy, są wydawnictwa i księgarze – niekoniecznie w tej kolejności, ale to gdzie jest początek układu pokarmowego a gdzie koniec nie ma znaczenia. W piekle semantyka zredukowana jest do tego, co na dole słupka:
Jestem najlepszym poetą bo zgarnąłem 170 tysięcy złotych polskich. Słownie: sto siedemdziesiąt plus coś tam od wydawcy i kilka groszy za spotkanie autorskie od kierowniczki GOK-u, miłej Pani Gosi. Jestem najlepszym poetą.
W tym piekle Charon cienko przędzie a i Cerber nie ma się dobrze. Wychudł i wyliniał od kiedy Styks zamienił się w Zysk i ludzie zaczęli oszczędzać swoje obole. Takiej sytuacji na dole nie przewidział nawet Marks.
Gdzie podziali się ministrowie z rządów dusz. Dlaczego, wychodząc na ulice widzę tego samego bydlaka, którego spotykam w lustrze? Dlaczego nic się nie zmienia? Te same pucowate twarze bananowych ludzi, okrzyki radości, laudacje z okazji Ceny Czyniącej Cuda, która w salonie literackim przybiera formę:
Redakcja czyni Tomik
Tomik Czyni Poetę
Poeta Czyni Tomik
Nazwisko Czyni Poetę
Poeta Chce Nagrodę
Nagroda Dostaje Poetę
Poeta Żre
Poeta Żre
Panie Ministrze, a gdzie tu miejsce na wiersze?
Informuję, że żyjemy w wolnym, niepodległym, demokratycznym kraju. Mam chleb. Chwilowo jestem bezrobotny, ale narzekać nie mogę. Inni mają gorzej. Ale ja nie w tej sprawie do Pana się zwracam. Chodzi mi o to, że moja dusza nie ma domu. Bezpańska wala się po ulicy, wiatr nią hula. Psy ją rwą, Panie Ministrze, zrób pan coś. Bądź pan człowiekiem. Duch bez dachu nad głową długo nie pociągnie. To nie ciało, które bez wody i dwa tygodnie wytrzyma. Tkanka duchowa jest bardzo wrażliwa. Zwłaszcza na tego rodzaju niewygody, które przynosi z sobą bezdomność. Pal licho brak wody!
Jeden tysiąc poetów, kilkaset tomików w roku i długo oczekiwana odpowiedź z Ministerstwa:
Wydatki publiczne, tj. wydatki budżetu państwa i samorządu terytorialnego na kulturę
i ochronę dziedzictwa narodowego w 2008 r. wyniosły 6798,1 mln zł (nominalnie o 14,7% więcej niż w 2007 r.), co w odniesieniu do PKB2 stanowiło 0,58% (w roku poprzednim – 5928,4 mln zł, tj. 0,51%). Udział wydatków z budżetów jednostek samorządu terytorialnego w tych wydatkach wyniósł 78,8% (w 2007 r. – 79,0%).
Na rynku wydawniczym zaobserwowano w 2008 r., w porównaniu z rokiem poprzednim,
zarówno wzrost liczby wydawanych tytułów książek (o 12,0%) jak i ich nakładów (o 9,6%).
Wydano 28,2 tys. tytułów książek o łącznym nakładzie 85,0 mln egzemplarzy.
Na 100 mieszkańców przypadały więc przeciętnie 223 egzemplarze wydanych w 2008 r. książek. Nieznacznie zmniejszył się – z 3,1 tys. egz do 3,0 tys. egz – przeciętny nakład jednego tytułu. Wzrosła też (o 14,1%) liczba tytułów wydań pierwszych, które stanowiły 86,9% wszystkich wydanych pozycji. (koniec cytatu)
Panie Ministrze, czy zna Pan zasady pisowni skrótów?
Kultura, kultura, kultura, kultura, kultura. Kultura powtórzona sto tysięcy razy zmienia się bezkształtną papkę. Jest egz bez kropki. Rekordem w przeglądarce internetowej dla hasła: „wogóle”.
Sytuacja w piekle:
W piekle pojawia się pomysł na miarę Szatana: zamiast szlifować mózgi milionów można oszlifować jeden mózg poety! Gdzie tam frezarka! Tokarka! Szlifierka! Zwyczajnie siekierą ociosać, by z grubsza wpasował się w ramy. Niuanse są dla poetów. Dla masy liczy się żarcie i kogo pokażą w TVP tuż po reklamie.
Komunikat Oficjalny
My, Poeci, zgodnie orzekamy:
to nie nasza wina ale grubego, szorstkiego i oślinionego języka, w którego pułapkę wpadliśmy. Zawinił redaktor, krytyk, zawiniła teściowa i żona, która była w ciąży. Czy człowiek wie? Może zdaje sobie sprawę człowiek z tego jaki koszmar przeżywa poeta, kiedy niemowlęciu wyżynają się zęby? Kiedy trzeba spłacić kredyt i zarabiać trzeba? Przecież poeta też człowiek i jak on chce żyć, mieszkać i żreć! Domaga się chleba. A ulica polecieć by chciała, wzbić się. Oderwać od ziemi. Jako poeta dobrze ulicy radzę, niech ulica na dupie siedzi i się z miejsca nie rusza. Nieba nigdzie nie ma. Wszędzie pracować trzeba. Pisać. Pisać. Pisać. Tyrać w pocie czoła. Niech ulica nie prosi, nie błaga, nie woła.
Koniec Długiej Dygresji
Dycki-Tkaczyszyn, Tkaczyszyn-Dycki (kolejność nie ma tu znaczenia) o imieniu Eugeniusz zaprzęgnięty przez wrocławskie Biuro Literackie wyprodukował tomik wierszy, w którym uwzględnił metodologię rodem z oper mydlanych. W wierszu numer II pisze:
zanim ks. Skorodecki uratował od ruiny
cerkiew gnieździło się w niej ptactwo
nie brakuje opinii że ks. Skorodecki
niczego nie uratował lecz zdewastował
[ II ]
A kolejny wiersz (tekst numer III) zaczyna się tak:
zanim ks. Skorodecki uratował
od ruiny cerkiew gnieździło się
w niej ptactwo (pamiętam pierwsze
lekcje religii w pounickiej
[ III ]
Co by się stało, gdyby na skutek błędu drukarskiego albo roztargnienia czytelniczego człowiek zaczął czytać tomik Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, pt. Piosenka o zależnościach i uzależnieniach od wiersza numer III?
Można zadać pytanie natury bardziej ogólnej: czy możliwe jest istnienie wiersza numer III bez wiersza numer II i odwrotnie? O czym są te wiersze?
W całości wiersze wyglądają tak:
zanim ks. Skorodecki uratował od ruiny
cerkiew gnieździło się w niej ptactwo
nie brakuje opinii że ks. Skorodecki
niczego nie uratował lecz zdewastował
jednak duch mojej matki (uwolniony gołąbek
z rąk syna) przychodzi wyłącznie tutaj
zatrzymuję się w pobliskim hoteliku i uskarżam
na drożyznę lub na pustki wokół siebie
[ II ]
zanim ks. Skorodecki uratował
od ruiny cerkiew gnieździło się
w niej ptactwo (pamiętam pierwsze
lekcje religii w pounickiej
świątyni) i nic nie wskazywało
że wyłącznie tutaj zamieszka
duch mojej matki: gołąbek uwolniony
z rąk syna i uniesiony do nieba
podczas gdy ja zatrzymuję się
w pobliskim hoteliku i uskarżam na pustki
[ III ]
Najbardziej zatwardziały fan nie pamięta fabuły pierwszego odcinka serialu pt. Moda na sukces. Trudno przypomnieć sobie także treść odcinka 3908., którego polska premiera miała miejsce dwa tygodnie temu. Ta sama trudność dotyczy cytowanych tekstów Tkaczyszyna-Dyckiego.
Jest kościół, ksiądz, matka, gołąbek i nuda. Nuda, nuda i nic się nie dzieje.
Można zapytać o funkcję księdza oraz o to, dlaczego podmiot liryczny odczuwa w tak istotny sposób niedogodności hotelowe, by uskarżając się na pustki pisać wierszyk na temat uskarżania się. Równie dobrze można skorzystać z tajemnych technik pitagorejskich by odczytać w tęsknocie podmiotu zaklęcie ABRAXAS. Wszystko to jednak słusznie napiętnowane zostanie jako nadinterpretacja.
Kolejny fragment wiersza z omawianego tomiku – wiersz numer IV:
przychodzą do mnie ludzie
których dzisiaj już nie ma
jeszcze bardziej piękni aniżeli
Dyccy z tamtych lat to fakt
I następny:
przychodzą do mnie ludzie których
dzisiaj już nie ma (Jasiejo,
Jasiusio i Jasieczko) pewnie dlatego
spotykam się z nimi bo bez nich
[ V ]
W miedzyczasie jakiś narrator z boku podpowiada: w wierszu numer V, Dycki, który był w wierszu numer IV zmieni się w Jasiejo.
No i zmieni się. Po za tą zmianą w wierszu nic specjalnego się nie dzieje. Tak samo jak w kolejnym zestawie (wiersze XIII i XIV):
bądźmy szczerzy księgozbiory nie są nam
dziś potrzebne przeczytaj nekrolog
Stefana Piotra Strześniewskiego (1928-2006)
lub Danieli Głąbińskiej (1921-2006)
[ XIII ]
musisz się z tym pogodzić że księgozbiory
nie są nam już niezbędne musisz i to udźwignąć
przeczytaj nekrolog przedwcześnie
zmarłego Mateusza Dąbrowskiego (1985-2002)
[ XIV ]
I w kolejnym, kolejnym i tak do końca. I kiedy czytelnik dobrnie do tego końca, to czytelnik musi zadać sobie pytanie:
1) Czy mój duch stał się inny? Ulepszył się?
2) Czy przeczytałem o czymś ważnym?
3) Czy moja dusza znalazła swoje locum?
Oto kilka możliwych – losowo wybranych – odpowiedzi:
1) Nie.
2) Nie
3) Nie
I żeby te odpowiedzi nie pozostały bez uzasadnienia zacytuję wiersz Gienka:
XXXVIII. Piosenka o połyku
krzyk kobiet i jeszcze ten kamień
pełen pokarmu żeby go wepchnąć
do ust dziecka które również chce się
załapać (dajcie mu cycka)
kamień na swój sposób uszczęśliwia
bądź unieszczęśliwia kolorowy świat
gdy zostaniemy z nim w środku
nocy by coś z siebie dać (dajcie mu
nasienie) niech drze mordę
dajcie mu Dycia który drze się najgłośniej
gdy go pomylić z kamieniem:
wepchnąć mu kamień do ust to połknie
Można z tekstu destylować treści. Ale można także zamiast szukać dziury w całym udać się do najbliższej knajpy. Wypić kilka głębszych i zapomnieć o sieczce serwowanej przez wrocławskie Biuro Literackie. Na dziś dzień obstawiać można w ciemno: polityka wydawnicza podporządkowana potrzebom społeczeństwa masowego, komercji, rynkowi itp., doskonale mija się z celem. Tak doskonale jak Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki minął się z powołaniem ministra w rządzie dusz.
28 września, 2009 o 16:19
Przyznam się ze skruchą, że też czytając tomik Pana Eugeniusza pogubiłam się w koligacjach, pokrewieństwach, kto z kim i dlaczego i jakie były tego konsekwencje. To podobno sprawdzian na inteligencję, jeśli wchodzisz w serialowy odcinek z czterocyfrową liczbą i w lot pojmujesz, o co w nim chodzi, kto z kim i dlaczego, to masz wysoki iloczyn. Niestety, ja nigdy nie potrafiłam temu sprostać, już w podstawówce byłam za ten feler wyszydzana i odtrącana od grupy wszystkowiedzących dzieciaków, które drwiły ze mnie, że nie wiem, kim jest Szarik. Wyrosłam i w dalszym ciągu mam ten kłopot. A faktycznie, struktura serialowa jest nie tylko na rynku poetyckim, gdzie serie wydawnicze układają sie w jakieś konsekwentne opowieści o poetach którzy otrzymali nagrody i trzeba wiedzieć, kto co za co dostał, bo jak nie, to plama, wsypa, wtopa, kompromitacja, bo przecież nie wiersze świadczą, a fabuła serialowa. Cóż bowiem zrobi taka Alexis Carrington-Colby gdyby nie istnienie Blake Carringtona? Sensu by to nie miało, nie trzymało by się kupy.
Jedyny serial, jaki całe życie musiałam śledzić, to działalność Ministerstwa Kultury i Sztuki, cały czas z tymi samymi aktorami. Ale ponieważ nie jest tak bezwstydny, projekcje odbywają się w pomieszczeniach niedostępnych, znam go też tylko połowicznie. Coś mi tu Marku widzę odsłaniasz… Jedzą anioły już, skrzydła panierują? Musiało do tego w końcu dojść…
28 września, 2009 o 19:35
Panie Marku, podpowiem Panu dlaczego tak się dzieje. Poezja Dyckiego jest zapisem choroby, stąd perseweracja fraz i wiele innych kwestii. Na tym polega oryginalność tej poezji lub jej przekleństwo.
28 września, 2009 o 19:44
Dodam, że Pan też się powtarza w tym ględzeniu o tomiczkach i Biurze i nagrodach i stypendiach.
28 września, 2009 o 19:51
nie, nie, to nie jest powtarzanie się, to – jak mawiał klasyk: „zapis choroby stąd perseweracja fraz i innych kwestii. Na tym polega oryginalność tych wpisów lub ich nieoryginalność”
28 września, 2009 o 19:55
hmm. To całkiem możliwe.
28 września, 2009 o 20:07
Otóż poeta musi mieć obsesję, poeta bez obsesji jest secesją.
Pan ma swoją w postaci świadka poetyckiego
Mnie interesują z kolei różne rasy obcych.
28 września, 2009 o 20:22
to ty chłopie romantyk jesteś. pewnie są na to jakieś tabletki.
moją obsesją nie jest światek, świadek ani świstak. Tyle razy pisałem tu swojej obsesji, że mógłbyś z szacunku dla mnie, jako stwórcy miejsca, w którym możesz wpisać cztery swoje posty, zapamiętać. Obsesją Marka Trojanowskiego jest destrukcja. Zniszczenie. Starcie na proch. W odróżnieniu od ciebie, twoich kolegów, koleżanek nie interesuje mnie konstrukcja ale krystalicznie czysta destrukcja. Wyobraź sobie wybuch nuklearny w pudełku od zapałek. takie coś mnie pasjonuje. żadne tam Biuro Literackie, Winiarski, Poeci, Poetki itp. – to tylko środki do celu.
Badam tę stronę człowieka, która pozostaje w ukryciu, a która pojawia się w trakcie detonacji ładunku lub tuz po.
Brewynsky, ludzie są ciekawi a nie jakieś tam wierszyki.
28 września, 2009 o 21:09
Widzę, że sobie z Panem Kamilem miło gawędzicie, ale niestety muszę, muszę, muszę się wtrącić.
Przeczytałam wszystko co wydał Eugeniusz Takczyszyn-Dycki i z całą stanowczością oświadczam, że chory nie jest.
Oczywiście pewne grupy społeczne będą zawsze nazywały ludzi o innych preferencjach niż ich własne chorymi, ale tu to nie ma nic do rzeczy. To bardzo zdrowy, skuteczny życiowo poeta.
A że Ciebie Marku interesuje tylko destrukcja, to nie wiedziałam, pierwszy raz słyszę. Myślałam, że budujemy ten blog.
28 września, 2009 o 21:34
najpierw był projekt manhattan, a później było buum. bomby trzeba zbudować, by mogły wybuchnąć.
28 września, 2009 o 21:47
Pani Ewo mnie kompletnie nie interesuje czy to życiowy czy nie życiowy poeta. A tylko znamiona choroby odciśnięte w tej poezji. Wiersze Dyckiego można oczywiście czytać zupełnie inaczej, ale niewątpliwie jednym z najważniejszych tematów jest tutaj choroba.
To że poezja jest nagradzana itd.
To nie jest najważniejsze.
Ważne czy jest wartościowa.
28 września, 2009 o 22:03
a w czym tkwi ta wartość? napisz. daje ci 40 Kb (jakieś 4 strony a4)
28 września, 2009 o 22:21
Wartość artystyczna: np. Mistrzostwo przerzutni, swój odrębny rytm, zasób językowy
(archaizmy, dialektyzmy). świetne koncepty, itd.
Ale najważniejsze, że jest tutaj człowiek z całym bagażem swoich problemów. Jest to człowieczeństwo.
28 września, 2009 o 22:24
95% poezji wydawanej uważam za badziew. Ale Dycki, nie spodziewałem się, że się Pan Dyckiego czepi.
Tutaj jest smakowity kąsek, który warto Panie Marku zniszczyć :
http://biuroliterackie.pl/przystan/czytaj.php?site=0&co=txt_2243
29 września, 2009 o 5:46
jeżeli istotą wybitnej poezji jest mistrzostwo przerzutni, archaizmy i dziwne słówka, które składają się na „odrebność języka”, to nic prostszegoo jak wykuć na blaszke podręcznik do poetyki, nauczyć się zasad formalnych. potrenować trochę na brudno przerzutnie. np. w ten sposób:
ka
mi
lu
bre
dzi
sz
(piękne?)
następnie przeczytać słownik Kopalińskiego, albo – w wewrsji dla ambitnych – prezeczytać jakąś Encyklopedię Staropolską, w której aż roi się od dziwnych słówek, archaizmów itp.
następnie połączyć dormę przerzutni z nauką wyniesioną z lektury słowników i mamy oto laureata wszystkich konkursów.
ja się dziwię kamilu, że ty tak nie zrobisz. masz ambicje, parcie. trochę pilności i będzie z ciebie poeta.
29 września, 2009 o 10:28
> Brewynsky
Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki w wierszach tomu „Poezja jako miejsce na ziemi (1989-2003)” BL 2006, faktycznie pisze o chorobie, ale swojej matki, o jej schizofrenii i o psychiatryku. W „Piosence o zależnościach i uzależnieniach” BL 2008 nominowanej do tegorocznej NIKE, pisze o śmieci matki i pogrzebie Tam właśnie są te słynne srebrne łyżeczki, które znikają z domu w którym byli na stypie „sami swoi”. Tylko, że to nie ma nic wspólnego z chorobą, ze śmiercią, to się zupełnie nie umywa do doświadczeń podmiotu cierpiącego, który wyje przecież tak samo, jak Antygona i jak Kochanowski po Urszulce, bo w dalszym ciągu jesteśmy ludźmi. Wychłodzenie emocjonalne, walka z sentymentalizmem nie zwalnia artystę od szukania istoty sprawy. Skrywanie się pod ironią, wyszydzeniem, gniewem, jest równie nośne, jak jęki dantejskie. Ale tu musi być poetycka siła, jeśli się na te ścieżki wchodzi. Artysę nic nie zwalnia od jego obowiązków, one są cały czas takie same. Są style, kody konwencje, ale cały czas mamy te same wyzwania. Dycki po prostu bredzi, kluczy, czaruje, ale niczego nam nie mówi. To są czysto powierzchownie, estetyczne zabiegi.
Zgadzam się z Markiem, że wszelkie udziwnienia, barokowość, konserwatyzm i pozowanie na arystokratę czy ziemiaństwo jest kamuflażem dla pustki tej wypowiedzi. Pan Eugeniusz po prostu nie ma nic do powiedzenia. I jeśli nam się tu zarzuca, że my w kółko o tym samym i przynudzamy, to niech czytelnicy tego bloga mają świadomość, że mamy do czynienia z materiałem wyjątkowo toksycznym i wyjaławiającym, a i żadnych możliwości pozyskania jakiejś odtrutki, bo alternatywna poezja na portalach rynsztoku czy nieszuflady jest równie beznadziejna.
Podany link ok, dojdziemy do tego, jeśli wcześniej Marek tego bloga nie zdetonuje. Chciałam jeszcze dokończyć cykl „Solistek”, by mieć to z głowy i się nie rozpraszać.
29 września, 2009 o 12:04
P. Marku – właśnie nie jest to takie proste jak Pan tu pisze.
Dycki w przeciwieństwie do zastępu poetów portalowych umie z przerzutni korzystać i jego teksty zapinane prozą nie wyglądają dobrze.
P. Ewo, niestety czyta Pani nie uważnie Dyckiego, gdyż pisze także o swojej chorobie.
I pisze o wielu rzeczach ważnych. Rozumiem, że może się nie podobać – np. http://free.art.pl/akcent_pismo/pliki/nr1.09/dunaj.html
Ale pisanie , że Dycki nie ma nic do powiedzenia jest hipokryzją.
Zadam pytanie – co ma mieć do powiedzenia ? Żyjemy w czasach kiedy 18 akordów zostało już zagranych, logiczne że poezja Dyckiego nie jest odkrywcza, istotna jest odrębność.
29 września, 2009 o 13:43
To niechże Pan, Panie Kamilu powie, na co choruje poeta Eugeniusz Tkaczyszyn–Dycki. Być może, że coś przeoczyłam, przecież w tej ciżbie nie sposób wszystko zapamiętać. Literatura to nie teleturniej, jak chciałby Jacek Dehnel bym pamiętała życiorysy wszystkich bohaterów jego książek i natychmiast, jak na „Wielkiej grze” udzielała odpowiedzi. Czytam, Panie Kamilu uważnie, tylko zwracam uwagę na inne rzeczy.
Jak pisałam o Biance Rolando, gdzie opisuje w swojej poezji kobietę z rozwalonym stawem biodrowym, to myślę sobie: kurczę, ta poetka jest kaleką, a ja tak źle tu o niej piszę. I się zawstydziłam moim brakiem współczucia i wreszcie dokopałam się do wywiadów, że poetka tę postać wymyśliła i jest poetką pełnosprawną.
Widziałam Dyckiego na YouTube jak klęczy w czasie wręczenia mu Nagrody Literackiej w Gdyni w czerwcu, przed jakąś kobietą na laudacji, publicznie łzy leje i wydawał mi się ten ekshibicjonizm polskich artystów histerią, ale nerwica, to jeszcze nie kalectwo.
Dycki pisze o niczym, bo opis ziemiaństwa, którego już nie ma w jego wykonaniu jest to o niczym. Samo się nie napisze. A to, że go nie ma, to wielki temat, nie ruszony przez polskich artystów, ani przez Jacka Dehnela, ani przez innych potomków hrabiów. Kierunek postharbionizmu w postproletariackiej Polsce jest tak samo dziwaczny i kuriozalny, jak i wszystko.
A jeszcze, zapomniałam: jeśli się poetom daje nagrody, by im polepszyć los bo są chorzy, zamiast wsparcia z zapomóg, to to jest bardzo nie fair.
29 września, 2009 o 14:20
Chwila, znaczy się, że jeżeli jakiś specjalista odnajdzie w moim przebogatym wnętrzu zalążki dysleksji (a’la Pado) albo schizofrenii (a’la Burda), albo jeżeli zdiagnozują u mnie kiłę, której nie będę chciał leczyć, pragnąć wywołać u siebie jakieś stany artystycznego uniesienia ducha, to czy wówczas z automatu stanę się poetą?
Czy każde auto z charakterystycznym znaczkiem inwalidy na wózku, kupowane jest przez poetę? Czy miejsca parkingowe oznaczone jako „dla inwalidów” przeznaczone są dla poetów? Jeżeli tak, to już wiem, dlaczego tak duzo jest poetów w wielkich miastach. Mogą oni sobie parkować na kopertach dla niepełnosprawnych itp. Mogą korzystać z ulg, zagwarantowanych prawnie.
Wracając do Dyckiego. Losuję wiersz. Klikam „PgDn”, klikam, klikam, kilkam……. klikam i koniec. Zatrzymuje się na:
XLII.
pobudza mnie natomiast absolwent
premium i zielonogórski pan tadeusz
po bolsie pewnego razu machnąłem
utwór polityczny ale mi wyszedł paw
choć wokół szerzy się dziki kapitalizm
(ludzie ludziom zgotowali ten
zielonogórski polmos) również po panu
tadeuszu napisałem wiersz erotyczny
ale przegiąłem pałę w stronę
tej samej płci i wyszedł mi sonet
W celu poszukiwania głębi, o której tu piszesz i przekonujesz, że jest w poezji Tkaczyszyna-Dyckiego postanowiłem zanurzyć się w tekst. Nasuwa się pytanie, czy tak naiwna (powszechna ale jednocześnie fałszywa) myśl: „wokół szerzy się dziki kapitalizm” oraz parafraza szlagwortu z Medalionów ma być tu suplementem treści istotnej?
A może ta niezwykle celna przerzutnie z „panem tadeuszem” w drugiej strofie świadczy o geniuszu Tkaczyszyna-Dyckiego?
A może wynalazek „przegięcia pały w stronę tej samej płci” jest próbką boskiego daru?
Ten wiersz – nawet gdyby go potraktować intymnie, jako prywatną notkę pana Dyckiego – jest beztreściową refleksją. Uwierz mi, moja nastoletnia chrześnica ma bogatsze przemyślenia na temat otaczającej rzeczywistości, a jej siostra bez wsparcia ze strony Polmosu Zielonogórskiego potrafi wymyślić pytanie: „Wujek, jak się robi wszystko?”.
Żeby nie było, że jestem tendencyjny, że fokusuje uwagę na literackich wpadkach Tkaczyszyna-Dyckiego. Kolejne, trzy kliknięcia i jestem na tekscie:
X L I I I . Zaczepka
niepotrzebnie wziąłem to do siebie
kiedy usłyszałem na ulicy „ty butu
zboczony” choć przed chwilą wyszedłem
z hotelu i nie zdążyłem się obłocić
nie była to wszak zaczepka homofoba
i dresiarza lecz rozmowa telefoniczna
do której się włączyłem: „ty butu
zboczony każdy poeta jest zbokiem
pisząc wiersze z Bogiem i mimo Boga”
Oprócz „zboczonego buta” poeta zdecydował się na odrobinkę uniwersalizmu zaczynającą się od kwantyfikatora ogólnego „każdy”. Żadna to atrakcja, tym bardziej że i uogólnienie jest oklepane jak najłagodniejsza kobyła w szkółce jeździectwa dla przedszkolaków. Zachwycić się sensem powiedzonka: „każdy poeta jest zbokiem pisząc wiersze z Bogiem i mimo Boga”, nie może nawet nastoletni egzystencjlista, który założył przydługi czarny prochowiec po dziadku i z laską w dłoni udaje Adama Mickiewicza.
Ja oczekuję od poety prawdy. Jeżeli chce mnie poeta okłamać, to niech mnie kłamie tak, bym nie miał wątpliwości, że mówi prawdę. Jeżeli poeta będzie wciskał mi prawdę a ja mimo wszystko wyczuję, że coś jest nie tak – nazwę go kłamcą.
Dla mnie Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki to zwyczajny literacki wyrobnik. Ażeby zgarnąc kilka nagród wykombinował sobie sprytny hochsztaplerski myk z tymi wierszykami odcinkowymi.
W jednym wierszu ksiądz Skorodecki ratuje cerkiew, w drugim już jest ciut inna wersja. Czytelnik zmuszony jest powrócić do pierwszego tekstu o dzielnym księdzu, później ponownie przechodzi do drugiego odcinka o księdzu, którego pierwowzorem był serialowy Ksiądz Mateusz rozwiązujący zagadki kryminalne.
Ten sprytny efekt stosowany w serialach utrzymuje czytelnika w kieracie lektury. Nie ma tu miejsca na czytelniczą swobodę. To tak jak z elementarzem dla klasy pierwszej szkoły podstawowej. Nie możesz przewrócić elementarza na stronę numer dwa, na której jest nauka dodawania „1+1”, kiedy nie przeczytałem strony numer jeden, na której była nauka o tym, co to jest cyfra 1.
Machina Tkaczyszyna-Dyckiego sama się zatruwa. Każdy czytelnik po tym, jak skończy konfrontacje formalną – jak skończy porównywać wiersze w odcinkach – nie będzie w stanie uwolnić się potrzeby doszukiwania się podobieństw. Inaczej: czytelnik zmuszony do racjonalnej czynności, jaką jest konfrontacja na płaszczyźnie formalnej podobnych tekstów, nie przestawi się nagle na empatyczny odbiór wierszy, w którym liczy się jakaś intuicja, czucie itp. A wiersze Tkaczyszyna-Dyckiego na poziomie racjonalności nie oferują czytelnikowi nic prócz formy, prócz przerzutki w stylu: „pan tadeusz” albo sentencji typu: „z bogiem lub mimo boga”.
Innymi słowy: sieczka.
29 września, 2009 o 14:21
przekleństwo Koheleta mnie nie dotyczy.
29 września, 2009 o 15:35
Pani Ewo, proszę poszukać, jest, jest o schizofrenii podmiotu lirycznego. Ale nas nie interesuje czy autor jest supermenem czy cinkciarzem. Chodzi właśnie o tkankę budującą wiersz. Osobiście też temat szlachectwa jest dla mnie dziwny. Chociaż to u Dyckiego jest „ratowane” poprzez silną autoironię. U Dehnela niestety jest to na poważnie. Dycki nie jest napuszony, Dehnel owszem :
http://www.[tu był adres do jakiejś strony, który skasowałem – MT.].pll
I.
Po trzech latach udanej miłości logować
się tutaj – co za afront. […]
U Dyckiego tematem jest rozbicie pomiędzy dwie ojczyzn. Polskę i Ukrainę. Temat dla naszej historii bardzo ważny i ciągle żywy.
29 września, 2009 o 15:59
Panie Marku, każdą dobrą poezje da się czytać na kilka sposobów.
W przypadku poezji Dyckiego tak właśnie jest.
Poezja Dyckiego posiada własną metafizykę, jest odrębnym światem literackim. Wiersze, które Pan przytoczył nie należą do najlepszych w repertuarze Dyckiego. Ale są częścią tego samego organizmu. 'Piosenka” nie jest najlepszą książką autora. Dycki nie jest także geniuszem, ale po prostu jego poezja ma ręce i nogi jest czytelna i klarowna. Gdzie tu Pan widzi sieczkę, ja nie widzę.
Jeżeli chce Pan prawdy, poezja Dyckiego jest prawdą o życiu jej bohatera lirycznego. W wielu miejscach ta prawda staje się uniwersalna.
Weźmie Pan np. Heideggera i poczyta poezję Dyckiego pod kątem śmierci.
Weźmie Pan Kępińskiego i poczyta poezje Dyckiego pod kątem schizofreniczności.
itd.
To jest bardzo przemyślany i spójny projekt artystyczny, który można opisywać na wielu poziomach.
29 września, 2009 o 16:15
Ważne, że ten „serialowy myk” jest oryginalnym pomysłem Dyckiego. Banalne pomysły są zawsze najlepsze. Nikt przed nie w historii literatury polskiej nie stosował tak silnej powtarzalności segmentów tekstu. To już nie jest anafora, to już nie jest jakiś neobarok. Ogólnie mam duże wątpliwości co do czytania Dyckiego jako poety neobarokowego. To bardziej poeta schizofreniczny.
29 września, 2009 o 16:43
Ja tam schizofrenii nie mogę traktować jako chorobę, jeśli ma ją podmiot liryczny, to jest symulantem. Najlepiej prześledzić schizofrenię u osób malujących, na ich obrazach, tam jest kawa na ławę. Proszę uwierzyć, ale to jest bardzo złe malarstwo, tępe, puste, bez krzty artyzmu. Byli artyści, którzy mając talent, popadali na takie wyjałowienie i przestawali być artystami przestawali dobrze malować. Są różne teorie, ale dla mnie to są rzeczy wykluczające się. Podejrzewano Van Gogha o schizofrenię, biografowie ją wykluczyli. Schizofrenia to bardzo nadużywany termin psychiatryczny i w sumie wygodny. Pan Burda też jest symulantem, mimo, że na rynsztoku pisał pod dwoma nickami udając schizofreniczne rozdwojenie jaźni sławnego holenderskiego malarza.
Tak, kłamstwo to też artyzm.
Nie wiem, jak u Dyckiego z tą Ukrainą. On coś miesza. Miałam całą rodzinę mojej mamy w Przemyślu, większość pochodziła ze Stanisławowa i okolic, ze Lwowa, i powiedzieć im, że są z Ukrainy, a nie z Polski, to była wielka obraza. W Przemyślu nienawidzono Ukraińców, teraz to może się zmieniło, ale wszelkie waśnie religijne były na tym tle. Źródłem nienawiści była oczywiście polityka władz miasta, obsadzająca wszystkie kluczowe stanowiska ludźmi silnie partyjnymi, którzy niewiele potrafili mówić po polsku. To była programowa sowietyzacja tych terenów lat sześćdziesiątych, gdy tam jeździłam na wakacje i bawiłam się za podwórku z ich dziećmi, znałam wojny międzypodwórkowe. Znam losy niektórych rodzin.
29 września, 2009 o 17:08
Pani Ewo, daleko idący osąd. Podmiot liryczny jak wynika z jego słów ma schizofrenię. I w wierszach Dyckiego na wszystkich płaszczyznach można pokazać jej przejawy. Mnie naprawdę nie interesuje czy sam autor choruje na schizofrenię czy nie choruje.
To rzecz drugorzędna Np. Herbert, pił i dymał na prawo i lewo, a pisał o moralności itd. I też mnie nie interesuje Herbert, tylko jego dzieło.
Podmiot liryczny jest zazwyczaj tworem pojemniejszym od samego autora. Podmiot liryczny to autoportret z wieloma bonusami.
Wielu twórców wręcz celowo imaginuje pewne składowe podmiotu, żeby zachować prywatność, żeby później ktoś nie siadł i nie robił im prania mózgu.
Wiem jedno, poezja Dyckiego czytana z książką Kępińskiego pt: „Schizofrenia” w dłoni jest prawie idealnym przykładem twórczości przesiąkniętej tą chorobą.
29 września, 2009 o 18:04
uważasz, że to podmiot liryczny zachorował na schizofrenię? ciekawe. a powiedz czy gdyby podmiot miał sraczkę, i na przykład wiersz się nagle urywał (wiadomo: podmiot musi zdążyc do kibla) na przykład tak:
X L I I I . Zaczepka
niepotrzebnie wziąłem to do siebie
kiedy usłyszałem na ulicy „ty bucu
zboczony” choć przed chwilą wyszedłem
z hotelu i nie
a później kolejny wiersz zacząłby się tak:
XLIV Zaczepka
zdążyłem się obłocić
nie była to wszak zaczepka homofoba
i dresiarza lecz rozmowa telefoniczna
do któr
a ostatni wiersz miałby postać następującą:
X L V . Zaczepka
ej się włączyłem: „ty butu
zboczony każdy poeta jest zbokiem
pisząc wiersze z Bogiem i mimo Boga”
Czy wówczas także byś akcentował chorobę jako czynnik boski w poezji Tkaczyszyna-Dyckiego?
Kamilu, schizofrenia jest nudną chorobą. Potwornie nudną i dla pacjenta, i dla lekarza i dla najbliższego otoczenia. Sraczka natomiast jest bardziej atrakcyjna. Zaczyna się nagle, nagle dopada, niesposób jej powstrzymać, a i węgiel działa z opóźnieniem (bądź w ogóle w niektórych przypadkach). Ta choroba wydaje mi się bardziej atrakcyjna pod względem twórczym.
29 września, 2009 o 18:19
Antoni Kępiński spełnił w polskiej kulturze bardzo pożyteczną rolę, przywracając człowieczeństwo chorym psychicznie w czasach, gdy nadużywano psychiatrii w celach politycznych, zamykano do szpitali wbrew ich woli traktując jako więzienie, co było najgroźniejszym zjawiskiem w ZSRR.
To wielka, szlachetna postać z talentem pisarskim i właściwie Kępiński w swoich wszystkich tomach powołuje się na postacie literackie, podając je jako dobrze opisane przykłady schorzeń psychicznych.
Ale profesor Kępiński to pięknoduch, człowiek starego porządku, gdy jeszcze w coś wierzono. Dzisiaj Kępiński nie wytrzymuje próby czasu, nie dlatego, że choroby są inne. Cywilizacja jest w innym miejscu i Dycki też zdaje się tego nie wiedzieć.
Jak pisałam, artysta nie może być wariatem i nie jest, natomiast najczęściej, by uniknąć konsekwencji swoich czynów i represyjnego społeczeństwa, ucieka się do udawania.
Nie wierzę, by ktoś, kto nie cierpi na jakąś chorobę psychiczną, był w stanie ją dobrze w swoich utworach ukazać. Dostojewski był epileptykiem i większość jego pierwszoplanowych postaci na tę chorobę właśnie cierpi. Philipa K. Dicka podejrzewano o schizofrenię, a teraz biografowie to wykluczyli.
Pisarz, to bardzo trudny zawód, nie na plecy chorego. I nie ma sensu tak oddzielać autora od jego dzieła, bo to piszą ludzie, a nie cyborgi i to, co przeżywają, umieszczają w swojej twórczości.
Natomiast w wierszach Dyckiego opisana jest jego matka, która na tę chorobę cierpi, a w tym ostatnim tomiku, umiera.
29 września, 2009 o 18:20
Panie Marku, skoro jest to w tej poezji, to trzeba się temu przyjrzeć. To nie ma nic wspólnego z boskim pierwistkiem itd. Po prostu jest.
Jak poeta pisze w wierszu, że ma troje oczu trzeba dociekać dlaczego je ma i jak to dodatkowe oko wpływa na jego świata spostrzeganie.
Nie uważam, bo tak po prostu jest napisane w jednym z wierszy Dyckiego.
Nie ważne czy jest nudna czy nie nudna.
29 września, 2009 o 18:24
Pani Ewo proszę przeczytać dokładnie te wiersze. Zresztą nie będę do niczego przekonywać.
Pani Ewo, biografizm to już zdecydowany przeżytek, niebezpieczna pułapka. Albo mówimy o wierszach i o konkretach w nich pokazanych, albo bawimy się w zgaduj – zgadulę , czy autor jada schabowe ze szpinakiem.
29 września, 2009 o 18:26
tak na marginesie. własnie sprawdzam w statystykach jak czesto czytałeś stronę. miałeś swój udział w transferze. znaczy się czytałeś. ale powiedz mi, skoro czytałeś, to pewnie przeczytałeś, że nie toleruję jak się do mnie pisze per pan.
czy robisz to z premedytacją? czy po prostu uważasz, że trzeba tak się zwracać do ludzi?
29 września, 2009 o 19:36
Mam w domu te dwa tomiki „Poezja jako miejsce na ziemi (1989-2003)” i „Piosenka o zależnościach i uzależnieniach”. Jeszcze przeczytałam całą prozę Dyckiego na witrynie Biura Literackiego. Przeczytałam bez przyjemności, ale jeśli mam coś jeszcze przeczytać, to proszę podać, co. Widocznie mówimy o różnych utworach.
Jeśli Pan, Panie Kamilu chce mi usilnie udowodnić, że źle czytam, że czytam nieuważnie, to przecież nic nie poradzę. Wszystko jest w sferze rozważania, a nie matematycznej dosłowności.
Widzę natomiast jakieś powiązania w wierszach wstępujących poetów, a tych uznanych. I to jest straszne, bo ten okropny łańcuch pokarmowy nigdy nie zostanie przerwany.
29 września, 2009 o 19:51
w odczytywaniu tekstów jest coś, co nazywam pułapką recepcji. a mianowicie: istnieje autor, znany, powszechnie uznany, co znajduje potwierdzenie w szerokiej recepcji jego dzieł i owo uznanie projektowane jest projektowane na każde kolejne dzieło tegoż.
Projekcja ta jest jak najbardziej uzasadniona. Po pierwsze: projektujący uważają, że owa liczna grupa znawców-specjalistów-krytyków (itp.) nie może się mylić co do jakości poprzednich dzieł. Że interpretacje nie są fałszywe.
Po drugie: projektujący sami zaliczają sie do znawców-specjalistów-krytyków (itp.), i nie chcą podważać kompetencji swoich kolegów, dowodzac, że ich opinie, analizy itp. były fałszywe. Nie chce, bo sam jest specjalistą-znawcą-krytykiem (itp.)
Po trzecie: Projektujący wie, że łatwiej i w pewnym sensie bezpieczniej jest się wpisać w nurt oficjalnych wykładni stworzonych w ramach recepcji, niż tworzyć nowe interpretacje.
Jest to zrozumiałe – znane jest zawsze lepsze niż to, co nieznane.
Po czwarte: w pułapce recepcji jest ogólne przekonanie „wszystko już było” (przekleństwo Koheleta). To zabezpiecza starą recepcję dzieła przed każdą próbą zastąpienia jej nowym zbiorem interpretacji.
29 września, 2009 o 20:18
To że „wszystko już było”, to z pewnością, jeśli Kohelet miał rację w swojej Księdze, dotyczyło właśnie „pułapki recepcji”.
Natomiast nigdy tak nie było, by młodzi, wstępujący poeci, artyści, nie chcieli zakwestionować estetyki przemijającej, natomiast usilnie w niej tkwili. Bo Miłosz, Szymborska, to dzisiaj bezpieczny bunt, nie ich cyrk i nie ich małpy, jak powiada znany, współczesny krytyk literacki.
Kiedyś na NS przeczytałam (piszę z pamięci i znowu boję się pozwania do sądu, ale zaryzykuje), chodziło tam mniej więcej o to, że Pani Monika zawsze uwierzy słowom osoby uznanej i sławnej, niż komuś mniejszego kalibru w świecie literackim. Ta hierarchia, jak widzę, wyznawana jest przez wszystkich współczesnych poetów.
29 września, 2009 o 20:24
są ludzie, którzy wierzą, że to znani poeci piszą wiersze. są i tacy, którzy uważają, że to wiersze są pisane.
ja się przychylam do drugiej opcji z zastrzeżeniem: nie „są pisane”, ale „zdarzają się” – niezaleznie od tego czy ktoś jest znany, czy nie. to nie ma żadnego znaczenia.
wiersz jest nagrodą. to kostka cukru z nienacka wyciągnięta gdzieś z głębokiej, zabrudzonej kieszeniu i podana ulubionemu koniowi.
30 września, 2009 o 4:50
ty chuju
30 września, 2009 o 13:17
Panie Kamilu, ten tutaj ostatni Pana komentarz brzmi jak lojalka.
Zaraz pognałam na nieszufladę, by zobaczyć, co Panu się stało, czy ten komentarz jest hołdem złożonym portalowi Nieszuflady, że niby Pan tutaj bywa, ale by nas zrugać i światu zohydzić, że niby Pan nie z nas, broń Boże, ale z Tych, z Tych hrabiów polskiej poezji, z nieszufladowców!
Bo jak już Pan nie potrafił nawet nazwiska swojego poprawnie tu wpisać, zostawiając tylko ostania sylabę (szczęście, że Marek ma numery IP i Pana, bo ten wspaniały wpis, by bezpowrotnie przepadł w anonimowości, a na NS zapewniają różne ole, że jest Pan najlepszym poetą na świecie) i zauważyłam, że Pan symuluje tam schizofrenię.
Więc muszę chyba poczekać, aż Pan tam skończy swoją nieudaną symulację (w Szwejku by Pan od razu poszedł na front) i dokończy ze mną, bo przytargałam właśnie „Dzieje rodzin polskich” Dyckiego, by szukać tego, co mi Pan tutaj zarzucał, że nie doczytałam.
30 września, 2009 o 22:06
Pani Ewo, dupowców. Po drugie może mi sie nie podobać czyjaś niekompetencja ? Może.
Pani Ewo, dlaczego działania permorfatywne w sieci muszą być od razu jakąś schizofrenią ?
Po trzecie proszę szukać dalej , podpowiem, że w którejś z pierwszych trzech książek.
Po czwarte, nie jest żadnym poetą. Co to jest w ogóle ten połeta ?
Po piąte, jestem rozczarowany.
1 października, 2009 o 7:49
Acha, performance…
Tylko, że performera, Panie Kamilu obowiązują takie same zasady jak każdego artystę, który ośmiela się poruszyć przestrzeń publiczną, wyjść ze swojego ja i nadać swojej wypowiedzi szerszy komunikat. Namalowanie obrazu, napisanie wiersza czy zainicjowanie sytuacji happeningowej nie polega na obrażeniu kogoś lub czegoś, bo się jest chronionym kapłaństwem artyzmu. Nie różniłoby się to niczym od aktów chuligańskich i wandalizmu. Artysta performer ma absolutnie wszystkie środki wyrazu w ręku i może, jak demiurg nimi zadysponować. Ale trzeba być artystą, by to móc wykonać, a nie bandytą i prostakiem.
Oczywiście, wielogodzinna akcja blogowa, zmuszająca namolnie do interakcji z nawiedzającymi tego bloga ludźmi tu piszącymi, zakończona krótkim „ty chuju”, można od biedy zaliczać do tzw. eksperymentów twórczych, a nawet, do, jak Pan tu napisał działań performatywnych. Wszystko jest dozwolone w ramach wolności sztuki. Tylko proszę się przyjrzeć, co to za działania i co to za sztuka.
I przepraszam Panie Kamilu, że to Pańskie działanie pozwoliłam sobie ocenić, ale taka jest tu moja blogowa rola: krytyczna.
1 października, 2009 o 11:52
Pani Ewo proszę się rozchmurzyć.
Lubię Pana Marka, bo jeszcze jak Kinbote dodawał mi i Czerwowi otuchy i siły do dalszego poezjowania.
Nie lubię natomiast często prostackiego rozbioru wierszy, jakich Pan Marek dokonuje. Pomimo, że część wierszy może na takie zasługiwać, w moich oczach nie zasługuje.
To, że jestem wulgarny, to wina studiów humanistycznych.
Panie Marku przepraszam, za moje chujowanie.
1 października, 2009 o 13:37
Ale właściwie to Pan Marek wkleił swojego chuja jak protezę swego domniemanego obrazoburstwa.
1 października, 2009 o 13:57
„Wydany trzy lata temu obszerny tom „Poezja jako miejsce na ziemi” zawierający czteroletni dorobek poety nie różni się właściwie niczym od tegorocznie nagrodzonej prestiżową nagrodą w Gdyni”
To z Pani blogu, Pani Ewo. Wklejam sobie na swój jako gafę Miesiąca. :)
1 października, 2009 o 19:37
Już napisałam, że trudne artystycznie słowo „chuj” trzeba umieć użyć. Marek Trojanowski potrafi to zrobić, ponieważ jest filozofem-artystą. Pan Panie Kamilu nie jest, nie jest też poetą, nie był i nigdy nie będzie i w Pana wykonaniu będzie to tylko kolejne świństwo. Pana twórczość jest brudna, bo Pan jest wewnętrznie brudny. To bredzenie o poezji Eugeniusza Tkaczyszyna- Dyckiego, pełne pogardy i lekceważenia w stosunku do mojej osoby, „wskazania”, „podpowiedzi” hrabiowskie ą, ę, nic Panu nie da, nich Pan czym prędzej zapomni o własnym twórczym pisaniu. Być może w przyszłości wyniosą Pana różne ole na parnas literacki, różne portale literackie za gorliwość i służalczość, co przecież nie jest nieprawdopodobne. Napisałam, że jest Pan lepszy od Agnieszki Wolny-Hamkało, bo ona nigdy też poetką nie będzie, nawet jak ją wycelebruje palestra poetycka i prawnicza. Ale w sumie wolę już takich lepkich naturszczyków jak Pan, niż dziennikarki, które się „parają” poezją. Ale w sumie, to szkoda na was czasu.
Już z Panem tu nie będę rozmawiać, więc proszę się do mnie tu nie zwracać i nie wytracać czasu. Może mnie Pan naobrażać i tu i w rynsztoku, że ja jako starucha uwiodłam filozofa, nic mnie to już nie obejdzie.
1 października, 2009 o 22:38
Pani Ewo, boleję że niczym arystokratka odrzuca Pani dialog ze mną. Wklejenie swojej pyty jest rzeczywiście czystym artyzmem.
A może to jednak Pani bredzi, oto jeszcze raz dowód w skali makro, że jest to możliwe :
„Wydany trzy lata temu obszerny tom „Poezja jako miejsce na ziemi” zawierający czteroletni dorobek poety”
Na pewno Agnieszka Wolny – Hamkało pisze zdecydowanie lepiej ode mnie.
Co do mojej służalczości, podkreślę, że sponsorem nieszuflady jest firma „Panda” I proszę to wziąć pod rozwagę.
2 października, 2009 o 12:19
Moja odpowiedź dla autorki na blogu p. Bieńczyckiej w wątku http://bienczycka.com/blog/?p=1506 już się jakoś nie ukazała. Brzmiała tak:
Nie rozumiem tych wzmianek o jakichś wpisach dotyczących jakiegoś Brevinsky’ego na blogu p. Trojanowskiego, o „przeskoczeniu kilku liter” itd. To po pierwsze.
Po drugie, w każdej epoce wydaje się znacznie więcej chłamu niż arcydzieł; to normalne. Pani rozumowanie „krytyczne” zdaje się jest takie, że jak coś nie jest arcydziełem, to od razu – chłam. Tymczasem zaś skala nie jest czarno-biała, a przynajmniej – nie powinna.
Po trzecie, niech Pani łaskawie przeczyta swoją odpowiedź i zobaczy, ile w niej miejsca zajmują emocjonalne okrzyki pod adresem określonych i nieokreślonych osób („czy wyście wszyscy poszaleli” itp.). A przecież mój poprzedni komentarz jest tylko recenzją z Pani recenzji, oczywiście subiektywną i co tam trzeba zaznaczyć. Nie daje Pani zbyt dobrego wzoru do naśladowania w kwestii „jak sobie radzić z negatywnymi recenzjami”.
Po zajrzeniu tutaj widzę, że p. Bieńczycka wymyśliła chyba jakąś teoryjkę spiskową. Co jeszcze dobitniej potwierdza sąd z ostatniego zdania mojego komentarza. Pozdrawiam.
4 października, 2009 o 21:42
Tkaczyszyn-Dycki dostaje NIKE za „piosenkę o zależnościach i uzalezneiniach”.
Moim zdaniem nagrodę Dycki dostaje od ludzi, dla których poziom jego tomiku jest osiągalny. Do zdobycia. Empiryczny. Jedermański. Bo Dyckiego tomik „O zależnościach i uzależnieniach” jest takim tomikiem, jaki może napisać Jacek Dehnel, Justyna Radczyńska, Monika Mosiewicz, Darek Pado, Lipińska, Tomaszewska, Bargielska i inni. – z akcentem położonym na kategorie „innych”. Każdy może napisać tomik „Piosenka o zależnościach i uzależenianiach” i dlatego ten tomik Tkaczyszyna-Dyckiego jest tomikiem bezpiecznym. Tomik jest o niczym, tomik istnieje po nic, bezzałożeniowo. W związku z tym tomik istnieje idealnie. Poeta nie wypowiada się, nie przemawia, nie mówi. Poeta ogranicza się do bycia. Prostego naiwnego bycia stwórcą podmiotu lirycznego, który prezentuje się w wierszach odcinkowych a’la przygody księdza Skorodeckiego.
Wiersze te są bezpieczne. Osiągalne dla wszystkich zainteresowanych. Każdy piszący widzi w Tkaczyszynie-Dyckim samego siebie i swoje teksty o „Marysi w szczawiu”, o „Marysi w truskawkach”, o „Marysi w rabarbarze” – nie ma nic łatwiejszego niz pisanie odcinkowych wierszyków o przygodach panny Marysi.
Jednak pozostaje jedno, proste pytanie: co poeta chciał przez to powiedzieć?
Tkaczyszyn-Dycki jako poeta nie ma nic do powiedzenia. Rymuje, śpiewa, stara się przemycic coś ważnego w trawestacjach Medalionów. Ale Tkaczyszyn-Dycki w ostatecznym bilansie jest poetą, który nie mówi nic. I to jest jego najwiekszym sukcesem. Bo dzisiaj, w czasach, w których żyjemy trzeba głosić jedno wielkie „nic”. Nie chodzi tu o poetycko-kulturowe nihil, ale o zwykłe, urzędnicze NIC.
Chciałbym żyć za kilkadziesiąt lat. Chciałbym doczekać tych czasów, w których mój czas będzie spowiadał się na klęczkach z zaniechań. Kiedy będzie odpowiadał na pytania dlaczego wiersze ważne, istotne, wiersze, które podnoszą każdy włos na ciele, wiersze które zdzierają skórę z twarzy, wiersze, które przyspieszają do niebezpiecznych prędkości – a takimi są wiersze Przemka Łosko – nie doczekały się szerszej recepcji. Dyskusji w swoim czasie.
4 października, 2009 o 22:29
O nagrodzie dla Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego pisałam przy okazji Literackiej Nagrody Gdyni w czerwcu 2009 roku. Typowałam dwóch poetów do zaszczytów: EugeniuszaTkaczyszyna-Dyckiego i Edwarda Pasewicza. Zwycięzcą okazał się pierwszy.
Dzisiaj zdobył także nagrodę literacką Nike.
Dlaczego wsród nominowanych do nagrody Nike zwycieżył akurat autor tomiku poezji „Piosenki o zależnościach i uzależnieniach”?
Według mnie Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki jest bajkopisarzem i takiego stylu charakterystycznego dla opowiadaczy bajek używa przy pisaniu wierszy.
Snuje opowieści, historie rodzinne. Nie teoretyzuje w sposób dydaktyczny tak nieznośny ostatnio w poezji. Jego bajki (wiersze) są historiami o ludziach, którzy starają się pokonać życiowe przeszkody i związane z tym perypetie. W tle wyczuwa sie echo nadprzyrodzonych zjawisk, bo jak bez dziwnych znaków może toczyć się bajka.
Tkaczyszyn-Dycki przedstawia w swoich opowieściach (wierszach) najróżniejsze aspekty ludzkiej natury.
Dlatego czytelnik przyswaja tak łatwo wers za wersem, bo zna ten styl, stan poznawania pojęć, idei z czasów bajkowego dzieciństwa, czyli w wierszach poety czuje się bezpiecznie.
To jak mają się nie podobać utwory o takich korzeniach?
Mnie też się podobają wiersze z tomiku „Piosenka o zależnościach i uzależnieniach” i dlatego napisałam dlaczego. Lubię bajki.
6 października, 2009 o 0:28
„Chciałbym żyć za kilkadziesiąt lat. Chciałbym doczekać tych czasów, w których mój czas będzie spowiadał się na klęczkach z zaniechań. Kiedy będzie odpowiadał na pytania dlaczego wiersze ważne, istotne, wiersze, które podnoszą każdy włos na ciele, wiersze które zdzierają skórę z twarzy, wiersze, które przyspieszają do niebezpiecznych prędkości”
cos takiego, takie czasy przeprosin, nie nastąpią – uczy nas o tym historia. Mozna zapytać „dlaczego?”. I też mozna zacytaowac kilka odpowiedzi.
nikt wie w piersi bił nie bedzie wg panskiej wizji wiec nie bedzie miał Pan tej satysfackji, ale mogę Pana pocieszyć – za 5 lat o Dyckim bedą mówić „chłam”.
A dlaczego? – odpowidz jest prosta: „bo to chłam”
6 października, 2009 o 21:06
Panie Marku – nie wiem, jaki jest cel tych wulgaryzmów na Pana stronie – destrukcja czy prowokacja?… I nawet mnie to nie bardzo interesuje, jednak myślę, że przeczy Pan sam sobie podejmując dialog z czytelnikiem a następnie rzucając w jego kierunku nieświeżym już, słowno-agresorskim, odpychającym mięsem.
Wracając do Dyckiego – nie wiem, czy jest to poezja wartościowa, ale myślę, że moja opinia nie jest tu istotna. Fakt, że jej nie cenię może wynikać z tego, że może po prostu jej nie rozumiem, nie przemawia do mnie,nie koreluje z moim wyobrażeniem świata, ludzi, sytuacji… I myślę Panie Marku, że tak subtelnej materii jak poezja nie można oceniać li tylko pod kątem dobra-niedobra, wartościowa czy też nie. Jeśli choć jednej osobie Dycki wydał się odkrywczy i nowatorski to pogratulujmy Dyckiemu. Poezja jest zawsze indywidualistyczna i subiektywna i pewnie dlatego podobają nam się tylko wybrane poezje i poeci, bo nasze postrzeganie i odczuwanie świata czy wrażliwość jest zawarta w tych właśnie ulubionych utworach.
I miał rację Jung gdy pisał, że lubimy tylko to, w co jesteśmy się w stanie wczuć i zrozumieć. gdy nasze przeżycia i doświadczenia są zbieżne z doświadczeniami poety.
Tak a propo: czasami wiersz amatora potrafi być bardziej przekonujący niż dzieło wielkiego twórcy.
O Abstrahuję od walorów formalnych wierszy Dyckiego bo nie mam na ten temat dostatecznej wiedzy.